About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)

Ponad własne życie milsza im była niepodległość ojczyzny

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)

Część I: Bitwa

Bitwa pod Ignacewem, rozegrana 8 maja 1863 roku, była jedną z najkrwawszych podczas powstania styczniowego. Dwaj mieszkańcy naszego regionu: Witold Turno i Mścisław Żółtowski  odegrali w niej ważną rolę. Obaj zapłacili za to cenę najwyższą.

Ignacewo to niewielka wieś położona koło Ślesina w powiecie konińskim. Dziś − jak całe historyczne Kaliskie − należy do województwa wielkopolskiego, od 1815 roku był to jednak obszar położony nie w zaborze pruskim, lecz rosyjskim. W okresie powstania odbyło się tam wiele, mniejszych i większych, potyczek z wojskami rosyjskimi.

Dowódcą powstańczego oddziału, który stoczył bitwę pod Ignacewem, był Edmund Taczanowski. Ten wielkopolski ziemianin miał spore doświadczenie wojskowe. Ukończył szkołę artylerii i przez kilka lat służył w armii pruskiej. W 1846 roku zaangażował się w przygotowania do powstania i po ich wykryciu był więziony przez półtora roku. Ponownie trafił do więzienia jako uczestnik walk powstańczych w 1848 roku, w których dowodził oddziałem artylerii. Po uwolnieniu wyjechał do Włoch, gdzie z kolei przyłączył się do armii Garibaldiego, został ranny i trafił do niewoli francuskiej. Następnie wrócił do Wielkopolski.


Bitwa pod Ignacewem – akwarela Juliusza Kossaka sprzed 1893 r.


W końcu lutego 1863 roku w Poznaniu powstał tzw. Komitet Działyńskiego, którego celem było wsparcie powstania styczniowego w Królestwie Polskim − zarówno finansowe, jak i militarne. Zbierano pieniądze, kupowano i dostarczano broń powstańcom, a także formowano oddziały ochotników, którzy przekraczali granicę zaborów. Dowódcą pierwszego oddziału został, urodzony w Szamotułach, Edmund Callier, mający doświadczenie wojskowe w Legii Cudzoziemskiej. Na czele kolejnych oddziałów stanęli: wspomniany już Edmund Taczanowski oraz dwaj oficerowie francuscy: Leon Young de Blankenheim i Emil Faucheux.

Pułkownik Edmund Taczanowski wraz z grupą ochotników przekroczył granicę i  na rynku w Pyzdrach stworzył obóz. Przybywali do niego chętni do walki z obu stron międzyzaborowej granicy, w obozie byli wyposażani, a pod miastem szkoleni do boju. 29 kwietnia odział stoczył pierwszą walkę w okolicy Pyzdr, na polach za Wartą. Planując bitwę, Taczanowski umiejętnie wykorzystał ukształtowanie terenu, które chroniło powstańców (słabszych liczebnie, pod względem wyszkolenia i uzbrojenia) przed ostrzałem rosyjskich armat, a o zwycięstwie Polaków zadecydował szturm kosynierów.


Bitwa pod Ignacewem – grafika według rysunku Wilhelma Dietza


Oddział Taczanowskiego w kolejnych dniach unikał kontaktów z wrogiem i odbywał kilkudziesięciokilometrowe marsze. 6 maja powstańcom udało się odeprzeć atak wojsk rosyjskich na Koło. Wiadomo było już wówczas, że nie da się uniknąć kolejnej dużej bitwy, choć żołnierze Taczanowskiego byli wyczerpani i spora grupa odeszła z oddziału (pozostało ok. 1200 żołnierzy). Następnego dnia odział opuścił Koło i przemieścił się w kierunku Lubstowa i Ślesina.

Siły rosyjskie zostały tymczasem wzmocnione, gdyż do naczelnika wojennego okręgu kaliskiego gen. Andrieja Brunnera, który dotąd ścigał oddziały powstańcze w tym rejonie, dołączył oddział przybyłego z Warszawy gen. Nikołaja Krasnokutskiego (w sumie ok. 3300 żołnierzy). Obaj dowódcy podążyli za oddziałem Taczanowskiego, swoje oddziały podzielili jednak na dwie kolumny, maszerujące dwiema różnymi trasami. Pierwszy w okolice Ignacewa − 8 maja około godz. 11 − przybył od strony Lubstowa gen. Krasnokutski.

Polacy od rana zabezpieczali tam swoje pozycje: w swego rodzaju barykady zamieniono chaty, ścinano drzewa i − powalone − obsypywano ziemią, kopano też rowy. W pierwszej fazie, gdy na miejscu nie było jeszcze oddziałów pod dowództwem Brunnera, bitwa przebiegała pomyślnie dla powstańców. Polskim strzelcom udało się powstrzymać natarcie piechoty rosyjskiej, a do odwrotu zmusił ją atak kosynierów. Rosjanom nie udało się wówczas obejście lewego skrzydła powstańców i uderzenie ich od tyłu. Ich ruch został zauważony, płk Taczanowski wysłał w ich stronę rezerwową kompanię strzelecką pod dowództwem kpt. Mścisława Żółtowskiego, a o ostatecznym niepowodzeniu manewru Rosjan znów zadecydowali kosynierzy.


Mogiła powstańcza w Ignacewie, zdjęcie z 1917 r. Źródło – Polona


Wydawało się, że zwycięstwo powstańców jest możliwe. Wówczas jednak − około godz. 14 − od strony Sompolna przybyła kolumna pod dowództwem gen. Brunnera. Mające teraz zdecydowaną przewagę wojska rosyjskie przypuściły kolejny atak na całej linii frontu i powtórzyły manewr okalający, który tym razem − niestety − się powiódł. Rosjanie przypuścili bardzo silny atak na chaty w Ignacewie i odcięli lewe skrzydło obrony. Chaty zostały podpalone, w jednej z nich zginął, dzielnie broniący się ze swoimi strzelcami, kpt. Mścisław Żółtowski. W trakcie próby ostatniego kontrataku kulą w bok został trafiony płk Witold Turno, dowodzący strzelcami na prawym skrzydle. Ciężko ranny został odwieziony wozem do rodziny w pobliskim Licheniu Starym (właścicielem wsi był kuzyn Władysław Kwilecki), gdzie zmarł następnego dnia.

Julian Wieniawski w swoim pamiętniku zanotował słowa wypowiedziane do niego przez gen. Krasnokutskiego: „Przyznaję, że po raz pierwszy na tyle męstwa i taki opór natrafiłem”.


Pomnik na mogile powstańczej w Ignacewie. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Oddział został rozbity. Zginęło 160-180 powstańców, 80 zostało rannych; wielu dostało się do niewoli (z samego Wielkiego Księstwa Poznańskiego 40). Zachowały się relacje o pastwieniu się żołnierzy rosyjskich nad ciałami zmarłych i obdzieraniu zwłok ze wszystkiego, co stanowiło jakąś wartość.

Po odejściu Rosjan okoliczni mieszkańcy pochowali w zbiorowej mogile w centrum wsi przy drodze Ślesin − Sompolno ciała około 160 żołnierzy. W 1918 roku wzniesiono w tym miejscu pomnik, zniszczony przez Niemców na początku II wojny światowej i odbudowany w 1953 roku. Witold Turno spoczął przy kościele w Licheniu Starym we wspólnej mogile z powstańcami z niewielkiego oddziału pod dowództwem Michała Sokolnickiego, który 8 maja został otoczony przez Rosjan w tej miejscowości i doszczętnie wybity. Obecny pomnik powstał w 1991 roku.

Edmund Taczanowski (1822-1879). W ostatniej fazie bitwy pod Ignacewem nie uczestniczył (został wywieziony z pola bitwy). Władze powstańcze nie oceniły tego zachowania źle, o czym świadczy awans na generała i mianowanie Taczanowskiego dowódcą wojsk powstańczych województwa kaliskiego i mazowieckiego. Źródło zdjęcia – Polona

Jan Działyński (1829-1880), właściciel Kórnika; na początku powstania styczniowego powołał Komitet kupujący broń dla powstańców i przygotowujący ochotników do walki. Zagrożony aresztowaniem, przedostał się przez granicę i przyłączył się do oddziału. Z pola bitwy pod Ignacewem wyprowadził bezpiecznie 400 powstańców, po czym – ze względu na niemożność dalszej walki – rozwiazał oddział. W procesie powstańców w Berlinie skazany zaocznie na karę śmierci i konfiskatę majątku. Po amnestii wrócił do Wielkopolski. Źródło zdjęcia – Polona

Bohaterowie powstania styczniowego z Wielkopolski, wśród nich Działyński, Taczanowski i Turno. Źródło – Muzeum Historii Krakowa

Pomnik ku czci Powstania Styczniowego na miejscu bitwy pod Pyzdrami. Źródło – domena publiczna

Mogiła powstańców poległych w czasie bitwy pod Pyzdrami. Zdjęcie – pyzdry.pl

Ignacewo. Tablice informacyjne i pomnik na mogile powstańczej. Zdjęcia Andrzej Bednarski

Witold Turno (1835-1863). Zdjęcie wisi w zakrystii kościoła św. Mikołaja w Słopanowie. Zdjęcie Andrzej Bednarski

To samo zdjęcie ustawione do sfotografowania. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Uczestnicy powstania styczniowego (wśród nich Witold Turno), fotografia z 1868 r. Źródło – Polona

Fragment pomnika w Licheniu. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Płyta z pomnika w Licheniu (podano na niej złą datę bitwy). Zdjęcie Andrzej Bednarski

„Dziennik Poznański”, 12.06.1863

„Dziennik Poznański” 18.06.1863

„Dziennik Poznański” 14.06.1863

Chojno Błota Wielkie – miejsce ku czci Witolda Turny. Zdjęcie Agnieszka Krygier-Łączkowska

Teodor Żychliński, Wspomnienia z 1863 roku, Poznań 1988

„Dziennik Poznański” 28.05.1863 (błąd w zapisie nazwy miejscowości – chodziło o Zajączkowo)

Stanisław Błociszewski (1804-1888) – stryj poległego pod Ignacewem Stanisława, powstaniec listopadowy; w powstaniu styczniowym wzięło udział 3 jego synów. W ramach popowstaniowych represji przesiedział 2 lata w wiżeieniu. Źródło zdjecia – domena publiczna

„Dziennik Poznański” 10.06.1863

Płyta z pomnika w Licheniu. Zdjęcie Andrzej Bednarski

Część II: Bohaterowie

W czasie bitwy i w jej konsekwencji życie stracili trzej synowie ziemian z regionu szamotulskiego: wspomniani już dowódcy oddziałów Witold Turno i Mścisław Żółtowski, a także Stanisław Błociszewski.

Witold Turno herbu Kotwice urodził się 21 maja 1835 roku w Objezierzu, w powiecie obornickim, w majątku rodziców Heleny z domu Kwileckiej i Wincentego Turnów. Jego dziadek Adam Turno oraz brat dziadka Kazimierz byli żołnierzami napoleońskimi, ojciec Wincenty walczył z kolei w powstaniu listopadowym i Wiośnie Ludów. Do majątku Heleny i Wincentego należało także Chojno i Słopanowo w powiecie szamotulskim. Przez dwa lata Witold kształcił się w Paryżu w szkole politechnicznej. Na uczelnię tę nie przyjmowano cudzoziemców, jednak on otrzymał specjalną zgodą ministerialną ze względu na zasługi dziadka w służbie Francji. Następnie uczył się w pruskiej szkole wojskowej i przez pewien czas służył jako podporucznik II pułku gwardii w Berlinie. Teodor Żychliński tak go wspominał z tamtych czasów: „Kochaliśmy Witolda dla jego nieocenionego humoru, złotego serca, dziarskości w obejściu i serdecznej koleżeńskiej uczynności”.


Witold Turno – fragment zdjęcia


Po powrocie w rodzinne strony gospodarował najprawdopodobniej w Słopanowie. Od 1861 roku działał w konspiracji przygotowującej powstanie, a sam − aby zamanifestować polskość − „przywdział strój narodowy” (ze wspomnienia Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863). 28 grudnia 1862 roku Komitet Centralny Narodowy mianował go głównym pełnomocnikiem na Wielkie Księstwo Poznańskie. Po wybuchu powstania styczniowego gromadził oddział i przygotowywał się do przekroczenia granicy zaborów. Został wówczas zatrzymany i uwięziony w Gnieźnie (od 2 marca do 31 marca 1863 r.). Przetrzymywany w bardzo złych warunkach, pobyt w więzieniu odchorował, nie porzucił jednak myśli o czynnym udziale w powstaniu.

Odrzucił propozycję wyjazdu do Belgii po zakup broni, 26 kwietnia przekroczył granicę i przystąpił do oddziału powstańczego stacjonującego wówczas w Słupcy. Jego dowódcą był kpt. Emil Faucheux, Witold Turno został przy nim szefem sztabu. Rankiem 29 kwietnia Taczanowski, wiedząc o tym, że wkrótce nastąpi atak wojsk rosyjskich na Pyzdry, wezwał ten oddział  do siebie. Już w pierwszej godzinie walki Faucheux został ciężko ranny w nogę i przekazał dowództwo swoich strzelców Witoldowi Turnie. Umiał on w pierwszej tej bitwie zachować zimną krew, „a to pierwsze tak szczęśliwe wystąpienie zjednało mu przychylność oddziału całego. Zrozumiał też Turno stanowisko dowódcy powstańców, był surowym, gdzie potrzeba, a w czasie marszu dzielił z żołnierzem wszelkie niewygody, jedząc z nim z jednego kotła, spoczywając na jednej słomie” (Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863). Po bitwie pod Pyzdrami i wcieleniu do oddziału Taczanowskiego otrzymał nominację na pułkownika.


Nieistniejący pałac w Słopanowie, zdjęcie – własność Andrzej Klapa


Jeszcze przed bitwą pod Ignacewem Witold Turno wyróżnił się dwukrotnie. Najpierw − pod wsią Olesiec w pobliżu Chocza w potyczce z oddziałem tzw. objezdczyków (konnych strażników przygranicznych), przeciwko którym wyruszył z kilkunastoma ochotnikami, a następnie w czasie obrony Koła, kiedy strzelcy, którymi kierował, długo powstrzymywali atak wojsk rosyjskich, a on „biegał śród gradu kul i zachęcał strzelców do celnych strzałów”. 

Autor cytowanego już wspomnienia tak opisał ostatnie chwile Turny w czasie bitwy pod Ignacewem: „chcąc otworzyć drogę do przeboju oddziałowi pozostawionych w rezerwie 60 strzelców, zakomenderował na bagnety. Stanąwszy na ich czele podniósł w prawym ręku pałasz, lecz zaledwie postąpił kilkanaście kroków, kiedy został śmiertelnie ugodzony kulą karabinową. Towarzysze unieśli ukochanego dowódcę przed dzikością moskiewską”. Padając, miał powiedzieć do swoich żołnierzy: „Zostawcie mnie, a idźcie naprzód na…” Osoby pielęgnujące go w Starym Licheniu, gdy stale wypytywał o wynik bitwy, nie miały serca, aby powiedzieć mu prawdę o klęsce pod Ignacewem. Rodzicom przesłano zakrwawiony mundur i kulę, która zadała mu śmiertelną ranę. Zmarła 11 lat później Helena Turno kazała pochować się z tymi pamiątkami po synu.

Uznany został za jednego z bohaterów nie tylko tej bitwy, ale i całego powstania. Już w maju 1863 roku w prasie poznańskiej pojawiały się ogłoszenia o możliwości kupna zdjęć kilkunastu najbardziej znanych powstańców z Wielkopolski; Witold Turno wymieniany jest w tej grupie, znalazł się też na fotograficznej kompozycji z powstańcami.


Pomnik ku czci poległych w Licheniu powstańców, w tym Władysława Turny (prawdopodobnie na miejscu dawnej mogiły). Zdjęcie Andrzej Bednarski


Pochowany zaraz po śmierci w Licheniu w zbiorowej mogile, podobnie jak wielu powstańców nie miał normalnego pogrzebu. Nabożeństwo żałobne w jego intencji odprawione zostało w kościele w rodzinnym Objezierzu. Drugie planowano w kościele kolegiackim w Szamotułach, jednak do niego nie doszło ze względu na zapowiedź wysokiej kary pieniężnej nałożonej przez władze pruskie.

Ojciec Witolda − Wincenty − po jego śmierci przekazał majątek w Objezierzu najstarszemu synowi Hipolitowi, a sam przeniósł się do Słopanowa. Wybudowano tam dla niego pałac, który − niestety − w pierwszej połowie lat 70. XX wieku został rozebrany. Wincenty Turno zmarł kilka lat po synu, w 1867 roku. Przejmujące są słowa Teodora Żychlińskiego: „życia dokonał, padłszy ofiarą miłości bliźniego; odwiedzając bowiem po chatach włościan zapadłych na tyfus, sam tej chorobie uległ”. W zakrystii kościoła w Słopanowie do dziś wisi zdjęcie Witolda. Od jego imienia nazwano także folwark Turnów w Chojnie − Witoldowo, leżący na zachodnich obrzeżach Błot Wielkich; od 2009 roku postać Witolda Turny upamiętnia tam głaz z tablicą.


Kamień przy dawnym folwarku Turnów – Chojno Błota Wielkie. Zdjęcie Agnieszka Krygier-Łączkowska


Dużo mniej informacji można znaleźć o Mścisławie Żółtowskim herbu Ogończyk z Zajączkowa − synu Antoniego i Seweryny z domu Łaszkowskiej. Służbę wojskową odbył w artylerii w Poznaniu. W kwietniu 1863 roku dołączył do oddziału Taczanowskiego w Pyzdrach i w bitwie pod tą miejscowością dowodził kompanią strzelców. Pod Ignacewem walczył w randze kapitana, awans otrzymał po tym, jak kilka dni wcześniej wyróżnił się w potyczce w okolicach Chocza.

Pod Ignacewem Żółtowski bronił się do końca w jednej z podpalonych przez Rosjan chat. Musiała zrodzić się jednak pogłoska, o tym, że przeżył, gdyż w końcu maja matka (ojciec już wówczas nie żył) poprzez ogłoszenia w prasie prosiła „jego towarzyszów broni o udzielenie wiadomości pewnej jakakolwiek będzie”. Być może niejasność co do losów Żółtowskiego wynikła z tego, że po pierwszej, korzystnej dla powstańców, fazie walki odprowadzał rannego Władysława Niegolewskiego do granicy. Musiano go wówczas widzieć i może takie informacje przekazano rodzinie w Zajączkowie. Okazało się jednak, że wrócił on na pole bitwy wbrew tym, którzy próbowali go przed tym powstrzymać, mówiąc, że bitwa jest przegrana i już się kończy. Żółtowski, jak podaje Teodor Żychliński, odpowiedział na to, że jego powinnością jest pozostać przy swych żołnierzach.

Po potwierdzeniu informacji o śmierci Mścisława w jego intencji odprawione zostało nabożeństwo w kościele parafialnym w Psarskiem. Rodzina Żółtowskich kilkanaście lat później opuściła Zajączkowo, gdyż brat Mścisława Jarosław sprzedał ten majątek Stanisławowi Ponińskiemu.


Pałac w Zajączkowie. Zbudowany w XVIII w. dla Żółtowskich, przebudowany na początku XX w. przez Urbanowskich. Zdjęcie z lat 30. XX w. Źródło – Fotopolska


Poległy pod Ignacewem Stanisław Błociszewski herbu Ostoja był synem ziemian z Przecławia − Antoniego i Rozalii ze Skarzyńskich. W powstaniu listopadowym walczyli ojciec Antoni oraz stryj Stanisław, odznaczony złotym krzyżem Virtuti Militari. Stryj Stanisław szkolił także uczestników Wiosny Ludów w Wielkopolsce, a w czasie powstania styczniowego zajmował się formowaniem oddziałów, zbieraniem broni i funduszów dla powstania.

W czasie walk powstańczych Stanisław Błociszewski z Przecławia nie miał jeszcze 21 lat, urodził się bowiem 19 sierpnia 1842 roku w rodzinnym Przecławiu. Kształcił się w poznańskim Gimnazjum św. Marii Magdaleny, z najwyższym wynikiem zdał maturę i rozpoczął studia prawnicze w Niemczech − w Berlinie i Bonn. Na wiadomość o wybuchu powstania powrócił do domu rodzinnego i razem z bratem Bolesławem dołączył do oddziału Taczanowskiego jako strzelec kompanii kpt. Hegnera. Brał udział w potyczkach pod Pyzdrami i Kołem, w których wykazał zimną krew i odwagę, w czasie obrony Koła jako ochotnik pierwszy zajął szczególnie niebezpieczną pozycję. Pochowany został we wspólnej mogile w Ignacewie, a w kościele w Cerekwicy odprawiono w jego intencji nabożeństwo żałobne.

Polegli pod Ignacewem Turno, Żółtowski i Błociszewski nie byli jedynymi uczestnikami tej bitwy związanymi z regionem szamotulskim. W bitwie ranny w nogę został Napoleon Ksawery Mańkowski herbu Zaremba (1836-1888), syn Teodora Mańkowskiego i Bogusławy z Dąbrowskich − właścicieli Rudek koło Ostroroga, wykształcony w Paryżu inżynier budowy dróg i mostów, przyjaciel Witolda Turny. Z pola bitwy został on wywieziony na wozie przez wycofujący się oddział pod dowództwem Jana Działyńskiego. Za swoją działalność patriotyczną zapłacił potem procesem i półtorarocznym więzieniem. Innego rodzaju represje spotkały urodzonego w Szamotułach w 1839 roku Bolesława Jerzykiewicza. Ten późniejszy pedagog i botanik został zatrzymany po bitwie pod Ignacewem w czasie przekraczania granicy między Królestwem Polskim a Wielkim Księstwem Poznańskim. Ukarano go skreśleniem z listy studentów Uniwersytetu Wrocławskiego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

współpraca Andrzej Bednarski

Bibliografia:

Władysław Chotkowski, Mowa żałobna na pogrzebie śp. Napoleona Mańkowskiego, Kraków-Poznań 1988.
Maciej Grzeszczak, Ignacewo 1863, Warszawa 2015.
Janusz Gulczyński, Ziemia Konińska w czasie Powstania Styczniowego 1863-1864, Konin 1994, t. 3.
Bogusław Polak, Wielkopolanie na polach bitew powstania styczniowego (1863-1864), „Przegląd Polsko-Polonijny” nr 4 zeszyt 2 /2012.
Julian Wieniawski, Kartki z mego pamiętnika, t. 2, Warszawa 1911.
Witold Turno. Dowódca strzelców wielkopolskich 1863, „Ojczyzna” 1864, nr 122.
Teodor Żychliński, Wspomnienia z roku 1863, Poznań 1888.
Teodor Żychliński, Kronika żałobna rodzin wielkopolskich od 1863-1876 z uwzględnieniem ważniejszych osobistości zmarłych w tym przeciągu czasu w innych dzielnicach Polski i na obczyźnie, Poznań 1877.

Szamotuły, 16.05.2020

Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)2025-01-06T11:39:37+01:00

Rodzinne Bajanie – konkurs na baśń

Regulamin konkursu „Rodzinne Bajanie”

 Postanowienia ogólne

  1. Celem konkursu jest wyłonienie przez Komisję Konkursową 3 zwycięskich prac – pisanych prozą baśni rodzinnych.
  2. Regulamin określa zasady konkursu „Rodzinne Bajanie” polegającego na rodzinnym stworzeniu baśni do jednej wybranej ilustracji autorstwa Marii Martin-Olszewskiej (spośród przedstawionych przez Organizatorów).
  3. Regulamin obowiązuje wszystkie zespoły, które chcą wziąć udział w konkursie.
  4. Organizatorami konkursu są:

a) Fundacja Varietae, ul. Nowa 6/4, 64-500 Szamotuły, wpisana przez Sąd Rejonowy Poznań – Nowe Miasto i Wilda do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 000320832, NIP 7831647908, varietae.pl, fundacja.varietae@gmail.com, tel. 661 678 252,
b) Stowarzyszenie Wolna Grupa Twórcza, ul. Kolarska 11, 64-500 Szamotuły, wpisane przez Sąd Rejonowy Poznań – Nowe Miasto i Wilda do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 000645647, NIP7872115249, regionszamotulski.pl, wgt.szamotuly@gmail.com.

5. Organizatorzy wyznaczają Koordynatora Konkursu, odpowiedzialnego za jego przeprowadzenie i ogłoszenie wyników.

II Warunki uczestnictwa

  1. Uczestnikiem Konkursu może być zespół złożony z przedstawicieli co najmniej 2 pokoleń, w tym dziecko do lat 12., z zastrzeżeniem, że uczestnictwo osoby niepełnoletniej wymaga pisemnej zgody rodziców (dalej: „zespół”).
  2. Każdy zespół może przesłać tylko jedną pracę konkursową, niepublikowaną wcześniej oraz niebiorącą udziału w innych konkursach.
  3. Zgłoszenia tekstu do Konkursu mogą dokonać tylko jej autorzy.
  4. Uczestnictwo w Konkursie jest bezpłatne.

III. Zasady konkursu

  1. Konkurs rozpoczyna się w dniu 15 maja 2020 r. i trwa do 15 czerwca 2020 r.
  2. Konkurs polega na wybraniu przez Komisję Konkursową wskazaną przez Organizatora 3 najciekawszych tekstów, które zostaną umieszczone w e-booku lub na stronie www Organizatora. Komisja może przyznać wyróżnienia wg własnego uznania.
  3. Komisja Konkursowa dokona wyboru spośród wszystkich nadesłanych prac, które spełniają wymagania konkursowe.
  4. Organizator zastrzega sobie prawo do niedopuszczenia do Konkursu pracy, która narusza Regulamin.
  5. Organizator zastrzega sobie prawo do nierozstrzygnięcia Konkursu, jeśli liczba zgłoszeń będzie mniejsza niż pięć lub w przypadku niezadowalającego poziomu artystycznego prac konkursowych.
  6. Organizator ma prawo do odwołania konkursu. W przypadku odwołania Konkursu nadesłane prace nie będą wykorzystywane przez Organizatora.

IV Wytyczne dotyczące tekstu baśni

  1. Organizator zastrzega, że baśń musi być skierowana do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.
  2. Utwór musi być zostać nadesłany w języku polskim.
  3. Organizator ustala, że maksymalna długość tekstu wynosi 1–1,5 strony formatu A4, czcionka 12, interlinia 1,5.
  4. Nadesłane prace ocenia Komisja Konkursowa według przykładowych kryteriów: ciekawy, oryginalny pomysł, poprawność i plastyczność języka.

V Zasady przesyłania pracy

  1. Praca konkursowa musi zostać nadesłana w terminie ustalonym przez Organizatora
  2. Prace konkursowe należy przesyłać na adres mailowy: fundacja.varietae@gmail.com bądź przez messenger powiązany z kontem na Facebooku Fundacji Varietae w formie pliku .DOC. W treści wiadomości bądź e-maila należy podać imię i nazwisko autorów tekstu, nazwę zespołu (jeśli została stworzona), nr telefonu kontaktowego.
  3. Praca musi zostać nadesłana w formacie umożliwiającym jej edycję na potrzeby Organizatora Konkursu.

VI Nagrody

  1. W Konkursie zostaną nagrodzone co najmniej 3 zespoły autorskie (z zastrzeżeniem: par. III, pkt. 5), które stworzą najciekawsze baśnie, wybrane przez Komisję Konkursową.
  2. Organizator przewiduje dla zespołów atrakcyjne nagrody rzeczowe.
  3. Organizator przewiduje zamieszczenie najciekawszych prac online na stronie www lub w formie e-booku.
  4. Wyniki Konkursu zostaną ogłoszone na stronie Organizatora w terminie do 7 dni od ostatniego możliwego dnia przesyłania pracy konkursowej.
  5. Nagrody zostaną przekazane w ciągu 30 dni od dnia ogłoszenia przez Organizatora wyników Konkursu.

VII. Prawa autorskie

  1. Przesłanie zgłoszenia Organizatorowi Konkursu jest równoznaczne z tym, że Uczestnik Konkursu zgadza się na nieodpłatne przeniesienie autorskich praw majątkowych na Organizatorów.
  2. Przekazanie autorskich praw majątkowych odbędzie się przez podpisanie oświadczenia, które przygotuje Organizator.
  3. Organizator zastrzega sobie prawo do ewentualnych modyfikacji tekstu baśni, z poszanowaniem oryginalnej formy.

VIII. Postanowienia końcowe

  1. Wzięcie udziału w Konkursie oznacza zgodę na warunki określone w Regulaminie i jest jednoznaczne z oświadczeniem, że prace zgłoszone na Konkurs zostały wykonane osobiście, bez naruszenia praw autorskich osób trzecich.
  2. Organizator nie ponosi odpowiedzialności prawnej za naruszenie praw autorskich osób trzecich przez uczestników Konkursu.
  3. Autorzy prac wyrażają zgodę na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych osobowych dla potrzeb Konkursu, zgodnie z ustawą z ochronie danych osobowych i Ogólnym rozporządzeniem o ochronie danych osobowych.
  4. Sprawy sporne prowadzi i rozstrzyga Komisja Konkursowa.
  5. Sponsorem wszystkich nagród w Konkursie są Organizatorzy.
  6. Regulamin konkursu zamieszczony jest na stronach Organizatorów www.varietae.pl. i regionszamotulski.pl.

Szamotuły, 15.05.2020

Rodzinne Bajanie – konkurs na baśń2025-01-10T12:52:20+01:00

Stanisław Kowalewski, Przeżycia z czasów niemieckiej okupacji w Szamotułach

Stanisław Kowalewski

Wspomnienia

część 2: Przeżycia z czasów okupacji niemieckiej w Szamotułach

Pierwsze tygodnie okupacji

Pracę w Policji Państwowej rozpocząłem dnia 17 sierpnia 1925 roku, a zakończyłem , jak się później okazało, 1 września 1939 roku z chwilą wybuchu drugiej wojny światowej. Pamiętam, że właśnie 1 września 1939 roku syreny Straży Ogniowej oraz wszystkie dzwony kościelne oznajmiły, że wybuchła wojna i wojska niemieckie przekroczyły granice Polski. Około godziny 11. słychać było bombardowanie, dokładnie nie wiadomo, w którym miejscu. Znane mi były dokładnie instrukcje, co na wypadek wojny należało do obowiązków funkcjonariuszy Policji Państwowej. Zasadniczy rozkaz nakazywał natychmiastowe wycofanie się do województwa tarnopolskiego, czyli na wschód. Policjanci posiadający własne motocykle wyjechali do wyznaczonego miejsca, natomiast ich rodziny, w tym i moja, zostały umieszczone na wozach drabiniastych lub platformach, ciągnionych przez konie, celem wyjazdu także na wschód. Dla mnie rozkaz był tak ustalony, abym rodzinę (żonę i dzieci) Komendanta Policji wywiózł samochodem służbowym także na wschód, do miejscowości, z której rodzina ta pochodziła, to jest w województwie białostockim. Po dowiezieniu tej rodziny na miejsce, zgodnie z rozkazem, udałem się do miejscowości Złoczów w województwie tarnopolskim.


Zdjęcie z początkowego okresu Stanisława Kowalewskiego w policji. 11 XI 1927 r., Posterunek Policji – budynek ówczesnego starostwa (dziś UMiG). W górnym rzędzie 2. od lewej Stanisław Kowalewski. Siedzą od lewej: sędzia Tadeusz Dutkiewicz, starosta Bronisław Ruczyński i komendant powiatowy policji Stanisław Skąpski. Zdjęcie udostępnił Wojciech Musiał.


Podczas udawania się do miejsca przeznaczenia byłem kilkakrotnie zatrzymywany przez posterunki wojskowe z poleceniem zabierania rannych żołnierzy i podwiezienia ich do najbliższego punktu sanitarnego Czerwonego Krzyża. Jeden z rannych, po paru minutach jazdy, zmarł. Jego ciało zabrano na najbliższym punkcie Czerwonego Krzyża. Na miejscu w Złoczowie zgłosiłem się do sztabu wojewódzkiego Policji Państwowej i przydzielono mnie do służby obserwacyjnej, oczywiście wraz z samochodem. W służbie tej byłem do dnia 17 września 1939 roku. Wtedy nastąpił nieoczekiwany i trudny do zrozumienia zwrot. Rozbroiły nas wojska radzieckie. Oświadczono nam, że jesteśmy zwolnieni ze służby państwowej. Rozbrojonych, także wojskowych i innych służb, dzielono na określone grupy. Większość grup była skierowana w głąb Rosji, a grupa, w której się znalazłem, została wysłana w głąb kraju, aby udać się w strony rodzinne. W tym czasie nie zdawałem sobie sprawy, że miałem wielkie szczęście i ocaliłem życie. Ciekawe, jakie to kryteria decydowały, że nie zabrano mnie do Rosji.

W Złoczowie zapoznałem młodego policjanta, który pochodził. ze Szczuczyna, około 3 kilometry od Szamotuł. Nazywał się Edmund Kabat. Wspólnie postanowiliśmy powrócić do domów. Na peryferiach Złoczowa kupiliśmy cywilne ubrania. Razem udaliśmy się w stronę Lwowa. Taki obraliśmy kierunek powrotu. Nadmienić należy, że wszystkie nasze rzeczy osobiste, jak bieliznę, ubranie, płaszcz zimowy i drobne przedmioty, zapakowałem do poszewki (takiej na poduszkę) i całość niosłem na ramieniu. Było bardzo ciężko. Znaleziony rozklekotany rower posłużył nam w pierwszych dniach za środek transportu. Jeden z nas jechał nim około 200 metrów, zostawiał rower w rowie, drugi z nas dochodził do roweru, znowu jechał 200 metrów i rower zostawiał dla kolegi. Taka podróż była bardzo powolna i była obawa, że ktoś nam rower ukradnie. I tak się stało. Postanowiliśmy kupić sobie dwa rowery, szczególne, że posiadaliśmy nieco gotówki. Dopisało nam szczęście, gdyż w jednej z wiosek, w której nocowaliśmy, sołtys poznał nas z mężczyzną, który ofiarował się załatwić dwa rowery po 120 złotych każdy. Pieniądze, mimo naszych obaw, musieliśmy wręczyć przed realizacją transakcji. Nie mieliśmy wyjścia. Jednak w ciągu jednej godziny otrzymaliśmy dwa rowery. Radość była bardzo duża.


Zdjęcie niemieckich oddziałów w Szamotułach, wrzesień 1939 r. Wykonano je na boisku dawnego Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi. Źródło Fotopolska


Jadąc swoimi rowerami, mijaliśmy mnóstwo spalonych wsi i zburzonych miasteczek, a nawet spotykaliśmy znajomych, udających się w swoje strony rodzinne. Kiedy odczuwaliśmy głód, zwracałem się do żołnierzy niemieckich, w czym dopomogła mi znajomość języka niemieckiego. Często otrzymywaliśmy żołnierską grochówkę. W końcu dojechaliśmy do Częstochowy. Miasto było opanowane przez cywili i wojskowych niemieckich. Na dworcu kolejowym niemiecki żołnierz wskazał nam pociąg, którym możemy dojechać do Poznania. Jak się okazało, pociągi już kursowały, jednak bardzo rzadko. Pociąg, który nam wskazał żołnierz, miał odjechać za kilka godzin w kierunku… Wrocławia. Wszystko jedno. Stamtąd można będzie dojechać do Poznania. Poszukaliśmy sobie pusty przedział i zajęliśmy go, ładując tam także rowery. Jazda rowerami była dla nas już za ciężka.

Teraz czekaliśmy cierpliwie na odjazd. Mijały godziny, a nawet noc. W tym czasie pociąg powoli się zaludniał. Przespaliśmy kilka godzin. Obudził nas gwar przekupek, które przy pociągu sprzedawały żywność (między innymi mleko, masło, świeże pieczywo, wędliny). Nakupiliśmy sobie zapasów, a nawet popiliśmy ciepłego mleka. Pociąg ruszył dopiero w porze obiadowej, jednak do Wrocławia dotarł około godziny 14. Tutaj czekali na pasażerów niemieccy cywile, z opaskami na rękach. Wszystkich Polaków z pociągu zabrali i zaprowadzili na salę dawnej restauracji dworcowej, gdzie nas nakarmiono bardzo dobrą grochówką, której najedliśmy się do syta. Mieliśmy dużo czasu przed dalszą wędrówką. W pewnym momencie weszło do sali dwóch niemieckich cywilów, rozkazując nam wyjście na perony, gdzie dokonano powtórnego segregowania i kierowano poszczególne osoby do pociągów do ich stron rodzinnych. Myśmy zostali skierowani na kierunek poznański, gdyż był on zgodny do naszej stacji docelowej, czyli Szamotuł. Szczęśliwie dojechaliśmy do stacji Poznań Ławica. Tutaj także segregowano podróżnych. Na moją prośbę jeden z cywili niemieckich wyraził zgodę  abyśmy udali się do Szamotuł na własną rękę. Jak wsiedliśmy na nasze rowery, to bez zsiadania dojechaliśmy do Szamotuł.


Rynek w Szamotułach w czasie okupacji – pierzeja północna. Obok słupa z zegarem nie ma już usuniętej przez Niemców jesienią 1939 r. figury św. Jana Nepomucena


Po drodze spotykaliśmy szamotulaków, którzy nas poznawali. Jeden z nich, znający moją rodzinę, powiedział, że właśnie cała rodzina wróciła do Szamotuł, gdyż przed Niemcami uciekali aż pod Warszawę. Natomiast wszyscy krewni i znajomi powtarzali, że zginąłem podczas niemieckiego bombardowania. Rodzina była pogrążona w smutku. Dojechałem do domu, w którym mieszkaliśmy przed wojną. Rower oparłem o mur pod oknem kuchennym. Pierwsza zauważyła mnie żona. Cofnęła się w głąb kuchni ze słowami „Jezus, Maria, dzieci: ojciec przyjechał!” Była bowiem przekonana, że już nie wrócę. Radość z powitania była ogromna, wprost nie do opisania. Syn Marian złapał mój rower i − jeżdżąc naokoło − z uciechą krzyczał, że ojciec wrócił. z wojny. Po powitaniach żona mi powiedziała, że właśnie wczoraj była policja niemiecka, pytając o mnie, gdzie aktualnie jestem i dlaczego uciekałem przed Niemcami. Po powrocie mam się, do nich zgłosić. Mimo że byłem jeszcze pod wrażeniem podróży, zadecydowałem, że muszę tam pójść, gdyż nie mam się  już gdzie schować i gdzie uciekać.

Z kolegą Kabatem pożegnałem się w Szamotułach. Udał się do swojej rodziny w Szczuczynie. Nie widziałem go przez prawie 30 lat. Na trzeci dzień od powrotu zgłosiłem się do komendy policji niemieckiej, informując, że właśnie powróciłem do domu. Razem ze mną zgłosiło się jeszcze trzech policjantów polskich i ja − jako woźny-szofer. Pytano mnie, dlaczego uciekałem przed Niemcami. Moja odpowiedź była taka, że musiałem wyjechać służbowo, gdyż taki otrzymałem rozkaz i tak jak Niemcy przyszli do Szamotuł, bo także otrzymali odpowiedni rozkaz. Na tym wypytywanie się skończyło. Wszyscy otrzymaliśmy polecenie, aby na następny dzień stawić się na szosie pod miejscowością Piaskowo, tam dostaniemy kilofy i łopaty, a będziemy naprawiać szosę. Pracowałem tam przez jeden tydzień. Zjawił się tam Niemiec ubrany po cywilnemu i zapytał: „Kto posiada prawo jazdy i ma uprawnienia do prowadzenia samochodu?” Zgłosiłem się, gdyż miałem takie dokumenty. Po zdaniu narzędzi kierownikowi robót udałem się z tym Niemcem do Szamotuł, gdzie zostałem przedstawiony staroście. Ten przyjął mnie natychmiast do pracy, przydzielił mi samochód i skierował do niemieckiego rolnika, który prowadził firmę pod nazwą: „Zakup i zbyt materiałów opałowych, ziemiopłodów itd.” Przydzielony mi samochód to 6-tonowy silny i duży pojazd, bodajże marki Griel Stydt, wyprodukowany we Wiedniu.

Praca moja polegała na codziennym wyjeździe do dużych majątków ziemskich i przywożeniu zboża i ziemniaków dla celów handlowych przez firmę oraz dla potrzeb Wermachtu. Wykorzystywano mnie w firmie, między innymi dlatego, że potrafiłem nie tylko mówić po niemiecku, ale także pisać w tym języku. Bardzo często kierownik firmy angażował mnie po godzinach pracy do obsługiwania samochodu osobowego marki Opel lub DKW, które były wykorzystywane dla prywatnych wyjazdów kierownika do swoich znajomych w powiecie lub po prostu na tak zwane popijawy albo wypożyczano je do dyspozycji Gestapo, oczywiście bez kierowcy. Podczas wyjazdów najbardziej dręczyły mnie powroty, gdy Niemcy już dobrze sobie popili i wyczyniali różne brewerie w samochodzie, do bicia mnie włącznie (między innymi złamano mi palec, który już nie zrósł się prawidłowo).


Stanisław Kowalewski w latach okupacji niemieckiej przy samochodzie Kiocka. Zdjęcie udostępnił Grzegorz Aleksander Trojanek.


Mój niemiecki kierownik i jego wyskoki

W momencie wybuchu drugiej wojny światowej mieszkałem z rodziną w Szamotułach przy ulicy Sądowej 16 [obecnie al. 1 Maja – przyp. red.], mając do dyspozycji trzy pokoje, kuchnię, piwnicę, chlew, garaż i duży ogród wokół domu. Po kilku miesiącach okupacji zostaliśmy wyrzuceni z tego mieszkania (które przydzielono mi jako służbowe), otrzymaliśmy pomieszczenie zastępcze w rynku szamotulskim, składające się z jednego pokoju, kuchenki (na poddaszu), piwnicy. Ustępy znajdowały się w podwórzu. Zbędne meble z poprzedniego mieszkania spaliłem. Mieszkaliśmy tutaj przez okres około trzech lat. Pewnego dnia przybiegł do mnie do pracy mój syn Marian, informując, że Niemcy po cywilnemu oraz Gestapo wyrzucili całą moją rodzinę z mieszkania, nie pozwalając nawet zabrać jakichkolwiek rzeczy osobistych. Zabrano także klucze do drzwi wejściowych. Bardzo zdenerwowany udałem się do mojego aktualnego kierownika, nazwiskiem  Kiock z zapytaniem, czy jest mu coś wiadomo na temat takiego postępowania moją rodziną. Jego odpowiedź była negatywna i obiecał, że natychmiast się zainteresuje tą sprawą i ją wyjaśni.

I rzeczywiście. Ponieważ byłem w firmie potrzebny, a kierownikowi zależało na mojej pracy jako kierowcy, szybko interweniował i już wieczorem otrzymałem klucze do mieszkania. Poinformowałem swojego kierownika, że jeśli moja rodzina zostanie wywieziona w nieznane lub do obozów, ja także tam się z nią udam. Ten dzień zapisał się we wspomnieniach jako koszmar, który niełatwo było przeżyć.

Jednak od tego zdarzenia już nigdy nie miałem trudności z tym mieszkaniem, aż do zakończenia wojny. Także moja praca w zakładzie trwała aż do czasu zakończenia działań wojennych. Byłem wykorzystywany do różnych robót, a między innymi do nadzoru przy wydawaniu przydziału węgla opałowego dla Polaków, na podstawie specjalnych „kwitków”. Nadzór ten wykonywałem przeważnie w porze obiadowej, gdy pracownicy niemieccy wychodzili na obiad. Czasami wydawałem Polakom węgiel bez odbierania im „kwitka” aby mogli skorzystać powtórnie z przydziału opału. O węgiel było zawsze trudno. Nigdy mnie na tym nie złapano.


Stanisław Kowalewski w latach okupacji. Zdjęcie udostępnił Grzegorz Aleksander Trojanek.


Pewnego razu dostałem polecenie przygotowania samochodu osobowego do wyjazdu. Miał jechać mój kierownik wraz ze swoimi kumplami na pijatykę do miasta Obrzycka, do ich znajomego aptekarza. Musiałem załadować do samochodu 50 kilogramów owsa przeznaczonego dla królików aptekarza. Innym razem mój kierownik zaprosił na popijawę do Obrzycka jednego Niemca z tytułem doktora oraz zastępcę starosty szamotulskiego, a także umundurowanego partyjniaka z SA.

Podczas jazdy usłyszałem, że powrót ma nastąpić około godziny 24, a wyjechaliśmy z Szamotuł o godzinie 18. Do Obrzycka było kilkanaście kilometrów. Zastępca starosty uprzedził, że w innym przypadku sam, na piechotę pójdzie do Szamotuł. O północy mój kierownik nie miał jeszcze zamiaru przerwać libacji. Ja cały czas siedziałem w samochodzie, czekając na rozkaz wyjazdu. Zastępca starosty, widząc, że popijawa się nie kończy, ukradkiem udaje się do garderoby, zabiera płaszcz, wychodzi z budynku i wychodzi na szosę w kierunku Szamotuł. Nikt tego nie widział. Nawet ja, siedząc w samochodzie.

Kiedy całe to towarzystwo zauważyło brak ich kompana (zastępcy starosty), postanowili go poszukać. W tym celu, tak jak stali, w spodniach i koszulach, wyszli na ulice miasta Obrzycka. A był to już listopad i na dworze było bardzo zimno. Będąc podpici, szukali ofiary, aby rozładować swoją wściekłość. Obróciło się to w moim kierunku. Wrzeszcząc, oczywiście po niemiecku, w te słowa: ,,Kowalewski, ty przeklęta świnio, chodź tu zaraz do nas i powiadaj, gdzie jest landrat, bo inaczej, jak go nie znajdziesz, to będziesz rozstrzelany”. Nie pomogły moje tłumaczenia, że było ciemno i że nic nie widziałem. Mój kierownik, pijany jak bela, ostrzegł mnie, że jeżeli nie znajdę landrata [landrat − starosta, przyp. red.], to mnie zabije na miejscu, a na zadatek uderzył mnie w twarz. Przestraszył mnie nie na żarty. Szczególnie, że pod wpływem wódki naprawdę mógł spełnić swoje groźby. Dostałem polecenie uruchomienia samochodu i zapalenia reflektorów oraz wspólnej jazdy po rynku i ulicach Obrzycka. Poszukiwanego nigdzie nie było. Następnie podjęli decyzję, aby jechać w kierunku Szamotuł. Po ujechaniu około 500 metrów, zatrzymała nas cywilna Schutzpolizei. Kiedy zorientowali się, kto jedzie w samochodzie, zezwolili na dalszą jazdę, zaznaczając, że szosą idzie prawdopodobnie zastępca starosty z Szamotuł. Kierownik  Kiock, wrzeszcząc na mnie, wymusił, abym maksymalnie przyśpieszył jazdę. Zastępca starosty doszedł już do miejscowości Słopanowo w pobliżu lasu. Jest to około 2 kilometry od Obrzycka.  Kiock i aptekarz próbowali zmusić zastępcę do zajęcia miejsca w samochodzie, chwytając go za marynarkę. Rozpoczęła się szarpanina, podczas której poobrywano zastępcy wszystkie guziki od marynarki, a on wyrwał się i pomaszerował dalej w kierunku Szamotuł.


Rynek w Szamotułach w czasie okupacji – pierzeja wschodnia. Jesienią 1939 r. Niemcy usunęli stojący na rynku krzyż. Źródło – aukcje internetowe


Zniechęceni takim obrotem sprawy, kazali mi zawrócić do Obrzycka. Tutaj na nowo rozpoczęła się popijawa, a kiedy wreszcie zabrakło wódki, pili anodynę z szuflad w aptece. Po godzinie pierwszej w nocy ruszyliśmy do Szamotuł. I dogoniliśmy zastępcę, który doszedł już do wsi Mały Gaj. Zaczęła się znowu szamotanina, którą zainicjował  Kiock. Jednak bez skutku. Zastępca starosty maszerował dalej, nie chcąc wejść do samochodu. Sytuacja na tyle mnie zdenerwowała, że chcąc raptownie ruszyć dalej, wyrwałem drążek biegowy. Jazda dalej nie była możliwa. Rozwścieczyło to moich pasażerów: raz, że zastępca starosty ich nie słuchał, a po drugie, że samochód uległ awarii.

Wyszedłem z samochodu i podniosłem maskę nad silnikiem, aby sprawdzić, jakie są możliwości naprawy. Dostałem w twarz od kierownika  Kiocka. Uderzenie było tak mocne, że zobaczyłem wszystkie gwiazdy i wszystkich świętych. Poczułem także wiele kopniaków w tyłek i nie mogłem praktycznie zorientować się, jakie mam możliwości naprawy. Zwróciłem się do  Kiocka i powiedziałem, że jeżeli będzie mnie dalej bić, to nie  będę w stanie samochodu naprawić. Oberwałem znowu w twarz i usłyszałem po niemiecku, że jeżeli w ciągu pięciu minut samochód nie będzie sprawny, to zostanę na miejscu zastrzelony jak pies. Byłem przekonany, że dotrzymają słowa, gdyż wszyscy byli pijani i nie zdawali sobie sprawy ze swoich czynów.

Kiedy  Kiock i jego kumple zdali sobie sprawę, że dalsza jazda jest niemożliwa, polecili mi udać się do majątku w Małym Gaju po parę koni, aby możne było samochód dostarczyć do warsztatu naprawczego w Szamotułach. Natychmiast udałem sie do tego majątku i zauważyłem, że na podwórku przechadza sie jego zarządca, którego znałem jeszcze sprzed wojny. Nazwiska jego już nie pamiętam. Było już około drugiej w nocy. Opowiedziałem mu, co mi się przydarzyło, prosząc go o pomoc, gdyż niechybnie  Kiock mnie zastrzeli, jeżeli nie przyprowadzę koni. Zarządca zapytał mnie, czy czasem nie wiozłem  Kiocka, gdyż jego wrzaski były mu znane. Oczywiście potwierdziłem. Zarządca okazał się przyzwoitym człowiekiem i konie wraz z fornalem zorganizował w dość krótkim czasie. Trwało to jednak kilkadziesiąt minut. Moim pijanym pasażerom wydawało się to za długo i sami przyszli do majątku (około 800 metrów). Gdy weszli do stajni, zobaczyli fornala, który przygotowywał konie do wyjścia. Kiock podszedł do niego, kopiąc go w tyłek ze słowami: „Polskę byś chciał, co, ty świnio polska?” i kopiąc go powtórnie. Fornal upadł, a potem wstał, zabrał konie i udał się do samochodu. Poszedłem razem z nim, aby dopomóc przy mocowaniu barków do samochodu. W tym czasie moi pasażerowie pobudzili w wiosce wszystkich fornali i przyprowadzili ich do stajni, gdzie kazali im włożyć uprząż na wszystkie, konie i… wrócili do samochodu. Czekając na swoich pasażerów, usłyszeliśmy w odległości około 400 metrów strzały oddawane w naszym kierunku. To  Kiock i jego kompani biegli, strzelając do nas. Ze strachu schowaliśmy się za grube drzewa (chyba topole).  Kiock wołał: „Kowalewski, ty polska świnio, ja cię dzisiaj zabiję”.


Żołnierze niemieccy przy kościele ewangelickim na pl. Kościelnym (obecnie pl. Sienkiewicza). Źródło Fotopolska


Wreszcie wszystko się uspokoiło: weszli do samochodu, ja przy kierownicy i ruszyliśmy do Szamotuł. Konie ciągnęły samochód. Przy mnie siedział  Kiock i co najmniej cztery razy uderzył mnie w twarz, aż zalałem się krwią. Wtedy przestał mnie bić. Dwaj pozostali pasażerowie zabawiali się, strzelając z krótkiej broni w szyby samochodu, a dwie kule przebiły także przednią szybę. Bardzo się bałem, czy któraś z kul nie trafi w moją głowę. Na placu Sienkiewicza w Szamotułach zwolnili fornala i przykazali mu odprowadzić konie do dworu w Małym Gaju. Mnie natomiast wyciągnęli z samochodu, uderzyli kilkakrotnie w twarz, aż znowu zalałem się krwią. Przewrócili mnie na ziemię, uklękli na moim ciele i zaczęli bić. W konsekwencji straciłem kilka zębów w szczęce górnej i dolnej. Oprócz mnóstwa siniaków, które mi zostały przez długi czas. Rozkazano mi samemu pchać samochód, aż do ulicy Dworcowej (naprzeciw fabryki mebli) do warsztatu naprawy samochodów. Sami udali się do swoich domów. Byłem bardzo obolały, ale ze wszystkich sił pchałem ten nieszczęsny samochód. Gdy go dopchnąłem, mniej więcej na wysokości piekarni Czwojdy [ul. Wroniecka, dziś nr 22 – przyp. red.], nie miałem już więcej sił, gdyż ulica biegła tu pod górkę. Przechodziło tam kilku Niemców, którzy mnie znali i pomogli mi tę górkę pokonać.

O godzinie 8. rano zjawiłem się w pracy, obolały, posiniaczony, bez części zębów. Zobaczył mnie  Kiock i pyta, co mi się stało i kto mnie tak urządził. Zabrał mnie do swego gabinetu i kazał szczegółowo opowiedzieć, co się działo w ostatnią noc. Gdy już mu zdałem dokładną relację, nie chciał w to uwierzyć. Polecił mi, że jeżeli samochód już jest naprawiony, to mam go przyprowadzić. Wtedy dopowiedziałem mu o strzelaninie w samochodzie i powybijanych szybach.  Kiock zapytał mnie, co ja chcę teraz zrobić. Byłem taki zdeterminowany, że powiedziałem mu, iż chyba zamelduję o ich wyczynach w Gestapo. Wtedy  Kiock zagroził mi, że jeżeli bym to zrobił, to na drugi dzień nie będzie mnie na świecie, a cała rodzina zostanie wywieziona do obozu do Oświęcimia. Gdy w domu powtórzyłem tę rozmowę, żona błagała mnie, aby tego nie robić. Na Gestapo nie poszedłem, ale przyrzekłem sobie, że jeżeli jeszcze raz zdarzy się taka sytuacja, że będę bity, to spowoduję katastrofę, uderzając na przykład w drzewo i wszystkich pozabijam, włącznie ze mną. Jednak do tego nie doprowadziłem.


Stanisław Kowalewski na ulicy w Szamotułach podczas okupacji. Zdjęcie udostępnił Grzegorz Aleksander Trojanek.


Koniec wojny

Czas mijał, a ja dalej pracowałem w firmie u  Kiocka. Wszyscy czekali na koniec wojny i oswobodzenie. Miałem stałe kontakty z kolegami z podziemia. Gdy już wiadomo było, że wojska radzieckie zbliżały się do Szamotuł, powstało wśród Niemców wielkie zamieszanie. Przez miasto przejeżdżały samochody z czerwonymi krzyżami oraz samochody z niemiecką policją. Było już pewne, że na froncie wschodnim dzieją sie sprawy dla nas korzystne. W tym czasie otrzymałem od kierownika  Kiocka polecenie przydziału do Oddziału Czerwonego Krzyża, przejmując jeden ambulans, aby w razie potrzeby wyjechać nim do Reichu. Byłem zmuszony być w dyspozycji  Kiocka.

Zgłosiłem się do kierownika całego taboru z prośbą o pozwolenie oddalenia się na pół godziny do rodzinnego domu, aby się odpowiednio przygotować do wyjazdu oraz pożegnać z rodziną. Zezwolenie otrzymałem z zaznaczeniem, że wyłącznie na pół godziny. Wychodząc z gmachu, napotkałem innego kierowcę, który przyjechał z Gniezna i po zorientowaniu się, że też jestem kierowcą i to polakiem, zapytał dokąd się udaję. Powiedziałem mu prawdę. Sugerował mi wspólną ucieczkę, aby nie jechać z Niemcami do Reichu. Kiedy zobaczył, że nie jestem zdecydowany, sam pozamykał swój ambulans, zabrał kluczyki i ulotnił się w nieznanym kierunku. Cały czas myślałem o tym, czy dobrze robię, aż doszedłem do domu, do rodziny. Pożegnałem się, poinformowałem żonę, że wkrótce wyjeżdżam do Reichu. Wychodząc z domu, spotkałem byłego pracownika mojej firmy, przyjaznego dla mnie, który nazywał się Golczewski. Dowiedziawszy się o mojej sytuacji, zaczął mnie namawiać gorąco, abym natychmiast uciekał i nie jechał z Niemcami. Wtedy zdecydowałem się posłuchać dobrej rady, prosząc go, aby nic nie mówił mojej rodzinie o mojej decyzji.


Rynek w Szamotułach w czasie okupacji – pierzeja zachodnia. Źródło Fotopolska


Pan Golczewski dotrzymał słowa. Była godzina 18. Był styczeń 1945 roku. Wychodząc na Rynek, zobaczyłem, jak jeszcze kręcą się gestapowcy i policja niemiecka. To upewniło mnie, że trzeba uciekać. Przez ulicę Kościelną udałem się na ulicę Szeroką [obecnie Braci Czeskich – przyp. red.]. Mieszkał tam Wincenty Wojciechowski wraz z żoną. Tam skierowałem swoje kroki. Gospodarza, niestety, nie było w domu. Pani Wojciechowska wysłuchała mojej prośby o ukrycie mnie chociaż przez kilka godzin, gdyż chcę się schować przed moim niemieckim kierownikiem  Kiockiem. Przestraszyła się nie na żarty i tłumaczyła mi, że jeżeli Niemcy odkryją, że mnie ukrywa, to wszystkich rozstrzelają na miejscu. Proponowała mi ucieczkę do lasu, jednak później zmieniła zdanie. Pozostałem tam kilka godzin, to jest od 18. do godziny 23.

Miałem na bieżąco informacje, czy Niemcy wyjeżdżają i czy ktoś zabrał „mój” ambulans. O godzinie 22. dowiedziałem się, że Niemcy opuścili już Szamotuły. Chciałem spotkać się z własną żoną, aby poinformować ją o istniejącej sytuacji oraz dowiedzieć się, co działo się podczas mojej nieobecności w domu. A działo się wiele i to niedobrych rzeczy. Według relacji żony wiedziała już o moim ukryciu, gdyż pani Schollowa, mieszkająca tam gdzie pani Wojciechowska, powiedziała jej o zaistniałej sytuacji. W tym czasie do mojego domu przybyła niemiecka policja i zrobiła szczegółową rewizję. Odgrażali się, że jeżeli w ciągu trzech godzin żona mnie nie odszuka, to cała rodzina będzie rozstrzelana. Żona nic nie powiedziała, mimo że wiedziała już, gdzie przebywałem. W tym też czasie zjawił się w domu mój kierownik Kiock, pytając, gdzie aktualnie przebywam. I tym razem nie powiedziała mimo, że też straszył, że wszyscy zostaną rozstrzelani. Opuścił wkrótce Szamotuły.

Po godzinie 23. postanowiłem wrócić do domu. Tak też uczyniłem i ułożyłem się do snu. Miałem przy sobie krótką broń, którą zdobyłem w niecodzienny sposób, a ułożyłem ją pod poduszkę, aby w razie niespodziewanej wizyty Niemców można było jej użyć. Nie myślałem wtedy o skutkach. Nie chciałem oddać się żywcem. Noc jednak minęła bez większych zakłóceń.


Rynek w Szamotułach w czasie okupacji – pierzeja północna. Źródło Fotopolska


Wstałem dość wcześnie i poszedłem na Rynek miasta, aby zorientować się o aktualnej sytuacji. Na chodnikach i jezdni walały się papiery, puste i pełne pudełka i skrzynie (także z jedzeniem), różne narzędzia kuchenne i gospodarskie oraz wiele, wiele innych przedmiotów. Leżały też zabite konie. Były to pozostałości po uciekających Niemcach.

Aktywni szamotulanie rozpoczęli tworzyć tak zwaną Milicję, której zadaniem było utrzymanie porządku w mieście po ucieczce Niemców. Zgłosiłem się na ochotnika. Częściowo brałem udział w pogoni za ukrywającymi się Niemcami, na przykład w miejscowości Baborówko czy Gąsawy.

Ciekawostką jest, że po dwóch dniach, pojawił się w Szamotułach mój już były kierownik  Kiock wraz z kierownikiem mleczarni. Nabrali mnóstwo masła, pobili kilku Polaków na środku Rynku, obok stojącego tam na słupie zegara i ulotnili się na zachód. Później dowiedziałem się, że  Kiock zginął wraz z innymi Niemcami we Wronkach, gdzie już byli Rosjanie.

Wydawało się, że Niemcy odeszli na zawsze. A jednak nie. Będąc w Milicji, otrzymywałem zadanie pilnowania magazynu, popularnie zwanego Betlejemką (z uwagi na słomiany dach na budynku) przed ewentualnymi kradzieżami. I właśnie w tym czasie zauważyłem, że do budynku zbliża się dwóch gestapowców. Coś podobnego! Myślałem, że idą po mnie z uwagi na dokonaną ucieczkę. Myślałem, że mnie rozstrzelają na miejscu. Okazało się, że jeden z nich to pracownik  Kiocka, który mnie znał, a drugi to Niemiec z Reichu. Obaj byli w mundurach Gestapo. Ten pracownik nazywał się Dietrich. Nic nie wiedział o mojej ucieczce. Wszystko skończyło się dobrze. Na pytanie, co ja tu robię, odpowiedziałem, że jest nas tutaj trzech milicjantów i pilnujemy, by nikt nie ukradł rzeczy niemieckich, bo gdy znowu tutaj wrócą, to będą mieli wszystko na miejscu. W duchu się zaśmiałem, gdyż byłem pewny, że ich noga tu już nigdy nie postanie. Życzyli sobie obejrzeć niektóre pokoje. W jednym z nich było nagromadzone różnego rodzaju trunki (wina, wódki). Dietrich polecił mi zebrać czuwających ludzi i każdemu wręczył po dwie butelki zielonego likieru, a jedną z butelek otworzył, zagrzał w garnku i wypił wraz z nami. Podczas picia powiedział: „Na zdrowie! I do widzenia. Pilnujcie dobrze, by nic nie zginęło, a my za trzy dni powrócimy, jak tylko skończą boje wojenne”. Stuknął się z nami szklanką. Po ich wyjściu, wydawało mi się, że zmartwychwstałem. Ale to jeszcze nie był koniec z „wizytami”. Po dwóch godzinach po ich wyjściu zjawił się nieznany mi przybłęda policjant niemiecki i zażądał, abym dostarczył mu cywilne ubranie. Ze strachu wydałem mu jeden komplet ze zbiorów w Betlejemce. Przebrał się, ubranie policyjne zostawił i szybko się ulotnił. Od tego czasu nie było już żadnych niemieckich wizyt. Za to często zjawiali się Polacy, prosząc o różne potrzebne im rzeczy. Wydawaliśmy im różne przedmioty, przedtem zrabowane przez Niemców rowery, ubrania, także dla małych dzieci i inne.

cdn.


***

Wspomnienia Stanisława Kowalewskiego oraz zdjęcia zamieszczone zdjęcia rodzinne stanowią własność jego wnuka – Dariusza Kowalewskiego


Część 1. wspomnień:

Szamotuły, 05.05.2020

Stanisław Kowalewski, Przeżycia z czasów niemieckiej okupacji w Szamotułach2025-01-03T13:07:50+01:00

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim

Ubranie lekarza w czasie dawnych epidemii. W dziobie maski umieszczano środki zapachowe (wierzono, że uchronią one przed zarażeniem się od chorego). Miedzioryt Paula Fürsta, ok. 1656 r.

Gaj Mały – krzyż na cmentarzu cholerycznym

Koźle – krzyż i oznakowanie drogi do cmentarza

Binino – krzyż (wykonany przez miejscowego artystę Eugeniusza Tacika) i tabliczka umieszczona na kamieniu

Krzeszkowice – krzyż na cmentarzu cholerycznym. Zdjęcia Zbigniew Dobak

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim

Z powodu pandemii koronawirusa straciliśmy poczucie bezpieczeństwa. Nie ma jednak wątpliwości, że jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż nasi przodkowie, którzy zmagali się z różnymi chorobami zakaźnymi w czasach, kiedy nie zdawano sobie sprawy z przyczyn ich powstania i nie umiano ani się przed nimi chronić, ani ich leczyć.

Epidemie powracały co kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat. Na nowy obszar przynoszą je − oczywiście − ludzie, kiedyś jednak myślano, że winą jest tu złe powietrze – „morowe”, czyli niosące śmierć (mór).

Choroby zakaźne rozprzestrzeniały się wraz w wojskami. Tragiczny był tu, na przykład, XVII-wieczny najazd Szwedów (potop szwedzki), który – oprócz strat wojennych (ludzkich i materialnych) − przyniósł głód i empidemie. Doszło wówczas do wyludnienia wielu miast w Wielkopolsce. Szamotuły, w połowie XVI w. zamieszkiwane przez 1500 osób, ponad sto lat później (w 1676 r.) stały się niewielką miejscowością, liczącą 384 mieszkańców (Wronki – 455). Chorobą, która zbierała wówczas śmiertelne żniwo, była – najczęściej – dżuma, zwana „czarną śmiercią”.

Podobna sytuacja nastąpiła w czasach wojen napoleońskich. W 1813 roku, w czasie epidemii ospy, zmarł Stanisław Mycielski − właściciel, m.in., Szamotuł. W kampanii 1806/1807 dosłużył się on stopnia pułkownika, a później − jako lekarz − w stworzonym przez siebie szpitalu w Poznaniu opiekował się chorymi żołnierzami wojsk francuskich i polskich. Tam też zaraził się ospą od chorych.


Binino – cmentarz choleryczny


XIX wiek przyniósł koszmar cholery. Głównymi objawy tej choroby: silna biegunka i uporczywe wymioty powodowały odwodnienie organizmu i pozbycie się z niego niezbędnych elektrolitów, mogły też doprowadzić do niewydolności sercowo-naczyniowej. Śmiertelność cholery była wysoka − ok. 50%. Do zakażenia dochodziło zwykle przez wypicie wody zanieczyszczonej ludzkimi odchodami lub zjedzenie skażonej żywności (owoców i warzyw). Mechanizm zakażenia nie był znany do 1883 r., kiedy to opisał go Robert Koch − odkrywca bakterii cholery. Dopiero wówczas można było skutecznie zapobiegać tej strasznej chorobie, głównie przez dostęp do nieskażonej wody.

Pierwszą epidemię cholery − z 1831 r. − znów związać można z  ruchami wojsk. W 1830 r. choroba ta z Azji dotarła do Rosji, na ziemie zaboru rosyjskiego przynieśli je żołnierze, którzy przybyli, aby stłumić powstanie listopadowe. Ofiarami tej epidemii byli np. książę Konstanty i dowódca armii rosyjskiej Iwan Dybicz. Epidemia rozprzestrzeniała się dalej, objęła pozostałe ziemie polskie pod zaborami (przenosili ją powstańcy i kupcy), a także inne państwa europejskie.

W Szamotułach pierwsze śmiertelne ofiary tej epidemii wystąpiły w październiku 1831 r. Na cholerę zmarł ówczesny rabin i wielu innych mieszkających w mieście Żydów. Jak można przeczytać w piśmie „Z Grodu Halszki” (1933 nr 5), „ludzie marli tak, że nie można było nadążać grzebać zmarłych”. Miejscem pochówku stał się założony w tym roku cmentarz parafii kolegiackiej, a także specjalny cmentarz na położony po lewej stronie drogi do Obrzycka, pomiędzy Szamotułami a Gajem Małym. Na miejscu tym, na niewielkim pagórku,  do dziś stoi krzyż (obecny z 2009 r.). „Jak opowiadają ludzie starsi, wspomniany pagórek był daleko większy, lecz deszcze, wichry i pług go coraz bardziej niwelowały. Ponieważ jednak oracz zbyt często za daleko sięgał i wygrzebywał jeszcze kości, wobec tego władza w obawie przed ewentualnym powtórzeniem się epidemii rozkazała to miejsce opłocić lasem” − pisze autor artykułu. Dziś z lasu zostało zaledwie kilka drzew.


Niewierz – krzyż na dawnym cmentarzu cholerycznym


Trzeba tu dodać, że zmarłych grzebano zwykle w mogiłach zbiorowych, trumny posypywano wapnem. Pochówki odbywały się najcześciej w dniu śmierci. Na ziemiach polskich przyjęło się stawianie na cmentarzach cholerycznych − wzorem hiszpańskim − specjalnych krzyży z dwoma ramionami poprzecznymi, zwanych karawakami. Cmentarze choleryczne uznawane były przez lokalne społeczności za „miejsca nieczyste”, których się nie odwiedza. Czasami krzyże − karawaki stawiane były także dla ochrony miejscowości przed zarazą, noszono je też jako amulety.

Kolejne epidemie cholery przeszły przez Wielkopolskę, w tym przez region szamotulski, w latach 1848, 1852, 1860-1862, 1872-73.

Jesienią 1848 r. do rozprzestrzenienia się choroby w naszym regionie najprawdopodobniej przyczynił się ruch osobowy na nowo otwartej linii kolejowej Poznań − Szczecin.

W najbliższych okolicach Szamotuł istniały jeszcze − prawdopodobnie − dwa inne cmentarze choleryczne: pomiędzy Szamotułami i Gałowem (nowy krzyż postawiono tam w 2018 r.) oraz na łąkach po prawej stronie przy wjeździe do Śmiłowa.

Kolejne cmentarze choleryczne w gminie Szamotuły znajdują się w Krzeszkowicach koło Otorowa (krzyż w kępie drzew, 200 m od budynku dawnej szkoły) oraz w Koźlu (krzyż w lesie po lewej stronie drogi w kierunku Zapustu i Ostroroga).

W gminie Ostroróg cmentarz choleryczny zachował się w Bininie. Odnowiono go w 2010 r.: oprócz nowego drewnianego krzyża umieszczono tam pamiątkowy głaz, postawiono też nowe metalowe ogrodzenie. Obok rośnie dąb-pomnik przyrody.


Koźmin – krzyż na dawnym cmentarzu cholerycznym


Wcześniej, bo w 2007 r., uporządkowano dawny cmentarz choleryczny w Nowej Wsi koło Wronek (ul. Kasztanowa). Teren ten przez wiele lat stanowił dzikie wysypisko śmieci, obecnie znajduje się tam krzyż i głaz z tabliczką. Jako kolejne miejsca w gminie Wronki, gdzie chowano ofiary epidemii cholery, wymienia się Nadolnik (droga z Wronek w kierunku Smolnicy) oraz Wróblewo (prawdopodobnie).  

Dawne cmentarze choleryczne znajdowały się również w Koźminie koło Obrzycka (krzyż) i w Niewierzu koło Dusznik (krzyż z datą epidemii: 1852, ul. Leśna). Zagadnienie to niewątpliwie wymaga dalszego opracowania.

Agnieszka Krygier-Łączkowska i Andrzej Bednarski

Zdjęcia Andrzej Bednarski


Karawaka – zdjęcie poglądowe (Bartniki, pow. przasnyski). Zdjęcie – domena publiczna


Szamotuły, 03.05.2020

Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim2025-01-06T11:40:32+01:00

Tomasz Kotus – Szamotuły w czasie pandemii koronawirusa 2020


W obiektywie Tomasza Kotusa i Dominika Kotusa

Szamotuły w czasie pandemii koronowirusa

Z powodu koronawirusa świat, w tym nasz świat lokalny, się zatrzymał. Ulice i place opustoszały, nie widać na nich ludzi, a ruch samochodowy w mieście wrócił do poziomu sprzed kilkudziesięciu lat. Reportaż fotograficzny z tego czasu przygotowali Tomasz i Dominik Kotusowie, zdjęcia powstały 27 marca 2020 r.


Szamotuły, 01.05.2020

Tomasz Kotus – Szamotuły w czasie pandemii koronawirusa 20202025-01-07T10:09:10+01:00

Aktualności – maj 2020

Konkurs na rodzinną baśń

15 czerwca to Międzynarodowy Dzień Rodziny. Zapraszamy do udziału w rodzinnym konkursie z nagrodami! Oto zadanie: trzeba napisać międzypokoleniową baśń (stworzoną przez rodzinny zespół) do jednego z 10 obrazków, których autorką jest Maria Martin-Olszewska – młoda ilustratorka pochodząca z Szamotuł. Obrazki  i regulamin konkursu zamieszczamy poniżej. Organizatorzy konkursu to dwie szamotulskie organizacje: Fundacja Varietae oraz Stowarzyszenie Wolna Grupa Twórcza (które prowadzi portal Regionszamotulski.pl). Prace można nadsyłać do 15 czerwca.

Maria Martin-Olszewska rysuje, odkąd tylko pamięta. W czasach szkolnych rozwijała swe umiejętności na zajęciach plastycznych w Szamotulskim Ośrodku Kultury, nowe techniki podsuwała jej też starsza siostra – malarka. Ukończyła architekturę krajobrazu. Od 2013 r. rysuje dla innych, stworzyła setki kartek, portretów, zaproszeń, maluje na płótnie, płycie – rzeczy małe i duże. Uczy się rysować na iPadzie, żeby móc drukować swoje prace, marzy o zilustrowaniu książki. Na razie jednak czasu ma niewiele, bo jest mamą dwójki małych dzieci i rysuje wtedy, kiedy maluchy już zasną (o ile nie zaśnie razem z nimi – kto z rodziców tego nie zna?).



Jubileusz Zespołu Folklorystycznego „Szamotuły”

Na dzisiaj – 17 maja – planowaliśmy uroczystość jubileuszową 75-lecia Zespołu Folklorystycznegp „Szamotuły”. Kiedy pomyślę o wartościach, przyjaźniach, wspólnych fascynacjach, sukcesach, trudach i wyrzeczeniach, jakie zebrały te lata w zespole, serce rośnie i obecne, trudne czasy zdają się łatwiejsze do przetrwania. Nieoceniona jest też rola zespołu w budowaniu lokalnej tożsamości. Tak silnej w Mieście i Gminie Szamotuły. Odczuwam to wśród wielu ludzi i w różnych sytuacjach. To również może nam teraz pomóc.

Zadowolenie z tak wieloletniej tradycji zespołu jest wielką sprawą. Jednak jeszcze piękniejsze jest to, że teraźniejszość zespołu jest tak wspaniała. Tę tradycję przenoszą, tworząc jednocześnie nową wartość członkowie Zespołu, instruktorzy, pod przewodnictwem kierownika Macueja Sierpińskiego. Jestem Wam bardzo wdzięczny. Dziękuję za wasze zaangażowanie i wielką pasję. Dziękuję też wszystkim osobom i instytucjom wspierającym działalność zespołu, w tym szczególnie rodzicom najmłodszych członków zespołu.

Życzę Wam zdrowia i tej wymarzonej chwili, kiedy znowu będziecie mogli się spotkać na próbach i na scenie.

Piotr Michalak, dyrektor Szamotulskiego Ośrodka Kultury


Zdjęcia z bazyliki kolegiackiej – Ryszard Kurczewski


Halszka 2020

Halszka w tegorocznym wydaniu wiosennym − nowy plakat szamotulskiego artysty Damiana Kłaczkiewicza (zwracamy uwagę na motyw haftu szamotulskiego). Może stać się symbolem czasu, w którym przyszło nam teraz żyć. Polecamy plakaty Damiana Kłaczkiewicza związane z kulturą, problemami społecznymi, ekologią, a w ostatnim czasie − także z sytuacją epidemiczną. Są to prace nagradzane, biorą udział w wielu międzynarodowych wystawach, także poza Europą.



Uroczystość św. Stanisława Biskupa

8 maja w Kościele katolickim obchodzone jest święto biskupa Stanisława. Czy wiecie, że przez setki lat był on jedynym patronem szamotulskiej parafii i że jego postać we wnętrzu kościoła upamiętniona została aż 4 razy? Matka Boża Pocieszenia stała się drugą patronką kościoła i parafii w Szamotułach dopiero po koronacji obrazu Szamotuł Pani, czyli w w 1970 r. Stanisław ze Szczepanowa został kanonizowany przez papieża Innocentego IV w 1253 r., w Polsce uroczystość kanonizacyjna odbyła się 8 maja 1254 r. Na obrazach i rzeźbach osobę świętego przedstawia się w szatach liturgicznych biskupa, a jego atrybuty to orzeł, pastorał i postać Piotrowina (wegług legendy został on wskrzeszony przez biskupa).

  1. Obraz św. Stanisława znalazł się w głównym ołtarzu już w 1521 r. (był częścią – znakomitego tryptyku, skradzionego przez Niemców w 1942 r.); w 1964 r. umieszczono w ołtarzu kopię tego obrazu.
  2. Witraż św. Stanisława dziś znajduje się w nawie Matki Bożej, wcześniej jednak (do 1981 r.) umieszczony był w jednym z okien za głównym ołtarzem.
  3. Wydarzenia z życia św. Stanisława przedstawia polichromia na bocznej ścianie prezbiterium, wykonana w 1954 r. według projektu Wacława Taranczewskiego. Są to dwie sceny: Wskrzeszenie Piotrowina i Św. Stanisław przed Bolesławem Śmiałym.
  4. W 2009 r. poświęcono nową drewnianą rzeźbę św. Stanisława, znajdującą się na filarze między nawą główną i południową (Matki Bożej). Poniżej umieszczono relikwie świętego, uroczystość wprowadzenia relikwii odbyła się w kwietniu 2008 r. Rzeźba przedstawia biskupa z klęczącym u jego stóp Piotrowinem, ten ostatni ukazany jest – zgodnie z zasadami tego typu przedstawień – jako mała klęcząca postać.

Zdjęcia Andrzej Bednarski i Ireneusz Walerjańczyk



Reportaż o nieczynnej linii kolejowej

Sprawa powrotu linii kolejowej nr 368 (Szamotuły − Międzychód) jest ważna dla naszego regionu. Reportaż, zrealizowany przez Łukasza Wlazika i Krystiana Janiszewskiego z Szamo Urbex, jest bogaty w materiały archiwalne i piękne zdjęcia współczesne. Do tego duża porcja wiedzy! Polecamy!



Szukamy zdjęć z Atelier Adolfa Roepkego

To jedyne zachowane zdjęcie, na którym jest Adolf Roepke − główny szamotulski fotograf z lat 1895-1918. Tak to zwykle bywa, że fotografowie własnych zdjęć mają niewiele (zgodnie z powiedzeniem: „Szewc bez butów chodzi”). Przypominamy, że na naszym portalu opublikowaliśmy bardzo ciekawy artykuł o nim, w którym znajdą Państwo bogatą ilustrację fotograficzną (http://regionszamotulski.pl/adolf-roepke-fotograf-szamotulan-w-czasach-zaborow/). Szukamy jednak kolejnych zdjęć. Może znajdą Państwo w swoich albumach rodzinnych zdjęcia z napisem „Atelier A. Roepke” i adresem: Samter (siedziby się zmieniały: Bahnhofstrasse 39 – ul. Dworcowa, Neustadt 111 – Nowe Miasto, czyli dzisiejszy pl. Sienkiewicza, i Töpferstrasse 6 – dziś Garncarska 13, budynek przy dawnej przychodni)? Adolf Roepke przeniósł się do Szamotuł z Friedebergu, czyli dzisiejszych Strzelec Krajeńskich. Zmarł krótko przed końcem I wojny światowej. Przez trzy lata zakład prowadziła jeszcze jego żona Alwina, która potem firmę sprzedała i przeniosła się do Poznania i zamieszkała z córką Anelizą.

Zdjęcie z ok. 1903 r. udostępniła prawnuczka Angela Felińska. Nasz adres: wgt.szamotuly@gmail.com



Szamotulskie pochody 1-majowe 

1 Maja – oficjalne (i obowiązkowe!) obchody tego święta rozpoczęły się w Polsce 75 lat temu, w 1945 r. W pierwszym roku świętowanie 1 Maja i 3 Maja specjalnie się nie różniło, gdyż w oba te dni rozpoczynano je od mszy św. Z perspektywy następnego 45-lecia dziwne może się też wydawać, że 1 Maja w czasie uroczystości szkolnych śpiewano pieśni Boże, coś Polskę i Rotę. Po południu w Szamotułach odbył się apel w miejscu egzekucji 5 mieszkańców Otorowa. W kolejnych latach władze zaczęły ograniczać obchody 3-majowe, a potem ich zakazały. Szamotulanie pamiętają, jak do ich domów pod koniec lat 40. 2 maja przychodził milicjant, aby przypomnieć o konieczności… zdjęcia flagi

Święto 1-majowe wiąże się – oczywiście – z pochodami. Trybuna, z której władze pozdrawiały maszerujących pracowników poszczególnych zakładów pracy i uczniów miejscowych szkół, stała w Szamotułach na Rynku – najpierw przed biblioteką, a później przed księgarnią. My pamiętamy lata 70., kiedy pochód wkraczał na Rynek ul. Ratuszową, starsze zdjęcia pokazują, że we wcześniejszych latach kierunek marszu był odwrotny – od ulicy Wronieckiej (wówczas gen. Świerczewskiego). Obok trybuny stała orkiestra, a spiker przedstawał i charakteryzował poszczególne grupy uczestników pochodu. Uczniowie co najmniej kilka dni wcześniej zaczynali ćwiczyć na szkolnych boiskach różne sposoby prezentowania swoich umiejętności, długo przygotowywano rozmaite – niesione w pochodzie – rekwizyty.

W latach 80. – po powstaniu „Solidarności” i stanie wojennym – świadomość się zmieniła i coraz częściej święto to traktowano z niechęcią.Pochody, przemarsze i defilady w latach międzywojennych odbywały się bardzo często i przy różnych okazjach, czasy PRL-u skutecznie obrzydziły Polakom tę formę świętowania i po roku 1990 jej zaprzestano.

Prezentujemy kilka zdjęć z szamotulskich pochodów w 2. połowie lat 60. (zdjęcia czarno-białe) i końca lat 70. (zdjęcie kolorowe) – pochodzą one z kroniki Prezydium Miejskiej Rady Narodowej oraz kronik szkół podstawowych nr 2 i 3.



W maju – na Szlak św. Jakuba!

Wyruszajmy na Szlak św. Jakuba w powiecie szamotulskim − dla ducha i zdrowia, oczywiście z zachowaniem zasad bezpieczeństwa! Można iść pieszo, można wybrać się rowerem, to wszystko boczne i malownicze drogi. Szlak św. Jakuba, czyli Camino (oznakowania: żółte strzałki i muszla na niebieskim tle), prowadzi w naszym regionie przez Szamotuły, Jastrowo, Rudki, Rudki Huby, Ostroróg, Dobrojewo, Oporowo, Oporowo Huby, Nową Wieś, Wronki, Biezdrowo, Wartosław i Chojno. Po drodze można obejrzeć wiele historycznych miejsc, a na naszym portalu znajdziecie informacje o nich (http://regionszamotulski.pl/camino-szlak-sw-jakuba-przez-powiat-szamotulski/).  Zdjęcia Andrzej Bednarski.


Szamotuły, 01.05.2020

MAJ 2020

IMPREZY I KONCERTY


Muzeum – Zamek Górków otwarte dla zwiedzających od 8 maja (tylko budynek zamku; w poniedziałki i wtorki nieczynne)

Wszystkie imprezy i koncerty zostały odwołane

Nowa działalność SzOK w Internecie



Konkurs plastyczny SzOK – adresowany jest do dzieci i młodzieży z Miasta i Gminy Szamotuły.

Regulamin: ↪ http://szok.info.pl/wp-content/uploads/2020/05/KonkursplastycznyKoronawirus_regulamin.pdf

Termin nadsyłania prac: 21.05.-11.06.2020


Plakaty Damiana Kłaczkiewicza (SzOK)

KINO

Kino nieczynne

Aktualności – maj 20202025-02-24T18:35:28+01:00

Strona główna – kwiecień 2020


DAWNE SZAMOTUŁY

Ks. Bolesław Kaźmierski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Nie poddajmy się rozpaczy!

Ks. Bolesław Kaźmierski był szamotulskim proboszczem od 1 maja 1913 r. do 18 kwietnia 1945 r., czyli do dnia śmierci. Działał w wielu dziedzinach: był duszpasterzem, za którego czasów powstało wiele stowarzyszeń katolickich, sprawnym administratorem parafii, który przeprowadził wiele inwestycji, społecznikiem, dbającym o kulturę i oświatę, a w odrodzonej Polsce również radnym miejskim i powiatowym. Bardzo ważną rolę odegrał w czasie powstania wielkopolskiego: zainicjował jego organizację w Szamotułach, a później przewodził powiatowej Radzie Ludowej.

Postać ks. Bolesława Kaźmierskiego z pewnością zasługuje na obszerne opracowanie, może nawet w postaci książki. Artykuł niniejszy dotyczy działań szamotulskiego proboszcza, a także dziekana dekanatu szamotulskiego, na początku II wojny światowej. Tekst powstał na podstawie dwóch źródeł rękopiśmiennych, spisanych jeszcze podczas trwania okupacji niemieckiej lub zaraz po jej zakończeniu. Chodzi tu o dziennik prowadzony przez Jana Rudzkiego, woźnego szamotulskiego magistratu, oraz o kronikę Publicznej Żeńskiej Szkoły Powszechnej im. Marii Konopnickiej (dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 2). Wpisów w szkolnej kronice w tym czasie dokonywała Antonina Nowicka, wieloletnia kierowniczka szkoły, która cały okres okupacji spędziła w Szamotułach i w swoim ówczesnym mieszkaniu prowadziła tajne nauczanie (por. http://regionszamotulski.pl/tajne-nauczanie/).


1. z prawej ks. Bolesław Kaźmierski, obok niego Konstanty Scholl (1874-1930) – pierwszy polski burmistrz Szamotuł po odzyskaniu niepodległości, jego nadzwyczaj udaną kadencję przerwała śmierć w wypadku samochodowym. Pozostałe osoby: Michał Szydlarski (z lewej; szamotulski kupiec, przez 40 lat prowadził sklep z tkaninami i nakryciami głowy, był członkiem Rady Miasta od 1919 r.), Władysław Witkowski (na górze z lewej; jeden z założycieli w 1887 r. w Szamotułach koła (gniazda) Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, wieloletni członek zarządu i członek honorowy) oraz Wiktor Krukowski (na górze z prawej; lekarz, od 1926 r. pełniący funkcję lekarza powiatowego, przewodniczący szamotulskiego koła oficerów rezerwy). Fotografię wykonano przed 1928 r. – Witkowski i Szydlarski zmarli w tym roku. Zdjęcie z archiwum rodzinnego Urszuli Dudzik – wnuczki Konstantego Scholla.


Antonina Nowicka rozpoczęła odpowiedni fragment kroniki zdaniem: „Duchowieństwo tutejsze z księdzem dziekanem Kaźmierskim na czele zapisało się chlubnie w historii miasta w pierwszych dniach września 1939 roku”. Jan Rudzki, swój wpis na ten sam temat, zakończył słowami odnoszącymi się do osoby proboszcza: „Cześć mu!”

Postawa szamotulskich księży, oceniona przez świadków ówczesnych wydarzeń tak bardzo pozytywnie, stanowiła kontrast wobec zachowania władz Szamotuł i powiatu. Pierwsze dni września były czasem pospiesznej ewakuacji. Przez miasto przeciągały tłumy uciekinierów od strony Wronek, Międzychodu i Czarnkowa. Władze miasta, z burmistrzem Leonardem Bartkowskim, i władze powiatowe, ze starostą Adamem Narajewskim, wyjechały z Szamotuł w pierwszych dniach wojny. Jana Rudzki był tym faktem bardzo poruszony, w swoim dzienniku w stosunku do obu wymienionych przedstawicieli władz użył słów bardzo dosadnych. Wspomniał także, że starosta Narajewski wzywany był do powrotu do Szamotuł przez wojewodę, Ludwika Bociańskiego, za pośrednictwem radia: „Co też uczynił, lecz po kilku godzinach znowu wsiąkł”.

Miasto opuścili także funkcjonariusze Policji Państwowej: „W niedzielę 3 września 1939 roku za drogie pieniądze nie znalazłbyś miejscowego policjanta, jeżeli się jaki granatowy mundur dał widzieć, to był to przez Szamotuły uciekający” − pisał Jan Rudzki.


Ks. Kaźmierski w gronie członków Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, sala hotelu Eldorado, ok. 1929 r. Zdjęcie – własność Jan Kulczak


Kolejne szczegóły wydarzeń z pierwszych dni września podaje Antonina Nowicka: „W ten czas, gdy władza świecka uciekła, gdy obywatele szamotulscy posiadający albo środki lokomocji, albo odpowiednią ilość gotówki wyjechali z Szamotuł, powstała plotka, że główna rozstrzygająca bitwa odbędzie się w okolicy Szamotuł, że miasto Szamotuły przeznaczono na zagładę. Rozpacz ogarnęła wtedy ludność, przede wszystkim biedniejszą. Obiecano im przecież w lipcu zorganizować ogólną ewakuację, gdyby okolica miała stać się terenem działań wojennych. A teraz ci, którzy mieli zająć się tą sprawą, uciekli pierwsi. Czy coś dziwnego że w duszach szamotulan zrodził się bunt przeciwko tym, którzy dotychczas stali na czele? Niepokój ogarnął całe miasto”.

W tej sytuacji w sobotę, 2 września, ks. Bolesław Kaźmierski postanowił pocieszyć i wesprzeć mieszkańców Szamotuł. Informacje na ten temat znaleźć można w obu wspomnianych źródłach. Antonina Nowicka pisze tak:  

„Wtedy ksiądz dziekan Kaźmierski okazał się prawdziwym duszpasterzem. W sobotę dnia 2 września, gdy ludzie po nieprzespanej nocy zebrali się w rynku, przemówił do nich uspokajająco. Tak samo przemawiał w tym dniu do wiernych w Kolegiacie po każdej mszy świętej: «Wróg się zbliża. Nie poddajmy się rozpaczy! Mężczyźni niech uchodzą, niech starają się dostać do wojska. Kobiety i dzieci niech zostaną. I ja, wasz duszpasterz, zostanę z wami i moi konfratrzy również pozostaną. Ufajmy Bogu i Najświętszej Maryi, Pani Szamotuł». To były niektóre z jego słów. Szloch ogólny słychać było w kościele. Słowa księdza przyniosły pewną ulgę i wlały otuchę w serca rozdzierane strachem, rozpaczą i buntem. Więc jest ktoś, który będzie dbał o nas. Nie jesteśmy sami. Wzruszająco było, jak po przemówieniu księdza dziekana starcy mogący zaledwie chodzić o lasce przystąpili do niego do ołtarza i zapytali się: «A co my mamy zrobić? Czy możemy pozostać albo mamy też uciekać?» Ksiądz dziekan położył im uspokajająco rękę na ramiona i powiedział: «Zostańcie spokojnie! Myślę, że się wam nic nie stanie»”.


Ks. Kaźmierski przy wyjściu z probostwa w Szamotułach. Uroczystość prymicyjna, ok. 1930 r. Zdjęcie – własność Ewa Michalska-Czajka


W dzienniku Jana Rudzkiego znajdujemy zapis:

„Gdy przez nasze miasto dniem i nocą lawiny uchodźców sie przesuwały, tutejsi wikarzy całą noc po mieście krążyli − widocznie proboszcza o panicznym nastroju poinformowali, który u miejscowej ludności zauważyli. Ponieważ w sobotę 2 września 1939 r. rano między godziną 4 a 5 ks. proboszcz wyszedł uliczką Szkolną na Rynek i przemówił − jakby właśnie na pocieszenie − do czekających. Wszyscy, którzy jego słowa słyszeli, uspokoili się. Treść jego pocieszenie − wskazówek − jeden drugiemu dopowiedział i on osobiście, idąc Rynkiem, pocieszał wielu, którzy tego potrzebowali, i ta − przed chwilą jeszcze w jakimś strachu − niepewności wzburzona masa zrównoważyła się. To powtórzył ks. proboszcz w towarzystwie hrabiny Zofii Mycielskiej z Gałowa we wtorek 5 września 1939 roku jeszcze raz”.

Ks. Bolesław Kaźmierski nie tylko wspierał duchowo i psychicznie mieszkańców Szamotuł, lecz faktycznie przejął władzę w mieście. 4 września zorganizował bowiem Komitet Obywatelski, na którego czele sam stanął.

Czytaj dalej

Szamotuły, 17.04.2020


Zdjęcie Paweł Paprocki


Michał Barczak − aktor o dużych możliwościach

Kiedyś w wywiadzie powiedział, że dla kilku chwil na scenie warto poświęcić wszystko. Dziś wie, że to nieprawda, chociaż swoją pracę nadal bardzo kocha. Najważniejsze, aby mądrze połączyć ją z życiem rodzinnym.

Szamotulskie dzieciństwo Michała Barczaka było krótkie, bo już po ukończeniu czwartej klasy w Szkole Podstawowej nr 2 przeniósł się do Poznania. Dalej uczył się w szkole baletowej i mieszkał w internacie. Szybko musiał stać się samodzielny i do Szamotuł już nie wrócił. Tu do dziś mieszka jego mama i dwie siostry.

Miłość do tańca pojawiła się wcześniej. W Szamotulskim Ośrodku Kultury uczestniczył w zajęciach Klubu Tańca Towarzyskiego „Filemon”, którym kierował wówczas Grzegorz Kałmuczak. Tańczył też w Zespole Folklorystycznym „Szamotuły” pod kierunkiem Janiny Foltynowej i Jerzego Foltyna.


Michał Barczak z Zespołem Folklorystycznym „Szamotuły” (partnerka Daria Krzyżaniak)


Po maturze i dyplomie w poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej otrzymał dwie propozycje pracy: w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze” oraz w Teatrze Wielkim w Łodzi. Wybrał teatr. Już w pierwszym roku przekonał się, że chciałby czegoś więcej niż praca w teatralnym balecie. Tych kilka chwil na scenie wiąże się z wielkimi wyrzeczeniami, tańczy się zwykle do trzydziestki, bo tylko na tyle pozwala nadmiernie obciążony kręgosłup. W wypadku Michała to bardzo długi kręgosłup. Do dziś wspomina pierwszą noc w łódzkim Domu Aktora, kiedy to okazało się, że w łóżku mieści się, leżąc tylko po przekątnej. Ma w końcu 195 cm wzrostu.


Michał Barczak z Klubem Tańca Towarzyskiego „Filemon” (partnerka Joanna Wiśniewska)


W jednym z przedstawień realizowanych przez łódzki Teatr Wielki grała Zofia Uzelac – aktorka i pedagog teatralny, dziekan Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej. Zachęciła Michała do studiów aktorskich. I tak – po półrocznych przygotowaniach pod okiem starszego kolegi – Michał Barczak został studentem łódzkiej filmówki. Każdy, kto choć trochę orientuje się w temacie, wie, że dostanie się do szkoły aktorskiej za pierwszym razem nie jest czymś częstym. Rozpoczęła się wspaniała przygoda, podczas której na nowo zakochał się w scenie. W 2014 roku otrzymał nagrodę Ministra Edukacji i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia artystyczne, w 2015 roku – stypendium rektora dla najlepszych studentów.


Och Teatr – spektakl Nos, 2016 r. Zdjęcie Kasia Chmura-Cegiełkowska


Po szkole zaproponowano mu pracę w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem. Andrzej Dziuk – jeden ze współzałożycieli teatru i reżyser większości spektakli – daje szanse młodym ludziom, potrafi ich zainspirować i stwarza warunki do rozwoju. To ciekawy zespół teatralny. Tworzy go niewielka, 13-osobowa grupa. Codziennie grają inny spektakl, aktorzy sami zmieniają dekoracje, wpuszczają widzów i sprzedają bilety, a po przedstawieniach długo dyskutują. Takie podejście do sztuki dziś to rzadkość, zwykle każdy robi swoje i spieszy się do domu. Dla Michała Barczaka dwa lata spędzone w Zakopanem były czasem niezwykle wzbogacającym, trudnym jednak ze względu na rozłąkę z narzeczoną.

Na początku 2016 r. z propozycją współpracy zadzwoniła do niego Krystyna Janda. W prowadzonym przez nią warszawskim Och Teatrze Michał Barczak zagrał jedną z głównych ról w przedstawieniu Nos w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Spektakl zebrał sporo dobrych recenzji, a Michał Barczak uznał, że może to czas na początek kolejnego etapu w życiu osobistym i zawodowym. W 2017 roku zrezygnował z etatu w Teatrze Witkacego i przeniósł się do Warszawy.

To tam mieszka z tymi, którzy są dla niego najważniejsi, czyli z niespełna dwuletnim synem Gawełem i żoną Anną, w Teatrze Polskim w Warszawie zajmującą się koordynacją pracy artystycznej.

Czytaj dalej


Kronika szamotulskiego liceum w czasach stalinowskich

W archiwum szamotulskiego liceum ogólnokształcącego znajduje się bardzo interesująca kronika z lat 1950-1963. Od reformy szkolnictwa w roku 1948/49, kiedy to zlikwidowano czteroletnie gimnazja i dwuletnie licea, a na ich miejsce utworzono czteroletnie licea, placówka nosiła oficjalną nazwę Państwowa Szkoła Ogólnokształcąca Stopnia Licealnego w Szamotułach. W tym okresie przestano używać imienia patrona szkoły – ks. Piotra Skargi. W 1957 r. do nazwy dodano numer 54.

Kronika stanowi interesujący dokument nie tylko ówczesnej szkoły, ale także szerzej – tamtych czasów. Wybraliśmy z niej fragmenty związane z życiem społeczno-politycznym, tekst wzbogaciliśmy skanami stron kroniki oraz zdjęciami z archiwum Jana Kulczaka – ucznia szkoły z 1. połowy lat 50.

Warto także sięgnąć do wspomnień Ewy Budzyńskiej-Krygier, które opublikowaliśmy w 2018 r.: http://regionszamotulski.pl/w-szamotulskich-szkolach-1945-51/.


7 stycznia 1950 r. – wystrój auli z okazji uroczystości 30-lecia szkoły


1949/1950

Coraz wyraźniej szkoła nasza wkracza na nowe tory, staje się prawdziwą kuźnią socjalizmu. Świadczy o tym chociażby to, że w ostatnim czasie wzrósł znacznie procent młodzieży robotniczo-chłopskiej. Gruntownej przemianie uległy metody nauczania stosowane przez grono nauczycielskie. Profesorowie dążą do wyrobienia w uczniach naukowego, marksistowskiego poglądu na świat, uczą ich socjalistycznego stosunku do pracy i własności, zrozumienia dla pracy planowej, zaszczepiają w uczniach zasady socjalistycznej dyscypliny.



Zbliżające się święto klasy robotniczej odbiło się szerokim echem wśród uczniów naszej szkoły. W celu uczczenia go podjęliśmy szereg zobowiązań. Poszczególne klasy we własnym zakresie dokonały naprawy sprzętu, dekoracji sal, a istniejące na terenie szkoły organizacje wykonały transparenty i emblematy, które młodzież niosła w czasie uroczystego pochodu pierwszomajowego. Uczniowie gimnazjum wzięli udział w akademii młodzieżowej zorganizowanej w dniu 1 Maja.


ZMP* – to dobry duch naszej szkoły. On nadaje ton szkole, kieruje młodzieżą zorganizowaną i niezorganizowaną, czuwa nad pracą kółek naukowych, organizuje kółka samokształceniowe. Z jego inicjatywy cała szkoła brała udział w akcji przeciwstonkowej i pomagała przy budowie nawierzchni na trasie Szamotuły – Baborówko.

[*ZMP – Związek Młodzieży Polskiej, organizacja ideowo-polityczna, powołana w 1948 r., działająca na wzór radzieckiego Komsomołu; zlikwidowana po Październiku 1956. Jest jednym z symboli stalinizmu.]


Z prof. Stanisławą Kulmaczewską, zdjęcie – własność Jan Kulczak


Dzień bez nauczycieli…

W dniu 13 maja profesorowie brali udział w powiatowej konferencji ZNP [Związku Nauczycielstwa Polskiego – przyp. red.]. Uczniowie samorzutnie zorganizowali dyrektora, którym został przewodniczący szkolnego koła ZMP – kol. Modzelewski. Kilku uczniów czuwało nad porządkiem na korytarzach i na dziedzińcu.

Młodzież poważnie ustosunkowała się do swych młodych przełożonych, dzięki czemu w całej szkole panował wzorowy porządek. Pod kierunkiem starszych kolegów odbywały sie na auli lekcje śpiewu, na boisku gry i ćwiczenia, poszczególne organizacje przeprowadziły zebrania.

W dniu tym młodzież zdała egzamin, wykazując, że jest zdolna do samodzielnego rządzenia się.


Na boisku szkolnym, w tle budynek szpitala przy ul. Sukienniczej. Zdjęcie – własność Jan Kulczak


W marcu i w maju br. [1950] zaszły na terenie szkoły niemile wypadki. Aresztowano kilku uczniów*, którzy – jak się okazało – byli członkami antypaństwowych związków terrorystycznych. Grono profesorskie i młodzież surowo potępiła działalność tych kolegów. Wypadek ten spowodował wzmocnienie czujności ze strony nauczycieli, uczniów i rodziców i wykazał niezbicie, że tylko poprzez bezkompromisową walkę można wychować budowniczych socjalizmu.

[*W Szamotułach pod koniec lat 40. i na początku 50. działało kilka młodzieżowych grup oporu: „Grupa Andrzejewskiego”, „Jutrzenka”, „RSS” oraz „Błękitni Rycerze”. Informacja z kroniki dotyczy aresztowań członków dwóch pierwszych organizacji; członkowie dwóch kolejnych zostali zatrzymani w 1952 r. Zasądzono wobec nich kilkuletnie wyroki (zazwyczaj wychodzili z więzienia wcześniej), uczniowie liceum zostali wydaleni ze szkoły.]

Czytaj dalej

Wspomnienia

Stanisław Kowalewski

Wspomnienia

część 1: Powstanie wielkopolskie i praca w szamotulskiej policji w okresie międzywojennym

Zawsze sobie mawiałem, że kiedy dorosnę i będę już w wieku podeszłym, napiszę książkę o moich przeżyciach, mojej młodości, moich radościach i smutkach, o współżyciu z rodziną, o zdobywaniu pracy, o zakochaniu się, o zawarciu związku małżeńskiego, o Powstaniu Wielkopolskim, o obowiązkowej służbie wojskowej, o pracy w kopalni, o okupacji i różnych przeżyciach, o całym życiu do roku 1975.

Pierwsze kroki w dorosłe życie

Urodziłem się dnia 1 maja 1901 roku w Szamotułach jako syn Franciszki Filipiak i jej męża Jakuba Kowalewskiego. W tym czasie ojciec mój pracował w Niemczech Zachodnich (Westfalia).

Wychowywany byłem wyłącznie przez własnych rodziców. Kiedy ukończyłem 6. rok życia, zmuszony byłem pomagać w gospodarstwie domowym rodziców. Pochodzę z wieloletniej rodziny: było nas aż jedenaście dzieci i to z prawego łoża. Ojciec był pochodzenia robotniczo-chłopskiego, a pracował prawie całe życie na roli u gospodarzy niemieckich lub właścicieli dużych majątków rolnych.

W 1907 roku rozpocząłem uczęszczać do szkoły podstawowej w Szamotułach (nr 2), którą ukończyłem w 1914 roku.

Właśnie w tym czasie wybuchła I wojna światowa. Miałem wtedy 14 lat, a pamiętam, że była to niedziela 5 sierpnia 1914 r. Wtedy to dostarczano karty mobilizacyjne mężczyznom, którzy wychodzili z kościoła (kolegiaty). Pamiętam nawet, że była wtedy godzina 10. Kiedy wiadomość o wybuchu wojny dotarła do rodzin (żon i dzieci), zapanował ogólny smutek. Ludzie płakali w domach i na ulicach. Rozgardiasz i zamieszanie panowały na ulicach: mężczyźni śpieszyli do punktów zbornych (komend) z różnych stron miasta. Byłem w tym czasie także w kościele i wszystkie te zaistniałe sytuacje i sceny dobrze widziałem, zapamiętałem. W tę niedzielę wjechała policja niemiecka na koniach celem utrzymania porządku na ulicach miasta. Ojca mojego zatrudniono do kopania okopów przeznaczonych dla wojska.

Był to czas smutny i nikt nie był pewny życia. Zaczęły się ograniczenia żywnościowe. Trzeba było pod wielkim strachem szukać i kupować żywność, jak również ukrywać posiadane zapasy, bo zauważone przez Niemców nadwyżki natychmiast rekwirowano.

W czasie trwania wojny (1914-1918) wychowywałem się przy rodzicach, pomagałem w gospodarstwie, troszczyłem się o żywy inwentarz, a także pracowałem w majątku rolnym, którego właścicielem był dziedzic. Zarabiałem w tym majątku po 50 pfenigów dziennie.


Marcin Kowalewski (brat Stanisława) pod Verdun, 1916 r.


Udział w wojnie brali moi dwaj bracia: Marcin i Jan, a przebywali na froncie francuskim. Po powrocie z frontu, gdzie został ranny, brat Marcin jako ochotnik wziął udział w Powstaniu Wielkopolskim, rezydując w Poznaniu. Drugi brat Jan, powrócił z frontu w okresie późniejszym i wstąpił w szeregi (ochotniczo) Wojska Polskiego, także w Poznaniu, w dzielnicy Sołacz, służąc w artylerii konnej.

Kontynuując opowieść o sobie, przekazuję potomnym, że w szkole uczono nas tylko po niemiecku, stąd moja teraz, do dnia dzisiejszego, znajomość języka obcego − niemieckiego. Po polsku nawet mówić nie było nam wolno. I taka jest prawda. Nauka języka polskiego mogła odbywać się tylko w ukryciu i we własnym zakresie i dzięki własnym staraniom. Bardzo zależało mi na tym, aby zachować polskość i dlatego ze wszystkich sił starałem się uczyć po polsku − tak czytać, jak i pisać. Jak widać, udało mi się to zrealizować. Byłem samoukiem. Rodzice moi po prostu nie mieli czasu, aby zająć się moją edukacją, a także nie umieli nawet dobrze po polsku pisać.

W szkole była stosowana i ściśle przestrzegana bardzo ostra i surowa dyscyplina. Celowali w tym szczególnie nauczyciele pochodzenia czysto niemieckiego. Niektóre nazwiska tych nauczycieli pamiętam do dnia dzisiejszego. Nie wiem, czy dobrze napiszę ich nazwiska, ale tak je zapamiętałem: Decker, Wekler, Rothe, Kahl, Kluge, Schuster, Kemnitz i Miękwicz − dyrektor szkoły. Najgorszy z nich wszystkich był Rothe! To on karał tych, którzy według opinii nauczycieli coś spsocili. A robił to z wielką satysfakcją i okrucieństwem. Na przykład podczas przerw między lekcjami obowiązkowo należało chodzić parami i rozmawiać wyłącznie po niemiecku. Jeżeli ktokolwiek się z tego chociaż w najmniejszym stopniu wyłamał, został natychmiast lub po lekcjach ukarany. Przeważnie karano biciem.


Powstańcy wielkopolscy – Kompania szamotulska w Lubaszu, zdjęcie Muzeum-Zamek Górków


W 16. roku życia nabawiłem się ciężkiego zapalenia płuc i myślałem, że skończy się to dla mnie bardzo tragicznie. Miałem jednak wyjątkowe szczęście. Dość szybko przyszedłem do zdrowia. W tym okresie życia pracowałem jako robotnik rolny w majątku w Słopanowie. Tam też zamieszkiwali moi rodzice.

Podczas gdy bracia byli na wojnie, ja jako w tym czasie najstarszy z rodzeństwa w domu, opiekowałem się młodszymi siostrami i braćmi. Od czasu do czasu przyjeżdżali na urlop starsi bracia , opowiadając wszystkie ciekawe zdarzenia i epizody z przeżytych dni i stoczonych walk. A opowiadali naprawdę, jak na owe czasy, historie, które podtrzymywały nas na duchu. Stwierdzali, że w wojsku niemieckim jest rozluźniona dyscyplina, że żołnierze nie chcą się już bić, że niedługo wojna się zakończy.

Słuchaliśmy tego z zapartym tchem i pewnym niedowierzaniem. Ale to była prawda! W tym czasie w kraju organizowane były różne potajemne spotkania, przeważnie przez rezerwistów, których tematem było przygotowywanie się do zbrojnego powstania. W tego typu spotkaniach brało udział bardzo dużo młodzieży polskiej. Panowała ogólna gorączka, gorączka czynu!

I oto nadeszła ta oczekiwana chwila: dnia 20 grudnia 1918 roku, pamiętam jak dziś, do majątku, gdzie mieszkaliśmy, doszło kilkunastu żołnierzy w mundurach powstańczych! Byli to prawdziwi uczestnicy Powstania Wielkopolskiego! Przybyli po wyfasowane podwody, które mieli dostarczyć na stanowiska powstańców, do Czarnkowa przy rzece Noteć. Mnie osobiście przypadł zaszczyt przewiezienia ich na miejsce. Byłem wzruszony, oszołomiony, szczęśliwy i zadowolony. Nareszcie mogłem sam uczestniczyć w przedsięwzięciu, które według mojego rozumowania, było ważne, potrzebne i niezbędne dla powstania. W dniu 25 grudnia przewiozłem zaprzęgiem konnym wszystkich żołnierzy do miejsca przeznaczenia. Przy tej okazji widziałem i słyszałem mnóstwo rzeczy i sytuacji, o których po powrocie wszystkim znajomym opowiedziałem.

Aż nadszedł już czas, by chwycić za broń. Naród Polski dążył do zrzucenia 100-letniej pruskiej niewoli. Mnóstwo młodzieży wstępowało, jako ochotnicy, w szeregi powstańców wielkopolskich. Nadchodziły nowe czasy. Czasy wyzwolenia!


Zdjęcie dawnych powstańców wielkopolskich z Szamotuł, 1980 r. 3. z prawej Stanisław Kowalewski, 2. z lewej Antoni Śmiglak, 1. z prawej Stanisław Krupski, działacz ZBoWiD-u.


Czytaj dalej

Strona główna – kwiecień 20202025-01-02T11:51:57+01:00

Ks. Bolesław Kaźmierski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Ks. Bolesław Kaźmierski w pierwszych miesiącach II wojny światowej

Nie poddajmy się rozpaczy!

Ks. Bolesław Kaźmierski był szamotulskim proboszczem od 1 maja 1913 r. do 18 kwietnia 1945 r., czyli do dnia śmierci. Działał w wielu dziedzinach: był duszpasterzem, za którego czasów powstało wiele stowarzyszeń katolickich, sprawnym administratorem parafii, który przeprowadził wiele inwestycji, społecznikiem, dbającym o kulturę i oświatę, a w odrodzonej Polsce również radnym miejskim i powiatowym. Bardzo ważną rolę odegrał w czasie powstania wielkopolskiego: zainicjował jego organizację w Szamotułach, a później przewodził powiatowej Radzie Ludowej.


Ks. Bolesław Kaźmierski (15.05.1879-18.04.1945), ur. w Żegocinie (pow. pleszewski), święcenie kapłańskie – 1902. Od 1913 r. proboszcz parafii św. Stanisława Biskupa w Szamotułach, od 1923 r. radca duchowny, od 1930 r. dziekan dekanatu szamotulskiego. Odznaczony, m.in.,  Krzyżem Oficerskim „Polonia Restituta”, Złotym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Niepodległości. Zdjęcie – 1938 r., NAC

1926 r.

Ks. Kaźmierski ok. 1938 r. Zdjęcie – Archiwum Parafii Kolegiackiej

Ks. Kaźmierski w czasie wizytacji biskupa Walentego Dymka, 26.08.1933. Zdjęcie – kronika Szkoły Podstawowej nr 2

Kościół św. Stanisława i Starostwo (Landratsamt) w okresie niemieckiej okupacji – dwie z kilkunastu pocztówek wykonanych przez P.Olexijenkę

W okresie okupacji budynek ten był siedzibą Gestapo, ul. Dworcowa. Zdjęcie z lat 60. XX w., kronika Miejskiej Rady Narodowej, własność UMiG Szamotuły

Miejsce egzekucji 10 Polaków (13.12.1939 r.). Zdjęcie Andrzej Bednarski

Akt zgonu ks. Kaźmierskiego. Miejsce śmierci – szpital (Zakład św. Józefa) w Szamotułach

Postać ks. Bolesława Kaźmierskiego z pewnością zasługuje na obszerne opracowanie, może nawet w postaci książki. Artykuł niniejszy dotyczy działań szamotulskiego proboszcza, a także dziekana dekanatu szamotulskiego, na początku II wojny światowej. Tekst powstał na podstawie dwóch źródeł rękopiśmiennych, spisanych jeszcze podczas trwania okupacji niemieckiej lub zaraz po jej zakończeniu. Chodzi tu o dziennik prowadzony przez Jana Rudzkiego, woźnego szamotulskiego magistratu, oraz o kronikę Publicznej Żeńskiej Szkoły Powszechnej im. Marii Konopnickiej (dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 2). Wpisów w szkolnej kronice w tym czasie dokonywała Antonina Nowicka, wieloletnia kierowniczka szkoły, która cały okres okupacji spędziła w Szamotułach i w swoim ówczesnym mieszkaniu prowadziła tajne nauczanie (por. http://regionszamotulski.pl/tajne-nauczanie/).


1. z prawej ks. Bolesław Kaźmierski, obok niego Konstanty Scholl (1874-1930) – pierwszy polski burmistrz Szamotuł po odzyskaniu niepodległości, jego nadzwyczaj udaną kadencję przerwała śmierć w wypadku samochodowym. Pozostałe osoby: Michał Szydlarski (z lewej; szamotulski kupiec, przez 40 lat prowadził sklep z tkaninami i nakryciami głowy, był członkiem Rady Miasta od 1919 r.), Władysław Witkowski (na górze z lewej; jeden z założycieli w 1887 r. w Szamotułach koła (gniazda) Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, wieloletni członek zarządu i członek honorowy) oraz Wiktor Krukowski (na górze z prawej; lekarz, od 1926 r. pełniący funkcję lekarza powiatowego, przewodniczący szamotulskiego koła oficerów rezerwy). Fotografię wykonano przed 1928 r. – Witkowski i Szydlarski zmarli w tym roku. Zdjęcie z archiwum rodzinnego Urszuli Dudzik – wnuczki Konstantego Scholla.


Antonina Nowicka rozpoczęła odpowiedni fragment kroniki zdaniem: „Duchowieństwo tutejsze z księdzem dziekanem Kaźmierskim na czele zapisało się chlubnie w historii miasta w pierwszych dniach września 1939 roku”. Jan Rudzki, swój wpis na ten sam temat, zakończył słowami odnoszącymi się do osoby proboszcza: „Cześć mu!”

Postawa szamotulskich księży, oceniona przez świadków ówczesnych wydarzeń tak bardzo pozytywnie, stanowiła kontrast wobec zachowania władz Szamotuł i powiatu. Pierwsze dni września były czasem pospiesznej ewakuacji. Przez miasto przeciągały tłumy uciekinierów od strony Wronek, Międzychodu i Czarnkowa. Władze miasta, z burmistrzem Leonardem Bartkowskim, i władze powiatowe, ze starostą Adamem Narajewskim, wyjechały z Szamotuł w pierwszych dniach wojny. Jana Rudzki był tym faktem bardzo poruszony, w swoim dzienniku w stosunku do obu wymienionych przedstawicieli władz użył słów bardzo dosadnych. Wspomniał także, że starosta Narajewski wzywany był do powrotu do Szamotuł przez wojewodę, Ludwika Bociańskiego, za pośrednictwem radia: „Co też uczynił, lecz po kilku godzinach znowu wsiąkł”.

Miasto opuścili także funkcjonariusze Policji Państwowej: „W niedzielę 3 września 1939 roku za drogie pieniądze nie znalazłbyś miejscowego policjanta, jeżeli się jaki granatowy mundur dał widzieć, to był to przez Szamotuły uciekający” − pisał Jan Rudzki.


Ks. Kaźmierski w gronie członków Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, sala hotelu Eldorado, ok. 1929 r. Zdjęcie – własność Jan Kulczak


Kolejne szczegóły wydarzeń z pierwszych dni września podaje Antonina Nowicka: „W ten czas, gdy władza świecka uciekła, gdy obywatele szamotulscy posiadający albo środki lokomocji, albo odpowiednią ilość gotówki wyjechali z Szamotuł, powstała plotka, że główna rozstrzygająca bitwa odbędzie się w okolicy Szamotuł, że miasto Szamotuły przeznaczono na zagładę. Rozpacz ogarnęła wtedy ludność, przede wszystkim biedniejszą. Obiecano im przecież w lipcu zorganizować ogólną ewakuację, gdyby okolica miała stać się terenem działań wojennych. A teraz ci, którzy mieli zająć się tą sprawą, uciekli pierwsi. Czy coś dziwnego że w duszach szamotulan zrodził się bunt przeciwko tym, którzy dotychczas stali na czele? Niepokój ogarnął całe miasto”.

W tej sytuacji w sobotę, 2 września, ks. Bolesław Kaźmierski postanowił pocieszyć i wesprzeć mieszkańców Szamotuł. Informacje na ten temat znaleźć można w obu wspomnianych źródłach. Antonina Nowicka pisze tak:  

„Wtedy ksiądz dziekan Kaźmierski okazał się prawdziwym duszpasterzem. W sobotę dnia 2 września, gdy ludzie po nieprzespanej nocy zebrali się w rynku, przemówił do nich uspokajająco. Tak samo przemawiał w tym dniu do wiernych w Kolegiacie po każdej mszy świętej: «Wróg się zbliża. Nie poddajmy się rozpaczy! Mężczyźni niech uchodzą, niech starają się dostać do wojska. Kobiety i dzieci niech zostaną. I ja, wasz duszpasterz, zostanę z wami i moi konfratrzy również pozostaną. Ufajmy Bogu i Najświętszej Maryi, Pani Szamotuł». To były niektóre z jego słów. Szloch ogólny słychać było w kościele. Słowa księdza przyniosły pewną ulgę i wlały otuchę w serca rozdzierane strachem, rozpaczą i buntem. Więc jest ktoś, który będzie dbał o nas. Nie jesteśmy sami. Wzruszająco było, jak po przemówieniu księdza dziekana starcy mogący zaledwie chodzić o lasce przystąpili do niego do ołtarza i zapytali się: «A co my mamy zrobić? Czy możemy pozostać albo mamy też uciekać?» Ksiądz dziekan położył im uspokajająco rękę na ramiona i powiedział: «Zostańcie spokojnie! Myślę, że się wam nic nie stanie»”.


Ks. Kaźmierski przy wyjściu z probostwa w Szamotułach. Uroczystość prymicyjna, ok. 1930 r. Zdjęcie – własność Ewa Michalska-Czajka


W dzienniku Jana Rudzkiego znajdujemy zapis:

„Gdy przez nasze miasto dniem i nocą lawiny uchodźców sie przesuwały, tutejsi wikarzy całą noc po mieście krążyli − widocznie proboszcza o panicznym nastroju poinformowali, który u miejscowej ludności zauważyli. Ponieważ w sobotę 2 września 1939 r. rano między godziną 4 a 5 ks. proboszcz wyszedł uliczką Szkolną na Rynek i przemówił − jakby właśnie na pocieszenie − do czekających. Wszyscy, którzy jego słowa słyszeli, uspokoili się. Treść jego pocieszenie − wskazówek − jeden drugiemu dopowiedział i on osobiście, idąc Rynkiem, pocieszał wielu, którzy tego potrzebowali, i ta − przed chwilą jeszcze w jakimś strachu − niepewności wzburzona masa zrównoważyła się. To powtórzył ks. proboszcz w towarzystwie hrabiny Zofii Mycielskiej z Gałowa we wtorek 5 września 1939 roku jeszcze raz”.

Ks. Bolesław Kaźmierski nie tylko wspierał duchowo i psychicznie mieszkańców Szamotuł, lecz faktycznie przejął władzę w mieście. 4 września zorganizował bowiem Komitet Obywatelski, na którego czele sam stanął.


W czasie wizyty w Szamotułach gen. Józefa Hallera, 7.06.1931. Zdjęcie – własność Barbara Piekarzewska


Niemcy wkroczyli do Szamotuł 7 września we wczesnych godzinach porannych. Jak pisze Antonina Nowicka, „dowódca ich wjechał na koniu rychło rano przez ogród i altankę do probostwa i zaaresztował księdza dziekana. Zabrali jego i mansjonarzy ks.ks. [Bolesława] Bałoniaka i [Władysława] Kawskiego oraz ks. [Teofila] Kubisza do ratusza, gdzie zamknęli ich w piwnicy z węglami, dokąd zaprowadzono również Żydów szamotulskich. Księży zwolniono w południe, ale przez kilka dni mieli areszt domowy i mogli wychodzić tylko do Kolegiaty dla odprawienia nabożeństw. W następnych dniach młodzi księża byli też brani jako zakładnicy”.

Wkrótce ks. Kaźmierski został usunięty z probostwa. Początkowo mieszkał u sióstr służebniczek Maryi w szamotulskim szpitalu (Zakładzie św. Józefa), a później − od listopada − w pokoju wynajętym u zasłużonej szamotulskiej rodziny Sławskich przy ul. Wronieckiej (dziś nr 22).

W październiku władze okupacyjne zaczęły ograniczać możliwość sprawowania praktyk religijnych. Msza św. mogła być odprawiana tylko raz w tygodniu, w niedzielę między godziną 9 i 11, a w soboty po południu kapłani mogli słuchać spowiedzi. Z przestrzeni publicznej zaczęto usuwać krzyże i inne symbole religijne. W Szamotułach usunięto z Rynku figurę św. Jana Nepomucena (najpierw pozbawiając postać świętego głowy), przewrócono krzyże: na Rynku, ul. Poznańskiej i Ostrorogskiej (por. http://regionszamotulski.pl/figura-sw-jana-nepomucena/ i http://regionszamotulski.pl/krzyz-na-rynku-w-szamotulach/).

Nabożeństwa, jak wspomina Antonina Nowicka, były kontrolowane przez zaufanych volksdeutchów oraz policjantów w mundurach, a księża często byli wzywani na odprawy u landrata (starosty): „Tam gestapowcy wydawali im swe zarządzenia, odwracając się przy tym plecami do nich”.


Wesele szamotulskie – widowisko wystawiono z okazji wizyty biskupa Walentego Dymka, sala hotelu Eldorado, 27.08.1933. Zdjęcie – własność Muzeum-Zamek Górków


Ks. Kaźmierski często interweniował u władz okupacyjnych w różnych sprawach parafian. Antonina Nowicka jako przykład takiej, niestety nieudanej, interwencji podaje sprawę egzekucji 10 Polaków 13 grudnia 1939 roku przy ul. Franciszkańskiej. Stanowiła ona odwet za postrzelenie żołnierza niemieckiego w Gałowie. Choć w rzeczywistości przypadkowo zranił go kolega, Niemcy twierdzili, że zrobił to jakiś nieznany Polak. „Ksiądz dziekan Kaźmierski był w tej sprawie osobiście w gestapo, by stanąć w obronie swych parafian, jednakże daremne były jego starania”.

14 marca 1940 roku ks. proboszcz Bolesław Kaźmierski, a także księża Władysław Kawski i Teofil Kubisz, podobnie jak wielu innych księży z województwa poznańskiego, zostali aresztowani i umieszczeni w klasztorze w Chludowie (powiat obornicki). Po kilku tygodniach młodszych kapłanów wywieziono do obozu koncentracyjnego w Dachau. Ks. Bolesław Kaźmierski prawdopodobnie przez pewien czas internowany był w klasztorze w Lubiniu (powiat kościański), a następnie wyjechał do Generalnego Gubernatorstwa. Resztę wojny spędził w Kielcach, tam nadano mu godność kanonika kapituły kolegiackiej w Wiślicy. Do Szamotuł wrócił około Wielkanocy, która w 1945 roku wypadła 1 kwietnia. Jak odnotowała Antonina Nowicka, „powrócił do Szamotuł, by tu po trudach okupacji rozchorować się, i tu, w ziemi szamotulskiej, spocząć na wieki”. Pogrzeb, z udziałem ks. biskupa Walentego Dymka, władz miasta oraz tłumu parafian, odbył się 27 kwietnia 1945 roku.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


Ks. Bolesław Kaźmierski w pierwszych miesiącach II wojny światowej2021-01-03T01:47:07+01:00

Michał Barczak – aktor o dużych możliwościach


Michał Barczak − aktor o dużych możliwościach

Kiedyś w wywiadzie powiedział, że dla kilku chwil na scenie warto poświęcić wszystko. Dziś wie, że to nieprawda, chociaż swoją pracę nadal bardzo kocha. Najważniejsze, aby mądrze połączyć ją z życiem rodzinnym.

Zdjęcia Paweł Paprocki

Zdjęcie N.Ilnicka

Serial Ojciec Mateusz

Teatr Telewizji – Inspekcja, 2018 r.

Och Teatr – spektakl Nos, reż. Janusz Wiśniewski, 2016 r. Zdjęcie Kasia Chmura-Cegiełkowska

Teatr Wielki w Łodzi, Człowiek z Manufaktury, reż. Waldemar Zawodziński, 2019 r. Zdjęcie Natalia Zdziebczyńska


Szamotulskie dzieciństwo Michała Barczaka było krótkie, bo już po ukończeniu czwartej klasy w Szkole Podstawowej nr 2 przeniósł się do Poznania. Dalej uczył się w szkole baletowej i mieszkał w internacie. Szybko musiał stać się samodzielny i do Szamotuł już nie wrócił. Tu do dziś mieszka jego mama i dwie siostry.

Miłość do tańca pojawiła się wcześniej. W Szamotulskim Ośrodku Kultury uczestniczył w zajęciach Klubu Tańca Towarzyskiego „Filemon”, którym kierował wówczas Grzegorz Kałmuczak. Tańczył też w Zespole Folklorystycznym „Szamotuły” pod kierunkiem Janiny Foltynowej i Jerzego Foltyna.


Michał Barczak z Klubem Tańca Towarzyskiego „Filemon” (partnerka Joanna Wiśniewska) i Zespołem Folklorystycznym „Szamotuły” (partnerka Daria Krzyżaniak)


Po maturze i dyplomie w poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej otrzymał dwie propozycje pracy: w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze” oraz w Teatrze Wielkim w Łodzi. Wybrał teatr. Już w pierwszym roku przekonał się, że chciałby czegoś więcej niż praca w teatralnym balecie. Tych kilka chwil na scenie wiąże się z wielkimi wyrzeczeniami, tańczy się zwykle do trzydziestki, bo tylko na tyle pozwala nadmiernie obciążony kręgosłup. W wypadku Michała to bardzo długi kręgosłup. Do dziś wspomina pierwszą noc w łódzkim Domu Aktora, kiedy to okazało się, że w łóżku mieści się, leżąc tylko po przekątnej. Ma w końcu 195 cm wzrostu.

W jednym z przedstawień realizowanych przez łódzki Teatr Wielki grała Zofia Uzelac – aktorka i pedagog teatralny, dziekan Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej. Zachęciła Michała do studiów aktorskich. I tak – po półrocznych przygotowaniach pod okiem starszego kolegi – Michał Barczak został studentem łódzkiej filmówki. Każdy, kto choć trochę orientuje się w temacie, wie, że dostanie się do szkoły aktorskiej za pierwszym razem nie jest czymś częstym. Rozpoczęła się wspaniała przygoda, podczas której na nowo zakochał się w scenie. W 2014 roku otrzymał nagrodę Ministra Edukacji i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia artystyczne, w 2015 roku – stypendium rektora dla najlepszych studentów.


Och Teatr – spektakl Nos, 2016 r. Zdjęcie Kasia Chmura-Cegiełkowska


Po szkole zaproponowano mu pracę w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem. Andrzej Dziuk – jeden ze współzałożycieli teatru i reżyser większości spektakli – daje szanse młodym ludziom, potrafi ich zainspirować i stwarza warunki do rozwoju. To ciekawy zespół teatralny. Tworzy go niewielka, 13-osobowa grupa. Codziennie grają inny spektakl, aktorzy sami zmieniają dekoracje, wpuszczają widzów i sprzedają bilety, a po przedstawieniach długo dyskutują. Takie podejście do sztuki dziś to rzadkość, zwykle każdy robi swoje i spieszy się do domu. Dla Michała Barczaka dwa lata spędzone w Zakopanem były czasem niezwykle wzbogacającym, trudnym jednak ze względu na rozłąkę z narzeczoną.

Na początku 2016 r. z propozycją współpracy zadzwoniła do niego Krystyna Janda. W prowadzonym przez nią warszawskim Och Teatrze Michał Barczak zagrał jedną z głównych ról w przedstawieniu Nos w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Spektakl zebrał sporo dobrych recenzji, a Michał Barczak uznał, że może to czas na początek kolejnego etapu w życiu osobistym i zawodowym. W 2017 roku zrezygnował z etatu w Teatrze Witkacego i przeniósł się do Warszawy.

To tam mieszka z tymi, którzy są dla niego najważniejsi, czyli z niespełna dwuletnim synem Gawełem i żoną Anną, w Teatrze Polskim w Warszawie zajmującą się koordynacją pracy artystycznej.


Teatr Wielki w Łodzi, Człowiek z Manufaktury, 2019 r. Zdjęcie Natalia Zdziebczyńska


W ciągu kilku następnych lat Michał Barczak grał na deskach kilku warszawskich scen: Teatru Imka, Teatru Narodowego i Teatru Polskiego. Trzy razy wystąpił w spektaklach Teatru Telewizji, ostatnio w Zemście w reżyserii Redbada Klynstry-Komarnickiego był Śmigalskim, przygotował też choreografię, którą wykonał wspólnie ze Stefano Terrazzino.

Kilkakrotnie pojawił się w serialach, m.in. można go było zobaczyć w: Na Wspólnej, w Ojcu Mateuszu i Na dobre i na złe. Od czasu do czasu pracuje też w dubbingu, np. dla Netflixa. Zajęcia aktorskie prowadzi w warszawskim Liceum Ogólnokształcącym im. Batalionu „Zośka”.

Zapytany o role, które sprawiły mu najwięcej satysfakcji, wymienia dwie. Pierwsza to rola jakby skrojona specjalnie pod jego możliwości aktorsko-baletowe, choć stworzona z myślą o Wojciechu Pszoniaku. Chodzi o postać Przybysza-Prokuratora z przedstawienia Człowiek z Manufaktury, zrealizowanego przez Teatr Wielki w Łodzi w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Ta wystawiona w lutym 2019 roku opera o Łodzi w momencie powstawania budziła kontrowersje, natomiast okazała się dużym sukcesem artystycznym, o czym świadczy przyznana spektaklowi nadzwyczajna Złota Maska − coroczna nagroda recenzentów teatralnych. Rola Michała Barczaka była w tym monumentalnym przedstawieniu główną rolą dramatyczną, w recenzjach wskazywano, że to kreacja, która wręcz fascynuje. Druga rola szczególnie ważna dla aktora to postać Młodego z Trans(fuzji), według Wierzycieli Augusta Strindberga, spektaklu w reżyserii Andrzeja Dziuka, zrealizowanego w 2016 roku w Teatrze Witkacego w Zakopanem. To z kolei jakby rola wbrew warunkom aktorskim Michała Barczaka − Młody to niepełnosprawny chłopak, niezwykle wrażliwy artysta. Przedstawienie miało charakter kameralny, psychologiczny, opowiadało pewną smutną i ponadczasową historię, a niektórzy widzowie przychodzili oglądać je kilka razy.



Chociaż wielokrotnie kreacje Michała Barczaka spotykały się z dużym uznaniem, codzienność młodego aktora nie różni się od codzienności tysięcy aktorów w Polsce − tych spoza kilkudziesięciu aktorów-celebrytów, których można zobaczyć wszędzie. To godziny spędzone na korytarzach w czasie mnóstwa castingów. To ciągła niepewność. To konieczność zagospodarowania sobie wolnego czasu, w którym się nie gra. Michał Barczak doskonali wtedy grę na pianinie i uczy się języka francuskiego (angielski zna już bardzo dobrze), a w okresie letnim, kiedy nieczynne są wszystkie teatry, próbuje innego rodzaju zajęć, na przykład pracuje jako kelner. Bo aktorstwo to ciągła szkoła życia.

Pierwszy jego występ dla dużej publiczności był tańcem na scenie na szamotulskim rynku z okazji Dni Szamotuł. Michał Barczak wspomina to jako wydarzenie wręcz traumatyczne. Od tego czasu przeszedł długą drogę. A przecież dopiero pod koniec 2020 roku pierwsza cyfra w jego wieku zmieni się na trójkę.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 08.04.2020

Michał Barczak – aktor o dużych możliwościach2025-01-25T13:12:03+01:00

Aktualności – kwiecień 2020

Michał Barczak – aktor i tancerz z Szamotuł

Michał Barczak to dziś aktor zbierający świetne recenzje. Pamiętamy go z czasów, kiedy w Szamotułach stawiał pierwsze kroki na scenie. Michał tańczył w Klubie Tańca Towarzyskiego „Filemon” i w Zespole Folklorystycznym „Szamotuły”, ukończył poznańską szkołę baletową, a potem także Państwową Wyższą Szkołę Filmową, Telewizyjną i Teatralną w Łodzi. Pierwszą jego dużą widownię stanowili szamotulanie w dniu święta miasta, już wówczas przykuwał uwagę.

Zapraszamy do lektury artykułu http://regionszamotulski.pl/michal-barczak-aktor-o-duzych-mozliwosciach/.



Ostrorożanka od lat przed kamerą filmową

Amelia Czaja z Ostroroga, czyli Matylda Smuda z serialu „Na dobre i na złe” − co u niej nowego? Dwa lata temu poświęciliśmy jej duży artykuł (http://regionszamotulski.pl/amelia-czaja/). W tym roku Amelia kończy siódmą klasę. Rok temu została absolwentką szamotulskiej szkoły muzycznej. Żyje jej się trochę spokojniej, bo nie musi dzielić czasu między dwie szkoły i pracę na planie serialu. W 2018 i 2019 r. wątek Matyldy w serialu był dość mocno rozbudowany. Amelia grała już nie tylko z Michałem Żebrowskim i Iloną Ostrowską, ale także Mateuszem Janickim, Katarzyną Dąbrowską, Agnieszką Pilaszewską i samym Danielem Olbrychskim (jej serialowym pradziadkiem)! Matylda w serialu dorasta, pojawiają się nowe problemy: zakochanie w dużo starszym chłopaku, ryzykowne odchudzanie; kto zna tę postać, wie, że ona tak łatwo nie odpuszcza. Amelia w tym roku po raz ostatni była na planie na początku marca, kręcony wówczas odcinek został już wyemitowany. 29 kwietnia finał sezonu, skróconego ze względu na pandemię koronawirusa.

Zdjęcie Agnieszka Teska



Most w Stobnicy – Brączewie nie jest już zabytkiem!

Różne pory roku i dnia, ale obiekt ten sam − most w Stobnicy – Brączewie (zdjęcia Łukasz Wlazik Szamodron). Sytuacja mostu kilka miesięcy temu się pogorszyła, ponieważ został on wykreślony z rejestru zabytków. Urząd Ochrony Zabytków uchylił wpis, ponieważ wykryto w nim błąd, a konkretnie zły zapis numerów działek. Dlaczego tego wpisu po prostu nie poprawiono? Nie mamy pojęcia! Status mostu jest też nieuregulowany, ponieważ PKP TLK przekazała go na rzecz Skarbu Państw, korzystając z prawa do jednostronnej darowizny. W zeszłym roku stwierdzono, że dokonano tego niezgodnie z przepisami, ponieważ most – jako zabytek – przedstawia zbyt dużą wartość. Sprawę chciano odkręcić, ale nie zdążono, bo znów zmieniła się sytuacja mostu – przestał być zabytkiem. Istna kwadratura koła!



Szamotulscy weterani powstania wielkopolskiego

Jeszcze do końca lat 80. XX w. – przy okazji różnych uroczystości – można ich było spotkać na ulicach Szamotuł; ostatni znany uczestnik powstania – Jan Rzepa – zmarł we Wronkach w 2005 r. 3. od prawej to Stanisław Kowalewski (1901-1985) – autor opublikowanych przez nas niedawno wspomnień, 1. od lewej – Antoni Śmigielski ((1899-1988), 2. od lewej – Antoni Śmiglak (1899-1992). Na zdjęciu – oprócz weteranów powstania – jest Stanisław Krupski, długoletni działacz ZBOWiD oraz Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych (1. z prawej). Zdjęcie udostępnił Grzegorz Aleksander Trojanek, wykonano je w Szamotułach przy ul. Ratuszowej.

Może ktoś rozpozna pozostałe osoby z tego zdjęcia?



Kolejowa wieża ciśnień w Szamotułach w nowej odsłonie

Kolejowa wieża ciśnień (z 1912 r.) doczekała się wreszcie remontu! To jeszcze nie kompleksowa rewitalizaja z dostosowaniem do nowych celów. Wymontowano zbiornik i odtworzono górną część. Najważniejsze, że nie niszczeje, lecz zdobi miasto.

Zdjęcie na potrzeby dokumentacji wykonawcy remontu – firmy Rem-Moder Konstanty Łogwin (autor Marcin Drab).



Pamiętamy o ogrodach…

Ogrody, ogrody − dziś dają nam przede wszystkim przestrzeń tak bardzo potrzebną do życia, a niezmiennie oczyszczają głowę, choć nie zawsze odpoczywamy w nich fizycznie. Bo ogród to dużo pracy, ale jak bardzo przyjemnej. Dołączamy zdjęcia z lat 30. XX w. z ogrodu przy szamotulskich wodociągach, są na nich członkowie rodziny Józefa Rybarczyka − długoletniego kierownika wodociągów.  Zdjęcia udostępnił Jan Kulczak (wnuk).



Tak wiele zawdzięczamy naszym lekarzom!

Spośród tych, którzy opiekowali się nami w 2. połowie XX w., odeszli już: Mieczysława Ulanowska, Jerzy Malinowski, Andrzej Adamczyk, Ryszard Surma, Jan Leszek Adamski, Marian Kubiak, Ryszard Czubak, Włodzimierz Galus, Maciej Dybizbański, Jan Mańczak, Michał Sitowski, Barbara Fiszer, Barbara Strzelecka, Genowefa Abłażej, Wiktor Dullin, Franciszek Kociński i Irena Krzywoszyńska. W latach międzywojennych szamotulan leczyli, m.in., Sylwester Niziński, Wiktor Krukowski, Stanisław Owsiany, Zenon Włoch i Antoni Nowicki.

Zdjęcia z lat 30. XX w. − Antoni Nowicki, ordynator (dyrektor) szamotulskiego szpitala (Zakładu św. Józefa) w latach 1928-39, przy operacji asystują mu siostry służebniczki Maryi. W 1894 r. siostry zbudowały szamotulski szpital przy ul. Sukienniczej (dzisiejszy mały budynek z kaplicą), w latach 1929-30 dobudowały sąsiadujący z nim gmach widoczny na przedwojennej pocztówce.



Groby Pańskie 2020

Wielka Sobota – czas oczekiwania. Groby Pańskie w bazylice kolegiackiej i kościele św. Krzyża w Szamotułach – dla tych, ktorzy nie mogli dziś przy nich być. W tym roku uczymy się czekać, nie tylko na Zmartwychwstanie. Zdjęcia Maciej Borowczak



10. rocznica katastrofy smoleńskiej

To już 10 lat. Tragedia, która mogła nas połączyć, trwale nas, niestety, podzieliła. Nie szukajmy winnych, nie bijmy się w cudze piersi. Pomyślmy o tych 96 ludziach, którzy wówczas zginęli − o każdej z tych osób.

Autorem zdjęć, które powstały w tym czasie w Szamotułach, jest Piotr Mańczak. Wiersz napisał Łukasz Bernady.



Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”

W grupie teraz nie poćwiczymy, ale namiawiamy do ćwiczeń indywidualnych! Do tej zachęty dodajemy zdjęcie sprzed ponad stu lat. Są na nim członkowie szamotulskiego gniazda (oddziału) Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, które powstało w 1887 r. jako trzecie w Wielkopolsce.

Stowarzyszenie starało się o to, aby poprzez ćwiczenia fizyczne kształtować dyscyplinę ducha i ciała. Organizowało także przedsięwzięcia kulturalno-rozrywkowe, sprzyjające rozwojowi polskiego patriotyzmu. Warto wspomnieć, że „Sokół” odegrał ważną rolę w okresie powstania wielkopolskiego, kiedy kierował nim Zygmunt Ciesielczyk. Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” działało w Szamotułach do II wojny, odrodziło się w 2016 r.

Na zdjęciu z Pamiętnika Jubileuszowego „Sokoła” w Szamotułach 1887-1927 widać między innymi członków zarządu z 1912 r. Od lewej siedzą Józef Bak, Zygmunt Ciesielczyk, Piotr Stroiński i Józef Gieremek. Kilka tygodni temu imię Zygmunta Ciesielczyka nadano rondu przy ul. Gąsawskiej.



15 rocznica śmierci Jana Pawła II

2 kwietnia 2005 r. zmarł Jan Paweł II – tamten czas był bardzo trudny, a jednak w sposob wyjątkowy, choć na krótko, nas ze sobą zjednoczył.

Tydzień wcześniej – 27 marca 2005 r. – obchodziliśmy Wielkanoc. Wiedzieliśmy, że stan zdrowia 85-letniego papieża jest zły, nie mógł mówić po przebytym kilka tygodni wcześniej zabiegu tracheotomii. W Wielki Piątek w prywatnej kaplicy samotnie – niemal wtulony w krzyż – modlił się w czasie nabożeństwa drogi krzyżowej, tydzień poźniej rozpoczęło się jego odchodzenie. Paliliśmy świece w oknach, zbieraliśmy się na czuwaniach – i w piątek, i w sobotę. Z niepokojem słuchaliśmy kolejnych komunikatów. Odszedł w sobotę wieczorem, o godz. 21.37.

W Szamotułach żegnaliśmy Jana Pawła II, paląc znicze pod kamieniem przy kościele kolegiackim i wzdłuż alei jego imienia. W dniu pogrzebu – 8 kwietnia – na szamotulskim Rynku odprawiona została uroczysta msza św. Było nas dużo, bardzo dużo, trudno powiedzieć, ile tysięcy. Na koniec usłyszeliśmy głos Jana Pawła – fragment homilii z pielgrzymki do Polski w 1979 r.: „I dlatego – zanim stąd odejdę, proszę was, abyście całe to duchowe dziedzictwo, któremu na imię Polska, raz jeszcze przyjęli z wiarą, nadzieją i miłością taką, jaką zaszczepia w nas Chrystus na chrzcie świętym, […] abyście nigdy nie wzgardzili tą Miłością, która jest największa, która się wyraziła przez Krzyż, a bez której życie ludzkie nie ma ani korzenia, ani sensu. Proszę was o to…” Wieczorem w kościele św. Krzyża odbył się jeszcze apel maryjny, a po nim przejście na al. Jana Pawła II. Po modlitwie na chwilę zgasły uliczne latarnie, ale było i tak jasno od palacych się zniczy. Znów było nas bardzo dużo. W poczuciu osierocenia bardzo potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Dziś też się potrzebujemy.

Zdjęcia Andrzej Bednarski i Piotr Mańczak.



Zielonagóra pod Obrzyckiem

Dobrze, że są zdjęcia, na których możemy podziwiać piękno regionu. Pałac w Zielonejgórze pod Obrzyckiem (obecnie Dom Pracy Twórczej UAM) uwiecznił ostatnio na fotografiach Tomasz Kotus. Na tym miejscu w latach 20. XIX w. powstała willa dla linii obrzyckiej Raczyńskich. Rozbudował ją Atanazy Raczyński, twórca ordynacji obrzyckiej, młodszy brat zasłużonego dla Wielkopolski Edwarda (do budynku dodano wówczas dwa piętra). Kolejne przebudowy nastąpiły na początku XX w: wzniesiono wówczas kwadratową wieżę i parterową sień z głównym wejściem, dodano ornamenty na fasadzie. Do 1945 roku pałac był własnością tzw. kurlandzkiej linii rodu Raczyńskich.


Szamotuły, 05.04.2020

KWIECIEŃ 2020

IMPREZY I KONCERTY


Muzeum – Zamek Górków nieczynne dla zwiedzających do odwołania

Wszystkie imprezy i koncerty zostały odwołane


Autor plakatów – Damian Kłaczkiewicz (SzOK)

KINO

Kino nieczynne

Aktualności – kwiecień 20202025-02-24T18:34:25+01:00
Go to Top