Cykl Kiedy myślę: Szamotuły…
Miejsce, skąd wyrusza się w świat
Szamotuły 1996 r.
Autor: Andrzej Klauza, www.bazakolejowa.pl
Dworzec kolejowy ‒ to moja kolejna szamotulska miejscówka. Nawet teraz, 50 lat po maturze zdanej w Liceum Ogólnokształcącym w Szamotułach, kiedy wracam w rodzinne strony, zawsze o niego zahaczam, przynajmniej wzrokiem.
Jeżeli podróżuję do Ostroroga pociągiem, wysiadam na dworcu, gdzie czeka na mnie siostra. Ale zawsze zerkam na peron 2, gdzie przez całe lata jak w wierszu Juliana Tuwima „stała i sapała, dyszała i dmuchała” lokomotywa poczciwego „Jaśkaˮ, a konduktor zachęcał przesiadających się z pociągu poznańskiego, żeby się pośpieszyli, bo „pociąg osobowy z Szamotuł do Międzychodu stoi gotowy do odjazduˮ.
Kiedy jadę do Ostroroga autem, lubię przejechać przez centrum Szamotuł koło dworca kolejowego. Nawet sznur samochodów przy przejeździe mnie nie denerwuje. Jest swojski, mimo iż w latach 60. najwyżej jakieś furmanki tu stały, a woźnice pilnowali, żeby konie się nie wystraszyły pociągu.
Pół wieku temu, kiedy aut było mało, autobusów było mało, kolej była głównym środkiem lokomocji. Pewnie nie uwierzycie, ale dworzec kolejowy w Szamotułach tętnił życiem. W budynku dworca była nie tylko poczekalnia, ale też dworcowy bufet, gdzie można było wypić herbatę w szklance w koszyczku, posilić się bigosem z bułką czy jakąś pomidorową.
Może było też piwo z beczki i oranżada, ale to mi w pamięci jakoś nie utkwiło. Uczniowie, dojeżdżający do szamotulskich szkół z Ostroroga i okolicy, z Wronek, z Pamiątkowa, raczej rzadko do bufetu zaglądali. Mało kto miał pieniądze. W domu dostawało się na bilet miesięczny, na drugie śniadanie kanapki i koniec.
Poza tym, nikt na dworcu nie przesiadywał, bo świetlicy nie było. Ci z Wronek czy z Pamiątkowa wpadali na ostatnią chwilę. Nie musieli długo czekać, bo pociągów relacji Poznań – Krzyż było dużo.
My z Ostroroga mieliśmy tylko jeden pociąg. Wyjeżdżał około 16.00, kiedy już do Szamotuł dotarli pasażerowie przesiadający się z pociągu poznańskiego.
„Jasiekˮ był podstawiony na peronie 2. przy torze 3. godzinę wcześniej i to tam, a nie w poczekalni, wszyscy siedzieli. Dla uczniów był przeznaczony specjalny wagon z wielką tablicą „dla młodzieży szkolnej”, żeby przypadkiem nikt starszy tam się nie zapędził.
Tylko konduktor do niego zaglądał. I to nie zawsze. W tym wagonie kwitło życie towarzyskie. Zawiązywały się znajomości, przyjaźnie, a nawet miłości. To tam popalano papierosy, czasem rano odpisywano zadania, doczytywano lektury, chociaż w wagonie światło było raczej mdłe.
Przedziałów w wagonach drugiej klasy nie było. Na środku było przejście, po obu stronach drewniane twarde siedziska. Jedni siedzieli, inni stali, nikt nie zdejmował wierzchniego okrycia. Okna się otwierały za pomocą taśmy. W wagonach wisiały tabliczki: nie pluć, nie zanieczyszczać pojazdu.
Była też toaleta, ale raczej się tam nie chodziło. Po pierwsze ‒ nie było tam za czysto, po drugie ‒ korzystać można było tylko „podczas biegu pociągu”. A ten do Ostroroga jechał tylko 20 minut. Toalety były na dworcu i w Ostrorogu, i w Szamotułach. Jedne i drugie miały deskę z wyciętą dziurą i z klapą. Kto nie musiał, to i tam nie wchodził.
Dojeżdżanie do szkoły pociągiem było nie lada wyzwaniem. Z Ostroroga pociąg wyjeżdżał kilka minut po godzinie 6.00 rano i był na miejscu około 6.45. W zimie było ciemno i chłodno. Szło się grupą w kierunku szkoły przy ulicy Piotra Skargi. Jesienią w okolicy dworca czuć było w powietrzu brzydki zapach wysłodków albo wytłoków z pobliskiej cukrowni albo może olejarni?
Kiedy jesienią padało, dziewczyny zakładały na głowy plastikowe ochraniacze na berety, bo parasolki raczej żadna nie miała. Około 7.00 było się już w szkole, która na szczęście, była otwarta. Ostrorogskie Jaśki, bo taką ksywę mieli uczniowie z Ostroroga, byli w szkole pierwsi.
Dopiero potem przychodzili ci z Wronek, Pamiątkowa, później dobijali „autobusowi”, a na końcu miejscowi, na których się patrzyło z zazdrością. Dla uczniów z Ostroroga, Dobrojewa, Binina dzień zaczynał się o 5.00 rano, kiedy trzeba było wstać, żeby zdążyć na pociąg. W domu się było około 17.00. Dopiero wtedy można było zdjąć ubrania, które były przesiąknięte zapachami dawno nie sprzątanego wagonu kolejowego. I zabrać się do odrabiania zadań domowych.
Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że często jeździłam autobusem. Rodzice zawsze znaleźli 50 złotych na bilet miesięczny, żebym mogła wcześniej wrócić do domu, czy rano dłużej pospać. Kolejowy kosztował tylko 9 zł, to była różnica. Ja miałam wykupione dwa bilety, żeby korzystać z obu środków lokomocji.
Minęło pół wieku. „Jasia” już nie ma. Dworca w Ostrorogu już nie ma. Ale jest dworzec w Szamotułach. Co prawda, nie wypije się już tu herbaty w szklance z cukrem wsypanym od razu przez panią bufetową (ile łyżeczek wsypać?), nie kupi się kartonowego biletu ani nawet takiego wypisywanego kopiowym ołówkiem w specjalnym bloczku.
Można stąd jednak wyruszyć w świat, tak jak ja to zrobiłam w czerwcu 1967 roku i już do swojego Ostroroga oraz Szamotuł nie wróciłam. Ale mam dokąd wracać. Kiedy pociąg mija Baborówko i zbliża się do stacji w Szamotułach, serce mi mocniej bije. Wysiadam i od razu zaczynam szukać znajomych miejsc, zapachów, twarzy oraz wspomnień z szczęśliwych lat spędzonych w szamotulskim ogólniaku.
Irena Kuczyńska
Szamotulski dworzec PKP – 1997 r.
Autor: Miłosz Telesiński, http://sentymentalny.com/?page_id=42341
Zdjęcie Andrzej Bednarski
Eksponaty ze zbiorów Jacka Kowalskiego
Zdjęcia Ryszard Smulkowski
O ostrorogskim „Jaśku” można poczytać w tym linku