Firmy w Szamotułach w okresie międzywojennym – wystawa

Szamotulskie firmy w okresie międzywojennym – wystawa przygotowana przez uczniów Liceum Ogólnokształcącego im ks. Piotra Skargi

Prezentowane teksty oraz materiał zdjęciowy są internetową wersją głównej części wystawy przygotowanej w ramach projektu W drodze do nowoczesności. Gdynia i Szamotuły w latach dwudziestych. Uczniowie przez kilka miesięcy poszukiwali informacji o rodzinach przedsiębiorców szamotulskich i firmach działających w naszym mieście. Zestawiono je z procesem tworzenia Gdyni – miasta powstałego z małej rybackiej wioski. Opiekunką projektu była Wiesława Araszkiewicz.

Projekt był realizowany dzięki grantowi przyznanemu Zespołowi Szkół nr 1 w Szamotułach przez Narodowy Bank Polski w konkursie: My Polacy ‒ niepodlegli, przedsiębiorczy. Celem konkursu było pokazanie osiągnięć gospodarczych drugiej Rzeczpospolitej.

Firma Bracia Koerpel – meblarnia i młyn

Pod koniec XIX wieku bracia Max i Karl Koerpel (Koerplowie) założyli młyn parowy w Szamotułach. Aby mówić o dokonaniach Maxa i Karla Koerpel w XX w. w Szamotułach, należy krótko wspomnieć o ich rodzinie.

W 1911 r. bracia Max i Karl Koerpel zatrudnili w swoim młynie parowym Paula Knape, którego córka, Herta Knape, w 1925 r. została żoną samego Herberta Koerpla. Małżeństwo miało troje dzieci: Henryka, Pawła i Brygidę, która jest autorką książki pt. Epizody. Publikacja została wydana w Szamotułach kilka lat temu i przedstawia losy rodziny w burzliwym XX wieku. Brygida Koerpel wspomina, że historia jej rodziny w Szamotułach, nie zaczęła się od niej, lecz od jej dziadka od strony ojca – Karla Koerpla, który urodził się w Szamotułach, w żydowskiej rodzinie. Natomiast babcia Helena Lissner urodziła się w 1860 r. w Obrzycku. Obie żydowskie rodziny były całkowicie zasymilowane w kulturze niemieckiej. Po ślubie nowożeńcy zamieszkali w Szamotułach. W 1895roku urodził się ojciec pani Brygidy ‒ Herbert, który był jednym z dziewięciorga rodzeństwa.


Młyn parowy braci Koerpel przy ul. Dworcowej. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.


Przedsiębiorcy przyjaźnili się z rodziną burmistrza Konstantego Scholla. W przekazach rodzinnych zachowała się anegdota o zakładzie między Herbertem Koerplem i Konstantym Schollem o tym, kto wcześniej zbuduje obiekt: czy burmistrz szkołę powszechną (dzisiejsza Szkoła Podstawowa nr 1 przy ulicy Staszica), czy przedsiębiorca młyn z możliwością podłączenia do bocznicy kolejowej. Zwyciężył Herbert Koerpel.

W 1939 r. rodzina Koerplów była zmuszona uciekać z Szamotuł w obawie przed nadchodzącą wojną. Lata wojny spędzili w ZSRR, a do domu wrócili w 1946 roku. Nie wszyscy członkowie rodziny przeżyli tułaczkę. W Uzbekistanie zmarł Herbert Koerpel.


Wnętrze meblarni. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.


W 1897 roku bracia Koerpel założyli w Szamotułach fabrykę mebli, właściwie stolarnię. Początkowo produkowała proste ławy i stoły na potrzeby mieszkańców Szamotuł i okolic. Z czasem zakład rozrósł się i poszerzył zakres swojej produkcji. Pod koniec XIX wieku rodzina Koerpel uruchomiła inny zakład ‒ młyn parowy. Został zlokalizowany przy stolarni. Po uruchomieniu młyna Karl i Max Koerpel rozbudowali stolarnię i stworzyli fabrykę mebli.

W ten sposób stali się największymi przedsiębiorcami w Szamotułach. W okresie międzywojennym rodzinna firma, kierowana przez Herberta i jego kuzyna Juliusa, powiększyła się o nowoczesny młyn w rejonie dzisiejszej ulicy Chrobrego.


Młyn przy ul. Bolesława Chrobrego, 1930 r. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.


W styczniu 1928 roku Gazeta Szamotulska tak opisywała nową inwestycję rodziny Koerpel: „Ośmiopiętrowy młyn parowy Koerpla, wybudowany w pobliżu dworca towarowego, z własną bocznicą, urządzony z wielkim nakładem, będzie uruchomiony 15 stycznia 1928 r. Koszty budowy kolosalnego młyna, który wymielać będzie 2500 centnarów (ok.125 ton) na dobę, wynoszą 2 i pół miliona zł. Właściciele młyna, bracia Koerpel zamierzają przenieść tu swoją meblarnię parową, pobudować budynki mieszkalne i biurowe, a dotychczasowe obszerne zabudowania przedsiębiorstwa, położone przy ulicy Dworcowej, składające się z młyna parowego, obszernego spichrzu, parowej meblami. i domu mieszkalnego wzgl. biurowego, sprzedać na  inne cele przedsiębiorcze”. Jak wspomina Brygida Koerpel w książce pt. Epizody: „Kolorowe były wspomnienia z niedzielnych wypraw do młyna. Chodzenie po zadziwiająco lśniących i gładkich posadzkach hal z tajemniczymi maszynami, w których szumiało, szemrało, a niektóre się śmiesznie kiwały. (…) Młyn był pełen interesujących możliwości i subtelnie nim pachniało”.


Dzieci Herty i Herberta Koerpel – Henryk, Brygida i Paweł Koerpel. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s. 143.


Listownik firmy Koerpel, lata 20. XX w. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s. 34.

Herta i Herbert Koerpel – rodzice Brygidy Koerpel, autorki wspomnień, 1924 r. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s.11.

Rodzice Herty – Paul Otto Knape i Anna z domu Koessling, ok. 1918 r. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s. 28.

Rodzina Koerpel: Herta i Herbert z dziećmi i dziadkiem Karlem w Szamotułach, krótko przed II wojną światową. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s.35.

Dom rodziny Koerpel, ul. Dworcowa, 1939 r. Źródło: Brygida Koerpel, Epizody, Szamotuły 2014, s. 36.

Dokument firmy Koerpel, zarządzanej w latach wojny przez Niemców. Źródło: Muzeum – Zamek Górków.

Hala meblarni krótko przed jej wyburzeniem w VI 2019 r.


Z prasy lokalnej

„Szamotuły. (Olbrzymi gmach) Ośmiopiętrowy młyn parowy Koerpla, wybudowany w pobliżu dworca towarowego, z własną bocznicą, urządzony z wielkim nakładem, będzie uruchomiony 15 stycznia 1928 r. Koszty budowy kolosalnego młyna, który wymielać będzie 2500 ctr. na dobę, wynoszą 2 i pół miljona, zfł. Właściciele młyna, bracia Koerpel, zamierzają przenieść tu swoją meblarnię parową, pobudować budynki mieszkalne i biurowe, a dotychczasowe obszerne zabudowania przedsiębiorstwa, położone przy ulicy Dworcowej, składające się z młyna parowego, obszernego spichrzu, parowej meblarni i domu mieszkalnego wzgl. biurowego, sprzedać na inne cele przedsiębiorcze. Zalecałoby się, ażeby kandydaci posiadający ducha przedsiębiorczego i odpowiedni kapitał, zgłosili się już teraz, celem nabycia dotychczasowych ubikacji fabrycznych od Braci Koerpel. Miasto nasze, które rozbudowuje się z każdym rokiem nadspodziewanie, zapowiada wielką przyszłość. W roku ubiegłym wybudowano 18 domów mieszkalnych. I na rok bieżący zapowiada się dość liczny ruch budowlany. Zgłaszają się już urzędnicy i emeryci, o nabycie gruntu, przeznaczonego na rozbudowę miasta, celem budowy domów mieszkalnych”.

„Gazeta Szamotulska” 1928 nr 3

„S Z A M O T U Ł Y . (Rozbudowa meblami parowej Fy. Br. Koerpel.) Firma Bracia Koerpel przystąpiła do znacznej rozbudowy swej meblarni parowej, w której zatrudnia od szeregu lat bardzo poważną liczbę stolarzy, malarzy i robotników. Rozbudowa nastąpi na tej samej posiadłości przez odpowiednie złączenie dotychczasowego młyna parowego i wszystkich z nim połączonych ubikacyj, z dotychczasową parową meblarnią. Przez rozbudowę tej meblarni względnie tego przedsiębiorstwa, które rozwija się bardzo pomyślnie, znajdzie znów cały szereg stolarzy i malarzy tak upragnione zatrudnienie. – Zaznaczyć należy, że Fa. Bracia Koerpel stara się o zatrudnienie bardzo poważnej liczby rzemieślników i robotników w swym ośmiopiętrowym młynie parowym, meblarni parowej i w tartaku”.

„Gazeta Szamotulska” 1929 nr 49

Pocztówka z 1912 r. Źródło: Fotopolska.eu.

Źródło: Złota księga ziemiaństwa polskiego, redakcja Stanisław Sas-Lityński, Poznań 1929, s. 37-38.

Cukrownia w Szamotułach, 1937 r. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.

Cukrownia

W 1892 roku zawiązała się spółka akcyjna z ograniczoną odpowiedzialnością o nazwie Zuckerfabrik Samter, czyli cukrownia szamotulska. Nowoczesny zakład wybudowała 3 lata później Fabryka Maszyn z Halle. Choć większość udziałowców stanowili Niemcy, zarząd tworzyli niemieccy i polscy ziemianie, a na czele rady nadzorczej stanął hrabia Twardowski z Kobylnik. Była to jedna z mniejszych wytwórni cukru w Wielkopolsce.

W 1911 roku zakład poddano gruntownej przebudowie, w wyniku czego zwiększona została prawie dwukrotnie jego zdolność przerobowa. Cukrownia produkowała tylko cukier surowy. W celu rafinacji produkt wywożono do Magdeburga.


Pocztówka 1911 r. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.


W okresie międzywojennym cukrownia była największym zakładem w Szamotułach, choć w skali kraju firmę można określić jako średnią. W Polsce międzywojennej przeprowadzono kilka inwestycji. Przebudowa w 1928 roku polegała na zainstalowaniu nowoczesnych urządzeń, które zwiększały produkcję cukru i dawały możliwość wytwarzania prądu na potrzeby powiatu.


Cukrownia w Szamotułach na pocztówce z 1911 r. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Szamotuły 2000, s. 105.


Cukrownia w okresie kampanii zatrudniała kilkuset pracowników, a po zakończeniu akcji lawinowo wzrastała liczba osób bezrobotnych, z których niewielka część mogła pobierać zasiłki. Kierownictwo firmy mocno podkreślało społeczny wymiar działalności zakładu.


Pocztówka sprzed 1918 r.  Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898 – 1939, Szamotuły 2000, s. 107.


Olejarnia

W 1910 roku bracia Nathan zbudowali szamotulską „Olejarnię”. Należały do nich obiekty zlokalizowane przy ulicy Dworcowej: młyn parowy i pokostownia, usytuowane w miejscu, gdzie znajduje się dzisiejsza „duża Biedronka”. W Szamotułach oprócz olejarni posiadali jeszcze kilka kamienic przy Rynku i placu Sienkiewicza. Krótko po odzyskaniu niepodległości przez Polskę Nathanowie postanowili opuścić Polskę i wyjechać do Niemiec. W związku z tym sprzedali olejarnię, kamienice i prowadzone w nich interesy.


Szamotulska olejarnia w okresie międzywojennym. Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach.


Firmę kupił Jan Kolipiński, przedsiębiorca z Pleszewa. W roku 1921 Jan Kolipiński zawiązał Towarzystwo Akcyjne, w którym miał większość udziałów. Uruchomił olejarnię, młyn parowy i pokostownię pod wspólną nazwą „Olejarnia w Szamotułach – Spółka Akcyjna”. Jako jej największy udziałowiec został dyrektorem. Zakładami zarządzał ze zmiennym szczęściem. Problemem okazała się zagraniczna konkurencja i niespłacone długi, które latami ciążyły na hipotece.

W 1930 roku zakład przejęli bracia Borach, obywatele francuscy. Po kilku latach zakłady tłuszczowe przeszły w przymusowy zarząd, potem w dzierżawę. Po przekształceniach spółka produkowała różne rodzaje olejów: rzepakowy, lniany; pokosty i paszę dla zwierząt. Pod koniec lat trzydziestych wartość produkcji firmy przekraczała milion ówczesnych złotych i dlatego zakład można zaliczyć do grupy firm średniej wielkości.


Józef Kawaler – założyciel drukarni

Józef Kawaler urodził się w 1881roku w pobliżu Ostrowa Wielkopolskiego. Jako piętnastolatek podjął naukę zawodu w drukarni największego wówczas drukarza w Ostrowie Wielkopolskim. Poznał tajniki gutenbergowskiej sztuki i nabył pierwszych doświadczeń redaktorskich. Po czterech latach nauki przeniósł się do Torunia, gdzie zrozumiał, na czym polega „wyszykowanie” (to było jego ulubione słowo) dobrego numeru gazety.


Jozef Kawaler w pracowni. Źródło: Maria Kuzioła, Wyszykowanie, Szamotuły 2018, s. 35.


Około 1904 roku Józef wyjechał do Niemiec i osiedlił się w Westfalii. W 1906 roku ożenił się z Ludwiką Biernat. Zarobione pieniądze i doświadczenie przeznaczył na swoją prywatną firmę drukarską w nadreńskim Oberhausen. To właśnie tam zaczęła się historia rodzinnego zakładu poligraficznego. Rozkwit firmy przypadł na okres 4 lat przed wybuchem I wojny światowej. W 1911 roku na Wystawie Przemysłowej w Berlinie właściciel drukarni otrzymał nagrodę za Atlas roślin łąkowych (wydany w języku niemieckim). Drukarnia dostała kolejne odznaczenie „Wielki Medal Złoty”. Wizerunek obu zdobytych medali Józef umieszczał na drukach reklamowo-rachunkowych przez długie lata. Po zakończeniu wojny wznowił działalność firmy, zleceń nie brakowało.


Siedziba firmy przy dzisiejszej ul. Powstańców Wlkp. Źródło: Maria Kuzioła, Wyszykowanie, Szamotuły 2018, s. 36.


W roku 1920 Józef Kawaler rozpoczął starania w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Niemiec o pozwolenie przeniesienia urządzeń drukarskich do Polski. Początkowo zakład miał być przeniesiony do Pniew, ponieważ nie było tam jeszcze prądu elektrycznego, wybór padł na Szamotuły. Pierwszego stycznia 1921roku został uruchomiony zakład pod nazwą „Drukarnia nakładowa Józefa Kawalera w Szamotułach”.

Najbardziej znanym lokalnym wydawnictwem była ukazująca się od 1922 roku „Gazeta Szamotulska”. W pierwszym egzemplarzu swojej gazety Kawaler napisał, że jej zadaniem było głoszenie hasła „obrony i pielęgnowania wiary, mowy i kultury”. Gazeta informowała nie tylko o wydarzeniach lokalnych, ale również o zjawiskach w kraju i na świecie.


Wjazd do drukarni od dzisiejszej ul. Powstańców Wlkp. Obok dom rodziny Kawalerów. Źródło: Maria Kuzioła, Wyszykowanie, Szamotuły 2018, s. 32.


„Towarzysze sztuki drukarskiej”, czyli zecerzy, byli sercem firmy. Nazywano ich składaczami, ponieważ zajmowali się sztuką składu tekstu ręcznie lub na maszynie. Materiałem, z którym zecer pracował na co dzień, był materiał zecerski (czcionki i inne elementy). Jedną z niezwykłych umiejętności zecera było czytanie tekstu w odbiciu lustrzanym i „do góry nogami” jednocześnie. Do 1930 roku drukarnia miała swoją introligatornię, czyli miejsce, w którym ręcznie oprawiano książki.



Praca w drukarni Kawalera

Źródło: Maria Kuzioła, Wyszykowanie, Szamotuły 2018, s. 34, 36-39.

Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach

Źródło: Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach

W 2015 roku uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Piotra Skargi wzięli udział w konkursie grantowym Fundacji BZ WBK Tu mieszkam, tu zmieniam. W ramach projektu powstała wystawa poświęcona 3 ważnym szamotulanom: ks. Bolesławowi Kaźmierskiemu, Konstantemu Schollowi i Henrykowi Wysockiemu. 

Zapraszamy do zapoznania się z rezultatami tej pracy:  http://zapomnianiszamotulanie.org.pl/index.html.

Firmy w Szamotułach w okresie międzywojennym – wystawa2019-11-20T22:34:54+01:00

Maria Wicherkiewiczowa – Szamotuły w 1879 r., wspomnienia (część 1.)

Maria Wicherkiewiczowa

Wspomnienia z Szamotuł

z roku 1879

(część 1.)

Kilka słów o autorce wspomnienia:

Maria Wicherkiewicz (z domu Sławska) urodziła się w 1875 roku w Szamotułach, zmarła w 1962 roku w Poznaniu. Ojciec Stanisław był prawnikiem, uczestniczył w powstaniu styczniowym, powołany do wojska pruskiego brał udział w wojnie prusko-francuskiej (1870-71). W latach 1871-79 zajmował stanowisko sędziego w Sądzie Rejonowym w Szamotułach. Zamieszkał tu wraz z żoną – Konstancją z domu Ziołecką, najstarszą córką i nowo narodzonym synem Rogerem (późniejszym architektem). W Szamotułach urodziły się kolejne dzieci małżeństwa: Zofia Konstancja i Maria. Później – po objęciu stanowiska sędziego w Poznaniu – przyszło na świat jeszcze dwoje dzieci.

Maria od wczesnej młodości uczyła się malarstwa, malowała głównie portrety kobiet, widoki zabytków i martwe natury. W 1894 roku wyszła za mąż za dwadzieścia lat od siebie starszego lekarza okulistę Bogdana Wicherkiewicza, z którym doczekała się trojga dzieci: Janiny, Izabelli i Stefana. Po 1904 roku zajęła się działalnością literacką i dokumentalistyczną. W prasie poznańskiej publikowała wiersze i opowiadania. Zajęła się także historią Poznania, dużo czasu poświęciła badaniom archiwalnym. Ich efektem były publikacje dotyczące przeszłości Poznania i jego zabytków (m.in. Zamku Królewskiego, pobytu Napoleona, historii szlachty poznańskiej), w 1916 wydała pracę źródłową poświęconą Pałacowi Działyńskich. W 1932 roku opublikowała powieść Łódź w purpurze, poświęconą dziejom rodu Górków, zajmowała się także losami swojej babki Matyldy Ziołeckiej. Ostatnią książkę – powieść historyczną Jan Quadro z Lugano wydała w wielu 85 lat.

Wspomnienia lat dziecięcych są jak pyłki kwiatu. Zacierają się, ulatują za podmuchem wiatru. Trudno je zachować. Lecz choć niepozorne, bezlistne, srebrzystym puchem osypane kiście wierzby – urzekają nas – jako zapowiedź wiosny. W nierozwiniętej, cierpkiej świeżości tkwi niecierpliwie oczekiwanie słonecznych dni.

Urodziłam się w Szamotułach w roku 1875, jedenastego listopada – w pochmurny dzień – w dniu św. Marcina. Śnieg padał. Ten święty Marcin na siwym koniu – to jak przeznaczenie. Blisko 60 lat mieszkam przy ulicy św. Marcina. I w bliskim sąsiedztwie kościoła św. Marcina, tej najstarszej świątyni gotyckiej Poznania, ongiś na wzgórzu za miastem leżącej. […]

Z pobytu w Szamotułach jako dziecko kilkuletnie dużo zapamiętałam, uzupełniając szczegóły z później zasłyszanych [opowieści]. Posiadałam jako późniejsza malarka i literatka pamięć wzroku i umysłu, która właśnie cechuje ludzi pióra – nawet od drugiego roku życia. Przyczyniło się może do tego życie rodzinne, rozmowy i nauki starszych. Rodzice a zwłaszcza ojciec, adorowany przez dzieci był dla nas istotą kultu, zasypywany dzikimi wybuchami sympatii i uścisków. Mama, cierpiąca często na migrenę – była w gronie rodziny i w towarzystwie zawsze na uboczu, nie lubiła zwracać na siebie uwagi. […]

Dziecko – nie umie ocenić miłości, poświęcenia, ofiar, rodziców, wyrozumiałości rodzeństwa – a przecież to jest głównym motorem szczęśliwego dzieciństwa. A może dlatego utkwiła senna zjawa sielankowych Szamotuł w mej wyobraźni dziecka, podświadomie odczuwającego gorącość uczuć otoczenia jako podstawę słonecznego okresu młodości.

Na ogół niewiele da się powiedzieć i niewiele pisano o biernym na pozór życiu owych nudnych prowincjonalnych, zaściankowych miasteczek, na których sztandarze można napisać słowa usprawiedliwiające: „Il piccolo mondo antico!” [Mały dawny świat]. Wracam do najwcześniejszych, bladych jak widziadła senne, zamierających reminiscencji szamotulskich.

Wspomnienia lat dziecięcych są jak pyłki kwiatu. Zacierają się, ulatują za podmuchem wiatru. Trudno je zachować. Lecz choć niepozorne, bezlistne, srebrzystym puchem osypane kiście wierzby – urzekają nas – jako zapowiedź wiosny. W nierozwiniętej, cierpkiej świeżości tkwi niecierpliwie oczekiwanie słonecznych dni. Zachwycałam się niegdyś jako dziecko szarymi wierzbami, zwisającymi nad wąskim strumykiem Samą. A me wspomnienia z owych dni są również bezbarwne. Jak wczesne kwiaty wiosny występują z bladych cienie zarania młodości. Bo z życia z tamtych czasów, tak odmiennego od tempa naszych dni, zatarły się zarysy.

Staram się przypomnieć: Oto przez wąskie uliczki małego miasteczka przesuwają się ociężałe, staroświeckie typy oryginałów, których młodość przypada na początek XIX wieku. Postacie zgrzybiałych starców, sędziwych matron, honoracji miasta [ważnych obywateli], zastępy młodzieży w wiejskich strojach o innym guście i ułożeniu. Zapomniany mały światek. […] Odmienne zagadnienia, zapatrywania są udziałem tego małomiejskiego społeczeństwa różnych warstw – a jednak zwarcie i zgodnie walczącego z zalewem niemieckim.

Właściwie zaściankowe Szamotuły należały do zapoznanych miast [niedocenionych]. Ongiś w historii Wielkopolski odegrały rolę dobitną jako gród wojowniczy, pełen buntu. Niezwykłe to dzieje nie dość zgłębione, bo też z owych burzliwych dni mało przeniknęło do naszych czasów, mało zostało pamiątek.


W czasach, kiedy w Szamotułach mieszkała rodzina Sławskich, na Rynku stał już widoczny na tej pocztówce wysoki krzyż (historię krzyża można przeczytać w tekście http://regionszamotulski.pl/krzyz-na-rynku-w-szamotulach/). Fragment pocztówki z ok. 1911 r. Źródło: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016.


Ja patrzyłam na staroświeckie Szamotuły z roku 1879 oczami dziecka, które jednak pamiętają ciasny krąg swego środowiska. Już wówczas stanowiły Szamotuły niezwykłość tak rzadką u nas, którą nadaje zamek wsparty szkarpami, romantyczna baszta „z przeszłością”, zaniedbany, dziki park, starodawne, pełne majestatu kościoły. Naprzeciw starego zamczyska wznosił się dom jednopiętrowy, w którym mieszkaliśmy. Dom narożny z pochyłym drewnianym balkonem, grożącym zarwaniem się (a poznałam ten balkon jeszcze po 30 latach!). Kościoły sędziwe, wśród drzew, pochyłe zabudowania, domki otoczone różami, rynek pełen wozów, dalej lasy i łąki. Ale otoczenie Szamotuł, wraz z bujnymi łąkami było niezdrowe, malaryczne. Ludność chorowała na żołądek, febrę. Dał się odczuć brak wody i brak kanalizacji (1).

Woda rzeki Samy, połączonej z miastem drewnianym mostkiem, przepływała przez moczary i cmentarze. Lecz klimat nie hamował tężyzny i temperamentu szamotulan. Tętno życia, barwę melodii piosenek z całym urokiem swojskości i dziarskości nadawała i narzucała młodzież okoliczna, zachowując przez lata ciężkiej niewoli pruskiej wierność dla swego stroju, tańca, obyczajów i mowy ojczystej – słowem – przeszłości. Działo się to ku zdziwieniu i oburzeniu Niemców, bowiem Szamotuły „Samter” pod zaborem pruskim zalane były urzędnikami niemieckimi (2). Stacjonował tu pułk infanterii [piechoty], szkolnictwo było niemieckie. Po roku 1848 otrzymało miasto jako karę zdwojony garnizon (3); był to ciężar dla miasta, w którym było około tysiąca Polaków, tysiąca Niemców i siedmiuset Żydów. Niemcy, pobyt w Szamotułach uważali jako karę, wygnanie, powtarzając wierszyk:

„In Schrimm ist es schlim,
In Samter verdammter,
Rogasen ist zum Rasen,
Filehne – na ich danke scheene” [W Śremie jest źle, w Szamotułach okropnie, Rogoźno – do zwariowania, Wieleń – no, dziękuję bardzo].


Figura św. Jana Nepomucena stanęła na Rynku w XVIII w., najprawdopodobniej po powodzi w 1725 r. Została zniszczona przez Niemców w listopadzie 1939 r. (por. tekst http://regionszamotulski.pl/figura-sw-jana-nepomucena/). Zegar stanął na Rynku prawdopodobnie w 1908 r. Na pocztówce widać także jeden z najstarszych zachowanych w niezmienionej postaci budynków, powstały w 2. poł. lat 30. XIX w. jako siedziba Kasyna Obywatelskiego (dziś to siedziba Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy). W połowie XIX w. rodzina Mamelsdorfów otworzyła tam „Hotel de Gielda” z dyliżansem konnym. Pocztówka z ok. 1912 r. Źródło: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016.


Rzeczywiście, nuda zalegała wąskie uliczki. Czasem zmieniał się zaściankowy spokój, kiedy mknęły przez niewielki rynek czterokonne powozy lub wytworne sylwetki jeźdźców. Przy ulicy Klasztornej [obecnie fragment Dworcowej od kościoła św. Krzyża do Rynku] gromadził się codziennie tłum gapiów, gdy ze stajni wyjeżdżała wysmukła amazonka, eskortowana przez ordynansa, piękna żona rotmistrza von Normann. Przypatrywano się ciekawie tej scenie. Parafiańszczyzna i małomiejskość zamieniała każdą drobnostkę prywatną życia w ogólne widowisko. Wszystko tu ulega kontroli, ciekawości –  nieraz przykrej. A to zwyczajnie z nudów. Toteż każde zgromadzenie przyciągało ludzi, głodnych wrażeń, a zwłaszcza jarmarki, słynne szamotulskie, z dorodną ludnością i ich wyrobami swojskimi. Specjalną wełną i tkaninami samodziału, barwnymi i doborowymi – zasłynęły prace wieśniaczek z okolic Szamotuł. Materiały te w pasy szafirowe i czerwone brano chętnie na zasłony lub pokrycia mebli.


Synagoga na pocztówce z okresu 1905-1918. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Szamotuły 2000.


Szamotuły bogate są w gmachy. Mają dwa kościoły, zbór, synagogę, zamek, sąd powiatowy, szkołę wyższą rolniczą (4). Do ożywienia handlu przyczyniały się gorzelnie, tokarnie, młyny. Olejarnie znane tu już w XV wieku, miały swą tradycję. Słynęły tu dawniej krzewy rozliczne dereniowe – świdwowe. Ród Szamotulskich – Świdwów odróżniał się tym przydomkiem od szaraczkowej szlachty (5).

Obserwując pewną ospałość tak charakterystyczną dla małych miast wielkopolskich, trudno było uwierzyć w bojowniczą i reformatorską rolę dawnego dziedzictwa, awanturniczych rycerzy Nałęcz-Szamotulskich w walce z Grzymalitami (por. http://regionszamotulski.pl/bitwa-pod-szamotulami-1383/). W ożywiony ruch umysłowy, którego źródłem był napływ humanistów, uczonych innowierców pod protektoratem potężnych Łodziców – Górków, roku 1518 rozpoczął jeden z Górków, dziedzic Szamotuł budowę zamczyska, wspartego szkarpami i czterema potężnymi basztami, z których jedna tylko pozostała. Łukasz Górka, wojewoda poznański podobno w tej wieży zamczyska latami więził swą młodą żonę Halszkę, córkę Konstantego Ostrogskiego i Beaty Kościeleckiej. Przez długie lata zapomniany – dotarł krwawy dramat do naszych czasów jako blady legendarny cień czarnej księżniczki i banity infamisa Sanguszki (w tym fragmencie M. Wicherkiewiczowa odwołuje się do funkcjonujących przez wiele lat mitów na temat postaci Halszki, z historycznym omówieniem tej postaci można się zapoznać w tekście Sylwii Zagórskiej http://regionszamotulski.pl/beata-i-halszka-ostrogskie/). 

Kiedy starsi zajęci rozmową, a bona czyta „Das Geheimniss der alten Mamsell”, chodzi się po murach niby to obronnych lub pagórkach, niby szwedzkich szańcach. Czasem pod deskami zabłyśnie studnia z wodą o żelazistym smaku. Dużo tu zacisznych zaułków. Ulubionym celem przechadzek jest jednak ogródek przy dworcu, gdzie słychać gwizd pociągów do Poznania, Stargardu, Wrocławia (6). Nas czworo rodzeństwa w białych sukienkach i czerwonych, wełnianych żakietach prowadzi p. Marynia Jarysz. Odbywa z nami spacery z amatorstwa, bo „dzieci ładne i ładnie ubrane” – tłumaczy mej matce.

Ówczesnym niemieckim zwyczajem przechodnie stale szczypali mnie, dziecko, w policzek, co mnie gniewało bardzo. A panowie ówcześni to brodacze lub mężczyźni w bokobrodach albo z dużymi wąsami.


Stacja kolejowa, 1910-1914. Źródło: Fotopolska.eu


W upalne dni, kiedy lipy kwitną, schodzą się do ogródka kolejowego na piwo honoracje miasta [ważni obywatele]: sędziwy radca Wolski i radca Twardowski z dawnej palestry i magistratury – ze sumiastymi wąsami, w białych płóciennych ubraniach i słomianych kapeluszach. Jako trzeci dostojnik przychodzi pan Kiełczewski. Ktoś szepce także – ze starej ziemiańskiej rodziny. Jest nauczycielem szkoły. Memu rodzeństwu udziela prywatnie lekcji polskiego. Choć park zachęcał wilgotnym cieniem starych drzew choć był wprost naszego domu, niechętnie go odwiedzaliśmy – wolimy ogród przy dworcu.


Baszta Halszki i Zamek Górków, w tle wieża kościoła ewangelickiego. Litografia Aleksandra Dunckera z lat 1878-1880. Źródło: Fotopolska.eu


Masywny czworobok murów, wspartych potężnymi szkarpami zamczyska zmieniał właścicieli: Górków, potem Mycielskich, następnie książąt Koburg-Gotha. W środku miasta wraz z basztą, obrośniętą bluszczem, został jak przeżytek niedostrojony do nowych czasów. Prawie że raził swą romantyczną malowniczością śród obecnego otoczenia. Toteż ta wieża o wąskich oknach z omszałym daszkiem, ukryta wśród brzóz zaciekawia dzieci. Ślimaczymi schodkami wspinaliśmy się do izdebek z kominkiem, nad którym herb „Łodzia”. Tu dogorywała cudna Halszka, ostatnia latorośl bohaterskiego rodu Ostrogskich, wdowa po Sanguszce, a potem żona Łukasza Górki. Śmierć Górki – po latach – otworzyła Halszce drogę do wolności. Lecz basztę w Szamotułach opuściła „czarna księżniczka” już jako obłąkana. Coś o tym szepczą jeszcze ludzie, że w noce księżycowe cień sunie obok baszty, brzęczą łańcuchy i słychać płacz (por. wyżej).


Budynek sądu na pocztówce z lat 1939-44. Źródło: Fotopolska.eu


Przy feudalnym zamku rażą nowe budynki pruskim stylem – zbór ewangelicki, sąd, więzienie. Prezesem sądu jest pan Gisevius, z linii Giżyckich pochodzący. Tam w tym sądzie zasiada jako sędzia ojciec mój, Stanisław Sławski. Zdumiona jestem, gdy Cesia, pokojowa pokazuje nieokratowane okna i objaśnia: z tego okna wyskoczył niedawno więzień, połamał nogi, a to ze strachu przed tym sędzią z niebieskimi, surowymi oczami. Zdziwiłam się, gdyż ojciec zdawał się szczytem dobroci. Ceniono go w zawodzie prawniczym, mimo młodego wieku. Jako uzdolniony sędzia śledczy wykrył zamaskowanego podpalacza, któremu udawały się przez szereg lat bezprawia: płonęły stogi, lasy, stodoły, domy. Ongiś ludowy nauczyciel, Niemiec, udający poczciwca zawsze był świadkiem: niby to widział dzieci, bawiące się zapałkami, lub kogoś z papierosem. A tymczasem sam podpalał. Ojciec mój jako sędzia – wiedziony intuicją energicznie wpadł na niego – a stary wyga oniemiał i przyznał się do wielokrotnych podpaleń. Szamotuły i Wronki urządziły z radości po wyroku iluminację na cześć sędziego Sławskiego.


Obszerne fragmenty wspomnień opublikowanych w Kalendarzu Ziemi Szamotulskiej 1958 pod red. Romualda Krygiera.

Opracowanie Agnieszka Krygier-Łączkowska

14-letnia Maria Sławska, zdjęcie ze zbiorów Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk

Pocztówka z 1905 r. Źródło: Fotopolska.eu

Dokumentacja projektu wieży ciśnień – 1906 r. Muzeum – Zamek Górków.


Objaśnienia:

1. Wodociągi i kanalizację uruchomiono w Szamotułach na początku XX w. W 1906 r. przy ul. Strzeleckiej (dziś Wojska Polskiego) powstała wieża ciśnień i kompleks budynków miejskich wodociągów. Obiekty zaprojektowała firma Heinricha Schevena z Düsseldorfu (por. tekst http://regionszamotulski.pl/szamotulska-wieza-cisnien/).

2. Od początku zaborów władze pruskie prowadziły akcję germanizacji i protestantyzacji ziem polskich, polegającą m.in. na sprowadzaniu z głębi Prus kolonistów niemieckich, w większości protestantów, i osiedlaniu ich na ziemiach polskich. Wielu Niemców przysyłano w celu objęcia różnego typu stanowisk w urzędach i władzach różnego typu i szczebla.

W 1871 r. na 4214 mieszkańców Szamotuł było 39,8% Polaków, 37,7% Niemców i 22,5% Żydów. Ludność niemiecka osiedlała się głownie przy pl. Kościelnym (obecnie pl. Sienkiewicza), zaś ludność żydowska była skupiona przy ul. Żydowskiej (późniejsza nazwa Szeroka, dziś Braci Czeskich).

3. Od 1836 r. do końca zaborów wojsko zajmowało budynek zlikwidowanego klasztoru. Siedzibę miała tam Komenda Powiatowa Uzupełnień (Bezirkskommando), która prowadziła koszary, rejestr rezerwistów i poborowych. Od 1865 r. w Szamotułach stacjonował 2. Batalion (szamotulski) 1. Regimentu Piechoty Poznań nr 18, w latach 1860-83 także batalion fizylierów 1. Zachodniopruskiego Regimentu Grenadierów nr 6.

Kościół ewangelicki na pocztówce z okresu 1905-1918. Widoczne z tyłu dom pastora i szpital prowadzony przez diakonisy (protestanckie siostry) powstały w latach 90. XIX w. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Szamotuły 2000.

Szkoła Rolnicza na pocztówce z okresu 1905-1918. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Szamotuły 2000.


4. Zbór – chodzi o kościół ewangelicki; pierwszy budynek (szachulcowy, czyli o drewnianym szkielecie wypełnionym gliną) powstał w 1784 r. Większy neogotycki kościół z czerwonej cegły z wysoką (trochę krzywą) wieżą wybudowano w 1784 r. Po II wojnie mieścił się tam magazyn zboża i nawozów. Wieżę kościoła wysadzono w 1958 r., resztę kościoła rozebrano.

W czasach, które wspomina Maria Wicherkiewiczowa, synagoga mieściła się w budynku z 1853 r. przy ul. Żydowskiej (późniejszej Szerokiej, a obecnie Braci Czeskich). Zburzyli ją Niemcy na początku II wojny światowej (16 września 1939 r.).

Więzienie w pobliżu ul. Sądowej (al. 1 Maja) powstało około 1860 r., w 1974 obok niego znalazł się sąd, który przeniesiono do nowo wybudowanego gmachu z czerwonej cegły. Istniał on do pożaru w 1945 r.

Szkoła Rolnicza (Landwirstschaftsschule), o której wspomina Maria Wicherkiewiczowa, działała w Szamotułach od 1880 r., kiedy przeniesiono ją, wraz z nauczycielami i uczniami, ze Wschowy (szkołę utworzono tam w 1877 r.). Początkowo mieściła się w kamienicy rodziny Sroczyńskich przy ul. Poznańskiej (dziś nr 31), a od 1882 r. funkcjonowała w nowym gmachu przy Schillerstrasse (obecnie ul. ks. Piotra Skargi). Była to 6-letnia szkoła zawodowa, przygotowująca młodzież do pracy w rolnictwie i kończąca się maturą (jedyna w Wielkopolsce szkoła tego typu). Większość uczniów stanowili Niemcy. W 1919 roku szkołę spolszczono, opuściło ją grono ponad 100 uczniów niemieckich, a pozostali dokończyli w niej edukację w 1921 roku.

5. Ród Świdwów Szamotulskich z pewnością nie przyjął swojego przydomka od krzewów rosnących w Szamotułach. Około 1370 roku właścicielem Szamotuł został Sędziwój Świdwa z Dzwonowa, należący do innej gałęzi Nałęczów niż poprzedni właściciele Szamotuł. Sędziwój zapoczątkował ród Świdwów Szamotulskich. Przydomka „Świdwa” używał jednak już jego ojciec Dzierżykraj, który w żaden sposób nie był związany z Szamotułami (polecamy tekst o rodzie Szamotulskich http://regionszamotulski.pl/szamotulscy/).

6. Linię kolejową Poznań-Stargard uruchomiono w 1848 roku.

Budynek poczty i siedziba landrata (starosty) powstały na początku lat 80. XIX w. Starostwo (obecnie budynek UMiG) zostało rozbudowane na początku XX w. Pocztówka z ok. 1902 r. Źródło: Widoki Powiatu Szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016.

Baszta Halszki w latach 1909-1910. Źródło: Fotopolska.eu

Baszta Halszki na pocztówce z okresu 1905-1918. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Szamotuły 2000.

Zamek Górków w latach 1905-1906. Źródło: Fotopolska.eu

Ul. Sądowa (obecnie al. 1 Maja), z prawej strony widoczny budynek sądu. Pocztówka – ok. 1912 r. Źródło: Fotopolska.eu

Maria Wicherkiewiczowa – Szamotuły w 1879 r., wspomnienia (część 1.)2021-10-05T11:13:30+02:00

Pierwsze matury w gimnazjum ks. Piotra Skargi – 1924 i 1925 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Pierwsze gimnazjalne matury – 1924 i 1925 r.

Matura przedwojenna – wbrew częstym opiniom – nie była egzaminem bardzo trudnym, choć mocno dla ucznia wyczerpującym. Zdawało się więcej przedmiotów niż dziś, poszczególne egzaminy były mniej rozłożone w czasie. Stopień zdawalności był jednak wysoki. Bez wątpienia matura była egzaminem elitarnym, bo w całej Polsce w okresie międzywojennym przystępowało do niej zaledwie kilka tysięcy młodych ludzi (współcześnie – ok. 250 tysięcy).    

O maturze

Pierwsza matura w szamotulskim Państwowym Gimnazjum Humanistycznym im. ks. Piotra Skargi odbyła się w 1924 roku. Do reformy w 1932 roku gimnazja miały charakter szkół średnich ośmioklasowych, w przeciwieństwie do szkół powszechnych były odpłatne. Wspomniana reforma wprowadziła szkoły średnie sześcioklasowe: 4-letnie gimnazjum i 2-letnie liceum, do gimnazjum można było zdawać egzamin po ukończeniu 6 klas szkoły powszechnej.

Pierwszy nabór do gimnazjum w Szamotułach przeprowadzono w 1919 roku. Utworzono wówczas 4 klasy, najwyższa z nich, czyli czwarta, w 1924 roku była klasą ósmą i przystąpiła do matury.  Ten pierwszy rocznik był nieliczny, egzamin dojrzałości zdawało 11 uczniów (samych chłopców), 10 uzyskało wynik pozytywny. W drugim roczniku – w 1925 roku – było już 22 maturzystów, wśród nich dwie dziewczyny, tylko jeden z uczniów oblał egzamin.

Komisję maturalną tworzyli nauczyciele danej szkoły, to oni oceniali prace pisemne uczniów i pytali ich na egzaminie ustnym. Jedynie przewodniczący komisji nie należał do grona pedagogicznego, w latach 1924 i 25 był nim wizytator okręgowy Mieczysław Jabczyński.


Maturzyści z 1924 r.: Ryszard Grzeszczak, Edmund Straszewski, Kazimierz Konkol, Antoni Zwierzyński, Wacław Trafalski, Witold Białasik, Edmund Sundmann, Zygmunt Metzig, Zbigniew Ostojski, Marian Ruczyński.

Nauczyciele: (stoją) Józef Milisiewicz – gimnastyka, Karol Gutsche – j. angielski, Wacław Masłowski – rysunek, Franciszek Wojciechowski – gimnastyka, Wiktor Krukowski – lekarz, Józef Bajerlein – geografia, (siedzą) Aleksander Fediaj – fizyka, Maria Lipińska – j. polski, Jan Kotlarz – łacina, Teresa Sprzyszewska – j. francuski, Jan Sprzyszewski – matematyka (dyrektor), ks. prefekt – Karol Gałęzowski, Eliasz Arystow – matematyka, ks. Hipolit Kowalewicz. Zdjęcie – własność Ewa Michalska-Czajka.


Pewne wnioski na temat zasad tamtych egzaminów można sformułować na podstawie zachowanych protokołów i kopii świadectw. Po pierwsze – można było uzyskać świadectwo dojrzałości przy jednej ocenie niedostatecznej, o ile inny przedmiot zdało się na co najmniej ocenę dobrą. Na świadectwie maturalnym umieszczano wówczas wpis typu: „Na podstawie tych wyników podpisana Komisja egzaminacyjna przyznaje mu/jej świadectwo dojrzałości,  uznając niedostateczny postęp w matematyce za wyrównany dobrym postępem w języku polskim”. W 1924 roku tego rodzaju świadectwo uzyskał jeden uczeń (na 10), w 1925 roku – 6 (na 21). W tym ostatnim roku maturzyści mieli problem z matematyką, bo aż pięciu z nich musiało niedostateczną ocenę z tego przedmiotu „wyrównywać dobrym postępem” z polskiego, francuskiego czy religii. Niejednemu dzisiejszemu maturzyście taka zasada bardzo by się spodobała!

Po drugie – można było przystąpić do matury, mając wystawione oceny niedostateczne na koniec roku i to nawet z kilku przedmiotów. Jeżeli uczeń w czasie egzaminu uzyskał ocenę pozytywną, na świadectwie umieszczano adnotację typu: „Całoroczne postępy ucznia w fizyce były niedostateczne; ponieważ wynik egzaminu tak pisemnego jak ustnego był zadowalający, przyznała mu komisja egzaminacyjna stopień dostateczny”.  Ocenę niedostateczną z egzaminu pisemnego można było poprawić w czasie ustnych odpowiedzi. Na świadectwo wpisywano tzw. ocenę ostateczną, będącą wypadkową ocen na koniec szkoły, z egzaminu pisemnego i ustnego. Mogło więc zdarzyć się też tak, że ktoś otrzymał na świadectwie maturalnym ocenę niższą od tej, na którą napisał maturę.

Po trzecie – komisja mogła zwolnić maturzystę z konieczności zdawania egzaminów ustnych. Taką zasadę stosowano również w czasie egzaminów przed 2005 rokiem, jednak jej zakres wyglądał zupełnie inaczej. O ile dobrze interpretuję świadectwa, zwolnienie z egzaminów ustnych następowało, gdy uczeń zdał wszystkie egzaminy pisemne, nie miał ocen niedostatecznych na koniec roku i komisja uznała, że nie trzeba już dodatkowo sprawdzać jego wiedzy. Adnotacja o „uwolnieniu” z egzaminu ustnego pojawiła się na świadectwie tylko jednego ucznia z pierwszego rocznika maturalnego i na sześciu świadectwach z drugiego rocznika.

Oceny były raczej surowe, stopień bardzo dobry stawiano rzadko.  Dość powiedzieć, że średnia ocen Antoniego Zwierzyńskiego, który w 1924 roku miał najlepsze świadectwo w klasie, wyniosła 3,78. W kolejnym roczniku oceny najlepszych w klasie były trochę wyższe, cała szóstka uczniów zwolnionych z egzaminu ustnego miała średnią 4,0 i wyższą, a najlepsze oceny uzyskał Jan Zwierzyński (brat Antoniego), którego średnia wyniosła 4,42.


Fragment świadectwa maturalnego z 1925 r.


Pierwszego dnia zdawało się tak jak dziś język polski. Było to tradycyjne wypracowanie, które abiturienci pisali przez 300 minut na jeden z trzech podanych tematów. W 1. połowie lat 20. niektóre tematy wymagały połączenia wiedzy polonistycznej z historyczną. Oto tematy, na które pisali szamotulscy uczniowie podczas dwóch pierwszych matur: 1924. 1. Nil mortalibus ardui est; 2. Mickiewicz jako herold czynu; 3. „Nie-Boska” jako sąd poety o ruchu rewolucyjnym 1 połowy XIX w. ; 1925 1. Prawa nasze do Bałtyku (na podstawach: etnicznych, geograficznych, komunikacyjnych i politycznych); 2. Wielkie trudności kształtują wielkie charaktery; 3. Heroizm postaci utworów naszych trzech wieszczów. Tego typu tematy współcześnie nie mogłyby się pojawić. Niektóre z nich odwołują się do szczegółowej wiedzy dotyczącej lektur, której dziś nie sprawdza się na maturze, inne mogłyby być napisane na bardzo różne sposoby i niemożliwe byłoby sporządzenie do nich klucza do oceny przez egzaminatora. A dziś – niestety – pisze się i sprawdza wypracowanie „pod klucz” i zgodnie z kluczem, co zabija indywidualność.

Drugiego dnia maturzyści zdawali przedmiot zgodny z profilem, w wypadku gimnazjum humanistycznego – łacinę. Trzeci i czwarty dzień przewidziany był na matematykę, podzieloną na algebrę i geometrię, piątego dnia zdawano obowiązkowy język obcy, w Szamotułach był to francuski. Z łaciny trzeba było przetłumaczyć i objaśnić przedstawiony tekst, na matematyce były do rozwiązania 4 zadania, a na języku obcym pisało się wypracowanie wymagające wiedzy z zakresu historii i współczesności danego państwa (w przypadku uczniów z Szamotuł – Francji). 

Dla zainteresowanych podaję zadania maturalne z matematyki, które abiturienci rozwiązywali podczas pierwszej szamotulskiej matury:

  1. Celem zmierzenia objętości kopca, mającego postać stożka, zmierzono jego tworzącą I = 25 m i kąt nachylenia tworzącej do podstawy stożka = 48° 30′ 12″. Obliczyć objętość kopca.
  2. Znaleźć równanie stycznej do koła x² + y² = 25, poprowadzonej równolegle do prostej, która przechodzi przez dwa punkty dane M₁ (1;7) i M₂ (4;3).
  3. Z dwóch punktów A i B, oddalonych od siebie o 42 m, wyruszyły jednocześnie dwa ciała i idą ku sobie na spotkanie. Pierwsze ciało w ciągu pierwszej sekundy przeszło 3 m, a w każdą następną sekundę zwiększało szybkość ruchu 2 razy. Drugie ciało w ciągu pierwszej sekundy przeszło 1 m, a w każdą następną sekundę zwiększało szybkość ruchu 4 razy. Przez ile sekund od początku ruchu i jak daleko od A ciała się spotkają?
  4. Podstawa trójkąta ABC, BC = 7 cm, kąt przy podstawie B = 45°, wysokość, spuszczona na podstawę, h = 4 cm. Wykreślić trójkąt i obliczyć jego boki.

Matura była ważnym wydarzeniem dla całego miasta, a nazwiska uczniów, którzy zdali egzamin, podawała lokalna prasa. Po rozdaniu świadectw odbywał się bal w „Złotej Sali” hotelu „Eldorado” przy ul. Dworcowej (wówczas ten odcinek nazywany był ul. Klasztorną). Oprócz uczniów i nauczycieli brali w nim udział zaproszeni goście: przedstawiciele władz miasta, stowarzyszeń oraz – jak donosiła „Gazeta Szamotulska” – „nadobne panie i spomiędzy najurodziwszych wybrane dziewice”. Do tańca grał Andrzej Przybylski – miejscowy muzyk i organista w kościele kolegiackim. Bawiono się aż do rana.



O maturzystach

Wydarzenia wojenne zakłócały lub uniemożliwiały normalną edukację, więc tak po I, jak i po II wojnie do tych samych klas chodzili uczniowie z różnych roczników. W 1924 roku w szamotulskim gimnazjum egzamin dojrzałości zdawali chłopcy urodzeni w latach 1903-1907, w 1925 roku – uczniowie z roczników 1902-1907. 

Pochodzili z różnych stron. Tylko trzech uczniów z obu roczników urodziło się w Szamotułach; oprócz braci Zwierzyńskich, synów nauczycielki Marii Zwierzyńskiej, szamotulaninem był także najmłodszy w 1. roczniku maturalnym Witold Białasik, jeden uczeń urodził się w Grzebienisku, jeden w Dobrojewie, jeden w Kłodzisku, kilku pochodziło z sąsiednich powiatów i z Poznania. Grupka uczniów trafiła do gimnazjum w Szamotułach po likwidacji szkoły w Pyzdrach, pochodzili oni głównie z okolic Słupcy, zatem z dawnego zaboru rosyjskiego. Pozostali jako miejsce urodzenia mieli wpisane miejscowości z terenów jeszcze bardziej odległych. Jeden urodził się w Chicago, aż czworo przyjechało do Szamotuł z terenów Podola i Ukrainy, które zostały objęte rewolucją i znalazły się w obrębie Związku Radzieckiego.        

Uczniowie szamotulskiego gimnazjum w tamtych czasach nosili granatowe, okrągłe czapki z biało-czerwoną wstążką. Zdecydowana większość uczniów z pierwszych roczników mieszkała na stancjach. Klasa, która egzamin dojrzałości zdawała w 1925 roku, prowadziła wierszowaną kronikę „Gimnasii Szamotuliensis Abiturientia”, która do dziś przechowywana jest w szkole. Jeden z wierszy wskazuje, skąd wzięły się oceny niedostateczne z matematyki na świadectwach maturalnych. Otóż mowa jest tam o unieważnieniu prac uczniów, którzy w czasie trwania egzaminu pisemnego z tego przedmiotu, „za często wychodzili” z auli. Inne teksty tam zawarte odzwierciedlają prawidłowości charakterystyczne chyba dla każdego rocznika maturzystów: obawę przed zbliżającym się egzaminem, podsycaną jeszcze przez nauczycieli, stale przypominających, co wkrótce czeka uczniów, dalej pojawiają się stwierdzenia, że jednak matura nie była tak straszna, jak oczekiwano. Jest trochę młodzieńczych uszczypliwości wobec nauczycieli, ale też wyrazy dużej sympatii do nich i smutek rozstania – ze szkołą i  sobą nawzajem. 



Warto dodać, że już kilka miesięcy po maturze pierwsi absolwenci gimnazjum zawiązali Akademickie Koło Szamotulan, które zaczęło jednak działać dopiero rok później, gdy dołączył do nich kolejny rocznik. Członkowie Koła wygłaszali referaty na różnego typu imprezach i zebraniach w Szamotułach, organizowali coroczne wieczorki karnawałowe. W 1930 roku zawiązali komitet, którego celem było zebranie funduszy na nagrobki dla dwóch zmarłych nauczycieli gimnazjum, zorganizowali także pierwszy zjazd absolwentów w 1934 roku. Akademickie Koło Szamotulan odegrało ważną rolę w przygotowaniu widowiska Wesele szamotulskie (por. http://regionszamotulski.pl/wesele-szamotulskie/). Do  władz Koła przez długie lata należeli absolwenci dwóch pierwszych roczników: Antoni Zwierzyński, Celestyn Graszewicz i Tadeusz Wasilewski.

O dalszych losach tych dwóch roczników wiem niewiele. Kilku absolwentów zostało prawnikami (Antoni i Jan Zwierzyńscy, Tadeusz Białasik, Celestyn Graszewicz, Edmund Straszewski), byli w tym gronie lekarze (Roman Grzeszczak) i ekonomiści (Edmund Sundmann). Marian Ruczyński, syn Bronisława Ruczyńskiego – starosty szamotulskiego w latach 1919-1928, najpierw został wojskowym, a krótko przed wojną wstąpił do zakonu – został członkiem Towarzystwa Chrystusowego. Marian Ruczyński, Edmund Straszewski i Antoni Zwierzyński zginęli w czasie II wojny.


Jan Zwierzyński (1907-1999) – prawnik, właściciel kancelarii prawnych w Poznaniu


O nauczycielach

Grono pedagogiczne w tamtych latach często się zmieniało. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości brakowało polskich nauczycieli, na tereny dawnego zaboru pruskiego przybywali z różnych stron. W 1918 roku przyjechał na tereny polskie Eliasz Arystow – znakomity nauczyciel matematyki, Rosjanin z pochodzenia, a Polak z wyboru, który w czasach studiów w Petersburgu za świetne wyniki w nauce otrzymał od cara tytuł szlachecki. W szamotulskim gimnazjum i liceum uczył od 1923 do 1950 roku. „Był wzorcem bezstronności i sprawiedliwości w traktowaniu uczniów, darząc szczególną troskliwością uczniów słabszych” – wspominał go wychowanek z 1925 roku Jan Zwierzyński. Ślązakiem był Jan Kotlarz – niezwykle wymagający łacinnik, nerwowo reagujący na braki w wiedzy, ale wspominany po latach z wielkim sentymentem.

Członkiem komisji maturalnej był także ks. Karol Gałęzowski – pierwszy prefekt szamotulskiego gimnazjum, pochodzący z Kresów Wschodnich, który w 1922 roku założył w szamotulskim gimnazjum męską drużynę harcerską im. Bolesława Chrobrego (dla chłopców poniżej 15. roku życia) i był opiekunem duchowym hufca. Na początku 1945 roku ks. Gałęzowski został aresztowany przez NKWD w Łucku, gdzie pracował jako duszpasterz. Był przetrzymywany w więzieniu w Kijowie, a następnie zesłany do łagru na Półwyspie Kolskim; zmarł tam w 1950 roku.

Na świadectwach dojrzałości z 1925 roku widnieje też podpis Wacława Masłowskiego – artysty malarza, nauczyciela gimnazjum w Szamotułach w latach 1922-1932. Masłowski nie tylko uczył rysunku, ale także prowadził szkolny teatr. We wspomnianej kronice rocznika maturalnego 1925 narysował portrety wszystkich uczniów. Jako artysta tworzył obrazy olejne i akwarele (na jednej z nich uwiecznił budynek gimnazjum), rzeźbił. Wykonał także wystrój reprezentacyjnych pomieszczeń w Szamotułach, m.in. ozdobił aulę gimnazjum, „Złotą Salę” hotelu „Eldorado” – tę, w której odbywały się bale maturalne, i salę Sundmanna – drugie najważniejsze miejsce szamotulskich imprez. W tej ostatniej sali wystawiano przedstawienia, na deskach tamtejszej sceny odbyła się premiera Wesela szamotulskiego, a sam Masłowski wielokrotnie występował tam z prowadzonym przez siebie Kołem Scenicznym im. Juliusza Słowackiego. Koło co roku przygotowywało kilka nowych przedstawień i wyjeżdżało na występy do innych miast.

Pierwsza matura w szamotulskim gimnazjum odbyła się, gdy tymczasowo obowiązki dyrektora sprawował matematyk Jan Sprzyszewski. Zastąpił on pierwszego dyrektora Jana Bobkę. Rocznik maturalny 1925 swój egzamin zdawał już za czasów Kazimierza Beika, późniejszego długoletniego dyrektora (1924-49), germanisty, który oprócz języka niemieckiego w gimnazjum uczył łaciny.


Radosne lata w Niepodległej

Jan Zwierzyński, absolwent z 1925 roku, tak zanotował w swoich „Migawkach z lat szkolnych”, opublikowanych w książce 70 lat Gimnazjum i Liceum w Szamotułach (1919-1989):

Mojemu pokoleniu przyszło żyć w burzliwych czasach, nie szczędzących ludziom tragedii. Jednak lata młodości tego pokolenia były radosne i szczęśliwe. Powie ktoś, że tak jest od początku świata. Jednak nasze lata młodości przypadły w okresie wyjątkowym. Polska była niepodległa, byliśmy jej pierwszym pokoleniem. Ten fakt nadawał piętno wyróżniające naszym czasom szkolnym. A trzeba dodać, że moje życie gimnazjalne przypadło na początkowe lata niepodległości. Atmosfera tych lat, entuzjazm, historyczna wielkość otaczających nas zjawisk, ogrom przemian – to wszystko promieniowało na nas uczniów, którzy wyjątkowość tych czasów rozumieć zaczynali dopiero w klasach wyższych – i to z braku doświadczenia nie w pełni.


Pierwszy budynek Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi w Szamotułach. Powstał w 1882 r. jako siedziba Landwirtschaftsschule – 6-letniej szkoły zawodowej, która przygotowywała młodzież do pracy w rolnictwie i  kończyła się maturą. Była to jedyna w Wielkopolsce szkoła tego typu, dwa lata wcześniej przeniesiono ją do Szamotuł ze Wschowy (szkołę utworzono tam w 1877 r.). Większość uczniów stanowili Niemcy. W 1919 roku szkołę spolszczono, opuściło ją grono ponad 100 uczniów niemieckich, a pozostali dokończyli w niej edukację w 1921 roku.

Pocztówka z lat 1905-18. Źródło: Szamotuły na dawnej pocztówce (1898-1939), Szamotuły 2000.

Kopia akwareli Wacława Masłowskiego, opublikowana w czasopiśmie gimnazjalnym „W Grodzie Halszki” (1934 r.)

Pieczątki z dokumentów szkolnych – 1924 i 1925 r.


„Gazeta Szamotulska” czerwiec 1924 r.



Maturzyści z 1925 r. (wybrane rysunki pióra Wacława Masłowskiego)

Emilia Michalska i Natalia Szendzikowska – pierwsze dziewczyny, które zdały maturę w szamotulskim gimnazjum.


„Gazeta Szamotulska” maj-czerwiec 1925 r.


Matura z 1938 r. W środku (na podwyższeniu) dyrektor Kazimierz Beik. Na fotografii są również Eliasz Arystow (siedzi 4. z lewej) oraz Stefan Pawela – dyrektor w latach 1955-64 (4. z prawej). 1. z lewej siedzi nauczyciel gimnastyki Henryk Nowak (por. http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/). Zdjęcie – własność Andrzej Nowak.


Okładka – drzeworyt Stanisława Zgaińskiego


Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Pierwsze matury w gimnazjum ks. Piotra Skargi – 1924 i 1925 r.2022-05-05T15:01:36+02:00

Strajk szkolny 1906-1907

Agnieszka Krygier-Łączkowska

W obronie ojczystego języka

Strajk szkolny w latach 1906-1907

W Szamotułach strajk trwał 9 miesięcy: od 20 września 1906 roku do 25 czerwca 1907 roku. Najdłużej strajkowały dwie córki miejscowego szewca: Wiktoria i Maria Bochyńskie. Oprócz katolickiej szkoły elementarnej w Szamotułach strajk w naszym regionie objął swym zasięgiem szkoły w Kaźmierzu, Obrzycku, Ostrorogu, Wronkach, Dusznikach, Kąsinowie, Jastrowie, Gaju Małym, Bininie, Dobrojewie, Wielonku, Chełmnie, Orliczku i Popowie. W kulminacyjnym momencie strajkowało ok. 75 000 dzieci ze szkół zaboru pruskiego.

Za ten pacierz w własnej mowie,
Co ją zdali nam ojcowie,
Co go nas uczyły matki,
– Prusak męczy polskie dziatki!

Wiersz, z którego pochodzi ten fragment, Maria Konopnicka napisała w związku z wcześniejszym i najbardziej znanym strajkiem polskich dzieci w obronie języka polskiego w nauczaniu religii i w modlitwach szkolnych, czyli strajkiem uczniów szkoły we Wrześni z 1901 roku. W 1906 roku strajki objęły około 950 szkół. Przebieg strajku, stosowane przez władzę metody wobec dzieci i rodziców były podobne jak we Wrześni.

Szkoła na terenach zjednoczonych Niemiec, w tym w tzw. zaborze pruskim, działała na innych zasadach niż w okresie międzywojennym. Uchwalane zmiany w edukacji nie zawsze były wprowadzane równocześnie w całym państwie, nawet obok siebie mogły funkcjonować szkoły działające nieco inaczej. Najwyższą klasą w szkołach elementarnych (ludowych) była klasa I, uczniowie chodzili do niej zasadniczo do ukończenia 14 roku życia, kiedy to następowało tzw. „zwolnienie ze szkoły”, czyli koniec obowiązkowej edukacji. W gruncie rzeczy nie wiązało się ono z liczbą ukończonych klas, lecz właśnie z wiekiem uczniów. Jeśli ktoś za szybko przechodził do kolejnych klas, a nie osiągnął wymaganego wieku, w ostatniej (czyli w pierwszej) klasie mógł spędzić nawet kilka lat. Nie liczyła się wiedza, ale decyzja władz szkolnych, głównie rektora szkoły (dzisiejsza funkcja dyrektora) i inspektora szkolnego, sprawującego nadzór nad szkołami w danym powiecie. Czasem – karnie – uczniowie zatrzymywani byli w szkołach dłużej. Wspomniane „zwolnienie ze szkoły” następowało po Wielkanocy, bo wtedy właśnie kończył się rok szkolny i zaczynał następny. Uczniowie mieli wakacje w lipcu (tzw. żniwne), wracali do szkoły na sierpień i prawie cały wrzesień. Pod koniec tego miesiąca zaczynały się wakacje jesienne, zwane świętomichalskimi.  


Ul. Kapłańska, lata 1905-1918


Strajk w niektórych szkołach rozpoczął się jeszcze przed wakacjami żniwnymi, najwięcej uczniów przystąpiło do niego po zakończeniu wakacji świętomichalskich. W Szamotułach rozpoczął się kilka dni przed nimi. Informacje o strajku wyczytać można z pisanej odręcznie, oczywiście po niemiecku, kroniki katolickiej szkoły elementarnej w Szamotułach, czyli dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 2. Na początku lat 90. XIX w. powstał obecny budynek szkoły przy ul. Kapłańskiej, od 1889 roku funkcję rektora pełnił Franciszek Miękwicz.

„W dniu 20 września rozpoczęły dzieci na religii wstrzymywać się od odpowiedzi po niemiecku. Z 1. klasy najpierw Władysław Ciężki i Bronisław Kaczmarek. Liczba strajkujących przybierała z każdym dniem. Rodzice oświadczali na piśmie, że nie zezwalają swym dzieciom na religii odpowiadać w języku niemieckim”.

Chodziło nie tylko o odpowiadanie na lekcjach. W szkołach – aż do 1948 roku – naukę rozpoczynano poranną modlitwą. Wcześniej dzieci polskie odmawiać ją mogły w języku ojczystym, po polsku mogły też wypowiadać skierowane do nauczycieli pozdrowienie: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Szamotulscy uczniowie zapewne tak jak ich rówieśnicy z innych miejscowości odkładali na nauczycielską katedrę pisane po niemiecku podręczniki: katechizmy i historie świętych, w odpowiedzi na zadawane pytania milczeli lub mówili po polsku. Do wakacji jesiennych liczba strajkujących uczniów w szamotulskiej szkole z każdym dniem rosła, w ostatnim dniu 78 z ogólnej liczby 502 polskich dzieci w klasach I-IV (naukę religii po niemiecku prowadzono w Szamotułach w starszych klasach, czyli od IV do I). Składanie oświadczeń przez rodziców także było praktyką stosowaną we wszystkich szkołach, w których dzieci przeciwstawiały się nauczaniu religii w języku niemieckim. Rodzice powoływali się na swoją odpowiedzialność przed Bogiem i Kościołem za religijne wychowanie dzieci, wskazywali, że dzieci nie rozumieją przekazywanych po niemiecku treści.


„Dziennik Poznański”, 25.09.1906 r.


Ważną rolę w propagowaniu strajku odegrała polska prasa, w Wielkopolsce takie pisma jak „Orędownik”, „Dziennik Poznański”, „Przyjaciel Ludu”, „Goniec Wielkopolski”, „Praca” czy „Postęp”. W każdym numerze tych czasopism przez wiele miesięcy zamieszczano teksty zebrane pod wspólnym tytułem, np. „Walka o naukę religii” („Orędownik”) czy „W sprawie nauki religii („Dziennik Poznański”). W tamtych czasach nie stosowano doskonale znanej z czasów PRL-u cenzury prewencyjnej, polegającej na kontrolowaniu wszystkich przekazów przed ich publikacją i niedopuszczaniu do ukazania się treści niewygodnych dla władzy. Nie znaczy jednak, że istniała w tym czasie całkowita wolność słowa, gdyż redaktorom pism bardzo często wytaczano procesy o „podburzanie do nieposłuszeństwa wobec władzy szkolnej”. W październiku 1906 roku skazano – na przykład – na karę miesiąca więzienia Idziego Świtałę, ówczesnego redaktora pisma „Praca”, który później – krótko przed I wojną –  związał się z Szamotułami, gdzie przez pewien czas pracował jako dentysta i zorganizował jedną z pierwszych drużyn skautowych w Wielkopolsce – drużynę im. księcia Józefa Poniatowskiego.

Prasa informowała o tym, gdzie odbywa się strajk, z podziwem wyrażała się o strajkujących dzieciach, często podawano ich nazwiska. Niejednokrotnie pojawiał się też swego rodzaju narodowy szantaż, zamieszczano bowiem nazwiska ważnych w polskiej społeczności osób, których dzieci nie podejmowały strajku. Czytelnicy polskich gazet dowiadywali się z nich, jak powinno brzmieć składane przez rodziców oświadczenie i kto z ważnych osób występuje w obronie nauczania religii w języku polskim (np. Henryk Sienkiewicz w liście do cesarza Wilhelma II).  

Szczegółowo informowano o nakładanych przez władze szkolne karach. Wprowadzano  zmiany w planie lekcji, a po południu strajkujący uczniowie musieli dwie lub trzy godziny spędzać w areszcie szkolnym, czyli pod opieką nauczyciela samodzielnie odrabiać dodatkowe wyznaczone na ten czas zadania, zwykle z języka niemieckiego. W październiku w prasie pojawiła się informacja, że nauczyciele z Szamotuł „nie chcą odsiadywać aresztu z dziećmi karanemi za opór przeciw niemieckiemu nauczaniu religii”, jednak inspektor szkolny Lindner szybko tę wiadomość zdementował. Na czas strajku zatrudniano dodatkowych nauczycieli, w Szamotułach aż trzech.


„Dziennik Poznański”, 6.10.1906 r. i „Orędownik”, 30.11.1906 r.


Zdarzały się kary cielesne – tzw. chłosta szkolna. Dziewczynki bito zwykle trzcinką po dłoniach, chłopców po pośladkach. Ten sposób karania był zresztą w tamtych i późniejszych czasach czymś normalnym. Ostatnią istotną karą wymierzaną uczniom było zatrzymywanie ich w szkole na kolejny rok (lub tylko grożenie taką możliwością).

Kary te prowadziły do konfliktów z rodzicami uczniów. Rodzice nie chcieli wysyłać uczniów na dodatkowe godziny. Motywowali to zmęczeniem dzieci, tym, że – jeśli mieszkają daleko – nie zdążą wrócić do domu na obiad. Dzieci popołudniami miały też do wykonania różne obowiązki domowe i ich nieobecność źle wpływała na funkcjonowanie rodziny: „Rodzice nie mają nikogo, ktoby im bydło pasł” – donosił „Dziennik Poznański”. Jeśli dziecko nie stawiało się na dodatkowe godziny, rodzice byli karani za „zmudę szkolną”, czyli wagary, za każdy dzień otrzymywali mandat w kwocie 1 marki. Zdarzało się, że bardziej krewki ojciec odpłacał się nauczycielowi za bicie swojego dziecka. Prasa tak przed tym przestrzegała: „Trzeba koniecznie panować nad sobą, chociaż to trudno przychodzi do rozpaczy przywiedzionemu ojcu. Panom nauczycielom zaś radzimy w ich własnym interesie, by nie dolewali oliwy do ognia – kijem, bo w desperacji o nieszczęście nietrudno” („Dziennik Poznański”). Wielokrotnie zdarzało się, że ojcowie strajkujących dzieci byli zwalniani z pracy. Ostatnią – szczególnie drastyczną karą – było odbieranie dzieci rodzicom.

W poszczególnych miejscowościach odbywały się wiece związane ze strajkami szkolnymi. Czasem władze do nich nie dopuszczały, zwykle jednak pojawiał się miejscowy komisarz policji i – kiedy uznawał, że naruszone zostały przepisy – wiec po prostu rozwiązywał. Tak stało się także pod koniec października w Szamotułach. Wiec przerwano w trakcie wystąpienia posła na sejm pruski hrabiego Macieja Mielżyńskiego, który – jak przedstawiła prasa – „kreślił barwnie i przekonywająco walkę ludu polskiego z wrogim systemem pruskim”.


„Postęp”, 2.12.1906 r.


Najwięcej dzieci przystąpiło do strajku po wakacjach jesiennych. Wiązało się to ze zdecydowanym stanowiskiem, jakie zajął w tym czasie arcybiskup poznański i gnieźnieński (prymas) Florian Stablewski, wcześniej postrzegany przez niektórych jako zbyt ugodowy wobec władz zaborczych. 8 października arcybiskup podpisał orędzie do diecezjan, odczytane z wszystkich ambon 14 października, czyli w niedzielę przed powrotem dzieci do szkół. Oto jego fragment:

„Tylko nauka religii w języku ojczystym zdolna jest młodociane serca urabiać, do poznania i miłości Boga zagrzewać i tworzyć podstawy silne i niewzruszone dla całego życia – na tem to stanowisku trwałem zawsze, jego wszędzie i wszelkiemi przysługującemi mi sposobami broniłem i na niem póki życia mojego mi stanie trwać będę”.

Strajk po wakacjach jesiennych nabrał charakteru powszechnego, a orędzie prymasa, który zmarł pięć tygodni później, zostało uznane za jego testament polityczny. 

Widokówka z budynkiem szkoły katolickiej w Szamotułach, przed 1905 r.

Dawna szkoła w Bininie. Zdjęcie Andrzej Bednarski, 2019 r.

Wygląd klasy w szkole na terenie zaboru pruskiego. Ekspozycja w Muzeum Dzieci Wrzesińskich

Okładka kroniki szkolnej prowadzonej do 1914 r. Obecnie kronika przechowywana jest w Szkole Podstawowej nr 2 w Szamotułach.

Ilustracja z książki Mieczysława Jabczyńskiego Walka dziatwy polskiej z pruską szkołą, Poznań 1933.

Wiersz opublikowany w „Dzienniku Poznańskim”, 25.09.1906 r.

Relacje z wiecu w Szamotułach: „Orędownik”, 31.10.1906 r. i „Postęp”, 30.10.1906 r.

Portret Floriana Stablewskiego (1841-1906), autor Bolesław Łaszczyński

„Dziennik Poznański”, 25.10.1906 r.

Zaświadczenie o udziale w strajku w szkole w Kąsinowie, wydane Wojciechowi Mańczakowi w 1939 r. Własność Piotr Mańczak.

Wojciech Mańczak (1898-1978) – uczestnik strajku w szkole w Kąsinowie, wcielony do armii niemieckiej brał udział w 1. wojnie światowej, powstaniec wielkopolski – jeden z pierwszych ochotników z Szamotuł, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej.

Kazimierz Mikołajczak (1997-1940) – jeden z inicjatorów strajku szkolnego w Jastrowie, wcielony do armii niemieckiej brał udział w 1. wojnie światowej, powstaniec wielkopolski, uczestnik wojny polsko-bolszewickiej. Kapitan Wojska Polskiego, we wrześniu 1939 r. służył w Kowlu, aresztowany przez Sowietów, ofiara zbrodni katyńskiej.

W kronice katolickiej szkoły elementarnej w Szamotułach można znaleźć zapis: „Na pierwszych godzinach religii po wakacjach jesiennych 19 października na niemieckiej religii 258 dzieci stawiło opór. Liczba strajkujących z dnia na dzień przybierała i wynosiła w dniu 29 października 395 dzieci (70%)”. Od tego dnia liczba strajkujących stopniowo się zmniejszała. Najdłużej – do 25 czerwca 1907 roku – strajkowały Wiktoria i Maria Bochyńskie, córki szewca. W 1930 roku Wiktorię po mężu Kozłowską zaproszono do szkoły na obchody 25-lecia walki o polską szkołę.

Jak wynika z kroniki, w czasie największego nasilenia strajku dzieci biorące w nim udział po lekcjach śpiewały pieśni religijne przy krzyżu stojącym obok kolegiaty, a wieczorem – w październiku – uczestniczyły w nabożeństwie różańcowym.


Klasa w Szkole Powszechnej im. Marii Konopnickiej, zdjęcie z 1938 r.


Ówczesny rektor szkoły Franciszek Miękwicz kierował szkołą także w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, na emeryturę przeszedł z końcem września 1924 roku, po 55 latach pracy w zawodzie nauczyciela i 43 w szkole w Szamotułach. Żegnany był bardzo uroczyście przez władze Szamotuł z burmistrzem Konstantym Schollem, proboszcza Bolesława Kaźmierskiego i inspektora szkolnego Rosochowicza. Jak wielu nauczycieli-Polaków w czasie strajku 1906-1907 był w bardzo trudnej sytuacji, jako rektor szkoły musiał wprowadzać w życie trudne decyzje władz. Po latach nikt nie miał mu tego za złe, podkreślano jego dbałość o szkołę, obowiązkowość, a on sam wskazywał, jak ważne jest dążenie do zgody.

Strajk – choć słuszny – okazał się przegrany. Represje ze strony władz w dłuższej perspektywie czasowej okazały się trudne do zniesienia dla polskich rodzin – psychicznie i materialnie. Prawie roczna walka polskich dzieci zatrzymała jednak dalszą germanizację nauczania religii. Najważniejszym skutkiem strajku było pogłębienie świadomości narodowej w najszerszych warstwach ludności, bo przecież strajkowano na bardzo wielu wsiach. Ponad dekadę po tych wydarzeniach duża część strajkujących wówczas dzieci inaczej niż poprzez milczenie na lekcjach i cierpliwe znoszenie nakładanych kar zawalczyła o polskość. Na przełomie 1918 i 1919 r. wielu z tamtych chłopców, teraz już dorosłych, poszło do powstania i wywalczyło wolność dla następnych pokoleń Wielkopolan.

Strajk szkolny 1906-19072021-05-20T16:02:28+02:00

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego


Agnieszka Krygier-Łączkowska

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego

To prawda, że w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Józef Piłsudski, od 1920 roku noszący stopień Pierwszego Marszałka Polski, w Wielkopolsce nie cieszył się dużą popularnością. Publiczne protesty w Szamotułach wywołał przeprowadzony przez niego w 1926 roku zamach stanu, nazywany przewrotem majowym. Jednak już dwa lata później Imieniny Marszałka, które w kalendarzu wypadały 19 marca, stały się jednym z ważniejszych świąt w roku – także w Szamotułach.

W 1927 roku wypadły one jeszcze stosunkowo skromnie. Zgodnie z ogłoszeniem zamieszczonym w szamotulskiej prasie starosta Bronisław Ruczyński przyjmował życzenia dla Józefa Piłsudskiego (ówczesnego premiera) od urzędników, przedstawicieli stowarzyszeń i osób prywatnych. Na mszę św. w intencji Marszałka – Ministra Spraw Wojskowych i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych zapraszał władze, szkoły, stowarzyszenia i mieszkańców miasta komendant garnizonu ppłk Eustachy Serafinowicz. Te dwa elementy: przyjmowanie życzeń przez starostę oraz uroczysta msza św. pojawiały się co roku w programie obchodów imienin.

W 1928 roku po mszy w kolegiacie odbyła się akademia w sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. „Jeszcze nigdy sala ta nie była tak szczelnie wypełniona jak przy tej uroczystości” – relacjonował dziennikarz „Gazety Szamotulskiej”. Na program akademii oprócz przemówień władz i występów artystycznych składało się dłuższe wystąpienie – referat na temat zasług marszałka Piłsudskiego. Akademie te na stały się stałym punktem corocznego świętowania.

Od 1929 roku przed kolejnymi imieninami „Gazeta Szamotulska” zamieszczała szczegółowy program uroczystości wraz z nazwiskami członków Komitetu Obywatelskiego Uczczenia Dnia Imienin Marszałka Piłsudskiego w Szamotułach. W tym to roku do programu dodano defiladę organizacji Przysposobienia Wojskowego przed władzami miasta i powiatu (z nowym starostą Janem Nitosławskim). Minister oświaty wydał zarządzenie nakazujące szkołom organizowanie dla uczniów „uroczystych poranków poświęconych pracy i zasługom Marszałka Piłsudskiego”; dalsze lekcje tego dnia się nie odbywały. Burmistrz Konstanty Scholl kilka dni przed uroczystościami zwrócił się do mieszkańców z prośbą o wywieszenie chorągwi i udekorowanie okien.


Ul. Wroniecka, w 1933 r. przemianowana na Marszałka Piłsudskiego, pocztówka z okresu 1910-1915


Tak wypracowaną formułę obchodów – z drobnymi modyfikacjami – powtarzano w latach 1930-35, czyli do roku śmierci Józefa Piłsudskiego. Od 1930 roku organizacje biorące udział w uroczystościach po mszy stawały do raportu na Rynku, a następnie defilowały ul. Dworcową przed władzami w pobliżu odsłoniętego we wrześniu 1929 roku pomnika Powstańca. W 1930 roku na szamotulskie uroczystości przybyli wojewoda hrabia Roger Raczyński oraz dowódca Okręgu Korpusu nr VII gen. Kazimierz Dzierżanowski.

W niektórych latach obchody miejskie miały charakter dwudniowy; wówczas wieczorem pierwszego dnia odbywał się capstrzyk, czyli uroczysty przemarsz przez miasto poszczególnych oddziałów i stowarzyszeń, z pochodniami i przy udziale orkiestry. Ogłaszana w prasie kolejność ustawiania się poszczególnych jednostek i stowarzyszeń uświadamia charakter i bogactwo ówczesnego życia społecznego. Na przykład w 1934 roku kolejność ta wyglądała następująco:

„I. Oddziały z bronią – hufce [oddziały]: gimnazjalny, Związku Strzeleckiego, Przysposobienia Wojskowego Kolejowy, Pocztowy, Drogowy i Konny;

  1. Oddziały bez broni:
  2. Żeńskie – hufce: gimnazjalny, Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Strzeleckiego, Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Stowarzyszenia Młodych Polek,
  3. Męskie – hufce: Przysposobienia Wojskowego Szkoły Wieczorowej, Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Strzeleckiego, Związku Rezerwistów,
  4. Historyczne – hufce: Bractwa Kurkowego, Związku Weteranów Powstań Narodowych, Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Związku Hallerczyków, Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i inne towarzystwa społeczne wg starszeństwa”.

Obchody imienin Józefa Piłsudskiego w 1935 r. Uczniowie Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, defilada przed pomnikiem Powstańca, ul. Dworcowa. Na czele grupy szedł nauczyciel Andrzej Hanyż. 1. z lewej Marian Orlik (1916-1952, późniejszy zawodowy oficer, ofiara zbrodni stalinowskich). Zdjęcie – własność Barbara Piekarzewska


Już za życia marszałka można mówić o niezwykłym wprost kulcie jego osoby, starannie podtrzymywanym przez ówczesne władze wszystkich szczebli. Z prasy szamotulskiej wynotowaliśmy zaledwie kilka z wielu określeń dotyczących Józefa Piłsudskiego: „Wielki Człowiek o kryształowym charakterze, o stalowej woli, o wzniosłej dumie narodowej, genialnym umyśle, mrówczej pracowitości i szalonej wprost odwadze”, „Bohater naszych czasów i chluba Polski” (1932, z odezwy podpisanej m.in. przez starostę Tadeusza Karpińskiego), „Wielki Budowniczy Polski Niepodległej”, „Mąż Opatrznościowy Odrodzonej Polski” (1934, starosta Adam Narajewski).  

Omawiany okres nie był – oczywiście – pozbawiony walk i sporów politycznych. W 1935 roku redaktor „Gazety Szamotulskiej” – pisma od 1927 roku wyraźnie popierającego obóz polityczny Józefa Piłsudskiego – w kontekście zbliżających się imienin Marszałka pisał: „W dniu tym winny zamilknąć różne swary i kłótnie partyjno-polityczne, aby przez to pokazać wszystkim, że umiejąc się szlachetnie zwalczać, potrafimy jednocześnie ocenić należycie to, czego dokonał ten wielki i szlachetny Syn naszego Narodu”. W kontrze do uroczystości ku czci Józefa Piłsudskiego organizowano akademie poświęcone dwom innym Józefom – generałom Hallerowi i Dowbór-Muśnickiemu. W Szamotułach taka uroczystość odbyła się 19 marca 1931 roku w hotelu „Eldorado”, a jej organizatorami byli przedstawiciele Związku Hallerczyków i Towarzystwa Powstańców i Wojaków.

Podniosłe i zarazem radosne świętowanie imienin marszałka Józefa Piłsudskiego skończyło się wraz z jego śmiercią 12 maja 1935 roku. W kolejnych latach w dzień św. Józefa w szamotulskiej kolegiacie w intencji marszałka odprawiano uroczystą mszę żałobną, uczestniczyły w niej władze miasta i powiatu, stowarzyszenia i szkoły. W sali Sundmanna oraz w sali Strzelnicy (dzisiejsza ul. Wojska Polskiego) można było wysłuchać specjalnego przemówienia radiowego prezydenta Ignacego Mościckiego, poświęconego osobie Józefa Piłsudskiego. W taki sam sposób czczono jego pamięć w kolejnych latach.


Obchody imienin Józefa Piłsudskiego w 1935 r. Uczennice Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, defilada przed pomnikiem Powstańca, ul. Dworcowa. Zdjęcie – własność Barbara Piekarzewska


Omawiany okres nie był – oczywiście – pozbawiony walk i sporów politycznych. W 1935 roku redaktor „Gazety Szamotulskiej” – pisma od 1927 roku wyraźnie popierającego obóz polityczny Józefa Piłsudskiego – w kontekście zbliżających się imienin Marszałka pisał: „W dniu tym winny zamilknąć różne swary i kłótnie partyjno-polityczne, aby przez to pokazać wszystkim, że umiejąc się szlachetnie zwalczać, potrafimy jednocześnie ocenić należycie to, czego dokonał ten wielki i szlachetny Syn naszego Narodu”. W kontrze do uroczystości ku czci Józefa Piłsudskiego organizowano akademie poświęcone dwom innym Józefom – generałom Hallerowi i Dowbór-Muśnickiemu. W Szamotułach taka uroczystość odbyła się 19 marca 1931 roku w hotelu „Eldorado”, a jej organizatorami byli przedstawiciele Związku Hallerczyków i Towarzystwa Powstańców i Wojaków.

Podniosłe i zarazem radosne świętowanie imienin marszałka Józefa Piłsudskiego skończyło się wraz z jego śmiercią 12 maja 1935 roku. W kolejnych latach w dzień św. Józefa w szamotulskiej kolegiacie w intencji marszałka odprawiano uroczystą mszę żałobną, uczestniczyły w niej władze miasta i powiatu, stowarzyszenia i szkoły. W sali Sundmanna oraz w sali Strzelnicy (dzisiejsza ul. Wojska Polskiego) można było wysłuchać specjalnego przemówienia radiowego prezydenta Ignacego Mościckiego, poświęconego osobie Józefa Piłsudskiego. W taki sam sposób czczono jego pamięć w kolejnych latach.

Od 1937 roku zaczęto świętować imieniny marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, wypadające niemal w tym samym czasie, bo 18 marca. Kult jego osoby, budowany w ostatnich latach II Rzeczypospolitej, opierał się na fakcie, że jako główny inspektor Sił Zbrojnych i Naczelny Wódz był następcą marszałka Józefa Piłsudskiego, osobiście przez niego wyznaczonym na dzień przed śmiercią. „Sam Komendant nam go dał” – śpiewano w popularnej przed wojną piosence. W prasie szamotulskiej również ukazywały się artykuły imieninowe poświęcone osobie Edwarda Śmigłego-Rydza, takiego świętowania imienin jak w wypadku marszałka Józefa Piłsudskiego już jednak nie było.


„Gazeta Szamotulska” 15.03.1927

Portret pędzla Zygmunta Grabowskiego. Reprodukcję obrazu zamieszczono w „Gazecie Szamotulskiej” w związku z imieninami Józefa Piłsudskiego, 19.03.1932. Zdjęcie – NAC

„Gazeta Szamotulska” 12.03.1931

„Gazeta Szamotulska”, 19.03.1935

Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, 1934 r., nauczyciele i uczniowie klasy maturalnej. Z okazji 10-lecia odzyskania niepodległości w auli umieszczono dekorację z medalami przedstawiającymi marszałka Piłsudskiego i prezydenta Mościckiego. Zdjęcie – własność Andrzej Nowak

Pomnik Powstańca w 1930 r. Zdjęcie – własność Iwona Hapko.

Artykuł o pomniku można przeczytać  http://regionszamotulski.pl/pomnik-powstania-wielkopolskiego/

Afisz informujący i obchodach imienin generałów Hallera i Dowbór-Muśnickiego, Szamotuły 1931 r.


„Gazeta Szamotulska” z 16.05.1935 (po śmierci Józefa Piłsudskiego)

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego2021-01-03T23:24:29+01:00

Zima 1929 roku w Szamotułach

Widok na kościół św. Stanisława spod wiaduktu kolejowego, 20-lecie międzywojenne. Widoki powiatu szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016.

Na górze – północna strona szamotulskiego rynku, ok. 1903 r., Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1935, Szamotuły 2000.


Szamotulskie zimy – lata 20. i 30. XX w.

Z archiwum rodzinnego Jana Kulczaka

Jeziorko w Szamotułach, na łyżwach Henryk Nowak (http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/). Zdjęcie udostępnił Andrzej J. Nowak


Ogłoszenia z „Gazety Szamotulskiej” – luty 1929 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Zima 1929 roku w Szamotułach

Określenie „zima stulecia” zwykle jest kojarzone z początkiem 1979 roku, kiedy to wyjątkowo obfite opady śniegu sparaliżowały całą Polskę. Odwołano wówczas lekcje w szkołach, pojawiły się problemy w dostawach prądu, transport publiczny niemal przestał funkcjonować. Z bardzo podobnymi problemami zmagano się dokładnie 50 lat wcześniej, zimą z przełomu 1928 i 1929 roku, którą ówczesna prasa okrzyknęła najsurowszą od 1775 roku.

Jak pisano wówczas w „Gazecie Szamotulskiej”, śnieg w regionie spadł na początku grudnia 1928 roku i nie stopniał aż do marca. Pod koniec grudnia mrozy objęły niemal całą Europę, szczególnie ucierpiały nieprzyzwyczajone do tego typu temperatur południe Francji, Włochy i kraje bałkańskie.

Zdecydowanie najtrudniejszym miesiącem, nie tylko w okolicach Szamotuł, ale i w całej Polsce, był luty – najzimniejszy miesiąc w historii polskiej meteorologii. Średnia temperatura miesiąca wyniosła na terenie Polski -14,5̊, dla porównania można podać, że średnia temperatura w lutym 2018 r. – uznawanym za najzimniejszy w ostatnich kilku latach – to -2,5̊. W kronice Szkoły Powszechnej (dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 2) zapisano, że w lutym 1929 roku w Szamotułach temperatura spadła nawet do -38̊.  

Początek miesiąca nie wyglądał jeszcze groźnie. Na łamach miejscowej prasy przeczytać można było informację o tym, że dzięki władzom miasta na jeziorku obok strzelnicy (ul. Strzelecka, dziś Wojska Polskiego) uprzątnięto śnieg, dzięki czemu „młodzież i starsi znów mogą się rozkoszować zdrowym sportem łyżwiarskim”. Kilka dni później jeden z czytelników apelował do dorosłych, aby nie dopuszczali do robienia przez dzieci ślizgawek na chodnikach, bo jest to niebezpieczne dla przechodniów.


Magistrat i Rada Miasta w latach 1929-1930. 4. z lewej siedzi burmistrz Konstanty Scholl. Zdjęcie udostępniła Urszula Dudzik


Jak co roku o tej porze władze miasta martwiły się przede wszystkim losem bezrobotnych i ich rodzin. Po zakończeniu kampanii cukrowniczej do grupy osób bez pracy dołączyło 350 robotników sezonowych, w sumie bez środków do życia pozostawało blisko 450 rodzin. Władze miejskie lub powiatowe zatrudniały co roku pewną grupę bezrobotnych do prac przy utwardzaniu dróg (tłuczeniu kamienia), jednak w tamtym roku z powodu warunków atmosferycznych nie było to możliwe. Burmistrz Konstanty Scholl apelował o zatrudnianie bezrobotnych do drobnych prac przy odśnieżaniu i rąbaniu drewna, prosił też o składanie w ratuszu ofiar na rzecz bezrobotnych; mogło to być wsparcie pieniężne, żywność lub płody rolne. Zachętą dla ofiarodawców miała być  publikacja ich nazwisk w „Gazecie Szamotulskiej”. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Miasta zdecydowano o zaciągnięciu krótkoterminowej pożyczki i zakupie dla rodzin bezrobotnych opału, tłuszczów i chleba.



Największe mrozy wystąpiły w drugiej dekadzie miesiąca. Od 11 do 15 lutego w szamotulskich szkołach zawieszono lekcje. Dyrekcja gimnazjum informowała rodziców uczniów, że także po tym terminie, jeśli temperatura spadnie poniżej -20̊ , wolno zatrzymać w domu dzieci słabszego zdrowia i te, które mieszkają daleko od szkoły. Dziś nieco zabawnie brzmi ogłoszenie informujące o zwolnieniu uczniów gimnazjum z obowiązku noszenia nakazanych przez szkolne przepisy czapek z daszkiem i skierowana do ich rodziców prośba o zakup ciepłych czapek lub nauszników. Miejscowa drogeria reklamowała w gazecie środki na odmrożenia i przeziębienie.

Silnych mrozów nie wytrzymywała sieć wodociągowa. Jak pisano, niemal w każdym domu zamarzły rury. Trudności przeżywały zakłady przemysłowe, na przykład w drukarni wodę  potrzebną do pracy niektórych maszyn dostarczano za pomocą gumowych węży, bo woda w rurach zamarzła. Powstawały opóźnienia w pracy.



Po kilku dniach bardzo silnych mrozów pojawiły się problemy z opałem. W 12 lutego dziennikarz „Gazety Szamotulskiej” alarmował: „Do tego dokuczliwego mrozu przyłączył się katastrofalny brak węgla i koksu. Doszło do tego, że u żadnego handlarza węgli nie można otrzymać ani pół centnara opału. Co będzie?” Władze miasta interweniowały w kopalniach na Śląsku, 19 lutego otrzymały telegram o wysłaniu do Szamotuł 100 ton węgla, przede wszystkim dla miejscowych firm.

Wstrzymano kursowanie autobusów, a opóźnienia pociągów były tak duże, że rozsądny dziennikarz doradzał: „Ażeby uniknąć takich niespodziewanych przygód, zaleca się siedzieć najlepiej w domu”. Powstała sytuacja stanowiła też okazję do zareklamowania gazety:



Silne wiatry spowodowały powstanie na drogach 2,5-metrowych zasp. Szamotuły odcięte zostały nie tylko od Poznania, ale także od wszystkich miejscowości powiatu. Na wezwanie władz powiatowych w obowiązkowych pracach publicznych przy przywracaniu ruchu na drogach wzięło udział ponad 1500 osób. Komunikacji drogowej z Poznaniem nie udało się jednak przywrócić jeszcze przez co najmniej kilka dni.

Wczoraj, w niedzielę 17 lutego, 90 lat od zimy 1929 roku, mieliśmy w Szamotułach 19̊ C!

Szamotuły, 2019 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Zima 1929 roku w Szamotułach2021-02-11T11:53:22+01:00

Pomnik Wacława z Szamotuł

Łukasz Bernady

Pomnik – obelisk Wacława z Szamotuł

Pocztówki z lat 1960-65

Historia

Pomnik Wacława z Szamotuł w Szamotułach to, o ile nam wiadomo, jedyny w Polsce i na świecie monument poświęcony temu kompozytorowi. Został on odsłonięty 13 lipca 1947 r.

Uroczystości związane z tym wydarzeniem przygotowano „na miarę ogólnopolską” – jak wspominał anonimowy autor broszury upamiętniającej 50-lecie powstania Koła Śpiewackiego „Lutnia”. Rok ten wybrano dlatego, że obchodzono wówczas 375. rocznicę śmierci Wacława i 400. rocznicę powołania na go stanowisko nadwornego kompozytora Kapeli Królewskiej na Wawelu. Zgodnie z ówczesnym stanem badań przyjęto, że Wacław z Szamotuł zmarł w 1572 r. Akt deklaracji podpisano 8 lipca 1947 („w szóstym dniu po święcie Piotra i Pawła”), a datki na budowę złożyli mieszkańcy Szamotuł oraz członkowie chórów świeckich i kościelnych z całej Polski.

Pomnik powstał z inicjatywy funkcjonującego wówczas w Szamotułach Towarzystwa Miłośników Sztuki i Pięknej Książki, któremu przewodniczył Józef Preuss, wybitny szamotulski regionalista. W zarządzie tej organizacji zasiadali ponadto Henryk Przybylski (regionalista, popularyzator kultury i historii, notabene autor książki Wacław z Szamotuł. Nadworny kompozytor króla Zygmunta Augusta) z materiałami o kompozytorze i epoce Renesansu w muzyce, wydanej w Szamotułach jeszcze przed wojną), Danuta Wyrybkowska-Białasikowa (dziennikarka), Tadeusz Pogański i Ludwik Gomolec (historyk, regionalista). Obelisk postawił miejscowy kamieniarz, Marian Kołakowski, według projektu prof. Bazylego Wojtowicza i Czesława Woźniaka – znakomitych artystów rzeźbiarzy.

Wykonany z piaskowca pomnik okazał się bardzo wrażliwy na aurę, dlatego stosunkowo szybko zaczął ulegać zniszczeniu. Zdobiące go płaskorzeźby pokryły się zielonym nalotem, a następnie sczerniały. Trudno było ustalić, co przedstawiają. Także umieszczony na czołowej stronie pomnika napis stracił na wyrazistości. Z tego powodu działacze Towarzystwa Kultury Ziemi Szamotulskiej wyszli z inicjatywą odnowienia pomnika i po wielu latach dopięli celu. W roku 2013 (jubileuszowym roku 50-lecia istnienia TKZS) gruntownie odświeżono pomnik i dzięki temu nadal cieszy on oczy przechodniów. Niestety, piaskowiec jest materiałem stosunkowo nietrwałym, dlatego już w 2018 r., gdy powstaje ten tekst, wydaje się, że przydałoby się ponowne odnowienie monumentu.

Forma i idee artystyczne

Pomnik Wacława z Szamotuł w Szamotułach ma formę czworokątnego obelisku z płyt wykonanych z piaskowca. Całość wieńczy metalowy, stylizowany instrument – lira, powszechnie rozpoznawalny symbol muzyczny, który już z daleka informuje przechodniów że mijany pomnik ma związek z muzyką.

Na górnej części ścian obelisku umieszczono cztery płaskorzeźby o tematyce nawiązującej do muzyki, którą komponował Wacław z Szamotuł.

  1. Postać Dawida z harfą, umieszczona na płycie czołowej, podkreśla religijny charakter zachowanej twórczości kompozytora. Bezpośrednio odnosi się również do faktu, że Wacław komponował muzykę do biblijnych psalmów, zgodnie z tradycją przypisywanym Dawidowi, królowi Izraela. Monarcha został ukazany dynamicznie, w ruchu. Harfę trzyma on w lewej dłoni, prawą rękę zaś kieruje w górę. Również w górę zwraca głowę. Wygląda tak, jakby prawą ręką właśnie przed chwilą szarpnął struny i teraz śpiewał z akompaniamentem wzbudzonego akordu.
  2. Płyty boczne stanowią kontynuację metafory Dawida psalmisty. Przedstawiają muzykujące postacie aniołów. Jednoznaczną identyfikację umożliwiają typowe anielskie atrybuty – skrzydła. Płaskorzeźba umieszczona z prawej strony płyty czołowej ukazuje anioła, który gra instrumencie dętym, prawdopodobnie na szałamai, używanej w epoce Wacława, a później zastąpionej obojem.
  3. Anioł wyrzeźbiony na lewej od czoła ścianie pomnika śpiewa. Uroczysta pozycja jego ciała przywodzi na myśl śpiew pochwalny „Alleluja”, kierowany bezpośrednio do Boga. Anioł ten trzyma w ręce zagadkowy przedmiot. Nie jest to jednak instrument muzyczny, a raczej zbiór nut. Oba anioły (zarówno ten z lewej, jak i ten prawej strony) niejako wtórują śpiewającemu Dawidowi.
  4. Z tyłu pomnika, czyli po przeciwległej stronie płaskorzeźby z Dawidem, autorzy wyrzeźbili postać, która słucha. Odziany w długą szatę mężczyzna trzyma w prawej dłoni pergaminowy zwój, a lewą rękę przytyka do ucha. Można przyjąć, w kontekście całości, że jest to kompozytor, który słucha muzyki wykonywanej przez anioły i Dawida, aby za chwilę przenieść zapis tych niebiańskich dźwięków na papirus, który trzyma w prawej dłoni. Jest to więc sam Wacław i źródło jego natchnienia – biblijna Księga Psalmów. Rysy twarzy kompozytora pochodzą prawdopodobnie z wyobraźni samych rzeźbiarzy. Nie znamy portretów Wacława z Szamotuł pochodzących z czasów jego życia. Jedyny jego wizerunek zachował się z wieku XIX. To niejako usprawiedliwia swobodę autorów rzeźby. 

    Pod płaskorzeźbą z wizerunkiem króla Dawida umieszczono tekst informujący o idei pomnika oraz o okolicznościach jego wzniesienia:

WACŁAW Z SZAMOTUŁ \ VENCESLAUS SAMOTULINUS \ + 1572 \ DUMA I CHLUBA ~ \ ~ POLSKIEJ SZTUKI \MUZYKĘ POLSKĄ \ NA WIDOWNIĘ ŚWIATA \ ~ WPROWADZIŁ \ NADWORNY KOMPO- \ ZYTOR KRÓLA ~ \ ZYGMUNTA AUGUSTA \ W 375 ROCZNICĘ \ ŚMIERCI RODACY

Zdjęcia Andrzej Bednarski

Pomnik Adama Mickiewicza w Poznaniu, fragment pocztówki z lat 1960-65

O artystach rzeźbiarzach

Warto przy okazji przypomnieć sylwetki autorów szamotulskiego pomnika. Bazyli Wojtowicz (1899-1985) był rzeźbiarzem i pedagogiem. Naukę rzeźby rozpoczął w roku 1923 w Warszawie pod kierunkiem Henryka Kuny. Później kształcił umiejętności w Miejskiej Szkole Sztuk Zdobniczych u prof. Jana Szczepkowskiego, a w roku 1925 wstąpił na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie do pracowni prof. Tadeusza Breyera. Po studiach przeniósł się do Poznania, gdzie w 1936 r. w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych otworzył własną pracownię rzeźby dekoracyjnej, a w roku 1938 – pracownię rzeźby monumentalnej. Podczas II wojny światowej został wysiedlony do Częstochowy, następnie przeniósł się do Warszawy. Po wojnie wrócił do Poznania, by kontynuować pracę pedagogiczną. W 1956 r. został profesorem nadzwyczajnym Państwowej Wyższej Szkoły Plastycznej. W latach 1963–1969 pełnił funkcję prodziekana Wydziału Malarstwa Grafiki i Rzeźby. Od 1969 przeszedł na emeryturę. Jego uczniami, wybitnymi rzeźbiarzami, byli m.in.: Jan Berdyszak, Józef Kopczyński, Anna Krzymańska, Anna Rodzińska, Olgierd Truszyński, Mieczysława Welter. Jego najbardziej znanym dziełem jest pomnik Nike w Poznaniu oraz poznański pomnik Adama Mickiewicza, wykonany również razem z Czesławem Woźniakiem.

Z kolei wspomniany Czesław Woźniak (1905-1982) – również rzeźbiarz i pedagog – podjął naukę w dziedzinie rzeźby w Państwowej Szkole Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego w Poznaniu na Wydziale Rzeźby w Metalu, Brązownictwa i Jubilerstwa w pracowni prof. Jana Wysockiego. Swój warsztat doskonalił w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Został przyjęty do grupy „Plastyka”, z którą wystawiał w Poznaniu i Warszawie. W 1939 r. skończył III rok studiów. Po wojnie podjął pracę w Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu jako starszy asystent. Od 1953 r. był wykładowcą w pracowni Bazylego Wojtowicza. Prowadził zajęcia z form architektoniczno-rzeźbiarskich. Współpracował z prof. Wojtowiczem nie tylko na niwie pedagogicznej, ale również artystycznej. Obaj brali udział jako duet w wielu konkursach rzeźbiarskich i wykonali liczne wspólne realizacje. Jedną z nich jest pomnik Wacława z Szamotuł i pomnik Adama Mickiewicza w Poznaniu.

Źródła informacji

Zdjęcia panoramiczne Ireneusz Walerjańczyk, zdjęcie na górze strony – Jerzy Walkowiak



Inne szamotulskie pomniki

Pomnik Wacława z Szamotuł2021-01-19T00:06:49+01:00

10-lecie odzyskania niepodległości

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły w 1928 roku

Obchody 10-lecia odzyskania niepodległości

Na prośbę burmistrza Konstantego Scholla Polacy wywiesili na swych domach flagi. Najpiękniej wyglądał budynek szamotulskiej poczty, przyozdobiony zielonymi girlandami, w które wpleciono kolorowe lampki elektryczne.

Szamotuły w tamtych czasach były miastem, w którym oprócz Polaków mieszkali Niemcy i Żydzi. Do roku 1922 roku musieli się opowiedzieć, czy przyjmują polskie obywatelstwo, czy też się na to nie decydują i wyjeżdżają z Polski. Sporo osób sprzedało wówczas swoje domy i firmy i wraz z rodzinami wyjechało do Niemiec. Ci, którzy zostali, nie świętowali 10-lecia razem z Polakami, nie przyozdobili swoich domów polskimi flagami. Można to zrozumieć, jednak dziennikarz „Gazety Szamotulskiej” pisał o tym z rozgoryczeniem: „Jest to wielka niewdzięczność, gdy zważymy, że nasze państwo otacza wszystkich obywateli równą pieczołowitością”.

11 listopada wypadał 90 lat temu tak jak w tym roku – w niedzielę. Obchody 10. rocznicy  odzyskania niepodległości trwały dwa dni, rozpoczęły się w sobotę rano. Trudno mówić o jakiejś wyjątkowości tamtych uroczystości, z pewnością dużo ważniejszym wydarzeniem dla mieszkańców miasta było odsłonięcie pomnika Powstańca, które odbyło się we wrześniu następnego roku (por. artykuł http://regionszamotulski.pl/pomnik-powstania-wielkopolskiego/).

Większość tamtych obchodów miała charakter typowy dla rocznic i świąt państwowych. W kościołach odbyły się nabożeństwa, w szkołach akademie „z obfitym programem, na który złożyły się śpiewy, deklamacje i okolicznościowe przemówienie” – relacjonowała „Gazeta Szamotulska”. Uczniowie szkoły podstawowej (powszechnej) uczestniczyli we mszy w kolegiacie. Akademia dla nich odbyła się w poświęconym dwa miesiące wcześniej nowym budynku przy ul. Staszica. Zapewne na korytarzu, bo sali gimnastycznej jeszcze nie było. Młodzież z gimnazjum zebrała się na mszę w kościele św. Krzyża, który w okresie międzywojennym przeznaczony był właśnie na potrzeby duszpasterstwa gimnazjalnego. Nabożeństwo zapewne odprawił wówczas ks. Aleksy Sobaszek – prefekt gimnazjum w latach 1929-1931, w czasie II wojny zamęczony w obozie koncentracyjnym w Dachau, a w 1999 roku ogłoszony błogosławionym. Akademia dla gimnazjum odbyła się w auli budynku przy ul. Piotra Skargi, który został wzniesiony w 1882 roku na potrzeby ówczesnej Szkoły Rolniczej (Landwirstschaftsschule), a od 1919 do 1976 roku stanowił siedzibę Gimnazjum i Liceum im. Piotra Skargi (wspomnienia z lat nauki w tym budynku publikowała na naszym portalu Irena Kuczyńska http://regionszamotulski.pl/budynek-dawnego-liceum/).

Własną akademię z zabawą taneczną urządzili w sobotę jeszcze kolejowcy (pracownicy kolei) z odcinka Rokietnica – Szamotuły – Wronki – Sieraków. Odbyła się ona w sali Strzelnicy, budynku za szamotulskim Jeziorkiem, który należał do Bractwa Strzeleckiego.


Kwatera powstańców i żołnierzy na cmentarzu w Szamotułach. Zdjęcie z lat 20. XX w. Z archiwum Ireneusza Walerjańczyka


O 15.00 odprawiono w kolegiacie specjalne nabożeństwo (nieszpory) żałobne za poległych w walce o wolność Polski. Brali w nim udział przedstawiciele stowarzyszeń ze sztandarami. Później uczestnicy nabożeństwa przeszli na cmentarz; przy kwaterze powstańców złożono wieniec, zapalono znicze i zaciągnięto wartę. Kazanie na cmentarzu wygłosił niezwykle zasłużony dla Szamotuł proboszcz ks. Bolesław Kaźmierski. Apele przy kwaterze powstańców i żołnierzy są organizowane także współcześnie, w przeddzień Wszystkich Świętych. Dziś mają jednak znaczenie symboliczno-patriotyczne, wtedy było to oddanie hołdu i modlitwa za konkretne, pamiętane przez lokalną społeczność osoby. Żyły wówczas nie tylko żony i dzieci poległych, często nieletnie. Żyli nawet rodzice poległych.

Tego samego dnia zorganizowano jeszcze capstrzyk, czyli wieczorny przemarsz ulicami miasta oddziałów i organizacji, które następnego dnia wezmą udział w jakiejś uroczystości. Uczestniczyli w nim: oddział Przysposobienia Wojskowego, Towarzystwo Powstańców i Wojaków, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Kolejowcy oraz Straż Pożarna; przemarsz przez miasto odbył się z orkiestrą.

Główne nabożeństwo z okazji 10-lecia odbyło się w niedzielę, 11 listopada, w kolegiacie. Uczestniczyli w nim przedstawiciele władz Szamotuł z burmistrzem Konstantym Schollem i starostą Bronisławem Ruczyńskim, delegacje stowarzyszeń. Kazanie wygłosił ks. Marian Koszewski.

Przy okazji takich oficjalnych świąt zwykle organizowano pochody, przemarsze. W okresie międzywojennym pochody zwykle maszerowały do kolegiaty, na uroczyste msze, a potem przez Rynek ulicą Dworcową. Od 1929 roku ważnym miejscem, przed którym defilowali przedstawiciele różnych organizacji czy szkół, był stojący obok mostu, w pobliżu kościoła św. Krzyża, pomnik Powstańca. Przedstawiciele miejscowej władzy stawali przed głównym wejściem do starostwa (dziś to wejście do Urzędu Miasta i Gminy) i odbierali pochód. Tak było także 11 listopada 1928 roku. Najpierw pochód uformował się przy budynku dawnego klasztoru, gdzie mieściła się siedziba Powiatowej Komendy Uzupełnień i udał się do Kolegiaty, a po nabożeństwie przemaszerował przez Rynek i ul. Dworcową w okolice 3 Maja.


Tak w latach międzywojennych wyglądały defilady ul. Dworcową przed starostwem (dziś budynek Urzędu Miasta i Gminy). „Jedniodniówka Strzelecka”, Szamotuły, kwiecień 1939 r.


Akademia z udziałem władz i mieszkańców odbyła się wieczorem w tzw. Złotej Sali hotelu Eldorado, czyli w miejscu, gdzie pięć lat później – w 1933 roku – powstało istniejące do dziś kino. Dziś jedyne, wówczas trzecie w Szamotułach. Takie to były czasy! Warto dodać, że za wstęp na tego typu uroczystości był w międzywojniu płatny; w tym wypadku kosztował – w zależności od miejsc – 1 zł, 50 gr lub 20 gr.

W pierwszej części akademii płk Eustachy Serafinowicz, dowódca Powiatowej Komendy Uzupełnień w Szamotułach, przedstawił „długi i dobrze przygotowany odczyt” zatytułowany 10 lat Wolnej i Niepodległej. W programie znalazły się patriotyczne deklamacje, nie mogło zabraknąć występu chóru „Lutnia” pod dyrekcją Tomasza Leśnika. Koło Śpiewacze „Lutnia”, bo taka była oficjalna nazwa, swymi tradycjami sięgało 1905 roku, a w okresie międzywojennym występowało na najważniejszych uroczystościach miejskich i parafialnych, organizowało również własne koncerty, głównie o charakterze charytatywnym.

W drugiej części akademii znalazło się przedstawienie Szaleńcy, czyli „sztuka teatralna na tle historycznym w jednym akcie”, jak zapowiadała „Gazeta Szamotulska”. Przedstawienie wystawiło Koło Sceniczne im. Juliusza Słowackiego, powstałe w końcu 1926 roku i przez następnych pięć lat regularnie wystawiające kilka premier rocznie. Najważniejszą osobą był w nim Wacław Masłowski, nauczyciel szamotulskiego gimnazjum, który w przedstawienia reżyserował, występował w nich jako aktor oraz przygotowywał scenografię, bo przede wszystkim był właśnie malarzem.

Akademię zakończył wspólny śpiew Jeszcze Polska nie zginęła. Można w tym miejscu przypomnieć, że pieśń ta stała się oficjalnym hymnem Polski w lutym 1927 roku. Lektura szamotulskiej prasy, która szczegółowo relacjonowała różne uroczystości, uświadamia, że do tego czasu w podczas różnego typu uroczystości w naszym mieście śpiewano pieśń Boże, coś Polskę.


Członkowie szamotulskiej Rady Miasta i magistratu w czasach obchodów 10-lecia odzyskania niepodległości (zdjęcie wykonano w 1928 r.). W 1. rzędzie 4. od lewej burmistrz Konstanty Scholl. Zdjęcie z archiwum Urszuli Dudzik


Ostatnim elementem obchodów 10. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości były trwające do rana zabawy taneczne. W Szamotułach zorganizowano dwie: w sali hotelu Eldorado oraz w sali Sundmanna. Jak napisał dziennikarz „Gazety Szamotulskiej”, „bawiono się ochoczo do świtu”. W tamtych czasach zabawy taneczne były częste, widać, że szamotulanie lubili i potrafili się bawić, także z okazji, z jakich dziś pewnie zabawy by nie zorganizowano. Nasi przodkowie po tych trwających do rana obchodach 10-lecia mogli czuć się zmęczeni i na pewno 12 listopada potrzebowali odpoczynku.

Ogłoszenia z „Gazety Szamotulskiej” 1928 nr 132

Szkoła Podstawowa nr 1. (L. Wojczyńska, ok. 1932 r.). Zdjęcie z książki Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1939, Muzeum – Zamek Górków, Szamotuły 2000

Budynek Gimnazjum im. Piotra Skargi. „Z Grodu Halszki” 1934 nr 8

Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół” w Szamotułach – nieznane uroczystości z przełomu lat 20. i 30. Zdjęcia z archiwum Jana Kulczaka

Burmistrz Konstanty Scholl i ks. proboszcz Bolesław Kaźmierski to dwie najważniejsze osoby Szamotuł w okresie międzywojennym (na zdjęciu w środku i obok po prawej stronie).  Konstanty Scholl (1874-1930) był pierwszym polskim burmistrzem po odzyskaniu niepodległości, jego nadzwyczaj udaną kadencję przerwała śmierć w wypadku samochodowym. Ks. Bolesław Kaźmierski (1879-1945) był szamotulskim proboszczem od 1913 r. do śmierci. Na fotografii są również Michał Szydlarski (z lewej; szamotulski kupiec, przez 40 lat prowadził sklep z tkaninami i nakryciami głowy, był członkiem Rady Miasta od 1919 r.), Władysław Witkowski (na górze z lewej; jeden z założycieli w 1887 r. w Szamotułach koła (gniazda) Towarzystwa Gimnastycznego Sokół, wieloletni członek zarządu i członek honorowy) oraz Wiktor Krukowski (na górze z prawej; lekarz, od 1926 r. pełniący funkcję lekarza powiatowego, przewodniczący szamotulskiego koła oficerów rezerwy). Fotografię wykonano przed 1928 r. – Władysław Witkowski i Michał Szydlarski zmarli w tym roku.

Zdjęcie z archiwum rodzinnego Urszuli Dudzik – wnuczki Konstantego Scholla.

Ks. Bolesław Kaźmierski. Zdjęcie – Narodowe Archiwum Cyfrowe

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

10-lecie odzyskania niepodległości2018-11-12T16:33:58+01:00

Matka Boża Szamotulska część 1

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Dzieje obrazu Matki Bożej Szamotulskiej. Część 1.

Obraz z kościoła w Szamotułach, czyli … Czarna Madonna

Zapewne większość mieszkańców Szamotuł i okolic słyszała o tym, w jaki sposób obraz określany jako „Matka Boża Pocieszenia” lub „Szamotuł Pani” trafił do szamotulskiej bazyliki kolegiackiej. Warto sobie uświadomić, że powtarzana opowieść opiera się na źródłach historycznych, spisanych w czasie, gdy główni jej bohaterowie jeszcze żyli. Można ją też uzupełnić wieloma interesującymi szczegółami.

Obraz Matki Bożej Pocieszenia z szamotulskiej bazyliki kolegiackiej. Zdjęcie Jarosław Kałużyński

Jan II Kazimierz Waza – grafika (1649 r.), autor Wilhelm Hondius. Źródło Polona.pl

Herb rodziny Wolffów – Lew w błękitnym polu z trzema żółtymi pasami. Herbarz polski ks. Kaspra Niesieckiego

Z Rosji do Szamotuł

Po raz pierwszy historię obrazu w 1666 roku spisał Walenty Jan Wiroboski, urodzony w Szamotułach, wywodzący się z rodziny mieszczańskiej, wykształcony na Akademii Krakowskiej. Wizerunkiem Matki Bożej z Dzieciątkiem Wiroboski był zainteresowany nie tylko jako późniejszy szamotulski kapłan, kanonik kolegiaty szamotulskiej i dziekan tutejszej kapituły. Obraz interesował go także z przyczyn osobistych, sam miał bowiem zostać uzdrowiony dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej Szamotulskiej. Sprawa wydarzeń uznanych za cudowne, które doprowadziły do wydania zgody na publiczny kult wizerunku, przedstawiona zostanie w kolejnym tekście, głównym tematem tego artykułu jest sam obraz i jego pochodzenie.

Tekst Walentego Jana Wiroboskiego umieszczony był w pisanej ręcznie księdze, w większości zawierającej kazania. Była ona przechowywana w archiwum parafialnym, zaginęła prawdopodobnie w czasie wojny, ale zachowały się odpisy z okresu międzywojennego. Przytoczymy go w uwspółcześnionej pisowni.

Descriptio miraculosae imaginis B.M.V. in Arce Szamotuliensi I-mum, Anno Domini 1666 [Opisanie cudownego obrazu Najświętszej Maryi Panny na zamku szamotulskim po raz pierwszy. W roku Pańskim 1666]

Ten obraz wyszedł z Moskwy, który miał jeden Moskwicin przy sobie. Ten wzięty w niewolę (kniaź, to jest u nich wojewoda (u Moskwy) ) od Polaków i w Warszawie zostawał z żoną w więzieniu pod wartą. Pan Aleksander Wolf, starosta feliński,  obornicki i praszecki itd., często nawiedzał go i o obraz Najświętszej Panny upraszał go, aby mu darował, czego on to Moskwicin nie chciał na uproszenie uczynić. Już mu obiecał wyjednać u króla Jana wolny paszport, wolne przejście do Moskwy. Rzekł mu ten Moskwicin: Wolę nie wiedzieć co stracić, aniżeli ten obraz, bo, gdy mam do niego nabożeństwo swoje, wielką w smutkach pociechę czuję, i tym się najbardziej w więzieniu cieszę i mam nadzieję, że mię P. Bóg pocieszy, że prędko stąd wynijdę i w zdrowiu dobrym do swoich powrócę się nazad do Moskwy. Interea [tymczasem] od frasunku on to kniaź Moskwicin zachorzał i umarł w Warszawie. Żona miała przy sobie jego ten obraz. Jegomość pan Aleksander Wolff pilnie około tego chodził, ażeby onego obrazu dostał. Darowała go jemuż żona post multas preces [po wielu prośbach], żeby tylko wolna była i do swoich powróciła się szczęśliwie. Omnibus modis curavit id fieri [starał się o to wszelkimi sposobami]. U króla Jegomości wymógł to pan starosta feliński, że ją odprowadzono na granicę moskiewską. Ten obraz przywiózł z sobą pan Wolff do Szamotuł.

Opisane wydarzenia miały miejsce za czasów króla Jana II Kazimierza z dynastii Wazów. Jego panowanie przypadło na lata od 1648 (od śmierci jego brata Władysława IV) do 1668, w którym to roku król, zmęczony ciągłymi wojnami i  znajdujący się w złym stanie psychicznym, podjął decyzję o abdykacji. W okresie swego panowania był zmuszony do zmagań z trzema różnymi przeciwnikami. W latach 1648-49 i 1651-54 trwała wojna domowa na południowym-wschodzie Rzeczypospolitej, nazywana powstaniem Chmielnickiego. W 1654 roku powstanie to wsparła Rosja, która przeprowadziła inwazję na tereny wschodniej Rzeczypospolitej, co stanowiło to początek wojny polsko-rosyjskiej, trwającej długo, bo prawie 14 lat (1654-1667). W tym samym czasie rozgrywała się też wojna polsko-szwedzka, czyli „potop szwedzki” (1655-1660), który z kolei w znacznym stopniu zniszczył środkową część Rzeczypospolitej, a króla zmusił nawet do opuszczenia na pewien czas granic Rzeczypospolitej.

Wspomniane przez Jana Wiroboskiego wydarzenia najprawdopodobniej wiązały się z fazą wojny polsko-rosyjskiej, która nastąpiła od połowy 1660 roku, kiedy to polskie wojska zaczęły odzyskiwać stracone na skutek inwazji tereny. Bardzo możliwe, że niewymieniany z nazwiska wojewoda rosyjski właśnie wtedy dostał się do niewoli i znalazł się w warszawskim więzieniu. Nie wiadomo, dlaczego tak bardzo Aleksander Wolff zainteresował się obrazem należącym do wojewody. Nie był to obraz wówczas cenny ze względu na swój wiek, gdyż historycy sztuki określają jego powstanie na 1. połowę XVII w. Nie wiadomo, czy Wolff wiedział, że ten typ obrazów jest w Rosji szczególnie otaczany kultem. Do podejmowania – jak wynika z opisu – długotrwałych prób pozyskania obrazu mógł skłonić go sam opór wojewody, jego kult wizerunku. Sam Wolff przed specjalną komisją, powołaną w maju 1665 roku przez biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego zeznał, że ponad rok (prawdopodobnie: od przywiezienia do Szamotuł) obraz leżał zawinięty w tkaninę w kącie kaplicy na zamku w Szamotułach, a on sam zajrzał do niego dopiero w momencie sporządzania rejestru majątku przed planowaną podróżą. Z jednej strony mamy więc długotrwałe starania o obraz, z drugiej – brak zainteresowania nim po przewiezieniu do Szamotuł. W opisie Jana Wiroboskiego i zeznaniu Wolffa można by doszukiwać się pewnej sprzeczności i uznać, że opis pochodzenia obrazu, powstały w czasie, gdy biskup zezwolił już na jego publiczny kult, jest nieco „podkoloryzowany”. Wcale tak jednak być nie musi. Usilne zabiegi o coś, co wydaje się niedostępne, da się przecież psychologicznie pogodzić z postawą zobojętnienia po osiągnięciu celu.

Aleksander Wolff w dokumentach z lat 60. XVII w. nazywany jest czasem „właścicielem” lub „panem Szamotuł”, nie do końca są to jednak sformułowania prawdziwe. Rodzina Wolffów w tym czasie zamieszkiwała w Polsce na Pomorzu i w Inflantach, Aleksander Ludwik być może urodził się w Jani pod Pelplinem, gdzie znajdował się majątek jego rodziców. Rodzina Wolffów pozostawała w bliskich relacjach z dworem Wazów, ojciec Jan przed zawarciem małżeństwa był pułkownikiem gwardii królewskiej, a sam Aleksander był dworzaninem króla Jana Kazimierza od początku jego panowania.

W styczniu 1658 roku Aleksander Wolff ożenił się z Jadwigą z domu Gułtowską (najbliższą kuzynką hetmana Jana Sobieskiego, późniejszego króla). Jadwiga była wdową po Stanisławie Kostce, ostatnim dziedzicu Szamotuł z rodziny Kostków. Ślub odbył się w szamotulskiej kolegiacie, a udzielił go ówczesny biskup poznański Wojciech Tolibowski herbu Nałęcz. Dziedziczkami majątku po ojcu Stanisławie Kostce były córki Joanna i Ludwika, matka zaś prawdopodobnie miała w Szamotułach dożywocie. Aleksander Wolff nie był zatem właścicielem Szamotuł, przebywał tu kilkanaście lat (i to z przerwami na długie podróże), do śmierci żony w 1670 lub 1671 roku. Majątek po ojcu Stanisławie Kostce – Szamotuły i Wronki – stał się posagiem Ludwiki Kostkówny, która po śmierci matki wyszła za Jana Korzbok Łąckiego, podkomorzego wschowskiego i późniejszego kasztelana kaliskiego. To właśnie Jan Korzbok Łącki w 1675 roku oddał starszy z szamotulskich zamków – Zamek Świdwiński franciszkanom reformatom, a ci na jego miejscu wznieśli zabudowania klasztorne. W 1683 roku wziął udział w wyprawie pod Wiedeń, być może zabrał na nią obraz Matki Bożej Szamotulskiej.

Po opuszczeniu Szamotuł Aleksander Wolff utrzymywał kontakty z kolejnymi władcami, wielokrotnie spotykał się z nimi, doradzał i uczestniczył w niektórych wyprawach. Był wykonawcą testamentu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, zmarłego w 1673 roku. W styczniu 1676 roku brał udział w podwójnym pochówku królewskim w podziemiach katedry na Wawelu. Chowano tam wówczas razem króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego i – również bliskiego Aleksandrowi Wolffowi – Jana Kazimierza, zmarłego we Francji w 1672 roku.  Po uroczystościach pogrzebowych odbyła się koronacja Jana III Sobieskiego, jak wspomniano, najbliższego kuzyna zmarłej żony Wolffa. Od trzech lat Aleksander Wolff był już wtedy opatem klasztoru cysterskiego w Pelplinie, w wyborze na to stanowisko poparli go zresztą i Michał Korybut Wiśniowiecki, i Jan Sobieski. W 1676 roku w klasztorze pelplińskim podejmował króla Jana III Sobieskiego i królową Marię Kazimierę. Zmarł w końcu 1678 roku.

Ikona

Obraz umieszczony w 1666 roku w szamotulskim kościele św. Stanisława Biskupa jest ikoną Matki Bożej z Dzieciątkiem. Ma niewielkie rozmiary (32,5 x 26,5 cm), pierwotnie przeznaczony był najprawdopodobniej do domowego (prywatnego) kultu. Został namalowany temperą na desce. Od samego początku w Szamotułach znano jego pochodzenie, co potwierdzają zachowane źródła, w których określa się go jako „obraz Najświętszej Panny Moskiewskiej” (zeznanie świadka, 1665 rok), a opisuje w ten sposób: „Ten obraz jest moskiewski, niewielki, szeroki i długi na piędzi dwie, mniej albo więcej, greckiej kompozycyi, malatury moskiewskiej, na desce odmalowany, blaszkami złocistemi po bokach przyozdobiony” (opis z zaginionej księgi parafialnej, przytoczony przez Józefa Łukaszewicza w jego pracy opublikowanej w 1858 roku).

Szamotulską Matkę Bożą ze względu na sposób przedstawienia postaci należy uznać za ikonę  „Matki Bożej Kazańskiej”, na Rusi właśnie te ikony należały do szczególnie popularnych i darzono je wyjątkową czcią. Uznać je należy za wariant typu „Hodegetria” (z języka greckiego – przewodniczka, wskazująca drogę). Na ikonach tych Matka Boża przedstawiona jest w półpostaci (od pasa w górę), na ręce, najczęściej lewej, trzyma Jezusa, a drugą ręką pokazuje Syna. Ikony te wyrażają myśl teologiczną, że Maryja prowadzi do Chrystusa. Jezus na tych ikonach jest wielkości dziecka, ale rysy twarzy ma człowieka dorosłego, co podkreślać ma jego dojrzałość duchową. Prawą rękę zazwyczaj unosi w geście błogosławieństwa, a w lewej trzyma zwój lub księgę. Realizacją takiego typu ikonograficznego jest na przykład obraz Matki Bożej Częstochowskiej, której kopie znajdują się także w innych sanktuariach Polski, na przykład w Dąbrówce Kościelnej w archidiecezji gnieźnieńskiej.

Ikony Matki Bożej Kazańskiej ukazują Maryję jedynie do wysokości ramion. Przed nią, trochę z lewego boku, widać postać Jezusa, jakby stojącego na niewidocznych na obrazie kolanach Matki. Głowa Maryi jest nieco pochylona w stronę Syna. Matka Boża Kazańska jest dość późnym typem Hodegetrii, gdyż w cudowny sposób pojawić się miała dopiero w 1579 roku. Swoją szczególną sławę ikona zyskała kilkanaście lat później, w czasie wojny polsko-rosyjskiej (1609-1618) za panowania Zygmunta III Wazy. Obraz Matki Bożej Kazańskiej miał przyczynić się w 1612 roku do pokonania okupujących moskiewski Kreml Polaków. W 1649 roku car Aleksy Romanow ogłosił dzień 22 października (współcześnie, zgodnie z kalendarzem gregoriańskim to 4 listopada) świętem ogólnorosyjskim jako upamiętnienie zwycięstwa nad Polakami; z tej samej okazji dzień ten stał się też w cerkwi świętem Matki Bożej Kazańskiej. Można dodać, że do święta tego w Rosji powrócono w 2004 roku, ustanawiając tego dnia Dzień  Jedności Narodowej, w miejsce zlikwidowanych obchodów wybuchu rewolucji październikowej, które obchodzono 7 listopada.

Ten sam car Aleksy w 1654 roku rozpoczął kolejną wojnę z Rzeczpospolitą – tę, podczas której w polskiej niewoli znalazł się nieznany z imienia i nazwiska kniaź, właściciel ikony Matki Bożej Kazańskiej, która trafiła potem do Szamotuł. Czy ów „Moskwicin” znał tę dodatkową symbolikę ikony? Zapisano, że modlił się przed nią o powrót do swoich, do Moskwy, a powrót ten nastąpiłby na pewno, gdyby Rosja w wojnie z Polakami zwyciężyła. Ikona znalazła się jednak w Szamotułach, zaczęto ją nazywać Matką Bożą Szamotulską i o jej wstawiennictwo w wojnach prosili już polscy królowie.

Czarna Madonna

Jeśli dziś mówi się o Czarnej Madonnie, ma się na myśli wizerunek Matki Bożej Częstochowskiej. Ciemne twarze pojawiają się także na innych ikonach, co niektórzy wiążą z techniką ich wykonania, inni z oddziaływaniem kolejnych warstw werniksu. Twarze na szamotulskiej ikonie też są dość ciemne i nie należy tego kojarzyć z wpływem konserwacji.

Na tę ciemną barwę zwracano od samego początku obecności obrazu w kościele w Szamotułach. Na końcu księgi wydanej w 1687 roku, a zawierającej akta komisji orzekającej 20 lat wcześniej o cudowności obrazu, na samym końcu znalazły się pisane po polsku inskrypcje – napisy, które miały być umieszczone przy obrazie:

Czarna lubom jest,
jestem jednak wdzięczna.
W Oczach Synowskich
Matka nader śliczna.

Sprawiedliwości Słońce mię przejęło
I twarzy mojej nieco przypaliło.
Nie uważajcie odmiany takowej
Jest to albowiem dzieło Boskiej głowy.

A więc jednak – Czarna Madonna!




Bibliografia:

Herbarz polski ks. Kaspra Niesieckiego, t, 9, Lipsk 1842, 395-398.

Józef Łukaszewicz, Krótki opis historyczny kościołów parochialnych […] w dawnej diecezyj poznańskiej, t. 1, Poznań 1858, s. 302.

Krzysztof Jodłowski, Starodruk „Wielkimi Wsławiona Cudami” opisujący dzieje cudownego obrazu Matki Boskiej z Szamotuł i łaski przy nim wyproszone – przyczynek do historii kultury religijnej doby baroku w Wielkopolsce, „Ochrona Zabytków” 1999, t. 52, nr 206, s. 304-311.

Piotr Nowak, Dzieje bazyliki kolegiackiej oraz parafii Matki Bożej Pocieszenia i św. Stanisława Biskupa, Szamotuły 2018.

Józef Piszczek, Materiały do historii cudownego obrazu Matki Boskiej Szamotulskiej, „Tygodnik Parafii Szamotulskiej” 1938 nr 8-15, 17-18, 21-40, 42, 44-46, 49-52; 1939 nr 1-5, 9-12, 15, 19, 22, 24, 27, 29, 31, 33-34.

Wielkimi wsławiona cudami w obrazie sławnej kollegiaty szamotulskiej Najdostojniejsza Jedynego Boga Matka Maria, w roku 1666 dnia 15 maja światu polskiemu za cudowną ogłoszona, a w roku 1687 za pozwoleniem Jaśnie Wielmożnego Jegomości Księdza Hieronima z Wielkiego Chrzęstowa Wierzbowskiego (…) a za pilnym staraniem wielebnego duchowieństwa do druku z cudami podana, ku większej Chwale Bożej i czci Boga Rodzicy Panny, Poznań 1687.

Walenty Jan Wiroboski, Descriptio miraculosae imaginis BMV in Arce Szamotulensi I-um. Anno 1666, za: „Tygodnik Parafii Szamotulskiej” 1938 nr 11.

Matka Boża Częstochowska – typ ikony Hodegetria, w klasztorze na Jasnej Górze od 1384 r.

Współczesna kopia szamotulskiej ikony, autor Tomasz Matusewicz

Rycina z książki Wielkimi wsławiona cudami w obrazie sławnej kollegiaty szamotulskiej… (1687 r.). Zachowano układ postaci, w stosunku do obrazu Matki Bożej Szamotulskiej zmienione zostały proporcje i rysy twarzy postaci

Matka Boża Kazańska – XIX w. Ikona z kolekcji Muzeum – Zamku Górków w Szamotułach

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Matka Boża Szamotulska część 12018-09-09T19:33:16+02:00

Szamotulskie sklepy w PRL-u 2

Szamotulskie sklepy w „drugiej połowie” PRL-u

część 2. Handel poza Rynkiem

 

Jakiś czas temu na facebookowym profilu naszego portalu zapytaliśmy czytelników o nazwy dawnych szamotulskich sklepów. Odzew był bardzo duży, posypały się wspomnienia…

Pierwszy kierunek od Rynku, który chciałabym opisać, to ul. Wroniecka, wówczas gen. Karola Świerczewskiego. Najpierw dom, którego dwie części mają różne adresy: Rynek 13 i Wroniecka 1. Jak wspomniałam w poprzedniej części artykułu , w moim dzieciństwie pod numerem 13. był placyk po wyburzonej kamienicy, na którym stały niewielkie pawilony. W budynku obok (Wroniecka 1) mieścił się pierwszy sklep Buszewka w Szamotułach i pasmanteria, a wcześniej zegarmistrz. Dzisiejszy budynek powstał dla Banku Gospodarki Żywnościowej, który zajął wówczas pomieszczenia na piętrze, i dla RKS-u Buszewko, który objął przestrzenie handlowe na parterze. Na przełomie lat 80. i 90. mieścił się tu jeden ze sklepów Buszewka i bar Halszka.

Wroniecka 3 ‒ pod tym adresem chyba przez całe moje dzieciństwo działał sklep rybny, wyłożony płytkami, ze zbiornikami, w których pływały ryby. Na Wronieckiej 5 mieścił się sklep z kapeluszami (Fręśko) i – na narożniku z Kościelną – spożywczy MHD z kierowniczką Ludwiką Narożną (mówiło się więc „U Ludki” lub „U Luty”). Na przeciwnym rogu, chyba od lat 50., działał sklep mleczno-nabiałowy (niektórzy pamiętają, jak chodzili tam z kankami po mleko), potem spożywczy sam samoobsługowy, z którego w 2. połowie lat 70. wyodrębniono dwa lokale: narożny spożywczy i Nastolatkę. Po kilkunastu latach Nastolatka trafiła do budynku naprzeciwko, a jej miejsce zajął sklep Sportowy. Dalej pamiętam fryzjera (Skarupska), odzieżowy MHD, potem kiosk po schodkach, a blisko skrzyżowania z Kapłańską sklep spożywczy.

Po prawej stronie Wronieckiej, gdzie działa duży sklep odzieżowy (Wroniecka 4), kiedyś był sklep z telewizorami Witolda Trojanowskiego, a wcześniej dwa lokale: z trumnami i motoryzacyjny z obiegową nazwą od nazwiska właściciela U Koli (przeniósł się potem dalej, pod nr 16).

Po prawej, już za Kościelną, mieściła się Cukiernia Halszka. Tę nazwę odczytuję z archiwalnego zdjęcia, sama jej jednak nie pamiętam, raczej tylko to, że ciastka i lody kupowano U Kasperskiego (Wroniecka 10). Tam gdzie dziś znajduje się zakład szklarski i oprawa obrazów Mizgalskiego, mieścił się sklep z firankami i dywanami. Zakład Mizgalskiego to szamotulska firma o tradycji sięgającej 2. połowy XIX w. (1886 r.), w czasach, o których piszę, do zakładu wchodziło się z boku, od ul. Piekarskiej.

W domu nr 16 – przed jego przebudową – znajdował się sklep warzywniczy, o którym mówiło się U Miężała. Obok działał sklep Auto Moto – z częściami motoryzacyjnymi, ale także np. wózkami dziecięcymi, czyli wspominany już sklep U Koli. Wielu szamotulan pamięta, jak właściciel żegnał klientów, którzy dokonali u niego zakupu, słowami „Niech się psuje” (żebyś do mnie wrócił).

Szamotulanie starszego i średniego pokolenia ciepło wspominają piekarnię Ignacego Czwojdy (nr 20), o której pisałam w odrębnym tekście (http://regionszamotulski.pl/ignacy-czwojda-piekarz/). Wiele osób z pewnością dobrze pamięta istniejącą jeszcze do końca lat 90. kawiarnię Pod Basztą (prowadziło ją WSS „Społem”; kawiarnię wspominała ją u nas na portalu Irena Kuczyńska http://regionszamotulski.pl/dawne-szamotulskie-restauracje/). Obok znajdowała się sala, w której odbywały się zabawy i dyskoteki. Dziś uczestnicy niektórych imprez otrzymują papierowe opaski na rękę, wtedy swego rodzaju biletem była odbita na ręce pieczątka.

Dużo emocji wiąże się ze smakami dzieciństwa. Wiele osób do dziś wspomina lizaki, gumę do żucia Donald, ciepłe lody i oranżadę w szklanych butelkach z porcelanowym korkiem, zamykanych w charakterystyczny sposób. Niektórzy te stanowiące w PRL-u rarytasy kosztowali w sklepie położonym na rogu Wronieckiej i Kapłańskiej (przeciwległym do kawiarni Pod Basztą), nazywanym U Frankego. Ja lepiej pamiętam mały sklepik na rogu Kościelnej i Braci Czeskich (wejście od tej ostatniej ulicy) z obiegową nazwą od nazwiska właścicielki lub przekształconego nazwiska: U Ekiertowej lub U Ekiertki.

Jeśli już mowa o ul. Kościelnej, warto wymienić jeszcze trzy miejsca przy niej. Pierwszy to mieszczący się w budynku (nr 5) kiosk Ruchu, o którym mówiło się U Palickiej. W kiosku znajdowała się również kolektura Koziołków (Poznańskiej Gry Liczbowej Koziołki). Gra ta istniała w latach 1958-1982, a dochód z niej przeznaczony był na inwestycje w Wielkopolsce. Moja rodzina w pewnym sensie stała się nawet zakładnikiem tej gry, bo zawsze obstawiała te same liczby i trudno było przerwać to w obawie, że właśnie wtedy padnie główna wygrana.

Drugie miejsce to bar Wiwat (należący do PSS „Społem”), powstały w połowie lat 70., przeznaczony dla gości, którzy głównie mają potrzebę wypicia (pod tym względem Wiwat zastąpił zlikwidowany wówczas bar Zagłoba). Myślę, że klienci tego „przybytku” nie zdawali sobie sprawy, że intencją twórcy jego nazwy było uczczenie elementu kultury ludowej ‒ regionalnego tańca. Ta sama myśl przyświecała nadaniu nazwy Maryna restauracji powstałej mniej więcej w tym samym czasie przy ul. Kapłańskiej. W tym wypadku Maryna to nie imię dziewczyny, a instrument basowy ludowej kapeli szamotulskiej. O ile nikomu z szamotulan nie przyszłoby chyba do głowy pójście na obiad do Wiwatu, o tyle Maryna przez kilka dziesięcioleci była popularnym miejscem obiadowym. Ilu szamotulan bawiło się tam na weselach, zabawach czy spotykało się przy smutniejszych okazjach ‒ stypach! Tamtejsza kuchnia była smaczna, niektórzy z sentymentem wspominają gotowaną tam polewkę. W 2. połowie lat 70. tamtejsza kuchnia zdobyła nagrodę – Srebrną Patelnię.

I jeszcze jedno miejsce ‒ sklep rzeźnicki Jądrzyka w osobnym budyneczku przy Kościelnej (w tym miejscu od 1972 roku przez 10 lat, później na rogu Poznańskiej i Sukienniczej, a od lat 90. na Poznańskiej 11). To też szamotulska firma z długimi tradycjami, bo założona przez Leona Jądrzyka w 1924 roku, kontynuowana przez synów Gustawa i Bolesława. Od połowy lat 90. działa już tylko jako sklep mięsny, bez własnego wyrobu. Warto spojrzeć na wiszący w sklepie przy Poznańskiej 11 dawny sztandar cechu rzeźników. W pobliżu rzeźni znajdował się sklep Tania Jatka, czyli sklep, w którym sprzedawano mięso gorszej jakości. Potem w tym miejscu pojawił się sklep rzeźnicki firmy Miko, od imienia popularnego sprzedawcy nazywany sklepem U Grzesia.

W północnej części miasta mieściły się sklep spożywczy o obiegowej nazwie U Turka (plac Sienkiewicza 2), rzeźnicki o długiej tradycji (w tamtych czasach GS-u, potem prywatny, pl. Sienkiewicza 5), monopolowo-delikatesowy Krakus (pl. Sienkiewicza 9) z pięknym wystrojem – meblami z Obornickich Fabryk Mebli. Od 1983 r. do dziś działa sklep spożywczo-przemysłowy Marii Nadolnej (al. 1 Maja 4, początkowo w małym domku). Dalej mieścił się sklep spożywczy w pawilonie obok numeru 34, ze względu na wygląd budynku określany obiegowo jako Kamieniołomy lub Kamieniok. I obok, powstały w latach 80., duży pawilon Dębiny. Ostatni był sklep spożywczy PSS, położony już za torami przy Ostrorogskiej 12A.

W tej samej części miasta znajdował się spożywczy U Błocha przy Powstańców Wlkp. i najbardziej oddalony spożywczy na Zielonej przy lasku. Był jeszcze sklep, do którego w przerwy biegało się ze szkoły nr 3 i technikum rolniczego ‒ Pawilon na rogu Szczuczyńskiej i Zamkowej. Atrakcją dla mojego pokolenia była kupowana tam oranżada w proszku. Wysypywało się na tyle dłoni, ile w danym momencie się po nią wyciągnęło, a potem zlizywało. Ewentualnie można była nalać na dłoń trochę wody ze stojącej obok pompy.

ul. Wroniecka (kamienica na rogu z Kościelną)

Wroniecka 10

ul. Wroniecka

ul. Kościelna

ul. Kapłańska

al. 1 Maja

ul. Szczuczyńska (róg Zamkowej)

ul. Zielona

Dziś to al. Jana Pawła II, wówczas tej ulicy jeszcze nie było i mówiło się, że sklep jest przy Kołłątaja

ul. Obornicka (róg Kiszewskiej)

Kolejny kierunek od Rynku to Poznańska. Po prawej stronie w okresie mojego dzieciństwa był sklep warzywniczy, o którym mówiło się U Pietrzaka (później U Walczaka), a dalej fryzjer (Neumannowie, potem córka Irena Schmidt).

Po lewej stronie, na narożniku Poznańskiej i Wodnej znajdował się oddział PKO, w 2. połowie lat 70. przeniesiony na Rynek. Potem działał tam jeden ze sklepów Buszewka, na przełomie lat 80. i 90. można tam było kupić także różne artykuły z importu. Obok (Poznańska 30) mieścił się sklep elektryczny (U Gierczyńskiego).

Pod kolejnymi adresami przy Poznańskiej (5, 7 i 9) mieściły się firmy i sklepy braci Grygierów (szamotulanie mówią częściej Grygrów, ale nie jest to forma poprawna językowo): Leona (szewca), Stanisława (rzeźnika) i Wacława (piekarza) oraz ich potomków. Leon Grygier jako szewc (nr 5) nie zajmował się wówczas tylko naprawą obuwia, ale wyrabiał je także na zamówienie (ciepłe buty zimowe zamawiane u Grygiera wspominała Ewa Budzyńska-Krygier). W sklepie w domu Leona Grygiera w tamtych czasach był sklep odzieżowy, potem – już po przejęciu go przez właścicieli – buty i kwiaty, które hodowali synowie Leona. Rzeźnik Stanisław Grygier założył firmę w 1930 r. Po wojnie otworzył sklep pod numerem 7., w 1950 r. odebrało mu go państwo i dawny właściciel pracował w nim jako sprzedawca. Do dziś w sklepie wiszą stare haki do mięsa i wędlin, które, jak wspomina córka Stanisława, kiedyś obwieszone były aż po sam sufit. Właściciele odzyskali sklep na początku lat 90. i do dziś prowadzą go Jessowie (Arkadiusz Jessa jest wnukiem Stanisława Grygiera). Pod numerem 9. Mieścił się sklep piekarniczy Wacława Grygiera, ja jednak pamiętam czasy, kiedy był tam sklep z elegancką odzieżą (wtedy mówiono: butik). W tym samym domu przez ponad 30 lat, do połowy lat 80., znajdował się też zakład zegarmistrza Edwarda Duraka.

W kolejnym domu (Poznańska 11) przez wiele lat mieścił się sklep obuwniczy (w latach 90. także rybny) i sklep z torebkami, paskami i rękawiczkami (tam gdzie wspominany już sklep mięsny Jądrzyków), oba prowadzone przez tę samą firmę z Poznania (Otex). Dalsza część ulicy wygląda dziś inaczej niż kiedyś. Na miejscu starych, niskich domków powstały nowe kamienice. Z czasów mojego dzieciństwa pamiętam dwa zakłady rymarsko-kaletnicze: Skrzypczaka (potem przeniesiony na drugą stronę ulicy) i Nowaka. Wiosną do zakładu rymarskiego Skrzypczaka wchodziło się też po truskawki. Ten zapach truskawek pomieszany z zapachem skór jest dla mnie ciągle bardzo silnym wspomnieniem. Przed mostkiem, jeszcze chyba w latach 70., powstał zakład fotograficzny Janusza Piszczoły.

Wielu szamotulan dobrze pamięta mały sklep monopolowy, obiegowo nazywany Kubuś, U Kubusia przy Poznańskiej 21. Obok mieścił się sklep spożywczy Agatka. Nazwa Kubuś była tak popularna, że gdy rodzina Kubowiczów (stąd Kubuś) na początku lat 90. otworzyła tam duży sklep z tapetami, nazwę tę umieszczono w formie szyldu na domu. Trzeba wspomnieć też nieduży sklep spożywczy (mleczny), nazywany od imienia kierowniczki U Krysi (Krystyny Ciesielskiej) (Poznańska 18). W tamtych czasach mleko i śmietanę sprzedawano w szklanych butelkach z aluminiowym kapslem, trzeba było uważać, żeby przypadkowo go czymś nie przebić. Butelki stały w pojemnikach z metalowych cienkich prętów. Kiedy w 2. połowie lat 70. zaczęły się problemy z masłem, towaru tego nie było w stałym obrocie, lecz wprowadzono zasadę, że dostawę z danego dnia sprzedaje się o godzinie 15. Trzeba było przyjść trochę wcześniej i stanąć w kolejce. Często nie starczało dla wszystkich chętnych z kolejki, czasami jednak można było kilka razy „obrócić” i kupić więcej niż jedną kostkę. To dopiero była radość! Można w tym miejscu wspomnieć także o kolejkach tak zwanych osób uprzywilejowanych, które ustawiały się z drugiej strony w stosunku do „normalnej” kolejki. Miały w niej prawo stanąć kobiety ciężarne, osoby dziećmi na rękach oraz kombatanci. Zdarzały się nawet wypożyczenia dzieci!

Już pod koniec Poznańskiej (nr 22) w domu należącym do rodziny Sundmannów mieścił się punkt pocztowy, nazywany Małą Pocztą. W tym samym miejscu powstał w końcu lat 80. – już prowadzony przez właścicieli kamienicy sklep obuwniczy Complex.  Moda nazewnicza była wtedy właśnie taka: dobrze, gdy nazwa ma obce brzmienie i zawiera -ex (jak Pewex, choć ta ostatnia nazwa była skrótowcem). Szamotulanie i tak zresztą woleli w tym przypadku posługiwać się obiegową nazwą U Sundmanna. Dla pokolenia, którego młodość przypadła na początek lat 90., ważnym miejscem był też klub Jocker – już w nowym stylu. Działał on w pomieszczeniach dawnego przedszkola Bolek i Lolek, śmialiśmy się, że dawni wychowankowie dorośli, ale nadal chodzą w to samo miejsce. W tym samym okresie krótko działała dyskoteka Pod Bykiem, w Sali Sundmanna, niezwykle ważnym dla starszego pokolenia szamotulan miejscu koncertów i przedstawień, po raz ostatni brzmiała wtedy muzyka.

W 2. połowie lat 80. na narożniku ul. Lipowej (wówczas Marchlewskiego) i Rolnej powstał duży, jak na tamte czasy, samoobsługowy sklep spożywczy Delicja (należący do PSS „Społem”). Pamiętam, że moja polonistyczna rodzina (łącznie ze mną) denerwowała się, bo rzeczownik, od którego utworzono nazwę, występuje tylko w liczbie mnogiej (delicje), nazwa była zatem niepoprawna językowo.

Dalej na Lipowej był nie istniejący już drewniany pawilon spożywczo-warzywny, nazywany obiegowo Zieleniakiem, a naprzeciw (Lipowa 6a) znajdował się Eldom (obiegowo także U Kołdykowej, od nazwiska kierowniczki Danuty Kołdyki). Można tam było kupić lodówki, pralki, elektryczne maszyny do szycia, suszarki do włosów itp., ale w sprzedaży były także, na przykład, rowery. Był to jeden z dwóch sklepów (drugim był Pawilon Meblowy lub po prostu Meblowy przy Sportowej), do których stały wielodniowe kolejki, w których tworzyły się tzw. komitety kolejkowe, przygotowujące listy obecności i sprawdzające je o określonych godzinach.  Zawiązywały się nowe znajomości, niektórzy w kolejce spędzali swój cały urlop wypoczynkowy. Pojawili się też niemal zawodowi „stacze”, czyli osoby, które za pewną dodatkową opłatą godziły się stać za kogoś w kolejce i kupić towar za jego pieniądze.

W drugiej połowie lat 70. między ul. Kołłątaja i Lipową powstał, istniejący do dziś, pawilon z samoobsługowym sklepem spożywczym PSS „Społem” i sklepem elektrycznym. W pobliżu w bloku mieszkał ówczesny naczelnik miasta Czesław Zasada, brat najważniejszej osoby w województwie – 1. sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR, stąd sklep szybko zyskał obiegową nazwę Zasadówka. Przychodziło się tam lub przyjeżdżało z innych części miasta i spoza niego, bo sklep traktowany był jako wizytówka i wyraźnie lepiej zaopatrzony.

Z dzieciństwa pamiętam nie istniejący dziś Sam na rogu Lipowej i Gąsawskiej. Był to wykonany z płyty lub blachy pawilon. Kupowało się tam cukierki malinki i drugi rodzaj ‒ groszki (wielokolorowe i brązowe) w płaskich okrągłych plastikowych pudełkach. Cukierki wysypywało się na rękę lub wprost do ust przez umieszczoną z boku dziurkę, a po opróżnieniu pudełka wykorzystywało się je do zabawy w radiotelefon.

Ja mieszkałam w bloku przy Obornickiej 9. Najpierw na parterze bloku mieścił się zakład fryzjerski i złotnik, a później sklep mięsny RKS Buszewko. Ludzie, często z innych miejscowości, nawet z Poznania, ustawiali się w kolejkę w godzinach nocnych. Nie było tu listy kolejkowej, więc trzeba było stać cały czas. Trudno wymagać, żeby ludzie spędzali ten czas w całkowitym milczeniu. Głosy niosły się tak, że w nocy nie można było w naszym mieszkaniu otworzyć okien. W sąsiednim bloku (Obornicka 7) znajdował się punkt usługowy o zabawnej nazwie Praktyczna Pani.

Przy Obornickiej ważny był też sklep spożywczy w bloku na rogu z Kiszewską (Kiszewska 2) i po drugiej stronie ulicy bar (pawilon Gastronomiczny ‒ głosił szyld) o obiegowej nazwie Akwarium. Pawilon w znacznej części był przeszklony. O nazwie zadecydował jeszcze inny wzgląd. Ja jako dziecko kupowałam tam głównie lizaki ‒ czerwone kogutki i kurki, głównie jednak kupowało się tam piwo. Panowie, siedzący przy oknie przez całe popołudnie, popijający ze szklanych kufli, wyglądali jak ryby w akwarium. Najdalej położony w tym kierunku był nie istniejący już sklep spożywczy przy Spółdzielczej 11.

I ostatni kierunek od Rynku ‒ Dworcowa. Po prawej stronie najpierw mieścił się sklep odzieżowy Dworcowa 4 (potem były tam też rowery). Dla mnie jako dziecka najważniejsza była tu Bombonierka, czyli pachnący czekoladą sklep ze słodyczami i alkoholem (Dworcowa 6). W tym samym domu mieścił się też zakład fryzjerski, prowadzony przez małżeństwo – Janinę Górną i Mieczysława Mroziewicza. To był pierwszy fryzjer, do którego chodziłam. Lubiłam to miejsce, ale trochę bałam się maszynki do golenia. Pamiętam charakterystyczny fotel dla klienta, z przymocowanym obok  i jeżdżącym dookoła siedzeniem dla fryzjera. Pamiętam też, jak o wiszący w pobliżu drzwi kawałek skóry ostrzono brzytwę. Dalej po tej samej stronie ulicy był jeszcze sklep z tkaninami (Dworcowa 8).

Na początku Dworcowej, po lewej stronie, mieściła się siedziba spółdzielni kominiarzy, dalej oddział PTTK i obok budynku kina restauracja Popularna. Nie pamiętam, czy byłam tam kiedyś, z opowieści innych osób wiem, że ze względu na zamontowane tam drzwi wahadłowe, przez które kelner wyrzucał niepożądanych klientów, lokal ten nazywany był obiegowo Wyrzutnią.

W pawilonie naprzeciw kościoła św. Krzyża przez jakiś czas mieścił się Dom Książki, później spożywczy o nazwie Sezam. Dalej, na rogu Franciszkańskiej, stał nie istniejący już pawilon owocowo-warzywny U Lemoniady (od przezwiska właściciela – Januszaka) .

Ten kierunek od połowy lat 70. był szczególnie ważny ze względu na Dom Handlowy, należący do PZGS-u. Byliśmy bardzo dumni, gdy go uruchomiono. W pierwszym okresie na dole mieściły się artykuły żelazno-budowlane, wkrótce jednak sklep w całości został przeznaczony na odzież i obuwie. W stanie wojennym, na kartki, mój brat kupił tam jedyną stojącą parę butów rozmiar 46 i powiedział sprzedawczyni, że teraz może ogłosić upadłość. Spojrzała zdziwiona – takie kategorie przecież wtedy u nas nie funkcjonowały. My współczuliśmy sprzedawcom, którzy przez cały czas stali przy pustych półkach, bo to musiało być strasznie frustrujące. Nie było też wówczas czegoś takiego w sklepach odzieżowych jak podział na sezony i pory roku. Kiedyś w środku lata kupiłam sobie w Domu Handlowym ciepły płaszcz. Oczywiście, byłam bardzo zadowolona, bo czasy były takie, że towaru się nie „kupowało”, a „zdobywało”. Później, już w „nowych czasach” na piętrze były meble, a nawet – krótko – pierwsza w Szamotułach Biedronka.

Dalej, idąc w stronę Dworca, mieliśmy sklep metalowy U Dominiaka przy Urzędzie Miasta i Gminy, za nim z tyłu ogrodniczo-nasienny, a naprzeciw sklepy rzeźnicki i nabiałowy.

Za skrzyżowaniem z Wojska Polskiego mieścił się sklep motoryzacyjny U Koerpla (w przyziemiu Dworcowej 32) i po drugiej stronie ulicy pierwszy szamotulski komis w piwnicy budynku nr 33.

W tej części miasta znajdował się sklep spożywczy Szamotulanka (ul. 3 Maja 3, wtedy Dzierżyńskiego), niemal naprzeciw szamotulskiej mleczarni. Obok był jeszcze mały sklep owocowo- warzywny i monopolowy w nie istniejącym małym domku, na którego miejscu powstał potem sklep Bajbus.

Dalej, na Sportowej, restauracja Ustronie, której zniszczony budynek straszył przez ćwierć wieku od likwidacji. Dla mieszkańców powstającego od połowy lat 70. Osiedla Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (w skrócie nazywanym Os. Przyjaźni), wokół ul. Findera (dziś Kolarska) ważne były tzw. sklep spożywczy W blokach (Sportowa 29) i Mleczny (pawilon, gdzie obecnie znajduje się oddział pocztowy). W tych czasach istniał też już kolejny szamotulski Zieleniak (Sportowa przy mostku) i Warzywniak Wojewódzkiej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej na rogu Łąkowej i Pływackiej (dawnej Buczka).

Wspomnieć trzeba by jeszcze powstały chyba na przełomie lat 70. i 80. budynek Spółdzielni Mieszkaniowej przy ul. Łąkowej. Mieścił się tam duży sklep spożywczy PSS „Społem”, druga w miecie apteka (później nadano jej nazw Osiedlowa), punkty usługowe Praktyczna Pani, fryzjer, w tamtych czasach także kawiarnia Kameralna i – już w latach 90. – bar Snap w piwnicy. O sklepie meblowym przy stadionie już wspominałam.

Od połowy lat 70. do połowy 90. w mieście powstawały też ciągi mniejszych sklepików, często nazywane wtedy Butikami: wzdłuż Ratuszowej, pomiędzy Garncarską i Braci Czeskich (na dawnym placu targowym ‒ pamiętam tamte targi), przy Poznańskiej, wzdłuż parkingu za Urzędem Miasta, po obu stronach Sportowej, przy Kolarskiej.

Na przełomie lat 80. i 90. powstało wiele nowych sklepów. Na sklepy zamieniano mieszkania na parterze kamienic, budowano nowe, wolnostojące. Od połowy lat 90. w Szamotułach zaczęły pojawiać się markety. Z czasem okazało się, że tych małych sklepów jest zwyczajnie za dużo, wiele z nich nie wytrzymało konkurencji z miejscowymi dużymi sklepami i z handlem w marketach w Poznaniu. Nie oznacza to jednak, że małe sklepy straciły rację bytu. Jest to przecież nieco inny sposób kupowania i innego typu relacja sprzedający ‒ klient.

Kto nie żył  w tamtych czasach, nie może zrozumieć, jak ważne były kiedyś ‒ rozrzucone po całym mieście ‒ kioski Ruchu. Niemal ich już nie ma, a było około dwudziestu: przy skrzyżowaniu Obornickiej ze Spółdzielczą, przy Nowowiejskiego blisko elektrowni, przy Staszica, przy dworcu PKP, przy Kolarskiej, Sportowej, naprzeciw Urzędu Miasta, przy Skargi, przy Ratuszowej, na pl. Sienkiewicza, na al. 1 Maja, Ostrorogskiej. W Szamotułach działały też kioski spożywcze. Najlepiej pamiętam taki przy Poznańskiej (między domem nr 23 a 27), ale tego typu kioski były też przy Dworcowej – obok mostu i w pobliżu Franciszkańskiej, na miejscu dzisiejszej galerii Inbag i przy Jastrowskiej.

Kto nie żył w tamtych czasach, nie zrozumie też, jak ważną osobą był kiedyś kierownik sklepu. Byli kierownicy życzliwi, od których można się było dowiedzieć, kiedy będzie dostawa poszukiwanego towaru. Byli tacy, którzy wykorzystywali swoją uprzywilejowaną, na tamte czasy, pozycję, traktowali klientów z wyższością i większość poszukiwanego towaru sprzedawali osobom wybranym, czyli „spod lady”. W sklepach spożywczych i piekarniczych niektórzy robili tak, że przywieziony z piekarni świeży chleb chowali na zapleczu, a sprzedawali najpierw starszy, o której mówiono wówczas „z nocy” (raczej poprzedniej, nie ostatniej). W ten sposób zawsze w sprzedaży był chleb nieświeży. Tak, nasz handel pełen był wtedy absurdów. Ale powspominać miło…

Agnieszka Krygier-Łączkowska

PS Czekam na uwagi, zwłaszcza starszych szamotulan. Bardzo chętnie tekst uzupełnię o wcześniejsze lata. Kontakt z redakcją: wgt.szamotuly@gmail.com

Piewszą część artykułu (Rynek) można przeczytać pod linkiem http://regionszamotulski.pl/szamotulskie-sklepy-w-prl-u/.

ul. Dworcowa

ul. Sportowa

ul. Sportowa

ul. Rzeczna

Źródła zdjęć: Muzeum – Zamek Górków, Archiwum Biblioteki Publicznej, Ireneusz Walerjańczyk, Szamotulski Fotoplastykon

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Szamotulskie sklepy w PRL-u 22018-08-13T11:59:57+02:00
Go to Top