Historia o duchach w kościele wilczyńskim

O tomiku Ballady i romanse Adama Mickiewicza mówi się, że odkryły nową geografię literacką, traktując ją jako miejsce spotkania realności z fantastyką. Bohaterowie ballad obcują z osobliwościami, które przekraczają zdolność ludzkiego pojmowania. Jednak aby poczytać o romantycznej wizji świata, nie trzeba sięgać tylko do Mickiewicza. Okazuje się bowiem, że Ziemia Szamotulska również zna historie, które mogłyby stać się kanwą utworu romantycznego wieszcza.

Nieoceniona duszniczanka, Halina Boberowa, wyszukała w Krótkim opisie historycznym kościołów parochialnych Józefa Łukaszewicza niesamowitą historię z osiemnastego wieku. Jest ona przytoczeniem przez dziewiętnastowiecznego duchownego zapisu z księgi parafialnej z roku 1747. Rzecz dzieje się w parafii św. Jadwigi w Wilczynie (gmina Duszniki).



W dzień św. Jadwigi, w obecności licznie zgromadzonych kapłanów, sprawiłem pogrzeb, na którym ks. Jakub Czerniawski wygłosił bardzo wzniosłe kazanie. Z tej zaś racji sprawiłem ten pochówek, ponieważ śp. poprzednik mój, ksiądz Jaworski, z błaganiem do mnie chodził, po śmierci w mękach czyśćcowych przez 16 lat zostający.

A przyczyna była taka, że kazał on, jeszcze za życia, zrobić sobie sklepik, znaczy grobowiec, pod ołtarzem swego świętego patrona Stanisława. Kanony zabraniają, aby ciała zmarłych pod mensą ołtarzową chowane były. Za to się śp. ksiądz Jaworski majestatowi Boskiemu przez tak długi czas wypłacać musiał. Byłem też od niego przestrzeżony, abym dłużej z tym pochówkiem nie zwlekał.

Widując go, odosobniony nie byłem, jako że zaraz po zachodzie słońca czeladź moja takoż go widywała. Pierwsza jego wizyta u mnie była podczas niebytności księdza Stefana Koziałkiewicza, mojego wikarego, który ze mną w jednej sypiał rezydencji. Kiedy nieboszczyk zapukał w okno mniemałem, że dano znać do chorego. Wstawszy więc pytałem, ktoby był. Natenczas temi odpowiedział mi słowy:

– Ja ksiądz Stanisław, tu zmarły. Ratuj duszę moję!

Z przestrachem wielkim ledwiem po zmówionych psalmach „Miserere” i „De profundis” do łóżka trafił. Podobnież i drugiej było nocy. Trzeciej zaś nocy przyszedł do rezydencji, gdziem spał w alkierzu. Obudziwszy mnie, swoją prośbę ponowił. Natenczas leżąc na boku prawym, wpół twarzy, spocony bardzo, tem usłyszał słowa:

– Będziesz miał ode mnie znak na pół twarzy!

Co się zawsze praktykuje, ile możności, różnych zażywałem sposobów, aby Pan Bóg jak najszybciej z mąk czyśćcowych duszę tę wybawił. Chodziliśmy z sobą już to do kościoła, już to do dzwonnicy, już to do babińca modlitwy sposobne odprawować, ale długo, bo przez lat dwa pożądanego z woli Bożej skutku nie otrzymał. Dopiero gdym zgodę Jegomości księdza Pawłowskiego, oficjała poznańskiego dostał, sklepik pod ołtarzem z umarłych szczątków uwolniłem. Wyjęte stamtąd spróchniałe kości, w obecności licznych duchownych, na cmentarzu godnie pochowane zostały, na co może zupełnie dobrze świadczyć Imć ks. kanonik Marszewski. Lokaj księdza kanonika, imieniem Marcin, którego nieboszczyk w stajni obudził, i który dzwonienie w nocy z zakrystii słyszał, zaraz księdzu relacyją zdał. Także i organista Bartłomiej Pędziński wiele razy zmarłego koło stodół chodzącego widywał. Gdy ceremonie pogrzebowe zakończone zostały i pragnienie mojego poprzednika swój otrzymało skutek, w dwie niedziele nieboszczyk, o zwyczajnej godzinie jedenastej, z podziękowaniem przyszedł. Domyśliwszy się, uprzedziłem mowę zmarłego, dziękując Bogu, że niegodnych moich modlitw wysłuchał i karania duszy śp. ks. Stanisława poniechał. Natenczas w rezydencji mojej ojciec Adam Maczkowski, kwestarz kustodii poznańskiej, przebywał. Abym więc miał doskonałego świadka, posłałem nieboszczyka do izby obok, aby spoczywającego tam kwestarza obudził. Co ten uczynił, koc na ziemię ze śpiącego zrzuciwszy. Zakonnik z pierwszego snu dobrze przebudzić się nie mógł. Powrócił zmarły do mnie mówiąc:

– Jużem gościa obudził.

Ale rozkazałem mu pójść drugi raz, jako że kwestarz na mnie nie zawołał.

Tak więc nieboszczyk poszedł tam znowu i lekko wziąwszy śpiącego za nogi, z łóżka na ziemię zrzucił. Mocno przestraszony zakonnik na mnie wołać począł. Jam go blisko kwadrans w tem wołaniu zostawił, aby się nieboszczykowi dobrze przypatrzył, ktoby był.

A zmarły, jak go widywał i ja i inni ludzie, z plasterkiem czarnym na prawej stronie nosa, tak i teraz się prezentował, po którym to znaku poznaliśmy go. Zatem wstawszy Bogu dzięki czyniliśmy, że księdza Stanisława do światłości wiekuistej przyjął.

Po skończonych modlitwach, przy których był przytomny, mówił do mnie zmarły te słowa:

– Za świadczone łaski, któreś dla mnie czynił, koszta poniósł, wiedz o tem z dyspozycji Boskiej, że żyć będziesz trzy razy dziewięć.

Większy to żal i boleść we mnie sprawiło, jako że nie wiedziałem, czy minuty, czy godziny, czy miesiące końcem mojego życia być mają.

Co wszystko przeszło, tylko lata zostały. Gdzie, której godziny, jakim sposobem Bóg kres mojego życia do swej dyspozycji zostawił ‒ tego nie wiem. Zatem przestrzeżony jestem być gotowy w dwadzieścia siedem lat na śmierć, chyba że jeszcze dłuższego życia Bóg mi dozwoli, któremu niech będzie chwała i cześć przez wszystkie wieki.

Kto by zaś przez ciekawość przy niedowiarstwie historię tę czytał, proszę zmówić za dusze w mękach czyśćcowych zostające, pięć razy „Ojcze nasz”, pięć razy „Zdrowaś Maryjo”, jedno „Wierzę w Boga”, pięć razy „Wieczny odpoczynek”, bo ja taki w życiu mojem miałem zwyczaj.

Pogrzeb zaś ten, przez dwa dni trwający, kosztował mnie  tynfów, oprócz czerwonych złotych 40 z moich wysług przy dworze otrzymanych, a po różnych miejscach na zakony za duszę śp. księdza Stanisława rozdanych. Ponadto, z porcji dla mnie po ojcu moim pozostałych, pieniędzy, czerwonych  złotych 69.

W tym miejscu kończy się relacja o wilczyńskim duchownym i jego kontaktach z nieboszczykiem. Przedstawiona historia jest przytoczeniem, jakiego dokonał dziewiętnastowieczny pisarz, Józef Łukaszewicz. On także jest bohaterem opowieści. Kończąc swoją relację, pozwolił sobie na komentarz:

Zagadką dziś jest, czy kapłan opisujący ukazywanie się księdza Jaworskiego cierpiał cząstkowe pomięszanie zmysłów, czy też niegodny jaki człowiek nadużył jego dobrodusznej łatwowierności.

XIX-wieczny badacz historii Wielkopolski w komentarzu dystansuje się do zajścia, jakie miało mieć miejsce w 1747 roku, tłumacząc je albo chorobą proboszcza, albo żartem ze strony wiernych. Nie można jednak przemilczeć faktu, iż to właśnie jemu zawdzięczamy znajomość historii dzisiaj. Mógł ją przemilczeć, nie upowszechniając jej. Postąpił jednak inaczej. Dlaczego? Być może chciał zaznaczyć swoje stanowisko w sporze między racjonalistycznymi klasykami a romantykami? Jak widać wilczyński romantyzm również rozgrywał się pomiędzy zwolennikami „czucia i wiary” oraz zwolennikami „szkiełka i oka”.

Marcin Malczewski


Zdjęcia Andrzej Bednarski

Kościół św. Jadwigi w Wilczynie został zbudowany w 1. połowie XVI w. w stylu późnogotyckim. W końcu XIX w. kościół rozbudowano: dobudowano nawę poprzeczną (transept) i prezbiterium w stylu neogotyckim.

Marcin Malczewski

Poznaniak od urodzenia, który przez całe życie marzył o mieszkaniu na wsi. Obecnie szczęśliwy mieszkaniec powiatu szamotulskiego, realizujący w Dusznikach „wiejskie” zainteresowania.

Dr nauk humanistycznych, bloger ( http://prowincjanoc.pl/), członek zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi Dusznickiej.