About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Dziupla, bąk i Sama

Obrazki z przeszłości, część 9.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

DZIUPLA, BĄK I SAMA


Czasami wiosna jest już ciepła. W Święta Wielkanocne zakładam białe kolanówki i tenisówki. Często smaruję je pastą do zębów, specjalnym proszkiem rozpuszczalnym w wodzie lub białą szkolną kredą. Zawsze muszą być czyste. Sukienki, czy krochmalone marszczone spódnice, trudno wyprasować. Miałam taką w duże czerwone maki. Łatwiej wpiąć we włosy kokardę, a brata Bogusia uczesać w fantazyjnego loka.

Wszystko przygotowane do wyjazdu na piknik. Kilka szamotulskich zaprzyjaźnionych rodzin wyjeżdża dużą ciężarówką nad jezioro do Zaniemyśla. Inne koleżanki jadą nad morze. My siedzimy na rozłożonych na trawie kocach, wśród gwaru i śmiechu innych dzieci. Potem biegamy i szukamy kryjówek. Znajdujemy w pobliskim lesie olbrzymie drzewo z wydrążoną dziurą – dziuplą. Bogusz pierwszy się do niej wciska, my – w połowie zadowolone – staramy się jakoś uśmiechać do stojącego z aparatem fotograficznym taty. Wypożyczona łódka obwozi nasze kokardy po wodzie jeziora. Wszyscy szczęśliwi i osmagani „innym słońcem” (jak to morskie), wracamy wieczorem do domu.


W Zaniemyślu – Leontyna Wąsowska i jej dzieci: Daromiła, Maria i Bogusz (1944-2016)


W domu wymyślamy różne zabawy. Nikt się nie nudzi, mimo że nie ma telewizora, komórek i gier komputerowych. Brat goni za „kołem”. Jest to koło od roweru pozbawione szprych. W ręce trzyma wygięty, dopasowany do obręczy haczyk. Puszcza koło w ruch i haczykiem prowadzi je po ulicach szamotulskiego Rynku. Robi się hałas tartego o siebie metalu. Jeden z kolegów kupuje w sklepie u pana Sucharskiego przy Rynku wystruganego z drzewa bąka osadzonego na gwoździu. Zakręca go ręcznie na chodniku i popędza grubym sznurem przyczepionym do kija. Goni za bąkiem, ile ma sił w nogach.

Inni grają w cymbergaja. Na prostym stole rysują dwie bramki. Pomiędzy nimi leży drobna moneta. Każdy z dwóch graczy ma swój pieniążek. Przesuwa go grzbietem grzebienia, do bramki przeciwnika musi wbić nim – jak piłkę – ten trzeci pieniążek.

Ja spotykam się dzisiaj u koleżanki z klasy na jej podwórku. Rzucamy do siebie z dużej odległości piłkę. Aż dudnią nasze wątłe klatki piersiowe. Żadna z nas nie chce wypuścić piłki z rąk. Gra jest bardzo zacięta, nawet zawzięta, często kończy się remisem. Ogród Hani sięga rzeki Samy. Gonimy się. Dotknięty rozkłada w poprzek ręce i czeka na „wybawienieˮ ‒ odklepanie, by mógł dalej gonić. Tak uwolniony dotknięciem kolegi, wpada do rzeki nasz brat Bogusz. Mokry, kończy naszą dalszą zabawę. Dziewczynki skaczą jeszcze na skakance, inne w wyrysowane kredą na chodniku – klasy.

NAD SAMĄ

Biegnę znów przez most
nad Samą w tenisówkach
w kokardzie z nutami
na lekcje do pani Górskiej
a potem pod mostek
przy torach
Tam jeszcze pachnie młoda trawa
i stokrotka wciąż bieli
Jasiu − ciuchcia gwiżdże
dwa wagony na węgiel
jak pudełka szyte klejone z pocztówek
diabliki chochły amorki
i pierścionek ze słomy
Już się zmierzcha pieśnią Wacława
i tylko nad Samą
tuła się jeszcze jeden wiersz

Trzeba jeszcze odrobić lekcje, poćwiczyć na pianinie. Jakie te dni są krótkie. Na dobranoc dzieci całują w rękę rodziców i dziadków. Wychodząc do szkoły, czynimy to samo.


Szamotuły, 12.03.2018

Od lewej Leontyna Wąsowska, Bogusz Wąsowski, Teodor Wąsowski, poniżej Maria Wąsowska-Grajkowska i Daromiła Wąsowska-Tomawska, 1947 r.

Leontyna i Teodor Wąsowscy z Daromiłą i Boguszem

Dom, w którym mieszkali Wąsowscy, Rynek, narożnik ul. Poznańskiej. Zadjęcie Marta Szymankiewicz

Most na Samie przy ul. Dworcowej. Zdjęcie Marta Szymankiewicz

Dom w pobliżu dworca – miejsce lekcji muzycznych. Zdjęcie Marta Szymankiewicz

Zdjęcia na górze: Jerzy Walkowiak i Ryszard Smulkowski

Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Dziupla, bąk i Sama2025-01-04T11:47:17+01:00

Kapliczki w obiektywie Ireneusza Walerjańczyka

Przydrożne kapliczki, figury i krzyże w obiektywie Ireneusza Walerjańczyka

(projekt będzie kontynuowany)

Powiat szamotulski


Zapraszamy do obejrzenia serii zdjęć przydrożnych kapliczek z naszego regionu. Kapliczki, w formie małego domku lub słupa z umieszczoną na nim figurą, stawiano w celach dziękczynnych, przy źródłach uznawanych za lecznicze, upamiętniały miejsca jakichś wydarzeń historycznych lub tragedii. Do dziś są miejscem wspólnych modlitw, zwłaszcza nabożeństw majowych. Odzwierciedlają gust ich twórców i opiekunów. Dla społeczności lokalnej są miejscem ważnym. Widać, że ktoś o nie dba, sprząta, sadzi lub przynosi kwiaty. Są nieodłącznym elementem polskiego krajobrazu…


Gaj Mały – kapliczka Matki Bożej

Gaj Mały – kapliczka Matki Bożej

Gaj Mały – figura Serca Jezusowego

Baborówko – kapliczka Matki Bożej

Gąsawy – figura Serca Jezusowego

Jastrowo – kapliczka św. Walentego

Kąsinowo – figura Matki Bożej

Gałowo – kapliczka Matki Bożej

Grzebienisko – grota Matki Bożej

Kąsinowo – figura Jezusa

Myszkowo – figura Jezusa

Kąsionowo – figura św. Nepomucena

Lipnica – figura Serca Jezusowego

Kępa – kapliczka Matki Bożej

Pamiątkowo – figura św. Wawrzyńca i Matki Bożej

Lipnica Bociany – kapliczka Serca Jezusowego

Pamiątkowo – figura Serca Jezusowego

Piaskowo – figura Matki Bożej

Słopanowo – figura Matki Bożej

Szamotuły – figura Matki Bożej przy kościele św. Krzyża

Piotrkówko – figura Serca Jezusowego

Przecław – krzyż

Przyborówko – kapliczka Matki Bożej

Szczuczyn – kapliczka Serca Jezusowego

Śmiłowo – kapliczka Matki Bożej

Szamotuły, 09.03.2018

Witoldzin – figura Serca Jezusowego

Kapliczki w obiektywie Ireneusza Walerjańczyka2025-01-07T12:55:00+01:00

Dawna poczta w Szamotułach

Dawna poczta w Szamotułach

Korespondencję i przesyłki ‒ także w Szamotułach ‒ dostarczano, zanim powstała jakakolwiek poczta, czyli specjalna instytucja tym się zajmująca. W Szamotułach datowany był przecież najstarszy zachowany napisany po polsku list miłosny z połowy XV wieku (por. http://regionszamotulski.pl/pierwszy-list-milosny/). W tamtych czasach wiadomości i przesyłki przewozili konni posłańcy.

W Szamotułach mamy dwa obiekty pocztowe z czasów zaborów: budynek dawnej poczty konnej przy placu Sienkiewicza i budynek z ul. Dworcowej, stanowiący siedzibę urzędu pocztowego do dziś.


Zdjęcia: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016 (pocztówka z lat 1905-1915) i  Andrzej Bednarski (2008)

Zdjęcia: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016 (pocztówka z lat 1910-1919) i  Andrzej Bednarski (2008)


Ponieważ ludzie chcieli coraz więcej podróżować, to właśnie poczta wprowadziła płatne przewozy osób. Odbywały się one dyliżansami na stałych trasach i według ustalonego rozkładu jazdy. Dyliżanse pocztowe były pojazdami zamkniętymi, mogącymi przewieźć od dziewięciu do trzynastu osób. Ciągnęło je od czterech do ośmiu koni. Z przodu siedział woźnica, a obok niego konduktor. Na niektórych trasach obie funkcje pełniła ta sama osoba.

W utworzonym w 1818 roku powiecie szamotulskim stacje dyliżansów znajdowały się, oprócz Szamotuł, w Gaju Wielkim, Bytyniu, Pniewach, Obrzycku i we Wronkach. Znaczenie tzw. poczty osobowej spadło w momencie uruchomienia linii kolejowej, co w naszym mieście nastąpiło w 1848 roku. Wcześniej, aby dojechać publicznym transportem do Poznania, trzeba było właśnie skorzystać z dyliżansu, który z Szamotuł wyjeżdżał drogą przez Kaźmierz do  jedynej utwardzonej w powiecie drogi ‒ traktu Poznań – Berlin. W Gaju Wielkim następowała przesiadka i dalsza podróż do stolicy ówczesnej Prowincji Poznańskiej. Tak jeździły dyliżanse. Inne podróże z Szamotuł do Poznania odbywały się nieutwardzoną drogą od szamotulskiego Rynku ul. Poznańską, dalej w kierunku Kępy, przez Baborówko, Pamiątkowo, Przecławek, Rokietnicę i Kiekrz, czyli tak jak dziś często jeżdżą rowerzyści.

Budynek dawnej poczty przy placu Sienkiewicza powstał około połowy XIX wieku. Tę część dzisiejszych Szamotuł nazywano wtedy Nowym Miastem, a sam plac ‒ placem Kościelnym, od znajdującego się tam kościoła ewangelickiego. W latach 70. XX wieku budynek poddano generalnemu remontowi. Fasada pozostała bez zmian, natomiast kilkanaście lat temu z tyłu dobudowano jedną kondygnację. Na tyłach budynku znajdowały się stajnie, z których do dziś pozostał niewielki fragment murów. Jeszcze kilkanaście lat temu były tam również pozostałości poideł dla koni. Do stajni dojeżdżało się wąską uliczką od strony dzisiejszej alei 1 Maja.

Drugi istniejący do dziś budynek poczty powstał w 1883 roku przy ówczesnej ul. Klasztornej, a dzisiejszej Dworcowej. Wygląd budynku koresponduje z wyglądem innych powstałych w tamtym czasie ceglanych gmachów z elementami w stylu neogotyckim. Są to, na przykład, dawna szkoła parafialna z ul. Kapłańskiej (czyli dzisiejsza Szkoła Podstawowa nr 2), dawna pastorówka i szpital diakonisek przy pl. Sienkiewicza (czyli budynki, w których od 2. połowy lat 40. XX w. do 2008 r. mieściły się sąd i prokuratura). W 1872 roku funkcjonował już w Szamotułach telegraf, a pomiędzy 1898 a 1905 rokiem powstała centrala telefoniczna. W 1910 roku dobudowano, widoczne na starych fotografiach, skrzydło, które zakłóciło symetrię budynku. Przetrwało ono do dużego remontu budynku w latach 2000-2001.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


Zdjęcia: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016 (pocztówki z lat 1913 i 1939-1944)

Dawny budynek poczty konnej, pl. Sienkiewicza – 2018 r.


Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska


Poczta, ul. Dworcowa

Zdjęcia Andrzej Bednarski

Dawna poczta w Szamotułach2019-09-18T21:24:13+02:00

Strona główna – marzec 2018

Renesansowe emancypantki. Księżne Ostrogskie – Beata i Halszka

Niewiele jest kobiet staropolskich, o których wiemy więcej niż tylko to, czyimi były córkami, żonami, matkami. Na kartach historii zapisały się jedynie te niezwykłe, o nieprzeciętnych charakterach i losach, jak księżne Ostrogskie, matka i córka. Beata była opozycjonistką Zygmunta II Augusta, jedną z pierwszych Polek zajmujących się administrowaniem, ofiarą łowcy posagów i pierwszą znaną z nazwiska turystką tatrzańską. Jej córka, Halszka, zasłynęła jako dziedziczka ogromnej fortuny kniaziów Ostrogskich, antykrólewska buntowniczka, bohaterka obyczajowego skandalu, bigamistka, tajemnicza Czarna Księżniczka, która niczym więźniarka przez czternaście lat mieszkała w szamotulskiej baszcie.

Katarzyna Telniczanka, babka Halszki i matka Beaty rozkochała w sobie przyszłego króla Zygmunta I Starego, z którym miała trójkę dzieci. Niewiele o niej wiemy. Być może była jedną z dam należących do dworu królowej matki, Elżbiety Habsburżanki? Zwała się Telniczanką od wsi Telnice na Morawach, co wskazywałoby na to, że była Czeszką. Jej niezalegalizowany związek z Zygmuntem trwał jedenaście lat, w tym dwa lata, gdy był on królem Polski. Nie zamierzał jej poślubić, gdyż jako władca musiał w wyborze żony kierować się względami dynastycznymi. Zapewnił jednak ukochanej dostatnie życie, wydając ją za mąż za podskarbiego wielkiego koronnego, a jednocześnie swojego przyjaciela, Andrzeja Kościeleckiego. Z tego małżeństwa w 1515 roku urodziła się jako pogrobowiec Beata Kościelecka. Współcześni twierdzili, że była córką króla, a w tym przekonaniu tym utwierdzał ich fakt, że mała Kościelecka wychowywała się nie przy matce, tylko razem z królewnami na dworze królowej Bony.

Beata słynęła z niezwykłej urody, opiewanej przez poetę Andrzeja Krzyckiego, ale wygląd nie był dla niej najważniejszy. Za sprawą Bony bliskie stały się jej zachodnie, renesansowe ideały podniesienia godności i znaczenia niewiast. Obserwując królową, przekonała się, że polityka, władza nie muszą być obce kobiecie, że kobieta może zarządzać majątkiem, formować stronnictwa, forsować swoje plany równie dobrze jak mężczyzna. Łasa na władzę i bogactwo Beata miała świadomość, że jedno i drugie da jej odpowiednie zamążpójście. W XVI wieku małżeństwa zawierano głównie w celach materialnych, służyły produkcji, utrzymywaniu i przekazywaniu dóbr. Gdy chodziło o wielki majątek, na dobór małżonków wpływał sam król, mając na względzie własne sympatie i interesy polityczne. Kościelecka, ciesząca się względami Zygmunta Starego i Bony, zadbała więc o to, by królewska para wydała ją za mąż za majętnego księcia, który uchodził za najlepszą partię w kraju ‒ litewskiego kniazia Ilię Ostrogskiego, starostę bracławskiego i winnickiego, pierworodnego syna słynnego wodza Konstantyna Iwanowicza Ostrogskiego. Ilia często przebywał na monarszym dworze, gdzie poznał i pokochał pięć lat młodszą od siebie ulubienicę Bony.

Ślub i wesele Ilii i Beaty odbyły się na Wawelu 3 lutego 1539 roku. Uroczystość uświetniły turnieje rycerskie, w jednym z nich król Zygmunt II August pojedynkował się na kopie z panem młodym. Ostrogski nie atakował, zapewne z szacunku dla osoby króla, gdyż młody władca natychmiast zrzucił go z konia, a Ilia doznał poważnych wewnętrznych obrażeń. Piękna, bogata, młoda para niedługo cieszyła się swoim szczęściem. Wkrótce po feralnym upadku kniaź czuł się tak źle, że postanowił napisać testament. Zadbał w nim przede wszystkim o żonę i dziecko, którego się spodziewali. Miało ono objąć część fortuny Ostrogskich po osiągnięciu pełnoletniości, a resztę ‒ po śmierci matki. Do czasu jego dorosłości całym spadkiem zarządzać miała Beata. Ilia zmarł 19 sierpnia 1539 roku, a trzy miesiące później, 19 listopada 1539 roku w Ostrogu, na dzisiejszej Ukrainie, przyszła na świat jego spadkobierczyni. Otrzymała imię Elżbieta, nazywana była zdrobniale Halszką.

Łukasz III Górka i Halszka z Ostroga – obrazy namalowane przez Jarka Kałużyńskiego na podstawie wizerunków z epoki


Beata chciała, aby córka jak najdłużej pozostała dzieckiem ‒ małą Halszką, co dawało wdowie możliwość dysponowania jej majątkiem. Według prawa litewskiego nieletniość kończyła się u kobiet po ukończeniu piętnastego roku życia. W praktyce nie miało to znaczenia, gdyż dziewczyna aż do zamążpójścia pozostawała pod opieką, co wiązało się to z obowiązującym w monarchii ostatnich Jagiellonów prawem. Kobiety uznawane były za słabe fizycznie i psychiczne, w związku z czym potrzebowały opieki mężczyzny: ojca, brata albo męża. Ograniczenia te dotyczyły prawa spadkowego, opiekuńczego, małżeńskiego oraz zdolności sądowej w procesie cywilnym. W sądzie panny i mężatki nie mogły występować w swoim imieniu. Musiał je reprezentować mężczyzna. Samodzielnie czyniła to tylko wdowa. O dziecku, które zostało osierocone przez ojca, tak jak Halszka urodzona jako pogrobowiec, decydowali opiekunowie naznaczeni – powołani do opieki przez ojca w testamencie. Najważniejszym z ich uprawnień było zezwolenie na wejście w związki małżeńskie podopiecznych. Jeśli kobieta bez zgody opiekunów wyszła za mąż, traciła przypadające na nią mienie.

Posag wnuczki królewskiej kochanki obejmował: zamki w Połonnem, Krasiłowie, Cudnowie wraz z przyległościami, dwór Góry, dom w Wilnie i 1/5 dochodów z Ostroga. Elżbieta szybko zyskała sławę bogatej, a do tego pięknej dziedziczki. Nie wiemy, kto nauczył Halszkę czytać i pisać: ochmistrzyni, czy – wyedukowana dzięki Bonie – matka? Z pewnością były to umiejętności rzadkie wśród szesnastowiecznych niewiast. O tym, że nawet znaczniejsze szlachcianki nie potrafiły złożyć podpisu, mówią akta sądowe. Dziewczęta przygotowywano do roli żony i matki, osoby biernej i uległej, której znajomość prac gospodarskich i modlitw wpajano w rodzinnym domu. Jedynie na większych dworach były ochmistrzynie, uczące je odpowiednich manier, tańca, niekiedy gry na jakimś instrumencie.

Ledwie Halszka skończyła dziesięć lat, a już do Ostroga zaczęły przyjeżdżać matrymonialne poselstwa możnych panów litewskich i koronnych. Beata konsekwentnie je zbywała, więc niedoszli zięciowie jak najgorzej ją oceniali, zarzucając poświęcenie szczęścia córki dla własnych ambicji. Życie wdowy wypełniało wychowywanie Halszki w bezwzględnym posłuszeństwie i procesowanie się z młodszym bratem zmarłego męża, Konstantym Wasylem Ostrogskim o rodzinne dobra Ostrogskich. Do czasu aż Konstanty Wasyl postanowił skończyć z sądami i przejąć włości należące kiedyś do jego ojca poprzez małżeństwo bratanicy z wybranym przez siebie kandydatem. Dla niej ślub oznaczał wejście w posiadanie spadku, ale w rzeczywistości ‒ przejęcie go przez jej męża. Stryj dziedziczki chciał znaleźć takiego absztyfikanta, który zadowoliłby się częścią wielkiego majątku księżniczki, a resztę przekazał jemu. Jako bliski krewny był opiekunem przyrodzonym, czyli spokrewnionym, miał więc prawo wyboru męża dla Halszki. Ale to prawo mieli też wyznaczeni przez Ilię w testamencie opiekunowie, zwłaszcza matka i Zygmunt II August.


Baszta Halszki – obrazy Arlety Eiben


Ostrogski zaplanował wydać bratanicę za księcia Dymitra Sanguszkę, starostę kaniowskiego i czerkaskiego. Dymitr początkowo uzyskał zgodę Beaty, jednak później ta wycofała się ze złożonej obietnicy. 6 września 1553 roku Konstanty i Dymitr z blisko stu oddanymi sobie ludźmi najechali zbrojnie Ostróg. Pokonali załogę zamkową: jednego poddanego kniahini zabili, ranili ośmiu. Prosili, aby Ostrogskie zgodziły się oddać rękę panny Sanguszce. Bezskutecznie. Beatę zamknięto w izdebce i sprowadzono duchownego, by związał młodych stułą. Ponieważ Halszka nie chciała wymówić słów przysięgi, stryj zrobił to za nią. Następnie odprowadził młodych do łożnicy, gdzie oddał żonę mężowi.

Słudzy księżnej donieśli o napadzie i wymuszonym ślubie wojewodzie kaliskiemu Marcinowi Zborowskiemu, jednemu z wielu, który pragnął, aby Halszka została jego synową. Zborowski zaś poinformował o tym króla. Zygmunt August uznał najazd na Ostróg za osobistą zniewagę i natychmiast wysłał pisma do Wasyla i Dymitra z rozkazem, aby wszystko wróciło do dawnego stanu, dopóki sprawą nie zajmie się sąd w Knyszynie. Spór został rozstrzygnięty na płaszczyźnie narodowościowej. Senatorowie litewscy poparli pretensje Sanguszki i stojącego za nim Ostrogskiego, wskazując na zniewalający wpływ matki na Elżbietę. Senatorowie polscy, dążący do tego, by scheda Ostrogskiej trafiła w ręce jednego spośród nich, stanęli po stronie Beaty. Zygmunt August oburzony był tym, że Halszka została poślubiona bez jego wiedzy i zgody, rozsierdziło go też samowolne opuszczenie pogranicznych zamków przez Dymitra i narażenie ich na niebezpieczeństwo ze strony Tatarów. Władca domyślał się, że za całą sprawą stoi znany z antykrólewskich knowań hetman wielki koronny Jan Tarnowski, teść Konstantego Wasyla. Wyrok, jaki zapadł w Knyszynie 5 stycznia 1554 roku, skazywał Sanguszkę na infamię, czyli – w dawnym prawie polskim – utratę czci i praw obywatelskich oraz gardło, a więc śmierć. Jednocześnie na prośbę Beaty król zarządził rozesłanie uniwersałów, na podstawie których miano pojmać Dymitra, a jego żonę oddać matce. Ostrogski wywinął się z opresji dzięki interwencji króla Czech, Ferdynanda, nakłonionego do niej przez Tarnowskiego.

Sanguszko postanowił salwować się ucieczką. Wraz z przebraną w męskie szaty Halszką, udał się do czeskiej posiadłości hetmana Tarnowskiego – Roudnic. W pościg za nim ruszyły zbrojne drużyny: Marcina Zborowskiego i jego syna, też Marcina, Janusza i Jędrzeja Kościeleckich – krewnych Beaty oraz Łukasza i Andrzeja Górków. Początkowo wszyscy jechali razem, lecz Zborowscy potajemnie wypuścili się do przodu, chcąc, aby tylko na nich spadła sława wybawicieli porwanej księżniczki i tym samym przychylność jej opiekunów. Pod koniec stycznia uciekający dotarli do czeskiej Lysy, nieopodal Jaromierza. Zatrzymali się w zajeździe, gdzie odbywało się wesele. Ucztujący zapamiętali Dymitra jako pogodnego kniazia, który chętnie z nimi rozmawiał, a nawet brał udział w tańcach w parze ze swoją towarzyszką. Następnego dnia rano Sanguszko, jeszcze niekompletnie ubrany, zszedł do świetlicy zajazdowej zamówić śniadanie. Wtedy do pomieszczenia wpadli Zborowscy i zaczęli strzelać z rusznic. Ranili dwoje weselnych gości. Książę wybiegł na podwórze. W czasie gonitwy rozdarto na nim koszulę i uciekał zupełnie nagi. Ostatecznie pojmano go, pobito, a kilka dni później uduszono łańcuchem. Piętnastoletnia Halszka została wdową. Przez ostatnie pięć miesięcy dwa razy obserwowała krwawe walki o swoją rękę, a naprawdę o posag – najpierw w Ostrogu, potem w Czechach. Był to jednak zaledwie początek dramatu polskiej Heleny Trojańskiej. Jak zanotował kronikarz Marcin Bielski, „Zborowski córkę księżnie matce oddał, o którą potem wielkie burdy były”.

Czytaj dalej

Szamotuły, 07.03.2018

Krzyż z szamotulskiej bazyliki kolegiackiej

Powstanie tego wielkiego drewnianego gotyckiego krucyfiksu określa się na lata 1370-1390. Jego twórca nie jest znany, znawcy podkreślają mistrzostwo artystyczne jego rzeźby. Głowa Chrystusa jest pochylona na prawe ramię, twarz otaczają długie loki. Rzeźbiarz mocno zaznaczył mięśnie i partie brzucha, opaska biodrowa załamuje się w ostrych fałdach i zasłania uda. W postaci Chrystusa widoczny jest wysiłek, związany ze  znoszonym cierpieniem. Krucyfiks umieszczony jest na belce tęczowej, czyli łączącej przeciwległe części łuku, który oddziela prezbiterium świątyni od nawy głównej. Jest to najstarszy element wyposażenia szamotulskiego kościoła, jeden z nielicznych tego typu zabytków w Polsce.


Zdjęcie Ireneusz Walerjańczyk


Krzyż na Rynku w Szamotułach – „droga pamiątka z czasów niewoli”

Krzyż na szamotulskim Rynku ma bardzo ciekawą historię. Już samo jego usytuowanie jest szczególne, bo chociaż krzyże w przestrzeni publicznej (poza terenem kościoła) pojawiają dość często, usytuowanie niemal na środku rynku jest już rzadkością.


Zdjęcie Jan Kulczak


Pierwszy krzyż postawiono w połowie XIX wieku. Antoni Śramkiewicz, szamotulski stolarz, uczestnik Wiosny Ludów, był poszukiwany przez pruskich żandarmów. Schronił się w Gałowie. Prusacy przeszukali zabudowania i park, lecz nie zauważyli ukrytego w konarach drzewa Śramkiewicza. Ten, widząc poszukiwania (a kilku żandarmów miało nawet odpoczywać pod tym właśnie drzewem), modlił się i ślubował, że jeżeli uda mu się wyjść cało z opresji, na szamotulskim Rynku postawi drewniany krzyż. Śramkiewicz „z wdzięczności za to cudowne ocalenie życia, na które tak bardzo nastawali siepacze pruscy” (sformułowanie z „Gazety Szamotulskiej”, 1934 r.) postarał się o zgodę właściciela Gałowa, dziedzica Mycielskiego, na wycięcie drzewa i własnoręcznie wykonał z niego krzyż.

Nauczyciel historii, jej badacz i regionalista Andrzej Hanyż (1901-1973), w wydanej tuż przed II wojną książce Ziemia Szamotulska w walce o wolność: 1793-1991, uzupełnił tę opowieść kilkoma szczegółami. Według niego Śramkiewicz tropiony był przez 6 tygodni, nawet przy pomocy psów policyjnych, a drzewo w Gałowie stanowiło dla niego nie jednorazowe schronienie, lecz przebywał na nim „większą część dni w czasie tej nagonki na niego”. Śramkiewicz trafił jednak na jakiś czas do pruskiego więzienia, a po wyjściu z niego krzyż na Rynku „wzniósł podstępem” (?) i żył w Szamotułach jeszcze długie lata. „Krzyż ten jeszcze dziś jest nie tylko symbolem wiary, ale i cierpień społeczeństwa naszego za polskość” ‒ napisał Hanyż. Warto w tym miejscu dodać, że cytowana publikacja wiązała się z kolejną walką o polskość, dochód z niej miał być bowiem przeznaczony na ufundowanie broni dla Armii Związku Powstańców Wielkopolskich Powiatu Szamotulskiego.

Po roku 1918 ‒ w wolnej Polsce ‒ rada miasta postanowiła zadbać o krzyż i otoczono go pięknym metalowym płotkiem, wykonanym przez szamotulskiego rzemieślnika (B. Zawadzkiego). Krzyż miał stać tam do czasu potężnej wichury w 1934 roku. Wątpliwe jest, czy stale był to ten sam, który wykonał Śramkiewicz z drzewa ściętego w Gałowie. Musiałby on mieć wtedy już ponad 80 lat, a ‒ dla porównania ‒ w czasie od zakończenia II wojny (czyli w ciągu 70 lat), na Rynku stały już co najmniej trzy różne krzyże.


Czytaj dalej

Zdjęcie Andrzej Bednarski


Daromiła Wąsowska-Tomawska
SZAMOTULSKIE ŚWIĘTE DRZEWO

Przed pruskim pościgiem
ucieka chowa się w parku
u dziedzica Gałowa
na najwyższym konarze
najlichszej gałęzi
powstaniec Wiosny Ludów
miastowy stolarz
Antoni Śramkiewicz
Przylepiony
uczepiony liścia i nieba
Ślubuje i obiecuje

I stoi krzyż
na Rynku
na tym samym drzewie
Bóg i człowiek

Strona główna – marzec 20182025-01-02T11:41:18+01:00

Szamotulskie ślady w Deklaracji z 1926 r.

Szamotulskie ślady w Polskiej Deklaracji o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych z 1926 roku


Autografy naszych dziadków w Bibliotece Kongresu USA


Jak wiadomo, do odzyskania przez Polskę niepodległości przyczyniła się pomoc dyplomatyczna Stanów Zjednoczonych, a następnie – pomoc gospodarcza. Polacy w różny sposób dziękowali za to Amerykanom: czynili prezydentów USA patronami ulic i placów, budowali im pomniki (wystarczy wspomnieć nieistniejący już dziś monument Thomasa Woodrowa Wilsona w parku Wilsona w Poznaniu), polskie uczelnie przyznawały prezydentom doktoraty honoris causa. Ale najbardziej oryginalnym i – niestety, przez wiele lat zapomnianym – pomnikiem wdzięczności obywateli Rzeczypospolitej jest Polska Deklaracja o Podziwie i Przyjaźni dla Stanów Zjednoczonych.


Okazja do jej stworzenia i wręczenia deklaracji nadarzyła się w roku 1926, czyli w 150. rocznicę ogłoszenia Deklaracji Niepodległości USA. Nie wiadomo, czy na pomysł podpisania deklaracji przez Polaków wpadł Leopold Kotnowski, prezes Amerykańsko-Polskiej Izby Handlowo-Przemysłowej, czy ktoś inny, dość, że właśnie Kotowski mocno poparł akcję i przekonał do niej władze II RP. I tak zaczęła się ogólnopolska akcja podpisywania. Prowadzono ją w instytucjach państwowych, w kościołach, urzędach, a przede wszystkim – w szkołach na terenie całej Polski. W ten sposób powstał monumentalny, bo liczący 111 tomów (sic!) zbiór podpisów mieszkańców Polski (Polaków, Niemców Ukraińców, Litwinów, Żydów…), który zawiera pięć i pół miliona podpisów obywateli – począwszy od prezydenta, Naczelnika Państwa marszałka Józefa Piłsudskiego, a skończywszy na uczniach najniższych klas szkolnych.

Akcja trwała przez 8 miesięcy. Następnie całość przekazano do Białego Domu i przedstawiono ówczesnemu prezydentowi USA, Calvinowi Collidge’owi. Potem deklaracja trafiła do Biblioteki Kongresu USA, gdzie leżałaby nadal zapomniana, gdyby nie polskiego pochodzenia pracownicy tej instytucji. W 2010 roku zeskanowali oni 13 tomów deklaracji. Dzięki staraniom Biblioteki Polskiej w Waszyngtonie, prezes Biblioteki Grażyny Żebrowskiej, Samuela Ponczaka i Krzysztofa Willmanna, a także Ambasady RP w Waszyngtonie, w 2015 r. wdrożono projekt „Klasa 1926” w celu digitalizacji pozostałych 98 tomów. W ubiegłym roku całość została umieszczona w internecie.

Piszę o tym dlatego, że akcję zbierania podpisów do deklaracji zorganizowano również na ziemi szamotulskiej. Oprócz deklaracji z Szamotuł w zbiorze można odnaleźć dokumenty ze szkół w Pniewach, Dusznikach, Ostrorogu, Obrzycku, Kaźmierzu, Zielonejgórze, Gaju Małym, Chojnie… Tak więc również szamotulanie mogą dziś po latach obejrzeć szamotulskie strony deklaracji, a także zabawić się w poszukiwanie podpisów swoich przodków. Poniżej udostępniamy linki do odpowiednich stron. Ponadto zachęcamy do oglądania innych stron deklaracji, również dostępnych na podanej stronie internetowej.

W porównaniu z innymi miejscowościami szamotulskie strony deklaracji nie wyróżniają się niczym szczególnym: nazwa szkoły, klasy, nazwiska nauczycieli, inspektorów i sznureczki podpisów. Nie ma na tych stronach zdjęć, rysunków, ozdób, osobistych życzeń, wierszy itp., jakimi często starały się wyróżnić w deklaracji inne placówki w kraju. Wklejano zdjęcia całych klas, a niekiedy pocztówki, rysunki zaś przedstawiały budynki szkolne, zabytki miejscowości, niekiedy sylwetki uczennicy czy  ucznia.

https://deklaracja.genealodzy.pl

Mimo braku tego typu ozdób i dokumentów na stronach szamotulskich, poruszający jest fakt obecności w tym niezwykłym dokumencie epoki podpisów szamotulan. Prawdopodobnie żadna spośród podpisanych osób już nie żyje, ale na pewno żyją ich dzieci, wnuki, prawnuki… Wzruszają zwłaszcza podpisy dzieci. Można podziwiać równe, pięknie wykaligrafowane nazwiska chłopców i dziewczynek. Można sobie wyobrazić, co czuły te maluchy, gdy w skupieniu, być może w obawie, by nie zrobić atramentowego kleksa, wykonywały pierwsze poważne zadanie przedstawione przez nauczyciela: „Wasze pismo będzie czytał sam Prezydent Stanów Zjednoczonych, postarajcie się, dzieci”.

Chcemy zachęcić naszych Czytelników do udziału w inicjatywie portalu internetowego polska1926.pl, za którego pośrednictwem prezentujemy materiał graficzny. Otóż za każdym z podpisów kryje się konkretna osoba, konkretny ludzki los. Autorzy apelują, by krewni i znajomi osób uwzględnionych w deklaracji identyfikowali ich podpisy, pozwolili zadbać o ich prawidłowe odczytanie, a także by przesyłali na adres portalu zdjęcia tych osób i opowieści o ich losach. Link do strony z materiałami pomocnymi w tym dziele również zamieszczamy poniżej.

Łukasz Bernady

Adres portalu, za pomocą którego można w wygodny sposób (i przy użyciu różnych filtrów) przeszukiwać poszczególne strony deklaracji:
http://polska1926.pl

Deklaracja Państwowego Gimnazjum Humanistycznego im. Piotra Skargi w Szamotułach (kierownik Kazimierz Beik)

tom 12, s. 285 i 286





Deklaracja Siedmioklasowej Szkoły Powszechnej w Szamotułach (kierownik L.[eon] Gierszewski)

tom 106, s. 195  http://polska1926.pl/karty/30192 ; tom 106, s. 196  http://polska1926.pl/karty/30193

tom 106, s. 197  http://polska1926.pl/karty/30194; tom 106, s. 198  http://polska1926.pl/karty/30195

tom 106, s. 199  http://polska1926.pl/karty/30196; tom 106, s. 200  http://polska1926.pl/karty/30197

tom 106, s. 201  http://polska1926.pl/karty/30198; tom 106, s. 202  http://polska1926.pl/karty/30199

tom 106, s. 203  http://polska1926.pl/karty/30200; tom 106, s. 204  http://polska1926.pl/karty/30201



Deklaracje innych szkół z powiatu szamotulskiego:

Baborowo: t. 98, s. 27-28

http://www.polska1926.pl/karty/27764http://www.polska1926.pl/karty/27765

Chojno -Wieś: t. 106, s. 221-222

http://www.polska1926.pl/karty/30218http://www.polska1926.pl/karty/30219

Duszniki: t. 79, s. 39-40

http://www.polska1926.pl/karty/22346http://www.polska1926.pl/karty/22347

Gaj Mały: t. 106, s. 223

http://www.polska1926.pl/karty/30220

Jaryszewo: t. 98, s. 53

http://www.polska1926.pl/karty/27790

Kaźmierz: t. 79, s. 41-42

http://www.polska1926.pl/karty/22348http://www.polska1926.pl/karty/22349

Młynkowo: t. 98, s. 77-78

http://www.polska1926.pl/karty/27814http://www.polska1926.pl/karty/27815

Obrzycko: t. 106, s. 217-218

http://www.polska1926.pl/karty/30214http://www.polska1926.pl/karty/30215

Ostroróg: t. 106, s. 207-208

http://www.polska1926.pl/karty/30204http://www.polska1926.pl/karty/30205

Pamiątkowo: t. 64, s. 147-148

http://www.polska1926.pl/karty/18155http://www.polska1926.pl/karty/18156

Pniewy: t. 79, s. 35-38

http://www.polska1926.pl/karty/22342http://www.polska1926.pl/karty/22343http://www.polska1926.pl/karty/22344http://www.polska1926.pl/karty/22345

Przecław: t. 98, s. 99-100

http://www.polska1926.pl/karty/27836http://www.polska1926.pl/karty/27837

Psarskie: t. 64, s. 171

http://www.polska1926.pl/karty/18179

Słopanowo: t. 106, s. 205

http://www.polska1926.pl/karty/30202

Stobnicko: t. 98, s. 117

http://www.polska1926.pl/karty/27854

Szczepankowo: t. 106, s. 215-216

http://www.polska1926.pl/karty/30212http://www.polska1926.pl/karty/30213

Wronki: t. 79, s. 31-34

http://www.polska1926.pl/karty/22338http://www.polska1926.pl/karty/22339http://www.polska1926.pl/karty/22340http://www.polska1926.pl/karty/22341

Zielonagóra: t. 106, s. 219-220

http://www.polska1926.pl/karty/30216http://www.polska1926.pl/karty/30217

Szamotulskie ślady w Deklaracji z 1926 r.2021-01-03T21:55:03+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Pierwsze radio, kluczyk i chichot diabła

Obrazki z przeszłości, część 8.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

PIERWSZE RADIO, KLUCZYK I CHICHOT DIABŁA


Rozpoczynają się lata trzydzieste XX wieku. Mój przyszły ojciec ‒ Teodor Wąsowski, urodzona „złota rączka”, konstruuje dla siebie pierwsze słuchawkowe radio na kryształek, podpowiada mi najmłodszy brat Zenon Wąsowski. Zeniu po ojcu odziedziczył wszystkie najlepsze zdolności.

W tym też okresie Teodor uczy się czytania pierwszych nut. Przez szparę uchylonych drzwi podgląda, jak syn jego pracodawcy pobiera lekcje muzyki. Zaraz siada do fortepianu, jak tylko nauczyciel wychodzi. Szybko powtarza podsłuchaną lekcję. Nie przeszkadza to dentyście – panu Edmundowi Michalskiemu, gdyż sam jest wielkim pasjonatem muzyki. W Teodorze znajduje nie tylko dobrego pracownika ‒ technika dentystycznego, ale i swojego sprzymierzeńca. Często organizuje w swoim mieszkaniu spotkania z muzykami. W krótkim czasie dołącza do nich Teodor. Zakładają w Szamotułach kwartet muzyczny i wspólnie koncertują. Mój przyszły ojciec do perfekcji opanowuje grę na fortepianie, akordeonie, skrzypcach.


Rynek w Szamotułach – dom, w którym po wojnie mieszkała rodzina Wąsowskich. Zdjęcie Marta Szymankiewicz


BALLADA O DOMU

[…] Ojciec uniesie ramię adapteru

otworzy się stanie cisza

I tylko Muzyka

Wtedy trudna

I ten sam oddech matki

za uchem na szyi

Potem zaskrzypi krzesło

Będą czytać dziś Słowackiego

a my z umazanymi wargami od kremu

podglądać

jak ojciec gra Chopina


Lata pięćdziesiąte. Spotykamy się wszyscy w pokoju „męskim”. Tak go rodzice nazywają. Obsiadamy dwa opasłe fotele i czekamy, aż ojciec otworzy „zaczarowaną szafkę”, pełną klasycznej muzyki. Dolna jej część przeznaczona jest dla winylowych płyt. Każda ma swoją przegródkę i numer w katalogu. My wiemy, która płyta jest dla nas, dzieci, najważniejsza. W górnej części, też zamykanej, szafki umieszczony jest gramofon z rączką na wymienną igłę. Tato dorabia do niego jednak wzmacniacz lampowy, by można regulować głośność.

Po każdym czwartkowym wysłuchaniu jednej z płyt (w przymuszonej powadze ‒ na początku wdrażania się w muzykę), szafka zostaje zamknięta na kluczyk. Wiemy, gdzie on jest i tylko czekamy na okazję, by szafkę pod nieobecność rodziców otworzyć. Śpieszymy się, byle zdążyć przed ich powrotem z kina. I staje się. Kluczyk łamie się i zdradza popełniony czyn, ale cel zostaje osiągnięty. Jest ulubiona nasza wspólna płyta Serenada Mefista z opery Faust Charlesa Gounoda. Czekamy na „chichot diabła”, tak ten śmiejący śpiew nazywamy. Śpiewa swym cudownym basem Bernard Ładysz. Czekamy też znów na dwuznaczne spojrzenie po sobie i uśmiech naszych rodziców. „Złapali bakcylaˮ – komentuje półgłosem tato.

ŚWIĘTA SZAFA RADIOLA

bratu Zenonowi Wąsowskiemu

Skleiłeś uratowałeś ją

76 obrotów

I mówisz mi Zeniu

że prasujesz

starą zapisaną ręcznie

wyblakłą kartę

– katalog płyt- ręka ojca

I jak wtedy

ty dzisiaj układasz

w dębowej świętej szafce

czarny krążek

Znów ma swoje miejsce

Ważne jak każdy palec

Tylko siąść na kolanach matki

przyłożyć do ucha skupione wargi

I słuchać słuchać


Radiola Teodora Wąsowskiego

Zdjęcia orkiestry Edmunda Michalskiego z archiwum rodzinnego Ewy Michalskiej-Czajki, pozostałe – z archiwum rodziny Wąsowskich


Szamotuły, 02.03.2018

Teodor Wąsowski, lata 30. XX w.

Zespół muzyczny Edmunda Michalskiego, połowa lat 20. XX w. Na dole siedzi Leon Michalski – to z prowadzonych dla niego lekcji muzyki korzystał także Teodor Wąsowski.

Zespół muzyczny Edmunda Michalskiego, 1. połowa lat 30. XX w. W orkiestrze grają dzieci Edmunda: Leon (3. z lewej na górze) i Bożena (w środku zdjęcia).

Teodor Wąsowski przy pianinie, 2. połowa lat 30. XX w.

Od lewej Leontyna Wąsowska, Bogusz Wąsowski, Teodor Wąsowski, poniżej Maria Wąsowska-Grajkowska i Daromiła Wąsowska-Tomawska, 1947 r.

Kompozycja Teodora Wąsowskiego

Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Pierwsze radio, kluczyk i chichot diabła2025-01-04T11:48:34+01:00

Dawne szamotulskie restauracje

Cykl Kiedy myślę: Szamotuły…

Po maturze chodziliśmy na … Moje kulinarne Szamotuły

Dziś kolejny spacer po Szamotułach z moich lat licealnych (1963-1967). Tym razem zapraszam na sentymentalną wycieczkę po lokalach gastronomicznych. Co prawda, licealista nie zaglądał do nich. Po pierwsze, nie miał pieniędzy, a gdyby nawet miał parę groszy, to by się bał, że spotka tam profesora i nazajutrz będzie wezwany do odpowiedzi i usłyszy: To ty, panna, chodzisz do „Szamotulankiˮ, a zadania z matematyki nie umiesz rozwiązać?!

Obiecywaliśmy sobie, że jak zdamy maturę, pójdziemy na kawę i nawet papierosa sobie oficjalnie zapalimy. Wtedy w kawiarniach się paliło. Papierosowy dym i zapach czarnej kawy tworzyły atmosferę lokalu, dla uczniów niedostępnego, może dlatego pożądanego.

Bo jak po dopuszczeniu do matury poszłyśmy z dziewczynami do „Szamotulankiˮ na lody i kawę, okazało się, że jest tu zwyczajnie. Pomiędzy stolikami chodziły panie kelnerki w czarnych sukienkach, przepasane małymi białymi fartuszkami z kieszenią, w której miały bloczek do zamówień i miejsce na pieniądze. Do włosów miały przypięte kawałki białej koronki.

Kawa była w szklankach z koszyczkami. Można było zamówić za 2 złote „pół czarnejˮ, czyli pół szklanki kawy. Można było poprosić „małą kawę z dużą wodąˮ w cenie „pół czarnejˮ albo dużą kawę za 4 złote (chyba). Do tego ciastko za 2 złote albo lody kulkowe w miseczce. Na każdym stoliku była oczywiście popielniczka.

W lecie można było wejść do „Szamotulankiˮ po loda kulkowego umieszczonego między dwoma kawałkami wafla. Chyba 1 gałka była za złotówkę, ale dokładnie nie pamiętam. Loda kupowało się przy bufecie.

Dopiero w czasie egzaminów maturalnych miałam okazję odwiedzić szamotulską restaurację, która mieściła się przy kinie. Nie pamiętam nazwy, ale wiem, że kelnerką była tam pani z Wielonka koło Ostroroga.

Pierwszy obiad w tym lokalu jadłam w czasie ustnej matury. Egzaminy zdawało się po południu, od godziny 15.00. Z domu wyjeżdżało się pociągiem „Jasiemˮ o 12.00, dlatego rodzice dawali pieniądze na obiad w restauracji.

Co jadłam, nie pamiętam. Ale chyba jakąś pomidorową i na drugie pewnie kotleta z ziemniakami i kapustą. Wyboru na pewno za dużego nie było. Ale było miło i dość czysto. Były dwie sale: jedna bezalkoholowa, druga z alkoholem. Ale pijaków przy stolikach nie pamiętam. Dla nich chyba było w tej restauracji za drogo. Dla nich był raczej „Zagłobaˮ przy Rynku.

Bardzo blisko dawnego liceum była cukiernia Nowaczyńskich. Rzadko się tam wchodziło, bo nie było zwyczaju kupowania ciastek czy pączków. Dopiero w maju, jak zaczął się sezon lodów, ustawiały się kolejki. Cukiernia była na trasie ze szkoły na przystanek autobusowy przy Rynku. I zawsze się miało złotówkę, żeby loda sobie kupić. Zwłaszcza, kiedy lekcje kończyły się o 12.35, a autobus odjeżdżał godzinę później. Dodać tu muszę, że często było 5 lekcji. Ale chodziliśmy też do szkoły w soboty.

W cukierni Nowaczyńskich było pomieszczenie oddzielone drewnianą ścianą, gdzie można było wypić małą czarną i zjeść ciastko na miejscu. To było ulubione miejsce naszych nauczycieli. Wychodzili ze szkoły i tam wpadali na kawkę. Ja dopiero weszłam tam po maturze. Usiadłam sobie przy stoliku i z lubością wdychałam zapach czarnej mocnej kawy. I tak mi zostało do dziś. Kawa jest moim ulubionym napojem.

Zanim przejdę do bardzo eleganckiej kawiarni „Pod Basztąˮ, gdzie przez wiele lat kierowniczką była moja kochana Bogusia ‒ sąsiadka z Ostroroga, powspominam lokal, który dla szamotulskich licealistów, szczególnie tych dojeżdżających, był najważniejszy.

Chodzi o „Bar mlecznyˮ. Z szacunku wzięłam go w cudzysłów i napisałam dużą literą. Dzisiaj po nim nie ma śladu. Znajdował się przy ulicy Braci Czeskich, w narożnikowej kamienicy przylegającej do Kościelnej. Wchodziło się do niego po schodach, które zostały zamurowane. W barze w okienku siedziała sympatyczna pani, która sprzedawała herbatę z cytryną w szklance w koszyczku. Pytała, ile cukru wsypać.

W barze można było kupić dużą bułkę z masłem i z serem. Była też zupa pomidorowa, jakieś leniwe pierogi, budyń. Nie pamiętam menu. Ale pamiętam takie duże tablice z plastikowymi literkami, gdzie były wypisane dania z cenami. Jak czegoś brakowało, literki były odpinane.

W głębi baru była kuchnia. Pani z okienka zamawiała w kuchni dania i potem krzyczała: – Leniwe do odebrania, kalafiorowa gotowa! Siedzący przy stolikach, nakrytych kolorową ceratą klienci, podchodzili po talerze, a po zjedzeniu zupy czy leniwych odnosili talerz do okienka.

Bar był też miejscem, gdzie można było posiedzieć, czekając na autobus. Świetlicy nie było, sklepy od 13.00 do 15.00 miały przerwę obiadową, nie było co robić, kiedy na dworze na przykład padało, a parasolek też nie było. Nawet by nie było gdzie takiej parasolki w szkole zostawić.

Od wiosny w barze pani sprzedawała lody. Były to chyba lody „Pingwinˮ takie okrągłe na patyku. Pyszne! W tym czasie chyba w Ostrorogu lodów nie było.

I wracam do kawiarni „Pod Basztąˮ. Nie pamiętam, czy ona już była w 1967 roku, czy bywałam w niej w czasach studiów, kiedy przyjeżdżałam do Szamotuł. Było tu luksusowo, nowocześnie, ładnie. Pyszna kawa, desery, lody cassate w miseczkach. We wnętrzu ładne meble, firanki. Na dwudziestolecie matury mieliśmy tam spotkanie klasowe. Jeszcze wtedy, w 1987 roku, kawiarnia była ładna. Potem przeszła do historii, podobnie jak inne wspomniane przeze mnie lokale. Tylko cukiernia Nowaczyńskich trwa od ponad stu lat!

Od mojej matury minęło pół wieku. Zmieniły się Szamotuły. Ale ja chętnie przywołuję obrazy i sytuacje z czasów mojej edukacji w szamotulskim liceum. I dziękuję twórcom portalu region szamotulski.pl, że są moimi wspomnieniami zainteresowani.

Irena Kuczyńska


Lokale, których już nie ma


Rynek – nie istnieje już dom, w którym mieściła się „Szamotulanka”

Zielony niewielki budynek widoczny na zdjęciu z 2008 r. – Andrzej Bednarski


Zdjęcie z 2018 r.


Dworcowa, budynek obok kina – tu znajdowała się kiedyś restauracja, a później – w innej części – bar mleczny


Miejsce, gdzie znajdował się bar mleczny – narożnik Braci Czeskich i Kościelnej


Wroniecka – na narożniku mieściła się kawiarnia „Pod Basztą”

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

Dawne szamotulskie restauracje2018-07-28T11:56:54+02:00

Aktualności – marzec 2018

W Wielkim Poście o najcenniejszym szamotulskim krzyżu

Powstanie tego wielkiego drewnianego gotyckiego krucyfiksu z szamotulskiej bazyliki kolegiackiej określa się na lata 1370-1390. Jego twórca nie jest znany, historycy sztuki podkreślają mistrzostwo artystyczne jego rzeźby. Głowa Chrystusa jest pochylona na prawe ramię, twarz otaczają długie loki. Rzeźbiarz mocno zaznaczył mięśnie i partie brzucha, opaska biodrowa załamuje się w ostrych fałdach i zasłania uda. W postaci Chrystusa widoczny jest wysiłek, związany ze  znoszonym cierpieniem. Krucyfiks umieszczony jest na belce tęczowej, czyli łączącej przeciwległe części łuku, który oddziela prezbiterium świątyni od nawy głównej. Jest to najstarszy element wyposażenia szamotulskiego kościoła, jeden z nielicznych tego typu zabytków w Polsce.


Zdjęcie na górze – Andrzej Bednarski, na dole: z lewej zdjęcie – Ireneusz Walerjańczyk, z prawej – drzeworyt Stanisława Zgaińskiego z lat 30. XX w.



Nieznana dotąd kompozycja Wacława z Szamotuł zabrzmi w jego rodzinnym mieście. 30 marca – w Wielki Piątek – wyjątkowy koncert w kościele Świętego Krzyża

Z twórczości Wacława z Szamotuł do naszych czasów zachowało się niewiele: 2 motety, 4 pieśni i 4 psalmy (utwory 4-głosowe) oraz 2 utwory jednogłosowe. Wiadomo jednak, że kompozytor skomponował dużo więcej, m.in. 8-głosową mszę. Do 2016 r. sądzono, że na zawsze przepadły też stworzone przez Wacława Lamentationes, do tego roku znane były bowiem tylko zachowane w bibliotekach w Ratyzbonie i Monachium karty z zapisem dwóch głosów. Odkrycie w Archiwum Archidiecezji Gnieźnieńskiej kolejnych fragmentów zapisu nutowego pozwoliło na zrekonstruowanie całości. Zadania tego podjął się znawca utworów muzyki dawnej – niemiecki muzykolog i muzyk prof. Marc Lewon. Zrekonstruowane fragmenty 4-głosowej kompozycji o odpowiednie fragmenty chorałowe uzupełniła dr Agnieszka Budzińska-Bennett, wybitna muzykolog, muzyk i wokalistka. Tekst utworu stanowią Lamentacje, inaczej Treny Jeremiasza, jedna z ksiąg Starego Testamentu.

Prawykonanie utworów przygotowane zostało specjalnie na krakowski festiwal muzyki dawnej Misteria Paschalia, odbywający się w ostatnich dniach Wielkiego Postu oraz w Wielkanoc. Wykonawcą będzie zespół wokalny Cracow Singers.

Katarzyną Freiwald, dyrektor zespołu Cracow Singers, pragnęła, aby dzieła Wacława mogły zabrzmieć także w jego rodzinnym mieście i w tym celu nawiązała kontakt z Szamotulskim Ośrodkiem Kultury oraz z biurem festiwalu. Dzięki tej współpracy do programu festiwalowego został dopisany jeden koncert wyjazdowy, który odbędzie się właśnie w Szamotułach. W programie koncertu znajdą się także inne utwory Wacława z Szamotuł oraz kompozytorów mu współczesnych. Oprócz zespołu Cracow Singers wystąpi – jako lutnista – autor rekonstrukcji Lamentacji Marc Lewon. Dyrygentem koncertu będzie Agnieszka Budzińska-Bennett.

Współcześnie często nadużywa się słowa „wydarzenie”. W tym wypadku jednak nie ma wątpliwości: 30 marca o godz. 19.30 w kościele Świętego Krzyża w Szamotułach będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem muzycznym niebywałej rangi. Zapraszamy!


Zespół Cracow Singers,  https://www.cracowsingers.pl




Most porozumienia łatwo jest zburzyć, a zbudować  – bardzo trudno

Alex Dancyg urodził się krótko po wojnie w Polsce w zasymilowanej rodzinie żydowskiej, która w 1957 r. zdecydowała się wyjechać do Izraela. Od ponad 20 lat współpracuje z Instytutem Yad Vashem, jest aktywnym uczestnikiem dialogu polsko-żydowskiego, autorem kilku przewodników po Polsce. Z wykształcenia historyk, ale od wielu lat w kibucu, czyli izraelskiej osadzie rolniczej, zajmuje się nawadnianiem pól. Mówi o sobie, że jest Żydem i jednocześnie Polakiem.

5 marca w Muzeum – Zamku Górków przed południem odbyło się jego spotkanie z młodzieżą kilku szkół ponadgimnazjalnych z Szamotuł i Wronek. Po południu Alex Dancyg rozmawiał z nauczycielami.




Alex Dancyg odpowiadał na pytania młodzieży. Dwa najistotniejsze wątki dotyczyły przebaczenia Niemcom dokonanej przez nich Zagłady Żydów oraz obecnego konfliktu wokół zmiany ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej. Alex Dancyg pokazywał, że Niemcy hitlerowskie stworzyły wyjątkowy w historii system, którego działaniu nikt w żaden sposób nie mógł się przeciwstawić i w którym z każdego człowieka można było zrobić potwora, nawet zabijającego swój własny naród jak członkowie Sonderkommando – więźniowie obozów koncentracyjnych, którzy obsługiwali krematoria. Każdy człowiek pragnie przetrwać i osądzanie go za to, co zrobił lub czego nie zrobił w tak strasznej, wyjątkowej na skalę historii i całkowicie niezależnej od niego sytuacji, nie ma sensu. Obecny konflikt wokół ustawy IPN pokazuje, zdaniem Alexa Dancyga, że ani jej twórcy – polscy politycy, ani przedstawiciele strony Izraela, którzy się jej przeciwstawiają, nie rozumieją, czym naprawdę była Zagłada.

Alex Dancyg szczerze powiedział, że jest zdruzgotany tym, co w relacjach polsko-żydowskich stało się w ostatnich tygodniach. Ktoś nagle zaprzepaścił ponad dwadzieścia lat jego pracy. Bo mosty porozumienia buduje się wolno i z wielkim trudem, a burzy się je tak łatwo i szybko.



Odszedł red. Ryszard Podlewski

Ryszard Podlewski zmarł 2 marca 1918 r. w wieku 86 lat. Dużą popularność przyniósł mu program Gwóźdź w bucie (1987-1995) – telewizyjne felietony w poznańskiej telewizji o absurdach naszej rzeczywistości.


Zdjęcie – Ryszard Podlewski, Facebook


Urodził się we Wronkach w 1932 r., Uczęszczał do szamotulskiego liceum, maturę zdał w 1951 r. Był absolwentem polonistyki na Uniwersytecie Poznańskim (UAM) oraz dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. W Poznaniu współtworzył kabaret studencki „Żółtodzióbˮ, w którym również z powodzeniem występował jako aktor. Jako student debiutował fraszkami w poznańskiej prasie. Później swoje aforyzmy, fraszki i drobne utwory satyryczne zamieszczał w „Przekrojuˮ, „Szpilkachˮ i innych czasopismach satyrycznych. Jego aforyzmy ukazywały się w licznych antologiach. Opublikował je w kilku własnych tomach, również w wersjach polsko-niemieckich i polsko-angielskich. Oto kilka jego aforyzmów: „Plus to czasem jedynie efekt skrzyżowania dwóch minusówˮ, „Są pomniki ku pamięci i są ku przestrodzeˮ, „Najgorsze kiedy tak zwana klasa polityczna nie ma klasyˮ, „Kto bardziej wytrenuje umysł, ten wyżej sięgnie myśląˮ, „Po drodze zwanej karierą najgładziej toczy się zeroˮ. Był inicjatorem wielu akcji społecznych, m.in. ratowania w latach 80. poznańskiej Palmiarni.



Wielki sukces Zespołu Szkół nr 2 im. Stanisława Staszica w Szamotułach

1 marca 2018 roku w Teatrze Wielkim w Warszawie odbyło się podsumowanie programu Szkoła Dialogu 2017. Realizowany przez uczniów Zespołu Szkół nr 2 projekt „Śladami szamotulskich Żydów” zwyciężył w kategorii „Różnorodność działań”.


Zdjęcie http://www.zsnr2-szamotuly.pl/


Realizująca ten program Fundacja Forum Dialogu  od dwudziestu lat działa na rzecz zbliżenia pomiędzy Polakami i Żydami. Zespół Szkół nr 2 im. Stanisława Staszica w Szamotułach, dzięki działaniom w programie fundacji, otrzymał tytuł „Szkoły Dialogu”. W ubiegłorocznej edycji programu wzięło udział 40 szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych z całej Polski. Nagrodami dla szkoły są projektor ledowy, warsztaty z ekspertem oraz zestaw książek, uczniowie otrzymali też nagrody indywidualne.

Autorkami projektu były dwie nauczycielki: Krystyna Warguła i Klaudia Tomaszak-Ślipka. Serdecznie gratulujemy!

Z projektem można zapoznać się na naszym portalu

http://regionszamotulski.pl/sladami-szamotulskich-zydow/



Polewka

Jarek Kałużyński kilka lat temu wykonał taki pastisz znanej pracy Andy’ego Warhola. Warhol pokazał, że przedmiotem sztuki w czasach kultury masowej i konsumpcjonizmu może być puszka najsłynniejszej zupy. Jarek Kałużyński, bawiąc się formą stworzoną przez Warhola, do najlepszych zup zaliczył „polewkę szamotulską z pyrami”.



Pewnie wielu z nas pamięta, jaką polewkę można było zjeść kiedyś w szamotulskiej „Marynie”. Była pyszna!

Dawniej wielkopolskie gospodynie gotowały polewkę w czasie Wielkiego Postu lub jako postne danie w piątek. Przypominamy przepis:

Składniki: 1.5 l maślanki, 1 szklanka śmietany lub  zsiadłego mleka, 3 łyżki mąki, 4 duże ziemniaki, sól.
Wykonanie: Maślankę mieszamy i zagotowujemy. Do wrzącej maślanki ostrożnie wlewamy roztrzepaną z mąką śmietanę. Jeszcze raz zagotowujemy, solimy. Ziemniaki gotujemy w mundurkach, obieramy ze skóry, kroimy w plasterki i dodajemy do zupy.
Wariacje: Niektórzy ziemniaki podsmażają lub duszą (krychane pyry). Można dodać podsmażoną na brązowo cebulę lub biały ser.

Czytelniczka przysłała nam jeszcze inną wersję polewki: Zagotowujemy ok. 0,5 l. wody, dodajemy pół kubeczka zimnej wody z roztrzepana mąką. Gdy się trochę zagęści, zdejmjemy z płyty i dolewamy maślankę lub kwaśne mleko i znowu podgotowujemy. Zestawiamy z płyty i dodajemy śmietanę do smaku.

Smacznego!



Czy pójdą w ślady Maksymiliana Ciężkiego? Łamacze szyfrów

Krzysztof Łączkowski, Mikołaj Popowski i Arkadiusz Wargacki, uczniowie szamotulskiego gimnazjum w Zespole Szkół nr 1 im. ks. Piotra Skargi, zwyciężyli w kategorii do lat 14 w Ogólnopolskiej Grze Kryptologicznej „Łamacze Szyfrówˮ na poziomie zaawansowanym. Wśród wszystkich, często doświadczonych drużyn składających się z osób dorosłych, zajęli 10. miejsce. W czasie gry zapoznawali się z wykładami wyjaśniającymi różne metody szyfrowania i łamania szyfrów, a następnie rozwiązywali zagadki. Cała gra trwała ponad dwa tygodnie, w sześciu turach rozwiązywano po trzy zagadki. Do ogólnego wyniku liczył się czas. Uczestnicy gry zapoznali się m.in. z szyfrem paskowym,  Viegenere’a, szablonowym i Playfaira. Była to wciągająca rywalizacja, a zarazem nauka historii i logicznego myślenia.


Więcej o grze  http://lamaczeszyfrow.pl/

Szamotuły, 01.03.2018

MARZEC 2018

IMPREZY I KONCERTY


Minione


1 marca godz. 19, kino Halszka


Filharmonia bez Filharmonii – kameralne sonaty Jerzego Fryderyka Haendla w wykonaniu zespołu barokowego Kore.

Piątek, 16 marca, godz. 19, Szamotuły, Muzeum – Zamek Górków

Biblioteka Publiczna w Szamotułach zaprasza wszystkich (niezależnie od wieku) do wzięcia udziału w II Turnieju Poetyckim o Pierścień Halszki.
Turniej odbędzie się 29 marca 2018 r. o godz. 18:00 (składanie tekstów tego samego dnia w godz. 16:30-17:30). Tematyka samodzielnie napisanego wiersza jest dowolna. Warunkiem udziału w turnieju jest ODCZYTANIE wiersza przez AUTORA (nie inną osobę). Nagrodą główną jest okolicznościowa STATUETKA i PIERŚCIEŃ HALSZKI. Szczegóły w regulaminie dostępnym w bibliotece i w zakładce Konkursy i imprezy na www.biblioteka-szamotuly.pl



KINO


Aktualności – marzec 20182025-01-30T14:21:29+01:00

Kościół w Wilczynie – historia o duchach

Historia o duchach w kościele wilczyńskim

O tomiku Ballady i romanse Adama Mickiewicza mówi się, że odkryły nową geografię literacką, traktując ją jako miejsce spotkania realności z fantastyką. Bohaterowie ballad obcują z osobliwościami, które przekraczają zdolność ludzkiego pojmowania. Jednak aby poczytać o romantycznej wizji świata, nie trzeba sięgać tylko do Mickiewicza. Okazuje się bowiem, że Ziemia Szamotulska również zna historie, które mogłyby stać się kanwą utworu romantycznego wieszcza.

Nieoceniona duszniczanka, Halina Boberowa, wyszukała w Krótkim opisie historycznym kościołów parochialnych Józefa Łukaszewicza niesamowitą historię z osiemnastego wieku. Jest ona przytoczeniem przez dziewiętnastowiecznego duchownego zapisu z księgi parafialnej z roku 1747. Rzecz dzieje się w parafii św. Jadwigi w Wilczynie (gmina Duszniki).



W dzień św. Jadwigi, w obecności licznie zgromadzonych kapłanów, sprawiłem pogrzeb, na którym ks. Jakub Czerniawski wygłosił bardzo wzniosłe kazanie. Z tej zaś racji sprawiłem ten pochówek, ponieważ śp. poprzednik mój, ksiądz Jaworski, z błaganiem do mnie chodził, po śmierci w mękach czyśćcowych przez 16 lat zostający.

A przyczyna była taka, że kazał on, jeszcze za życia, zrobić sobie sklepik, znaczy grobowiec, pod ołtarzem swego świętego patrona Stanisława. Kanony zabraniają, aby ciała zmarłych pod mensą ołtarzową chowane były. Za to się śp. ksiądz Jaworski majestatowi Boskiemu przez tak długi czas wypłacać musiał. Byłem też od niego przestrzeżony, abym dłużej z tym pochówkiem nie zwlekał.

Widując go, odosobniony nie byłem, jako że zaraz po zachodzie słońca czeladź moja takoż go widywała. Pierwsza jego wizyta u mnie była podczas niebytności księdza Stefana Koziałkiewicza, mojego wikarego, który ze mną w jednej sypiał rezydencji. Kiedy nieboszczyk zapukał w okno mniemałem, że dano znać do chorego. Wstawszy więc pytałem, ktoby był. Natenczas temi odpowiedział mi słowy:

– Ja ksiądz Stanisław, tu zmarły. Ratuj duszę moję!

Z przestrachem wielkim ledwiem po zmówionych psalmach „Miserere” i „De profundis” do łóżka trafił. Podobnież i drugiej było nocy. Trzeciej zaś nocy przyszedł do rezydencji, gdziem spał w alkierzu. Obudziwszy mnie, swoją prośbę ponowił. Natenczas leżąc na boku prawym, wpół twarzy, spocony bardzo, tem usłyszał słowa:

– Będziesz miał ode mnie znak na pół twarzy!

Co się zawsze praktykuje, ile możności, różnych zażywałem sposobów, aby Pan Bóg jak najszybciej z mąk czyśćcowych duszę tę wybawił. Chodziliśmy z sobą już to do kościoła, już to do dzwonnicy, już to do babińca modlitwy sposobne odprawować, ale długo, bo przez lat dwa pożądanego z woli Bożej skutku nie otrzymał. Dopiero gdym zgodę Jegomości księdza Pawłowskiego, oficjała poznańskiego dostał, sklepik pod ołtarzem z umarłych szczątków uwolniłem. Wyjęte stamtąd spróchniałe kości, w obecności licznych duchownych, na cmentarzu godnie pochowane zostały, na co może zupełnie dobrze świadczyć Imć ks. kanonik Marszewski. Lokaj księdza kanonika, imieniem Marcin, którego nieboszczyk w stajni obudził, i który dzwonienie w nocy z zakrystii słyszał, zaraz księdzu relacyją zdał. Także i organista Bartłomiej Pędziński wiele razy zmarłego koło stodół chodzącego widywał. Gdy ceremonie pogrzebowe zakończone zostały i pragnienie mojego poprzednika swój otrzymało skutek, w dwie niedziele nieboszczyk, o zwyczajnej godzinie jedenastej, z podziękowaniem przyszedł. Domyśliwszy się, uprzedziłem mowę zmarłego, dziękując Bogu, że niegodnych moich modlitw wysłuchał i karania duszy śp. ks. Stanisława poniechał. Natenczas w rezydencji mojej ojciec Adam Maczkowski, kwestarz kustodii poznańskiej, przebywał. Abym więc miał doskonałego świadka, posłałem nieboszczyka do izby obok, aby spoczywającego tam kwestarza obudził. Co ten uczynił, koc na ziemię ze śpiącego zrzuciwszy. Zakonnik z pierwszego snu dobrze przebudzić się nie mógł. Powrócił zmarły do mnie mówiąc:

– Jużem gościa obudził.

Ale rozkazałem mu pójść drugi raz, jako że kwestarz na mnie nie zawołał.

Tak więc nieboszczyk poszedł tam znowu i lekko wziąwszy śpiącego za nogi, z łóżka na ziemię zrzucił. Mocno przestraszony zakonnik na mnie wołać począł. Jam go blisko kwadrans w tem wołaniu zostawił, aby się nieboszczykowi dobrze przypatrzył, ktoby był.

A zmarły, jak go widywał i ja i inni ludzie, z plasterkiem czarnym na prawej stronie nosa, tak i teraz się prezentował, po którym to znaku poznaliśmy go. Zatem wstawszy Bogu dzięki czyniliśmy, że księdza Stanisława do światłości wiekuistej przyjął.

Po skończonych modlitwach, przy których był przytomny, mówił do mnie zmarły te słowa:

– Za świadczone łaski, któreś dla mnie czynił, koszta poniósł, wiedz o tem z dyspozycji Boskiej, że żyć będziesz trzy razy dziewięć.

Większy to żal i boleść we mnie sprawiło, jako że nie wiedziałem, czy minuty, czy godziny, czy miesiące końcem mojego życia być mają.

Co wszystko przeszło, tylko lata zostały. Gdzie, której godziny, jakim sposobem Bóg kres mojego życia do swej dyspozycji zostawił ‒ tego nie wiem. Zatem przestrzeżony jestem być gotowy w dwadzieścia siedem lat na śmierć, chyba że jeszcze dłuższego życia Bóg mi dozwoli, któremu niech będzie chwała i cześć przez wszystkie wieki.

Kto by zaś przez ciekawość przy niedowiarstwie historię tę czytał, proszę zmówić za dusze w mękach czyśćcowych zostające, pięć razy „Ojcze nasz”, pięć razy „Zdrowaś Maryjo”, jedno „Wierzę w Boga”, pięć razy „Wieczny odpoczynek”, bo ja taki w życiu mojem miałem zwyczaj.

Pogrzeb zaś ten, przez dwa dni trwający, kosztował mnie  tynfów, oprócz czerwonych złotych 40 z moich wysług przy dworze otrzymanych, a po różnych miejscach na zakony za duszę śp. księdza Stanisława rozdanych. Ponadto, z porcji dla mnie po ojcu moim pozostałych, pieniędzy, czerwonych  złotych 69.

W tym miejscu kończy się relacja o wilczyńskim duchownym i jego kontaktach z nieboszczykiem. Przedstawiona historia jest przytoczeniem, jakiego dokonał dziewiętnastowieczny pisarz, Józef Łukaszewicz. On także jest bohaterem opowieści. Kończąc swoją relację, pozwolił sobie na komentarz:

Zagadką dziś jest, czy kapłan opisujący ukazywanie się księdza Jaworskiego cierpiał cząstkowe pomięszanie zmysłów, czy też niegodny jaki człowiek nadużył jego dobrodusznej łatwowierności.

XIX-wieczny badacz historii Wielkopolski w komentarzu dystansuje się do zajścia, jakie miało mieć miejsce w 1747 roku, tłumacząc je albo chorobą proboszcza, albo żartem ze strony wiernych. Nie można jednak przemilczeć faktu, iż to właśnie jemu zawdzięczamy znajomość historii dzisiaj. Mógł ją przemilczeć, nie upowszechniając jej. Postąpił jednak inaczej. Dlaczego? Być może chciał zaznaczyć swoje stanowisko w sporze między racjonalistycznymi klasykami a romantykami? Jak widać wilczyński romantyzm również rozgrywał się pomiędzy zwolennikami „czucia i wiary” oraz zwolennikami „szkiełka i oka”.

Marcin Malczewski


Szamotuły, 25.02.2018

Zdjęcia Andrzej Bednarski

Kościół św. Jadwigi w Wilczynie został zbudowany w 1. połowie XVI w. w stylu późnogotyckim. W końcu XIX w. kościół rozbudowano: dobudowano nawę poprzeczną (transept) i prezbiterium w stylu neogotyckim.

Marcin Malczewski

Poznaniak od urodzenia, który przez całe życie marzył o mieszkaniu na wsi. Obecnie szczęśliwy mieszkaniec powiatu szamotulskiego, realizujący w Dusznikach „wiejskie” zainteresowania.

Dr nauk humanistycznych, bloger ( http://prowincjanoc.pl/), członek zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi Dusznickiej.

Kościół w Wilczynie – historia o duchach2025-01-13T16:35:41+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Tadeusz, flaga i znicz

Obrazki z przeszłości, część 7.


TADEUSZ, FLAGA I ZNICZ


Duży pokój w jednym z szarych bloków w nadodrzańskiej dzielnicy Opola. Na ścianie obraz świętej rodziny, pod telewizorem haftowana serweta, na stole kilka ciastek rozłożonych na porcelanowej paterze. Niby wszystko normalnie, tak zwyczajnie jak w wielu domach w Opolu czy Polsce. Jednak jeden szczegół zmienia wszystko. Amerykańska flaga, postawiona na bufecie w centralnym miejscu tuż pod zdjęciem Tadeusza z żoną zawieszonym na ścianie.

Od razu widać, że ta flaga ma swoją historię, że jest ważnym elementem w tym domu oraz czymś wyjątkowym dla właściciela.

– Ta flaga jest ze mną od 1945 roku – zaczyna opowieść Tadeusz. – Nie zdjąłem jej nigdy. Wisiała nawet w cholernych latach 50., gdy za taką flagę do więzienia można było trafić. Dla mnie ta flaga to symbol wolności, takiej amerykańskiej legendarnej wolności, której szukałem na swojej życiowej drodze zawsze.



Droga Tadeusza Kruszony rozpoczęła się w Szamotułach jako najmłodszego z jedenaściorga rodzeństwa. Urodził się w roku 1926, wtedy, kiedy „Gazeta Szamotulska” kosztowała 4,55 zł, a „ za odnoszenie jej przez listowego do domu” płaciło się 55 groszy miesięcznie. W czasie, kiedy się urodził, Cielink i Synowie z Szamotuł reklamowali się swoją „wypożyczalnią nowoczesnych garniturów młóckarnych do młócki ziemiopłodów”, a kapelmistrz orkiestry „Dom Sierot” ‒ Franc Bronowski ogłaszał w „Gazecie Szamotulskiej”, że u niego: „lubownicy muzyki na wszelkich instrumentach dętych i rżniętych znajdą sumienne lekcje”.

Tadeusza świat muzyki jednak nie wciągał, scenariusz dalszego życia napisała za niego wojna… Kiedy 1 września 1939 roku Ignacy Klemenczak organizował w Szamotułach Obronę Cywilną, Tadeusz miał 13 lat. Dorósł bardzo szybko. Najpierw wywieziony był do pracy w Niemczech, tam przez 3 lata koło Drezna pracował w gospodarstwie rolnym. Uciekł jednak, gdy miał 16 lat, i dostał się do Francji, przedostał się na północ kraju, gdzie trafił na lądowanie  Aliantów, czyli D-Day. Dzień, w którym tylko w pierwszym rzucie zginęło ponad 2,5 tysiąca żołnierzy alianckich, a blisko 8,5 tysiąca było rannych, dzień który całkowicie zmienił los II wojny światowej. Tego dnia Tadeusz miał już 18 lat. Wtedy przyłączył się do wojsk amerykańskich. Jeździł Willysem MB i zbierał zwłoki do worków. Jak sam mówił – tak aby się zgadzało: głowa, tułów, dwie ręce, dwie nogi. Rzadko trafiły się ciała nierozczłonkowane. – To były naprawdę chwile, których nigdy się nie zapomni. Ten obraz będzie wracał zawsze – mówił Tadeusz. – Ale były też wspaniałe momenty – jak ten, gdy rękę mi uścisnął generał Eisenhower, czy ten, gdy zaproponowano mi, że mam płynąć do Japonii, a stamtąd już prosto do Stanów, bo otrzymam obywatelstwo. Włączyła mi się jednak cholerna ciekawość, co w Szamotułach słychać po wojnie. Razem z przyjacielem mieliśmy plan, by pojechać do Polski na chwilę, następnie wrócić i lecieć na front do Japonii, a potem już do USA. I tak na chwilę wróciłem i tak tu siedzę całe życie.

Szamotuły odwiedzili na krótko w 1945 roku, bo widzieli, co się tu dzieje. Od razu podjęli decyzję, że uciekają z Polski. Złapali ich na granicy. Areszt, więzienie w Raciborzu i kilka lat znów z życia zabrane. Gdy wyszedł, od razu chciał uciekać po raz drugi. I po raz drugi go aresztowano. Wtedy już miał dość. Został. Nie w Szamotułach, lecz w Opolu. Był pracownikiem i brygadzistą w energetyce w Opolu. I przez 40 lat z Szamotułami w pamięci, z amerykańskim snem w sercu i flagą USA, która każdego dnia ten sen przypominała. Czy był szczęśliwy? Był bardzo. Żona, córka, dobre, spokojne życie. Czy chciałby zamiast w Opolu to gdzieś w Arizonie sprawdzać linie energetyczne – na pewno. Czy tęsknił za Szamotułami? Nie. Dobrze mu było na Śląsku. Ale miał je zawsze w pamięci. Opowiadał o nich, jakie były w jego dzieciństwie, wspominał rodzeństwo, rodziców, to były już inne Szamotuły po 70 latach. I właśnie tych Szamotuł mu brakowało, kiedy stanął nad grobem siostry Leontyny i szwagra Teodora, kiedy zapalił im znicz, podniósł się z kolan i otarł łzę z policzka. Taką łzę z tęsknoty za siostrą i tymi Szamotułami, gdy „Gazeta Szamotulska” kosztowała 4,55 kwartalnie, a 55 groszy miesięcznie dodatkowo za „odnoszenie jej przez listowego do domu”.

Konrad Pontus


Szamotuły, 22.02

13-letni Tadeusz Kruszona (w dolnym rzędzie 2. od lewej) na zdjęciu zrobionym z okazji ślubu siostry Leontyny, 5.08.1939 r.

Tadeusz Kruszona (1926-2008)

Grób Leontyny i Teodora Wąsowskich na cmentarzu w Szamotułach


Na górze – Willys MB. Zdjęcie Michał Jelionek / Trojmiasto.pl


Daromiła Wąsowska-Tomawska, Tadeusz, flaga i znicz2025-01-04T11:50:02+01:00
Go to Top