Wyrzuceni z domów przed Bożym Narodzeniem

Irena Kuczyńska

Wyrzuceni z domów przed Bożym Narodzeniem

3 grudnia 1939 roku w Wielkopolsce rozpoczęły się wysiedlenia Polaków do Generalnego Gubernatorstwa. Wśród tysięcy wysiedlonych byli moi dziadkowie Anna i Michał Leśni, którzy wtedy mieszkali w Bininie koło Ostroroga.

Były to  jedne z pierwszych wysiedleń z Wielkopolski, którą okupanci po zajęciu Polski, włączyli do Rzeszy i nazwali Krajem Warty. Były czymś, czego nikt się nie spodziewał, o czym nikt wcześniej nie słyszał. Na miejsce wysiedlonych sprowadzano Niemców z III Rzeszy i z krajów nadbałtyckich, tzw. szwarcmerów. Wysiedlani musieli wszystko zostawić swoim następcom. Mogli zabrać tylko niewielki bagaż i trochę pieniędzy.

Decyzję o masowych wysiedleniach Polaków z Wielkopolski podjął namiestnik Rzeszy Arthur Greiser, który uznał Polaków za „element niegodny do włączenia w społeczeństwo niemieckie”. W pierwszej kolejności wysiedlano z Kraju Warty do Generalnego Gubernatorstwa Żydów oraz Polaków – ziemian i przedsiębiorców, którym bez rekompensat odbierano majątki. O wysiedleniu Polaków decydowała profesja, majątek, działalność publiczna, przynależność do organizacji społecznych, ale też wpływ na to mieli miejscowi Niemcy, niechętnie nastawieni do Polaków, którymi często byli sąsiedzi.


Rodzina Leśnych w czasie wysiedlenia, Jędrzejów


Mieszkańców powiatu szamotulskiego wysiedlano kilkakrotnie. Podczas pierwszej akcji deportacyjnej, od 3 do 17 grudnia  1939 r., wywieziono 1186 osób, z czego większość deportowano w okolice Jędrzejowa i na Lubelszczyznę. W pierwszym okresie wywózki Polacy mogli zabrać po 200 zł, a Żydzi po 100 zł na osobę.

Pierwszą akcją wysiedleńczą 3 grudnia 1939 roku okupanci objęli około 160 rodzin z ziemi szamotulskiej. W tym byli rodzice mojego Taty. W chwili wybuchu wojny byli  sami. Mieli po 50 lat. Starszy syn Michał – mój Tata, po klęsce pod Bzurą, przebywał w niewoli niemieckiej. Córka Wanda już przed wojną wyjechała na Śląsk, gdzie wyszła za mąż. Edmund – z zawodu rzeźnik, pracował poza domem. Do rodziców w Jędrzejowie dołączył później.

Informację o wywózce rodziny Michała Leśnego, jako jednej z pierwszych, odnalazł w kronice szkoły w Bininie Michał Dachtera – regionalista, twórca profilu Ostroróg na kartach historii na FB. Ucieszyłam się. Miałam jakiś punkt zaczepienia. Okruchy faktów o wysiedleniu dziadków znałam z opowiadań Babci. Ale nie zdążyłam dopytać o szczegóły. Miałam 14 lat, kiedy w 1964 roku zmarła.


Grób rodziny Leśnych na cmentarzu w Ostrorogu


Wiedziałam, że w Jędrzejowie, w Wigilię 1941 roku, zmarł najmłodszy syn dziadków Edmund. Został tam jego grób, kiedy w 1945 roku dziadkowie przyjechali do Ostroroga.  Imię Edmunda zostało  upamiętnione na rodzinnym grobie Leśnych na cmentarzu w Ostrorogu. Wiedziałam też, że w tym samym transporcie byli wysiedleni państwo Rychczyńscy z Ostroroga z kilkutygodniową córką Ludwiką. Podobno przeżyła, pojona w więzieniu we Wronkach wodą z cukrem. Taką informację miała moja Mama od swojej teściowej. W tym samym transporcie były też siostry Kazimiera i Helena Nowakówny  z Ostroroga, których rodzice zmarli przed wojną.

Już na miejscu, w Jędrzejowie, moi dziadkowie spotkali też wysiedlonego z Kaźmierza (pow. szamotulski) Kazimierza Nowackiego z czworgiem dzieci – brata mojej babci Józefy. I to ich wspomnienia, opublikowane w wydawnictwach, do których dotarłam, pomogły mi chociaż trochę poznać  tragedię, jaką przeżyli moi dziadkowie, wysiedleni z domu w Bininie w niedzielę 3 grudnia 1939 roku.


Strona z kroniki szkoły w Bininie


Była to pierwsza niedziela Adwentu. Bardzo mroźna (-15 st. C). Nikt się nie spodziewał, że rano zapukają do drzwi esesmani, żandarmi z psami. I dadzą tylko 15 minut na opuszczenie ciepłego domu z węzełkiem w ręku. Można było zabrać trochę odzieży i trochę jedzenia. Dzieci płakały, często wyrywane z łóżek. Zdarzało się, że  ludzie wychodzili tak, jak stali. Lepsze rzeczy Niemcy im wyszarpywali. Wszystko miało zostać dla następców.  Pozostawione mienie prawie natychmiast zajmowali  Niemcy.

Wypędzeni szli do punktu zbornego, stamtąd do ciężkiego więzienia we Wronkach, traktowani tak, jak skazańcy – w zamkniętych, zimnych celach, o głodzie, bez elementarnych warunków higienicznych. Władza więzienia, w obawie przed wybuchem epidemii, zdecydowała się na transport osadzonych.

8 grudnia 1939, kiedy na dworze było -29 stopni, pędzono Polaków z więzienia na rampę kolejową we Wronkach, gdzie czekały bydlęce wagony. Rozpoczął się kolejny etap gehenny. Po kilku dniach pociąg zatrzymał się w Jędrzejowie w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie trzeba było organizować sobie życie.


Więzienie we Wronkach, 1940 r. Źródło: Fotopolska


Tak wspominała swoją codzienność  Kazimiera Woźniak z domu Nowak, która razem ze starszą siostrą Heleną, została wysiedlona z Ostroroga, razem z moimi dziadkami. Spisała to dziennikarka „Dnia Szamotulskiego” Paulina Śliwa:

„3 grudnia 1939 roku niemieccy żandarmi wpadli do domu sióstr, powiedzieli, że ojciec (Powstaniec Wielkopolski) miał broń, zrobili rewizję i wywieźli je, wraz z innymi rodzinami z Ostroroga (i Binina – dop. I.K.) do więzienia we Wronkach. Warunki w więzieniu były koszmarne, więźniowie dostawali jeden posiłek dziennie – bardzo słoną zupę – którą z trudem się jadło i po której odczuwało się wielkie pragnienie.

8 grudnia wygnano Polaków z więzienia i pędzono, pod batami, do dworca kolejowego, a następnie załadowano ich w bydlęce wagony. Podróż bez pożywienia i w wielkim mrozie, trwała dwie doby. Dla dziewczynek – które zostały bez rodziców i bliskich osób – podróż ta była kolejną traumą.

10 grudnia pociąg dojechał do Jędrzejowa (znajdującego się w Generalnym Gubernatorstwie). Nie wszyscy tę podróż przetrzymali, ci którzy przeżyli, mieli odmrożone części ciała.

Siostry Nowakówny zakwaterowano w pomieszczeniu po sklepiku, prawdopodobnie po wypędzonych Żydach, które było puste, nieogrzane, z wybitą szybą. Ciężko potem pracowały w kuchni „Sonderdienst” (niemieckiej policji pomocniczej)”.


Władysław Pokorny – nauczyciel Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi z rodziną w czasie wysiedlenia w Jędrzejowie. Więcej w artykule: http://regionszamotulski.pl/halina-karpinska-spotkanie-w-setne-urodziny/


A tak mieszkanka Kaźmierza wspominała wysiedlenie do Jędrzejowa w okolicznościowym  wydawnictwie:

„Zawieziono nas do Wronek do więzienia, w którym byliśmy przeszło tydzień. Rano dozorca powiedział, że mamy przygotować się do transportu. Zostawił dwa bochenki chleba i jeden dzbanek kawy. Na dworcu stał długi pociąg do transportu bydła, wagony były puste. Kobiety osobno i mężczyźni osobno. Najpierw wieźli nas do Kutna – tam staliśmy pół dnia. Z Kutna do Łodzi – tam znowu długi postój, z Łodzi do Częstochowy – znowu pociąg stał na bocznicy, z Częstochowy do Kielc, z Kielc do Jędrzejowa.

Ta podróż trwała prawie tydzień. Było zimno, nie podano nam kropli wody. Miałam dwie córki i byłam w ciąży. Dzieci zaczęły gorączkować – w Jędrzejowie była już zima i wielki śnieg. Na dworcu stały sanie i nas rozwozili na kwatery. Dostaliśmy izbę po Żydach – był w niej mały piecyk, stół i ława. Nie było żadnego legowiska. Mąż postarał się o słomę i tak na tej słomie położyliśmy się”.


Wysiedlenia z Kraju Warty z 1939 r. Źródło: domena publiczna


Podobnie okoliczności  wysiedlenia zapamiętał kuzyn mojej mamy Wojciech Nowacki (zmarły w październiku 2020 roku) – syn Kazimierza Nowackiego z Kaźmierza, wysiedlonego z rodziną 3 grudnia 1939 roku do Jędrzejowa.

„To było po mszy świętej, jedliśmy obiad i w tym czasie przyszli gestapowcy, dali nam 10 minut na wyjście. Mama miała taki pojemnik, jak to mówili biksę z cukrem i w ten cukier władowała chyba z 15 jaj. Do tego wzięła poduszkę, koc. Drugą poduchę wyrwał jej Niemiec i wrzucił pomiędzy dwa obrazy, jak to kiedyś były nad łóżkami. Tak że w zasadzie w tym szoku i strachu nie zabraliśmy nic.

Wyszliśmy tak, jak staliśmy: mama, ojciec i czworo dzieci. Pędzili nas pod karabinami na dworzec, tam załadowali do pociągu i pociągiem przewieźli do Wronek. W więzieniu we Wronkach byliśmy rozdzieleni. Ojciec osobno, matka z nami osobno. Przez cały czas nie wiedzieliśmy, co się dzieje z ojcem. Spotkaliśmy się dopiero na peronie we Wronkach.

Stamtąd nas tydzień wieźli w bydlęcych wagonach, gdzie było trochę słomy na podłodze i dwa wiadra na potrzeby fizjologiczne, i to wszystko, do Jędrzejowa. Tam ojciec dostał polecenie, że w ciągu 48 godzin ma poszukać sobie pracy i się zameldować. Ojciec, z zawodu kowal, dostał pracę na kolei i tam pracował jako maszynista przez całe 6 lat, do 1945 r.”


Wysiedlenia z Szamotuł w 1940 r. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach


Nie dowiedziałam się, dlaczego na liście osób do wywózki był mój dziadek Michał Leśny z żoną. Być może dlatego, że prowadził w Bininie wymianę mąki i takie miejsce pracy i życia było potrzebne dla Niemca? A może dlatego, że był aktywnym członkiem „Sokoła”? Wiem, że w Jędrzejowie na wysiedleniu przebywała też siostrzenica babci Jadwiga Francuzowa z  mężem Adolfem i dziećmi Stasią i Jędrkiem z Chodzieży. Pamiątką z tego jest zamieszczone wyżej zdjęcie. Są jeszcze gdzieś zdjęcia z pogrzebu 24-letniego wujka Edmunda w grudniu 1941 roku. To wszystko.

Z przekazów rodzinnych wiem, że Edmund miał zapalenie „ślepej kiszki”. Trafił do miejscowego szpitala przed samymi świętami Bożego Narodzenia 1941 roku. Operację przeżył. Ale przyszedł jakiś stan zapalny i 24 grudnia 1941 roku zmarł. Mój Tata, który przebywał na przymusowych robotach w III Rzeszy, na pogrzeb nie zdążył. Przyjechał później pocieszać swoich rodziców.

Czym się zajmowali moi dziadkowie w Jędrzejowie, tego nie wiem. Mój dziadek, jako inwalida z I wojny światowej, był kulawy i do ciężkiej pracy fizycznej się nie nadawał. Być może prowadzili mały sklepik albo knajpkę, gdzie babcia sama gotowała?  Tak mówiła pani Kazimiera Woźniak, kiedy kilka lat temu spotkałyśmy się w Ostrorogu na cmentarzu. Żałuję dzisiaj, że tych pytań nie zadałam więcej… Te okruszki wspomnień zebrałam dla dzieci i wnuków. Może kiedyś się tym zainteresują. Może poszukają historii przodków w archiwach. Daję im kilka zdań inspiracji na dobry początek.


Jędrzejów w okresie niemieckiej okupacji. Źródło: Fotopolska


Po wojnie dziadkowie Anna i Michał Leśni przyjechali już nie do Binina, ale do Ostroroga, gdzie mój przedsiębiorczy dziadek wraz z bardzo pracowitą żoną, założyli niewielką restaurację. Przetrwała do 1953 roku, kiedy  to nowi władcy Polski zabrali się za niszczenie prywatnych biznesików. Po dwóch latach dziadek zmarł.

Źródła:

  1. Sylwia Zagórska, Urnental. Okupacyjne losy mieszkańców gminy Kaźmierz, „Obserwator Kaźmierski”, bezpłatny biuletyn Gminy Kaźmierz 4/2017.
  2. Łucja Zielke, Maria Rutowska, Wysiedlenia ludności polskiej z Kraju Warty do Generalnego Gubernatorstwa 1939-1941.
  3. Paulina Śliwa, „To był szok…”, „Dzień Szamotulski”, 1 VIII 2012.
  4. Kronika szkolna wsi Binino pow. szamotulski.

Szamotuły, 04.12.2021

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

Wyrzuceni z domów przed Bożym Narodzeniem2025-01-06T11:29:34+01:00

Pułkownik Andrzej Niegolewski – szwoleżer Napoleona

Witold Mikołajczak

Pułkownik Andrzej Niegolewski – szwoleżer Napoleona

W krypcie zasłużonych Wielkopolan na wzgórzu św. Wojciecha w Poznaniu spoczywają prochy pułkownika Andrzeja Niegolewskiego. Czym zasłużył się ten napoleoński oficer, że w 1923 roku Wielkopolanie przenieśli jego szczątki na „Poznańską Skałkę”?

Andrzej Niegolewski urodził się w Bytyniu 12 listopada 1787 roku jako syn Felicjana Niegolewskiego herbu Grzymała i Magdaleny z Potockich. W listopadzie 1806 roku wstąpił do gwardii honorowej utworzonej z inicjatywy gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, aby uroczyście powitać cesarza Napoleona Bonaparte. Jako pierwsi do Wielkopolski wkroczyli żołnierze francuscy z III korpusu marszałka Ludwika Davouta, pogromcy armii pruskiej. Kiedy marszałek zameldował Napoleonowi przez adiutanta, że rozbił 64-tysięczną armię księcia Brunszwiku (mając zaledwie 29 tys. żołnierzy), Bonaparte stwierdził z niedowierzaniem: „twój marszałek widzi podwójnie”, robiąc aluzję do okularów które nosił waleczny Burgundczyk.


Pałac w Bytyniu. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Do spotkania z cesarzem doszło 27 listopada 1806 roku w Bytyniu, skąd po krótkim powitaniu eskortowano go do Poznania. W stolicy Wielkopolski spędził kilka dni, podczas których zwiedzał okolicę. Koło wsi Urbanie orszak cesarski utknął pomiędzy rozlewiskami. Wtedy jeden z naszych gwardzistów, Dezydery Chłapowski, znalazł przejście pomiędzy błotami i zakrzyknął, że Polak przejdzie wszędzie. Cesarz zwrócił wtedy uwagę na rezolutnego młodziana, co dało początek jego wojskowej karierze. Czasami nawet błoto może przyczynić się do kariery.

Nim Napoleon opuścił Poznań, awansował wszystkich polskich gwardzistów na stopnie oficerskie. Tym sposobem Andrzej Niegolewski został podporucznikiem w 5 pułku jazdy. Brał udział w ciężkiej kampanii zimowej na Pomorzu, przy oblężeniu Tczewa i Gdańska. W tym czasie z inicjatywy Wincentego Krasińskiego cesarz wydał rozkaz o sformowaniu ochotniczego pułku szwoleżerów. W jego składzie mieli znaleźć się przedstawiciele polskich rodzin ziemiańskich. Początkowo każdy miał wyekwipować się na własny koszt, później ten wymóg uległ zmianie. Zaciąg do pułku szedł bardzo szybko, jednak gdy okazało się, że ma dołączyć do gwardii i pełnić służbę z dala od kraju, wielu oficerów złożyło dymisję. Nasz bohater, niezrażony perspektywą służby z dala od ojczyzny, pozostał w pułku jako dowódca plutonu w 7 kompanii 3 szwadronu.


Traktat francusko-rosyjski w Tylży został podpisany na tratwie zacumowanej na środku Niemna. Napoleon wita cara Aleksandra I. Obraz Adolfa Roehna z 1807 r.


U boku Napoleona

Po pokoju w Tylży (7 i 9 lipca 1807) Francja Napoleona dominowała w Europie. Tylko Anglia nie zaakceptowała tego stanu i flota angielska zaatakowała okręty sprzymierzonej z Francją Danii, niszcząc je w Kopenhadze. W odpowiedzi Napoleon postanowił zająć Portugalię – sojuszniczkę Anglii.

Aby móc to zrobić, musiał uzyskać zgodę Hiszpanii na przemarsz wojsk francuskich przez jej terytorium. W tym czasie formalnie krajem rządził Karol IV z dynastii Burbonów. Ponieważ rządzenie państwem zupełnie go nie interesowało, faktyczną władzę sprawował kochanek królowej Manuel Godoy. Bonaparte, widząc degrengoladę rodziny królewskiej, postanowił pozbawić ją władzy, a na tronie Hiszpanii osadzić swego brata Józefa. Dla osiągnięcia tego celu wezwał Karola IV i jego syna Ferdynanda VII do Bajon i uwięził, a do Hiszpanii wysłał 80 tys. żołnierzy.

Hiszpanie na wieść o uwięzieniu rodziny królewskiej rozpoczęli powstanie. Z wojsk polskich jako pierwsza na ziemi hiszpańskiej stanęła Legia Nadwiślańska płk. Józefa Chłopickiego. Natomiast pułk szwoleżerów był wysyłany poszczególnymi szwadronami. Szwadron trzeci, w którym służył Niegolewski, wyruszył do Francji w styczniu 1808 roku. Przegląd 3 szwadronu, jakiego dokonał Napoleon, nie wypadł zbyt udanie. Na szczęście honor jazdy polskiej uratował pułk ułanów nadwiślańskich. Jego kadrę stanowili żołnierze pułku ułanów legionowych doskonale znający regulaminy francuskie i swoje rzemiosło.


Napoleon Bonaparte (fragment portretu Andrei Appianiego z 1805 r.)


Początkowo wojska Napoleona szybko opanowały północną część kraju i zajęły Madryt. Kłopoty zaczęły się, gdy wysłano z Toledo do Andaluzji liczący 19 600 żołnierzy korpus gen. Duponta. Jego zadaniem było dotarcie do Kadyksu i uwolnienie resztek floty francuskiej, która schroniła się w tym porcie po klęsce pod Trafalgarem. Zdobyto i zrabowano jedno z bogatszych miast Hiszpanii, Kordowę, co definitywnie przyczyniło się do antyfrancuskiego powstania. Korpus gen. Duponta został osaczony i zmuszony do kapitulacji pod Baylen 22 lipca 1808 roku. Również niepowodzeniem zakończyła się wyprawa marsz. Monceya na Walencję. To spowodowało przerwanie pierwszego oblężenia Saragossy, gdzie krwawiła Legia Nadwiślańska. Brytyjczycy, którzy lądowali w tym czasie w Portugalii, zmusili do kapitulacji liczący 22 tys. żołnierzy korpus gen. Junota.

Napoleon wydał rozkaz wycofania wojsk na linię rzeki Ebro i oczekiwania na posiłki. Na tej rubieży cesarz skoncentrował 202 tys. żołnierzy i 10 listopada rozbił pod Gamonal armię Estremadury stanowiącej centrum wojsk hiszpańskich. Likwidacją wojsk wschodniego skrzydła miał zająć się marsz. Moncey, który pobił Hiszpanów pod Tudelą. Zachodnie skrzydło, które stanowiła armia gen. Blake’a, rozbił marsz. Soult pod Espinosą i kontynuował marsz na Santander.

Sam cesarz na czele 36 tys. żołnierzy ruszył na Madryt i dotarł w pobliże przełęczy Somosierra, znajdującej się w łańcuchu górskim Guadarama. Dolina i przecinająca ją droga z Burgos do Madrytu zostały obsadzone przez armię gen. Benito San Juana, liczącą około 13 tys. żołnierzy i posiadającą 16 armat. Siły te były zbyt słabe, aby zatrzymać Napoleona, ale dowódca hiszpański liczył, że wkrótce nadejdą wojska angielskie i wydatnie wzmocnią jego armię. Według najnowszych ustaleń historyków hiszpańskich Don Benito San Juan rozmieścił artylerię następująco: na drodze blisko mostku przerzuconego przez strumień stała jedna armata, a za nią w niewielkiej odległości pierwsza bateria złożona z sześciu armat, osłoniętych parapetem (ziemnym nasypem ze ściętym płasko stożkiem), za tą baterią w odległości 700 m, na zakręcie drogi, stała druga bateria złożona z 2 armat, kolejne 700 m dalej – trzecia bateria, również licząca dwie armaty, za nią w odległości 500 m na samej przełęczy, niczym wiśnia na torcie, stała czwarta bateria złożona z 5 armat.


Bitwa pod Somosierrą, obraz z 1810 r. Malarz – Louis-François Lejeune – nigdy nie był w wąwozie Somosierry, ale jego dzieło dobrze oddaje realia.


Dostęp do doliny otwierał niewielki mostek przerzucony przez górski strumień. Tylko pierwsza bateria była w stanie ostrzeliwać rejon mostku, blokując wejście do doliny. Jest to o tyle istotne, że długo trwał spór historyków o treść rozkazu Napoleona, czy Polacy mieli zdobyć tylko pierwszą baterię, czy wszystkie cztery. Jak stwierdził prof. Robert Bielecki w książce Somosierra, Polacy mieli zdobyć tylko pierwszą baterię. Po obu stronach drogi prowadzącej doliną na przełęcz Somosierry zajęła stanowiska milicja – razem około 1000 żołnierzy. Na zboczach górskich otaczających dolinę rozlokowano ochotników z Madrytu i Sewilli w sile około 2 tysięcy. Pozycje piechoty hiszpańskiej były rozmieszczone po obu stronach drogi, „amfiteatralnie”, czyli pod skosem frontem w kierunku drogi, co pozwalało prowadzić ogień krzyżowy. Na całej długości droga wznosiła się ku górze aż do przełęczy, mając kilka zakrętów, a obok niej najpierw po wschodniej, a poniżej trzeciej baterii po zachodniej stronie płynął strumień.

Jako pierwsza pod Somosierrą pojawiła się dywizja jazdy gen. Lassalle’a, który dzięki dezerterom z armii hiszpańskiej dość dobrze rozpoznał ugrupowanie wojsk przeciwnika. W dniu 29 listopada przybył cesarz i po przeprowadzeniu rekonesansu postanowił opanować przełęcz siłami dwóch dywizji piechoty. Po otrzymaniu informacji o cofaniu się Hiszpanów w kierunku Segovii Napoleon postanowił przyspieszyć atak. Nie czekając na dywizję gen. Vilatte’a, wydał rozkaz marsz. Victorowi uderzenia na przełęcz już o świcie 30 listopada. Zmiana planu dotyczyła pułku szwoleżerów, który był w składzie korpusu Victora i wszedł w skład grupy gen. Lebruna. Nie bardzo wiedząc na skutek gęstej mgły, czy Hiszpanie nadal obsadzają dolinę, czy korzystając z osłony nocy wycofali się, Napoleon wydał rozkaz wysłania rekonesansu celem wzięcia jeńca. Na dowódcę rekonesansu wyznaczono Andrzeja Niegolewskiego jako najmłodszego oficera w pułku.


Andrzej Niegolewski w młodości. Ilustracja na podstawie współczesnego portretu. Źródło: August Sokołowski, Dzieje porozbiorowe narodu polskiego, t. 1, Warszawa 1904.


Nasz bohater dobrał sobie kilkunastu najdzielniejszych żołnierzy i ruszył jeszcze przed świtem w stronę nieprzyjaciela. Minął dwie wioski i w trzeciej natknął się na hiszpańską piechotę. Doszło do strzelaniny, w wyniku której jeden szwoleżer, Paweł Wiśniewski, dostał się do niewoli. Rekonesans kończył się więc fatalnie dla Niegolewskiego, bo zamiast zdobyć jeńca, sam stracił żołnierza. Kiedy pluton cofał się ku swoim, dopędził go szwoleżer Józef Poniński, znany z dużej krzepy, z wymarzonym jeńcem. Zadanie zostało wykonane, chociaż ze względu na stratę Wiśniewskiego nie było czym się chwalić.

W tym czasie na skutek gęstej mgły Napoleon wysłał na rozpoznanie półszwadron strzelców konnych. Gdy zbliżyli się do mostku, padły strzały z pierwszej baterii. Dowódca mjr de Segur i kilku szaserów zostało rannych, reszta wycofała się do Cerezo de Abajo, by czym prędzej wydostać się z zasięgu ognia. Pociski armatnie zaczęły spadać również w miejscu, gdzie stał cesarz, zabijając jednego szasera. Ponieważ artyleria francuska nie była w stanie uciszyć hiszpańskich dział, Napoleon wydał rozkaz do ataku. Pierwsi zaatakowali woltyżerowie z 96 pułku, lecz ponosząc znaczne straty, zostali odparci. Wtedy na prawo od drogi został rzucony do natarcia 9 pułk a na lewo 24. Jednakże i to natarcie zaległo w ogniu hiszpańskiej piechoty.

Około godz. 10.30 powrócił z rekonesansu Niegolewski. Napoleon, rozdrażniony oporem, na jaki napotkała piechota, rozkazuje, aby na hiszpańską baterię uderzył 3 szwadron szwoleżerów. Rozkaz mjr. Janowi Kozietulskiemu, który w tym dniu dowodził szwadronem, przekazał gen. Montbrun. Kozietulski, nie czekając, aż dołączy do szwadronu Niegolewski z patrolem, sformował szwadron w kolumnę czwórkową do ataku i podał komendę: „Marsz kłusem”. Do hiszpańskiej baterii było blisko kilometr, aby ją zdobyć, muszą sforsować wąski kamienny mostek. Jedna salwa w momencie jego przekraczania mogła spowodować, że trupy koni i ludzi zablokują drogę do baterii.

Pierwsza salwa zatrzymuje szwadron jeszcze przed mostkiem. Kozietulski i Dziewanowski przywracają jednak porządek i prowadzą dalej szarżę, przekraczając szczęśliwie mostek. Gdy pada mocno spóźniona druga salwa, są już blisko hiszpańskiej baterii. Wtedy Kozietulski woła: „Naprzód bracia, aby do armat” i wkrótce pada wraz z koniem. Pluton Krzyżanowskiego wpada na baterię, rąbiąc kanonierów i piechurów.


Jan Kozietulski (1778-1821) i Tomasz Łubieński (1784-1870) – portrety


Pozostanie na zdobytej baterii grozi ogniem z drugiej baterii, dlatego szwadron kontynuuje szarżę. W tym momencie do szwadronu dołączył Niegolewski ze swoim plutonem. Zdecydował się uczestniczyć w szarży, kiedy tylko zobaczył z dala, że trzeci szwadron rusza do ataku. Nie zdołał go dopędzić przed pierwszą baterią, ale kiedy znalazł się już w pobliżu zdobytych dział, pociągnął za sobą kilku szwoleżerów, którzy schronili się obok drogi. „Panie poruczniku, panie poruczniku, nie jeździj tam, bo mocno strzelają” – woła doń Kulesza z 7 kompanii. Kiedy jednak zobaczył, że Niegolewski pędzi i że przyłączają się do niego ci, którzy nie dotarli do pierwszej baterii, sam także dołącza do nich.

Dziewanowski i Krzyżanowski prowadzą szwoleżerów na drugą baterię. Droga wiedzie coraz bardziej ku górze i nim Polacy dopadają do drugiej baterii, pada salwa która zabija Krzyżanowskiego. Szwadron atakuje dalej na czele z kpt. Janem Dziewanowskim, dowódcą 3 kompanii. To on bierze drugą baterię resztką plutonów Krzyżanowskiego i Rudowskiego, wycinając lub rozpraszając kanonierów. Szwadron pędzi dalej, nie zatrzymując się na zdobytej baterii. Trzecia bateria, jeszcze wyżej stojąca, ma czas na przyjęcie Polaków ogniem. Salwa, którą oddaje, powoduje największe straty. Ginie por. Rowicki, kapitan Jan Dziewanowski zostaje śmiertelnie ranny. Przyczyną tak dużych strat i załamania się szarży trzeciego szwadronu jako całości, było prawie równoczesne oddanie salw z trzeciej i czwartej baterii. Największą część szwadronu udaje się skupić ppor. Benedyktowi Zielonce i ppor. Szeptyckiemu w rejonie mostku przy trzeciej baterii, gdzie doczekali się wsparcia przez oddział Łubieńskiego.


Szarża w wąwozie Somosierry, szturm na baterię armat. Obraz Wojciecha Kossaka 1807 r.


Tymczasem Andrzej Niegolewski, nie oglądając się za siebie, kontynuował szarżę na czwartą baterię. Moment zdobycia czwartej baterii tak opisał w swoich wspomnieniach: „lubo Dziewanowski leżał zwalony z konia, resztki szwadronu nie zatrzymując się, ale tym samym pędem zdobyły i czwartą baterię. Na widok piechoty hiszpańskiej zbierającej się koło budynku po lewej stronie gościńca wstrzymałem konia w miejscu. Dotąd bowiem, nie zatrzymując się ani nie oglądając za siebie, pędziłem z okrzykiem «Vive Imperator». Postrzegłszy przy sobie kilku szwoleżerów, a za sobą wachmistrza Sokołowskiego na kulawym koniu, zawołałem: «Gdzie nasi?» Sokołowski odpowiada: «Wyginęli». Wielu legło istotnie, drudzy konie potracili, inni rozpierzchli się na prawo i lewo”.

Hiszpanie ochłonęli i widząc, jak mała garstka Polaków opanowała czwartą baterię, zbierają się, aby ją odbić. Ranny koń pada pod Niegolewskim, przygniatając mu nogę, przez co jest unieruchomiony. Hiszpanie dopadają do niego i zadają 9 pchnięć bagnetami, potem otrzymuje cios pałaszem w głowę. Udaje zabitego, ratując w ten sposób życie. Na szczęście nadszedł oddział Łubieńskiego ścigający uciekającego wroga. Posuwający się za nim woltyżerzy z 96 pułku dotarli do baterii i uwolnili naszego bohatera spod konia, przenosząc pod czwartą baterię, a por. Villenevve, z którym był zaprzyjaźniony, podał mu manierkę z winem. Wkrótce nadjechał dowódca kawalerii gwardii marsz. Besseries. Zbliżył się do rannego Polaka i rzekł: „Młody człowieku cesarz widział piękną szarżę lekkokonnych. Potrafi z pewnością docenić waszą brawurę”. Niegolewski przekonany, że rany, które otrzymał, są śmiertelne, rzekł z trudem, wskazując na działa: „ Monseigneur, umieram, oto armaty, które zdobyłem. Powiedz o tym cesarzowi”. Wynik szarży 3 szwadronu był imponujący, cała armia don Benito San Juana, po utracie dział, poszła w rozsypkę. Wkrótce jednak wokół tej wspaniałej szarży rozpoczęły się spory.


Panorama Somosierra – nieukończony obraz cykloramiczny autorstwa Wojciecha Kossaka i Michała Wywiórskiego, mający przedstawiać różne etapy bitwy pod Somosierrą (1899-1900)


Spory o Somosierrę

Jeden z historyków trafnie kiedyś stwierdził, że nikt tak nie kłamie jak biuletyny wielkiej armii, redagowane osobiście przez Napoleona. Cesarz podyktował 13 biuletyn Armii Hiszpanii, w którym zawarł własną wersję tego, co wydarzyło się 30 listopada w wąwozie Somosierra.

„Dywizja licząca 13 tys. ludzi rezerwowej armii hiszpańskiej broniła przejścia przez góry. Nieprzyjaciel sądził, że nie można go przełamać na tej pozycji. Ufortyfikował przełęcz, którą Hiszpanie nazywają Puerto, i umieścił tam 16 dział. Zaczęła się strzelanina i armatnia kanonada. Szarża, jaką gen. Montbrun wykonał na czele polskich szwoleżerów, przesądziła losy bitwy. Była to szarża wspaniała, a pułk okrył się chwałą i wykazał, że jest godzien należeć do cesarskiej gwardii(…). Ośmiu polskich szwoleżerów zginęło na armatach, a szesnastu zostało rannych. Wśród tych ostatnich kapitan Dziewanowski został tak ciężko ranny, że jego stan jest beznadziejny. Major Segur, wachmistrz domu cesarskiego, szarżował pomiędzy Polakami i otrzymał kilka ran, z których jedna jest dosyć groźna”.

Jak widać z przytoczonego fragmentu, „polityka historyczna” to nie wymysł współczesnych polityków. Opierając się na biuletynach, Napoleona francuski historyk i polityk Adolf Thiers upowszechnił tę wersję w swojej pracy Historia Konsulatu i Cesarstwa, dodając od siebie, że pierwsza szarża Polaków się załamała, a szwadron pierzchnął haniebnie i dopiero druga szarża prowadzona przez gen. Montbruna doprowadziła do sukcesu. Ponadto polscy szwoleżerowie mieli być pijani podczas szarży, stąd wzięło się powiedzenie wśród Francuzów „pijany jak Polak”. Z powodu tych nieścisłości nasz bohater rozpoczął intensywną korespondencję z Thiersem, mając wsparcie płk. Pierra Dautancourta, żądając sprostowania wszystkich fałszerstw. Rozpoczęło to spór o Somosierrę na dwóch polach:

  1. polsko – francuskim, o to, czy wymienieni w 13 biuletynie oficerowie francuscy rzeczywiście brali udział w szarży,
  2. polsko – polskim, czy armaty w wąwozie Somosierra zdobyte zostały w wyniku pierwszej szarży przeprowadzonej przez 3 szwadron, czy była potrzebna druga szarża, przeprowadzona przez mjr. Tomasza Łubieńskiego, na czele szaserów francuskich i pozostałych 1 i 2 szwadronów pułku szwoleżerów?

O ile sprawa rzekomego udziału oficerów francuskich w szarży była zwykłym kłamstwem, o czym wiedzieli wszyscy uczestnicy bitwy, o tyle drugie pole konfliktu było bardziej skomplikowane. Na tym tle doszło do sporu Andrzeja Niegolewskiego z Tomaszem Łubieńskim, lansowanym w listach do przyjaciół na głównego bohatera szarży przez swoją żonę Konstancję z Ossolińskich ( nie mylić z Konstancją z Bojanowskich Łubieńską, Wielkopolanką, przyjaciółką Mickiewicza).


Z lewej: nieistniejący pomnik poświęcony szwoleżerom poległym pod Somosierrą, wzniesiony w Niegolewie przez Zygmunta Niegolewskiego (syna Andrzeja) w 1874 r., zniszczony przez Niemców w czasie okupacji w 1940 r. (źródło: Fotopolska). Z prawej: romantyczna wizja szarży pod Somosierrą, obraz Piotra Michałowskiego z ok. 1837 r.


Niegolewski tak o tym pisze: „Łubieński utrzymywał, że za trzecim szwadronem on z pierwszym szwadronem szarżował i baterię Hiszpanom odebrał. Ja jemu na to powiedziałem, że jeśli szarżą na baterie i odbieranie armaty, przy których nie masz kanonierów, to przyznaję, gdyż 3 szwadron kanonierów hiszpańskich był częścią porąbał, częścią do ucieczki zmusił. Jak Łubieński zaś twierdził, że ja o tym sądzić nie mogę, gdyż leżałem na placu ranny bez przytomności, ja jemu zaś, że Hiszpanie na inne szwadrony pułku szwoleżerów, którzy po trzecim szwadronie na baterie pod Somosierra szarżowali nie granatami, nie kartaczami, lecz karmelkami zapewne strzelać musieli, kiedy oprócz tych co z trzeciego szwadronu polegli i ranni byli, żaden żołnierz ani oficer innego szwadronu nie był zabity ani ranny”.

Zgodnie z wykazem strat pułku szwoleżerów z tego dnia w pozostałych szwadronach poległo pięciu szwoleżerów. Dlatego w tej kwestii nasz bohater mijał się z prawdą. Nie oznacza to jednak, że ta piątka szwoleżerów zginęła podczas zdobywania armat. Mogli zginąć podczas pościgu za uciekającą piechotą hiszpańską. Ponadto trzeba pamiętać, że dwa najlepsze pułki hiszpańskie podczas walk o wąwóz były na nabożeństwie Te Deum z okazji rzekomego zwycięstwa nad Francuzami. Przy ich rozbijaniu również mogło polec kilku żołnierzy, jak przyjaciel Niegolewskiego. To, że hiszpańscy kanonierzy nie zdążyli ponownie odpalić armat, jest bez wątpienia zasługą Niegolewskiego i wachmistrza Sokołowskiego. Było w tym czasie normą, że Hiszpanie walczyli do momentu, aż nie stracili armat. Gdy je tracili, z reguły rzucali się do ucieczki, tak było pod Epilą, gdzie płk Chłopicki, mając 1300 żołnierzy rozpędził 8000 Hiszpanów, jak również w wielu innych bitwach. Natomiast co się tyczy „pana Tomasza”, jak z ironią tytułuje Łubieńskiego Marian Brandys, to zamiast na obiedzie u Skrzyneckiego, gdzie podczas powstania listopadowego dyskutowano na temat Somosierry, powinien stanąć przed sądem wojennym. Kilka dni wcześniej bowiem, podczas bitwy pod Grochowem, nie wykonał szarży na rosyjskie armaty. Pomimo kilkakrotnych rozkazów gen. Chłopickiego i faktu, że rosyjscy kanonierzy armaty swe „odbieżali”, czyli opuścili. Łubieński miał szansę dokonać o wiele większego czynu 25 lutego 1831 r., ale niestety „zardzewiał”.

Ponieważ ubywało z czasem uczestników szarży pod Somosierrą – najpierw zmarł w szpitalu dla obłąkanych Kozietulski, a później odchodzili inni bohaterowie bitwy, Andrzej Niegolewski postanowił napisać wspomnienia z tej wojny. Polemizuje w nich z por. Benedyktem Zielonką, który w swojej relacji napisał, że na trzeciej baterii szarża trzeciego szwadronu się załamała i większość szwoleżerów skupiła się koło mostku, szukając schronienia przed ogniem hiszpańskiej piechoty. Nie ulega wątpliwości, że nasz „lew” fantazjuje, twierdząc, że szarża jego szwadronu przebiegała gładko i bez problemu opanowano wszystkie cztery baterie. Również historia o tym, że Napoleon, gdy ranny leżał przy czwartej baterii, przypiął mu swój krzyż Legii Honorowej, nie znajduje potwierdzenia w źródłach. Co prawda Dezydery Chłapowski pisze, że gdy spotkał go w Madrycie, jeszcze w bandażach, mówił mu, że otrzymał od cesarza Legię Honorową, to jednak prof. Bielecki poddaje to w wątpliwość, wskazując, że stosowny dyplom został wydany dopiero w lutym 1809 roku.


Scena spod Somosierry, której najprawdopodobniej nie było. Napoleon przypina Andrzejowi Niegolewskiemu krzyż Legii Honorowej. „Tygodnik Ilustrowany” 1860 nr 55.


Wracając do sporu z por. Benedyktem Zielonką, który stanowczo zaprzecza, aby 3 szwadron zdobył 4. baterię, można wywnioskować, że poza Niegolewskim i Sokołowskim nikt więcej nie dotarł do 4. baterii. Gdyby 40 szwoleżerów wspierało „naszego Don Kichota”, a taką liczbę podaje prof. Robert Bielecki, to z pewnością któryś z nich potwierdziłby wersję Niegolewskiego, a Zielonka nie upierał się przy swoim zdaniu. Dlatego zdobycie 4. baterii należy przypisać Niegolewskiemu i Sokołowskiemu. Jeżeli prawdziwa jest informacja, że było jeszcze kilku szwoleżerów, to widząc, w jak niebezpiecznej sytuacji się znaleźli, mając przed sobą artylerzystów hiszpańskich, a za sobą kilka tysięcy uciekających piechurów, z których spora część uciekała drogą odcinając im odwrót, szybko cofnęli się z powrotem do kolegów, by nie dostać się do niewoli Hiszpanów.

Na koniec należy zwrócić uwagę, że Niegolewski został skłuty bagnetami przez uciekającą piechotę, a nie artylerzystów, którzy takiej broni nie posiadali. Armaty te więcej nie przemówiły i Łubieński nie musiał na nie powtórnie szarżować, jak twierdzi krakowski historyk, tylko prowadził pościg za uchodzącym nieprzyjacielem. Po wyleczeniu się z ran dalsza służba u boku Napoleona ograniczała się do roli oficera ordynansowego, którą pan Andrzej pełnił z wielkim poświęceniem. Bez wątpienia był całkowicie oddany cesarzowi, o czym świadczy fakt potępienia przez niego Dezyderego Chłapowskiego, gdy ten w 1813 roku złożył dymisję. W historii pułku zapisał się obok takich postaci jak: płk Jan Kozietulski, kpt. Jan Dziewanowski czy inny Wielkopolanin – gen. Paweł Jerzmanowski. Ten ostatni dowodził szwadronem Elby oraz przednią strażą podczas ucieczki Bonapartego z Elby i wziął udział ze swoim szwadronem w bitwie pod Waterloo, co uwiecznił reżyser Sergiej Bondarczuk w swoim filmie z 1970 roku. Jest paradoksem historii, że osoba Napoleona cieszy się największym zainteresowaniem nie we Francji, tylko w Rosji i Polsce. Bez wątpienia przyczyniła się do tego literatura piękna, a zwłaszcza powieść Lwa Tołstoja Wojna i pokój, wielokrotnie ekranizowana.


Bitwa pod Somosierrą – obraz Horacego Verneta


Legenda Somosierry

Jako pierwszy zaczął tworzyć legendę Somosierry dowódca pułku Wincenty Krasiński, zamawiając obraz u słynnego francuskiego malarza Verneta. W kraju jego raport wydrukowała 28 stycznia 1809 roku „Gazeta Poznańska” jako pierwszą informację o szarży w kraju. Ponieważ kazał namalować siebie na czele pułku po szarży, wywołało to dezaprobatę oficerów.

W literaturze beletrystycznej wyczyny szwoleżerów utrwalił Wacław Gąsiorowski w powieściach: Huragan i Szwoleżerowie gwardii. Poetka Maria Konopnicka napisała słowa do popularnej piosenki „A czyjeż to imię rozlega się sławą”. Nad legendą Somosierry również pochylili się znani malarze: Piotr Michałowski, January Suchodolski oraz Wojciech Kossak, który namalował panoramę bitwy.

Filmowcy: Andrzej Wajda w filmie Popioły zamiast ułanów nadwiślańskich pokazał szarżę pod Somosierrą, a autorzy serialu Wielkie bitwy polskie poświęcili jeden z odcinków Somosierze, w którym Niegolewskiego zagrał Franciszek Pieczka. W filmie tym (dostępny w Internecie) prof. A. Zahorski dokładnie omawia, dlaczego ta szarża była tak wielkim wyczynem.

Marian Brandys przedstawił losy szwoleżerów w czasie epoki napoleońskiej i po jej zakończeniu w cyklu esejów: Kozietulski i inni oraz Koniec świata szwoleżerów. Znany literat nielitościwie pokpiwa sobie z peruki, jaką nosił nasz bohater. W kawalerii II Rzeczypospolitej tradycję pułku szwoleżerów kultywowały trzy pułki jazdy. Wtedy powstała słynna piosenka „Więc pijmy wino, szwoleżerowie”.


Andrzej Niegolewski w okresie powstania listopadowego i w latach 50. XIX w.


Życie prywatne i działalność publiczna

Po powrocie do Polski Andrzej Niegolewski zamieszkał w Niegolewie, a po ślubie z Anną Krzyżanowską w jej majątku Włościjewki koło Śremu. Małżonkowie mieli dziesięcioro dzieci. W 1827 roku wszedł do poznańskiego sejmu prowincjonalnego jako reprezentant stanu rycerskiego z powiatów Buk i Oborniki. Stawał w obronie języka polskiego, domagając się przywrócenia go jako wykładowego we wszystkich szkołach Wielkiego Księstwa Poznańskiego.

Jeszcze raz chwycił za broń podczas powstania listopadowego, dowodząc 1 pułkiem jazdy sandomierskiej. Aby go należycie wyekwipować, nie szczędził własnych pieniędzy. Walczył na jego czele w bitwie pod Iganiami. Jak wszyscy ziemianie, którzy wzięli udział w powstaniu, z wyroku sądu pruskiego odsiedział 4 miesiące w twierdzy Koźle i zapłacił grzywnę w wysokości 1500 talarów.

Do życia publicznego powrócił w 1840 roku, atakując Edwarda Flottwella za jego antypolską politykę. W 1843 roku domagał się zorganizowania przy szkołach referatów złożonych z przedstawicieli społeczeństwa oraz uzasadniał petycję dotyczącą założenia uniwersytetu w Poznaniu. W 1847 roku wziął udział w obradach połączonego sejmu w Berlinie, gdzie należał do głównych autorów petycji o przywrócenie języka polskiego w szkołach i urzędach Wielkiego Księstwa Poznańskiego. W czasie Wiosny Ludów w Wielkopolsce 1848 doradzał uderzenie na cytadelę poznańską, domagając się od gen. Colomba ustąpienia z miasta. Wkrótce potem udał się do Berlina na drugą sesję sejmu połączonego, gdzie miał wystąpić przeciwko gwałtom pruskim w Poznańskiem. Na zebraniu przedwyborczym w Lwówku 25 kwietnia 1848 roku został napadnięty i pobity przez niemieckich oraz żydowskich mieszczan. Nie czując się bezpiecznie, wyjechał do Berlina, skąd powrócił do siebie latem, po pacyfikacji kraju.

Ostatnie lata życia poświęcił na publikowanie swoich wspomnień, w których zaciekle polemizował z innymi uczestnikami bitwy. W roku 1856 odmówił przyjęcia urzędowego zaproszenia na sesję sejmową, ponieważ była zredagowana po niemiecku. Na tym tle wydał dwujęzyczną broszurę pt. Wola królewska i jej wykonanie w Wielkim Księstwie Poznańskim. Warto zwrócić uwagę, że twardo bronił praw do posługiwania się językiem polskim w życiu publicznym, widząc w jego rugowaniu celową politykę Niemców, której ukoronowaniem będzie ustawa kagańcowa z 1908 roku.

Zmarł w Poznaniu 18 lutego 1857 roku, zaś pochowany został w grobowcu rodzinnym w Buku. W 1923 roku zwłoki jego uroczyście przeniesiono do krypty zasłużonych Wielkopolan, w kościele św. Wojciecha. Pozostawił synów: Władysława, Kazimierza i Zygmunta, oraz córki: Felicję, Leokadię, Magdalenę, Emilię i Jadwigę.


Strona tytułowa wspomnień Andrzeja Niegolewskiego (źródło: Polona) i trumna z jego szczątkami w Krypcie Zasłużonych Wielkopolan w podziemiach kościoła św. Wojciecha w Poznaniu.


Największym wyzwaniem dla Polaków mieszkających w zaborze pruskim była obrona ziemi przed wykupem i walka o język polski w szkole i urzędach, by chronić polskich chłopów i młodzież przed germanizacją. Na tym polu Andrzej Niegolewski i jego następcy znakomicie wpisali się w etos pracy organicznej w Wielkopolsce. Wspieranie polskich czasopism, wydawanie polskich książek czy zakładanie czytelni ludowych, uczenie polskiej historii to był oręż bezbronnych. Wspomnienia o chwale oręża polskiego w czasach napoleońskich napawały dumą kolejne pokolenia Polaków. Polskie rody ziemiańskie w Wielkim Księstwie Poznańskim i kościół katolicki były ostoją polskości. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę kanclerze Bismarck i Bülow. Dlatego pierwszy rozpoczął kulturkampf, a drugi przygotowywał ustawy o możliwości wywłaszczania przez państwo wielkich majątków ziemskich. Na szczęście junkrzy pruscy, obawiając się, że ta ustawa może uderzyć również w nich, zablokowali ją w parlamencie.

Czego nie zrobili Niemcy, to przeprowadziły władze komunistyczne po 1945 roku. W wyniku reformy rolnej ziemiaństwo jako grupa społeczna przestało istnieć. Potomkowie Andrzeja Niegolewskiego i innych rodów zasilili szeregi polskiej inteligencji lub udali się na emigrację. Wielkopolska i Poznań szczególnie na tych przemianach społecznych ucierpiały. Ziemiaństwo wielkopolskie finansowało wysoką kulturę. Byli też, jak stwierdził Jerzy Waldorff, jej odbiorcami. Dlatego pomimo niewoli koncertowali w Poznaniu najwybitniejsi artyści: Chopin, Paganini, Wieniawski czy Jan Ignacy Paderewski. Wspierali Adama Mickiewicza i innych pisarzy, nawet gdy nie byli fanami wieszcza, jak Chłapowski, rozumiejąc, że tworzą rzeczy ponadczasowe i wzbogacające polską kulturę. Dziś pozostały po nich piękne pałace z przylegającymi parkami jak ten naszego bohatera w Bytyniu.                                            

Szamotuły, 01.12.2021

Witold Mikołajczak

Historyk, absolwent UAM, nauczyciel, od 1990 r. mieszka w Szamotułach.

Autor 4 książek: Grunwald 1410. Bitwa, która przeszła do legendy (2010); Grunwald 1410. O krok od klęski (wyd. rozszerz. 2015); Wojny polsko-krzyżackie (2009) i Grochów 1831. Niedokończona bitwa (2014).

Na nowo interpretuje pewne wydarzenia i źródła historyczne, lubi polemikę.

Pułkownik Andrzej Niegolewski – szwoleżer Napoleona2025-01-06T11:30:40+01:00

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa

Prot Mielęcki (ur. 1869) i jego żona Maria z Niegolewskich (ur. 1873) zamieszkali w Buszewie (gmina Pniewy) w 1910 r. Mielęccy herbu Ciołek to szlachta, której najwcześniejsi znani z genealogii przodkowie żyli w XV w. Tego samego herbu byli – między innymi – Poniatowscy (np. gen. książę Józef i król Stanisław August), Żeleńscy (np. Władysław – kompozytor i Tadeusz – pisarz) czy Maciejowscy (np. prymas Bernard i biskup Samuel). Bezpośredni przodkowie Prota mieli majątki w Wielkopolsce i na Kujawach.

Umieli walczyć i pracować. Patriotyczne korzenie

Dziad Prota Mielęckiego, Piotr Prot Mielęcki (1792-1867), jak wielu synów wielkopolskiej szlachty wstąpił do armii napoleońskiej (w stopniu kapitana), a w powstaniu listopadowym – jako major – walczył w Pułku Jazdy Poznańskiej, m.in. w bitwie pod Grochowem. Ożenił się dopiero po upadku powstania. Razem z żoną, Wandą z Sokołowskich, doczekali się czterech synów i trzech córek. Ojcem późniejszego właściciela Buszewa był Seweryn (1837-1901). Rok starszy od niego brat Kazimierz (1836-1863) jako jeden z pierwszych ziemian przyłączył się do powstania styczniowego, kierował jednym z oddziałów i przez pewien czas sprawował funkcję naczelnika sił zbrojnych województwa mazowieckiego.


Kazimierz Mielęcki i Stanisław Błociszewski. Źródło: domena publiczna


Piotr Prot Mielęcki początkowo był właścicielem majątku w Karnej (ówczesny powiat babimojski, obecnie wolsztyński), gdzie – między innymi – prowadził dużą owczarnię. Później kupił majątek Otusz i Niepruszewo (koło Buku). Około połowy lat 40. XIX w. Mielęccy opuścili Wielkopolskę i przenieśli się w okolice Brześcia Kujawskiego, czyli do ówczesnego Królestwa Kongresowego (zabór rosyjski). Jeszcze przed powstaniem styczniowym Piotr Prot i jego najstarsi synowie działali w Towarzystwie Rolniczym w Królestwie Polskim.

W działalność patriotyczną mocno zaangażowana była też rodzina Błociszewskich herbu Ostoja, z którymi Mielęccy związali się poprzez małżeństwo Seweryna z Marią (ok. 1839-1929), córką Antoniego Błociszewskiego, właściciela majątku w Przecławiu (powiat szamotulski). Antoni walczył w powstaniu listopadowym, ważną rolę podczas polskich zrywów niepodległościowych odegrał jego brat Stanisław, który walczył nie tylko w powstaniu 1830-31 (odznaczony został wówczas złotym krzyżem Virtuti Militari), ale także był instruktorem oddziałów powstańczych w 1848 r., a w 1863 r. zajmował się formowaniem oddziałów ochotniczych, zbieraniem broni i funduszów dla powstania. Po każdym z powstań był więziony przez władze pruskie, w sumie w więzieniu spędził kilka lat, mocno ucierpiał też jego majątek. W powstaniu styczniowym walczyło dwóch synów Antoniego – braci Marii z Błociszewskich Mielęckich. Młodszy z nich, zaledwie 20-letni Stanisław, poległ w bitwie pod Ignacewem i został pochowany we wspólnej mogile powstańców (por. http://regionszamotulski.pl/witold-turno-mscislaw-zoltowski-i-stanislaw-blociszewski-%e2%88%92-bohaterowie-bitwy-pod-ignacewem-1863/).

Prot Mielelęcki, syn wspomnianych już Seweryna i Marii z Błociszewskich, przyszedł na świat w 1869  r. w Górce (powiat obornicki, niedaleko położonego obecnie w powiecie szamotulskim Baborowa i Lulinka). W 1898 r. poślubił on Marię z Niegolewskich – córkę Zygmunta, ordynata Niegolewa, a wnuczkę słynnego pułkownika Andrzeja Niegolewskiego (1787-1857). Ślub odbył się w pałacowej kaplicy.


Pałac w Niegolewie w 1911 r. W latach 1895-1896 zbudował go Zygmunt Niegolewski – ojciec Marii Mielęckiej. Na dole po lewej Andrzej Niegolewski – dziad Marii, bohater czasów napoleońskich, po prawej Władysław Niegolewski – jej stryj. Źródło: Polona


Urodzony w Bytyniu w powiecie szamotulskim Andrzej Niegolewski był nie tylko bohaterem wojen napoleońskich, który za szarżę pod Somosierrą w 1807 r. Legię Honorową otrzymał od samego Napoleona, i dowódcą jazdy sandomierskiej w powstaniu listopadowym. Duże zasługi miał też  w działalności społeczno-politycznej, przede wszystkim jako długoletni poseł na sejm prowincjonalny Wielkiego Księstwa Poznańskiego walczący z dyskryminacją języka polskiego w życiu publicznym. Drogą wytyczoną przez ojca poszedł jego najstarszy syn Władysław – powstaniec, prawnik, poseł, działacz kulturalny i naukowy.

Najmłodszy syn pułkownika Andrzeja Niegolewskiego, wspomniany już Zygmunt, również wspierał powstanie styczniowe, przede wszystkim jednak należał do grona ziemian działających na rzecz postępu w rolnictwie. Chodziło tu o więcej niż podniesienie poziomu własnej majętności – Zygmunt Niegolewski dążył do tego, żeby polscy ziemianie radzili sobie lepiej w zderzeniu z polityką germanizacyjną.


Litografia z XIX w. Źródło: „Tygodnik Ilustrowany” 1860, nr 55



Prot i Maria Mielęccy w Buszewie

W drugiej połowie XIX w. i w 1. dekadzie XX w. właściciele majątku Buszewo wielokrotnie się zmieniali. W 1880 r. należał on do hrabiego Adolfa Bonifacego Bnińskiego, który wykupił go z rąk niemieckich. Bniński na co dzień mieszkał w Gułtowach, być może w Buszewie mieszkał wówczas jego syn Karol, który w połowie lat 90. XIX w., już po śmierci ojca, sprzedał je Stanisławowi i Marii Ponińskim. W 1900 r. przebudowy dworu dokonał Henryk Wysocki z Szamotuł. Krótko potem majątek buszewski trafił – znów na kilka lat – w ręce Janusza Dąbskiego, który w 1909 r. odsprzedał go Protowi Mielęckiemu.

To Mielęccy dokonali kolejnej przebudowy dworu. Leonard Durczykiewicz, który w 1911 r. odwiedził Buszewo z aparatem fotograficznym, tak napisał w swojej książce dotyczącej polskich dworów w Wielkopolsce: „Do stanu dzisiejszego przyprowadził go obecny właściciel według planów architekta M. Powidzkiego z Poznania, dodając obszerną werandę, z której roztaczają się prześliczne widoki na przyległe do parku jeziora”. Warto dodać, że Mieczysław Powidzki niemal w tym samym czasie dla rodziny Raczyńskich z Rogalina zaprojektował budynek przeznaczony na galerię malarstwa.


Dwór w Buszewie. Źródło: Leonard Durczykiewicz, Dwory polskie w Wielkim Księstwie Poznańskim, Poznań 1912. Na dole z lewej: zwieńczenia dachu dworu, widoczny wiatrowskaz, zdjęcie Jerzy Walkowiak. Z prawej: herby na fasadzie dworu – Mielęckich (Ciołek) i Niegolewskich (Grzymała), zdjęcie Andrzej Bednarski.


Dwór w Buszewie to parterowy budynek z dachem mansardowym i poddaszem użytkowym, zbudowany na planie prostokąta, z wieżą usytuowaną na jego krótszym boku. W powiecie szamotulskim bardzo podobną wieżę ze stożkowym dachem ma powstały w 1877 r. pałac Kwileckich w Oporowie zaprojektowany przez wybitnego ówczesnego architekta Zygmunta Gorgolewskiego (por. http://regionszamotulski.pl/palac-w-oporowie/). Na wiatrowskazie umieszczonym na wieży w Buszewie widnieje napis: „1864”, zwykle uznaje się tę datę za czas powstania tego konkretnego budynku, jakiś dwór istniał jednak w tym miejscu znacznie wcześniej. Przekazywana z pokolenia na pokolenie opowieść mówi, że nocował tam Napoleon. Przed przebudową, której dokonali Mielęccy, wcześniejsze zmiany przeprowadzono w 1900 r. Wykonawcą była wówczas znana szamotulska firma Henryka Wysockiego.

Cykl obrazów do pałacu w Buszewie namalował dla Mielęckich znany malarz Michał Gorstkin-Wywiórski (1861-1926) – autor wielu pejzaży, prac o tematyce religijnej i marynistycznej, który przy kilku projektach współpracował z Wojciechem Kossakiem i Julianem Fałatem. Wywiórski, podobnie jak dwaj wspomniani malarze, swoje prace tworzył także dla Mycielskich z Gałowa.


Pałac w Zajączkowie przebudowany w 1910 r. przez Urbanowskich, w zwieńczeniu herb rodziny (Prus). Zdjęcie z okresu międzywojennego, źródło: Fotopolska


W tym samym czasie, gdy Mielęccy kupili Buszewo, do odległego zaledwie około 5 km Zajączkowa przenieśli się Urbanowscy. Była to bliska rodzina, gdyż siostra Maria Mielęcka i Anna Urbanowska, żona Witolda, były siostrami. To Urbanowscy przebudowali i unowocześnili dawny pałac Żółtowskich w Zajączkowie, z tamtych czasów pochodzi fasada budynku z trójkątnym zwieńczeniem i herbem rodziny. Nie mieszkali tam długo, już bowiem po 1920 r. majątek sprzedano.

W skład majątku Buszewo w dwudziestoleciu międzywojennym (dane z 1926 r.) wchodziły 364 ha, w tym 312 ha ziemi uprawnej, 20 ha łąk i pastwisk, 3 ha lasów, 7 ha nieużytków (w tym podwórza i drogi) i 20 ha wód. Do Mielęckich należała też gorzelnia. W stosunku do innych majątków w powiecie szamotulskim Buszewo pod względem wielkości było majątkiem poniżej średniej, podobnie wyglądała kwesta osiąganych dochodów.

Prot i Maria Mielęccy wyróżniali się jednak, jeśli chodzi o działalność społeczną. Różnorodność funkcji pełnionych przez Prota ukazują zamieszczone w prasie poznańskiej i szamotulskiej nekrologi. Od połowy lat 20. był prezesem Powiatowego Koła Ziemian; funkcję tę objął po hrabim Michale Mycielskim z Gałowa. Należał do rad nadzorczych Banku Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego – najważniejszej polskiej instytucji gospodarczej w czasach zaborów i Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń „Snop”. W Szamotułach działał w instytucjach wspierających rozwój gospodarki rolnej: był jednym z założycieli i długoletnim członkiem rady nadzorczej spółdzielni „Rolnik” (powstałej w 1905 r.), w Cukrowni „Szamotuły” od 1907 r. zasiadał w radzie nadzorczej (przez kilka lat pełnił funkcję jej prezesa), a od 1926 r. wchodził w skład zarządu przedsiębiorstwa. Działalność gospodarcza Prota Mielęckiego była też związana z przemysłem spirytusowym. Należał do grona członków założycieli powstałej w 1920 r. Spółki Akcyjnej „Akwawit” Rektyfikacja Spirytusu (członek rady nadzorczej, a następnie komisji rewizyjnej) oraz Poznańskiej Spółki Okowicianej (członek rady nadzorczej).


W dniu polowania w Kobylnikach koło Kościana, 1911. Stoją od lewej: Mieczysław Niemojowski, Prot Mielęcki, Jan Niemojowski, Maryla Kwilecka, Adam Żółtowski, NN, Zula Kwilecka, Dobiesław Kwilecki, siedzi Jerzy Niemojowski. Źródło: Andrzej Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie, Warszawa 1998.


Maria z Niegolewskich Mielęcka była jedną z najaktywniejszych społecznie kobiet w regionie szamotulskim. Zestawiać ją można z Jadwigą z Lubomirskich Kwilecką z Dobrojewa (1876-1930) i o pokolenie młodszą Zofią z Karskich Mycielską z Gałowa (1898-1978) (por. http://regionszamotulski.pl/zofia-i-michal-mycielscy-wiara-ojczyzna-i-konie/). Wielką rolę odegrała w dziejach pniewskiego koła Polskiego Czerwonego Krzyża, które powstało w momencie wybuchu powstania wielkopolskiego. Maria Mielęcka kierowała nim od lutego 1919 r. – w sumie kilkanaście lat. Pierwsze dwa lata istnienia koła były czasem niezwykle intensywnych działań: założono szpital dla rannych w powstaniu, prowadzono zbiórki darów dla powstańców, zorganizowano kuchnię dla powstańców udających się na front i uchodźców ze strefy przyfrontowej, w czasie wojny polsko-bolszewickiej opiekowano się grupą blisko 100 dzieci przywiezionych z terenów frontu, troszczono się o inwalidów, wdowy, sieroty i weteranów powstania styczniowego. Jako przewodnicząca stowarzyszenia św. Wincentego à Paulo, działającego przy miejscowej parafii, zajmowała się wspieraniem najuboższych. Z jej inicjatywy w Pniewach powstała także miejska ochronka.

Maria Mielęcka utrzymywała bliskie relacje z s. Urszulą Ledóchowską, późniejszą świętą. Pomagała jej w 1920 r. w czasie, gdy w Pniewach kupowała nieruchomości, w których potem umieszczono Zakład św. Olafa: dom dziecka, szkołę gospodarczą i wspólnotę sióstr. Mielęcka służyła radą i wsparciem siostrom z nowo utworzonego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, a jej współpracownice z Polskiego Czerwonego Krzyża pomagały siostrom i przywiezionym przez nie dzieciom zagospodarować się w nowym miejscu. Podobnie było, gdy w 1922 r. urszulanki przejęły dwór w pobliskim Otorowie.


Na górze: Prot i Maria z Niegolewskich Mielęccy z synem Zygmuntem, ok. 1925 r. Zdjęcie – własność rodziny Mielęckich. Na dole z lewej: Wanda z Wężyków Niegolewska – patronka Towarzystwa Włościanek Wielkopolskich, zdjęcie – własność rodziny Niegolewskich. Z prawej: św. Urszula Ledóchowska, z archiwum Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego.


Maria Mielęcka niezwykle aktywnie działała na rzecz kobiet. W Towarzystwie Ziemianek Wielkopolskich przez kilka lat pełniła funkcję wiceprzewodniczącej koła powiatu szamotulskiego. Najwięcej energii poświęciła pracy przy tworzeniu i rozwoju kół Towarzystwa Włościanek, w którym przez ponad dziesięć lat była wicepatronką (czyli przewodniczącą okręgu – powiatu). Blisko współpracowała wówczas ze swoją bratową – żoną Stanisława, Wandą z Wężyków Niegolewską, która pełniła funkcję prezeski  Towarzystwa Włościanek Wielkopolskich (była patronką organizacji).

Kółka włościanek miały podobne cele jak kółka rolnicze, które zrzeszały mężczyzn. Ich zasadniczym celem była edukacja dotycząca różnych dziedzin gospodarowania kobiet na wsi, ale nie tylko. Organizowane były kursy gotowania, dietetyki, higieny, robót ręcznych, odbywały się wykłady i wycieczki o charakterze edukacyjnym. Namawiano kobiety do zakładania przydomowych ogródków i uczono ich prowadzenia. Przy niektórych kółkach powstawały także ochronki dla dzieci. W czasach kryzysu mocno podkreślano rolę oszczędnego gospodarowania, dbano też o rozwój duchowy członkiń kółek – trzeba pamiętać, że organizacja ta mocno podkreślała swój związek z Kościołem katolickim. Liczba kółek w powiecie zmieniała się w ciągu lat, było ich ok. 12 z 600 członkiniami (w całej Wielkopolsce 362 kółka i 11 000 członkiń). Kiedy w 1935 r. Maria Mielęcka przekazała swoją funkcję Zofii Mycielskiej, nadal opiekowała się dwoma kółkami włościanek: w Buszewie i Otorowie.  

Mielęcka była też inicjatorką zakładania oddziałów Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, czyli Młodych Polek. Koła te skupiały absolwentki szkół (od 14. roku życia), miały charakter przede wszystkim religijny, ale także kulturalno-oświatowy. Dziewczęta mogły uczestniczyć w różnego typu kursach (np. szycia, haftu, gotowania), imprezach sportowych, wycieczkach, przygotowywały przedstawienia, zajmowały się działalnością o charakterze patriotycznym i charytatywnym. Maria Mielęcka opiekowała się dwoma kołami Młodych Polek: w Buszewie i Otorowie, a 1927 r. zainicjowała stworzenie oddziału tej organizacji w Pniewach. Jak informowała wówczas „Gazeta Szamotulska”, impulsem do powołania Młodych Polek stała się samobójcza śmierć młodej pniewianki – chodziło o to, aby w stowarzyszeniu dziewczęta uzyskiwały różnego rodzaju wsparcie.


Kościół Wszystkich Świętych w Otorowie. Na górze ołtarz główny i witraże w prezbiterium. Poniżej z lewej witraż ufundowany przez Stafana Korzbok Łąckiego i jego żonę Konstancję z Mierzyńskich; na dole ich herby: Korzbok i Jastrzębiec. Po prawej witraż ufundowany przez Prota Mielęckiego i żonę Marię z Niegolewskich; na dole herby: Grzymała i Ciołek. Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska


Rola rodziny Mielęckich w polskim życiu społecznym była tym większa, że w okolicy sporo majątków ziemskich należało do Niemców. W Pniewach do 1945 r. mieszkała rodzina Massenbachów, w Chełmnie – Lehmann-Nitsche, w Lubosinie i Przystankach – de Rège, w Buszewku – Niehoff.

Prot Mielęcki zmarł 24 marca 1933 r. Jak relacjonowała prasa lokalna, na jego pogrzeb „kilkaset powozów i samochodów przywiozło z bliższych i dalszych stron nieprzeliczone tłumy ludzi. Kościół w Otorowie nie mógł pomieścić licznie zebranych uczestników pogrzebu”. Do dziś w tej świątyni w prezbiterium znajduje się witraż ufundowany przez Prota i Marię Mielęckich. W przeddzień pogrzebu w Buszewie, przed wyprowadzeniem zwłok, nad trumną wygłosił przemówienie hrabia Michał Mycielski.  

Prota Mielęckiego pochowano przy kościele w Otorowie, tak jak chciał, twarzą w kierunku ukochanego Buszewa. Po wojnie do tego grobu przeniesiono też szczątki jego żony Marii, która zmarła 1 maja 1942 r. na Kielecczyźnie, dokąd rodzina została wysiedlona na początku okupacji.    


Nekrolog z „Gazety Szamotulskiej”. Niżej po lewej fasada kościoła Wszystkich Świętych w Otorowie. Na zdjęciu po prawej grób rodziny Mielęckich na przykościelnym cmentarzu (z lewej strony); spoczywają tam Prot Mielęcki z żoną Marią oraz dwie niezamężne siostry Prota: Izabela i Maria. Dalej znajdują się groby Moszczeńskich – dawnych właścicieli Otorowa i Mierzyńskich – dawnych właścicieli Lipnicy. Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska



Następne pokolenie

Jedyny syn Prota i Marii Mielęckich – Zygmunt, ostatni przedwojenny właściciel Buszewa, przyszedł na świat 17 lutego 1900 r. w Pęckowie.

Po okresie nauki w domu rodzinnym wysłano go do zakładu prowadzonego przez benedyktynów w Ettel w Bawarii, gdzie uczył się w gimnazjum humanistycznym. Naukę w ostatniej klasie przerwał, aby wziąć udział w powstaniu wielkopolskim. Młody ziemianin, od najmłodszych lat świetnie jeżdżący na koniu, wstąpił w szeregi tworzonego jeszcze w końcu grudnia 1918 r. pierwszego oddziału kawalerii powstania wielkopolskiego – 1 Pułku Ułanów Wielkopolskich (późniejszego 15 Pułku Ułanów Poznańskich), którego pierwszym dowódcą był Józef Lossow, ziemianin z Gryżyny w powiecie kościańskim. W tej samej jednostce walczył także wspominany już wcześniej Michał Mycielski, późniejszy dziedzic Gałowa, sześć lat starszy od Zygmunta Mielęckiego.

W sierpniu 1919 r. Mielęcki, inaczej niż Mycielski, nie wyruszył z pułkiem na front litewsko-białoruski (por. http://regionszamotulski.pl/zofia-i-michal-mycielscy-wiara-ojczyzna-i-konie/). Został wówczas w rodzinnych stronach, aby dokończyć szkołę i zdać maturę w Gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu. Przygotowanie do egzaminów maturalnych było dla niego bardzo trudne, ponieważ cały cykl nauczania przeszedł w języku niemieckim, a maturę zdawał już po polsku.


Z lewej Zygmunt Mielęcki, zdjęcie – własność rodziny Mielęckich. Z prawej Michał Mycielski z Gałowa, źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, Muzeum-Zamek Górków, Szamotuły 2013


Młodzi Mielęccy pełnili podobne funkcje do pokolenia rodziców: Zygmunt został prezesem powiatowego Koła Ziemian, Olga zajmowała się kółkami włościanek, w których – między innymi – prowadziła kursy gotowania i zarządzania finansami. Na rozwinięcie tej działalności nie wystarczyło już czasu.

W latach przed II wojną światową u Mielęckich w Buszewie gościł, między innymi, franciszkanin o. Maksymilian Maria Kolbe, który w 1936 r. powrócił z misji w Japonii.

Po studiach na Wydziale Rolniczo-Leśnym Uniwersytetu Poznańskiego Zygmunt Mielęcki odbył praktykę: najpierw w Popówku (w majątku Żółtowskich, powiat obornicki), a potem w Bytyniu, gdzie zatrudnił się jako rządca. Majątek bytyński wrócił właśnie wtedy do rodziny Niegolewskich – po ciotce Helenie Gąsiorowskiej odziedziczył go Andrzej Niegolewski, najbliższy kuzyn Zygmunta Mielęckiego (por. http://regionszamotulski.pl/wanda-niegolewska-bytyn-siedziba-rodzinna/). Następnie – aby poznać nowe metody gospodarowania – Mielęcki wyjechał do Kanady. Praktykę w Ameryce przerwała ciężka choroba ojca. Od tej pory mieszkał i pracował w Buszewie.

W 1936 r. w kościele św. Marcina w Poznaniu poślubił pochodzącą z Wołynia Olgę Bieńkowską (ur. 19.09.1904), córkę Kazimierza i Zenobii z Kańskich. Kiedy się poznali, Olga – absolwentka technologii żywienia w Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie – pracowała na stanowisku dyrektora Szkoły Gospodarczej w Poznaniu, mieszczącej się w nieistniejącym budynku na rogu ulic Świętego Marcina i Marcinkowskiego. 8 maja 1938 r. urodził się ich jedyny syn Tomasz.


Dwór w Buszewie w okresie międzywojennym. Na górze fasada przednia budynku, niżej po lewej park, po prawej widok wieży dworu z wody Jez. Buszewskiego. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


8 grudnia 1939 r. Zygmunt Mielęcki z żoną, matką, teściową i rocznym synem zostali aresztowani przez Niemców. Początkowo przetrzymywano ich – podobnie jak innych ziemian z okolic – we Wronkach, a po około 10 dniach bydlęcymi wagonami wywieziono do Generalnego Gubernatorstwa. Z książki Andrzeja Kwileckiego Ziemiaństwo wielkopolskie wynika, że jeszcze przed zatrzymaniem z całą rodziną Zygmunt Mielęcki znalazł się na liście niemieckich zakładników. Być może – podobnie jak mój dziadek – był w grupie Polaków, którym zagrożono, że zostaną rozstrzelani, jeśli w przeciągu tygodnia na terenie, np. powiatu, wydarzy się jakaś akcja antyniemiecka. Albo może znalazł się w grupie razem z Zofią Mycielską, która została zatrzymana po przypadkowym postrzeleniu niemieckiego żołnierza przez kolegę w Gałowie, a zwolniona po interwencji Kurta Sondermanna – Niemca, ziemianina z Przyborówka koło Szamotuł. Jak mówi Tomasz Mielęcki, w domu tego wydarzenia się nie wspominało.

Nazwisko „Mielęcki” Niemcom źle się kojarzyło. Związane to było z postacią Andrzeja Mielęckiego (1864-1920), lekarza i działacza społecznego na rzecz polskości Górnego Śląska. W sierpniu 1920 r. został on zamordowany przez niemiecką bojówkę, co stało się jedną z przyczyn przyspieszenia wybuchu II powstania śląskiego.

Zygmunt Mielęcki zatrudnił się jako zarządca majątku w Skroniowie, a potem w Laskowie (obie wsie są położone koło Jędrzejowa), tam też zamieszkał razem z rodziną. Po ataku Niemiec na Związek Radziecki w dworze w Laskowie umieszczono szpital specjalizujący się w leczeniu poparzonych w czasie walk żołnierzy. Kiedy we dworze doszło do pożaru, Zygmuntowi Mielęckiemu – jako osobie zarządzającej – groził obóz koncentracyjny. Na szczęście wybronił go przed tym dowódca szpitala, który darzył Mielęckiego szacunkiem.


Na górze dwór w Buszewie w latach PRL-u, źródło: aukcja internetowa. Na dole w 2010 r., zdjęcie Andrzej Bednarski


Kiedy skończyła się wojna, Mielęccy nawet nie próbowali wracać do Buszewa. Reforma rolna, którą ogłoszono w dekrecie komunistycznego Polskiego Komitetu Odrodzenia Narodowego 6 września 1944 r., wprowadziła parcelację majątków powyżej 100 ha. Tak jak inni ziemianie Mielęccy nie mogli nawet przebywać w powiecie, w którym znajdował się ich dawny majątek.

Niemcy, którzy w czasie okupacji mieszkali i gospodarowali w Buszewie, zostawili majątek w stanie nienaruszonym (sporządzili nawet spis przedmiotów i żywego inwentarza), jednak po przejściu frontu pałac został ograbiony z wszystkiego, co dało się wynieść. Kilka obrazów wróciło potem do rodziny Mielęckich. Jak wspomina Tomasz Mielęcki, „niektórych z czasem ruszyło sumienie”.


Zygmunt Mielęcki i jego żona Olga z Bieńkowskich, ok. 1940 r. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


Zygmunt Mielęcki w 1945 r. znalazł zatrudnienie w Państwowym Przedsiębiorstwie Traktorów i Maszyn, a rok później rozpoczął pracę w Centralnym Zarządzie Państwowych Nieruchomości Ziemskich – instytucji zajmującej się opieką nad przejętymi gospodarstwami oraz prowadzeniem działalności rolniczej do czasu przekazania ziemi nowym użytkownikom. Pracowało tam wielu innych ziemian. W połowie 1947 r., mimo pozytywnej oceny merytorycznej pracy tych osób, władze postanowiły pozbyć się z tej instytucji – jak to określono – „kliki obszarniczej”. Sporą grupę dawnych ziemian zatrudnionych w PNZ-ach aresztowano, oskarżono o sabotaż, szpiegostwo gospodarcze, a nawet o próbę obalenia ustroju politycznego. Mielęckiego zwolniono po ponadrocznym pobycie w więzieniu, niektóre osoby otrzymały wysokie wyroki i wyszły na wolność po przemianach 1956 r. W 1949 r. z zasobów Państwowych Nieruchomości Ziemskich utworzono Państwowe Gospodarstwa Rolne. 

Potem kolejno Zygmunt Mielęcki pracował w Instytucie Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa, Przedsiębiorstwie Skupu Surowców Włókienniczych i Skórzanych, a od 1956 r., aż do emerytury, w Instytucie Maszyn Rolniczych na poznańskiej Starołęce. Był tam zatrudniony na stanowisku adiunkta i zajmował się próbami (sprawdzaniem działania) maszyn rolniczych. Kiedy jego syn Tomasz w związku z ziemiańskim pochodzeniem miał problemy z dostaniem się do gimnazjum, o przyjęciu do szkoły ostatecznie zdecydowało to, że ojciec zgłosił kiedyś wnioski racjonalizatorskie. Racjonalizatora można było uznać za człowieka pracy!

Zygmunt Mielęcki świetnie znał wyniesiony jeszcze ze szkoły język niemiecki, podczas praktyki w Ameryce opanował angielski, szkoła humanistyczna dała mu też znajomość greki i łaciny. W okresie powojennym od czasu do czasu, głównie społecznie, zajmował się więc tłumaczeniem tekstów.

Olga Mielęcka po wojnie wróciła do nauczania. Najpierw pracowała w szkole gospodarczej prowadzonej przez siostry urszulanki w Pniewach, a następnie w szkołach pielęgniarskich wykładała dietetykę. Ponieważ świetnie znała język rosyjski, prowadziła kursy tego języka dla lekarzy. Jej praca pedagogiczna została doceniona, otrzymała bowiem najwyższe odznaczenie – Medal Komisji Edukacji Narodowej.


Zygmunt Mielęcki, ok. 1990 r. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


W latach 70. ważną osobą stał się dla rodziny Mielęckich ks. palotyn Florian Kniotek (1935-2012). Zaprzyjaźnili się, gdy Olga Mielęcka zaczęła uczyć go języka francuskiego w związku z planowanym wyjazdem do Francji. Ksiądz Florian w latach 1977-1983 prowadził w Paryżu miesięcznik „Nasza Rodzina”, publikowany przez tamtejsze wydawnictwo palotynów. Ponieważ we Francji organizował spotkania z polskimi artystami, pełnił funkcję opiekuna duchowego polskich środowisk twórczych, zaprzyjaźnił się z Jerzym Giedroyciem i innymi osobami z paryskiej „Kultury”, Służba Bezpieczeństwa prowadziła intensywne działania, aby pozyskać go do współpracy. Ks. Kniotek w żaden sposób nie dał się jednak złamać.

Po II wojnie światowej Mielęccy żyli jak miliony innych Polaków – oboje pracowali, podejmowali też dodatkowe zajęcia, aby móc się utrzymać. Od czasu do czasu pojawiały się w ich życiu różne nieoczekiwane i dziwne przeszkody związane z ziemiańskim pochodzeniem. Jak mówi Tomasz Mielęcki, na te wszystkie zmiany odporniejsza psychicznie była matka. Gdy miała 14 lat, po rewolucji październikowej, musiała wraz z najbliższymi uciekać z rodzinnego domu w Kaszczyńcach na Wołyniu. Jej rodzina raz już więc wszystko straciła.  

Zygmunt Mielęcki zmarł 1 grudnia 1991 r., Olga – 9 lat wcześniej, 11 listopada 1982 r. Oboje spoczywają na cmentarzu junikowskim w Poznaniu.


Dwór w Buszewie w latach 2019-2020. Zdjęcia Tomasz Kotus, Andrzej Bednarski i Jerzy Walkowiak


Po wojnie Buszewo podzieliło los innych odebranych właścicielom majątków. We dworze działał Ośrodek Szkoleniowy Wojewódzkiego Związku Kółek Rolniczych, odbywały się tam kolonie dla dzieci, a później mieścił się hotel robotniczy dla pracowników Rolniczego Kombinatu Spółdzielczego Buszewko.

W latach 1991-93 w kombinacie jako zootechnik pracował Maciej Mielęcki – syn Tomasza i Aleksandry z domu Grodzickiej (1938-1993). Mieszkał w Lubosinie, a potem w Dębinie i często miał okazję bywać w majątku swoich dziadków. Pod koniec lat 90. XX w. dwór został wystawiony na sprzedaż. Mielęccy chcieli wstrzymać transakcję, jednak się to nie udało. Dwór i park stały się własnością prywatną. W ostatnich latach obiekt ponownie wystawiono na sprzedaż.

Rodzina Mielęckich nadal próbuje odzyskać dwór. Przejęcie budynku, w którym nie prowadzono żadnej działalności gospodarczej, było niezgodne z dekretem, na którego podstawie przeprowadzono powojenną reformę rolną. Reformę, która zniszczyła polskie ziemiaństwo.  

Szamotuły, 05.06.2021

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, przewodnicząca Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa2025-01-06T11:31:39+01:00

Zofia i Michał Mycielscy – Wiara, Ojczyzna i… konie

Michał i Zofia z Karskich Mycielscy – zdjęcie ślubne, „Świat” 1922, nr 10

Przodkowie

Ludwik Mycielski (1854-1925), ok. 1900 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Elżbieta z Mycielskich Mycielska (1872-1931). Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, Muzeum-Zamek Górków, Szamotuły 2013.

Elżbieta Mycielska z dziećmi: Michałem i Zofią, ok. 1898 r.

Ludwik Mycielski – uczestnik wojen napoleońskich i powstania listopadowego (ok. 1797-1831). Źródło litografii: Polona

Bohaterska śmierć Ludwika Mycielskiego – grafika francuska z połowy XIX w. Źródło: Polona

Michał Mycielski (1797-1849) – brat bliźniak Ludwika. Generał Wojska Polskiego, uczestnik walk napoleońskich, w czasie powstania listopadowego adiutant gen. Chłopickiego. Źródło: Polona

Portret pośmiertny Anny z Mielżyńskich Mycielskiej – litografia. Źródło: Polona

Julia z Górskich Karska (1877-1903). Za: Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy

Michał Karski (1869-1928) – portret. Za: Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy

Zofia i Michał Mycielscy symbolicznie wrócili do Gałowa

Wiara, Ojczyzna i… konie

Michał Mycielski oraz jego żona Zofia z Karskich byli ostatnimi przedwojennymi właścicielami majątku Gałowo wraz z folwarkiem Jastrowo. Od października 2020 r. mają tam swoją ulicę: to droga od ronda im. ks. kan. płk. Henryka Szklarka-Trzcielskiego w Gałowie aż do Jastrowa. Jako osoby zasłużone nie tylko dla lokalnego środowiska czy regionu, ale także w walce o Polskę symbolicznie wrócili w swoje strony. Bo fizycznie po roku 1945 wrócić nie mogli.

Romantyczny początek

Zofia Karska i Michał Mycielski poznali się na balu. W tamtych czasach przyjęć z tańcami w domach ziemiańskich odbywało się sporo. Pałac rodziny Karskich we Włostowie koło Opatowa w Świętokrzyskiem mógł pomieścić wielu gości: znajdowała się w nim sala balowa, trzy salony, w sumie trzydzieści pomieszczeń. W 1921 r. było też co świętować. Odrodzona Polska odparła właśnie najazd bolszewików, do domów wracali ziemiańscy synowie.

16 stycznia tego roku – w niedzielę – do Poznania uroczyście wkroczył, powracający z wojny polsko-bolszewickiej, 15 Pułk Ułanów Poznańskich pod dowództwem Władysława Andersa, wówczas podpułkownika. Od 4 kwietnia 1920 r. służył w nim syn właściciela Gałowa pod Szamotułami – Michał Mycielski. W czasie walk na froncie litewsko-białoruskim podporucznik Mycielski, dowódca plutonu karabinów maszynowych, trzykrotnie został odznaczony Krzyżem Walecznych. Szczególną odwagą wykazał się w czasie wrześniowej operacji nad Niemnem w bitwie pod Międzyrzeczem (dzisiejsza Białoruś). Otrzymał wówczas Order Virtuti Militari V klasy. Wcześniej brał udział w powstaniu wielkopolskim i ukończył 6-tygodniowe szkolenie oficerskie. Wiedział, kiedy, o co i przeciw czemu chce walczyć, do powstania wielkopolskiego poszedł przecież jako ochotnik, a wcześniejszego wcielenia do armii zaborcy udało mu się uniknąć dzięki fortelowi z zastrzykiem, który spowodował objawy wprowadzające komisję lekarską w błąd.



Pałac Karskich we Włostowie, 1939 r. Źródło: Fotopolska


Nie wiadomo, czy Michał Mycielski po raz pierwszy gościł we Włostowie u Karskich jeszcze zimą 1921 r. – w karnawale, czy też po Wielkanocy, w tak zwanym zielonym karnawale. Ślub Zofii z Karskich i Michała Mycielskiego odbył się zimą kolejnego roku – 26 lutego 1922 r. w kościele św. Aleksandra w Warszawie. Udzielił go przyjaciel rodziny Karskich, biskup Stanisław Gall. Błogosławieństwo nadesłał Achille Ratti, który w latach 1919-1921 był nuncjuszem apostolskim w Polsce i odwiedził ojca panny młodej we Włostowie. Trzy tygodnie wcześniej wybrany został na papieża i przyjął imię Pius XI.

On miał niespełna 28 lat, ona – 24.

Korzenie

Michał Mycielski urodził się w Gałowie pod Szamotułami 3 czerwca 1894 r. Jego rodzicami byli Ludwik Mycielski herbu Dołęga (1854-1926) i Elżbieta z Mycielskich (kuzynka Ludwika). Był najstarszy z trojga dzieci. Rok później przyszła na świat Zofia (1895-1971), zwana Zulą, późniejsza żona Stanisława Rostworowskiego (legionisty, oficera WP, zamordowanego przez Gestapo w 1944 r.). W 1900 r. urodził się Franciszek, który zmarł w wieku 11 lat po operacji ślepej kiszki.



Rodzeństwo: Michał, Zofia i Franciszek Mycielscy. Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, Muzeum-Zamek Górków, Szamotuły 2013.


Przodkowie Michała Mycielskiego związali się z Ziemią Szamotulską w 1720 r., kiedy miasto Szamotuły i okoliczne wsie kupiła Anna z Niegolewskich Mycielska (po drugim mężu Tuczyńska). Rodzina Mycielskich bardzo zasłużyła się dla rozwoju miasta, a po utracie przez Polskę niepodległości – w walkach w okresie napoleońskim i w czasie powstań narodowych. Stanisław Mycielski, prapradziad Michała, jako delegat szlachty wielkopolskiej udał się do Napoleona z petycją w sprawie wskrzeszenia państwa polskiego, po wkroczeniu wojsk napoleońskich wstąpił do armii i duże fundusze przeznaczył na jej rozwój. W swoim pałacu w Kobylepolu gościł na chrzcinach swej córki Napoleona i cały jego sztab. Otrzymał awans na pułkownika i został odznaczony Legią Honorową. Do wojsk gen. Dąbrowskiego uciekli synowie Stanisława: Franciszek, Michał i Ludwik. W powstaniu listopadowym wzięło udział już czterech braci Mycielskich, ze starszymi braćmi poszedł walczyć najmłodszy Józef. Poległo dwóch z nich: Ludwik i Franciszek. Ten pierwszy uznany został za bohatera bitwy o Olszynkę Grochowską, a jego śmierć uczcił specjalnym rozkazem dziennym wódz naczelny powstania gen. Jan Skrzynecki (por. http://regionszamotulski.pl/ludwik-mycielski-zapomniany-bohater-powstania-listopadowego/).

Patriotyczną i społeczną działalność prowadził także Ludwik Mycielski, wnuk Ludwika –powstańca listopadowego i ojciec Michała. W czasach zaborów był, między innymi, prezesem komitetu Towarzystwa Pomocy Naukowej na powiat szamotulski, które wspierało stypendiami uboższych polskich uczniów gimnazjów i studentów. Pełnił również funkcję prezesa Rady Nadzorczej szamotulskiej spółdzielni „Rolnik” (powstałej w 1905 r.), która zajmowała się skupem i sprzedażą produktów rolnych bez pośredników, dostarczała polskim rolnikom dobre ziarno do siewu oraz potrzebne narzędzia. Był także działaczem politycznym: krótko zasiadał w sejmie pruskim, w 1910 r. wszedł do rady Związku Narodowego, którego celem była koordynacja działalności polskiej na terenie zaboru pruskiego (w 1913 r. został jej prezesem), a po wybuchu wojny został członkiem tajnego Komitetu Międzypartyjnego w Poznaniu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości był prezesem Rady Naczelnej Związku Obrony Kresów Zachodnich (powstałego w 1921 r.) – organizacji patriotycznej broniącej polskich interesów.



Kościół i klasztor filipinów w Gostyniu, ok. 1925 r. Źródło: Fotopolska


Rodzina Mycielskich była mocno związana z Kościołem katolickim. Przede wszystkim trzeba tu wspomnieć fundację kościoła i klasztoru filipinów pod Gostyniem, którą rozpoczął Adam Konarzewski pod koniec lat 60. XVII w. Wnuczka Adama Konarzewskiego, Weronika z Konarzewskich Mycielska, zleciła słynnemu włoskiemu architektowi Pompeo Ferrariemu dobudowanie do kościoła pięknej kopuły. Ród Konarzewskich skończył się właśnie na Weronice, która do rodziny Mycielskich wniosła wielki majątek, ale przekazała też zobowiązania związane z klasztorem w Gostyniu. W kryptach kościoła spoczęło wielu przedstawicieli rodu Mycielskich. Warto dodać jeszcze, że wiele osób z tej rodziny wstępowało do stanu duchownego, jezuitą był na przykład dziadek Michała Mycielskiego – również Michał, który do zakonu wstąpił po śmierci żony. Z kolei Ludwik Mycielski (ojciec), w młodości przez kilka lat pełnił funkcję sekretarza nuncjusza apostolskiego we Francji, kardynała Włodzimierza Czackiego.

Po okresie edukacji w domu rodzinnym Michał Mycielski uczył się w gimnazjum w Lesznie (od 1905 r.), a następnie w Krakowie (od 1911 r.) i tam w 1913 roku zdał maturę. Jako przyszły dziedzic majątku w Gałowie rozpoczął praktykę rolniczą. Od początku października 1913 r. pracował w majątku Korzbok Łąckich w Posadowie w powiecie nowotomyskim. Ordynatem tego majątku był wówczas Stanisław Korzbok Łącki (1866-1937). Posadowo słynęło z pięknego pałacu w stylu francuskim i stadniny koni, założonej jeszcze w 2. połowie XVIII w. Przez cały okres I wojny światowej Michał Mycielski prowadził gospodarstwo rolne w Posadowie. Po jej zakończeniu objął administrowanie majątku swojej matki w Gębicach (powiat grodziski), wkrótce jednak wybuchło powstanie wielkopolskie i w jego życiu zaczął się okres wojskowej służby dla ojczyzny.



Michał Karski i jego gość we Włostowie – Achille Ratti, nuncjusz apostolski w Polsce, późniejszy papież Pius XI, 1918 r. Za: Archiwum Historii Mówionej


Jego późniejsza żona, Zofia Karska, przyszła na świat 26 czerwca 1898 r. w Warszawie. Jej rodzicami byli Michał Karski herbu Boleścic (1869-1928) i Julia z Górskich herbu Boża Wola (1877-1903). Majątkiem Karskich, jak wspomniano, był Włostów w powiecie opatowskim. Należał on do rodziny od 1795 r. Okazały pałac w stylu neorenesansowym w latach 1854-60 zbudował Stanisław Karski, dziadek Zofii. W skład majątku wchodziło w sumie 7 folwarków, gorzelnia, młyn, plantacja chmielu i kilkanaście stawów rybnych. Rodzina Karskich miała 20 % udziałów w cukrowni, powstałej w 1912 r. z inicjatywy Michała Karskiego. Ojciec Zofii był osobą bardzo związaną z Kościołem katolickim, w 1910 r. otrzymał tytuł szambelana papieskiego – jedno z najwyższych wyróżnień, jakie mogła uzyskać osoba świecka. Przyjaźnił się m.in. z biskupem sandomierskim Marianem Józefem Ryksem, bywał u niego nuncjusz apostolski.

We Włostowie Zofia spędziła dzieciństwo i wczesną młodość. Była osobą wykształconą. Znała bardzo dobrze francuski (uczyła się w domu według programu jednej ze szkół podstawowych we Francji i zdała egzaminy końcowe, zaocznie studiowała też na paryskiej Sorbonie), angielski (miała guwernantkę Angielkę) i niemiecki (z jedną z nauczycielek rozmawiała wyłącznie w tym języku). Z ojcem i młodszym o 3 lata bratem Szymonem odbyła wiele podróży zagranicznych. Okres I wojny światowej spędziła głównie w Warszawie.

W pałacu i stajni

Po ślubie Zofia i Michał Mycielscy zamieszkali w Gałowie w XIX-wiecznym dworze. W latach 1926-1927 dobudowano do niego pałac w ten sposób, że stary budynek stał się jego tylnym skrzydłem. Autorem projektu był znany poznański architekt Stanisław Mieczkowski. Neobarokowa elewacja przednia ma charakter symetryczny, z dwoma bocznymi ryzalitami i częścią środkową, w której umiejscowiono portyk z sześcioma kolumnami, wspierający półokrągły balkon, na który wychodziło się z sypialni. Wystrój wnętrz był klasycystyczny. Na ścianach znajdowały się, między innymi, dzieła takich artystów jak Huysmans de Malines (flamandzki malarz krajobrazów, 1648-1727), Franciszek Ksawery Lampi (działający w Polsce malarz pochodzenia włoskiego, 1782-1852) oraz prace polskich mistrzów okresu Młodej Polski i 20-lecia międzywojennego: Juliusza i Wojciecha Kossaków, Jacka Malczewskiego, Juliana Fałata, Leona Wyczółkowskiego, Wlastimila Hofmana i Michała Wiewiórskiego. Mycielscy posiadali też bogatą bibliotekę, którą stworzył ojciec Michała, a w rodzinnym archiwum przechowywane były cenne dokumenty i pamiątki po przodkach.  

Przed główną fasadą znajdował się duży park krajobrazowy (16,37 ha), pośrodku z dużą polaną, grupami drzew i krzewów na jej obrzeżach i aleją lip. Jak wspominała córka Mycielskich, Anna Pia (Hanka), „Gościowi wjeżdżającemu na teren rezydencji pałac ukazywał się na osi dalekiej perspektywy centralnej, by zniknąć następnie w zieleni drzew i ukazać się ponownie w całej okazałości po podjechaniu pod główne wejście”. Obok parku znajdują się cztery stawy rybne.



Pałac w Gałowie, wygląd współczesny. Tylna część to pałac z XIX w., przednia – obiekt zbudowany w 1926 r. przez Michała Mycielskiego. Zdjęcie Tomasz Kotus


W Gałowie urodziły się obie córki Mycielskich. W 1923 r. przyszła na świat Anna Pia (zmarła w 2008 r.), która drugie imię otrzymała dla uczczenia papieża Piusa XI, trzy lata później urodziła się Teresa Julia (zmarła w 2007 r.).

Po latach Anna Pia wspominała, że rodzice prowadzili dom otwarty, w którym bywało wielu gości. Przyjeżdżały tam wycieczki rolników nie tylko z Polski, lecz także z Francji, Niemiec, Węgier, Jugosławii i Bułgarii. Zachowała się księga gości, w której – między innymi – widnieją wpisy ważnych postaci Kościoła katolickiego: kardynała Edmunda Dalbora (1923), prymasa Polski kardynała Augusta Hlonda (1927), biskupa poznańskiego Walentego Dymka, wojskowych: gen. Władysława Andersa (wielokrotnie goszczącego w Gałowie) i mjr. Władysława Bobińskiego, a także artystów: poety i satyryka Artura Marii Swinarskiego czy malarza Wojciecha Kossaka, który u rodziny Mycielskich przebywał razem z córką Magdaleną Samozwaniec (1926).



Zofia z Karskich i Michał Mycielski, ok. połowy lat 20. XX w. Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa


Zofia i Michał Mycielscy byli dobrymi gospodarzami majątku w Gałowie i folwarku w Jastrowie. W 1929 r. całość majątku stanowiła obszar 1175 ha, w tym 825 ha ziemi ornej, 26 ha ogrodów, 195 ha lasów, 4,5 ha wód, 2,5 ha dróg i podwórzy. Pola były zdrenowane, w sezonie 1928/1929 najczęściej uprawiano na nich ziemniaki, żyto, pszenicę, buraki cukrowe i koniczynę. Produkowano uszlachetnione ziarno do siewu: żyto – odmiana „Rogaliński”, pszenicę – odmiana „Sobieszyńska 44” i sadzonki ziemniaków. Łąki koszone były dwa razy w roku, dostarczały 300 wozów siana.

W tym samym okresie w majątku hodowano bydło (2 buhaje, 52 krowy mleczne, 108 jałówek, 24 cieląt), świnie (1 knur, 10 macior, 20 tuczników, 32 warchlaki, 92 prosiąt) oraz owce Merino-Prekosy (1006 sztuk). W czasie Powszechnej Wystawy Krajowej w 1929 r. owczarnia gałowska otrzymała duży medal złoty, duży srebrny, mały złoty i mały srebrny.

Gospodarstwo zatrudniało 58 pracowników stałych, 86 najemnych i 68 sezonowych. Do pracy wykorzystywano 82 konie i 32 woły. Dysponowano pługiem parowym i dwoma młocarniami. Na terenie majątku znajdowała się gorzelnia (36 000 l. rocznie), płatkarnia, cegielnia i eksploatacja torfu.

Największą dumą i pasją Mycielskich były konie. Stanisław Rostworowski, na podstawie wspomnień swojej mamy, a siostry Michała Mycielskiego, pisał o dorastaniu wuja Michała: „choć urodzony we dworze, żył problemami stajni. Interesowały go konie, gospodarka rolna i jeszcze raz konie”.



Klacz Egida ze stadniny Michała Mycielskiego, Źródło: „Jeździec i Hodowca” 1939, nr 12

Egida i jej rodzina: 4 córki, 1 syn, 2 wnuczki, 2 prawnuczki. „Jeździec i Hodowca” 1939, nr 12


Krótką charakterystykę stadniny w Gałowie zamieścił w swoim pamiętniku Paweł Popiel – ziemianin z Kurozwęk, znawca koni, który w 1931 r., w czasie swych konnych podróży po Polsce, odwiedził także Mycielskich. Większość klaczy stada pochodziła od 26-letniej wówczas Egidy. „Tutejsza hodowla jest tak dalece wyrównana nawet w maści (kasztanowatej), że istotnie tylko właściciel sam jest w stanie rozróżnić klacze stadne, a nawet poszczególne roczniki w starszych rocznikach źrebiąt i to czasem dopiero po zastanowieniu się”. Reproduktorami używanymi w stadninie były najczęściej konie czystej krwi arabskiej, często były to cenione ogiery wypożyczane z innych stadnin, jak Arabi Pasza (ze stadniny Franciszka Kwileckiego w Dobrojewie) Flisak (z Janowa Podlaskiego) i Farys II (z Jabłonowa). Co roku stadnina gałowska dostarczała dużą liczbę remontów, czyli młodych koni dla wojska, oraz kilka ogierów do stadnin państwowych.

Bardziej szczegółowe informacje na temat stadniny zawarte są w czasopiśmie „Jeździec i Hodowca” (1939). Okazuje się, że początek stadninie Michała Mycielskiego dała klacz „Śronka” (maści siwej), przyprowadzona do Gałowa w 1879 r. z Dąbrówki w powiecie kaliskim przez jego ojca Ludwika. O rozwinięciu hodowli można mówić dopiero w czasach po 1921 r., czyli wówczas, kiedy Gałowo przejął Michał Mycielski. Hodowane tam konie reprezentowały typ szlachetnego konia kawaleryjskiego, a w majątku wykorzystywane były do wszelkiego typu prac na roli i do ciągnięcia wozów: „Nikt nie zastanawia się nad wyborem robót dla koni, gdyż wszystkie są jednakie, a mianowicie bardzo szlachetne”. Za najbardziej charakterystyczną cechę koni gałowskich uznano suchość, czyli szczupłość, nóg.

Na Powszechnej Wystawie Krajowej stadnina w Gałowie otrzymała złoty i dwa srebrne medale, a także sześć indywidualnych odznaczeń i nagrody pieniężne. W konkursach zaprzęgów podczas tej samej wystawy stadnina zdobyła jedną pierwszą, jedną drugą i jedną trzecią nagrodę.

W czasie tej samej wizyty w Gałowie Paweł Popiel samochodem pojechał z Mycielskimi do Wituchowa w powiecie międzychodzkim. W 1930 r. Zofia Mycielska za część swojego posagu kupiła majątek Wituchowo (763 ha, w tym 313 ha lasów i jezior) wraz z folwarkiem Kopenica (240 ha). Znajdował się tam XIX-wieczny pałac w stylu angielskiego gotyku, przebudowany w 1910 r. Mycielska założyła w Wituchowie stadninę koni, hodowała świnie, krowy i owce. Popiel wymieniał hodowane tam konie pełnej krwi angielskiej i półkrwi anglo-arabskiej i konkludował: „na pewno zareklamuję tę młodą, ale z zamiłowaniem i znawstwem prowadzoną hodowlę”.



M.Mycielski na torze wyścigów konnych w Poznaniu, 1938 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Zofia i Michał Mycielski angażowali się w działalność społeczną w Szamotułach i powiecie szamotulskim. Zofia Mycielska w Szamotułach pełniła funkcję prezeski Powiatowego Towarzystwa Ziemianek (funkcję tę przejęła po Jadwidze Kwileckiej z Dobrojewa), w 1932 r. została wiceprezeską Związku Ziemianek Wielkopolskich, a w 1936 prezeską. Z jej inicjatywy w 1925 r. powstało Kółko Włościanek, którego była przewodniczącą. Organizacja zajmowała się działalnością oświatową dla gospodyń wiejskich: organizowała wykłady, kursy, np. szycia, gotowania, ogrodnictwa i hodowli, oraz wycieczki do wzorcowych gospodarstw i szkół rolniczych. Kółko szamotulskie należało do Powiatowego Towarzystwa Włościanek (jego przewodniczącą była Maria Mielęcka, a później Zofia Mycielska) i Związku Kółek Włościanek na Wielkopolskę. W 1929 r. obie organizacje, w których tak aktywnie działała Zofia Mycielska, z inicjatywy Jadwigi Kwileckiej połączyły swe siły i zorganizowały wspólny pawilon w czasie – wspominanej już tu – Powszechnej Wystawy Krajowej. Zofia Mycielska zainicjowała powstanie w Szamotułach Komitetu Opieki nad Domem Sierot i przez pewien czas była jego prezeską.

Od 1926 r. Zofia Mycielska była członkinią Sodalicji Mariańskiej, działała w Akcji Katolickiej: w Szamotułach była jej prezeską, od 1928 r. wchodziła do Zarządu Głównego w Poznaniu. Była aktywna w Towarzystwie Czytelni Ludowych, w 1938 r. weszła do Naukowej Organizacji Kobiet przy Ministerstwie Rolnictwa. Pracowała społecznie w zarządzie Poznańskiej Izby Rolniczej, jako delegatka Centralnego Towarzystwa Rolniczego wyjeżdżała na zjazdy hodowców koni do Francji i Jugosławii. Razem z mężem była aktywna w związku Hodowli Koni, pisała liczne artykuły prasowe, m.in. do czasopisma „Jeździec i Hodowca”. Za działalność społeczną została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Michał Mycielski zasiadał w zarządzie cukrowni w Szamotułach, w latach 30. był prezesem Rady Nadzorczej działającej od 1905 r. Spółdzielni Rolniczo-Handlowej „Rolnik” w Szamotułach. Przez kilka lat Mycielski – jako prezes – stał na czele szamotulskiego Kółka Rolniczego, założonego jeszcze 1873 r. W ramach jego działalności organizowano wykłady o problematyce rolniczej oraz wizytowano wzorcowe gospodarstwa członków. Działał także w Powiatowym Związku Ziemian, pod koniec lat 20. był jego prezesem (później tę funkcję objął Protazy Mielęcki z Buszewka).



Przedstawienie Wesela szamotulskiego z okazji pobytu w Szamotułach biskupa Walentego Dymka, sala hotelu Eldorado, 27.08.1933. Piąta z prawej Zofia Mycielska, drugi z prawej Michał Mycielski. Zdjęcie – własność Muzeum-Zamek Górków


W 1934 r. Michał Mycielski objął dzierżawę domeny Szamotuły-Zamek. Dawny majątek saksońskiej rodziny książęcej Coburg-Gotha został przejęty przez państwo polskie w 1920 r. W jego skład wchodziły w momencie upaństwowienia: zamek szamotulski wraz z otaczającym go folwarkiem (gorzelnia, spichlerze, stajnie, chlewnia, obory, warsztaty) oraz dalsze folwarki: Świdlin (na południe od ówczesnego miasta Szamotuły), Mutowo, Łowiza (Ludwikowo), a także Dołęga I i Dołęga II (na północ od Sycyna, w powiecie obornickim). Teren folwarku Świdlin stał się własnością Szamotuł 1 października 1927 r. i przeznaczony został na rozbudowę miasta. Dołęga I i II oraz – prawdopodobnie – Łowiza były poddzierżawiane.

Decyzję o objęciu dzierżawy majątku Szamotuły-Zamek Michał Mycielski podjął, jak wskazywała córka Hanka, „na usilne prośby miejscowego starosty”, którym był wówczas Adam Narajewski. Domena ta była wówczas mocno zadłużona. Mycielski poręczył swym prywatnym majątkiem i w ciągu krótkiego czasu udało mu się wyprowadzić dzierżawę z długów (więcej o majątku Szamotuły-Zamek w artykule http://regionszamotulski.pl/majatek-szamotuly-zamek-w-okresie-miedzywojennym-kariera-i-upadek-porucznika-cezarego-matuszewskiego/).

Objęcie tej dzierżawy w pewnym sensie stanowiło powrót Mycielskich do Szamotuł. Michał Mycielski był bowiem praprawnukiem Anny z Mielżyńskich Mycielskiej, która w po powstaniu listopadowym, w związku z zadłużeniem majątku i polityką prowadzoną przez władze pruskie, zmuszona była sprzedać tę część dóbr rodzinnych.

Dawny pałac w Gałowie, 1911 r. Źródło: Fotopolska

Po rozbudowie jest to część budynku od dzisiejszej ul. Wierzbowej. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Dzisiejsza fasada boczna. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Pałac zbudowany przez Zofię i Michała Mycielskich, 1929. Źródło: Złota księga ziemiaństwa polskiego poświęcona kulturze i wytwórczości rolnej, tom: Wielkopolska, Poznań 1929.

Wnętrze pałacu, 1929 r. Źródło: Złota księga ziemiaństwa polskiego

Michał Mycielski jako żołnierz

Michał Mycielski w mundurze 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Michał Mycielski w 2. połowie lat 30. Na mundurze Order Virtuti Militari i Krzyż Walecznych. Kawalerowie Virtuti Militari 1792-1945, Koszalin 1991


Hodowla koni

Gałowska czwórka koni. Źródło: „Wiadomości Ziemiańskie” 2008, nr 33

Ogier Ibrahim ze stadniny Michała Mycielskiego. Źródło: „Jeździec i Hodowca” 1939, nr 12

Prezentacja remontów (młodych koni dla wojska) ze stadniny w Gałowie i Posadowie, wystawa w Weronie 1931 r. Źródło: „Jeździec i Hodowca” 1931

Prezentacja konia ze stadniny w Gałowie podczas międzynarodowej wystawy w Weronie, 1931 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

M.Mycielski na otwarciu toru wyścigów konnych w Katowicach, 1932 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

M. Mycielski z innymi członkami zarządku Towarzystwa Wyścigów Konnych w Poznaniu, 1931 r. Źródło: „Jeździec i Hodowca” 1931, nr 21

Wizyta prezydenta I. Mościckiego w Posadowie, 1927 r. Na zdjęciu widoczny jest też M. Mycielski. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Uczestnicy bankietu, który odbył się w 1929 r. we Włostowie po odsłonięciu pomnika Legionistów w pobliskich Konarach. Za prezydentem I. Mościckim stoi M. Mycielski. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Kurs wyszywania – Zofia Mycielska z szamotulankami. Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Dożynki w Gałowie, ok. 1938 r. W środku Z.M. Mycielscy z córkami. Za: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Pracownicy folwarku Jastrowo, 2. połowa lat 30. Zdjęcia – własność Anna Czerniak

Rodzina: Mycielscy, Karscy i Rostworowscy

Michał Mycielski z córką Anną Pią, 1923 r. Źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Zofia z Karskich Mycielska. Źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Zofia z Karskich Mycielska. Źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa

Zofia z Karskich Mycielska z bratem Szymonem Michałem, jego żoną Elżbietą z domu Plater-Zyberk i innymi osobami we Włostowie, 1934 r., chrzciny Juliusza Karskiego. Za: Archiwum Historii Mówionej

Teresa Mycielska z kuzynostwem Michałem, Juliuszem i Henrykiem Karskimi we Włostowie, 1936 r. Za: Archiwum Historii Mówionej

Anna Pia Mycielska z kuzynostwem: Michałem, Juliuszem, Henrykiem i Gabrysią Karskimi we Włostowie, 1938 r. Za: Archiwum Historii Mówionej

Teresa Mycielska z kuzynem Michałem Karskim we Włostowie. Za: Archiwum Historii Mówionej

Anna Pia Mycielska, 1939 r. „Nowy Czas. New Time” 2013, nr 7-8

Ślub Teresy Mycielskiej z Jerzym Maramarosem, 16.07.1947 r. Źródło: Wiki.ormianie.pl

Zofia (Zula) Mycielska z narzeczonym Stanisławem Rostworowskim herbu Nałęcz, Gałowo, 1918 r. S. Rostworowski od 1914 r. walczył w Legionach Polskich, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w wojnie polsko-ukraińskiej, polsko-bolszewickiej i III powstaniu śląskim. Oficer Wojska Polskiego, dowódca wielu jednostek kawaleryjskich, w stan spoczynku przeszedł w 1935 r. Razem z żoną mieszkali w Gębicach w powiecie gostyńskim – majątku przekazanym Zofii przez matkę. Małżonkowie mieli pięcioro dzieci, z których dwoje zmarło w dzieciństwie. W czasie II wojny światowej Stanisław Rostworowski walczył w obronie Warszawy, potem przebywał jako dyplomata w Bukareszcie i w Budapeszcie, w 1942 r. przedostał się do kraju, w stopniu generała służył w Armii Krajowej w Krakowie. W sierpniu 1944 r. aresztowany przez Gestapo i zamordowany w czasie przesłuchania. Zofia Rostworowska z dziećmi w grudniu 1939 r. została wysiedlona z Gębic w okolice Tarnowa. W 1945 r. otrzymała zakaz przebywania w powiecie gostyńskim, żyła bardzo skromnie (z renty), w 1964 r. wyszła za mąż za Andrzeja Skrzyńskiego. Pochowana w podziemiach bazyliki w Gostyniu. Zdjęcie za: Muzeum Ziemiaństwa w Dobrzycy

Stanisław Rostworowski przed pałacem w Gębicach. Zdjęcie z aukcji internetowej

Z Gałowa do Szkocji – Michał Mycielski

Po wybuchu wojny Michał Mycielski, który nie otrzymał karty mobilizacyjnej, zgłosił się jako ochotnik – z własnym samochodem – do sztabu Dowództwa Okręgu Korpusu w Poznaniu. Przydzielono mu funkcję oficera do zadań specjalnych. Przedostał się do Rumunii, a stamtąd do Francji. Początkowo przydzielono go do obozu ćwiczeń Coëtquidan w Bretanii, gdzie szkoliły się polskie dywizje, mające – jak planowano – wesprzeć Francję w czasie jej ataku na Niemcy – ataku, do którego nigdy nie doszło. Od grudnia 1939 do lutego 1940 r. dowódcą obozu był Stanisław Maczek, wówczas pułkownik. W lutym Maczek wyjechał formować Brygadę Kawalerii Pancernej. Jednostki broni pancernej szkoliły się, początkowo bez jakiegokolwiek czołgu, w Bolléne koło Awignonu. Tam właśnie przydzielono Michała Mycielskiego.

W czerwcu 1940 roku – w związku z upadkiem Francji – wraz z innymi polskimi żołnierzami został ewakuowany z portu Saint-Jean-de-Luz w południowo-zachodniej części kraju do Szkocji. Mycielski otrzymał przydział do 24 Pułku Ułanów w Brygadzie Pancernej gen. Maczka; pełnił funkcję oficera żywnościowego pułku. W latach 1942-1946 był oficerem zaopatrzeniowym przy polskiej Wyższej Szkole Wojennej w Wielkiej Brytanii, która mieściła się w Eddleston w Szkocji. Ze względu na wiek Mycielski nie brał udziału w działaniach wojsk polskich 1944-1945 na kontynencie europejskim. W 1946 r., kiedy jasne się stało, że większość żołnierzy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie w nowej sytuacji politycznej nie zamierza wracać do kraju, w Wielkiej Brytanii powołano Polski Korpus Przysposobienia i Rozmieszczenia – organizację, której celem było przygotowanie żołnierzy do życia cywilnego i zamieszkania na terytorium brytyjskim lub w innych państwach. W ramach działalności Polskiego korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia Michał Mycielski przez ponad pół roku wykładał zagadnienia hodowli zwierząt i uprawy roślin w Szkole Rolniczej przy dowództwie I Korpusu w Szkocji. Zdemobilizowany został 16 maja 1947 r.

Za udział w wojnie otrzymał Medal Wojska Polskiego oraz Defence Medal, War Medal i francuskie odznaczenie Croix des Cornbattants Volontaires 1939-1945.


Dowódcy Michała Mycielskiego: gen. Władysław Anders (na zdjęciu z prezydentem Władysławem Raczkiewiczem, 1946 r.) i gen. Stanisław Maczek (1944). Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Z Gałowa do Szkocji – Zofia, Anna Pia i Teresa Mycielskie

W połowie sierpnia 1939 r. Zofia Mycielska pojechała do Anglii, aby kupić ogiera do swojej stadniny w Wituchowie. Obserwowała, co się dzieje w Europie i doszła do przekonania, ze wybuch wojny jest nieuchronny. Chcąc chronić córki, wysłała je do wuja księcia Seweryna Czetwertyńskiego, do Suchowoli w woj. lubelskim. Kiedy mąż wstąpił do wojska, została w Gałowie sama. Córki wróciły do domu jesienią, kiedy ustały działania wojenne.

Nie znaczy, że w rodzinnym domu było bezpiecznie. W drugiej połowie listopada jeden z niemieckich żołnierzy został zraniony. Ponieważ stało się to na terenie dworskim, Zofię Mycielską oraz 10 pracowników majątku aresztowano. Po 10 dniach więzienia w Szamotułach zwolniono ich wszystkich dzięki interwencji Kurta Sondermanna (niemieckiego ziemianina z Przyborówka). W dniu wyjścia z więzienia została jednak wyrzucona z majątku wraz z córkami i ponownie aresztowana. Tym razem Mycielskie znalazły się we Wronkach, gdzie przetrzymywano ziemian i innych obywateli z wyższych warstw społecznych. 8 grudnia wywieziono ich wszystkich bydlęcymi wagonami do Jędrzejowa na Kielecczyźnie. Podróż w czasie silnych mrozów trwała trzy dni.

Sprawa postrzelenia niemieckiego żołnierza w Gałowie nie skończyła się jednak. Choć wiadomo było, że przypadkowo zrobił to jego kolega, władze niemieckie postanowiły wykorzystać sytuację dla zastraszenia Polaków. W kilku relacjach z tamtych lat przeczytać można, że z Berlina przyszedł rozkaz, aby za postrzelenie Niemca życiem zapłacili Polacy. 13 grudnia 1939 r. w Szamotułach przy ul. Franciszkańskiej odbyła się egzekucja 10 Polaków – więźniów szamotulskiego więzienia.


Ks. Bolesław Kaźmierski, proboszcz parafii w Szamotułach, w siedzibie Gestapo prosił, aby odstąpiono od odwetowego działania wobec Polaków. Niestety, z Berlina przyszedł rozkaz rozstrzelania 10 mieszkańców regionu (http://regionszamotulski.pl/ks-boleslaw-kazmierski-w-pierwszych-miesiacach-ii-wojny-swiatowej/). Z prawej – miejsce egzekucji przy ul. Franciszkańskiej. Zdjęcia: Archiwum Parafii Kolegiackiej i Andrzej Bednarski


Zofia Mycielska z córkami schroniły się w nieodległym od Jędrzejowa Włostowie – majątku Szymona Karskiego, brata Zofii. W 1941 r. Mycielska wydzierżawiła niewielki majątek (resztówkę) Sitkówka koło Chęcin (także na Kielecczyźnie). Gospodarowała tam samodzielnie i utrzymywała córki, które kończyły edukację gimnazjalną na tajnych kompletach u sióstr Niepokalanek w Szymanowie.

W 1941 r. została także prezeską Rady Głównej Opiekuńczej na województwo kieleckie. Organizacja ta zajmowała się sierocińcami, organizowała kuchnie ludowe i punkty opieki medycznej, udzielała zapomóg, rozdawała odzież, przygotowywała paczki dla jeńców wojennych i więźniów. Jej działalność odbywała się za zgodą władz okupacyjnych, wspierana była także materialnie przez społeczeństwo, darowizny zagraniczne oraz tajne dotacje rządu polskiego na uchodźstwie. Równocześnie Zofia Mycielska, pseudonim Hreczka, należała do Armii Krajowej. Na rozkaz władz AK dwukrotnie wyjeżdżała do Monachium. Wykorzystując przedwojenne znajomości niemieckich hodowców koni, przewoziła instrukcje dla polskiego ruchu oporu w Berlinie.


Michał Szymon Karski – brat Zofii Mycielskiej z żoną Elżbietą we Włostowie, ok. 1938 r. Małżonkowie mieli 5 dzieci. W czasie okupacji część posiadłości zajęli żołnierze Wermachtu, co nie przeszkadzało Karskiemu w utrzymywaniu kontaktów z Hubalem, a później we wspieraniu Armii Krajowej. W 1942 r. rodzina została wyrzucona przez Niemców z majątku; Michała Szymona Karskiego aresztowało Gestapo, udało się go jednak wykupić. W czasie powstania warszawskiego przebywali w stolicy. Po wojnie Karskiego, jako „obcego klasowo”, często zwalniano z pracy, od 1956 r. był pracownikiem naukowym Instytutu Techniki Budowlanej. Zdjęcie za: Archiwum Historii Mówionej


W 1943 r. (lub na początku 1944 r.) Zofia Mycielska z córkami przeniosły się do Warszawy. W powstaniu warszawskim wzięła udział starsza córka Anna Pia (Hanka), która do Armii Krajowej należała od 1942 r. (pseudonim Maryla Tańska). W batalionie Miotła (zgrupowanie Radosław) była sanitariuszką, walczyła najpierw na Starym Mieście, skąd kanałami przeszła do Śródmieścia. Otrzymała awans na sierżanta, odznaczono ją Krzyżem Walecznych i Brązowym Krzyżem Zasługi z Mieczami.

Zofia Mycielską z córką Teresą i gosposią przeżyły dramatyczne chwile, kiedy Niemcy wyprowadzili je z budynku Hotelu Saskiego (de Saxe) przy ul. Koziej 3/5 w Śródmieściu. Razem z innymi kobietami i dziećmi miały posłużyć za żywe tarcze – osłonę niemieckich czołgów atakujących pozycje powstańcze w Ratuszu przy pl. Teatralnym. Ostatecznie jednak przepędzono je do obozu przejściowego dla ludności cywilnej w Pruszkowie. Udało im się stamtąd wydostać i schronić u sióstr Niepokalanek w Szymanowie. Zofia Mycielska wspierała siostry w prowadzeniu przytułku dla wypędzonych ze stolicy, wielokrotnie jeździła też z nimi do Pruszkowa starać się uwolnić kogoś z obozu.

Zaraz po przejściu frontu, jeszcze w końcu stycznia lub w lutym 1945 r., Zofia Mycielska przyjechała do Gałowa. Hanka Mycielska pisała w biogramie swojej mamy, że pałac w Gałowie był już wtedy zdewastowany przez żołnierzy radzieckich i okoliczną ludność, więc nie dało się w nim zamieszkać.

Biblioteka rodziny Mycielskich i część dokumentów rodzinnych przepadły jeszcze w 1939 r. Jeśli chodzi o losy wyposażenia pałacu, z niemieckich dokumentów wynika, że w 1941 r. Krajowy Urząd Prehistoryczny (instytucja powołana przez władze hitlerowskie) zabrał z pałacu Mycielskich trzy naczynia gliniane z okresu kultury łużyckiej, natomiast w listopadzie 1944 r. z upoważnienia Kaiser Friedrich Museum (KFM, nazwa przedwojenna – Muzeum Wielkopolskie, współczesna – Muzeum Narodowe) odbyła się inspekcja majątku, w czasie której stwierdzono zaginięcie wielu grafik i obrazów. Odnaleziony w pałacu pejzaż de Malinesa zaplanowano przewieźć do KFM. Hanka Mycielska jako datę zaginięcia obrazów Juliana Fałata i Wojciecha Kossaka podaje rok 1945. Warto dodać, że obraz Zofia i Michał Mycielscy pośród stadniny w Gałowie jest na liście 25 najcenniejszych dzieł sztuki, które zaginęły w czasie II wojny światowej w Polsce (więcej w artykule http://regionszamotulski.pl/obrazy-kossaka-z-galowa-i-dobrojewa). W sumie uratowało się pięć portretów przodków Mycielskich.


Wojciech Kossak, Zofia i Michał Mycielscy pośród stadniny w Gałowie 1926. Źródło: Wikimedia


Zofia Mycielska zatrzymała się czasowo w Szamotułach. Włączyła się wówczas w pomoc dla Domu Dziecka, którego budynek po opuszczeniu przez Niemców został ograbiony przez wojska radzieckie. To ona poinformowała o sytuacji przełożoną prowincjonalną zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi. Kiedy na początku marca pierwsze siostry przybyły do Szamotuł, dzięki staraniom Zofii Mycielskiej do prac porządkowych w obiekcie skierowani zostali jeńcy niemieccy.

Wkrótce jednak została aresztowana przez miejscową milicję, przez kilkanaście dni była przetrzymywana w zimnej celi i przesłuchiwana jako „burżuj i faszystka, wyzyskiwacz ludu pracującego” – jak to określiła później córka. Musiało to być dla niej straszne przeżycie. W końcu otrzymała zakaz pobytu na terenie powiatu szamotulskiego i pod strażą milicji została odstawiona na pociąg do Poznania.

W marcu 1945 r. Anna Pia Mycielska została jedną z pierwszych ochotniczek Polskiego Czerwonego Krzyża, które uczestniczyły w ekshumacjach powstańców. Podczas walk poległych i zmarłych grzebano podwórzach, skwerach, przy ulicach, dużo ciał zostało w kanałach. Trzeba było te ciała wydobyć, postarać się zidentyfikować i pochować. Zadaniem ochotniczek z PCK było odnalezienie przy zwłokach jakichkolwiek śladów, które umożliwiłyby ich identyfikację i sporządzenie dokładnego raportu. Mycielska uczestniczyła w kilkuset takich ekshumacjach, zarówno powstańców, jak i cywilów. Nowe władze zamierzały umniejszyć rolę Armii Krajowej i przenieść niezidentyfikowane ciała poległych do zbiorowych mogił. Współtowarzysze broni, nie chcąc do tego dopuścić, przeprowadzali konspiracyjne ekshumacje. Adam Heine, jeden z żołnierzy batalionów Miotła i Parasol wspominał: „Była z nami pani Anna Pia Mycielska. Można powiedzieć – przed wojną typowa panna z dobrego domu, wychowanica sióstr niepokalanek w Szymanowie. Jak ona to zniosła? Myśmy wyciągali [ciała], a ona szczypcami, w rękawicach, wyciągała z portfela dokumenty identyfikacyjne”. W sierpniu 1945 r. Mycielska dwukrotnie przesłuchiwana była w sprawie ekshumacji przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. W sytuacji, kiedy coraz częstsze stały się aresztowania żołnierzy AK, zdecydowała się na opuszczenie Polski. Dzięki pomocy Międzynarodowego Czerwonego Krzyża wyjechała do Paryża, a stamtąd do ojca do Szkocji.


Legitymacja Teresy Mycielskiej, 1945 r. Źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa


Zofia Mycielska wróciła do Warszawy i podobnie jak obie córki zaczęła pracę w Polskim Czerwonym Krzyżu. Przydzielono ją do sekcji zaopatrzenia. Na początku 1946 r. PCK służbowo skierował ją do Danii. Towarzyszyła tam grupie polskich dzieci wysłanych na odpoczynek i dożywienie. Wyjazd ten stał się okazją do spotkania Zofii z mężem, który przyjechał do Danii ze Szkocji.

Mycielscy podjęli decyzję o wspólnym życiu całej rodziny w Szkocji, gdzie przebywali już Michał Mycielski i Anna Pia. Postanowili, że do przedostania się na Zachód wykorzystają wyjazdy służbowe Zofii Mycielskiej. Sama Zofia mogłaby po prostu nie wrócić do Polski z którejś podróży, trudność polegała na tym, że trzeba było jeszcze w jakiś sposób przemycić przez granicę młodszą córkę Teresę, również pracującą w PCK, ale w innym dziale.

W sierpniu 1946 r. po raz kolejny Polski Czerwony Krzyż wysłał Zofię Mycielską na inspekcję do Danii. Dzięki pomocy załogi szwedzkiego statku Drontjeen Victoria udało jej się wówczas przemycić córkę do Kopenhagi, a tam czekały już na nie wizy brytyjskie.

We wrześniu 1946 r. – po siedmiu latach – rodzina była wreszcie razem.

Nowe życie na emigracji

Kiedy po demobilizacji Michał Mycielski rozpoczynał nowe życie, miał 53 lata, Zofia Mycielska po przyjeździe do Szkocji liczyła 48 lat. Z dawnego majątku nie pozostało niemal nic. Mieli obycie w świecie, świetnie znali języki, mieli siebie nawzajem. Na pewno łatwiej było odnaleźć się w nowej rzeczywistości córkom.

W lipcu 1947 r. Teresa Mycielska poślubiła Jerzego Maramarosa (1913-1992) – Polaka o ormiańskich korzeniach, kawalerzystę, dawnego podwładnego swego ojca. Mycielscy razem z córką i zięciem kupili w 1948 r. farmę Easter Fordel koło Perth w Szkocji. Bardzo ciężko pracowali fizycznie przy hodowli zwierząt i po pięciu latach zdecydowali się ją sprzedać.

Mycielscy przenieśli się wówczas do Londynu, gdzie za kredyt pod hipotekę kupili duży dom w dzielnicy Kensington, częściowo na wynajem. Zofia Mycielska zajęła się zarządzaniem domu, natomiast mąż podjął pracę jako nadzorca sali w Victoria and Adam Museum – największym muzeum sztuki użytkowej i rzemiosła artystycznego w Londynie. Teresie i Jerzemu Maramarosom urodziło się troje dzieci: Tomasz, Andrzej i Maja. Po sprzedaży farmy Jerzy przez jakiś czas pracował przy wycince drzew, a potem z rodziną przeniósł się do Londynu. Zajął się wysyłaniem paczek z żywnością do rodzin w Polsce, a następnie prowadził księgowość w Biurze Podróży „Fregata” organizującej głównie wyjazdy rodaków z Londynu do Polski. Hanka Mycielska pozostała niezamężna, pracowała w hotelarstwie w Anglii i we Francji, była długoletnią pracownicą sieci hoteli Air Maxims International.



Michał i Zofia Mycielscy – podobnie jak w Polsce – mocno angażowali się w życie społeczne. Michał wchodził w skład zarządu Koła Ułanów Poznańskich w Londynie i współuczestniczył w opracowaniu książki 15 Pułk Ułanów Poznańskich (red. Paweł Zaremba, Londyn 1962). Działał także w Związku Polskich Ziem Zachodnich – organizacji, która działała na rzecz międzynarodowego uznania polskich granic zachodnich, a także w Ognisku Polskim – londyńskim centrum życia społecznego i towarzyskiego emigracji. Był jednym z fundatorów sztandaru Polskich Sił Zbrojnych na Obczyźnie. W 1962 r. gen. Władysław Anders awansował go do stopnia rotmistrza, a w 1972 r. za pracę społeczną na emigracji otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.

Głównym obszarem działalności społecznej Zofii Mycielskiej było Polskie Katolickie Stowarzyszenie Uniwersyteckie „Veritas” w Wielkiej Brytanii, którego w 1947 r. była członkiem założycielem. W pierwszych latach po wojnie stowarzyszenie wspierało polską młodzież akademicką na emigracji: pomagała Polakom, w dużej części zdemobilizowanym z wojska, w otrzymywaniu miejsc na uczelniach, poszukiwała dla nich stypendiów, organizowała letnie obozy wypoczynkowe. Prowadzono także intensywną działalność wydawniczą. Po osiedleniu się w Londynie Zofia Mycielska przez wiele lat pełniła funkcję prezeski PKSU „Veritas”. Jej działalność charytatywna była dwukierunkowa. Po pierwsze – pomagała Polkom (a także kobietom innych narodowości z Europy Środkowo-Wschodniej), które znalazły się w Wielkiej Brytanii po wojennych przeżyciach związanych z pobytem w lagrach, łagrach lub pracą przymusową. Organizowała dla nich kursy, pomagała w poszukiwaniu pracy, kupiła dom dla bezdomnych kobiet. Po drugie – organizowała pomoc dla Polaków w kraju. Dzięki funduszom zebranym podczas kiermaszów i bali do Polski wysyłała odzież i lekarstwa. Wygłaszała odczyty na tematy religijne, publikowała artykuły w prasie emigracyjnej. Za całokształt pracy dla Kościoła w 1964 r. została odznaczona papieskim orderem „Pro Ecclesia et Pontifice”. W 1965 w związku z pogarszającym się stanem zdrowia zrezygnowała z prezesury PKSU Veritas, nadal jednak działała w Zjednoczeniu Polek .


Przedmioty należące do rodziny Mycielskich przekazane do Muzeum-Zamku Górków. Źródło: Album. Muzeum-Zamek Górków w Szamotułach


Michał Mycielski zmarł 17 września 1972 r. Zgodnie z jego życzeniem prochy spoczęły w Polsce, w podziemiach bazyliki na Świętej Górze pod Gostyniem, gdzie pochowani są jego przodkowie – fundatorzy świątyni. Pogrzeb odbył się 14 listopada 1972 r.; uczestniczyli w nim – oprócz rodziny Mycielskich z Polski, Francji i Brazylii i przyjaciół – dawni pracownicy majątku Gałowo z rodzinami oraz koledzy z 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Zofia Mycielska przeżyła męża o 6 lat – zmarła 8 listopada 1978 r. po operacji złamanej kości biodrowej. Pochowana została na cmentarzu Gunnersbury w Londynie.

***

Kontakty z Szamotułami: z kilkoma rodzinami oraz Muzeum – Zamek Górków do końca życia utrzymywała Anna Pia Mycielska. W testamencie przekazała do szamotulskiego muzeum wiele cennych pamiątek rodzinnych: obrazy, grafiki, różnego rodzaju drobne przedmioty, a także dokumenty.

25 stycznia 2013 r. w Muzeum – Zamku Górków odbył się wernisaż interesującej wystawy Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, której kuratorem była kustosz Elżbieta Ratajczak, przez lata przechowująca i przekazująca Szamotulanom pamięć o tej ważnej dla regionu rodzinie.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Bibliografia:

  • Tadeusz Bagieński, Hodowla koni w Gałowie woj. poznańskie, pow. szamotulski, właść. M. hr. Mycielski, „Jeździec i Hodowca” 1939, nr 12, s. 261-264; 1939, nr 13, s. 286-287.
  • Cmentarz Wojskowy na Powązkach w Warszawie Kwatery Powstańcze, http://www.sppw1944.org/index.html?http://www.sppw1944.org/pamiec/cmentarz.html
  • Andrzej Fedorowicz, Jak warszawianki chowały powstańców, „Polityka” 2013  https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/klasykipolityki/1559551,1,jak-warszawianki-chowaly-powstancow.read
  • Juliusz Karski, Ziemianie w II Rzeczypospolitej, „Wiadomości Ziemiańskie” 2008, nr 33, s. 25-47.
  • Agnieszka Krygier-Łączkowska, Ziemianie i konie. Obrazy Wojciecha Kossaka z Dobrojewa i Gałowa, http://regionszamotulski.pl/obrazy-kossaka-z-galowa-i-dobrojewa/.
  • Andrzej Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie, Warszawa 1998.
  • Witold Mikołajczak, Ludwik Mycielski – zapomniany bohater powstania listopadowego, http://regionszamotulski.pl/ludwik-mycielski-zapomniany-bohater-powstania-listopadowego/.
  • Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, Muzeum-Zamek Górków, Szamotuły 2013.
  • Kazimierz Mycielski, Mycielscy. Zarys monografii, Warszawa 1998.
  • Mycielski Michał (1894-1972), http://www.muzeum.gostyn.pl/Gosty%C5%84ski%20S%C5%82ownik%20Biograficzny?idAkt=168
  • Piotr Nowak, Szamotuły. Dzieje miasta, Szamotuły 2020.
  • Opis warsztatów rolnych w powiecie szamotulskim (Wlkp.) dla wycieczek na PWK, Szamotuły 1929, s. 8-9.
  • Paweł Popiel, 2918 kilometrów na koniu. wycieczka sportowo-krajoznawcza w dorzeczu Wisły, Sanu, Bugu, Wieprza, Skawy, Styru, Nidy, Prosny, Warty, Brdy, Noteci i Pilicy, Kraków 1933, s. 89-93.
  • Protokół przesłuchania świadka (17.08.1945), https://zapisyterroru.pl/.
  • Stanisław Ślaski, Fundatorzy klasztoru na Świętej Górze pod Gostyniem, „Nasza Przeszłość. Studia z dziejów Kościoła i kultury katolickiej w Polsce” 1972, t. 32, s. 183-221.
  • „Świat” 1922, nr 10.
  • The POK Connection and the Heroism of Countess Anna Pia Mycielska, „Nowy Czas. New Time” 2013, nr 7-8, s. 8-9.
  • Ziemianie polscy XX wieku. Słownik biograficzny, t. 5, Warszawa 2000, s. 93-103.
  • Ziemiaństwo wielkopolskie. W kręgu arystokracji, red. Andrzej Kwilecki, Poznań 2004.
  • Złota księga ziemiaństwa polskiego poświęcona kulturze i wytwórczości rolnej, t.: Wielkopolska, Poznań 1929.

Szamotuły, 27.12.202o

Gałowo współcześnie: pałac, park i stawy

Herb Dołęga nad drzwiami pałacu w Gałowie

Pałac od strony parku

Pałac i zabudowania gospodarcze

Fasada pałacu

Widok na park od strony pałacu

Aleje parkowe


Stawy w Gałowie

Zdjęcia Tomasz Kotus i Tymoteusz Lendzion

Zofia i Michał Mycielscy – Wiara, Ojczyzna i… konie2025-01-06T11:33:13+01:00

Wanda Niegolewska, Bytyń – siedziba rodzinna

Wanda Niegolewska

Bytyń – siedziba rodzinna

Choć urodziłam się w Warszawie i większość swego życia tam mieszkałam, to zawsze Wielkopolska była mi bliska. Przekazali mi to Rodzice, których los rzucił do Polski centralnej, ale którzy czuli się w Warszawie, jakby mieszkali tam chwilowo. Ich przeżycia wcześniejsze sprawiły, że nie mieli dosyć sił i determinacji, żeby na nowo w Wielkopolsce zamieszkać. Jednak ich tęsknota, mimo że nigdy o tym nie mówili wprost, przeniknęła do mojej podświadomości i objawiła się jako chęć „powrotu” w rodzinne strony. Moje dzieciństwo, młodość, życie własnej rodziny i życie zawodowe związane zawsze były z Warszawą. Jednak marzyłam, żeby „ostatnią prostą swego życia” spędzić w Wielkopolsce. Po 40 latach intensywnej pracy zawodowej przeszłam na emeryturę. Wtedy troje moich dzieci było już samodzielnymi, dorosłymi osobami, mającymi własne rodziny. Wtedy zdecydowałam się na „powrót” do Wielkopolski.

Nie zamieszkałam w Bytyniu ani w Niegolewie − byłoby to dla mnie za trudne. Bytyń w obcych rękach, a na Niegolewo nie było mnie stać, bo jest to dom obecnie należący nie tylko do mnie, ale i do wszystkich wnuków moich dziadków, czyli do 7 osób.

Wobec tego wybrałam „bezpieczną odległość” od tych obiektów − piękne miejsce w Psarskiem koło Pniew. I tak w roku 2013 świętowałam swoje 60. urodziny już jako mieszkanka powiatu szamotulskiego. Dziś, mieszkając tu już ponad 7 lat, wiem, że jest to moje miejsce na ziemi. Nigdy nie poczułam się tu obco. Niemal każdego tygodnia odkrywam ślady bytności moich przodków na tych terenach: rodzinne groby i epitafia, dokumenty świadczące o bytności mojej rodziny w wielu miejscowościach, o czym nie wiedziałam wcześniej. Mam ambicję, żeby zebrać te wszystkie informacje i tym sposobem wzbogacić zachowane materiały rodzinne, żeby przekazać je moim dzieciom i wnukom.

Niegolewscy w Bytyniu

BYTYŃ po raz pierwszy został wymieniony w dokumentach pod datą 1322 roku, kiedy to Drogosława z Bytynia, herbu Drogosławic, kasztelana radzimskiego i kanclerza Królestwa Polskiego, kasztelana międzyrzeckiego, opisano jako postać współpracującą z bliskim otoczeniem księcia Przemysława II.

BITINUM, położony kiedyś na bursztynowym szlaku, nad rozległym jeziorem był w średniowieczu miastem z warownym zamkiem, co można znaleźć w dokumentach z lat 1447-1537. Około roku 1526 r. właścicielem Bytynia staje się rodzina Konarzewskich z Konarzewa, za sprawą kupna majątku od Jadwigi Bytyńskiej.

W roku 1537, na części ziemi należącej do dominum BITINUM, Andrzej Konarzewski, sędzia kaliski, dokonuje zapisu, w razie swojej śmierci, żonie Jadwidze Konarzewskiej z domu Niegolewskiej (córce Macieja Niegolewskiego). To jest pierwszy ślad bytności rodziny Niegolewskich w Bytyniu, choć jest to zapis tylko po kądzieli. Niebawem Bytyń traci prawa miejskie i w XVIII w. jest już wsią szlachecką. Kolejni właściciele to: Wojciech Gronowski, Jan Antoni Junosza Bojanowski − podstoli kaliski (od 1733).

W roku 1751 roku Bytyń został zakupiony przez Andrzeja Niegolewskiego, herbu Grzymała, chorążego i surogatora grodzkiego, stolnika poznańskiego, starostę pobiedziskiego, ożenionego z Anną z domu Skaławską. Po ojcu majątek obejmuje w 1767 jego syn − Felicjan (1759-1815), stolnik wschowski, kawaler orderu Orła Białego, ożeniony z Magdaleną z Potockich herbu Pilawa. Dzieje się to w roku 1767, majątek jest wyceniany w tym czasie na 226 400 złp.



Pałac w Bytyniu, wygląd obecny. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Felicjan Niegolewski ma ambicję nadać siedzibie swojej rodziny charakter rezydencjonalny. Buduje w Bytyniu nad jeziorem nowy dwór. Do projektu architektonicznego zatrudnił Bernarda Leinwsebera, nadwornego budowniczego króla Stanislawa Augusta, który sprawdził się wcześniej w Wielkopolsce przy projektowaniu ratusza w Pyzdrach i Śremie. Dla podniesienia rangi rezydencji wokół dworu założony zostaje park krajobrazowy w stylu włoskim. Felicjan Niegolewski w listopadzie 1806 roku na rogatkach swojej posiadłości witał Napoleona udającego się z Berlina do Poznania. Cesarz wraz ze swoją świtą zatrzymał się tu na przepięcie koni i odbył tajną rozmowę z Janem Henrykiem Dąbrowskim, w do dziś stojącym budynku, zwanym kiedyś Karczmą Napoleońską.

Wnuczka Felicjana, Jadwiga z Niegolewskich Wężykowa, tak pisała po latach o dziadku Felicjanie:

„Dziad mój Felicjan umarł rychlej, do Targowicy nie należał, choć jego kuzyn, pan Łukasz Bniński, marszałek Targowicy zapisał, musiał go wykreślić, ale na nieszczęście jest zapisany w księdze Targowicy i tak dużo prawych obywateli kazało się wykreślić, bo bez ich wiedzy i woli marszałek ich pozapisywał, a ta karta, gdzie stoją nazwiska tych, którzy wypisać się kazali, jest zalana atramentem. Ale stryj Chryzostom dobrze tę chwilę pamiętał i on detalicznie opowiedział, miał nawet kopię listu pisanego w tej sprawie do Łukasza Bnińskiego. Wracając do domu moich dziadków − do Bytynia, to opisując go na początku, nie wspomniałam, że po Rewolucji Francuskiej dużo emigrantów francuskich miało tam schronienie. Razu jednego pani markiza de Lenau rozlała na obrus jakiś kompot, mój dziadek podaje jej inny na to miejsce. Ona powiada: bien obligé. Na to sobie stary kamerdyner mruczy pod nosem «gdzie ona tam obliże − wyprać ja muszę». Boną mego ojca była panna Dupin. Był i ksiądz Francuz jako preceptor starszych braci. To tam pozostali aż do śmierci, inni do powrotu do kraju. Jedna generałowa z czasów Napoleona była wnuczką któregoś z tych emigrantów” (fragment wspomnień pisanych w latach 1909-1914, zachowanych w dokumentach rodzinnych Jadwigi z Niegolewskich Wężykowej).



Kościół w Bytyniu, wygląd obecny. Spoczywa tam 6 członków rodziny Niegolewskich zmarłych w 1. połowie XIX w. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Felicjanowie Niegolewscy mieli dwanaścioro dzieci, jednym z nich był ten najbardziej znany z rodziny Niegolewskich, który wsławił się walecznością u boku Napoleona Bonapartego − Andrzej Marcin Niegolewski (1787-1857). Urodził się on w Bytyniu w roku 1787. Ożenił się w roku 1816 z Anną Krzyżanowską. Z tego małżeństwa zrodziło się trzynaścioro dzieci. Andrzej Niegolewski po przebytej kampanii napoleońskiej nadal aktywnie angażował się w sprawy wolnościowe. Był deputowanym ze stanu rycerskiego, z powiatów bukowskiego i obornickiego na Sejm prowincjonalny Wielkiego Księstwa Poznańskiego. Gospodarował wtedy we Włościejewkach, majątku, który w wianie wniosła do małżeństwa jego żona.

W tym czasie w Bytyniu gospodarował starszy jego brat − Chryzostom, radca departamentu z okresu Księstwa Warszawskiego, członek pruskiej Izby Panów, ożeniony w 1805 roku z Łucją Bnińską herbu Łodzia (1786-1846). Ich najstarsza córka Eufrozyna (1806-1857) wyszła za mąż za Ignacego Gąsiorowskiego herbu Ślepowron. Ich syn Bronisław Jan Chryzostom Tomasz Saturnin został ochrzczony w kościele bytyńskim w dniu 8 grudnia 1830 roku.

Jadwiga Niegolewska tak pisze w swoich wspomnieniach o swojej ciotce:

„Eufrozja pojechała do Kudowy z ciotką panią Ostrowską, tam kąpiele jej nie posłużyły i powróciła chora na melancholię. Wujowie, pan Ostrowski i Koczorowski wyswatali ją z Mierzyńskim. Jan Mierzyński, drugi mąż Eufrozyny, opiekował się Bronisiem i wysłał go za granicę, dając mu Niemca Cykla za preceptora. Mieli podróżować, a oni siedzieli w Paryżu. Cykiel studiował, a Broniś się bawił. Do matki pisywał listy z podroży, które z książek wypisywał, z rozmaitych miejscowości wysyłał, a Eufrozja się tak cieszyła tymi listami i głośno je wszystkim czytała”. („Eufrozyna, z Niegolewskich, córka Chryzostoma i Łucji Bnińskich, starościanki średzkiej, I voto Gąsiorowska, II voto Mierzyńska. Pozostawiła syna Bronisława z pierwszego małżeństwa, zmarła 2 maja 1857 roku w Palermo we Włoszech, dokąd udała się za poradą lekarzy dla poratowania zdrowia. Dnia 16 lutego 1860 roku zmarł Jan Chryzostom Niegolewski, radca departamentowy Księstwa Warszawskiego, poseł do Izby Panów w Berlinie. Zostawił Bytyń wnukowi swemu Bronisławowi Gąsiorowskiemu” – wyjaśniała autorka wspomnień).

Bronisław Gąsiorowski był zamożnym człowiekiem, ówczesna niemiecka prasa określała go jako jednego z najzamożniejszych właścicieli ziemskich w Wielkopolsce. Przebywał głównie za granicą, więc Bytyń wraz z innymi swoimi dobrami znajdującymi się w powiecie szamotulskim wydzierżawił w 1865 roku Rudolfowi Jacobi (ówczesnemu właścicielowi Trzcianki). Dobra Bytyńskie otrzymały w tym okresie miano Dóbr Rycerskich. Bronisław Gąsiorowski zmarł w 1902 roku, a jego jedyną spadkobierczynią była niepełnosprawna od dziecka córka Helena Gąsiorowska. Mimo swojej ułomności, spowodowanej chorobą Heinego-Medina, potrafiła być osobą aktywną, empatyczną i bardzo zaangażowaną społecznie. Ufundowała między innymi dziecięcy szpital ortopedyczny w Poznaniu, noszący później jej imię i imię Bronisława Gąsiorowskiego. Helena większość swego życia spędziła na leczeniu za granicą. Zmarła w Nicei. Nie mając potomstwa, jako wnuczka Chryzostoma Niegolewskiego postanowiła, że majątek Bytyń na mocy testamentowego zapisu powróci do rodziny Niegolewskich. I tak w 1925 roku w Księdze Wieczystej Dóbr Rycerskich Bytyń, w sądzie w Szamotułach, wpisano jako kolejnego właściciela majątku Bytyń mojego ojca Andrzeja ‒ najstarszego syna Stanisława Niegolewskiego z Niegolewa.



Pałac w Bytyniu, stan obecny. Taras widokowy powstał podczas remontu wykonywanego przez obecnie władających pałacem – Fundację Nissenbaumów. Uzyskali oni zgodę od ówczesnej konserwator, Marii Strzałko, na takie zagospodarowanie terenu wokół pałacu od strony jeziora i dobudowanie szklanego pawilonu bezpośrednio przy lewym ryzalicie budynku.

Przed wojną od strony jeziora był taras okolony kutą balustradą wokół owalnego ryzalitu. Po środku było zrobione zejście z półokrągłymi schodami prowadzącymi do ścieżki wysypanej żwirem. Ścieżka ta obsadzona była po bokach szpalerami róż. Dawało to piękny efekt połączenia budynku z przestrzenią parkową i dalej łagodnego przejścia do naturalnego brzegu jeziora. Obraz tego miejsca utrwalił film zrobiony przez mojego ojca, na którym widoczny jest ten fragment dworu.


Portret nieznanego artysty z epoki, przedstawiający Annę z Gajewskich Potocką, córkę Franciszka Gajewskiego, kasztelana konarsko-kujawskiego, teściową Felicja Niegolewskiego, babkę Andrzeja Marcina Niegolewskiego. Ślub Anny z Józefem Potockim odbył się w 1772 roku.

Portret nieznanego artysty z epoki, przedstawiający Józefa Potockiego (1710-1781), herbu Szeliga, kasztelana kamieńskiego, miechowskiego, krzywińskiego, ojca Magdaleny Niegolewskiej – żony Felicjana, kawalera orderu Świętego Stanisława.

Andrzej Marcin Niegolewski (1787-1857), zdjęcie z ok. 1852 r. Źródło: Wirtualna Izba Regionalna Gminy Książ Wielkopolski

Szpital ortopedyczny w Poznaniu, później im. Gąsiorowskich, 1913-1916. Źródło: Fotopolska

Pałac w Bytyniu. Źródło: L. Durczykiewicz, Dwory polskie w Wielkim Księstwie Poznańskim, Poznań 1912.


Majątek w Bytyniu w 20-leciu międzywojennym

Pałac bytyński od frontu przed rokiem 1939. Źródło: Złota Księga Ziemiaństwa Polskiego, 1929

Folwark bytyński. Źródło: Złota Księga Ziemiaństwa Polskiego, 1929

Gorzelnia z krochmalnią. Źródło: Złota Księga Ziemiaństwa Polskiego, 1929

W tle piękna oficyna, która jest przykładem czystego klasycyzmu. Na co dzień mieszkali tam pracownicy oraz goście. Budynek, który w 1989 r. był w dosyć dobrym stanie, nie został dostatecznie zabezpieczony; obecny właściciel – wbrew zobowiązaniu przy zakupie obiektu zabytkowego – nie przeprowadził remontu i dziś następuje powolna degradacja oficyny.

Jedyne zdjęcie, jakie się uratowało z wnętrza pałacu w Bytyniu. Kilka zdjęć w 1990 r. ojciec pożyczył Zygmuntowi Nissenbaumowi i nigdy do nas nie wróciły.

Dziadek Stanisław Gniazdowski z córkami. Od prawej – Halina i starsza od niej o dwa lata Zofia, na kolanach dziadka ukochana, najmłodsza – Maria i poniżej Hanka. Zdjęcie robione u fotografa ok. 1913 r.

Rodzice na tarasie w Bytyniu z ciotką Hanką, siostrą mamy.

Od lewej – najmłodszy brat ojca – Maciej Niegolewski, przyszły właściciel Niegolewa, które było minoratem. Stryj Maciej mieszkał i gospodarował w majątku, który w wianie wniosła moja babcia Wanda z domu Wężyk, do czasu przejęcia Niegolewa. Dalej mama, partnerka stryja i ojciec.

Ciotka Hanka, siostra mamy, która często przebywała w Bytyniu, z nieznanym mi adoratorem.

Stanislaw i Wanda Niegolewscy, moi dziadkowie, w roku 1937. Zdjęcie ze ślubu mojego stryja Zygmunta z Haliną Chełkowską.


Biogramy

Stanisław Niegolewski (dziadek)

Urodził się w dniu 14 maja 1872 roku w Niegolewie jako syn Zofii ze Skórzewskich i Zygmunta Niegolewskich. W 6. roku życia oddano go razem z braćmi Felicjanem i Kazimierzem do szkoły w Poznaniu. Mieszkał wtedy na stancji u księdza Nizińskiego, który organizował potajemne zajęcia z języka polskiego i historii, w których uczestniczyli młodzi bracia Niegolewscy. Wtedy to wszyscy trzej wstąpili do Towarzystwa Tomasza Zana ‒ młodzieżowej organizacji niepodległościowej.

Maturę zdał w 1892 roku i od razu został powołany do wojska saskiego, do Drezna. Stanisław nie stanął do egzaminu oficerskiego. Po odsłużeniu wojskowości studiował na uniwersytecie w Lipsku rolnictwo i nauki przyrodnicze. Po ukończeniu studiów odbywał praktykę rolną w Polwicy koło Środy.

Po śmierci swego ojca objął majątek Niegolewo (obecnie powiat nowotomyski, wówczas grodziski). Od razu, korzystając z Ziemstwa Kredytowego, zaczął przeprowadzać w gospodarstwie szereg inwestycji. Jako jeden w pierwszych w Wielkopolsce sprowadził z zagranicy pługi parowe i wiele innych nowości techniki rolnictwa. Dzięki temu gospodarstwo zaczęło funkcjonować na najwyższym poziomie.

Równocześnie rozpoczął pracę społeczną. Angażował się w działania wielu organizacji społecznych istniejących do 1939 roku. Był członkiem Zarządu Towarzystwa Czytelni Ludowych, założył wiele bibliotek, zasilał je zakupionymi z własnych funduszy księgozbiorami. Należał do Towarzystwa Pomocy Naukowej w Poznaniu i stworzył oddział tej organizacji na swoim terenie. Organizował zloty organizacji młodzieżowej „Sokół” w Niegolewie. Stał się honorowym prezesem tej organizacji. Na pogrzebie dziadka, mimo że był to rok 1948, przedstawiciele tej organizacji pełnili wartę.

Podczas strajku szkolnego przeciwko wprowadzeniu przez zaborcę nauczania religii w języku niemieckim Stanisław Niegolewski wszedł w skład komitetu organizującego strajk w powiecie grodziskim. W szkole w Niegolewie pierwszym uczniem, który rozpoczął strajk, był uczeń Styller ‒ syn pracownika dworu w Niegolewie.

Był założycielem Rolnika i jego prezesem do 1939 roku, członkiem rady nadzorczej mleczarni w Buku, członkiem rady nadzorczej Banku Ludowego, prezesem Kółek Rolniczych i Izby Rolnej, członkiem Zarządu Cukrowni w Opalenicy, członkiem Zarządu Bazaru.

W chwili wybuchu wojny w 1914 roku został powołany do wojska pruskiego. Początkowo służył w Królestwie, na szczęście w batalionie samych Polaków, ale potem był zmuszony uczestniczyć w walkach w Prusach Wschodnich i na Pomorzu. Ten czas odbił się na jego psychice. Na szczęście rodzinie udało się pod pozorem choroby go zwolnić. Do końca wojny musiał tylko stawiać się na komisji, ale na front już go nie wysłano.

W 1918 roku, pod koniec wojny, kiedy Polacy zaczęli się organizować, Stanisław Niegolewski został wyznaczony na starostę powiatu grodziskiego, ale znowu z powodu nagłej choroby i operacji musiał zrezygnować z pełnienia przywódczej roli i nie mógł wziąć udziału w chwili przełomowej. Jednak po powrocie do sił wraz żoną organizował i finansował aprowizację dla walczącego Poznania. Zorganizował w cukrowni w Opalenicy codzienny wypiek setek bochenków chleba, które wraz ze smalcem i innymi produktami z Niegolewa, transportem kolejowym, szły dla walczących do Poznania.  

Za swoje zaangażowanie w czasie pokoju i w czasie powstania, w dwudziestoleciu międzywojennym, został odznaczony Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Kawalerskim Polonia Restituta oraz Medalem Hallerczyków. Do 1939 roku kontynuował aktywność społeczną, a jednocześnie osobiście prowadził 2000-hektarowy majątek. Sam zajmował się księgowością i sprawował codzienny nadzór nad działaniami w polu i na folwarku.

Okres wojenny przetrwał w Warszawie. Nie wrócił nigdy do Niegolewa Nie potrafił przystosować się do nowej powojennej sytuacji swojej i rodziny: mieszkania w małym lokalu na Sołaczu, bezczynności zawodowej i społecznej. Kiedy zmarł w 1948 roku, jego żona, moja babcia mówiła, że „zgasł z tęsknoty za Niegolewem, wsią i tym wszystkim, czym zajmował się do 1 września 1939 roku”.

Pałac w Niegolewie. Źródło: L. Durczykiewicz, Dwory polskie w Wielkim Księstwie Poznańskim, Poznań 1912.

Konstytucyjne posiedzenie Wielkopolskiej Izby Rolniczej w Poznaniu, 1929 r. Numerem 4 opatrzono mojego dziadka Stanisława Niegolewskiego. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Babcia Wandzia

Wanda Niegolewska (babcia)

Urodziła się 10 sierpnia 1877 roku w Karminie (pow. pleszewski) jako córka Adolfa Wężyka, powstańca styczniowego, i Marii z Psarskich. W dniu 26 września 1904 roku odbył się jej ślub ze Stanisławem Niegolewskim. W wianie wniosła majątek ziemski ‒ Myjomice (1400 ha).

W obu majątkach prowadziła ogrody warzywne, pasieki i parki pałacowe. Jednocześnie zajmowała się bardzo szeroką działalność społeczną i patriotyczną. Jeszcze podczas zaborów prowadziła tajne nauczanie dzieci wiejskich, ucząc je języka polskiego, historii, pieśni patriotycznych. Organizowała teatr amatorski dla młodzieży, a dla dorosłych wygłaszała odczyty i wykłady na temat wprowadzania nowoczesnych metod wychowania dzieci, odczyty o zachowaniu higieny, o zdrowym żywieniu, zakładaniu ogrodów przydomowych z warzywami i ziołami. W Niegolewie stworzyła i opłacała ochronkę dla dzieci włościańskich.

U progu niepodległości, w grudniu roku 1918, została delegatką na Sejm Dzielnicowy w Poznania, reprezentując z powiat grodziski. Podczas Powstania Wielkopolskiego finansowała i udzielała się osobiście w szpitalu w Buku oraz organizowała z mężem żywność, którą zaopatrywano oddziały powstańcze z Buku i Opalenicy. Część tej żywności transportowano również do Poznania.

W Polsce niepodległej założyła Związek Włościanek Wielkopolskich i przez 20 lat była jego prezeską. Równocześnie była wieloletnim członkiem Izby Rolniczej w Poznaniu, przewodniczyła powiatowemu oddziałowi Czerwonego Krzyża, pełniła funkcję członka zarządu Akcji Katolickiej, patronowała działalności społecznej i kulturalno-oświatowej Młodych Polek i była członkiem zarządu powiatowego Czytelni Ludowych.

Po wybuchu II wojny światowej musiała opuścić Niegolewo, by nigdy na niego powrócić. Podczas okupacji mieszkała wraz z mężem w Warszawie, na Górnym Mokotowie, przy ul. Czeczota 16. Podczas Powstania Warszawskiego przygotowywała posiłki dla mokotowskich powstańców.

Po wojnie wraz z mężem i swoją wychowanicą ‒ Marią Sierocką, zamieszkała w Poznaniu na Sołaczu, przy ul. Wołoskiej 20. Była już niemal 70-letnią osobą, więc wyzwanie, jakie przyniosła nowa rzeczywistość polityczna i społeczna w Polsce było dla niej za trudne, by włączyć się w życie społeczne w nowym wydaniu. Nie mając żadnych dochodów, żyła bardzo skromnie, będąc na utrzymaniu swoich dwóch synów, z których jeden mieszkał w Warszawie, a drugi w powiecie bydgoskim. Zajmowała się bieżącymi sprawami domowymi i była „rodzinnym ośrodkiem dowodzenia”. Dzięki jej korespondencji dwaj zapracowani synowie i ich rodziny nie tylko otrzymywały bieżące informacje o rodzinnych zdarzeniach, miłe słowa przeznaczone dla aktualnych solenizantów czy jubilatów, ale Babunia Wanda przesyłała w korespondencji aktualne informacje o najnowszych ciekawych książkach i streszczenia ważnych artykułów z tygodników społecznych i literackich.

Zmarła 9 lutego 1970 roku w Poznaniu. Na miejsce wiecznego spoczynku odprowadziły ją tłumy mieszkańców Buku i okolic. Pochowana jest obok swojego męża, w grobowcu rodzinnym na starym cmentarzu świętego Krzyża w Buku.

Oddział PTTK w Buku nosi imię Wandy Niegolewskiej, jej imię przyjęło także koło Senior.

Młodzi, piękni i zamożni

Ojciec wtedy uczęszczał na studia rolnicze w Poznaniu. Po ich zakończeniu planował pogłębić swoje wykształcenie na Sorbonie w Paryżu. W tym okresie obszar majętności Bytyń wynosił 3113,17 ha. Majątkiem zarządzał Prot Mielęcki, mąż Marii Mielęckiej z domu Niegolewskiej − siostry mojego dziadka.

W 1929 roku ziemi ornej w majątku było 1601,48 ha, którą zasiewano w większości pszenicą (392 ha). Pozostały obszar obsiewano jęczmieniem, owsem, sadzono buraki cukrowe oraz wysiewano mieszankę pastewną dla zwierząt hodowanych. Do pracy zaprzęgano 153 konie robocze, 59 wołów. Hodowano również źrebaki. W oborach było 135 krów. Majętność posiadała również nowoczesne maszyny rolnicze − dwa pługi parowe. Ten nowoczesny sprzęt wielkopolscy ziemianie sprowadzali w tych czasach z Anglii. W Bytyniu pracowała również mechaniczna oczyszczalnia, a dla usprawnienia transportu płodów rolnych działała kolej polowa. W majątku zatrudniano 78 stałych pracowników, a ponad 220 zatrudniano sezonowo. Funkcjonowały też gorzelnia, krochmalnia i młyn.

Moi rodzice poznali się w Poznaniu w sezonie karnawałowym roku 1929. Mama – Halina Gniazdowska – była wówczas studentką Uniwersytetu Adama Mickiewicza wydziału historycznego, interesowała się historią średniowieczną. Mieszkała na stancji u Jadwigi Sczanieckiej przy ul. Ogrodowej, zwanej w czasach powojennych przez nas − Babą Dziudą. Pamiętam z moich wczesnych lat dziecinnych barwną postać w pięknie umeblowanym wnętrzu mieszkania na Saskiej Kępie, w Warszawie.


Mama – 1. od prawej z grupą przyjaciół z Uniwersytetu. Poznań przed 1931 r.


To Baba Dziuda w roku 1929 pomogła mamie wkroczyć w życie towarzyskie Poznania. Zdobyła dla Niej zaproszenie na bal do Hotelu Bazar, rozpoczynającego karnawał. Kiedy mama ubierała się na ten bal, Baba Dziuda pożyczyła jej stary rodzinny naszyjnik ze szmaragdami, z intencją przyniesienia szczęścia młodej, nieznanej wielkopolskiej śmietance studentce z Kujaw. Wspominano po latach, że mama zrobiła wtedy duże wrażenie na towarzystwie. Jeszcze po latach wspomniano, że wyglądała olśniewająco. Może było tak za sprawą szmaragdów, a może dzięki nieprzeciętnej urodzie albo dobrym słowom Baby Dziudy. Ojciec opowiadał, że od chwili, kiedy ujrzał mamę wchodzącą do sali balowej, wiedział, że to jego wybranka! Mama też szybko zwróciła uwagę na wysokiego, przystojnego, niebieskookiego blondyna. Ojciec był wtedy tzw. „dobrą partią”. Mając perspektywę rychłego objęcia dużego majątku, własne przymioty i zacne pochodzenie, był „łakomym kąskiem” dla tzw. ciotek-swatek.

Zwyczajowo ówczesne bale karnawałowe w Poznaniu służyły kojarzeniu w pary młodzieży ze środowiska ziemiańskiego. Ciotki-swatki, aktywnie udzielające się w tej sprawie podczas poznańskiego karnawału 1929, doznały wielkiego zawodu, bo od chwili, kiedy mój ojciec został przedstawiony mamie, nie zwracał już uwagi na inne panny. Po pierwszym wspólnym tańcu, do końca sezonu, adorował ją na kolejnych balach i spotkaniach. 


Bal w Bazarze. Nie ten pierwszy dla mojej mamy (mama 4. od prawej w pierwszym rzędzie), ale za to ważny, bo mama zdobyła, jako Kujawianka, pierwszą nagrodę w kujawiaku, tańcząc z Ludwikiem Platerem. Ojciec był mocno urażony, ale mama zawsze twierdziła, że kujawiaka nie umiał dobrze tańczyć, za to w walcu był najlepszy.

Zawiedzione ciotki kanapowe i panny, zwłaszcza te podpierające ściany, nie szczędziły krytycznych uwag co do niestosowności tego powstającego na ich oczach związku. Mama wspominała, że dochodziły do niej kąśliwe uwagi na ten temat. Mama, choć ładna, zdolna i mądra, choć należała do rodziny o starym rodowodzie i pięknej karcie narodowej, nie należała do wielkopolskiej elity i co gorsza − nie miała posagu. Ojciec mamy miał wtedy kłopoty finansowe. Dużym dla niego wysiłkiem było to, że opłacał córce możliwość studiów w Poznaniu. Uważał jednak że ten wysiłek jest konieczny, ponieważ mama powinna się kształcić, aby zdobyć samodzielność i niezależność z powodu niepewnej sytuacji majątkowej.

Natomiast rodzina ojca spodziewała się synowej spełniającej wzorzec szanowanych panien z Wielkopolski. Mądrość i uroda nie przeszkadzały tej wizji, ale na pierwszym planie przyszli teściowie, a zwłaszcza teściowa, czyli moja babcia − Wanda Niegolewska, stawiali umiejętności, jakie według wielkopolskich wzorców powinna posiadać młoda panna ze środowiska ziemiańskiego. Powinna przede wszystkim znać się na gospodarstwie, aby dobrze radzić sobie jako przyszła pani domu w majątku. Przyszła dziedziczka powinna mieć wiedzę na temat tego, co i kiedy realizuje się w rolniczym kalendarzu, a jednocześnie posiadać umiejętność stawiania wymagań i egzekwowania dobrej pracy od zatrudnionych w domu i ogrodzie pracowników. Dobrze widziane było również upodobanie do pracy społecznej na rzecz wiejskiej ludności. Tradycją było to, że wielkopolskie ziemianki zajmowały się organizowaniem ochronek, zbieraniem funduszy na rzecz biednych, organizowaniem wakacji dla wiejskich dzieci i podobną pożyteczną pracą dla ludzi zamieszkałych w majątku.

Tych doświadczeń moja mama mieć nie mogła. Miała szczęśliwe dzieciństwo w niewielkim majątku Nowa Wieś, na Kujawach. Ojciec mamy, mój dziadek − Stanisław Gniazdowski, nie miał upodobania do rolnictwa i gospodarowanie majątkiem nie szło mu tak dobrze jak kolekcjonerstwo i praca społeczna. Był znanym kolekcjonerem i znawcą sztuki. Organizował wystawy i plenery malarskie.


Mama na praktykach gospodarczych w Pniewach


Mama była pilną studentką, poszerzała horyzonty, biorąc udział w dyskusjach i debatach oraz udzielała się w pracy społecznej na uczelni. Należała do studenckich korporacji i bardzo mocno angażowała się w ich pracę na rzecz mniej zamożnych studentów. Włączyła się też w ruch obrony przed ksenofobią antyżydowską, która w tym okresie rozpętała się na uczelniach. Mama wykazywała duże zdolności interpersonalne − potrafiła szybko zdobywać sympatię kolegów, nawet tych, których cechowała polityczna agresywność. To ułatwiało jej życie w środowisku uczelnianym. Kilku jej przyjaciół z tego okresu miałam okazję poznać w latach 60. Ich przyjaźń przetrwała zawieruchy wojenne i mimo powojennej migracji społeczeństwa polskiego potrafili się odnaleźć i nadal się kontaktować i przyjaźnić. Były to bardzo zacne osoby, między innymi prof. Włodzimierz Dworzaczek, zajmujący się heraldyką, autor Tek Dworzaczka, prof. Michał Sczaniecki, historyk prawa, prof. Stefan Kieniewicz, archiwista i mediewista, oraz wielu innych.

Młoda studentka, panna Halina Gniazdowska, świetnie zaadaptowała się na Uniwersytecie, ale wszystkie jej zalety sprawdzające się w życiu studentki, nie były wystarczające, aby moi dziadkowie chcieli pobłogosławić związek swojego syna z panną Gniazdowską. Mama, jako osoba rozsądna, zrozumiała, że argumenty rodziców narzeczonego są uzasadnione i w chwili, kiedy związek moich rodziców usankcjonowany został zaręczynami, przerwała studia i zapisała się na 11-miesięczne kursy gospodarcze, organizowane przez siostry Urszulanki, w szkole gospodarstwa wiejskiego w Pniewach. Ojciec wyjechał w tym czasie na studia do Paryża. Rozstanie zakochanych było trudnym dla nich czasem, ale nigdy nie żałowali swojej spolegliwości wobec wymagań rodzinnych. Jak się zresztą okazało później, czego wtedy oczywiście przewidzieć nie było można, szkoła gospodarska dla mojej mamy była prawdziwą szkołą życia. To, czego się wtedy nauczyła, służyło jej nie tylko jako pani domu w Bytyniu, ale pomogło jej odnaleźć się i ogarnąć podczas wojny i w trudnych czasach powojennych.  


Włocławek, 8 kwietnia 1931 r. Rodzice w drodze do Bazyliki Katedralnej Wniebowzięcia NMP, gdzie odbył się tego dnia ich ślub. Z prawej – przed ślubem w kancelari katedralnej. Ojciec jako dumny rezerwista 15 Pułku Ułanów Poznańskich ślub brał w mundurze.

Narzeczeństwo moich rodziców przetrwało przez rok próby rozstania i, wtedy już bez przeszkód, odbył się 8 kwietnia 1931 roku ich ślub w katedrze we Włocławku, po czym młode małżeństwo pobłogosławione przez rodziców obu stron, zamieszkało w Bytyniu.

Dwór w Bytyniu był domem mieszkalnym dla moich rodziców, ale wcale nie był dużym obiektem. Osoby zatrudnione do obsługi domu mieszkały w oficynie i tylko na niedzielę wracały do swoich rodzin. Tam też były pokoje gościnne.

Ojciec przed wprowadzeniem do własnego domu świeżo zaślubionej małżonki przeprowadził we wnętrzu dworu remont i dokonał przy tej okazji wielu modernizacji. Zamontował centralne ogrzewanie i unowocześnił hydraulikę. Dzięki temu z kranów w łazienkach i w kuchni leciała ciepła i zimna woda. Zamontował windę dla ułatwienia podającym do stołu. Dzięki temu urządzeniu z kuchni, położonej na poziomie piwnic, potrawy i naczynia bezpośrednio wciągano do jadalni. Ojciec wyremontował również dawno nieużywane sale posadowione na drugiej kondygnacji domu. Jedną nazywaną przez moją matkę „balową” i drugą, zwaną „rycerską”. Obie te nazwy były „mocno na wyrost”, bo wskazywały raczej na pałacowe wnętrza, trzeba jednak przyznać, że niewątpliwie wyremontowana sala zwana „balową” była bardzo reprezentacyjnym pomieszczeniem. Zwłaszcza efektownie wyglądała owalna ściana od strony jeziora, która prześwietlona była dużymi oknami porte fenetre [do podłogi, zabezpieczone zewnętrzną balustradą]. Sala ta łączyła się z drugą, w której umieszczone zostały przedmioty o sporej wartości historycznej, pochodzące z kolekcji średniowiecznych zbroi mojego dziadka − Stanisława Gniazdowskiego. Niestety, niebawem po ślubie moich rodziców Nowa Wieś, miejsce urodzenia mojej mamy, poszła − jak to się mówi − „pod młotek”, czyli majątek został zlicytowany. Sprzedano wszystkie wartościowe przedmioty. Mój ojciec, chcąc ratować teścia, wykupił dużą cześć kolekcji średniowiecznych zbroi i broni za uczciwe pieniądze i dzięki temu dziadek mógł spłacić długi i sam przeniósł się do Warszawy. Moi rodzice do wybuchu wojny w 1939 roku pomagali rodzicom i siostrom mojej mamy, które pomieszkiwały w Bytyniu.


Dożynki w Bytyniu. Andrzej i Halina Niegolewscy jako gospodarze majątku przyjmują od mieszkańców wsi wieniec dożynkowy. Potem pewnie była wspólną msza święta i zabawa organizowana przez rodziców dla mieszkańców wsi. Kobiety wiejskie ubrane w piękne stroje szamotulskie.


Rodzice w Bytyniu mieszkali zaledwie 8 lat, ale ojciec zdążył wprowadzić wiele nowoczesnych zmian w sposobie wykorzystania potencjału, jaki dawała ziemia i inne dobra majątku − takie jak las czy woda. Rozwinął istniejące wcześniej gorzelnictwo, stworzył gospodarstwo rybne na obszarze 168,35 ha Jeziora Bytyńskiego, rozwinął gospodarkę leśną, w kierunku przerabiania drewna na miejscu. Rozbudował na te potrzeby tartak i parkieciarnię oraz kolejkę wąskotorową. Księgi bilansowe z 1931 roku pokazują zadłużenie majątku i zaciągnięte kredyty, zaś roczne bilanse z lat 1937 i 1938 wykazują już dochód.

W takim dużym majątku, jaki stanowiły Dobra Rycerskie Bytyń, toczyło się pracowite życie. Pracowite zarówno dla moich rodziców, jak i zatrudnianych w majątku ludzi.

Ojciec, mimo że sam w polu nie pracował, to czuwał nad wszystkim. Był pracodawcą w sezonie dla ponad 300 pracowników, czuwał nad dokumentacją finansową i przestrzeganiem przepisów, na przykład Prawa Leśnego czy przepisów dotyczących produkcji w gorzelni. Specjalnie interesował się, zorganizowanym przez siebie, gospodarstwem rybnym − połowami ryb i ich sprzedażą. Mama natomiast planowała codziennie posiłki dla domu i dla służby oraz wydawała potrzebne do ich przygotowania produkty. Zarządzała zakresem prac domowych na dany dzień. Nadzorowała te prace, jak i pracę w ogrodzie oraz sprzedaż i hodowlę drobiu.

Każdy dzień powszedni był dla moich rodziców wypełniony licznymi zajęciami. Jednak pewne rytuały domowe były święte. Należały do nich wspólnie jedzone posiłki. Należał do nich słodki podwieczorek, po którym już nie wracało się do zajęć, oraz kolacja o rozbudowanym menu, do której należało się uroczyście przebrać. Często zapraszani na te kolacje byli goście.


15 Pułk Ułanów – uczestnicy biegu myśliwskiego w Bytyniu


Rodzice, będący w latach trzydziestych młodymi ludźmi, mieli również potrzeby towarzyskie i rozrywkowe. Zdjęcia ze starego albumu przedstawiają zorganizowany przez rodziców bieg myśliwski 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Fotografie pokazują, jak radośnie potrafili się bawić, goniąc za lisem, a uczestnicy wspominali o tańcach do białego rana.

Rodzice jeździli również często do Poznania. Nie opuścili żadnej premiery teatralnej czy dobrego koncertu. Był to zwyczaj kultywowany, zwłaszcza przez ludzi mieszkających na prowincji, którzy − może chcąc udowodnić swoje potrzeby kulturalne − byli często pilniejszymi jej uczestnikami niż mieszkańcy tego miasta, mający te imprezy blisko domu. Rodzice mieli samochód, więc jazda 30 km nie była kłopotem. Uczestnictwo w takich imprezach było okazją nie tylko do zaznania wrażeń artystycznych i intelektualnych. To była również atrakcja towarzyska i plotkarska. W przerwach spektaklu czy koncertu, a potem podczas przyjęcia, na które zapraszali organizatorzy, była możliwość wymiany wrażeń z przeżycia artystycznego, ale i zaprezentowania nowej kreacji, spotkania znajomych i odświeżenia plotek towarzyskich, a także wymiany poglądów politycznych.


Rodzina Niegolewskich i Chełkowskich zebrana na na ślubie Zygmunta Niegolewskiego i Haliny Chełkowskiej. Trzeba przyznać, że wesela w tamtych czasach były w ziemiańskich środowiskach skromne. Gromadziła się wyłącznie najbliższa rodzina. Zdjęcie zrobione w pięknej sali pałacu w Śmiełowie, w tle freski Antoniego i Franciszka Smuglewiczów o tematyce homerowskiej. W pierwszym rzędzie siedzących na krzesłach 3. osoba od prawej – dziadek Stanisław Niegolewski, obok pani Maria Chełkowska zwana Maniutą, dalej – babcia Wanda, Józef Chełkowski i ksiądz, który udzielał ślubu. Państwo młodzi, zapatrzeni w siebie, stoją centralnie, w ostatnim szeregu. Dwa lata później Halina z Chełkowskich Niegolewska zginęła ze swoją córeczką Wandeczką na rękach podczas bombardowania w Warszawie.


Nowe kreacje, jakie mama na takie okazje zakładała, były przygotowywane i przeznaczone indywidualnie na każdą z imprez. Mama raz w roku wyjeżdżała specjalnie do Warszawy, aby w słynnym domu mody Hersego zamówić nowe ubrania na zbliżający się sezon. W pięknym wnętrzu salonu mody modelki prezentowały najnowsze kreacje paryskie. Po tym indywidualnym pokazie, po obejrzeniu kolekcji oraz wysłuchaniu porad właścicielki salonu mama zamawiała ubrania i dobrane do nich dodatki oraz obuwie na przewidziane w kolejnym sezonie okazje. Zakład Hersego, po dopasowaniu poszczególnych ubrań do figury mamy, przywoził zamówienie do Bytynia. Takie zakupy były rytuałem, jak wspominała moja mama, ale i niepowtarzalną przyjemnością.

Rodzice po kilku latach wytężonej pracy i raczej oszczędnego życia planowali podroż dookoła świata. Ojciec kupił nawet w tym celu stosowny jacht morski, który we wrześniu 1939 roku stał w polskim porcie. No, ale jacht nie doczekał się już odbioru.

Szamotuły, 10.09.2020

Wojna zmieniła wszystko

Ojciec zgłosił się do swojego pułku już pod koniec sierpnia 1939 roku. Stawił się jako pierwszy z oficerów rezerwy, przekazując swój samochód i konie dla wojska. Mama pozostała w Bytyniu do 3 grudnia, kiedy to Niemcy wysiedlili ją i osadzili w więzieniu we Wronkach. Zabrano wówczas z mamą, na tą bezpowrotną tułaczkę, moją babcię Zofię Gniazdowską i brata Felicjana, urodzonego w 1932 roku. Kolekcja dziadka Gniazdowskiego, tak jak i wszystkie inne wartościowsze przedmioty wywiezione zostały z Bytynia przez Niemców w 1940 roku. Resztę, w dużym stopniu, pochłonęła wojna. W Bytyniu stacjonował Wermacht, później przeszli żołnierze Armii Czerwonej, a po ustaniu działań wojennych grabieżcy dokonali reszty. Szaber szalał za cichym przyzwoleniem władz komunistycznych na rozdysponowywanie prywatnych rzeczy właścicieli, którym odebrano dom i ziemię Dekretem Reformy Rolnej PKWN z 6 września 1944 roku.


Ojciec przy samochodzie marki Daimler, ok. 1936 r. Samochód ten ojciec w sierpniu 1939 r. przekazał 15 Pułkowi Ułanów Poznańskich, wraz z końmi z Bytynia, na potrzeby wojska.


Rodzice po trudnych latach wojny, które przeżyli rozdzieleni, rozpoczęli życie w nowej rzeczywistości społecznej i ekonomicznej. Ojciec początkowo znalazł pracę na Wybrzeżu, związaną z uruchamianiem portu w Kołobrzegu. Tam urodziła się moja siostra Maria, w 1946 roku. Brat mój w tym czasie był w średniej szkole morskiej z internatem, a potem −  po wielkich trudnościach związanych z niewłaściwym pochodzeniem  − ukończył wyższą szkołę morską i całe swoje życie zawodowe poświecił morzu.

Ojciec, po osiągnięciu jako takiej stabilizacji na Wybrzeżu, w 1949 roku znowu zostaje wygnańcem. Fikcyjne zarzuty i nagonka propagandowa sprawiły, że ojciec musiał „ zniknąć”. W tym czasie osoby, które były aktywne i współpracowały zaraz po zakończeniu wojny z polskim rządem związanym z Mikołajczykiem, stały się wrogiem ówczesnego ustroju. Ojciec dostał ostrzeżenie o zamiarach jego aresztowania. Nie zastanawiał się ani chwili i nie sprawdzał, czy jest to prawda. Wsiadł z mamą i moją siostrą oraz dobytkiem spakowanym w jedną walizkę do pociągu jadącego do Polski centralnej. Rodzice zamieszkali wtedy w letnim domu w Puszczy Kampinoskiej, o którym ojciec pamiętał z czasu kampanii wrześniowej 1939 roku. W Kampinosie ojciec był leczony z rany odniesionej na polu bitwy nad Bzurą, potem w Puszczy Kampinoskiej zdawał broń i stamtąd zabrany został do obozu jenieckiego, w którym spędził całą wojnę.

Po kilku latach ukrywania się i pracy dorywczej w piekarni na dalekim Żoliborzu w Warszawie, w roku 1953 dzięki tzw. „odwilży politycznej” ojciec mógł się na nowo ujawnić się i podjąć oficjalną pracę. Rodzice otrzymali z czasem nawet mieszkanie kwaterunkowe na Mokotowie, w którym mieszkali do końca swoich dni. Do Bytynia nigdy nie wrócili i ani razu nie odwiedzili tych terenów. Ojciec bywał czasami w Poznaniu, by spotkać się ze swoją matką, która mieszkała kątem w sublokatorskim mieszkaniu na Sołaczu. Ja czasami z ojcem przyjeżdżałam do Babuni Wandy i wspominam „mieszkanie” na Wołyńskiej, z dużą porcelanowa miską do mycia za parawanem w pomieszczeniu, w którym się gotowało, wspólną ubikację i specyficzny zapach na klatce schodowej.


Wspominane w tekście filiżanki z Bytynia, tzw. „Berliny”, oraz serwetki i czepiec haftowane wielkopolskim haftem snutkowym.


Rodzice utrzymywali po wojnie kontakt z niektórymi mieszkańcami Bytynia. A czasami pod nasz warszawski adres przychodziła paczka z pysznymi wyrobami wędliniarskimi. Było to wtedy święto w rodzinie, bo takich smaków w Warszawie nie znano.

Ja, urodzona w 1953 roku, czas przedwojenny i wojenne losy rodziców młodości znam jedynie ze wspomnień, anegdot, komentarzy lub skojarzeń sytuacyjnych. Czasy te znam per prokura, w sposób przypominający pachwork. Jakieś różne opowieści, wyrywkowe obrazy, które składają się na całość. Na szczęście te wspomnieniowe impresje są w większości radosne lub często wręcz zabawne i nie mają ładunku gorzkiej martyrologii oraz nadmiernej tęsknoty za minionym. Zarówno ojciec, jak i mama żyli życiem „tu” i „teraz”, przy jednoczesnym przywiązaniu do pewnych rzeczy stałych, uniwersalnych. To przywiązanie nie odnosiło się do rzeczy materialnych, ale do zasad i zjawisk życia. Wyjątek stanowiły przedmioty materialne, które wnosiły do ówczesnej codzienności symbolikę dotyczącą historii rodziny czy ojczyzny. Były to na przykład uratowane albumy ze zdjęciami, nielicznie zachowane dokumenty, listy czy kartki pocztowe, a także drobne bibeloty czy portrety. Te przedmioty traktowało się w moim domu wyjątkowo. Dla mnie były one łącznikiem pomiędzy rzeczywistością, którą znałam, a tym, o czym opowiadali rodzice. Wspomnienia były wizualizacją, a pamiątki artefaktami nieznanego mi świata.

Od najwcześniejszych lat mojego życia opowieści o tym, jak się żyło przed wojną, jawiły mi się jako bajki o księżniczce i o księciu żyjących w pałacu. Nieco później bajka ta miała i innych bohaterów w postaci konkretnych wujów, ciotek i kuzynów, znajomych i sąsiadów, których zaczęłam kojarzyć z osobami, które spotykałam. Zapamiętałam nazwiska i nazwy geograficzne, a także nazwy majątków, które kojarzone były zawsze z ich właścicielami. Wszystkie te nazwy mam utrwalone na tej najstarszej płycie mojego umysłu i słyszę ich brzmienie w uszach do dziś. Świat moich rodziców wyraźnie dzielił się na ten sprzed wojny i ten powojenny. A to sprzed wojny było bardzo odmienne od rzeczywistości, w jakiej wówczas żyliśmy.

A żyliśmy wówczas w czterdziestosiedmiometrowym mieszkaniu na starym Mokotowie w Warszawie. Mieszkanie na drugim piętrze przedwojennego budynku było zupełnie inne od mieszkań moich koleżanek ze szkoły. Ta inność polegała na przypadkowo stworzonym jego układzie, bo mieszkanie wykrojone zostało z innego (o większej powierzchni), i na umeblowaniu ze sprzętów częściej zdobywanych niż kupowanych w sklepach meblowych. Rodzice zdobywali pojedyncze meble zamiast kupować komplety. Całość wyposażenia, w którym żyliśmy, opierała się na łączonej stylistyce: współczesna meblościanka obok starej czeczotowej serwantki czy biedermeierowskiego niciaka. Te stare meble nie pochodziły z Bytynia, były darami od osób o podobnym życiorysie jak my, wysiedlonych ze swoich domów, którzy czasami otrzymywali ze swojego majątku jakieś sprzęty, niemieszczące się w gabarytach mieszkań w warszawskich blokach.


Talerz „Bażant”, opisany w tekście – fajans angielski.


Nam uratowało się kilka portretów, niedocenianych wówczas przez ludzi plądrujących w majątkach ziemiańskich. Portrety były powycinane z ram, na ogół wartościowych dzięki złoceniom i rzeźbiarskim dekoracjom. Płótna zwinięte w rulon, czasami umieszczone w jakiejś tubie rzucone do wilgotnych piwnic czy na strych, gdzie buszowały gołębie. Wszystko to powodowało ogromne zniszczenia portretów, które były często bardzo stare, sięgały XVII, XVIII w. Jednak brak ramy, naddarcia płótna i popękana farba nie przeszkadzała, aby bez konserwacji, na którą nie było pieniędzy, takie zniszczone portrety powiesić na ścianach naszych miejskich siedzib. Na Narbutta ze ścian spoglądali przodkowie. Od dziecka bałam się przechodzić obok podgolonego mężczyzny w barokowej zbroi, który wodził za mną oczami, a jeszcze bardziej − babki o ostrym spojrzeniu, ubranej w suknię wykończoną koronkami.

Na półkach regałów zrobionych domowym sposobem były książki, a obok nich bibeloty − tzw. „kurzołapki” − ulubiony przez nas porcelanowy biały piesek z utrąconym uchem pod czarnym parasolem, mały wazonik galle z warstwowego szkła zdobionego w nasturcje. A w kuchennym kredensie dumnie prezentowały się dwie, z połowy XIX wieku filiżanki w ręcznie malowane kwiatki − Fas Schumann Berlin, talerz zdobiony malowanymi ręcznie bratkami firmy Rosenthal Kronach. Te przedmioty nie były unikatowe, ale dla nas były one „jedyne”, bo powróciły z innego świata i tworzyły specyficzny mikroklimat naszego domu, a jednocześnie stały się symbolicznym pomostem z przedwojenną historią rodziny. Były dla moich rodziców wyjątkowe i ten stosunek do nich udzielił się i mnie, i mojej siostrze. Każdy z nich był traktowany z wielką atencją. Każdy miał swoje indywidualne określenie, jakby własne imię. To nadanie nazwy sprawiało, że przedmiot otrzymywał duszę. Na przykład zwykły dziewiętnastowieczny angielski półmisek fajansowy, zwany Bażantem, bo przedstawiał te ptaki i ornamenty roślinne, wyjmowany był tylko kilka razy do roku i to przy szczególnych okazjach, na przykład podczas szykowania stołu świątecznego na Boże Narodzenie, kiedy mama wysypywała na niego bakalie do chrupania w świąteczne dni. Te, nieliczne zresztą przedmioty, pochodzące z Bytynia, znalazły się jakimś cudem w naszym domu, w Warszawie. Rodzice otrzymywali je okrężnymi drogami od uczciwych ludzi, którzy znajdywali je leżące gdzieś w kącie we dworze czy w parku, porzucone lub zgubione przez szabrownika.

Przykładem takiego przypadku są do dziś nam służące srebrzone sztućce marki Fraget z inicjałami mojego ojca, które były częścią jego ślubnej wyprawy. Kiedy, już parę lat po wojnie, szklono okna we dworze bytyńskim, przed wykorzystaniem go na jakąś działalność dla społeczności, ktoś znalazł − powrzucane w przestrzeń pomiędzy ścianą a wewnętrzne okiennice − noże, łyżki inne elementy kompletu sztućców z monogramem AN. Znaleziska dokonała bardzo uczciwa osoba i dzięki niej sztućce nadal służą naszej rodzinie. Używaliśmy ich w rodzinnym domu, a po śmierci rodziców − w 1998 roku − podzieliliśmy je sprawiedliwie pomiędzy naszą trójkę rodzeństwa i wszyscy zgodnie uważamy, że takich dobrych noży żadne z nas nie spotkało przez całe swoje życie.


Mama, lata 50., ojciec – lata 70.


Opowieści rodziców o życiu przedwojennym stworzyły w mojej pamięci indywidualną opowieść rodzinną, dającą się podzielić na pojedyncze opowiadania. Na przykład: „Jak to pułkownik ukazał się pannie Helci”, „Jak na nieużytkach bytyńskich lądowała Wanda, córka Józefa Piłsudskiego” albo historia „O Ogrodowczyku, który ukradł warzywa, a potem zjawił się po wojnie w Warszawie z bukietem róż dla mamy”, albo „Jak mój ojciec − żartowniś podpuścił księdza proboszcza z kościoła w Bytyniu i ten ogłosił z ambony rozpoczęcie II wojny światowej jeszcze w sierpniu 1939 roku i co potem z tego wyniknęło”, albo „O wierności wyżła − Waldiego, ukochanego psa mojego ojca” (to była smutna opowieść), jak również „O zakopanym przed wojną winie”.

Były to dykteryjki krążące w naszym domu przy różnych okazjach, a jednocześnie były sposobem stosowanym przez rodziców na przekazanie mnie i mojej siostrze informacji o prawdziwym życiu rodziny ziemiańskiej, obrazie tak odmiennym od wersji, na jaką byłyśmy skazane, żyjąc w czasach komunistycznej propagandy.

Nigdy nie odczułam, żeby ten czy inny szczegół z życia przedwojennego moich rodziców, który brzmiał bardzo luksusowo w latach 60., był specjalnie przez nich gloryfikowany. Raczej był ciekawostką, dowodzącą, że ten świat zamożnych ludzi był dla nich przyjemny, ale jednocześnie był czasem wytężonej pracy i zapobiegliwości. Natomiast późniejsze lata − wojna i trudna walka o przetrwanie zaraz po wyzwoleniu oraz przystosowanie się do życia w Polsce komunistycznej − nauczyły ich, że wszystko w jednej chwili można stracić. Dlatego źródłem codziennej radości powinno być według Nich coś zupełnie innego. Byliśmy z rodzeństwem świadkami codziennego Ich szczęścia i wzajemnego przywiązania. Potrafili w każdym dniu doceniać ważność tego, że mogą być razem. Sprawdziła się Im i innym przedstawicielom tego środowiska, tak głęboko doświadczonego przez wojnę i komunizm, zasada mówiąca o ważności tradycji rodzinnej i kultywowanie filozofii mówiącej, że należy bardziej „być” niż „mieć”. Można „mieć”, ale tylko jeśli jest to możliwe. Jeśli los nie pozwala − to „być” też wystarcza.

Wspomnienia i zdjęcia moich rodziców dotyczące czasów, kiedy żyli w Bytyniu, pokazują kochającą się parę. Byli wtedy młodzi, piękni i zamożni. Ja byłam świadkiem ich życia wiele lat później, kiedy zmagali się z codziennymi trudnościami w czasach komunistycznych i trudnościami związanymi z umykającym im życiem. Jednak widziałam ich na co dzień szczęśliwymi. Poczucie szczęścia i bezpieczeństwa dawali sobie wzajemnie, niezależnie gdzie byli i w jakiej sytuacji. To również przekazywali nam − tworząc spokojny, szczęśliwy rodzinny dom. Pamięć tego, co przeszli, nigdy nie mąciła nam radości dnia codziennego, bo ważniejsze było to, że mimo okropnych przeżyć − przetrwali. Starali się również, żeby w miarę możliwości ich życie było również pożyteczne dla otoczenia i dalszej rodziny, pomagając tym, którzy byli mniej zaradni.

Rodzice na pomoście w Bytyniu nad Jeziorem Bytyńskim

Mój brat Felicjan Niegolewski w Bytyniu, 1933 r.

Mama z ulubionym psem Waldim

Ojciec w 1939 r.

Pierwsza wiadomość, którą ojciec mógł wysłać do rodziny w 1939 r.

Portret Andrzeja Niegolewskiego, malarz Edmund Czarnecki (1906-1990), olej, tektura, Woldenberg 1943. Mama otrzymała go w Warszawie tuż przed powstaniem. Z płonącej Woli uciekła w szlafroku, w butach-oficerkach i z portretem w ręku.


Andrzej Niegolewski (ojciec)

Urodził się 3 września 1905 roku w majątku rodzinnym Niegolewo jako syn Stanisława i Wandy z Wężyków Niegolewskich. Studia rolnicze ukończył na Uniwersytecie Poznańskim, ze specjalizacją ekonomiki rolnictwa. W latach 1930-1931 ukończył Instytut Wyższych Studiów Międzynarodowych, przy wydziale Prawa Uniwersytetu Paryskiego.

Od roku 1931 gospodarował w swoim majątku Bytyń, obejmującym ponad 3000 ha. Poza uprawą roli rozwinął działalność rolniczo-przemysłową oraz rybołówstwo na dzierżawionych 340 ha Jeziora Bytyńskiego.

Uczestniczył w kampanii wrześniowej w 1939 roku, w stopniu porucznika. Pełnił wtedy funkcję adiutanta dowódcy 15 Pułku Ułanów, wchodzącego w skład Armii „Poznań”. Uczestniczył w bitwie nad Bzurą, w czasie której został ranny. Odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych i Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy. Po złożeniu broni został osadzony w Oflagu II C Woldenberg (Dobiegniew), gdzie należał do Komisji Kulturalno-Oświatowej. Podczas pobytu w oflagu ukończył studia rybołówstwa morskiego i nauczył się języka hiszpańskiego. Wcześniej znał niemiecki, angielski, francuski, łacinę i grekę. Dzięki temu zaangażował się w tłumaczenie artykułów prasy zagranicznej dla redakcji tajnego dziennika obozowego.

Po wyzwoleniu objął stanowisko starszego asystenta w Katedrze Ekonomiki Rolnej Uniwersytetu Poznańskiego. Wkrótce został Przedstawicielem Delegatury Rządu dla spraw Wybrzeża i przeniósł się wraz z rodziną do Kołobrzegu. Tam jako zastępca kapitana portu brał udział w uruchomieniu portu handlowego.

Na przełomie 1949 i 1950 roku, kiedy radykalnie zmieniły się nastroje polityczne w Polsce, musiał z powodu pochodzenia zniknąć, aby uniknąć aresztowania. Przeniósł się w okolice Warszawy, by przeczekać ten trudny czas w terenie, gdzie był mało znaną osobą. Po roku 1953 mógł już spokojnie podjąć oficjalnie pracę. Początkowo zatrudnił się w przemyśle spożywczym. Natomiast po zmianach, jakie przyniósł rok 1956, mógł wróci do spraw morskich, które go zawsze bardzo interesowały.

Obejmował kolejno, a czasami równolegle, stanowiska w rożnych instytucjach związanych z działaniami na rzecz morza. Jako bezpartyjny zawsze jednak był wice: -dyrektorem, -przewodniczącym itp. Pracował w Generalnym Inspektoracie Przemysłu Rybnego w Gdyni, a następnie w Departamencie Gospodarki Rybnej w Ministerstwie Żeglugi.

W tym czasie podjął pracę naukową. W 1961 roku uzyskał doktorat w Wyższej Szkole Rolniczej w Poznaniu, w marcu 1965 roku habilitował się na Wydziale Rybackim Wyższej Szkole Rolniczej w Olsztynie i objął katedrę na Wydziale Rybactwa Morskiego Wyższej Szkoły Rolniczej w Szczecinie. W 1970 roku Rada Państwa Nadała mu tytuł profesora nadzwyczajnego nauk ekonomicznych. Przed emeryturą, na którą przeszedł w wieku 75 lat, otrzymał tytuł profesora zwyczajnego.

Andrzej Niegolewski był dyrektorem Instytutu Zasobów Morza Szczecińskiej WSR i przewodniczącym Komisji Głównej ds. Badania i Wykorzystania Zasobów Mórz i Oceanów Komitetu Nauki PAN, wiceprzewodniczącym Międzynarodowej Komisji Oceanograficznej IOC UNESCO w Paryżu.

Przez wiele lat, pomimo pełnienia ważnych funkcji zawodowych i popularności jego pracy naukowej za granicą, odmawiano mu paszportu i nie mógł uczestniczyć w posiedzeniach i konferencjach międzynarodowych organizowanych poza naszym Blokiem Wschodnim. Dopiero w roku 1965 władze polskie pozwoliły na jego 4-miesięczny pobyt na statku rybackim, aby jako specjalista obserwował opłacalność wysyłania na dalekie morza tzw. statków przetwórni. Z tej podróży pozostał, poza opracowaniem naukowym, dziennik składający się z zapisów tego, co działo się na statku w społeczności marynarskiej oraz ciekawych relacji z pobytów w portach. Ten sprawozdawczy tekst wzbogacony jest wieloma głębokimi refleksjami i interesującymi komentarzami.

Andrzej Niegolewski w czasie swojego długiego, 93-letniego życia otrzymał wiele nagród resortowych, naukowych z obszaru działalności na rzecz morza oraz kilka odznaczeń państwowych. Był autorem ponad 90 publikacji wydanych drukiem oraz ponad 70 opracowań nieopublikowanych (skrypty, opinie, recenzje). Pod jego kierunkiem powstały 2 rozprawy habilitacyjne, 5 doktorskich oraz ponad 40 magisterskich.

Do końca był bardzo aktywny, towarzyski i twórczy. Codziennie pisał notatki, recenzje i opracowania. Tak było do ostatnich świadomych chwil jego życia. Zmarł po krótkiej chorobie 15 stycznia 1998 roku.

Wanda Niegolewska

historyk sztuki, prezes Wielkopolskiego Oddziału Polskiego Towarzystwa Ziemiańskiego i fundacji „Czyń coś powinien, będzie co może” im. Stanisława i Wandy Niegolewskich; mieszka w Psarskiem k. Pniew

Wanda Niegolewska, Bytyń – siedziba rodzinna2025-01-06T11:34:30+01:00

Leszek Kozielski – powstaniec wielkopolski, żołnierz wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej

Paweł Przewoźny

Mój ojciec chrzestny − bohater

Leszek Kozielski (1900-1980) − powstaniec wielkopolski, żołnierz wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej

Od nekrologu wszystko się zaczęło…

W roku 2001, po śmierci mojej Mamy, przejąłem rodzinne archiwum. Setki zdjęć, dziesiątki dokumentów i innych pamiątek. Zdałem sobie sprawę, że archiwum, w którym ja dobrze się orientuję, dla moich następców może już okazać się nieczytelne. Podjąłem więc decyzję o jego usystematyzowaniu, opisaniu wszystkich zdjęć i spisaniu historii rodziny. Wśród zbioru dokumentów znajdował się wycięty z „Głosu Wielkopolskiego” nekrolog zmarłego w 1980 roku mojego ojca chrzestnego Leszka Kozielskiego. Biorąc, nie po raz pierwszy, ten nekrolog do ręki uświadomiłem sobie, że niewiele właściwie o moim ojcu chrzestnym wiem.

Z opowiadań rodziców wiedziałem, że był przyjacielem mojego Ojca, właścicielem młyna wodnego w Chojnie-Młynie, powstańcem wielkopolskim, kawalerem Orderu Wojennego Virtuti Militari. W pamięci miałem jego pobyt na mojej I Komunii Świętej w 1961 roku i kilka lat później, gdy przyjechał do nas w odwiedziny. Miałem wtedy kilkanaście lat. Za mało, by zainteresować się historią jego życia. W 1970 roku zmarł mój Ojciec i kontakt z Leszkiem Kozielskim się urwał. W archiwum rodzinnym pozostało jeszcze kilka zdjęć z nim z czasów mojego dzieciństwa i I Komunii, a także krótki liścik, który dołączył do prezentu dla mnie (kompletu posrebrzanych sztućców z moimi inicjałami) na moje piąte imieniny. I właściwie to wszystko.


Leszek Kozielski z chrześniakiem Pawłem Przewoźnym w 1955 r. w Chojnie (z lewej) i w 1961 r. w Szczepankowie


Wczytuję się ponownie w jego nekrolog: „Leszek Kozielski, powstaniec wlkp., odznaczony Orderem Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.” A więc to postać nietuzinkowa. Takich odznaczeń nie otrzymuje się za wzorową służbę czy za „całokształt”. Artykuł 4 Ustawy Orderu Wojskowego „Virtuti Miltari” (Dz. Ustaw nr 67, poz. 409 z dnia 1 sierpnia 1919 r.) mówi bowiem, że: „Krzyż Srebrny – otrzymuje oficer, podoficer lub żołnierz za czyn wybitnego męstwa, połączony z narażeniem życia”. Podobnie Artykuł 1 Rozporządzenia Rady Obrony Państwa o ustanowieniu Krzyża Walecznych (Dz. Ustaw nr 87, poz. 572 z dnia 11 sierpnia 1920 r.) mówi: „Ustanawia się celem nagradzania czynów męstwa i odwagi, wykazanych w boju, odznakę wojskową pod nazwą Krzyż Walecznych”.

Moja ciekawość zwyciężyła i postanowiłem odkryć na nowo czyny, których dokonał Leszek Kozielski. Zacząłem poszukiwania.

Najpierw, oczywiście, źródła pisane. Książki, opracowania i czasopisma dotyczące powstania wielkopolskiego, rejestry odznaczonych powstańców w bibliotekach. Poszukiwania w internecie (nie tak bogatym jak dziś), w bibliotekach cyfrowych itp. Bez specjalnego efektu. Tylko strzępy informacji.



Przełom nastąpił, gdy zdecydowałem się przeprowadzić kwerendę w Centralnym Archiwum Wojskowym w Rembertowie. Po przejściu wielu formalności związanych z uzyskaniem zgody na kwerendę, odnalezieniu właściwych sygnatur archiwalnych i konkretnych akt oraz uzyskaniu terminu kwerendy, pojechałem do CAW, by zapoznać się z zawartością trzech teczek z dokumentami personalnymi Leszka Kozielskiego. A w nich same skarby! Pełna dokumentacja jego żołnierskiej drogi: kwestionariusze, wyciągi ewidencyjne, wnioski na odznaczenia Orderem Virtuti Militari i Krzyżami Walecznych, przebieg służby, własnoręcznie pisane życiorysy, akta personalne, itp., itd.

Dopiero wtedy dowiedziałem się, że po powstaniu wielkopolskim wyjechał wraz ze swoim pułkiem na front litewsko-białoruski wojny z bolszewikami. I to z tej wojny wrócił z orderami na piersi.

Następny krok to zwrócenie się do Archiwum Prezydenta RP z prośbą o wnioski na odznaczenia i uchwały Rady Państwa przyznające mu kolejne odznaczenia, tj. Wielkopolski Krzyż Powstańczy i Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. W nich znajduję dokładniejszy opis jego walk w powstaniu wielkopolskim i we wrześniu 1939 roku.

Niedługo później na portalu aukcyjnym trafiłem na wystawiony na sprzedaż maszynopis (z lat 30. XX w.) niepublikowanej monografii 14 Pułku Artylerii Polowej Wlkp., obejmującej okres od chwili jego powstania w 1919 roku do listopada 1920 roku. Zdecydowałem się na jego zakup, który okazał się strzałem w dziesiątkę. W tej pracy został przedstawiony cały szlak bojowy pułku, w którym służył Leszek Kozielski, wszystkie jego walki i potyczki z wrogiem oraz zamieszczono wspomnienia bezpośrednich uczestników tych walk. Jeden z nich, kpt. Wacław Gadomski, dowódca 7 baterii, w swoich wspomnieniach opisał m. in. dokładny przebieg wydarzeń z 16 lipca 1920 roku, rolę, jaką w nich odegrał Leszek Kozielski i bohaterstwo, którym się wówczas odznaczył, i za które otrzymał Order Virtuti Militari.

Przez cały czas wracałem do przeglądania Internetu w poszukiwaniu nowych informacji. Wielką pomocą były informacje o rodzinie Kozielskich uzyskane od lokalnych pasjonatów historii: Henryka Olszewskiego z Żychlina i Jarosława Mikołajczaka z Chojna.

Przez kilkanaście lat zebrałem o moim ojcu chrzestnym tyle informacji, że mogę pokusić się o przedstawienie jego biografii.

„Głos Wielkopolski”, 1.10.1980 r.

Leszek Kozielski i Edward Przewoźny, Szczepankowo, 11.06.1961 r.

Uczestnicy przyjęcia komunijnego z okazji I komunii Pawła Przewoźnego, 11.06.1961, Szczepankowo. Leszek Kozielski w górnym rzędzie, 1. z prawej

Własnoręczny życiorys Leszka Kozielskiego, spisany 29.05.1933 r. Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe

Wacław Gadomski (1892-1939) – autor wspomnień, w których zawarte są szczegółowe informacje o czynach Leszka Kozielskiego w czasie wojny polsko-bolszewickiej

Leszek Kozielski w 1928 r. Źródło: Archiwum Państwowe w Płocku

Nieistniejący budynek koszar artylerii polowej przy ul. Magazynowej (obecnie Solnej) w Poznaniu, 1905-1915. Źródło: Fotopolska

Źródło:
https://www.powiatwolsztyn.pl/powstanie/historia%20powstania.html

Stanowisko artylerii powstańczej pod Chobienicami, 1919 r. Źródło: https://www.powiatwolsztyn.pl/powstanie/galeria.html

Defilada oddziałów po uroczystości zaprzysiężenia 4 baterii 1 Pułku Artylerii Lekkiej, Poznań, pl. Wolności, 2.03.1919 r. Źródło: Archiwum Państwowe w Poznaniu

Armata polowa wz. 1897 75 mm, Muzeum Wojskowe w Warszawie. Zdjęcie z 2013 r.

Ludwik Nawrocki (1892-1974), wnioskodawca odznaczenia Leszka Kozielskiego orderem Virtuti Militari. Źródło:
http://www.muzeum.gostyn.pl/Gosty%C5%84ski%20S%C5%82ownik%20Biograficzny?idAkt=2385

Samochód pancerny Uralec zdobyty 4 czerwca 1920 roku przez żołnierzy 56. Pułku Piechoty Wielkopolskiej w czasie walk pod Bobrujskiem w miejscowości Stołpiszcze. Samochód ściągnięto do Bobrujska i włączono w skład wielkopolskiego plutonu samochodów pancernych, gdzie nadano mu nazwę „Generał Szeptycki” na cześć generała Stanisława Szeptyckiego, pojazd pozostał na stanie uzbrojenia Wojska Polskiego do końca lat 20. XX wieku. Źródło: Cyryl

Leszek Kozielski, 1933 r. Źródło: Centralne Archiwum Wojskowe

14 Pułk Artylerii Polowej w czasie defilady w Poznaniu (w głębi widoczny wysadzony przez Niemców w 1939 r. pomnik Wdzięczności), 1935 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Leszek Kozielski

Lech (Leszek) Kozielski, najstarszy syn Tomasza i Kazimiery z domu Piotrowskiej, urodził się w Gdańsku 15 marca 1900 roku. Miał dwie siostry: Bolesławę i Helenę oraz trzech braci: Mariana, Jana i Henryka.

Po wstępnym przygotowaniu w Kruszwicy i szkole fabrycznej Cukrowni Brześć Kujawski wstąpił w 1912 roku do 8-klasowej niemieckiej szkoły średniej w Inowrocławiu. Wybuch I wojny światowej przerwał jego dalszą naukę szkolną, przebywał bowiem w tym czasie na wakacjach u rodziców w ówczesnym zaborze rosyjskim i do Niemiec, do szkoły, wrócić nie mógł. Uczył się w domu i przy pomocy korepetytora przygotowywał się do wstąpienia do jednej ze szkół zaboru rosyjskiego.

Internowanie ojca, obywatela niemieckiego, przez Rosjan w roku 1915 i wywiezienie go w głąb Rosji, zmieniło warunki materialne rodziny. Leszek zmuszony był zrezygnować z dalszej nauki i wstąpił na praktykę handlową w Poznaniu. 15 czerwca 1918 r. został wcielony do armii niemieckiej. Służbę odbywał służbę w 5 Batalionie Strzelców w Hirschbergu (Jeleniej Górze).

20 grudnia 1918 roku − podobnie jak wielu innych Polaków − zbiegł z wojska i zamieszkał z rodzicami w Dobrzelinie, w byłym już zaborze rosyjskim. Jednak już po kilkunastu dniach, na wieść o powstaniu w Wielkopolsce, wyjechał do Poznania i 19 stycznia zgłosił się ochotniczo do tworzącej się w tzw. „białych” koszarach przy ul. Magazynowej (dziś Solnej) wielkopolskiej artylerii polowej. Przydzielony został do pierwszej formującej się baterii artylerii polowej (przemianowanej potem na 4 Baterię 1 Pułku Artylerii Lekkiej, później na 3 Pułk Artylerii Polowej Wlkp. a na koniec na 14 Pułk Artylerii Polowej) i wraz z nią wyjechał pod dowództwem kpt. Michała Chłapowskiego na front zachodni powstania wielkopolskiego. Walczył pod Zbąszyniem, a następnie pod Chobienicami, Babimostem i Kargową.


3 Pułk Artylerii Polowej Wielkopolskiej przy załadunku działa na platformę kolejową przed wyjazdem na front litewsko-białoruski, lipiec 1919 r. Kartka wydana przez Siedlecki Klub Kolekcjonerów


14 Pułk Artylerii Polowej wrócił do Poznania 28 lipca 1919 roku, uzupełnił braki i po dwóch dniach załadował się i transportem kolejowym wyruszył na front litewsko-białoruski do walki z bolszewikami. 3 sierpnia 1919 r. pułk wyładował się na stacji kolejowej Radoszkowicze, na północny-zachód od Mińska Litewskiego. I tu rozpoczął się, trwający 15 miesięcy, udział Leszka Kozielskiego w wojnie polsko-bolszewickiej.

W charakterze celowniczego i bombardiera działowego 4. działonu, 4. baterii, 2. dywizjonu, 14. Pułku Artylerii Polowej brał udział we wszystkich bez wyjątku działaniach wojennych 4 baterii 14 pap na froncie wschodnim, a więc: w walce pod Zasławiem i Radoszkowiczami, ofensywie i zdobyciu Mińska Litewskiego, w walkach pod Hołujem i Świsłoczem, zdobyciu twierdzy Bobrujsk, walkach pod Michalewem, folwarkiem Rynia i Bartnikami, wypadzie nad rzekę Ołę.

30 września 1919 roku jego 4 bateria została pod wsią Babin zupełnie odcięta od 57 Pułku Piechoty, z którą współdziałali, a nieprzyjaciel podchodził już pod baterię. Aby nawiązać łączność z piechotą, kanonier Kozielski wraz z plut. Prauzińskim na ochotnika przedostali się do 57 Pułku Piechoty i poinformowali o sytuacji, co pozwoliło ocalić baterię. A gdy bateria rozpoczęła odwrót, działo Leszka Kozielskiego zostało i ostrzeliwało nieprzyjaciela, osłaniając do końca odwrót własnych oddziałów. Po wyjściu oddziałów z Babina jego działo wycofało się bez strat. Za ten czyn Leszek Kozielski odznaczony został po raz pierwszy Krzyżem Walecznych.

Dalsze walki Leszka Kozielskiego to: walki na przyczółku Bobrujska, pod Michalewem, wypad na szosę mohylewską, w dniach 9-16 kwietnia 1920 r., walki pod Rudnią (codzienne zapory ogniowe do 500 strzałów na baterię), wypad na Iwanówkę, kontrakcja na linii Szaciłki – Strakowicze, obrona linii piechoty Szaciłki – Żerdź, walka pod Szaciłkami i Gorwalem.


14 Wielkopolski Pułk Artylerii Lekkiej, ok. 1920 r. Źródło: aukcja internetowa


9 lipca 1920 roku 14 Dywizja Piechoty, a wraz z nią 14 pap, rozpoczęła planowy marsz odwrotowy. Wszystkie formacje w miarę zwartymi kolumnami kierowały się z powrotem na zachód, nękane i atakowane przez nieprzyjaciela. W straży tylnej dywizji maszerował 58 Pułk Piechoty z II dywizjonem 14 Pułku Artylerii Polowej.  

16 lipca 1920 roku 4 bateria maszerowała szosą na Sieniawkę, pomiędzy folwarkiem Płaskowicze a wsią Nagórna. W tym miejscu szosa prowadziła po nasypie w otwartym terenie, ponad rozłożystą łąką z lewej strony. Z prawej strony, z gęstych krzaków, nieprzyjaciel zaatakował silnym ogniem z karabinów maszynowych. Zaskoczona atakiem bateria stoczyła się z szosy na rozległą łąkę, starając się schronić za jej nasypem i wydostać się ze strefy ognia. Łąka okazała się jednak bagnista, działa i jaszcze zaczęły coraz bardziej grzęznąć, aż wreszcie przystanęły. Nieprzyjaciel, pewny już sukcesu, wzmógł ostrzał, a zza zadrzewień wyjechały dwa samochody pancerne, z których prowadzono ogień.

W tej krytycznej sytuacji Leszek Kozielski, z pomocą ppor. Ludwika Nawrockiego, pod gradem kul odwrócił swoje działo i w roli celowniczego i działonowego równocześnie, otworzył ogień. Trzeci strzał z działa, oddany celownikiem na 700 metrów, trafił w sam środek pierwszego wozu pancernego i go rozbił. Wóz zapalił się i spłonął, a jego załoga zginęła. Drugi wóz pancerny wycofał się i znikł za zaroślami. Mimo tego Leszek Kozielski oddał następny strzał z działa za znikającym wozem, który jak później stwierdzono, został 150 metrów za pierwszym trafiony i rozbity. Działo Leszka Kozielskiego skierowało następnie swój ogień na karabiny maszynowe, które zaczęły ostrzeliwać baterię z folwarku Płaskowicze. Po kilku celnych strzałach, na celowniku 1200 metrów, nieprzyjaciel zaprzestał ataku, a jego wycofywanie się nabrało charakteru ucieczki. Za ten czyn bojowy, ratujący baterię przed całkowitym rozbiciem, kanonier Leszek Kozielski, na wniosek ppor. Ludwika Nawrockiego, odznaczony został Orderem Virtuti Militari kl. V.


Gen. bryg. Daniel Konarzewski podczas inspekcji u artylerzystów z 6 baterii 14 pap, luty 1920 r., Bobrujsk przedmoście. Źródło: Archiwum Państwowe w Poznaniu


Po tym wydarzeniu nastąpił dalszy marsz odwrotowy i kolejne walki. Już 20 lipca walczył pod miasteczkiem Bytoń, dalej uczestniczył w walkach o Dobuczyn, pod Ogrodnikami, Prużaną i Dereczynem. Pod Jachnowiczami i Cierpiłowiczami brał udział w natarciu na umocnienia polowe pod Bobrami. 1 i 2 sierpnia 1920 roku walczył pod Janowem Podlaskim w obronie miasta.

4 sierpnia 1920 roku pod miejscowością Wierzchlas nad Bugiem działo Leszka Kozielskiego odparło nieoczekiwany nocny atak nieprzyjaciela na czwartą baterię. Za tę obronę, jak również za podobną obronę swojej baterii pod Mińskiem Mazowieckim w dniu 17 sierpnia, Leszek Kozielski otrzymał po raz drugi Krzyż Walecznych.

W sierpniu 1920 roku Leszek Kozielski wraz ze swoim 14 Pułkiem Artylerii Polowej brał udział w bitwie warszawskiej, w grupie kontruderzeniowej znad Wieprza, dowodzonej przez wodza naczelnego Józefa Piłsudskiego. Potem nastąpiła ponowna ofensywa na wschód: Łomża, walki pod Brześciem, bitwa nad Niemnem, ponowne walki i zajęcie Mińska Litewskiego. To tylko te najważniejsze, oprócz nich kilkadziesiąt innych potyczek i pościgów.


Krzyż srebrny Orderu Wojskowego Virtuti Militari, kl. V oraz Krzyż Walecznych


Z wojny polsko-bolszewickiej wrócił z baterią do Poznania 18 października 1920 roku. W lutym 1921 roku po przejściu kursu przeszkolenia przy działach francuskich mianowany został kapralem. W tym samym roku zdał egzamin dla aspirantów oficerskich przed komisją przy Kuratorium szkolnym w Poznaniu. Wobec mającego nastąpić w krótkim czasie zwolnienia rocznika 1900 z wojska nie składał podania o przyjęcie do podchorążówki. Do rezerwy został zwolniony 20 grudnia 1921 roku, a od 22 maja do 17 czerwca 1925 roku odbył jeszcze ćwiczenia w 4 pap w Inowrocławiu. W 1932 roku po ukończeniu 8-tygodniowego kursu Szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty mianowany został podporucznikiem rezerwy.

Po zwolnieniu z wojska Leszek Kozielski zamieszkał u swoich rodziców w Dobrzelinie. Pracował jako handlowiec – buchalter kolejno w firmach St. Musiał i Spółka w Inowrocławiu, młynie Płonkówko i wydziale handlowym Polskich Zakładów Elektrycznych Brown Boveri i Spółka w Żychlinie.

W 1932 roku ojciec Leszka, Tomasz Kozielski, kupił gospodarstwo rolne oraz młyn wodny w Chojnie Młynie. Prowadzeniem młyna zajęli się jego synowie: najpierw Leszek, a od 1937 roku również Jan. Przystąpili od razu do modernizacji i unowocześnienia młyna. Działania te spowodowały wzrost jego mocy przerobowej i jakości wytwarzanych produktów. Młyn cieszył się z coraz lepszą renomą, nie tylko w najbliższej okolicy. Okres prosperity nie trwał jednak długo.


Młyn wodny, Chojno Młyn, 1934 r. Źródło: http://zychlin-historia.com.pl


Nadszedł rok 1939. Leszek Kozielski 24 sierpnia tegoż roku zmobilizowany został do wojska, z przydziałem do 31 Pułku Artylerii Lekkiej w Toruniu, i od 1 września brał czynny udział w wojnie obronnej w Armii „Pomorze” w grupie gen. Mikołaja Bołtucia. Przeszedł szlak bojowy od miejscowości Gniew, przez Grudziądz, Toruń i Kutno. Walczył w bitwie nad Bzurą, po której 22 września w Laskach koło Warszawy dostał się do niewoli niemieckiej. Kilkakrotnie przenoszony, przebywał kolejno w oflagach: IIA Prenzlau, IIB Arnswalde (Choszczno), IID Gross Born (Borne Sulinowo), XIA Osterode am Harz; przydzielono mu numer 962. W niewoli przebywał do końca wojny.

W sierpniu 1946 roku wrócił do Polski i do Chojna, uznano go za inwalidę wojennego III grupy. Do Chojna wrócił też z niewoli jego brat Jan – powstaniec warszawski oraz ich matka Kazimiera (ojciec zmarł w Dobrzelinie w 1938 roku). Obaj bracia przejęli na powrót swój młyn. Nastąpił krótki okres ponownej prosperity młyna. W maju 1948 roku brat Leszka, Jan Kozielski, umarł w wieku 36 lat. Pochowany został na cmentarzu w Chojnie. Prowadzeniem młyna zajmował się już tylko Leszek. Jednak w Polsce Ludowej nic, co prywatne, nie mogło długo istnieć. Represyjna polityka ówczesnych władz w stosunku do prywatnych właścicieli stwarzała coraz więcej problemów, a w roku 1949 bez uprzedzenia, decyzją władz młyn został zamknięty i zaplombowany.


Nieistniejący już dziś dom młynarza, w którym mieszkał Leszek Kozielski. Chojno Młyn, 1937 r. Źródło: http://chojno.pl


W tej sytuacji, nękani represjami i domiarami, mając coraz więcej kłopotów niż zysków, wiosną 1956 roku rodzina Kozielskich postanawia sprzedać młyn. Jak czas pokazał, była to chyba najbardziej niefortunna decyzja w ich życiu, której długo nie mogli przeboleć. Młyn wraz z przyległym parkiem sprzedali siłą rzeczy za bardzo niską cenę. Już pół roku później, w wyniku tzw. „przemian październikowych” sytuacja gospodarcza na wsi zdecydowanie się poprawiła. Nowy nabywca młyna wyciął kilka topoli w przyległym parku i za sprzedaż pozyskanego w ten sposób drewna uzyskał taką samą cenę, za jaką kupił młyn i całą posiadłość od rodziny Kozielskich.

Leszek Kozielski zajmował się jeszcze swoim gospodarstwem rolnym do początku lat 60. XX w., kiedy to ostatecznie opuścił Chojno i przeniósł się do Puszczykowa, a później do Buku i do Poznania. W 1964 roku odznaczony został Wielkopolskim Krzyżem Powstańczym za udział w powstaniu wielkopolskim, a w roku 1976 Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za powstanie wielkopolskie i wojnę obronną 1939 roku.



Nigdy się nie ożenił i nie zostawił potomstwa. Zmarł w Poznaniu, w stopniu kapitana Wojska Polskiego, 1 października 1980 roku w Domu Weterana przy ul. Ugory 20, gdzie spędził kilka ostatnich lat życia. Pochowany został na cmentarzu komunalnym Junikowo w Poznaniu.

11 listopada 2019 roku z okazji Narodowego Święta Niepodległości na budynku w Żychlinie przy placu Wolności 10 odsłonięty został mural upamiętniający Kawalerów Orderu Virtuti Militari związanych z ziemią żychlińską. Wśród wymienionych na nim 15 nazwisk znajduje się również nazwisko Leszka Kozielskiego.

Grób Leszka Kozielskiego odwiedziłem po raz pierwszy w sierpniu 2002 roku. Był wówczas bardzo zaniedbany. Przez kilka lat próbowałem ustalić, czy ktoś się nim opiekuje (np. zostawiałem kartki na grobie). W końcu sam przejąłem nad nim opiekę.

W moim życiu młodzieńczym ojciec chrzestny nie odegrał większej roli. W życiu dojrzałym, jego odtwarzany przez lata los, będący udziałem także całego pokolenia osób urodzonych na przełomie XIX i XX w., stał mi się bliski. I z dumą mogę powiedzieć: mój ojciec chrzestny był bohaterem!

Szamotuły, 13.08.2020

Rodzina Kozielskich, 1929 r. Leszek Kozielski stoi pierwszy od lewej. Źródło: http://zychlin-historia.com.pl

Tomasz Kozielski z synami i wnukiem, ok. 1932 r. Leszek Kozielski – 2. od lewej. Źródło: http://zychlin-historia.com.pl

Młyn wodny, Chojno Młyn, 1945-1950. Źródło: http://chojno.pl

Dom postawiony na fundamentach dawnego młyna, Chojno Młyn, 2008 r.

Wielkopolski Krzyż Powstańczy

Tabliczka przy grobie Leszka Kozielskiego, 2020 r.

Mural w Żychlinie, 11.11.2019 r.

Mural w Żychlinie, nazwiska kawalerów Virtuti Militari

Leszek Kozielski – powstaniec wielkopolski, żołnierz wojny polsko-bolszewickiej i kampanii wrześniowej2025-01-06T11:36:31+01:00

Różowa Kukułka, czyli poznańskie losy Ludwika Pugeta

Izolda Kiec

Różowa Kukułka, czyli poznańskie losy Ludwika Pugeta

Ludwik „Lulu” Puget (1877-1942), krakowski rzeźbiarz i historyk sztuki, który sławę zdobył, projektując lalki dla Szopek Zielonego Balonika, ożeniony się z Wielkopolanką Julią Kwilecką, współwłaścicielką Oporowa niedaleko Szamotuł, w 1926 r. przeniósł się wraz z rodziną do tamtejszego dworku. Oczywiście, skorzystał z okazji i nie odpuścił Poznaniowi.

Po pierwsze – szukał w stolicy Wielkopolski odpowiedniej dla siebie pracowni. W 1926 r. trafił na Władysława Czarneckiego, zatrudnionego w Poznaniu wybitnego architekta ze Lwowa, który właśnie projektował kamienicę na rogu ulic Głogowskiej i Berwińskiego, tuż przy Parku Wilsona. „Typowy artysta malarz z bulwarów paryskich” – tak wspominał Czarnecki dopiero co poznanego rzeźbiarza i jego prośbę: „Panie architekcie, bratnia duszo, przecież tu na poddaszu można zrobić wspaniałą pracownię rzeźbiarsko-malarską. Północne światło, widok na zieleń parku, drzewa i stawek – nastrój. Pan rozumie – coś co przypominałoby mansardy na Montmartre”. Otrzymawszy zgodę prezydenta Cyryla Ratajskiego na zmianę planów i kosztorysu budowy, architekt przystąpił do pracy: „Rysunki wykonałem. Przy pracowni z dużym oknem wykroiłem mały pokoik dla artystycznej duszy, z kuchenką gazową, natryskiem i WC. Takich luksusów nawet w Paryżu na Montmartre nie robią”[1]. Z pewnością to osobisty urok Pugeta sprawił, że poznańscy artyści wspierali jego pomysły i projekty, liczyli na wzajemność i szczycili się obecnością w Poznaniu wybitnego twórcy uznanego za autorytet, mistrza i prawdziwego przyjaciela miejscowej cyganerii.


Poznań, budynek na narożniku ulic Głogowskiej i Berwińskiego, 1928 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Najgłośniejszą poznańską współpracą Pugeta była artystyczna „przyjaźń” z Arturem Marią Swinarskim, ekscentrycznym poetą, satyrykiem i malarzem. To był sam początek lat 30., a w niedługim czasie pan Ludwik musiał pożałować zawiązania spółki z nieodpowiedzialnym młodzieńcem, czego nie mówił – bo na to nie pozwalała mu osobista kultura i wrodzony takt, ale czego domyślamy się z wyznania samego Artura Marii, piszącego w 1933 r.:

Na początku było Ździebko, które wystawiło dwie moje Szopki i umarło. Przed mniej więcej rokiem stary samiec z Zielonego Balonika Ludwik Puget usiadł na jajach i wylągł Różową Kukułkę; w sposób lekkomyślny zaprosił i mnie do współpracy. Kukułka była mi zbyt łagodna i zbyt różowa, czyniłem więc, co mogłem, by to stworzenie zakatrupić. I tak też, po kilkumiesięcznym bytowaniu, szczęśliwie umarła. Z Pugetem łączą mnie nadal bardzo serdeczne stosunki…[2]


Karykatury: Ludwika Pugeta (autorstwa Andrzeja Stopki, za: Komedia ludzka Andrzeja Stopki, Kraków-Wrocław 1985) i Artura Marii Swinarskiego (rysunek H. Smuczyńskiego, za: Siedziała pod Kaktusem. Almanach Klubu Szyderców, Poznań 1933)


Zaufał więc Puget „demonicznemu Arturkowi” – jak o Swinarskim mawiano w artystycznym środowisku Poznania, razem z nim montując ekipę nowego kabaretu. Ale to Puget był tutaj hersztem, decydował o charakterze scenki, doborze wykonawców i repertuaru. Swinarski doradzał i kontynuował swoje knock-outy, szczególną formę żartów, którą upowszechnił kilka miesięcy wcześniej, na scenie pierwszego poznańskiego kabaretu Ździebko. Do szajki Aretino (tak jako herszt kazał się nazywać Puget) przyjął jeszcze: drugiego młodego satyryka – Jerzego Gerżabka, obiecującego malarza i karykaturzystę Henryka Smuczyńskiego, dwóch muzyków – braci Jerzego i Bronisława Młodziejowskich, wreszcie – wybitnie utalentowaną pieśniarkę Tolę Korian.

Siedzibę załatwił Puget w cukierni Warszawianka przy Alejach Marcinkowskiego 8, na piętrze kamienicy przylegającej do starego gmachu Muzeum Wielkopolskiego (dzisiaj znajduje się w tym miejscu nowy budynek poznańskiego Muzeum Narodowego). Artyści zajmowali tutaj dwa pomieszczenia: mniejsze, służące jako garderoba, i większe – z małą scenką i stolikami. Oprócz wieczorów kabaretowych w większej sali zorganizowano galerię malarską. Na stałe zdobiły jej ściany prace Ludwika Pugeta i Henryka Smuczyńskiego, planowano wystawiać dzieła innych artystów. Z prasowych anonsów wiadomo, że 6 marca 1932 r. odbył się wernisaż wystawy rysunków Julii Pugetowej.


Al. Marcinkowskiego w Poznaniu; obok gmachu muzeum nieistniejący budynek, w którym mieściła się cukiernia Warszawianka. Zdjęcie z lat 1940-42. Źródło: Fotopolska


Puget przygotowywał, redagował i podpisywał osobiście zaproszenia na kolejne premiery, wieczory specjalne i wernisaże. Zrobił pieczątkę z wzbijającą się do lotu kukułką, którą sygnował każde wysyłane zaproszenie – dla konkretnej osoby, zaufanej, zaprzyjaźnionej. To było prawdziwe wyróżnienie znaleźć się w gronie zaproszonych (choć pozostałe osoby miały szansę uczestnictwa w spotkaniu po opłaceniu biletu wstępu – bardzo drogiego, jak na ówczesne czasy, bo kosztującego aż pięć złotych, tyle, co bilet do „prawdziwego” teatru albo opery).

Tola Korian cytowała w swoich wspomnieniach treść zaproszenia na przedinauguracyjne spotkanie Różowej Kukułki: „Różowa Kukułka pokaże się światu dopiero później, ale tak sympatycznej osobie jak JWP……… pozwala przyjść podglądnąć, jak się cały kram urządza. […] bez tej przepustki ściśle osobistej nie wejdziesz, dziecko drogie, choćbyś pękł”[3]; i na premierę 5 marca 1932 roku: „Różowa Kukułka serdecznie prosi o przybycie, ale koniecznie z tym ściśle osobistym zaproszeniem w rączce. […] gdy przyjdziesz, zobaczysz jak się Tobą wszyscy szalenie ucieszą, ale jeśli się spóźnisz, Kochanie, to nikt na Ciebie czekać nie będzie i gotóweś się nie docisnąć”[4]. To ostatnie ostrzeżenie było zasadne, bo zdarzało się i tak, że w lokalu przy Alejach Marcinkowskiego wszystkie miejsca były zajęte, a spóźnialscy – jeśli chcieli obejrzeć program – musieli siadać na podłodze.

Ludwik Puget, 1897 r. Źródło: Polona

Ludwik Puget, ok. 1905 r.. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Lalka z szopki kabaretu Zielony Balonik przedtawiająca Jacka Malczewskiego, 1911 r., autor Ludwik Puget. Źródło: Muzeum Historyczne Miasta Krakowa

Ludwik Puget – portret Olgi Boznańskiej z 1907 r. Muzeum Narodowe w Warszawie

Ludwik Puget, prawdopodobnie lata 20. XX w. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Ludwik Puget – rysunek H. Smuczyńskiego (za: Siedziała pod Kaktusem. Almanach Klubu Szyderców, Poznań 1933)

Ludwik Puget na rysunku Bolesława Stawińskiego, ok. 1935 r. Źródło: aukcja sztuki

Tola Korian (1911-1983), właśc. Antonina Maria Janowska, pieśniarka i aktorka, wykształcona w Niemczech, w latach 30. występowała w poznańskiej Różowej Kukułce, skąd w 1933 r. przeniosła się do warszawskiej Bandy, kabaretu kierowanego przez Juliana Tuwima i Fryderyka Járosyego. Po wojnie przebywała na emigracji w Londynie; sporadycznie występowała na scenach polonijnych. Zdjęcie z 1932 r., źródło: Polona

Dekoracja na ścianie cukierni w Poznaniu – kompozycja L. Pugeta. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Wybrane rzeźby Ludwika Pugeta

Julia z Kwileckich Pugetowa (żona artysty), 1905 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Popiersie żony artysty, 1906 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Płacząca na ławce, 1895-1899. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Portret Jadwigi Sokołowskiej-Miączyńskiej, ok. 1900 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Fragment dekoracji ściennej przedstawiającej pochód artystów poznańskich, w karykaturze Henryka Smuczyńskiego, kawiarnia Pod Kaktusem w Poznaniu (z lewej Artur Maria Swinarski i Ludwik Puget). Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrrowe


Sam Puget witał przy drzwiach każdego zaproszonego gościa jako „eksternistę szajki”, śpiewając: „Ściśnij rękę, spójrz mi w oko, / niech ta chwila wiecznie trwa. / Ściśnij mocno, spójrz głęboko, / duli-duli-duli-da…”[5]. Każdego odprowadzał do zarezerwowanego stolika i zapraszał do wspólnej zabawy. To miała być – i była – prawdziwa duchowa uczta artystów (wzmocniona jedynie wermutem albo małą wódeczką)! Gdy zdarzało się, że któryś z gości przybyłych z zewnątrz zapominał się i próbował komentować występy albo – o zgrozo! – uczestniczyć w nich na prawach przedstawiciela bohemy, natychmiast Puget przypominał mu, że jest tylko pospolitym filistrem i ma siedzieć cicho.

Króciutka historia tej pierwszej, związanej z siedzibą w Warszawiance, Różowej Kukułki zamyka się w kilku tygodniach, kiedy zaprezentowano cztery premierowe programy: Pierwszy program, Słonie, Orzeł i Orlik oraz Pół na pół. Pod koniec marca 1933 r. zadebiutował na scenie Różowej Kukułki pisarz Julian Znaniecki w  autorskim wieczorze mającym charakter inicjacji literackiej. 8 kwietnia 1932 r. zorganizowano „popołudnicę literacką” z Janem Sztaudyngerem w roli główneji ze Swinarskim jako konferansjerem i wodzirejem. Odbył się także wyjątkowy wieczór wielkanocny w Wielki Czwartek, podczas którego wystąpili goście specjalni, a Tola Korian śpiewała m.in. fragmenty Jerozolimy wyzwolonej Torquata Tassa w oryginale włoskim.


Narodziny Różowej Kukułki – dekoracja z cukierni Warszawianka, kompozycja L. Pugeta. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Spotkania w Warszawiance miały własny porządek, którego przestrzegali wszyscy uczestnicy: na początek słynna Kukułka François’a Couperina (grana przez zapraszanego co wieczór do towarzystwa Miro Chłapowskiego), potem gawęda herszta, który otwierał zabawę, kronika satyryczna Swinarskiego i Gerżabka, przeplatana piosenkami Toli, wreszcie finał, czyli wspólne odśpiewanie hymnu O pile morskiej autorstwa Swinarskiego, który występował w tym numerze jako tzw. zapiewajło, a „cała sala podśpiewywała refren, przy czym Puszet pilnował, aby to było delikatne, nastrojowe >mruczando<, a nie wrzaski podochoconych słuchaczy, sprzeczne z nastrojem ballady”[6] – wspominała Tola Korian, odtwarzając z pamięci fragment owej kończącej wieczory Różowej Kukułki pieśni:

Wszystkie rybki śpią w jeziorze,
W morzu żadna spać nie może,
Na dnie dzisiaj są zapusty,
Tańczy rak i rekin tłusty.

Ryba w piasku łuski myje,
I korale wpina w szyję,
A sardynka złota cała,
W srebrnej puszce zajechała.

Rak za nową idąc modą,
Skoczył w wir z gorącą wodą
I w czerwonym przyszedł fraczku,
Ryba mówi: „Zatańcz, raczku”.

Tańcowała ryba z rakiem,
Łososiowa ze szczupakiem,
A rak w dowód swej miłości
Szczypnął rybę aż do ości.

Ryba mówi: „Fe, mój panie,
To rekina zachowanie”.
Rak, nieborak, zawstydzony,
Poszedł, przepił frak czerwony.

Morska piła się upiła,
Trzy sardynki pogwałciła,
Tym się wszyscy tak zgorszyli,
Że zabawę opuścili.

Wszystkie rybki śpią w jeziorze,
W morzu żadna spać nie może,
Na dnie były dziś zapusty,
Tańczył rak i rekin tłusty[7].

Jest to jeden z niewielu tekstów wygrzebanych z pamięci, zapamiętanych przez autorów bądź uczestników wieczorów Różowej Kukułki. Oprócz powyższego, najczęściej chyba cytowanym jest dwuwiersz Ludwika Pugeta: „Dała mu wiarę i miłość mu dała, / A przy nadziei sama została”[8].


Akt kobiecy, 1911-1913. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie


Dzięki Jackowi Pugetowi ocalały także inne okruchy humoru i frywolnego pióra jego ojca. Posłuchajmy:

Dwóch przy kolacji zerka ku pięknej Nastusi.
Ona, zalotna, obu jednocześnie kusi,
Tak boczkiem,
Oczkiem.
Wreszcie czas na dobranoc; i trzy rozmarzone
Serca odchodzą marzyć – każde w swoją stronę.
Jeden usnął jak kłoda i spał do dziewiątej.
Drugi wstaje o świcie, zwiedza wszystkie kąty
I przy strychu natrafia na drzwi uchylone.
Nic się nie przestraszyła! Takie to są one.
Czy cię przekonała
Ta historia cała
I czy w końcu wiesz,
Że kto rano wstaje,
Temu Pan Bóg daje?
(I Nastusia też!)[9].

Porządni poznaniacy musieli być zgorszeni! Głosili wszem i wobec, że Warszawianka stała się wylęgarnią wszeteczeństwa i niemoralnych haseł. Artyści, rzecz jasna, nic sobie z tego nie robili i kontynuowali swe żarty. Okazało się, że nie tylko demoniczny Arturek z lubością przypinał łatki swym przyjaciołom, także dobrotliwy Lulu potrafił mocno uderzyć – śmiechem, aluzją, tutaj, rykoszetem w Swinarskiego, do jego specjalnych upodobań seksualnych. Oto zatem Cud świętego Ekspedyta:

Artur, imię pogańskie mający i błędy,
Od wrogów raz się znalazł otoczon zewszędy.
Wtedy, ręce zatarłszy, szepnął: expedite!
Słyszy wszystkie westchnienia święty, słyszy i te.
Artur, głosem Kukułki w ustronie wiedziony,
Widzi w bieli niewiastę. Czuje się zbawiony.
Nawrócony, wziął imię nowe. Ci, co wiedzą,
Przyjaciele, wołają go odtąd: Expedzio[10].

Jak bardzo potrzebna była inicjatywa Pugeta w raczej ponurym, a może tylko nazbyt poważnym Poznaniu, świadczy recenzja, jaka po premierze drugiego wieczoru Różowej Kukułki ukazała się w „Nowym Kurierze”, pełna entuzjazmu, który towarzyszył kolejnym spotkaniom w kawiarence przy Alejach Marcinkowskiego:

Człowiekowi, który gani, krytykuje, wyśmiewa – wierzyć będą wszyscy. Ale spróbuj no pochwalić!… Powiedzą: reklama, panegiryk, bujda, „on ma w tem interes”, „coś się w tem kryje” – i w rezultacie nikt nie uwierzy.

A mimo to muszę „pochwalić” – a właściwie napisać prawdę. Teraz chodzi tylko o słowa. W jakich słowach? Człowiekowi zachwyconemu zawsze brakuje słów,podczas gdy rozjątrzony ma ich za wiele.

Powiedziałbym: oto wśród szarego światła ornitologicznego wszelkiego rodzaju przybytków i instytutów tzw. sztuki zjawił się nowy, wspaniały, niezwykły okaz. Nie jest podobny z tęczowego ogrodu pawiowi, ani nie śpiewa, jak słowik, ani nie reklamuje się zawzięcie, jak wróbel, ani nie wabi powierzchownością pozorów, jak łabędź… Jest sobie zwykłą, skromną, różową kukułką, która kuka w potrzebie kukania, nie dbając, czy ją kto słucha, a przecież…

Ale wszystko to brzmi zbyt pompatycznie, przypominając fanfary w operze.

A tu po prostu: żaden lew z dziewicą na grzbiecie nie strzeże wrót przybytku, ani nad sklepieniem nie fruwa kamiennych pegaz. Po prostu: w „Warszawiance” na drugim piętrze klub artystyczny Różowa Kukułka, poznański Zielony Balonik, daje już z rzędu drugą premierę i wejście kosztuje tylko 5 zł. Za 5 zł można kupić skarpetki, krawat, nawet kalesony – ale za 5 zł kupić szmat prawdziwej sztuki, to już naprawdę wyjątkowa okazja.

Przebrnąwszy szczęśliwie przez rafy powiedzenia, „gdzie i jak?”, mógłbym powiedzieć „kto i co?” Mógłbym powiedzieć, że A.M. Swinarski robi „kronikę poznańską”, która w krzywem zwierciadle ukazuje prawdziwe oblicze zjawisk. Powinienem dodać, że to ma znaczenie społeczne, albowiem: „Ridendocastigant mores”… Wszystko ten arcykucharz przepala na patelni swych obserwacyj: Sonnewend i Koler, Busiakiewicz i Lewandowska etc. etc. (Teraz dopiero jesteś zaciekawiony, Czytelniku, prawda?).

Mógłbym powiedzieć, że bawi satyrą Ger [Jerzy Gerżabek – I.K.], że szampan powszechnego zachwytu spija nadzwyczajna Korjan, że Smuczyński karykaturami obwiesił ściany, że…

Lecz nie chcę nikogo uprzedzać o jego wrażeniach. Nie piszę recenzji, tylko prawdę. Nie koloryzuję, ani nie kolleryzuję. Jestem jak człowiek spragniony, który wreszcie już się napił ambrozji.

Idźcie! –

Tam ktoś uderzył laską w skałę poznańskiego życia i z tej twardej skały trysnęło kryształowe źródło czystej sztuki.

Więcej nie mogę napisać i więcej chyba nie potrzeba[11].


L. Puget w pracowni w Poznaniu, 1935 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Mimo takich rekomendacji Różowa Kukułka nie miała szczęścia, bo już po miesiącu zaczęły się nieporozumienia, prowokowane głównie przez Swinarskiego, który nieustannie odchodził z zespołu (Tola Korian notuje, że 8 kwietnia 1932 r. nastąpiło jego pożegnanie z szajką, ale – jak wynika z anonsów prasowych – jeszcze przez kolejny rok, aż do połowy września 1933 r., Swinarski brał udział w zebraniach i występach Pugetowego towarzystwa). 11 kwietnia wypowiedziano artystom lokal, a przybyli w odwiedziny do Poznania Julian Tuwim i Fryderyk Jàrosy – zwabieni rosnącą sławą młodej tutejszej pieśniarki – natychmiast postanowili zaangażować Tolę Korian do swego nowego warszawskiego kabaretu o nazwie Banda.

Jak wynika z zachowanych dokumentów oraz z ogłoszeń zamieszczanych w poznańskiej prasie, już pod koniec kwietnia 1932 r. Puget otrzymał obietnicę nowego lokalu: restauracji przy Teatrze Wielkim.

16 czerwca zatem ogłosił „drugą premierę” Różowej Kukułki, co rozumieć chyba należy jako: drugie otwarcie, drugi start kabaretu – pod tytułem Pierwszy akord:

Wiesz, Duszko, co??
R Ó Ż O W A  K U K U Ł K A
urządza
drugą premierę
Tak jest, d r u g ą premierę
w piątek, dnia 16 czerwca o g. 20-30
„ P I E R W S Z Y  A K O R D ”
[…]

Przyjdź, przyjdź, Ty perełko nasza. Dostaniesz kawę, herbatę, wermucik lub wódkę, wybulisz za to raptem głupie 2,50 zł. Usłyszysz naszą cudowną Grossównę[12], a poza tem czeka Cię niebywała niespodzianka……

Stoliki zawczasu zamawiać można w Różowej Kukułce – Fredry 9, od godz. 16-19. Jeśli kto nie zamówi, a potem się nie zmieści, to co?[13]

Kilka dni później herszt zapowiedział wakacyjną przerwę w działalności swego kabaretu.

Wydaje się jednak, że nie udało się Kukułce na dłużej zadomowić przy Fredry. Już w pierwszym anonsie informującym o zebraniu założycielskim drugiej Kukułczanej ekipy jest wzmianka o zamknięciu lokalu. To zamknięcie było spowodowane prawdopodobnie rozpoczynającym się właśnie generalnym remontem sali restauracyjnej. Kolejne informacje prasowe o wieczorach Różowej Kukułki wskazują nowy adres: Cukiernię Jóźwiaka przy placu Wolności 8, a zaproszenia zachowane w archiwum Henryka Ułaszyna gabinet Adrii przy Alejach Marcinkowskiego 23.


Nie kijem go, to lalką. Szopka wystawiona w Poznaniu w 1935 r. w Kubie Szuderców Pod Katusem (od lewej lalki przedstawiające malarza Henryka Jackowskiego-Nostiz, literata Hilarego Majkowskiego, profesora Henryka Ułaszyna i Artura Marię Swinarskiego. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Ostatecznym ciosem, a mówiąc słowami demonicznego Arturka: ukatrupieniem poznańskiej Kukułki – była zdrada tego ostatniego. 17 września 1933 r. „Kurier Poznański” anonsował Pożegnalny występ Artura Marii Swinarskiego w Różowej Kukułce, „nieodwołalnie ostatni”, w cukierni Jóźwiaka, o godzinie dziesiątej wieczorem. W zapowiedzi podkreślano: „Pan Swinarski otrzymał od dyrekcji Różowej Kukułki dłuższy urlop i dziś pożegna poznańską publiczność; zaznacza się, że pan Swinarski z Kukułką rozstaje się w zgodzie i pozostaje nieczuły na wszelkie propozycje engegementowe ze strony innych firm”[14].

Dzisiaj wiemy, że była to kolejna mistyfikacja Swinarskiego. Bo satyryk nigdzie się tymczasem nie wybierał, knuł już kolejną poznańską kabaretową intrygę: Klub Szyderców. Już bez starego rzeźbiarza z Krakowa, bo ten przecież należał do trochę innego, różowego świata…

Puget – jak to Puget – nie gniewał się, przychodził czasem do Szyderców, z dobrotliwym uśmiechem obserwował niewinne figle i głośne ekscesy młodzików, pykał w milczeniu swą fajeczkę, ale wystąpił tylko raz – z odczytem o Zielonym Baloniku i Różowej Kukułce. „Cała atmosfera, którą Puget stwarzał koło siebie, była mimo pozoru nowoczesności bardzo staroświecka i romantyczna” – zauważył Tadeusz Potworowski[15]. A u Swinarskiego było awangardowo, futurystycznie, rubasznie i trochę jak na bokserskim ringu.

Mrs Sturday z psem na ławce, 1906-1907. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Ławka, 1908 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Olga Boznańska, 1912-13. Źródło: Wikimedia

Karafka, 1914 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Dolores, 1915 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Saksonka, 1915-1916. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Tusia Grotowska w fotelu, 1916-1918. Źródło:archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Teofil Trzciński przy pianinie, 1918 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Popiersie Karola Huberta Rostworowskiego, 1938 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Centaury, ok. 1905. Źródło: Polona

Owce, 1903 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Lwica, 1908 r. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Pantera ogryzająca kość, 1912. Źródło: archiwum cyfrowe Muzeum Narodowego w Krakowie

Lwy, 1929 r., rzeźba prezentowana w czasie Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu. Źródło: repozytorium cyfrowe Cyryl

Ludwik Puget w czasie gry w szachy z wnukiem w krakowskiej pracowni, 1936 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe

W 1935 r. zatem Ludwik Puget opuścił Poznań, by wrócić do swojego ukochanego staroświeckiego Krakowa. Różową Kukułkę – przecież też ukochaną i staroświecką – zabrał ze sobą.

W swoim rodzinnym domu, słynnej „Puszetówce” przy ul. Wolskiej w Krakowie, aż do roku 1939 Ludwik Puget organizował wieczory kabaretowe pod szyldem Różowej Kukułki. Świadkiem przygotowań do jednego z krakowskich wieczorów wygnanego z grodu Przemysława kabaretu był Kazimierz Pluciński, poznaniak, poeta (publikujący pod pseudonimem Szymon Pigwa), który kilka miesięcy przed wybuchem wojny odwiedził  Galicję, a tu obowiązkowo Lulu Pugeta:

[…] wkrótce rozległy się kroki na schodach i kilku drabów zaczęło wnosić spiętrzone stosy krzeseł. Puget z różnych kątów zaczął wyciągać drewniane paki i skrzynie. Zostały one rozstawione dokoła małego podium, z którego usunięto szybko rozpoczętą rzeźbę Ludwika czy Jacka Pugetów. Skrzynie nakryte papierem pakowym i serwetkami doskonale imitowały stoliki. Przy nich ustawiono krzesła i… pracownia rzeźbiarska dosłownie w ciągu kilku minut została zamieniona na salkę kawiarniano-występową[16].


Występ kabaretu Różowa Kukułka w Krakowie, 1939 r. Źródło Naodowe Archiwum Cyfrowe


Wizytę Plucińskiego w Krakowie relacjonował po latach Tadeusz Kraszewski, który z opowieści przyjaciela zapamiętał jeszcze epizod z odkryciem w jednej ze skrzyń ustawionych w pracowni kilkuletniego wnuczka pana Ludwika, który baaaardzo chciał zobaczyć figle Różowej Kukułki: dziadka śpiewającego zabawne piosenki, opowiadającego historyjkę o kukułce i orle, który każe się pocałować… w reszkę, a na zakończenie wygłaszającego puentę: „Gdy to kukułka słyszała, aż się ze śmiechu skukała!”[17], a poza tym jakiegoś znanego profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, który naprawdę grał na gitarze!

Jerzy Lau, poeta i aktor krakowskiego teatru Cricot, który częściej bywał na wieczornych spotkaniach w „Puszetówce”, wspominał niewielki poznański akcent, jaki pojawił się podczas jednego z wieczorów. Oto konferansjer Tadeusz Cybulski zaanonsował występ Jacka Pugeta, mówiąc, że oto przed publicznością pojawi się syn Różowej Kukułki. Zdumiony pan Ludwik poczuł się wywołany do odpowiedzi i postanowił wypowiedzieć się w trybie sprostowania: „Przepraszam, mego syna Jacka miałem z żoną moją Julią, natomiast Różową Kukułkę miałem z poetą Arturem Marią Swinarskim”[18]. Atmosfera natychmiast się rozjaśniła, nie było wątpliwości – że to dzięki poczuciu humoru, dzięki tolerancji, ciekawości świata, kulturze osobistej i konceptom towarzyskim Pugeta Różowa Kukułka przetrwała w swoim krakowskim gnieździe dłużej niż w miejscu swoich narodzin – bo niemal cztery lata!


Pracownia Ludwika Pugeta w Krakowie, 1936 r. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Post scriptum

Puget i Swinarski spotkali się raz jeszcze, w czasie okupacji, kiedy Artur Maria ukrywał się w Krakowie. Między innymi przy Wolskiej, u starego poznańskiego znajomego, co wspominał następująco: „Gdyby nie on, nie przeżyłbym okupacji. […] Dzielił się ze mną forsą, jedzeniem, własną koszulę ściągnąłby z grzbietu dla drugiego”[19].

Podczas okupacji Ludwik Puget pracował w krakowskiej Kawiarni Plastyków, w której organizowano podziemne życie kulturalne nielegalnie działającego Związku Artystów Plastyków. W kwietniu 1942 r., podczas akcji odwetowej gestapo za atak na wyższej rangi ofecera SS, aresztowano tutaj niemal dwieście osób, także Pugeta. Z więzienia przy ul. Monetlupich wywieziono go do Oświęcimia, gdzie został rozstrzelany 27 maja 1942 r. Ocalały relacje z jego pobytu w obozie i z samej egzekucji. Leonard Turkowski na ich podstawie napisał:

Może Puget nie wiedział, że ginie? Był podobno chory na zapalenie płuc i na rozstrzelanie przyniesiono go na noszach nieprzytomnego. A może widział w owej chwili świat przez mgiełkę błękitu, nie dostrzegając całej potworności sytuacji, i ufał, że wszystko musi skończyć się dobrze? Był przecież taki ufny…

Póki mu w obozie dopisywało zdrowie, zachowywał się jak święty. Przestał palić, tytoń swój oddawał innym. Ten nałogowy fajczarz, którego ani razu nie widziałem bez fajki! Dzielił się z towarzyszami niedoli także głodowymi racjami żywnościowymi. Dodawał wszystkim otuchy.

Tak, to się zgadza. Te relacje innych ludzi zgadzają się z moją pamięcią o nim. Piękny, wspaniały Lulu mógł postępować tylko tak, a nie inaczej[20].


Ludwik Puget, zdjęcie wykonane w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birwenau, 1942 r.


Przypisy:

[1] W. Czarnecki, To był też mój Poznań. Wspomnienia architekta miejskiego z lat 1925-1939, wybór i oprac. J. Dembski. Poznań 1987, s. 34-35.

[2] Siedziała Pod Kaktusem. Almanach Klubu Szyderców, pod red. A.M. Swinarskiego, Poznań 1933, s. 9.

[3] T. Korian, Wspomnienie o Różowej Kukułce, „Teatr” 1983, nr 7, s. 36.

[4] Tamże.

[5] L. Turkowski, Księga mojego miasta. Poznańskie wspomnienia z lat 1919-1939, Poznań 1983, s. 110.

[6] T. Korian, dz. cyt., s. 37.

[7] Tamże.

[8] Cyt. za T. Kraszewski, Jeszcze o cyganerii słów kilka…, w: Poznańskie wspominki z lat 1918-1939, red. T. Kraszewski, T. Świtała, przedmowa J. Maciejewski, Poznań 1973, s. 516.

[9] Cyt. za J. Kydryński, Był potrzebny. O Ludwiku Pugecie, Kraków 1972, s. 96.

[10] Cyt. za tamże, s. 97.

[11] Iks, Różowa Kukułka. Niezwykły okaz ptaka w gaiku poznańskiego życia, „Nowy Kurier” z 16 marca 1932 r., s. 6.

[12] Helena Grossówna (1904-1994), tancerka i aktorka rewiowa, teatralna oraz filmowa. W Poznaniu do roku 1935 była zatrudniona jako tancerka w Teatrze Wielkim, a następnie w zespole aktorskim Teatru Nowego.

[13] Ze zbiorów Biblioteki Raczyńskich w Poznaniu: spuścizna Henryka Ułaszyna.

[14] „Kurier Poznański” 1933, nr 427, z 17 września, s. 13.

[15] Cyt. za J. Kydryński, dz. cyt., s. 101-102.

[16] Za T. Kraszewski, dz. cyt., s. 517.

[17] L. Turkowski, dz. cyt., s. 111.

[18] Cyt. za tamże, s. 173.

[19] Cyt. za J. Korczak, Artura Maryi wzloty i upadki, „Dekada Literacka” 2006, nr 4.

[20] L. Turkowski, dz. cyt., s. 114.

Szamotuły, 03.08.2020

Zdjęcie Adrian Wykrota

Izolda Kiec – profesor doktor habilitowana w zakresie kulturoznawstwa, literaturoznawczyni i teatrolożka; prezeska Fundacji Instytut Kultury Popularnej, zatrudniona w Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu (w Katedrze Kuratorstwa i Teorii Sztuki). Autorka artykułów i monografii książkowych poświęconych literaturze i teatrowi XX w. oraz formom kultury popularnej.

Różowa Kukułka, czyli poznańskie losy Ludwika Pugeta2025-01-06T11:37:39+01:00

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)

Ponad własne życie milsza im była niepodległość ojczyzny

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)

Część I: Bitwa

Bitwa pod Ignacewem, rozegrana 8 maja 1863 roku, była jedną z najkrwawszych podczas powstania styczniowego. Dwaj mieszkańcy naszego regionu: Witold Turno i Mścisław Żółtowski  odegrali w niej ważną rolę. Obaj zapłacili za to cenę najwyższą.

Ignacewo to niewielka wieś położona koło Ślesina w powiecie konińskim. Dziś − jak całe historyczne Kaliskie − należy do województwa wielkopolskiego, od 1815 roku był to jednak obszar położony nie w zaborze pruskim, lecz rosyjskim. W okresie powstania odbyło się tam wiele, mniejszych i większych, potyczek z wojskami rosyjskimi.

Dowódcą powstańczego oddziału, który stoczył bitwę pod Ignacewem, był Edmund Taczanowski. Ten wielkopolski ziemianin miał spore doświadczenie wojskowe. Ukończył szkołę artylerii i przez kilka lat służył w armii pruskiej. W 1846 roku zaangażował się w przygotowania do powstania i po ich wykryciu był więziony przez półtora roku. Ponownie trafił do więzienia jako uczestnik walk powstańczych w 1848 roku, w których dowodził oddziałem artylerii. Po uwolnieniu wyjechał do Włoch, gdzie z kolei przyłączył się do armii Garibaldiego, został ranny i trafił do niewoli francuskiej. Następnie wrócił do Wielkopolski.


Bitwa pod Ignacewem – akwarela Juliusza Kossaka sprzed 1893 r.


W końcu lutego 1863 roku w Poznaniu powstał tzw. Komitet Działyńskiego, którego celem było wsparcie powstania styczniowego w Królestwie Polskim − zarówno finansowe, jak i militarne. Zbierano pieniądze, kupowano i dostarczano broń powstańcom, a także formowano oddziały ochotników, którzy przekraczali granicę zaborów. Dowódcą pierwszego oddziału został, urodzony w Szamotułach, Edmund Callier, mający doświadczenie wojskowe w Legii Cudzoziemskiej. Na czele kolejnych oddziałów stanęli: wspomniany już Edmund Taczanowski oraz dwaj oficerowie francuscy: Leon Young de Blankenheim i Emil Faucheux.

Pułkownik Edmund Taczanowski wraz z grupą ochotników przekroczył granicę i  na rynku w Pyzdrach stworzył obóz. Przybywali do niego chętni do walki z obu stron międzyzaborowej granicy, w obozie byli wyposażani, a pod miastem szkoleni do boju. 29 kwietnia odział stoczył pierwszą walkę w okolicy Pyzdr, na polach za Wartą. Planując bitwę, Taczanowski umiejętnie wykorzystał ukształtowanie terenu, które chroniło powstańców (słabszych liczebnie, pod względem wyszkolenia i uzbrojenia) przed ostrzałem rosyjskich armat, a o zwycięstwie Polaków zadecydował szturm kosynierów.


Bitwa pod Ignacewem – grafika według rysunku Wilhelma Dietza


Oddział Taczanowskiego w kolejnych dniach unikał kontaktów z wrogiem i odbywał kilkudziesięciokilometrowe marsze. 6 maja powstańcom udało się odeprzeć atak wojsk rosyjskich na Koło. Wiadomo było już wówczas, że nie da się uniknąć kolejnej dużej bitwy, choć żołnierze Taczanowskiego byli wyczerpani i spora grupa odeszła z oddziału (pozostało ok. 1200 żołnierzy). Następnego dnia odział opuścił Koło i przemieścił się w kierunku Lubstowa i Ślesina.

Siły rosyjskie zostały tymczasem wzmocnione, gdyż do naczelnika wojennego okręgu kaliskiego gen. Andrieja Brunnera, który dotąd ścigał oddziały powstańcze w tym rejonie, dołączył oddział przybyłego z Warszawy gen. Nikołaja Krasnokutskiego (w sumie ok. 3300 żołnierzy). Obaj dowódcy podążyli za oddziałem Taczanowskiego, swoje oddziały podzielili jednak na dwie kolumny, maszerujące dwiema różnymi trasami. Pierwszy w okolice Ignacewa − 8 maja około godz. 11 − przybył od strony Lubstowa gen. Krasnokutski.

Polacy od rana zabezpieczali tam swoje pozycje: w swego rodzaju barykady zamieniono chaty, ścinano drzewa i − powalone − obsypywano ziemią, kopano też rowy. W pierwszej fazie, gdy na miejscu nie było jeszcze oddziałów pod dowództwem Brunnera, bitwa przebiegała pomyślnie dla powstańców. Polskim strzelcom udało się powstrzymać natarcie piechoty rosyjskiej, a do odwrotu zmusił ją atak kosynierów. Rosjanom nie udało się wówczas obejście lewego skrzydła powstańców i uderzenie ich od tyłu. Ich ruch został zauważony, płk Taczanowski wysłał w ich stronę rezerwową kompanię strzelecką pod dowództwem kpt. Mścisława Żółtowskiego, a o ostatecznym niepowodzeniu manewru Rosjan znów zadecydowali kosynierzy.


Mogiła powstańcza w Ignacewie, zdjęcie z 1917 r. Źródło – Polona


Wydawało się, że zwycięstwo powstańców jest możliwe. Wówczas jednak − około godz. 14 − od strony Sompolna przybyła kolumna pod dowództwem gen. Brunnera. Mające teraz zdecydowaną przewagę wojska rosyjskie przypuściły kolejny atak na całej linii frontu i powtórzyły manewr okalający, który tym razem − niestety − się powiódł. Rosjanie przypuścili bardzo silny atak na chaty w Ignacewie i odcięli lewe skrzydło obrony. Chaty zostały podpalone, w jednej z nich zginął, dzielnie broniący się ze swoimi strzelcami, kpt. Mścisław Żółtowski. W trakcie próby ostatniego kontrataku kulą w bok został trafiony płk Witold Turno, dowodzący strzelcami na prawym skrzydle. Ciężko ranny został odwieziony wozem do rodziny w pobliskim Licheniu Starym (właścicielem wsi był kuzyn Władysław Kwilecki), gdzie zmarł następnego dnia.

Julian Wieniawski w swoim pamiętniku zanotował słowa wypowiedziane do niego przez gen. Krasnokutskiego: „Przyznaję, że po raz pierwszy na tyle męstwa i taki opór natrafiłem”.


Pomnik na mogile powstańczej w Ignacewie. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Oddział został rozbity. Zginęło 160-180 powstańców, 80 zostało rannych; wielu dostało się do niewoli (z samego Wielkiego Księstwa Poznańskiego 40). Zachowały się relacje o pastwieniu się żołnierzy rosyjskich nad ciałami zmarłych i obdzieraniu zwłok ze wszystkiego, co stanowiło jakąś wartość.

Po odejściu Rosjan okoliczni mieszkańcy pochowali w zbiorowej mogile w centrum wsi przy drodze Ślesin − Sompolno ciała około 160 żołnierzy. W 1918 roku wzniesiono w tym miejscu pomnik, zniszczony przez Niemców na początku II wojny światowej i odbudowany w 1953 roku. Witold Turno spoczął przy kościele w Licheniu Starym we wspólnej mogile z powstańcami z niewielkiego oddziału pod dowództwem Michała Sokolnickiego, który 8 maja został otoczony przez Rosjan w tej miejscowości i doszczętnie wybity. Obecny pomnik powstał w 1991 roku.

Edmund Taczanowski (1822-1879). W ostatniej fazie bitwy pod Ignacewem nie uczestniczył (został wywieziony z pola bitwy). Władze powstańcze nie oceniły tego zachowania źle, o czym świadczy awans na generała i mianowanie Taczanowskiego dowódcą wojsk powstańczych województwa kaliskiego i mazowieckiego. Źródło zdjęcia – Polona

Jan Działyński (1829-1880), właściciel Kórnika; na początku powstania styczniowego powołał Komitet kupujący broń dla powstańców i przygotowujący ochotników do walki. Zagrożony aresztowaniem, przedostał się przez granicę i przyłączył się do oddziału. Z pola bitwy pod Ignacewem wyprowadził bezpiecznie 400 powstańców, po czym – ze względu na niemożność dalszej walki – rozwiazał oddział. W procesie powstańców w Berlinie skazany zaocznie na karę śmierci i konfiskatę majątku. Po amnestii wrócił do Wielkopolski. Źródło zdjęcia – Polona

Bohaterowie powstania styczniowego z Wielkopolski, wśród nich Działyński, Taczanowski i Turno. Źródło – Muzeum Historii Krakowa

Pomnik ku czci Powstania Styczniowego na miejscu bitwy pod Pyzdrami. Źródło – domena publiczna

Mogiła powstańców poległych w czasie bitwy pod Pyzdrami. Zdjęcie – pyzdry.pl

Ignacewo. Tablice informacyjne i pomnik na mogile powstańczej. Zdjęcia Andrzej Bednarski

Witold Turno (1835-1863). Zdjęcie wisi w zakrystii kościoła św. Mikołaja w Słopanowie. Zdjęcie Andrzej Bednarski

To samo zdjęcie ustawione do sfotografowania. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Uczestnicy powstania styczniowego (wśród nich Witold Turno), fotografia z 1868 r. Źródło – Polona

Fragment pomnika w Licheniu. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Płyta z pomnika w Licheniu (podano na niej złą datę bitwy). Zdjęcie Andrzej Bednarski

„Dziennik Poznański”, 12.06.1863

„Dziennik Poznański” 18.06.1863

„Dziennik Poznański” 14.06.1863

Chojno Błota Wielkie – miejsce ku czci Witolda Turny. Zdjęcie Agnieszka Krygier-Łączkowska

Teodor Żychliński, Wspomnienia z 1863 roku, Poznań 1988

„Dziennik Poznański” 28.05.1863 (błąd w zapisie nazwy miejscowości – chodziło o Zajączkowo)

Stanisław Błociszewski (1804-1888) – stryj poległego pod Ignacewem Stanisława, powstaniec listopadowy; w powstaniu styczniowym wzięło udział 3 jego synów. W ramach popowstaniowych represji przesiedział 2 lata w wiżeieniu. Źródło zdjecia – domena publiczna

„Dziennik Poznański” 10.06.1863

Płyta z pomnika w Licheniu. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Część II: Bohaterowie

W czasie bitwy i w jej konsekwencji życie stracili trzej synowie ziemian z regionu szamotulskiego: wspomniani już dowódcy oddziałów Witold Turno i Mścisław Żółtowski, a także Stanisław Błociszewski.

Witold Turno herbu Kotwice urodził się 21 maja 1835 roku w Objezierzu, w powiecie obornickim, w majątku rodziców Heleny z domu Kwileckiej i Wincentego Turnów. Jego dziadek Adam Turno oraz brat dziadka Kazimierz byli żołnierzami napoleońskimi, ojciec Wincenty walczył z kolei w powstaniu listopadowym i Wiośnie Ludów. Do majątku Heleny i Wincentego należało także Chojno i Słopanowo w powiecie szamotulskim. Przez dwa lata Witold kształcił się w Paryżu w szkole politechnicznej. Na uczelnię tę nie przyjmowano cudzoziemców, jednak on otrzymał specjalną zgodą ministerialną ze względu na zasługi dziadka w służbie Francji. Następnie uczył się w pruskiej szkole wojskowej i przez pewien czas służył jako podporucznik II pułku gwardii w Berlinie. Teodor Żychliński tak go wspominał z tamtych czasów: „Kochaliśmy Witolda dla jego nieocenionego humoru, złotego serca, dziarskości w obejściu i serdecznej koleżeńskiej uczynności”.


Witold Turno – fragment zdjęcia


Po powrocie w rodzinne strony gospodarował najprawdopodobniej w Słopanowie. Od 1861 roku działał w konspiracji przygotowującej powstanie, a sam − aby zamanifestować polskość − „przywdział strój narodowy” (ze wspomnienia Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863). 28 grudnia 1862 roku Komitet Centralny Narodowy mianował go głównym pełnomocnikiem na Wielkie Księstwo Poznańskie. Po wybuchu powstania styczniowego gromadził oddział i przygotowywał się do przekroczenia granicy zaborów. Został wówczas zatrzymany i uwięziony w Gnieźnie (od 2 marca do 31 marca 1863 r.). Przetrzymywany w bardzo złych warunkach, pobyt w więzieniu odchorował, nie porzucił jednak myśli o czynnym udziale w powstaniu.

Odrzucił propozycję wyjazdu do Belgii po zakup broni, 26 kwietnia przekroczył granicę i przystąpił do oddziału powstańczego stacjonującego wówczas w Słupcy. Jego dowódcą był kpt. Emil Faucheux, Witold Turno został przy nim szefem sztabu. Rankiem 29 kwietnia Taczanowski, wiedząc o tym, że wkrótce nastąpi atak wojsk rosyjskich na Pyzdry, wezwał ten oddział  do siebie. Już w pierwszej godzinie walki Faucheux został ciężko ranny w nogę i przekazał dowództwo swoich strzelców Witoldowi Turnie. Umiał on w pierwszej tej bitwie zachować zimną krew, „a to pierwsze tak szczęśliwe wystąpienie zjednało mu przychylność oddziału całego. Zrozumiał też Turno stanowisko dowódcy powstańców, był surowym, gdzie potrzeba, a w czasie marszu dzielił z żołnierzem wszelkie niewygody, jedząc z nim z jednego kotła, spoczywając na jednej słomie” (Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863). Po bitwie pod Pyzdrami i wcieleniu do oddziału Taczanowskiego otrzymał nominację na pułkownika.


Nieistniejący pałac w Słopanowie, zdjęcie – własność Andrzej Klapa


Jeszcze przed bitwą pod Ignacewem Witold Turno wyróżnił się dwukrotnie. Najpierw − pod wsią Olesiec w pobliżu Chocza w potyczce z oddziałem tzw. objezdczyków (konnych strażników przygranicznych), przeciwko którym wyruszył z kilkunastoma ochotnikami, a następnie w czasie obrony Koła, kiedy strzelcy, którymi kierował, długo powstrzymywali atak wojsk rosyjskich, a on „biegał śród gradu kul i zachęcał strzelców do celnych strzałów”. 

Autor cytowanego już wspomnienia tak opisał ostatnie chwile Turny w czasie bitwy pod Ignacewem: „chcąc otworzyć drogę do przeboju oddziałowi pozostawionych w rezerwie 60 strzelców, zakomenderował na bagnety. Stanąwszy na ich czele podniósł w prawym ręku pałasz, lecz zaledwie postąpił kilkanaście kroków, kiedy został śmiertelnie ugodzony kulą karabinową. Towarzysze unieśli ukochanego dowódcę przed dzikością moskiewską”. Padając, miał powiedzieć do swoich żołnierzy: „Zostawcie mnie, a idźcie naprzód na…” Osoby pielęgnujące go w Starym Licheniu, gdy stale wypytywał o wynik bitwy, nie miały serca, aby powiedzieć mu prawdę o klęsce pod Ignacewem. Rodzicom przesłano zakrwawiony mundur i kulę, która zadała mu śmiertelną ranę. Zmarła 11 lat później Helena Turno kazała pochować się z tymi pamiątkami po synu.

Uznany został za jednego z bohaterów nie tylko tej bitwy, ale i całego powstania. Już w maju 1863 roku w prasie poznańskiej pojawiały się ogłoszenia o możliwości kupna zdjęć kilkunastu najbardziej znanych powstańców z Wielkopolski; Witold Turno wymieniany jest w tej grupie, znalazł się też na fotograficznej kompozycji z powstańcami.


Pomnik ku czci poległych w Licheniu powstańców, w tym Władysława Turny (prawdopodobnie na miejscu dawnej mogiły). Zdjęcie Andrzej Bednarski


Pochowany zaraz po śmierci w Licheniu w zbiorowej mogile, podobnie jak wielu powstańców nie miał normalnego pogrzebu. Nabożeństwo żałobne w jego intencji odprawione zostało w kościele w rodzinnym Objezierzu. Drugie planowano w kościele kolegiackim w Szamotułach, jednak do niego nie doszło ze względu na zapowiedź wysokiej kary pieniężnej nałożonej przez władze pruskie.

Ojciec Witolda − Wincenty − po jego śmierci przekazał majątek w Objezierzu najstarszemu synowi Hipolitowi, a sam przeniósł się do Słopanowa. Wybudowano tam dla niego pałac, który − niestety − w pierwszej połowie lat 70. XX wieku został rozebrany. Wincenty Turno zmarł kilka lat po synu, w 1867 roku. Przejmujące są słowa Teodora Żychlińskiego: „życia dokonał, padłszy ofiarą miłości bliźniego; odwiedzając bowiem po chatach włościan zapadłych na tyfus, sam tej chorobie uległ”. W zakrystii kościoła w Słopanowie do dziś wisi zdjęcie Witolda. Od jego imienia nazwano także folwark Turnów w Chojnie − Witoldowo, leżący na zachodnich obrzeżach Błot Wielkich; od 2009 roku postać Witolda Turny upamiętnia tam głaz z tablicą.


Kamień przy dawnym folwarku Turnów – Chojno Błota Wielkie. Zdjęcie Agnieszka Krygier-Łączkowska


Dużo mniej informacji można znaleźć o Mścisławie Żółtowskim herbu Ogończyk z Zajączkowa − synu Antoniego i Seweryny z domu Łaszkowskiej. Służbę wojskową odbył w artylerii w Poznaniu. W kwietniu 1863 roku dołączył do oddziału Taczanowskiego w Pyzdrach i w bitwie pod tą miejscowością dowodził kompanią strzelców. Pod Ignacewem walczył w randze kapitana, awans otrzymał po tym, jak kilka dni wcześniej wyróżnił się w potyczce w okolicach Chocza.

Pod Ignacewem Żółtowski bronił się do końca w jednej z podpalonych przez Rosjan chat. Musiała zrodzić się jednak pogłoska, o tym, że przeżył, gdyż w końcu maja matka (ojciec już wówczas nie żył) poprzez ogłoszenia w prasie prosiła „jego towarzyszów broni o udzielenie wiadomości pewnej jakakolwiek będzie”. Być może niejasność co do losów Żółtowskiego wynikła z tego, że po pierwszej, korzystnej dla powstańców, fazie walki odprowadzał rannego Władysława Niegolewskiego do granicy. Musiano go wówczas widzieć i może takie informacje przekazano rodzinie w Zajączkowie. Okazało się jednak, że wrócił on na pole bitwy wbrew tym, którzy próbowali go przed tym powstrzymać, mówiąc, że bitwa jest przegrana i już się kończy. Żółtowski, jak podaje Teodor Żychliński, odpowiedział na to, że jego powinnością jest pozostać przy swych żołnierzach.

Po potwierdzeniu informacji o śmierci Mścisława w jego intencji odprawione zostało nabożeństwo w kościele parafialnym w Psarskiem. Rodzina Żółtowskich kilkanaście lat później opuściła Zajączkowo, gdyż brat Mścisława Jarosław sprzedał ten majątek Stanisławowi Ponińskiemu.


Pałac w Zajączkowie. Zbudowany w XVIII w. dla Żółtowskich, przebudowany na początku XX w. przez Urbanowskich. Zdjęcie z lat 30. XX w. Źródło – Fotopolska


Poległy pod Ignacewem Stanisław Błociszewski herbu Ostoja był synem ziemian z Przecławia − Antoniego i Rozalii ze Skarzyńskich. W powstaniu listopadowym walczyli ojciec Antoni oraz stryj Stanisław, odznaczony złotym krzyżem Virtuti Militari. Stryj Stanisław szkolił także uczestników Wiosny Ludów w Wielkopolsce, a w czasie powstania styczniowego zajmował się formowaniem oddziałów, zbieraniem broni i funduszów dla powstania.

W czasie walk powstańczych Stanisław Błociszewski z Przecławia nie miał jeszcze 21 lat, urodził się bowiem 19 sierpnia 1842 roku w rodzinnym Przecławiu. Kształcił się w poznańskim Gimnazjum św. Marii Magdaleny, z najwyższym wynikiem zdał maturę i rozpoczął studia prawnicze w Niemczech − w Berlinie i Bonn. Na wiadomość o wybuchu powstania powrócił do domu rodzinnego i razem z bratem Bolesławem dołączył do oddziału Taczanowskiego jako strzelec kompanii kpt. Hegnera. Brał udział w potyczkach pod Pyzdrami i Kołem, w których wykazał zimną krew i odwagę, w czasie obrony Koła jako ochotnik pierwszy zajął szczególnie niebezpieczną pozycję. Pochowany został we wspólnej mogile w Ignacewie, a w kościele w Cerekwicy odprawiono w jego intencji nabożeństwo żałobne.

Polegli pod Ignacewem Turno, Żółtowski i Błociszewski nie byli jedynymi uczestnikami tej bitwy związanymi z regionem szamotulskim. W bitwie ranny w nogę został Napoleon Ksawery Mańkowski herbu Zaremba (1836-1888), syn Teodora Mańkowskiego i Bogusławy z Dąbrowskich − właścicieli Rudek koło Ostroroga, wykształcony w Paryżu inżynier budowy dróg i mostów, przyjaciel Witolda Turny. Z pola bitwy został on wywieziony na wozie przez wycofujący się oddział pod dowództwem Jana Działyńskiego. Za swoją działalność patriotyczną zapłacił potem procesem i półtorarocznym więzieniem. Innego rodzaju represje spotkały urodzonego w Szamotułach w 1839 roku Bolesława Jerzykiewicza. Ten późniejszy pedagog i botanik został zatrzymany po bitwie pod Ignacewem w czasie przekraczania granicy między Królestwem Polskim a Wielkim Księstwem Poznańskim. Ukarano go skreśleniem z listy studentów Uniwersytetu Wrocławskiego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

współpraca Andrzej Bednarski

Bibliografia:

Władysław Chotkowski, Mowa żałobna na pogrzebie śp. Napoleona Mańkowskiego, Kraków-Poznań 1988.
Maciej Grzeszczak, Ignacewo 1863, Warszawa 2015.
Janusz Gulczyński, Ziemia Konińska w czasie Powstania Styczniowego 1863-1864, Konin 1994, t. 3.
Bogusław Polak, Wielkopolanie na polach bitew powstania styczniowego (1863-1864), „Przegląd Polsko-Polonijny” nr 4 zeszyt 2 /2012.
Julian Wieniawski, Kartki z mego pamiętnika, t. 2, Warszawa 1911.
Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863, „Ojczyzna” 1864, nr 122.
Teodor Żychliński, Wspomnienia z roku 1863, Poznań 1888.
Teodor Żychliński, Kronika żałobna rodzin wielkopolskich od 1863-1876 z uwzględnieniem ważniejszych osobistości zmarłych w tym przeciągu czasu w innych dzielnicach Polski i na obczyźnie, Poznań 1877.

Szamotuły, 16.05.2020

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)2025-01-06T11:39:37+01:00

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim

Ubranie lekarza w czasie dawnych epidemii. W dziobie maski umieszczano środki zapachowe (wierzono, że uchronią one przed zarażeniem się od chorego). Miedzioryt Paula Fürsta, ok. 1656 r.

Gaj Mały – krzyż na cmentarzu cholerycznym

Koźle – krzyż i oznakowanie drogi do cmentarza

Binino – krzyż (wykonany przez miejscowego artystę Eugeniusza Tacika) i tabliczka umieszczona na kamieniu

Krzeszkowice – krzyż na cmentarzu cholerycznym. Zdjęcia Zbigniew Dobak

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim

Z powodu pandemii koronawirusa straciliśmy poczucie bezpieczeństwa. Nie ma jednak wątpliwości, że jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż nasi przodkowie, którzy zmagali się z różnymi chorobami zakaźnymi w czasach, kiedy nie zdawano sobie sprawy z przyczyn ich powstania i nie umiano ani się przed nimi chronić, ani ich leczyć.

Epidemie powracały co kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat. Na nowy obszar przynoszą je − oczywiście − ludzie, kiedyś jednak myślano, że winą jest tu złe powietrze – „morowe”, czyli niosące śmierć (mór).

Choroby zakaźne rozprzestrzeniały się wraz w wojskami. Tragiczny był tu, na przykład, XVII-wieczny najazd Szwedów (potop szwedzki), który – oprócz strat wojennych (ludzkich i materialnych) − przyniósł głód i empidemie. Doszło wówczas do wyludnienia wielu miast w Wielkopolsce. Szamotuły, w połowie XVI w. zamieszkiwane przez 1500 osób, ponad sto lat później (w 1676 r.) stały się niewielką miejscowością, liczącą 384 mieszkańców (Wronki – 455). Chorobą, która zbierała wówczas śmiertelne żniwo, była – najczęściej – dżuma, zwana „czarną śmiercią”.

Podobna sytuacja nastąpiła w czasach wojen napoleońskich. W 1813 roku, w czasie epidemii ospy, zmarł Stanisław Mycielski − właściciel, m.in., Szamotuł. W kampanii 1806/1807 dosłużył się on stopnia pułkownika, a później − jako lekarz − w stworzonym przez siebie szpitalu w Poznaniu opiekował się chorymi żołnierzami wojsk francuskich i polskich. Tam też zaraził się ospą od chorych.


Binino – cmentarz choleryczny


XIX wiek przyniósł koszmar cholery. Głównymi objawy tej choroby: silna biegunka i uporczywe wymioty powodowały odwodnienie organizmu i pozbycie się z niego niezbędnych elektrolitów, mogły też doprowadzić do niewydolności sercowo-naczyniowej. Śmiertelność cholery była wysoka − ok. 50%. Do zakażenia dochodziło zwykle przez wypicie wody zanieczyszczonej ludzkimi odchodami lub zjedzenie skażonej żywności (owoców i warzyw). Mechanizm zakażenia nie był znany do 1883 r., kiedy to opisał go Robert Koch − odkrywca bakterii cholery. Dopiero wówczas można było skutecznie zapobiegać tej strasznej chorobie, głównie przez dostęp do nieskażonej wody.

Pierwszą epidemię cholery − z 1831 r. − znów związać można z  ruchami wojsk. W 1830 r. choroba ta z Azji dotarła do Rosji, na ziemie zaboru rosyjskiego przynieśli je żołnierze, którzy przybyli, aby stłumić powstanie listopadowe. Ofiarami tej epidemii byli np. książę Konstanty i dowódca armii rosyjskiej Iwan Dybicz. Epidemia rozprzestrzeniała się dalej, objęła pozostałe ziemie polskie pod zaborami (przenosili ją powstańcy i kupcy), a także inne państwa europejskie.

W Szamotułach pierwsze śmiertelne ofiary tej epidemii wystąpiły w październiku 1831 r. Na cholerę zmarł ówczesny rabin i wielu innych mieszkających w mieście Żydów. Jak można przeczytać w piśmie „Z Grodu Halszki” (1933 nr 5), „ludzie marli tak, że nie można było nadążać grzebać zmarłych”. Miejscem pochówku stał się założony w tym roku cmentarz parafii kolegiackiej, a także specjalny cmentarz na położony po lewej stronie drogi do Obrzycka, pomiędzy Szamotułami a Gajem Małym. Na miejscu tym, na niewielkim pagórku,  do dziś stoi krzyż (obecny z 2009 r.). „Jak opowiadają ludzie starsi, wspomniany pagórek był daleko większy, lecz deszcze, wichry i pług go coraz bardziej niwelowały. Ponieważ jednak oracz zbyt często za daleko sięgał i wygrzebywał jeszcze kości, wobec tego władza w obawie przed ewentualnym powtórzeniem się epidemii rozkazała to miejsce opłocić lasem” − pisze autor artykułu. Dziś z lasu zostało zaledwie kilka drzew.


Niewierz – krzyż na dawnym cmentarzu cholerycznym


Trzeba tu dodać, że zmarłych grzebano zwykle w mogiłach zbiorowych, trumny posypywano wapnem. Pochówki odbywały się najcześciej w dniu śmierci. Na ziemiach polskich przyjęło się stawianie na cmentarzach cholerycznych − wzorem hiszpańskim − specjalnych krzyży z dwoma ramionami poprzecznymi, zwanych karawakami. Cmentarze choleryczne uznawane były przez lokalne społeczności za „miejsca nieczyste”, których się nie odwiedza. Czasami krzyże − karawaki stawiane były także dla ochrony miejscowości przed zarazą, noszono je też jako amulety.

Kolejne epidemie cholery przeszły przez Wielkopolskę, w tym przez region szamotulski, w latach 1848, 1852, 1860-1862, 1872-73.

Jesienią 1848 r. do rozprzestrzenienia się choroby w naszym regionie najprawdopodobniej przyczynił się ruch osobowy na nowo otwartej linii kolejowej Poznań − Szczecin.

W najbliższych okolicach Szamotuł istniały jeszcze − prawdopodobnie − dwa inne cmentarze choleryczne: pomiędzy Szamotułami i Gałowem (nowy krzyż postawiono tam w 2018 r.) oraz na łąkach po prawej stronie przy wjeździe do Śmiłowa.

Kolejne cmentarze choleryczne w gminie Szamotuły znajdują się w Krzeszkowicach koło Otorowa (krzyż w kępie drzew, 200 m od budynku dawnej szkoły) oraz w Koźlu (krzyż w lesie po lewej stronie drogi w kierunku Zapustu i Ostroroga).

W gminie Ostroróg cmentarz choleryczny zachował się w Bininie. Odnowiono go w 2010 r.: oprócz nowego drewnianego krzyża umieszczono tam pamiątkowy głaz, postawiono też nowe metalowe ogrodzenie. Obok rośnie dąb-pomnik przyrody.


Koźmin – krzyż na dawnym cmentarzu cholerycznym


Wcześniej, bo w 2007 r., uporządkowano dawny cmentarz choleryczny w Nowej Wsi koło Wronek (ul. Kasztanowa). Teren ten przez wiele lat stanowił dzikie wysypisko śmieci, obecnie znajduje się tam krzyż i głaz z tabliczką. Jako kolejne miejsca w gminie Wronki, gdzie chowano ofiary epidemii cholery, wymienia się Nadolnik (droga z Wronek w kierunku Smolnicy) oraz Wróblewo (prawdopodobnie).  

Dawne cmentarze choleryczne znajdowały się również w Koźminie koło Obrzycka (krzyż) i w Niewierzu koło Dusznik (krzyż z datą epidemii: 1852, ul. Leśna). Zagadnienie to niewątpliwie wymaga dalszego opracowania.

Agnieszka Krygier-Łączkowska i Andrzej Bednarski

Zdjęcia Andrzej Bednarski


Karawaka – zdjęcie poglądowe (Bartniki, pow. przasnyski). Zdjęcie – domena publiczna


Szamotuły, 03.05.2020

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim2025-01-06T11:40:32+01:00

Tekla Kwilecka i krzyż z Binina

Stefan Kwilecki – syn Tekli Kwileckiej, ok. 1890 r.

Barbara z Mańkowskich Kwilecka z jednym z synów, ok. 1874 – synowa i wnuk Tekli Kwileckiej

Wanda z Kwileckich Niegolewska – córka Tekli Kwileckiej. Źródło: Maria Bruchnalska, Ciche bohaterki. Udział kobiet w powstaniu styczniowym, 1932

Władysław Maurycy Niegolewski – zięć Tekli Kwileckiej

Krzyż w Bininie. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Emilia Sczaniecka (1804-1896), zdjęcie z lat 60. XIX w. Źródło – Polona

Bibianna Moraczewska (1811-1877), zdjęcie z lat 60. XIX w. Źródło: Maria Bruchnalska, Ciche bohaterki. Udział kobiet w powstaniu styczniowym, 1932

„Dziennik Poznański” 1894 nr 149

Statut Towarzystwa Pomocy Naukowej dla Dziewcząt – organizacja działała do 1939 r. Wersja statutu opublikowana w 1930 r. Źródło – Polona

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Tekla Kwilecka i krzyż z Binina

W lipcu 1862 roku przed sądem w Szamotułach toczyła się sprawa przeciwko hrabinie Tekli Kwileckiej z Dobrojewa oraz jej rządcy Walentemu Janasowi. Oskarżeni zostali oni  o „opór stawiany władzy rządowej”. Za sformułowaniem tym kryła się sprawa umieszczenia przy drodze w Bininie drewnianego krzyża pomalowanego biało-czerwono.

Tekla Kwilecka w Dobrojewie zamieszkała w listopadzie 1932 roku, po ślubie z Leonardem Kwileckim. Był on synem Klemensa i jego najbliższej kuzynki Anieli – jedynej córki Adama Kwileckiego, który w latach 90. XVIII w. wzniósł dobrojewski pałac, spalony i zburzony w okresie okupacji hitlerowskiej (por. artykuły http://regionszamotulski.pl/palac-w-dobrojewie/ i http://regionszamotulski.pl/dobrojewo-historia/).


Zespół pałacowy w Dobrojewie, ok. 1912 r.


Tekla pochodziła z rodziny Sieroszewskich herbu Nabram (rodzice Kazimierz i Anna z domu Swinarska), przyszła na świat 16 września 1807 roku w Kakawie (Kaliskie). Jej przyszły mąż – Leonard Kwilecki wziął udział w powstaniu listopadowym, walczył pod dowództwem gen. Giorolamo Ramorino − Włocha zwerbowanego do służby w wojskach powstańczych. Według przekazów Leonard zabrał do powstania konie ze stadniny w Dobrojewie (por. http://regionszamotulski.pl/stadnina-w-dobrojewie/).

Leonard Kwilecki zmarł w 1844 r. po długiej chorobie. Tekla przez wiele lat troskliwie opiekowała się mężem, na nią spadło wychowanie dzieci i troska o rozległy majątek. Małżeństwo doczekało się trojga dzieci. Najstarsza był Wanda (1834-1912), która w 1855 r. poślubiła Władysława Niegolewskiego (1819-1885) − doktora prawa, działacza niepodległościowego, posła na sejm pruski, współzałożyciela Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk, a zarazem syna Andrzeja Niegolewskiego − ziemianina, bohatera szarży pod Samosierrą (1808). Spadkobiercą majątku, tzw. Dobrojewszczyzny, został Stefan Kwilecki (1839-1900), który w 1866 roku ożenił się z Barbarą z Mańkowskich (1845-1910), panną z nieodległych Rudek (por. http://regionszamotulski.pl/barbara-kwilecka-dzialaczka-narodowa-i-spoleczna/). Syn Klemens, najmłodsze dziecko Tekli i Leonarda, zmarł w wieku 12 lat.


Pałac w Dobrojewie na pocztówkach z ok. 1910 r.


Pierwsze zachowane informacje związane z działalnością narodowo-społeczną Tekli Kwileckiej dotyczą Wiosny Ludów w Wielkopolsce. Razem, między innymi, z Emilią Sczaniecką i Bibianną Moraczewską, weszła w skład − powołanej 24 marca 1848 roku − Dyrekcji Opieki nad Rannymi. Zakładała szpitale, wizytowała je, sama opatrywała rannych w walkach, starała się też o pomoc tym, którzy zostali uwięzieni. Na cele tej działalności przekazała rodowe srebra.

Krzyż w Bininie

W 1861 roku w Warszawie doszło do wielkich manifestacji patriotycznych, w czasie których domagano się zagwarantowania przez władze praw obywatelskich i przeprowadzenia reform społecznych. 27 lutego i 8 kwietnia wojsko rosyjskie otworzyło ogień do demonstrantów. Masakry wstrząsnęły Polakami, nie tylko w zaborze rosyjskim.

Właśnie po tych wydarzeniach, jak pisał autor artykułu z „Dziennika Poznańskiego” (lipiec 1862, nr 179), w różnych częściach powiatu szamotulskiego w grudniu 1861 roku ustawiono krzyże ku czci ofiar poległych Polaków. Jeden z nich stanął z inicjatywy Tekli Kwileckiej w Bininie, przy skrzyżowaniu dróg z Dobrojewa i z Ostroroga: „Krzyż ten jest z obrobionego drzewa, w wyższej części biały z obwódką pąsową, w dolnej zaś części czerwony z białą obwódką pomalowany, i nie ma na sobie krucyfiksu [figury Jezusa], tylko jak inne krzyże żelazną koronę cierniową”. Z polecenia zarządcy Dobrojewa – Walentego Janasa wykonał go czeladnik stolarski z Wielonka – Walenty Fijak. Prokuratura oskarżyła hrabinę Kwilecką i Walentego Janasa o „karygodny opór przeciw władzy rządowej” i ustawienie „znaku mogącego publiczną spokojność naruszyć”. Trzeba jednak dodać, że ani sąd w Szamotułach, ani poznański sąd apelacyjny nie uznało tego czynu za karygodny i wniosek prokuratury oddaliły, a proces z dnia 21 lipca 1862 roku odbył się na rozkaz najwyższego trybunału w Berlinie. Prokurator chciał zasądzenia od hrabiny Kwileckiej kary 25 talarów, a od Walentego Janasa – 3 talarów (lub 3 dni więzienia).


Krzyż w Bininie – wygląd współczesny. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Tekla Kwilecka zjawiła się na procesie razem z zięciem Władysławem Niegolewskim − dr. prawa. Niegolewski chciał podjąć się obrony teściowej, najpierw jednak próbował przekonać sąd do tego, żeby obrady toczyły się w języku polskim, argumentując, że najważniejszy jest oskarżony, który musi dokładnie rozumieć proces, a hrabina Kwilecka „ani nawet słowa po niemiecku nie rozumie”. Kiedy sąd ogłosił, że postępowanie będzie się toczyło po niemiecku, Tekla Kwilecka uznała, że w takim razie woli być sądzona zaocznie i razem z Władysławem Niegolewskim opuścili posiedzenie.

Mowę obrończą − po niemiecku − wygłosił radca Szuman, formalnie będący obrońcą Walentego Janasa. Korespondent „Dziennika Poznańskiego” obszernie zrelacjonował to wystąpienie. Obrońca wniósł on o uniewinnienie obojga oskarżonych. Najpierw, używając sformułowań nieco patetycznych, nakreślił tło wydarzeń:

„Na krańcach wschodnich Europy żył od lat tysiąca naród, który nigdy nie zapragnął cudzego, spokojnie orał swe ziemie, nie prowadził wojen zaborczych, który krew swych najlepszych synów poświęcał za spokój Zachodu, by ludy inne bez obawy przed tą nawałą barbarzyńskich hord spokojnie pielęgnować mogły sztuki i nauki. I na ten nieszczęśliwy naród i na to nieszczęśliwe państwo zła przyszła godzina, kiedy sąsiedzi, z których niejednemu byt był uratował, nań uderzyli i go rozebrali. I otóż niemal sto lat od tej nieszczęśliwej chwili minęło, i jak złe, samo w sobie ma zarodki złego, skutki i owoce tego czynu rosną i krzewią się aż po nasze lata”.


Rosyjska armia strzela do polskich patriotów w Warszawie, 8.04.1861 r. Ilustracja inspirowana obrazem (Tony Robert-Fleury).


Dalej obrońca przedstawiał wydarzenia, które rozegrały się w 1861 roku w Warszawie: „Po jednej stronie garstka klęczącego i modlącego się ludu, który ze łzami w oczach ręce podnosił do nieba i błagał Boga i Bogarodzicę, by się nad nim ulitowali, po drugiej stronie tysiące wściekłych wojowników, knutem, szablą, bagnetem i kulą garstkę tę rozpędzający. Krwią wojsko moskiewskie naznaczyło dni one na ulicach Warszawy, krwawymi głoskami zapisała historia dni te i imiona ofiar w rocznikach swoich”.

Następnie odnosił się do krzyży, które stawiano w związku z warszawskimi wydarzeniami i pytał retorycznie: „I cóż za dziw, i cóż za zbrodnia, jeśli współbracia ich dni te i ofiary w sercach swych zapisali, cóż by była za zbrodnia, chociażby im na pamiątkę oraz jako ofiarę i modlitwę dla Boga, żeby ich od podobnych dni zachował, stawili krzyże, krzyże, które jak wiadomo, w świecie katolickim są znakami modlitwy, podziękowania lub ofiary?”

W ostatniej części swojego wystąpienia radca Szuman udowadniał, że krzyże nie są znakami zakazanymi, gdyż nie wzbudzają „rozruchu”, a skłaniają do modlitwy. Jeśli związać je z wydarzeniami w Warszawie, może to być modlitwa w intencji obrony przed „olbrzymem rosyjskim”. Krzyże nie mają zatem żadnego związku politycznego z Prusami, a ich kolor biały i czerwony − jak dowodził obrońca − są kolorami kościelnymi od wieków stosowanymi w dekoracjach krzyży.

Ostatecznie sąd uniewinnił oskarżonych, wskazując, że krzyże nie są znakami zabronionymi i choć krzyż w Bininie stoi już od kilku miesięcy, nie doszło do zakłócenia spokoju publicznego.


Bitwa pod Ignacewem – obraz Juliusza Kossaka


Walka i praca organiczna

Pół roku po procesie, który toczył się przed sądem w Szamotułach, w zaborze rosyjskim doszło do wybuchu powstania.

Tekla Kwilecka, działając w Kółku Pań Wielkopolskich, znów zabiegała o udzielenie pomocy powstańcom. Broń dla powstania w Belgii kupował jej syn Stefan, a potem − poszukiwany przez policję pruską − ukrywał się przez kilka miesięcy. Przez granicę między zaborami przedostał się natomiast zięć Władysław Niegolewski. Na początku maja w bitwie pod Ignacewem został ranny i wrócił do Wielkopolski, gdzie − oskarżony o zdradę stanu − odbył karę w wiezieniu w Głogowie. W działania narodowowyzwoleńcze zaangażowała się w tym czasie również córka Tekli Kwileckiej, a żona Władysława Kwileckiego – Wanda. Jeszcze przed powstaniem potajemnie − razem ze Sczaniecką, Moraczewską i Jarochowską − szkoliła przyszłe sanitariuszki, a potem sama pomagała rannym na polach bitwy i w szpitalach. Po powrocie do Wielkopolski wspierała uwięzionych polskich patriotów.

W 1864 roku Tekla Kwilecka po raz kolejny stanęła przed sądem w Szamotułach. Tym razem zarzucano jej zbieranie składek na rzecz Polaków więzionych w więzieniu w Moabicie, jednak i tym razem udało jej się uzyskać wyrok uniewinniający. Zamieszkała w Poznaniu, gdzie zajęła się pracą na rzecz oświaty dziewcząt i działalnością charytatywną.  

W 1871 r. − po raz kolejny działając wspólnie z Emilią Sczaniecką i Bibianną Moraczewską − założyła Towarzystwo Pomocy Naukowej dla Dziewcząt, które wspierało edukację zawodową niezamożnych młodych kobiet. Tekla Kwilecka do śmierci należała do dyrekcji tej organizacji. Na krótko przed śmiercią w polskiej prasie poznańskiej ukazała się podpisana przez nią odezwa wzywająca do zbierania składek na oświatę ludową, aby w ten sposób upamiętnić setną rocznicę rozbiorów Polski.

Zmarła 2 lipca 1894 r. w Poznaniu, pochowana została w grobach rodzinnych w Kwilczu.

W prasie poznańskiej żegnano ją w ten sposób: „Całe życie śp. Tekli zasadzało się na pielęgnowaniu tych dwóch cnót, coraz rzadszych w naszych czasach: miłości i poświęcenia. Była to też jedna z tych prawie już legendarnych matron polskich, które wziąwszy sobie za dewizę zdanie: „módl się i pracuj” ściśle ich przestrzegały w swym życiu na dobro kraju i pożytek bliźnich”.

Szamotuły, 03.03.2020

Tekla Kwilecka i krzyż z Binina2025-01-06T11:41:47+01:00
Go to Top