About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Zamek Górków w obiektywie Jana Kulczaka

Zamek Górków w obiektywie Jana Kulczaka

Pierwszy budynek zamku powstał ok. połowy XV w. Był to wówczas drugi z szamotulskich zamków, pierwszy – zbudowany sto lat wcześniej – znajdował się na miejscu dzisiejszego kościoła św. Krzyża i zabudowań poklasztornych (jego mury częściowo wtopiły się w te budowle). Ponieważ miasto z czasem stało się własnością dwóch gałęzi rodu, Dobrogost Świdwa Szamotulski zdecydował o wzniesieniu swojej rezydencji w dzisiejszym miejscu. Zięć Szamotulskich, Łukasz II Górka, ok. 1518 r. całkowicie przebudował zamek, a stojącą w pobliżu basztę przystosował do celów mieszkalnych. Po nim modernizację w stylu renesansowym przeprowadził Łukasz III Górka (mąż Halszki z Ostroga). Po jego śmierci zamek przechodził w ręce różnych rodzin szlacheckich. W XIX w. dłużej zamek był własnością rodu Sachsen-Coburg-Gota, w 1869 r. nastąpiła kolejna przebudowa. W czasie ostatniej – w latach 1978-1987 – uwypuklono pierwotne elementy gotyckie. Od 1990 r. zamek stał się jednym z obiektów muzealnych, powołano wówczas Muzeum – Zamek Górków (istniejące od 1957 r. Muzeum Ziemi Szamotulskiej mieściło się tylko w baszcie).

Zdjęcie z II poł. lat 80.

Szamotuły, 16.04.2018

Zamek Górków w obiektywie Jana Kulczaka2025-01-07T12:51:21+01:00

Projekt: Mieczysław Kwilecki jako organicznik

Trzecia edycja organizowanego przez Bramę Poznania programu edukacyjnego „Szkoła Dziedzictwa” odbywa się pod hasłem: działaj! Realizowane w poszczególnych szkołach projekty popularyzują postaci historyczne, działające na rzecz lokalnej społeczności.


Lapbooki przekazane do Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Szamotuły


Wystawa na ogrodzeniu szkoły

Hrabia Mieczysław Kwilecki – nasz organicznik

Uczniowie gimnazjum dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym w Zespole Szkół Specjalnych im. Jana Brzechwy w Szamotułach zrelizowali projekt edukacyjny poświęconuy postaci Mieczysława Kwileckiego z Oporowa. Inspiracją do ich działań stał się zamieszczony na naszym portalu artykuł Ireny Kuczyńskiej i Michała Dachtery  http://regionszamotulski.pl/mieczyslaw-kwilecki-z-oporowa/.

Poniżej zamieszczamy przygotowany w ramach projektu film oraz podsumowujące projekt sprawozdanie.



Szamotuły, 10 kwietnia 2018 r.

Jaśnie Wielmożny Panie Hrabio, Mieczysławie Kwilecki!

Dowiedzieliśmy się o Tobie tak wiele, a dzięki Twojej osobie również o jakże trudnej historii Polski i Polaków żyjących w XIX wieku, że postanowiliśmy napisać do Ciebie list. Na jego wstępie pragniemy Ci się przedstawić, ponieważ Ty o nas, żyjących współcześnie poszukiwaczach organiczników, nie wiesz zapewne zbyt wiele… Otóż jesteśmy uczniami gimnazjum dla uczniów z niepełnosprawnością intelektualną w stopniu umiarkowanym w Zespole Szkół Specjalnych im. Jana Brzechwy w Szamotułach, a to co nas cechuje i wyróżnia, to niezwykła ciekawość świata i ludzi.

Z pewnością interesuje Cię, co łączy Ciebie i nas, i dlaczego adresujemy ten pełen uznania list właśnie do Ciebie? Zatem zacznijmy od początku, Mieczysławie… Pewnego jesiennego dnia nasza pani, Aleksandra Piątkowska, przyszła do nas z misją: droga młodzieży od dziś poszukujemy wyjątkowego człowieka, który żył w trudnych czasach, kiedy Polski nie było na mapie, bo zagarnęli ją zaborcy, a on mimo to starał się, by Polskę dla nas ratować, ale nie walką i siłą, tylko swoją pracą, pomysłowością i poprzez pomaganie. Powiedziała nam wtedy, że taki człowiek nazywa się organicznikiem i wyjaśniła też, dlaczego właśnie tak. Ależ nas wtedy ogarnęła ciekawość!

No i się zaczęło… poszukiwanie organicznika z naszego regionu rozpoczęliśmy od rozpytywania. Najpierw zapytaliśmy panią Gosię, która uczy historii w naszej szkole, potem jeszcze kilku innych nauczycieli, a potem na poszukiwania wyruszyliśmy do Biblioteki Publicznej MiG Szamotuły im. Edmunda Calliera, gdzie w czytelni natrafiliśmy na fantastyczną publikację Romualda Krygiera, w której opisywał wielu wybitnych Szamotulan. Ale nam wciąż było mało, więc pytaliśmy rodziców i dziadków, i w ogóle wszystkich, nawet panią Małgosię Rynarzewską, pracownicę Muzeum Zamku Górków, bo tam też Ciebie szukaliśmy. W końcu na zajęciach komputerowych Mateusz wpadł na pomysł, że poszukamy w Internecie. Mieczysławie, Ty nie wiesz co to Internet! Zdradzimy Ci tylko tyle, że on nam pomógł i wskazał nam właśnie Ciebie! Znaleźliśmy profil na portalu społecznościowym o nazwie Region szamotulski – portal kulturalno-historyczny. Napisaliśmy do nich list, tak jak dziś do Ciebie, tylko że elektroniczny, a nie papierowy i nie piórem, a za pomocą klawiatury. Wiemy, Mieczysławie, to wszystko jest dla Ciebie z pewnością bardzo dziwne, ale zaufaj nam. Wyobraź sobie, że pani Agnieszka Krygier-Łączkowska z tego portalu wskazała nam właśnie Ciebie i kiedy przeczytaliśmy, ile Ty dla nas zrobiłeś, to nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, że trzeba się bliżej poznać! Mieczysławie, wygrałeś ten nasz klasowy konkurs, a konkurentów miałeś zacnych: Roman May, Bolesław Dezydery Kościelski, Andrzej Degórski. Panią Agnieszkę zaciekawił nasz projekt i obiecała o naszej wspólnej sprawie napisać na prowadzonej przez siebie stronie.

Kiedy już mieliśmy Cię w garści, trzeba było postawić sobie jakieś cele – tak mówiła nasza pani i ona tymi celami się zajęła. My natomiast zajęliśmy się sprawą po stokroć ważniejszą i trudniejszą, bo ich realizacją. Cele były całkiem zacne, bowiem mieliśmy dowiedzieć się, kim byli organicznicy i w jaki sposób działali, mieliśmy poszukiwać na różne sposoby wybitnego organicznika z naszego, szamotulskiego regionu i dowiedzieć się o nim jak najwięcej, a wiedzę tę przekazać dalej. Mieliśmy też odwiedzić miejsca, które były mu (Tobie) bliskie, dowiedzieć się, jak żyli i mieszkali ludzie w XIX wieku. Mieliśmy rozsławić jego (Twoje) imię w naszym regionie, a na dodatek nakręcić film. I w tym całym szaleństwie mieliśmy nie zapomnieć o prawach autorskich, o istnieniu których przy tej okazji się dowiedzieliśmy.   Mieczysław, nie jest nam łatwo z tą naszą panią 😉

Najpierw przypomnieliśmy sobie na fotografiach zeszłoroczną wycieczkę – wyjazd całej szkoły do Dziekanowic, do Wielkopolskiego Parku Etnograficznego, żeby zobaczyć, jak żyli ludzie w Twoich czasach, jak wyglądały domy na wsi i dworki podobne do tego, w którym mieszkałeś, hrabio. Ależ tam było pięknie! Zaskoczyło nas, że tak dużo pracy mieli ludzie żyjący w Twoich czasach. My teraz mamy w gospodarstwach maszyny, które pomagają nam przy hodowli zwierząt i uprawie pól. W sumie to dzięki Tobie, między innym, bo wprowadzałeś wiele innowacji w swoim gospodarstwie i ludzie te Twoje nowinki podglądali i wprowadzali u siebie. Nawet z sąsiednich krajów przyjeżdżali poznawać Twoje działania!

Mieczysławie, mieszkałeś tak blisko nas, w Oporowie, że chcąc Cię poznać, wstyd byłoby Cię nie odwiedzić, więc wybraliśmy się na Twoje włości. Okazało się, że mieszkałeś  bardzo blisko Szymona z klasy przysposabiającej do pracy. Niestety, tu smutne wieści. Twój dworek spłonął i zastaliśmy tylko ruiny. Szymon widział ten pożar i pamięta, żal straszny, bo pięknie mieszkałeś. Ruiny, które pozostały, wciąż robią wrażenie. Odwiedziliśmy też Ostroróg, żeby zobaczyć w kościele tablicę upamiętniającą Twoje życie i przechadzaliśmy się ulicą, która teraz nosi nazwę Wronieckiej, ale kiedyś nazywała się ulicą Mieczysława Kwileckiego, czyli całkiem jak Ty.

Czytaliśmy też w publikacji o Tobie, że niesamowite rzeczy robiłeś w Poznaniu. Nie było tym razem sposobności szukać Twoich śladów w Poznaniu, ale w tej sytuacji nasz pani się wykazała i nagrała dla nas te ważne miejsca, i opowiedziała nam o nich i Twoich zasługach. Wiesz, my jeździmy do Poznania i nie raz widzieliśmy Teatr Polski, który współtworzyłeś, czy Hotel Bazar, w którym tak prężnie działałeś. Ale jak już się ta nasza pani tak postarała, to myśmy udawali zaciekawienie, żeby jej przykrości nie robić.

W końcu uznaliśmy, że znamy Cię na tyle, że czas podzielić się tą znajomością z innymi. Tym sposobem opowiedzieliśmy o Tobie przy okazji karnawałowego spotkania z zaprzyjaźnionymi z nami seniorami z Koła Diabetyków Halszka. Opowiedzieliśmy im kilka słów o Tobie z pomocą prezentacji multimedialnej, którą przygotowaliśmy z naszą panią, przy okazji dowiadując się ciekawych rzeczy o prawach autorskich. Wiesz, w takiej prezentacji, żeby była ciekawa, trzeba pokazać fotografie, a my nie chcieliśmy ich sobie ot tak po prostu przywłaszczyć, więc napisaliśmy do administratora portalu „Ostroróg na kartach historii”, Pana Michała Dachtery, czy by nam takich fotografii użyczył. I wyobraź sobie, że się zgodził, i podpowiadał nam i przesyłał ciekawe inspiracje, i w ogóle bardzo się tym naszym projektem zainteresował, i nawet napisał o nas!

Wyobraź sobie, że to nasze poznawanie Ciebie tak bardzo nas zaciekawiło, że postanowiliśmy czym prędzej przystąpić do działań, które pozwolą nam opowiedzieć innym o Tobie. Stworzyliśmy lapbooka o Twoich wspaniałych poczynaniach, który przekazaliśmy do Biblioteki Publicznej MiG Szamotuły, aby wszyscy Szamotulanie mogli bliżej Cię poznać. Tak się paniom bibliotekarkom ta nasza praca spodobała, że zaprosiły na portalu FB mieszkańców Szamotuł i okolic do jej obejrzenia.

Dla tych, co do biblioteki mają nie po drodze, przygotowaliśmy uliczną wystawę o Tobie na jednej z głównych ulic Szamotuł (na ul. Jana Pawła) Tam nie mogłeś pozostać niedostrzeżony. Każdy, kto tamtędy przechodzi, ma okazję, by poznać Twoją historię! Także uczniowie z naszej szkoły, zapoznali się z tą wystawą. Nie martw się, lapbooka też widzieli i czytali.

Drogi Hrabio, wspominaliśmy już, że ta nasza pani to ciągle wymyśla nam jakieś zadania, a potem na nas zrzuca ich realizację? Całe szczęście, teraz trochę nam pomogła, bo sprawa była niełatwa. Tu znowu się mocno zdziwisz, ale my nagraliśmy o Tobie film, w którym sami też wystąpiliśmy, choć trema nas przed kamerą dopadła. Jeśli masz na czym odtworzyć, to chętnie Ci go podeślemy. Opowiadamy w nim o Tobie, by wszyscy Cię poznali.

Mieciu, bo chyba na tym etapie zażyłości naszej znajomości, możemy już się tak do Ciebie zwracać, chcieliśmy powiedzieć, że miło było Cię poznać i że jesteśmy Ci wdzięczni za to, co zrobiłeś dla nas, naszego regionu, za Twoją pracę organiczną. Tak prężnie działałeś, teraz działamy my i działaniem zarażamy!

Z wyrazami ogromnego szacunku

Uczniowie klasy 3 gimnazjum Zespołu Szkół Specjalnych im. Jana Brzechwy w Szamotułach

z panią Olą Piątkowską

Szamotuły, 14.04.2018

Projekt: Mieczysław Kwilecki jako organicznik2025-01-02T12:13:03+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Naciągacze i kapusie

Obrazki z przeszłości, część 11.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

NACIĄGACZE I KAPUSIE


Ojciec Teodor Wąsowski prowadzi w Szamotułach prywatny gabinet dentystyczny. Chociaż źle się dzisiaj czuje, idzie do pracy. Przyjadą przecież pacjenci z Pamiątkowa i okolic. Nie może ich zawieść.


Po godzinach urzędowania prace protetyczne wykonuje w domu sam. Robi protezy, chromowane mosty, złote koronki ‒ nie z tombaku, lecz ze złota. Każdy materiał przyniesiony przez pacjenta zapisuje dokładnie w specjalnej księdze. Nie może być pomyłek. Resztę złota, z podpisem odbioru, zwraca pacjentowi. Mama doskonale jest zorientowana w dokumentacji prowadzonej przez męża. Każdy zabieg zarejestrowany jest w innej księdze wraz z nazwiskiem, adresem i zapłaconą lub wpłaconą kwotą. Tu też jest wszystko prawidłowo prowadzone.

Po kilku dniach pobytu w szpitalu ojciec umiera. Ciężka żałoba, a już następują rozliczenia z pacjentami. Są i tacy, którzy żądają zwrotu złota, chociaż nie byli zarejestrowani w żadnej z ksiąg. Takich naciągaczy było kilku, co urągało solidności i uczciwości rodziców.


Rynek w Szamotułach, dom, w którym mieszkała rodzina Wąsowskich


Dzisiaj uroczystości rodzinne, w inny dzień odwiedzą nas miejscowi goście. Zbliża się wieczór i pojawiają się na ulicy specjalne indywidua. Stoją w bramie po przeciwnej stronie ulicy. Nie trzeba się domyślać – kto to? Czarne skórkowe płaszcze i takie same kapelusze. Ten ubiór odróżnia ich od reszty społeczeństwa. Ktoś mówi: „Znów stoją kapusie, szybko doniosą, gdzie trzeba”.

Jeden taki zjawia się w drzwiach naszego mieszkania z pretensją, że został czymś przed chwilą oblany. Kapał mu jeszcze z kapelusza nie ściągnięty galaretą – rosół. Mama wystawiła go za okno na parapecie do szybszego zastygnięcia. Lodówki przecież nie mamy. Ktoś z nas nieświadomie przymknął okno i … Nie wiem tylko, dlaczego jegomość spacerował pod naszymi oknami, które mieszczą się na drugim piętrze. Jest w związku z tym duże zamieszanie. Rodzice płacą odszkodowanie. Nie wiem też za co, skoro tłuszcz dobrze konserwuje skórę?

I to wszystko działo się w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX wieku.


CZERWIEC 1956

Mama kroi chleb

Zawsze robi znak krzyża

Łamie rozkłada i suszy

na rozgrzanej blasze

kuchennego pieca

Nocą uszyje płócienny worek

i powiesi go we wnęce

na drzwiach

pod kredowym napisem

K + M + B 1956

Ktoś rozpowiada szepce

W Poznaniu na ulicy czołgi

na bruku krew

Pod kaflem iskra żar

Poci się dzień

w dreszczu stoi noc

W szczelinie stołu

okruch chleba




Szamotuły, 10.04.2018

Gabinet dentystyczny Teodora Wąsowskiego

Wizyta u kolegi dentysty Mackiewicza we Wronkach (Tadeusz Hancyk, gospodarz, Teodor Wąsowski)

Teodor Wąsowski (1911-1967)

Poznań, 28 czerwca 1956 r.

Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Naciągacze i kapusie2025-01-04T11:44:12+01:00

Mieczysław Kwilecki z Oporowa

Mieczysław Kwilecki – zasłużony dla Wielkopolski pan na Oporowie

W Oporowie w powiecie szamotulskim przez 63 lata żył i działał hrabia Mieczysław Kwilecki – bardzo zasłużony dla Wielkopolski – „pan z wyglądu i zachowania”. Przez 30 lat był dyrektorem Hotelu Bazar w Poznaniu, w Teatrze Polskim miał swoją lożę ale jego pasją było Oporowo i gospodarstwo wiejskie. Dziś po kwitnącym majątku Mieczysława Kwileckiego, położonym 4 km od Ostroroga, pozostał opuszczony pałac, zabudowania folwarczne i resztki parku dworskiego.

W kościele parafialnym w Ostrorogu, który przebudował jego pradziadek Adam Kwilecki, znajduje się tablica, którą w 1918 roku ‒ po śmierci Mieczysława hrabiego Kwileckiego ‒ ufundowali urzędnicy majętności Oporowo. Hrabia nie doczekał odzyskania przez Polskę niepodległości. Do 1939 roku dzisiejsza ulica Wroniecka w Ostrorogu nazywała się ulicą Kwileckich. Wiodła z miasteczka do majątków tej zasłużonej wielkopolskiej rodziny.

Z lewej: Adam Kwilecki – pierwszy właściciel Oporowa – pradziad Mieczysława Kwileckiego. Z prawej: Izabela von Tauffkirchen zu Guttemberg und Englburg, żona Hektora Kwileckiego – matka Mieczysława, Fundatorka Kościoła w Licheniu, który stał się miejscem pielgrzymek (portret wisi w Galerii piękności w Zamku Nymphenburg pod Monachium, zdjęcie udostępnił Michał Kwilecki).

Informacje o rodzinie Kwileckich oraz zdjęcia z ich rodzinnego archiwum zgromadził Michał Dachtera – administrator profilu Ostroróg na kartach historii na Facebooku, pasjonat historii Ostroroga i okolicy, który zaproponował wspólne napisanie tego tekstu.

Cofnijmy się zatem do połowy XIX wieku, kiedy do Oporowa przyjeżdża Mieczysław Kwilecki – prawnuk Adama Klemensa Kwileckiego, który w 1774 roku (jeszcze przed II rozbiorem Polski i przyłączeniem Wielkopolski do Prus) kupił Oporowo z Bobulczynem od Kalkrentów.

W połowie XIX wieku Oporowo jest folwarkiem Dobrojewa, z zarządcą, który mieszka w niewielkim podniszczonym domu. Zaletą jest bliskość stacji kolejowej w Szamotułach. Pewnie dlatego tu właśnie postanawia osiąść i gospodarować Mieczysław Kwilecki, urodzony w roku 1833 w Malińcu koło Konina, syn Hektora (1800 – 1843) i Marii Izabelli hr. Tauffkirchen und Laterano, damy dworu bawarskiego (1807 – 1855).

W 1855 roku stanął w Oporowie nowy parterowy dwór, ze skrzydłem przylegającym od wschodu. Dwa lata później Mieczysław Kwilecki się ożenił z Marią Nepomuceną Julią Mańkowską herbu Zaremba z Rudek. Panna młoda była córką Teodora Mańkowskiego, a po kądzieli wnuczką generała Jana Henryka Dąbrowskiego. Jej mama Bogusława z Dąbrowskich była córką generała (por. tekst o rodzinie Mańkowskich z Rudek  http://regionszamotulski.pl/mankowscy-i-potworowscy-w-rudkach/ ).

Ślub młodej pary odbył się 29 września 1857 roku o godzinie 19.00 w kościele św. Małgorzaty w Poznaniu. Młodych małżonków błogosławił arcybiskup Leon Przyłuski. Miodowy tydzień młoda para spędziła w poznańskim hotelu Bazar. Rodzinni kronikarze odnotowali przyjazd Mieczysławowej Kwileckiej do Oporowa, gdzie nikt nie był przygotowany na jej powitanie. „Wszędzie było ciemno, w kuchni jedynie dymiąca lampa naftowa, sam dom był niewielki, po trzy okna z każdej strony, kilka drzew owocowych oraz domy robotników w ruinie” – takie  było pierwsze wrażenie hrabiny Kwileckiej.

Trzeba było wracać do Poznania, gdzie Kwileccy przeczekali remonty oporowskiego pałacu. W Poznaniu dwa lata po ślubie urodził się pierwszy syn Hektor. Kolejne dzieci, z wyjątkiem Kazimierza (1863 r.), urodzonego w Paryżu, i Anny, urodzonej w Poznaniu (1875 r.), przyszły na świat w Oporowie: Władysław (1860 r.), Jadwiga (1861 r.), Maria (1870 r.) oraz Julia (1877 r.).

Tablica w kościele parafialnym w Ostrorogu

Hrabina Maria z Mańkowskich Kwilecka z córką Jadwigą urodzoną w roku 1861 w Oporowie

Mieczysław Kwilecki i Maria Nepomucena z Mańkowskich Kwilecka około roku 1863

Mieczysław Kwilecki spędzał dużo czasu w Poznaniu, ale „jego pasją było gospodarstwo wiejskie” – pisze Andrzej Kwilecki w cytowanej już książce Wielkopolskie rodziny ziemiańskie. Kiedy Mieczysław przejmował majątek (1000 ha ziemi i 700 ha lasu), do Oporowa należał Bobulczyn. Wkrótce dokupił 700 ha na Kluczewie. Kiedy w 1863 roku zmarł bezpotomnie jego brat Kazimierz, odziedziczył po nim Siedlnicę w powiecie wschowskim. Po śmierci brata Władysława przejął ogromny klucz gosławicki wraz z Malińcem, w którym się urodził. W sumie było to 6 000 ha. Kolejne 6000 ha kupił na licytacji majątku Grodziec w powiecie konińskim. Były tam liczne folwarki: Janów, Królików, Łagiewniki, Lipice i Lądek. W skład majątku wchodziły browar, cegielnia, gorzelnia, młyn wodny, parowy oraz wiatrak. Grodziec był własnością wdowy Bielińskiej i znajdował się w fatalnym stanie z uwagi na nałożoną kontrybucję – 163 tys. rubli srebrem – za pomoc, której wdowa udzieliła powstańcom styczniowym. Kwilecki miał kupić majątek, by ten nie przeszedł w obce, czyli pruskie, ręce. Po zakupie majątku w Grodźcu Kwilecki pozwolił byłym właścicielkom mieszkać w starym pałacu. Posyłał im nawet jedzenia i wspierał w inny sposób. Bielińskie miały zatrudnić się w pałacu, bo „miały dużo długów”.

Mając tak duży majątek z pałacami w Malińcu i Grodźcu, gdzie obok starego pałacu był też nowy, Kwilecki na rodową siedzibę wybrał sobie Oporowo, które ‒ jak pisał Andrzej Kwilecki ‒ „nie było ładnie położone, brakowało jeziora, a do własnych lasów było daleko”.

Pałac w Oporowie – ok. 1910-1912

W 1877 roku postanowił rozbudować istniejący budynek w Oporowie. Zatrudnił wybitnego polskiego architekta Zygmunta Gorgolewskiego, którego dziełem życia był Teatr Wielki we Lwowie. W Wielkopolsce według jego projektu zbudowano pałac Twardowscy w Kobylnikach (por. artykuł  http://regionszamotulski.pl/milosc-w-palacu-w-kobylnikach/ ). Projekt Gorgolewskiego realizował Marian Cybulski z Poznania. W ciągu krótkiego czasu powstał w Oporowie piętrowy wysoko podpiwniczony pałac z użytkowym poddaszem o powierzchni ponad 1000 metrów kwadratowych.

Przed pałacem, od strony wschodniej, zbudowano stajnię i oficynę rozdzielone bramą wjazdową, a na północ od pałacu wzniesiono trzykondygnacyjny spichlerz, prawdopodobnie według projektu Zygmunta Gorgolewskiego oraz nieco później kuźnię i gorzelnię.

Oporowo i Bobulczyn około 1913 r.

Los był łaskawy dla Mieczysława Kwileckiego. W 1883 roku po bezpotomnej śmierci swojego stryja Arsena, powstańca listopadowego, odziedziczył on rodzinny Kwilcz, który słynął z urody. Zwano go ze względu na położenie „Szwajcarią kwilecką”. Jednak nie przeniósł się do Kwilcza, a ogromnym majątkiem zarządzał z Oporowa.

I robił to świetnie. Może dlatego, że w młodości studiował w Paryżu ekonomię i agronomię, gdzie uczył się nowoczesnego gospodarowania? Był nowatorem. Jako jeden z pierwszych  stosował dreny na polach, wprowadził też nawozy sztuczne oraz mechaniczną uprawę.

Oporowo słynęło z zarodowej hodowli bydła holenderskiego oraz owiec, najpierw odmiany negretti, a później rambouillet, za co hrabia otrzymał liczne nagrody na wystawach europejskich i amerykańskich. Za owce i wełnę otrzymał złoty medal w Wiedniu i w Berlinie.

Majątek w Oporowie odwiedzały wycieczki rolników z Niemiec, a wielu młodych ludzi chciało od Kwileckiego w Oporowie uczyć się gospodarowania. Córka Maria Żółtowska w swoim pamiętniku napisała, że „życiową pasją ojca było gospodarstwo wiejskie, na czym znał się bardzo dobrze”. Oporowo było na liście majątków odwiedzanych przez wycieczki rolników z innych części Polski i z Niemiec.

„Z Dobrojewa pojechałyśmy do Oporowa, położonego w pobliżu majątku innych Kwileckich (Dobrojewo należy do Stefana Kwileckiego, Oporowo do Mieczysława). Tutaj oprowadzono nas po podwórzu, pokazując niespotykane gdzie indziej w Wielkopolsce budynki gospodarcze z prasowanej cegły ze sklepieniami na szynach, podpartymi żelaznymi filarami. […] W znanej szeroko oporowskiej oborze obejrzałyśmy kilkadziesiąt wspaniale utrzymanych krów holenderek” (fragment książki Marianna i róże: życie codzienne w Wielkopolsce w latach 1890-1914 z tradycji rodzinnej, Poznań 2008; autorki: Janina Fedorowicz i Joanna Konopińska).

Pan na Oporowie był jednym z najbogatszych mieszkańców Prowincji Poznańskiej. Jego majątek szacowano na 1 750 000 marek. Dniówka robotnika w Poznaniu wynosiła od 1 do 3 marek, a obiad w poznańskiej restauracji kosztował 1 markę. Nie bez powodu Mieczysław Kwilecki zyskał przydomek „Wielki”.

Ale nie tylko gospodarowanie go zajmowało. W historii Wielkopolski II połowy XIX wieku zapisał się jako społecznik, działacz polityczny i społeczny. W kręgu ziemian wyróżniał się wyglądem i zachowaniem.

Każdy przyjazd Mieczysława bryczką lub karetą do Bazaru w Poznaniu, gromadził licznie obserwującą go gawiedź. Był wysoki, przystojny, z imponującymi bokobrodami, zawsze starannie ubrany, do późnego wieku trzymał się prosto, zachowywał się z godnością. Uchodził w Poznańskiem za wielkiego pana. Był znany z dowcipnych wypowiedzi, ciętych ripost, które potem sobie powtarzano – napisał o swoim przodku Andrzej Kwilecki w książce Wielkopolskie rody ziemiańskie.

Mieczysław Kwilecki pełnił wiele funkcji w życiu publicznym. Maria Strzałko w Materiałach do dziejów rezydencji w Polsce podkreśla, że można go zaliczyć do grona bardziej zasłużonych dla Wielkopolski osób. Wśród zasług wylicza zakup broni dla powstańców roku 1863, za co ukarano go 3-miesięcznym więzieniem, wystąpienia w obronie spraw narodowych w Izbie Panów Sejmu Pruskiego, do której został wydelegowany przez innych właścicieli ziemskich.

Przez 50 lat Kwilecki działał w Towarzystwie Pomocy Naukowej, gdzie też był prezesem. Od założenia „Dziennika Poznańskiego” w 1859 r., aż do swojej śmierci był prezesem Rady Nadzorczej Towarzystwa Akcyjnego „Dziennik Poznański”. Był jednym z założycieli Towarzystwa Oświaty Ludowej. Działał w Centralnym Towarzystwie Gospodarczym.

W Historii Wielkiej Księstwa Poznańskiego Stefan Karwowski napisał, że „Mieczysław Kwilecki poświęcił się służbie publicznej, a prawością charakteru i nadzwyczajną uprzejmością i usłużnością zjednywał sobie serca współobywateli”.

Działał też na niwie gospodarczej. W 1870 roku zorganizował wystawę rolniczą w Szamotułach. Był jednym z inicjatorów budowy cukrowni w Szamotułach oraz syropiarni i mączkami we Wronkach. W 1870 r. założył bank „Bank Rolniczo-Przemysłowy Kwilecki, Potocki i Spółka”, który był jednym z największych polskich banków w zaborze pruskim. W trudnych czasach Mieczysław wspierał bank własnymi środkami.

W 1872 r. brał udział w założeniu Banku Włościańskiego, w którym aż do śmierci był członkiem rady nadzorczej. Od 1901 r. był honorowym członkiem zarządu Centralnego Towarzystwa Gospodarczego. Mieczysław był również wiceprzewodniczącym okręgu poznańskiego Związku Producentów Okowity w Niemczech (1898-1914).

Jego synowie, Hektor i Kazimierz, zostali nakłonieni przez ojca do „szukania nafty w Galicji”, gdzie uzyskali oni prawo do eksploatacji nafty i wosku ziemnego na obszarze 800 ha w okolicach Rymanowa. Akcja zakończyła się w 1889 roku powołaniem Towarzystwa Akcyjnego z Hektorem Kwileckim w zarządzie i jego bratem Kazimierzem w radzie nadzorczej.

W Oporowie prowadzono dom otwarty. Nierzadko gościli tu znani ludzie. Wielu z nich chciało poznać Marię, wnuczkę bohatera narodowego generała Jana Henryka Dąbrowskiego – twórcy Legionów Polskich.

Na pewno często do Oporowa przyjeżdżali krewni z pobliskiego Dobrojewa, gdzie gospodarował Stefan Kwilecki – stryjeczny brat Mieczysława, ożeniony z Barbarą Mańkowską – siostrą Marii Kwileckiej. Łączyło ich podwójne pokrewieństwo i wielka zażyłość.

Mieczysław Kwilecki dużo czasu spędzał w mieście Poznaniu. Kiedy w 1875 roku, po wielkich staraniach,  poznaniacy budowali Teatr Polski, był jednym z jego fundatorów. Do końca życia miał własną lożę w teatrze, gdzie bywał z żoną Marią na przedstawieniach.

Przez 30 z górą lat był Mieczysław Kwilecki dyrektorem administracyjnym hotelu Bazar w Poznaniu, a przez kolejnych 9 lat ‒ przewodniczącym rady nadzorczej. A wiemy, że Bazar był miejscem, gdzie spotykali się Polacy, służący sprawie polskości pracą organiczną. Kwileccy podczas pobytu w Poznaniu zawsze zatrzymywali się w Bazarze.

Za czasów Mieczysława i Maria Kwileckich Oporowo było też centrum życia kulturalnego, literackiego, naukowego i muzycznego, o czym możemy przeczytać w Złotej księdze ziemiaństwa (1929). Działo się tak głównie za sprawą Marii – żony Mieczysława. Była to osoba niezwykle światła, bardzo dobrze wykształcona, o szerokich zainteresowaniach.

Urodziła się w Źrenicy 28 grudnia 1837 roku jako córka Bogusławy Bogumiły Dąbrowskiej herbu własnego, autorki słynnych Pamiętników, wierszy, artykułów i kilku sztuk teatralnych oraz Teodora Mańkowskiego herbu Zaremba – ziemianina i założyciela domów handlowych. Około 1850 r. roku Maria wraz z rodzicami i rodzeństwem, przeprowadziła się do majątku Rudki koło Ostroroga, który Mańkowscy przejęli po spokrewnionych z nimi Cieleckich. W 1855 roku rozegrał się rodzinny dramat. W trakcie burzy Teodor Mańkowski został stratowany w Poznaniu przez własnego konia, zmarł krótko po tym zdarzeniu w Rudkach, gdzie podobno został pochowany.

Po matce Bogusławie Mańkowskiej Maria odziedziczyła zainteresowanie literaturą, napisała i wydała dwukrotnie Powiastki ludowe. W Oporowie był zwyczaj codziennego czytania literatury i prasy, a dzieci Mieczysławostwa znały wszystkie utwory swojej babci Bogusławy.

W oporowskiem pałacu bywali artyści, m.in. Julian Fałat – jeden z najwybitniejszych polskich akwarelistów, przedstawiciel realizmu i impresjonistycznego pejzażu, Marceli Krajewski (malarz, powstaniec styczniowy) czy Władysław Żeleński (kompozytor, pianista). To do jego piosenki Szło dziecię z fujarką słowa napisała Maria z Mańkowskich Kwilecka – żona Mieczysława Kwileckiego.

Najwybitniejszym gościem, który odwiedził Oporowo, był Ignacy Jan Paderewski – wielki artysta, którego przyjazd do Poznania w grudniu 1918 roku dał impuls do wybuchu powstania wielkopolskiego. Wizyta u Kwileckich miała miejsce 28 lat wcześniej. Maria Kwilecka, pod wpływem listu swej ciotki z Drezna, która zachwyciła się młodziutkim pianistą z Polski, postanowiła wysłać do mistrza Paderewskiego zaproszenie na koncerty do Poznania i na gościnę do Oporowa. Po kilku dniach przyszła odpowiedź. W lutym 1890 roku Ignacy Jan Paderewski przyjechał do Oporowa, gdzie przebywał blisko trzy dni i zagrał dwa spontaniczne koncerty dla domowników. A oto relacja córki Kwileckich:

Pierwsze wrażenie dziwne: […] mała drobna figurka, mizerny, potargany, długie włosy w lokach zwichrzonych koloru marchwi. Czy to poza na artystę, na oryginalność? Rozmowa łatwa, od razu interesująca. Ożywiał się, przeistaczał, oczy modre jak akwamaryna blasku nabierały. Dużo wypoczywał w swoim pokoju. Chodził z papą po ogrodzie, podwórzu. Mówił, że dawno już jeździ i znużony jest, wdzięczny za oklaski, ale fatygujące dodawać nadprogramowe kawałki, gdy się już samym programem wyczerpanym, przed koncertem ma zawsze wielką tremę i od południa nic nie je, że nie zdarzyło mu się jeszcze być tak przyjętym do rodziny i do domu. Rozczulał się ciszą wiejską. Mówił, że to prawdziwe wakacje dla niego […] Z sąsiedztwa nikogo się nie uwiadomiło, bo Paderewski pragnął wypoczynku, jeżeli to z Dobrojewa stryjostwo może na kolację raz zjechali. Czy Hektor dojechał, nie pamiętam, możliwe. Fortepian stał zamknięty. Pamiętam 2 kolacje i wieczory. Pierwszego wieczora po kolacji i herbacie ogólna rozmowa. Pewnie koło 10. Mam mu mówi: „Niech się pan nie krępuje nami, niech pan, jak będzie chciał wypocząć, idzie spać, nic się dziwić nie będziemy, niech się pan czuje całkiem jak u siebie w domu”. Na to on: „Ten zamknięty fortepian mnie zaciekawia, wolno otworzyć, parę klawiszy uderzyć…” Stojąc, wziął parę akordów, powiedział, że miły głos, siadł i z dwie godziny grał – ja usiadłam w narożniku na najdalszej kanapie. Czas mi prędko przeszedł – muzyka to była inna, jak wszystko, co dotąd słyszałam, to były jakby chóry anielskie, chwilami znowu jak wojskowa cała kapela, to znowu kościelna. […] Nie do pojęcia, że spod jego cienkich i ,zdawało się, słabych palców wychodziły tony tak silne głębokie, a niekiedy delikatne […] i to z tego czarnego pudła, na którym zwykle bębnili i mnie czasem prawie do łez doprowadzali […] Nazajutrz pytał mnie, czy mnie nie znudził, powtórzyłam mu, że to po raz pierwszy raz w życiu, co z przyjemnością słucham fortepiany […] Drugi wieczór wcześniej zaczął grać […], bo już nazajutrz po obiedzie jechaliśmy do Poznania, a wieczorem już miał być koncert. Korzystając ze zjazdu, były dwa bale dobroczynne […] Jednego wieczoru, pewnie ostatniego, może być, że Paderewski nocnym pociągiem wyjeżdżał, po kolacji bazarowej byliśmy z Paderewskim zaproszeni do pani Potworowskiej na herbatę, fortepian otwarty i bez wielkiego zaproszenia Mistrz zaczął grać, nie tracąc czasu na żadne ceregiele. […] Tak minęły prędko te dni poświęcone muzyce. Na fortepianie w Oporowie olejną farbą białą wypisało się datę, kiedy to na nim grał mistrz. Później w parę lat dopisało się datę bytności Wł. Żeleńskiego. Było zaprojektowane wprawić płytkę metalową z wyrytymi napisami, ale do tego nie doszło.

Maria Kwilecka spotkała się z Paderewskim jeszcze w 1918 r., gdy ten przyjechał do Poznania.

W 1919 roku, czyli rok po śmierci Mieczysława Kwileckiego, w Oporowie gościł wraz ze swym pułkiem, wtedy jeszcze podpułkownik Władysław Anders. Wtedy w Oporowie mieszkała najmłodsza córka Kwileckich – Julia, która studiowała malarstwo w Krakowie i Paryżu i   wyszła za mąż za wybitnego rzeźbiarza – Ludwika du Puget.

Mieczysław Kwilecki ok. 1916 r. Dobiesław Kwilecki – wnuk Mieczysława.

W 1907 i 1917 roku Mieczysław i Maria uroczyście obchodzili swoje kolejne rocznice ślubu: 50. i 60. Po śmierci Mieczysława w 1918 roku Oporowo (wraz z folwarkami) oraz Kwilcz (wraz z folwarkami) przejął wnuk Dobiesław – syn przedwcześnie zmarłego syna Kwileckich Hektora. Maria Kwilecka przeżyła swojego małżonka o 6 lat. Zmarła w maju roku 1924 w Oporowie.

W 1919 roku, czyli rok po śmierci Mieczysława Kwileckiego, w Oporowie gościł wraz ze swym pułkiem Władysław Anders, wtedy jeszcze podpułkownik. W Oporowie mieszkała wówczas najmłodsza córka Kwileckich – Julia, która studiowała malarstwo w Krakowie i Paryżu i   wyszła za mąż za wybitnego rzeźbiarza – Ludwika du Puget. Ważnym wydarzeniem dla rodziny był też ślub Marii du Puget, córki Julii, a wnuczki Marii i Mieczysława Kwileckich, z hrabią Stefanem Żółtowskim 2 sierpnia 1924 roku w kościele parafialnym w Ostrorogu. Ślubu młodej parze udzielał ks. dr Włodzimierz Sypniewski.

Majątek w Oporowie był w rękach rodziny Kwileckich do 1939 roku. Dobiesław Kwilecki, ostatni właściciel Oporowa, został aresztowany przez NKWD, przeszedł przez obóz w Kozielsku, a po amnestii odbył z grupą Polaków wędrówkę pieszą przez ZSRR. Zmarł w Kazachstanie w 1942 roku. Po wojnie Oporowo podzieliło los innych ziemiańskich dóbr. W pałacu mieściła się szkoła podstawowa dla dzieci z Oporowa i Bobulczyna, biuro PGR i kaplica.

W 2007 roku należący do Skarbu Państwa pałac ‒ świetne dzieło Zygmunta Gorgolewskiego i Mieczysława Kwileckiego zniszczył pożar.

Irena Kuczyńska i Michał Dachtera

Zdjęcia pałacu 2018 r. – Michał Dachtera

Szamotuły, 05.04.2018

Dobrojewo po styczniu 1900, a przed listopadem 1910 – na zdjęciu – na dole Franciszek Maria Kwilecki, na górze z wąsami i bokobrodami – Mieczysław Kwilecki; ksiądz pośrodku to dziekan Sypniewski z Ostroroga, Pani w czerni w środkowym rzędzie to Barbara Kwilecka z Mańkowskich wdowa po Stefanie Kwileckim, matka siedzącego powyżej też Stefana (właściciela Jankowic), siostra Marii z Mańkowskich Mieczysławowej Kwileckiej. Zdjęcie udostępnił Michał Kwilecki.

Ignacy Jan Paderewski – portret pióra Louisa Frédérica Schützenbergera, 1889

Maria i Mieczysław Kwileccy – 1907 r., złote gody

Z prawej pułkownik Władysław Anders

Julia z Kwileckich du Puget z synem Jackiem – portret Olgi Boznańskiej

„Gazeta Szamotulska” 1924 r. – relacja ze ślubu Marii du Puget

Zdjęcia archiwalne ze zbiorów rodziny Kwileckich, Biblioteki Narodowej Polona, UMiG Ostroróg, profilu Ostroróg na kartach historii na portalu Facebook (od internautów), z prywatnych zbiorów Michała Dachtery i z publikacji Andrzeja Kwileckiego.

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

Mieczysław Kwilecki z Oporowa2025-01-06T12:27:41+01:00

Aktualności – kwiecień 2018

Wkrótce kolejna edycja konkursu „Szamotuły – miejsce dla talentów”

Marcelina Olejnik, czyli poezja w głosie



Marcelina Olejnik zwycieżyła w konkursie „Szamotuły ‒ miejsce dla talentów” w 2016 roku. Do śpiewania zachęcił ją Paweł Bączkowski, u którego uczyła się gry na gitarze i z którym współpracuje do dziś. Marcelina śpiewała w szamotulskich chórach Alla Breve i Cantabile. Gry na instrumentach klawiszowych uczyła się u Wojciecha Nojmana w Szamotulskim Ośrodku Kultury. W tej chwili studiuje psychologię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, a swój śpiew doskonali w Prywatnym Policealnym Studium Sztuki Wokalnej w Poznaniu. Po raz pierwszy usłyszeliśmy o niej, kiedy – jako uczennica szkoły podstawowej – została nagrodzona w organizowanym we Wronkach konkursie literackim. Uznanie jury zdobyły wówczas jej dziecięce wiersze. Naszym zdaniem tę poetycką wrażliwość słychać w jej śpiewie. Marcelina kocha muzykę, tańczy, lubi grać w tenisa. W Szamotułach jej ulubionym miejscem jest park Zamkowy.

Marcelinie życzymy wielu sukcesów, a wszystkich zapraszamy do słuchania utworów w jej wykonaniu.




13 kwietnia – Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej


Kazimierz Baraniecki, Stanisław Owsiany, Tadeusz Hoffmann


Stanisław Owsiany (1888-1940) ‒ jeden z tych, którzy na zawsze zostali w lesie katyńskim. W 1921 r. zamieszkał w Szamotułach i prowadził tu praktykę lekarską. Urodził się w powiecie kościańskim, za udział w strajku przeciwko germanizacji szkolnictwa został usunięty z gimnazjum w Krotoszynie. Studiował medycynę w Lipsku. Brał udział w I wojnie światowej, powstaniu wielkopolskim. W 1919 r. został kapitanem, służył w wojsku w latach 19919-1920, głównie w szpitalach wojskowych. W Szamotułach działał społecznie: w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół” (przez wiele lat był prezesem zarządu szamotulskiego „Sokoła”), w Towarzystwie Powstańców i Wojaków, pełnił honorową funkcję wiceburmistrza miasta, przez kilka lat był prezesem Rady Nadzorczej Kasy Pożyczkowej w Szamotułach, w 1939 r. przewodniczył Komitetowi Ufundowania Broni dla Armii Związku Powstańców Wielkopolskich Powiatu Szamotulskiego. Brał udział w wojnie obronnej w 1939 r., dostał się do niewoli sowieckiej i został internowany w Kozielsku, zginął w lesie koło Katynia. W powstaniu warszawskim zginęła jego córka Lidia, sanitariuszka AK, przed wojną uczennica Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi.

Ofiarami zbrodni katyńskiej byli również: Kazimierz Baraniecki (ur. 1900) – kierownik szkoły w Podrzewiu, Witold Dewojno – handlowiec, kpt. Kazimierz Bak (ur. 1901) – zawodowy wojskowy, Jan Gieremek (ur. 1899) – restaurator, Tadeusz Hoffmann (ur. 1915) – student.



Wacław z Szamotuł w rodzinnym mieście. Wspaniały wielkopiątkowy koncert

Koncert pt. Lamentationes zapowiadał się ciekawie przede wszystkim ze względu na umieszczenie w programie prawykonania zrekonstruowanych fragmentów kompozycji Wacława Szamotulczyka do słów starotestamentowych Trenów Jeremiasza (więcej pisaliśmy o tym w tekście  http://regionszamotulski.pl/aktualnosci-marzec-2018/ ).

W Szamotułach mogliśmy podziwiać wykonawców najwyższej światowej klasy: Marka Lewona, autora rekonstrukcji Lamentacji, w czasie koncertu grającego na renesansowej lutni, oraz Agnieszkę Budzińską-Bennett, znawczynię muzyki dawnej, harfistkę i wokalistkę, która wystąpiła w roli dyrygenta istniejącego zaledwie od kilku lat, ale już uznanego w środowisku muzycznym zespołu Cracow Singers. W programie koncertu znalazły się niemal wszystkie zachowane utwory Wacława z Szamotuł i kilka innych kompozycji twórców z tej samej epoki. Pięknie zabrzmiały dwie pieśni Wacława wykonane z akompaniamentem lutni.


Agnieszka Budzińska-Bennett planuje wspólnie z zespołem Cracow Singers nagranie wszystkich zachowanych dzieł Wacława, w tym zrekonstruowanej części Lamentacji. Artystka napisała w programie koncertu, że w tym ostatnim utworze „Szamotulczyk płynnie łączy różnorodne prądy stylistyczne swego czasu i po raz kolejny udowadnia swój talent i doskonałe opanowanie rzemiosła kompozytorskiego”.

W kościele Świętego Krzyża licznie zgromadziła się publiczność, oprócz mieszkańców Szamotuł było obecnych sporo osób, które specjalnie przyjechały do naszego miasta na ten koncert. Publiczność zgotowała artystom owację, a sami wykonawcy byli zadowoleni z dobrej akustyki wnętrza oraz z samej organizacji imprezy, którą zajął się Szamotulski Ośrodek Kultury.


WESOŁYCH ŚWIĄT!



Pocztówka sprzed 80 lat, zaprojektowana przez Barbarę Tymińską-Łączkowską (1914-2008), która po ślubie zamieszkała w Szamotułach. W domu Barbary i Waleriana Łączkowskich święta chrześcijańskie były obchodzone w dwóch terminach, bo Barbara pochodziła znad Dniepru i była prawosławna. Ukończyła poznańską Szkołę Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego, uprawiała grafikę użytkową. Towarzystwo Czytelni Ludowych wydało 45 pocztówek według projektu Barbary Tymińskiej z okazji świąt i imienin.


Groby Pańskie

Tak wyglądały tegoroczne groby w szamotulskich kościołach: bazylice kolegiackiej i kościele Świętego Krzyża. Są to miejsca adoracji Najświętszego Sakramentu od nabożeństwa Wielkiego Piątku do Wigilii Paschalnej. Często ich wystrój wiąże się z aktualnymi problemami społecznymi. W tym roku w wielu kościołach, także w bazylice w Szamotułach, pojawiały się odniesienia patriotyczne – w związku z 100. rocznicą odzyskania niepodległości. Zdjęcia Maciej Borowczak



II Turniej Poetycki o Pierścień Halszki rozstrzygnięty!

29 marca odbył się turniej poetycki organizowany przez Bibliotekę Publiczną Miasta i Gminy Szamotuły. Każdy z autorów prezentował swój tekst, warsztaty literackie dla twórców poprowadził poeta Jerzy Grupiński, pomysłodawca turnieju. Nagroda główną otrzymała Małgorzata Szczęsna za utwór M=W, nagrodę specjalna jury – Aldona Latosik i Magdalena Sowińska-Kaczmarek, a wyróżnienia: za tematykę regionalną – Krzysztof Balcerowiak, dla młodego twórcy – Krzysztof Międza, za prezentację wiersza – Zygmunt Dekiert. Nagrodę publiczności zdobyła Marta Marczak. Gratulujemy wszystkim uczestnikom i organizatorom.


Zdjęcia – Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Szamotuły


Tradycja czyli Pokaz Stołów Wielkanocnych

25 marca, w Niedzielę Palmową, odbył się w Szamotułach Pokaz Stołów Wielkanocnych. Impreza odbyła się po raz siedemnasty, więc ma już w naszym mieście tradycję. Ale w niej samej chodzi o tradycję w innym znaczeniu: o wielkanocne potrawy, przygotowywane według dawnych przepisów, przekazywane z pokolenia na pokolenie tradycje malowania pisanek i przygotowywania palm. Impreza to także możliwość kupna świątecznego rękodzieła, między innymi ozdób, koszyków, ceramiki, ręcznie robionych koronek. Towarzyszy temu rozstrzygnięcie konkursów na najładniejszą pisankę i palmę. Nie obyło się też bez pokazów tradycyjnych śpiewów, tańców i zabaw. W tym roku oprócz Zespołu Folklorystycznego „Szamotuły” wystąpiła kapela dudziarska oraz „Jaromi zez Ekom”. W pokazie uczestniczyły sołectwa z Krzeszkowic, Koźla, Myszkowa, Otorowa, Pamiątkowa, Piaskowa, Przecławia i Szczuczyna oraz z Zespół Szkół nr 2 w Szamotułach.


Zdjęcia Aleksandra Słomińska – SzOK

Szamotuły, 01.04.2018

KWIECIEŃ 2018

IMPREZY I KONCERTY


Trwające



Minione


3.04 godz. 18, Napoleon-Cafe w Szamotułach
Dochód z koncertu w całości przekazany zostanie na Zespół Szkół Specjalnych im. Jana Brzechwy w Szamotułach.
Bilety – cegiełki dostępne w Napoleon-Cafe w Szamotułach (10zł)

12.04 godz. 18.00 – Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Szamotuły

22.04 godz. 19.00 – kino HALSZKA

Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Szamotuły


KINO

Aktualności – kwiecień 20182025-01-30T14:22:46+01:00

Wielkopolskie smaki dzieciństwa

Smaki dzieciństwa: ślepe ryby z myrdyrdą, gzik z pyrkami, plyndze z faryną, ajntopf

Kiedy byłam małą dziewczynką, jeszcze żyło pokolenie, które pamiętało czasy zaboru pruskiego trwającego ponad 100 lat. Mieszkając w państwie niemieckim, Wielkopolanie mimo woli przejmowali kulinarne nowinki  od Niemców. I nadawali im swoje własne, spolszczone nazwy. Pozostały one dotąd w wielkopolskiej gwarze.

Ale może zacznę od ziemniaków, chociaż w latach 50. XX wieku, a na ten czas przypadło moje dzieciństwo, w Wielkopolsce nazywano je raczej z niemiecka kartoflami, kartofelkami albo z poznańska pyrami lub pyrkami, pyreczkami, pyruszkami. Ziemniaki, które w połowie XIX wieku stały się pruskim warzywem prawie narodowym, pokochali też mieszkańcy Poznańskiego. Gospodynie wyczarowywały z ziemniaków wiele potraw. Nie było obiadu bez kartofelków.

Niepowtarzalny smak miały kartofle w mundurkach, czyli gotowane z łupiną, podawane w piątek np. do śledzi w śmietanie, albo odsmażane ze słoninką – podawane z pyszną maślanką  czy zsiadłym mlekiem. W czasie Wielkiego Postu jadano je z olejem lnianym. Smakowite bywało ziemniaczane purée, czyli „deptane (lub krychane) pyrki” ze słoninką i cebulką.  Do tego sadzone jajeczko, wiosną sałata albo mizeria.



W niedzielę musiały być kartofle z sosem. Było oczywiście mięso, czasem świeże z kury, kaczki, perliczki, królika, ale najczęściej ze słoika, bo do słoików po świniobiciu trafiało mięso, kości, kiełbasy, kaszanki, salcesony, skwarki mielone, a nawet galart, czyli „zimne nóżki”. W latach 50. w sklepach mięsa raczej nie można było kupić. Przynajmniej w małym miasteczku, jakim był Ostroróg.

Ale wracam do sosu, takiego zawiesistego, który był niedzielnym przysmakiem do kartofli. Sposób na zawiesiste sosy wzbogacane mąką, przywiozły z sobą żony osadników z Bambergu, którzy osiedlali się w Poznaniu i pod Poznaniem już w XVIII wieku.

Z surowych tartych kartofli robiło się szare kluski i plyndze.  Kluski z tartych surowych kartofli nazywano też szarymi kluskami lub żelaznymi kluskami, ze względu na kolor. Uwielbialiśmy je jako dzieci. Utarte na tarce ziemniaki, odciśnięte, połączone z mąką i jajkiem, nabierało się łyżką i wrzucało na wrzątek. Do tego smażony boczek albo słoninka wędzona, gotowana kwaszona kapusta i … niebo w gębie.

Plyndze to placki ziemniaczane – czyli danie na piątek. Ciasto robione tak samo o jak na żelazne kluski, tylko nie gotowane, a smażone na oleju, czy może na smalcu? Tego dokładnie nie pamiętam. Za to ich smak pamiętam. Posypane cukrem lub „faryną” – tak w niektórych domach moich kolegów mówiono na cukier.

Były też kluchy z gotowanych kartofli, do których dodawano mąkę i jajko. Po wyrobieniu ciasta, kulano wałeczek, a potem na ukos lub z niemiecka „na szagę” cięto kluseczki zwane „szagówkami” , które trafiały do wrzątku. Po wypłynięciu jadło się je albo z sosem, który pozostał od niedzielnego obiadu mięsnego, albo na słodko, albo z boczusiem, cebulką podsmażaną i gotowaną kiszoną kapustą.

Gotowana kiszona kapusta była w domu na okrągło. Kraszona smalcem, z dodatkiem skórki od wędzonego boczku, była jadana w różnych zestawach albo dodawana do zupy jarzynowej, kartoflanki, krupniku, fasolowej czy grochowej.

Kartofle jadło się też z polewką – aksamitną smaczną zupą z maślanki albo zsiadłego mleka. Do wrzącej wody wlewało się mąkę rozbełtaną w zimnej wodzie i do tego dolewało się maślankę, zsiadłe mleko, śmietanę kwaśną. Ale to wszystko było pełnowartościowe ‒ z mleka od własnej krowy, a w naszym przypadku z mleka kupowanego u sąsiadów.

Gotowane kartofle łączono także  z „kiszczonką”. Była to woda, w której w czasie świniobicia gotowały się kaszanki, bułczanki (też wielkopolski specjał). Starsi się tym zajadali.

No i przebój  poznańskiej kuchni, czyli gzik z pyrkami. Gzik czy gziczek to nic innego jak sos śmietanowo-twarogowy wzbogacony cebulką, szczypiorkiem, koperkiem. Z gorącymi kartoflami w mundurkach był naprawdę przysmakiem

Poznańska kuchnia to zupy i to z kartoflami. Najpopularniejsza była kartoflanką, która pojawiała się na stole co najmniej raz w tygodniu. Czasem gotowana na mięsie, jeśli było to po świniobiciu, częściej na wędzonym boczku albo na skórce od boczku wędzonego. W kartoflance była marchewka, cebula, pietruszka, seler – te warzywa, które dało się przechować w piwnicy czy w kopcu.

Zdarzała się kartoflanka bez mięsa, wzbogacana śmietaną, wtedy nazywano ją po prostu „ślepe ryby”. Ale jeśli gospodyni zrobiła zasmażkę, czyli myrdyrdę, wtedy były to „ślepe ryby z myrdyrdą”. Owa myrdyrda to nic innego jak podsmażona na patelni wędzona słoninka z cebulką, posypana mąką, rozprowadzona wodą i wlana do ugotowanej już zupy. Ziemniaki w „śleperybach” musiały być rozgotowane na miazgę. Do tej zupy dokładano chętnie kiszoną kapustę, ugotowaną. Danie było sycące i naprawdę smakowite.

Podczas gdy „ślepe ryby” były zupą na co dzień, to na niedzielę musiał być rosół, który  przeniosły do Poznańskiego żony niemieckich osadników. Rosół z kury z makaronem (oczywiście robionym w domu, bo gotowych makaronów nie było) albo lanymi kluseczkami, jeśli w kościele była procesja, a w sobotę nie zdążyła mama lub babcia zrobić makaronu. Ale były też kluseczki z kaszki manny. Gotowało się kaszkę na wodzie, na bardzo gęsto. Wylewało się na płaski talerz i kroiło w kwadraciki. Pychota!

Pomidorowej z resztek rosołu w poniedziałek nie było. Dlaczego? W latach 50. pomidory były tylko w lecie, kiedy owocowały w ogródku.  Z czasem zaczęto je wekować (słowo „weka” – niemieckie – tak jak zwyczaj  robienia przetworów w słoikach, który przyszedł z Niemiec). Ale pomidorowa zrobiła się popularna dopiero w latach 60. kiedy „Pomona” w Międzychodzie zaczęła robić przecier z pomidorów kupowanych od rolników.

Kiedy późnym latem urosły kaczki, nastawał czas czerniny – kolejnej zupy, która jest wielkopolskim daniem. Czernina to zupa z kaczej krwi, jadana z makaronem lub z ziemniakami. Kaczka pieczona najczęściej z dodatkiem buraczków, które też trzeba było przechować w piwnicy.

I na koniec przebój kuchni poznańskiej sprzed pół wieku – „ajntopf”   (ein Topf  po niemiecku) – czyli „jeden garnek” – danie jednogarnkowe. „Ajntopfy” były rozmaite. Gotowane na mięsach, na kościach, na boczku wędzonym lub skórkach od boczku, na kiełbasie. Zawsze z warzywami. W lecie ze słodką kapustą, z kalarepką, groszkiem, zimą z kwaśną kapustą, przeważnie z kartoflami, grochem, fasolą. Czasem ze śmietanką, kiedy indziej z zasmażką, czyli wspomnianą już myrdyrdą.

Do „ajntopfa” nadawało się wszystko, co gospodyni miała w spiżarni albo w ogródku czy w zimie w piwnicy. Lodówek przecież nie było. Jeśli był „ajntopf”, to zawsze do tego był  kawał chleba i na deser kompot, w moim domu obowiązkowy po każdym obiedzie.

W piwnicy stały rzędy słoi z kompotami i innymi przetworami, piklami, ogórkami, marchwią na sałatkę, fasolą szparagową, kapustą kiszoną, marynatą z korbola. Korbol to poznańska nazwa dyni. A kompot z korbola to był smakołyk prawdziwy. Bo kompotu z „angrystu” czy „świętojanków” za bardzo się nie lubiło. Był za kwaśny.

Chociaż w moim domu się „kwaśnych jaj”, zwanych inaczej „pierdutami”, nie gotowało, to były one w domach moich koleżanek.  Dlatego muszę o nich wspomnieć. Kwaśne jaja jedzone w szarym albo białym sosie, robiło się, wrzucając surowe jajko na wrzącą wodę z octem. Błyskawicznie się ścinało.

Jeśli rzecz o jajach, to muszę wspomnieć poznańską jajecznicę. Przygotowane do jajecznicy jajka roztrzepywało się trzepaczką w garnuszku, dolewało się mleka i dodawało mąki. Potem wlewało się to na gorący tłuszcz, mieszało się, dosypywało szczypiorku i puchata, pyszna jajecznica była gotowa do jedzenia, oczywiście z kartofelkami albo z chlebkiem. Taką jajecznicę uwielbiał mój dziadek Wincenty, który w młodości pracował w Westfalii i prawdopodobnie tam poznał jej smak.

W kuchni mojej babci Anny (rocznik 1888) i Józefki (rocznik 1901) królowały potrawy, które wymieniłam. Nie było barszczu czerwonego (był zabielany), pierogów, naleśników. Te dania trafiły do Wielkopolski w czasie wielkiej wędrówki ludów po 1945 roku. I powoli wzbogacały menu.

Irena Kuczyńska

Szamotuły, 27.03.2018

Zdjęcie Narodowe Archiwum Cyfrowe

Trzy ostatnie zdjęcia – Marcin Rurarz

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

Wielkopolskie smaki dzieciństwa2025-01-04T11:45:12+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Wielkanoc, Bach i kokardy

Obrazki z przeszłości, część 10.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

WIELKANOC, BACH I KOKARDY


SZAMOTULSKIE ŚWIĘTE DRZEWO

Przed pruskim pościgiem

ucieka chowa się w parku

u dziedzica Gałowa

na najwyższym konarze

najlichszej gałęzi

powstaniec Wiosny Ludów

miastowy stolarz

Antoni Śramkiewicz

Przylepiony

uczepiony liścia i nieba

Ślubuje i obiecuje

I stoi krzyż

na Rynku

Na tym samym drzewie

Bóg i człowiek


Mieszkamy przy Rynku. Ojciec Teodor zachorował. Nie stanie dzisiaj w oknie przy górnym balkonie z widokiem prosto na krzyż. Pomodli się w łóżku. Mama mówi do męża „Dorciuˮ, czasem „Teośˮ – ładnie. Nie podnosi głowy z poduszki. Wielka, potężna grypa. Dzisiaj jest Wielkanoc. Oprócz modlitwy jest specjalna muzyka. Ta przez wielkie M., więc Fugi Jana Sebastiana Bacha i jakby w corocznej tradycji … pacjent z bolącym zębem (gabinet dentystyczny jest w pokoju obok). Przyszedł i mówi, że nie wyjdzie, bo tylko ojciec itd. „Musisz coś zrobić” ‒ ledwo szepce do mnie tata. „Mam przecież dziesięć lat, a ten pan taki duży” ‒ odpowiadam i boję się. Pomogłam mu. Ząb przestał boleć, a ja mam ochotę zemdleć. Pan mnie ściska, całuje i życzy zdrowia. Już wiem, co będę w życiu robiła.


Od lewej Leontyna Wąsowska, Bogusz Wąsowski, Teodor Wąsowski, poniżej Maria Wąsowska-Grajkowska i Daromiła Wąsowska-Tomawska, 1947 r.


LIST DO JANA SEBASTIANA BACHA

W mym rodzinnym domu

pamiętam – wielka grypa ojca

chyba w dziesiątą moją Wielkanoc

Pańska Kantata i potem Fuga

Krzyk pacjenta

Więc ja z lusterkiem w ręku

wysoko na palcach

przy jego bolącym zębie

I tak już zostać musiało

Sztuczne fugi pomiędzy zębami

i te prawdziwe

wciąż zawieszone

jakby czas

nie drgnął


Idę na pierwsze lekcje muzyki do znakomitego szamotulskiego organisty, pana Jana Bukowskiego. Mieszka tuż obok kościoła. Mam osiem lat. Dzisiaj niedziela. Znów jesteśmy rodzinnie na sumie w gotyckiej Kolegiacie, by oprócz modlitwy wysłuchać pięknej organowej gry i doskonałego potężnego chóru prowadzonego przez tego muzyka. Prawdziwy koncert, chór i ta muzyka unoszą gotycką wieżę i nasze odczucia. Po wyjeździe mojego nauczyciela z Szamotuł do Gorzowa Wielkopolskiego kontynuuję naukę na fortepianie u pani Haliny Górskiej.

Są święta, ale i też dni zwyczajne. Jesteśmy z siostrą Marysią ubierane przez cioteczkę Pelę. W czasie wojny ciocia pracuje przy kopaniu rowów. Choruje i przeżywa tylko dwadzieścia osiem lat. Opiekują się nią moi rodzice, nami ‒ trojgiem dzieci ‒ również ona. Cioteczka dziedziczy pedanterię po swej matce, a naszej babci Maryni. We włosy wpina nam szeroką, ukrochmaloną, wyprasowaną kokardę, ściągniętą szpangą – klamrą. Chodzimy jak wymodelowane. Dzieci z nas się chyba śmieją.

SZAMOTULSKIE KASZTANY

Znów śni mi się

kraina Samy

Pękatych soczystych kasztanów

Piaskownica nasze kokardy

i brylantowy lok brata

Cioteczka Pela

z gazetą na ławce

w antyfonie na dwa chóry

suchotniczego kaszlu

darowanego z okopów

i omdlałym szeleście pobłysku

parkowego cienia

Kto z nas wtedy rozumie

Nic nie wie o pieśni

że zapachnie zbutwiały liść

kasztanu


Na tyłach Szkoły Podstawowej nr 2 jest nasz kasztanowy park, piaskownica i ławka. Chodzę do tej szkoły. Dziewczynki mają obowiązek wplatania do włosów wstążki. Jest „koleżanka kokardzianka”, która przez radiowęzeł szkolny codziennie zapowiada, jaki kolor założyć następnego dnia. W dzień powszedni zakładamy granatowe, w święta ‒ czerwone lub niebieskie. Co kilka dni piorę i prasuję biały kołnierzyk. Przypinam go na guziczkach do granatowego fartuszka szkolnego. Jego fason nie jest obowiązujący, jednak aż do klasy maturalnej właśnie takie fartuszki nosimy.

OPOWIEŚĆ PRZY RYNKU

Pani Ewie Budzyńskiej-Krygier

mojej licealnej polonistce

Znów w gotyckiej Kolegiacie

przed obliczem Szamotuł Pani

Ona pobłogosławi przed bitwą

pod Wiedniem

i pocieszy strapionych

rozstrzelanych na Rynku

za swą polskość

W miejscu Ratusza kamienice

brukowane uliczki

pełne westchnień

stuku obcasów

Po tych łbach wilgotnych

ze starej szkoły idzie

pierwszą kaligrafią i cyfrą

uśmiechem i przyjaźnią

pani Zofia Janikówna

Obok swym autorytetem

licealni profesorowie

i rodzice z prawdą o miłości

Po lekcjach cukierki malinki

i malowane nimi usta

Też skąd i od kogo

te pierścionki ze słomy?

I Wacław z Szamotuł

z przesłaniem w swej pieśni

„Jam jest pasterz dobry”



Szamotuły, 25.03.2018

Wschodnia strona rynku w Szamotułach, początek lat 60. XX w. Zdjęcie Fotopolska

Po prawej stronie, na rogu rynku i ul. Poznańskiej, dom, w którym mieszkała rodzina Wąsowskich. Zdjęcie współczesne – Cezary Rajpert

Gabinet dentystyczny Teodora Wąsowskiego

Wizyta u kolegi dentysty Mackiewicza we Wronkach (Tadeusz Hancyk, gospodarz, Teodor Wąsowski)

Organy w kościele św. Stanisława w Szamotułach, zdjęcie po 1952 r. Instrument był używany do lat 80.

Klasa IV b Szkoły Podstawowej nr 2 z wychowawczynią Zofią Janikówną

Zofia Janik (1885-1958)


Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Wielkanoc, Bach i kokardy2025-01-04T11:46:11+01:00

Szamotulskie kolaże Tomasza Ławniczaka

„Dawniej i dziś” – szamotulskie kolaże Tomasza Ławniczaka

Tomasz Ławniczak tak pisze o swojej fotograficznej pasji: Przygodę z fotografią rozpocząłem  z podarowanym przez ojca aparatem „Smiena 2”, a moją  pierwszą lustrzanką był kultowy „Zenith”. Od początku samodzielnie wywoływałem filmy i obrabiałem zdjęcia. Dzisiaj, w dobie fotografii cyfrowej, mogę realizować  różnorodne projekty w wielu dziedzinach – począwszy od krajobrazów, poprzez fotografię makro, portrety, czy tworzenie kolaży z serii „dawniej i dziś”.

Rynek

Rynek

Rynek

Rynek

Rynek

Rynek

ul. Piotra Skargi

ul. Sukiennicza/ul. Piotra Skargi

ul. Sukiennicza

ul. Kapłańska

ul. Ratuszowa

ul. Dworcowa

ul. Dworcowa

ul. Młyńska

Meblarnia, ul. Dworcowa

ul. Kościelna

ul. Braci Czeskich

ul. Braci Czeskich

ul. Garncarska

ul. Braci Czeskich (budynek od Garncarskiej)

Baszta Halszki od strony parku Zamkowego

ul. Wroniecka

pl. Henryka Sienkiewicza

pl. Sienkiewicza

al. 1 Maja

ul. Prosta

ul. Wiosenna

ul. Targowa – droga na Piaszczychy (Pioszczychy)

ul. Targowa – droga na Piaszczychy (Pioszczychy)

Piaszczychy (Pioszczychy)

ul. Ogrodowa

ul. Zamkowa

ul. Zielona

ul. Zielona

ul. Leśna

ul. Szczuczyńska

ul. Szczuczyńska

ul. Zamkowa

ul. Feliksa Nowowiejskiego

ul. Spółdzielcza

ul. Spółdzielcza

ul. Feliksa Nowowiejskiego

Dawny dworzec PKS, obecnie Inbag

budynek przy ul. Poznańskiej (od tyłu)

ul. Obornicka

ul. Kiszewska

ul. Rolna

al. Jana Pawła II

ul. Pogodna

ul. Świętego Stanisława

ul. 3 Maja

ul. 3 Maja

ul. 3 Maja

Szamotuły, 24.03.2018

ul. Łąkowa

Szamotulskie kolaże Tomasza Ławniczaka2025-01-07T12:52:39+01:00

Ostroróg i Ostróg – nazwy

Nazwy Ostroróg i Ostróg

Dość często z ust mieszkańców Szamotuł i innych okolicznych miejscowości słyszy się zdanie, że w szamotulskiej baszcie mieszkała Halszka z … Ostroroga. Przyczyną tej pomyłki jest fakt, że położony około dziesięciu kilometrów od Szamotuł Ostroróg, siedziba rodu Ostrorogów, jest Wielkopolanom dobrze znany, natomiast mało osób pamięta o istnieniu miasta, którego nazwa brzmi podobnie ‒ o położonym na Wołyniu Ostrogu, od wielkopolskiego Ostroroga oddalonym o blisko 900 km.


Zdjęcie – Ostroróg na kartach historii (https://www.facebook.com/HistoriaOstrorog/ )

Zdjęcie – fotopolska.eu

Ostróg, dziś znajdujący się w granicach Ukrainy, a przed II wojną światową należący do Polski, w średniowieczu stanowił siedzibę rodu ruskich kniaziów, którzy od nazwy grodu zwani byli Ostrogskimi. Dla współczesnego użytkownika języka polskiego nazwa Ostróg jest raczej niezrozumiała, ponieważ w dzisiejszej polszczyźnie nie występuje rzeczownik ostróg. Wyraz ten, wywodzący się z języka staroruskiego (pochodzi od czasownika strogat), funkcjonował w języku polskim przez wieki, odnotowały go jeszcze słowniki z pierwszej połowy XX wieku.  Oto, jakie miał znaczenia: 1. płot, ściana z zaostrzonych pali, inaczej palisada lub ostrokół, 2. zamek obronny, 3. baszta, warownia, 4. więzienie. Możemy się domyślać, że pierwotnym znaczeniem słowa było znaczenie pierwsze. Ponieważ palisady (ostrogi) używane były jako fortyfikacje, ten sam wyraz zaczęto odnosić do wszelkich budowli obronnych (niekoniecznie posiadających drewniane palisady), a w związku z tym, że w późniejszych wiekach twierdze zamieniano często na więzienia, słowo ostróg nabrało kolejnego znaczenia – 'więzienie’.

Nazwa miasta Ostróg, wspomnianego po raz pierwszy w staroruskich kronikach (zwanych latopisami) pod rokiem 1100, mogłaby pochodzić od wyrazu ostróg w znaczeniu pierwszym, drugim lub trzecim (znaczenie czwarte jest późniejsze). W dokumentach historycznych sprzed XIV wieku brak jednak jakiejkolwiek wzmianki o istnieniu zamku w Ostrogu, stąd należy wykluczyć związek nazwy z drugim i trzecim znaczeniem wyrazu ostróg. Bardzo prawdopodobne jest, że we wcześniejszych wiekach obronę przed najazdem stanowiła palisada, ściana z zaostrzonych pali, czyli ostróg. Nazwa miasta należy więc do tak zwanych nazw kulturowych, ponieważ wiąże się z wytworem ludzkiej działalności. Ostrożany, Ostrożnica, Ostrożyce to inne nazwy miejscowości, które wywodzą się od rzeczownika ostróg i wyrazów z nim spokrewnionych. Nazwę Ostróg nosi również część Raciborza.

Nazwa Ostroróg w ciągu wieków nie uległa zmianie, jedyna zmiana pojawiła się w samym brzmieniu wyrazu: ó wymawiane było niegdyś jak długie o, mniej więcej od XVI wieku coraz bardziej upodabnia się do u. Z punktu widzenia słowotwórstwa ( to znaczy analizując, w jaki sposób wyraz został utworzony) ostroróg to wyraz złożony: człon pierwszy to przymiotnik ostry, człon drugi ‒ rzeczownik róg, oba człony łączy element -o- . W podobny sposób powstały liczne wyrazy języka polskiego, na przykład ostrosłup, żywopłot, krzywonos, całokształt.

Problem, jaki nasuwa się w związku z nazwą Ostroroga, to określenie, czy najpierw Ostrorogiem nazywany był gród lub zamek, a dopiero później pochodzący stąd ród nazwał się Ostrorogami, czy też pierwotna była nazwa rodu, a wtórna nazwa miejscowa. Kronika Janka z Czarnkowa, w której pod rokiem 1383 odnaleźć można pierwszą wzmiankę o Ostrorogu, nie rozstrzyga tej kwestii. Janko z Czarnkowa podaje, że Ostroróg stanowił wówczas obronną siedzibę Dzierżka Grocholi przezwiskiem Ostroróg z rodu Nałęczów. Jak widać, już w tej pierwszej wzmiance wyraz Ostroróg pojawia się i jako nazwa miejscowa (gród, być może zamek), i jako nazwa osobowa (przezwisko).

Karol i Zofia Zierhofferowie, autorzy interesującej książki Nazwy miast Wielkopolski, skłaniają się ku temu, że pierwotna jest nazwa miejscowa. Jeśli przyjąć, że nazwa Ostroróg odnosiła się najpierw do zamku, najprawdopodobniej w jakiś sposób wiązała się z jego wyglądem, na przykład ostro zakończonymi basztami lub ostrokołem, czyli palisadą z zaostrzonych pali. Byłaby to więc również nazwa kulturowa.

Możliwe jest zatem, że obie nazwy miast: Ostroga na Wołyniu i Ostroroga w Wielkopolsce łączy nie tylko podobne brzmienie, ale także pochodzenie. W obu bowiem nazwach mogło pojawić się odniesienie do drewnianej palisady, służącej do obrony grodu i jego mieszkańców przed atakiem z zewnątrz. Jest to jednak tylko jedna z kilku interpretacji.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 20.03.2018

Zdjęcie – Ostroróg na kartach historii (https://www.facebook.com/HistoriaOstrorog/ )

Zdjęcie – fotopolska.eu

Ostroróg i Ostróg – nazwy2025-01-05T13:03:29+01:00

Quiz – 10 miejsc powiatu szamotulskiego

Quiz miesiąca

Powiat szamotulski w obiektywie Andrzeja Bednarskiego (zdjęcia z 2008 r.).


Najpierw trzeba ze spokojem obejrzeć zdjęcia, a następnie rozwiązać zamieszczony poniżej quiz.

Życzymy dobrej zabawy i zachęcamy do zwiedzania Ziemi Szamotulskiej!




Powodzenia!

10 miejsc na Ziemi Szamotulskiej


Quiz – 10 miejsc powiatu szamotulskiego2018-03-15T13:13:44+01:00
Go to Top