About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Wojenne losy rodziny Kwiatkowskich z Otorowa

Wojenne losy rodziny Kwiatkowskich z Otorowa

Wojciech Kwiatkowski – jeden z rozstrzelanych na szamotulskim Rynku

Szamotuły, luty 2001

Koniec wieku skłania do podsumowań. W XX-wiecznym świecie, przez który przetaczały się wojny, rewolucje, powstawały i upadały systemy polityczne, ginęły narody, żyli nasi przodkowie, nasi pradziadkowie i ich dzieci. Byli oni świadkami zbrodni nazizmu. To na ich oczach rozgrywała się tragedia II wojny światowej. To na ich życiu odcisnęła ona swoje krwawe piętno. To właśnie oni byli jej niewinnymi ofiarami. W ich pamięci utrwaliły się straszne, ale prawdziwe obrazy wojny. Ich doświadczenia i przeżycia są bardzo cenne, gdyż każdy z członków naszych rodzin współtworzył historię naszego narodu i kraju. Ich relacje mogłyby być ciekawym i wstrząsającym wykładem historycznym. Dlatego też poznawanie i zagłębianie się w historię losów swojej rodziny może być pouczającą i niezapomnianą podróżą w przeszłość.

Myślę, że każdy przechodzący przez Rynek w Szamotułach zauważa pamiątkową tablicę z pięcioma nazwiskami rozstrzelanych w 1939 roku przez gestapowców otorowian. Wśród nich był Wojciech Kwiatkowski ‒ brat mojego pradziadka.

Zdjęcie Jan Kulczak

Przedwojenne losy rodziny Kwiatkowskich

Wojtek był najmłodszym synem Andrzeja i Marii Kwiatkowskich. Mój prapradziadek Andrzej pochodził z Chomranic koło Marcinkowic w Nowosądeckiem. W roku 1922, po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, przeprowadził się do Wielkopolski, do Otorowa, z żoną i ośmiorgiem dzieci: Stefanią, Teofilem, Władysławem, Ludwikiem (moim pradziadkiem), Genowefą, Ferdynandem, Stefanem, Wojciechem. Syn Franciszek wcześniej się już ożenił i został w Marcinkowicach, Józef zginął w czasie I wojny, a czworo innych dzieci zmarło w dzieciństwie lub wczesnej młodości, przed wyjazdem rodziny Kwiatkowskich do Wielkopolski.

Kwiatkowscy od razu zaangażowali się w życie społeczności Otorowa. Synowie  byli członkami Towarzystwa Gimnastycznego „Sokółˮ, założonego w Otorowie 8 sierpnia 1926 roku, które oprócz rozwoju fizycznego pielęgnowało tradycje polskie i patriotyczne postawy. Zachowały się liczne zdjęcia z tego okresu. Spośród Kwiatkowskich szczególnymi zdolnościami akrobatycznymi wyróżniał się mój pradziadek Ludwik.

W Otorowie działała też przed II wojną prężna polska organizacja: Przysposobienie Rolnicze do Potęgi Rzeczpospolitej Polskiej, do której także należeli bracia Kwiatkowscy.

Siostry Stefania i Genowefa należały do Towarzystwa Młodych Polek. Z pełnym zaangażowaniem włączały się w organizowanie zabaw, dożynek, festynów, uroczystości kościelnych i świeckich.

Genowefa brała również udział w zajęciach Szkoły Gospodarstwa Domowego, prowadzonej przez siostry urszulanki. Wspominała postać siostry Urszuli Ledóchowskiej, późniejszej świętej, którą osobiście poznała.

Bracia Kwiatkowscy byli bardzo muzykalni, grali na różnych instrumentach i ‒ jak wspominała ich siostra Genowefa ‒ wiedli prym w czasie zabaw wiejskich. Dziewczęta polskie miały większe powodzenie wśród chłopców niż mniej urodziwe Niemki, co miało być też późniejszym powodem do napiętnowania Kwiatkowskich w czasie okupacji.


Zdjęcie przedstawia dożynki w Kocim Borku, między Otorowem a Lipnicą, w punkcie masowych spotkań kulturalnych, przedstawień i zabaw otorowian. Mężczyźni stojący na górze to bracia Kwiatkowscy: Teofil ‒ powożący, Wojciech ‒ skrzypce, Ludwik ‒ klarnet, syn Stefanii Ignacy ‒ altówka, Ferdynand ‒ kontrabas. U dołu od prawej stoją Genowefa i Stefania.


Wojciech Kwiatkowski urodził się w 1916 roku, uczył się w szkole średniej w Szamotułach. W 1939 roku uczęszczał do klasy maturalnej. Był oczytany, wprowadzał eksperymentalną hodowlę wikliny w rodzinnej miejscowości, czego ślady zachowały się do dziś.

Losy rodzeństwa Wojciecha były różne. Starszy brat Władysław ożenił się i zamieszkał w Szamotułach. Stefan został powołany do marynarki wojennej w Gdańsku, a 27 sierpnia 1939 roku został zmobilizowany do obrony Helu. Ferdynand w latach 30. wyjechał do Gdańska i pracował w porcie przy obsłudze dźwigów. Losy Stefanii były dość zawiłe, gdyż straciła męża na I wojnie światowej, a w końcu lat 20. wyjechała do Argentyny, gdzie wyszła za brata swego nieżyjącego męża. Genowefa wyszła za mąż i zamieszkała w Sannikach koło Kostrzyna. Teofil ożenił się w Otorowie i zamieszkał z rodzicami Andrzejem i Marią. Razem prowadzili gospodarstwo.

Mój pradziadek Ludwik założył rodzinę w Otorowie. Poślubił Franciszkę Marszałek i z tego związku przyszła na świat czwórka dzieci, w tym moja babcia Irena (po mężu Krupińska). W 1937 roku moja prababcia Franciszka umarła w wieku 26 lat, zostawiając malutkie dzieci. W pół roku po tym Ludwik ożenił się powtórnie z Marią Baran.


Siedzą Maria z domu Wójs (1873-1966) i Andrzej (1861-1944) Kwiatkowscy. Stoją od lewej: synowie Władysław (1899-1977), Ludwik (1905-1995), Teofil (1897-1968), córka Genowefa po mężu Zając (1909-2010), zieć Czesław Zając (1903-1992), synowie Stefan (1912-2009), Ferdynand (1911-1953) i Wojciech (1916-1939)


Maria i Andrzej Kwiatkowscy z otoczeniu dzieci i wnuków. Stoją od lewej: Władysław, Wojciech, Ferdynand, Genowefa, Ludwik i Stefan


Drugi ślub Ludwika Kwiatkowskiego, 1937 r.


Z prawej: Wojciech Kwiatkowski, fragment zdjęcia ze ślubu brata

Zdjęcia z archiwum rodzinnego Jerzego Zająca (siostrzeńca Wojciecha Kwiatkowskiego)

Egzekucje otorowian

1 września 1939 roku Niemcy rozpętały II wojnę światową. Dnia 7 września żołnierze niemieccy zajęli Szamotuły. W październiku 1939 roku rozpoczęły się prześladowania i aresztowania tych najbardziej niepokornych wobec Niemców. Również w małym Otorowie stacjonował niemiecki oddział wojskowy. Miejscowi Niemcy pamiętali opór większości otorowian wobec zaborcy i to oni byli głównymi donosicielami do swoich władz. Wybierano tych najbardziej aktywnych w życiu miejscowej społeczności, ludzi zdolnych, kształcących się w szkołach średnich. Pewną rolę w tym donosicielstwie odegrały animozje sąsiedzkie, wcześniejsze zatargi z Polakami, a nawet urażone ambicje Niemek, które ‒ jak wspominają świadkowie ‒ nie cieszyły się powodzeniem na zabawach wśród młodych otorowian. Szczególną bezwzględnością w egzekwowaniu niemieckiego prawa wsławił się niemiecki żandarm Harder.

Jak wspominała Genowefa, Wojtek spodziewał się aresztowania, a donieśli mu o tym, być może, jacyś życzliwsi Niemcy. Podjął decyzję, że schroni się właśnie u niej i jej rodziny, za Poznaniem. Jechał rowerem. Towarzyszył mu znajomy Ignacy Gołaś. Na miejscu okazało się, że siostra jest po porodzie i najprawdopodobniej zdecydował się na powrót do Otorowa, by w tej sytuacji nie stwarzać jej dodatkowych problemów. 11 października wieczorem wrócili do domu.

Dnia 12 października rozeszła się wiadomość o aresztowaniu dziesięciu Polaków. Oskarżono ich o wywieszenie polskiej flagi i sprofanowanie swastyki na budynku władz niemieckich w Otorowie. Jak się okazało, zrobili to sami Niemcy, aby stworzyć powód do krwawego rozliczenia się z rzekomymi winowajcami i aby zastraszyć ludność. Była to prowokacja gestapowców, jedna z wielu, jakie zarejestrowano na początku wojny w całej Polsce. Na liście rzekomych sprawców widniało także nazwisko Wojciecha Kwiatkowskiego. Niemcy wpadli około ósmej rano do domu. Zastali go przy zabawie z rocznym bratankiem Wiktorem, synem Teofila. Niemcy związali Wojciecha, kopali i bili. Podobny los spotkał pozostałych dziewięciu otorowian.

Spośród mieszkańców Otorowa wybrano również zakładników, w tym Andrzeja Kwiatkowskiego, ojca Wojciecha. Wszystkich mieszkańców wpędzono z pól i z domów pod kościół, gdzie po południu nastąpiła egzekucja pięciu aresztowanych. Jako pierwsi zginęli: Józef Ceglarz, Aleksander Gołaś, Zdzisław Jajuga (najmłodszy, nie miał jeszcze 18 lat), Witold Chełmiński, Ludwik Kalemba. Ciała zamordowanych załadowano na wóz i kazano m.in. księdzu proboszczowi Tadeuszowi Zamysłowskiemu ciągnąć go aż na cmentarz, gdzie zwłoki wrzucono do wspólnego dołu.

Rozpacz i żałoba zapanowała wśród Polaków, a Niemcy bawili się tego wieczoru przy wesołej muzyce i głośnych śpiewach w sali w pobliżu miejsca rozstrzelania. Oni świętowali „zwycięstwoˮ. Świadkowie tego mordu wspominali wiele bardzo drastycznych scen z tego dnia.

Pozostałych pięciu miało przed sobą ostatnią, koszmarną noc. Oprócz Wojciecha Kwiatkowskiego byli to: Jan Pietraszewski, Stanisław Bednarz, Józef Furmanek i Wiktor Bilon. Zamknięci w ciasnym pomieszczeniu gospodarczym przy siedzibie okupantów, czekali na przewiezienie następnego dnia do Szamotuł, gdzie czekała ich śmierć. Mieszkańcy Otorowa wspominają heroiczną postawę ks. Zamysłowskiego, który nie zostawił skazanych w osamotnieniu. Mimo straży odważnie podszedł do drzwi komórki i przez szpary między deskami spowiadał i udzielał rozgrzeszenia. Był to ostatni obrachunek uwięzionych z Bogiem.

Następnego dnia rano, 13 października 1939 roku, w piątek, wywieziono ich do Szamotuł i postawiono pod murem na Rynku ‒ tam gdzie obecnie umieszczona jest tablica pamiątkowa. Niemcy spędzili tym razem szamotulan, aby patrzyli na to barbarzyńskie widowisko. Wyrzucali Polaków ze sklepów, domów i zakładów pracy, aby ich zastraszyć i uświadomić im bezsilność wobec potęgi „rasy panów”.

W wydanej krótko po wojnie pracy Wojciecha Próchnickiego Ziemia szamotulska w walce, cierpieniu ‒ i wolności tak opisano ostatnie chwile życia pięciu skazanych:

Tuż przed wystrzałem młodzi otorowanie pożegnali się ze sobą, a Jan Pietraszewski ponoć zdążył wykrzyknąć: „Umieramy niewinnie. Niech żyje Polska!… Niech żyje Chrystus Król!ˮ

Potem nastąpiły strzały plutonu egzekucyjnego…

Martwe ciała ułożono na wozie i ‒ jak wspominają świadkowie ‒ zaprzężono do niego szamotulskiego adwokata i lekarza. Oni mieli je przeciągnąć na cmentarz i zagrzebać we wspólnej mogile. Miejscowe Niemki rzucały się na szyję „bohateromˮ z plutonu egzekucyjnego z wiązankami kwiatów, a szamotulanie oddają w ciszy hołd Straconym.


Zdjęcie Muzeum – Zamek Górków


Zanim wrócę do wojennych losów pozostałych członków rodziny Kwiatkowskich, kilka słów o powojennym pogrzebie rozstrzelanych w Otorowie i Szamotułach.

Dnia 12 października 1945 roku nastąpiła ekshumacja zwłok z cmentarza szamotulskiego. Prochy otorowian wróciły do rodzinnej ziemi. W uroczystościach ponownego pochówku brali udział zarówno mieszkańcy Szamotuł, jak i Otorowa. Część uroczystości odbyła się na Rynku w Szamotułach, a po przewiezieniu zwłok do Otorowa nastąpił pogrzeb wszystkich dziesięciu ofiar w grobowcu pod kościołem w Otorowie, gdzie spoczywają do dziś.

Na zdjęciach z tego wydarzenia widać członków rodzin zamordowanych, ówczesne władze, siostry Urszulanki. Wśród przemawiających jest też ksiądz proboszcz Tadeusz Zamysłowski, który spowiadał skazanych przed ich rozstrzelaniem. Widać też ogolone głowy jeńców niemieckich, którzy zostali przymuszeni do wykopywania zwłok.



Zdjęcia z archiwum rodzinnego Jerzego Zająca

Wojenne losy pozostałych członków rodziny Kwiatkowskich

Dla mojej rodziny nie był to koniec tragedii. Andrzej Kwiatkowski z synem Teofilem i jego rodziną musieli opuścić swoje gospodarstwo. Kazano im zostawić wszystko. Ich dostatnie gospodarstwo zajęli napływowi Niemcy. Wywieziono ich aż nad Bug do maleńkiej wioski ‒ Wojciechowa koło Łęcznej w Lubelskiem. Prapradziadek Andrzej, ojciec Wojciecha, nigdy nie mógł pogodzić się ze śmiercią ukochanego najmłodszego syna i zmarł tam w lutym 1944 roku, jak mówią członkowie rodziny, ze zgryzoty. Pochowano go w pobliskim Hańsku.

Starszy brat Wojciecha, Ludwik, mój pradziadek, został powołany do Wojska Polskiego już w sierpniu 1939 roku, brał udział w kampanii wrześniowej, a potem dostał się do niewoli niemieckiej i został wysłany na roboty przymusowe do Niemiec. Pracował u gospodarza niemieckiego, a w ostatnim okresie wojny w fabryce amunicji w Hanowerze. Po wywiezieniu na roboty utrzymywał z rodziną kontakt listowy. Wrócił dopiero po sześciu długich latach dnia 27 listopada 1945 roku. „Trudno zapomnieć tę datę. Przecież każdy czekał na ojca” ‒ wspominała moja babcia Irena. Gospodarstwo Ludwika w Otorowie też zostało przydzielone Niemcom, a jego żona wraz z czwórką małych dzieci, w tym z moją ośmioletnią babcią Ireną, schroniła się u rodziny we Lwówku-Józefowie. Mieszkali całą wojnę w jednej ciasnej izbie, często głodując.

Genowefa przez całą wojnę mieszkała ze swoimi małymi dziećmi koło Poznania. Stefan, w randze starszego marynarza, uczestniczył w walkach do końca kampanii wrześniowej na Helu do 2 października 1939 roku. Ranny trafił do więzienia w Wejherowie, a potem do obozu w Stargardzie. Był zmuszony do ciężkich prac polowych i innych robót, w wyniku czego odnowiła się rana. Przewieziono go do obozu i szpitala wojskowego w Greifswaldzie. W listopadzie 1940 roku stanął przed komisją wojskową, która uznała go za inwalidę wojennego i zwolniła do Polski. Przyjechał do Krakowa, gdzie skierowano go do pracy przymusowej. Po wojnie wrócił do Gdańska, nie rozstał się z morzem i został oficerem Żeglugi Morskiej. Władysław został wysiedlony z gospodarstwa w Szamotułach do Gąsaw.

Ferdynand w styczniu 1941 roku znalazł się w rodzinnych Marcinkowicach (w Nowosądeckiem) i tam wkrótce został aresztowany. W rodzinie przekazywane są dwie wersje wytłumaczenia przyczyn tego aresztowania. Pierwsza z nich mówi, że był to ciąg dalszy represji, jakie spadły na rodzinę Kwiatkowskich, w związku z wydarzeniami w Otorowie. Druga wskazuje na działalność polityczną rodziny w Marcinkowicach (wysokie struktury AK) i o aresztowaniu ich oraz wysyłce do Oświęcimia i Ravensbrück. W tych okolicznościach aresztowano Ferdynanda. Został on karnie skazany na katorżnicze prace w kamieniołomach (gdzieś na Dolnym Śląsku). Głodzony, szczuty psami, z pogryzionymi do kości nogami trafił wycieńczony po jakimś czasie do szpitala w Krakowie, gdyż miał być świadkiem w jakiejś sprawie. Potem wysłano go do obozu w Bawarii, najpewniej Dachau. Gdy wrócił po wojnie do Polski, był strzępem człowieka. Zmarł w wieku 36 lat w 1953 roku.

Katarzyna Krajcarz


Otorowo – zdjęcia współczesne


Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska



Szamotuły, 21.02.2018

Wojenne losy rodziny Kwiatkowskich z Otorowa2025-01-04T11:51:28+01:00

Bitwa pod Szamotułami 1383

Okolice, gdzie toczyły się walki. Jaka była wówczas pogoda, nie wiadomo…

15 lutego 1383 roku pod Szamotułami rozegrała się największa bitwa w tzw. wojnie Grzymalitów z Nałęczami



„Jakaż więc była przyczyna tej wojny?” – pytał w swej Kronice Janko z Czarnkowa. I sam odpowiadał: „Oto, zdaje się, mówiąc prawdę, nie było innej, jak tylko nienawiść walczących, z dawna wzajemnie ku sobie powzięta, i zapalczywość w tej nienawiści i zazdrości, które do walki popychały”.


Herb Grzymała


Herb Nałęcz

Ugrupowaniu ziemian, w którym najważniejszą rolę odgrywali Nałęczowie, przewodził właściciel Szamotuł Sędziwój Świdwa. Ze strony Grzymalitów walkami kierował starosta wielkopolski Domarat z Pierzchna (zwany też Domaratem z Iwna) herbu Grzymała. Przedmiot sporu stanowiło obsadzenie tronu polskiego po śmierci króla Ludwika Węgierskiego oraz sama osoba wpływowego starosty. Ziemianie godzili się na objęcie tronu przez popieranego wówczas przez Grzymalitów Zygmunta Luksemburczyka, męża starszej córki Ludwika ‒ Marii, stawiali jednak warunek nie do przyjęcia. Było nim odsuniecie od wpływów  Domarata, który pod koniec rządów Ludwika Węgierskiego stał się niezwykle ważną politycznie postacią, wchodził nawet w skład czteroosobowego kolegium w imieniu króla rządzącego Polską. Stało się to powodem wybuchu w grudniu 1382 roku walk w różnych częściach Wielkopolski.

Domarat najechał własności i dzierżawy Sędziwoja. Jak opisywał Janko z Czarnkowa, złupił Wronki i zniszczył „miasto Szamotuły”. Chodziło tu najprawdopodobniej o miasto w pierwszej jego lokacji, czyli znajdujące się niedaleko dzisiejszego Mutowa i Piotrkówka, gdzie założył swój obóz (więcej na temat pierwszej lokacji Szamotuł w artykule http://regionszamotulski.pl/szamotulscy/).

Sędziwój Świdwa zgromadził rycerzy z południowej Wielkopolski i o świcie 15 lutego 1383 roku z 300 pocztami rycerskimi zaatakował i rozbił kompletnie zaskoczone wojska Domarata. Wkrótce karta się odwróciła, gdyż w pogoni za przeciwnikami siły ziemian się rozproszyły, a na pole bitwy z okolic Obrzycka nadciągnął wspierający Domarata Wierzbięta ze Smogulca. Tym razem rozgromione zostały wojska Nałęczów, a Sędziwój Świdwa schronił się w małej warowni w Ostrorogu. Po dwóch dniach oblegania Domarat wycofał się, jednak dalsze walki i grabieże trwały. Pokój w Wielkopolsce zapanował dopiero po wstąpieniu na tron Władysława Jagiełły i jego ślubie z Jadwigą.

Janko z Czarnkowa, Kronika

rozdziały 69-70, Wydawnictwo E. Wende i  Sp., przekład Józef Żerbiłło, Warszawa 1905.


O potyczce Domarata z ziemianami

W kilka dni później starosta Domarat, przybywszy z Pomorzanami, Kaszubami i Sasami, złupił najpierw miasto Wronki i wiele wsi w tymże powiecie, a potem, ciągnąc przez kraj i wszystko po drodze pustosząc, przybył do pewnej, zwanej pospolicie Piotrkowicami, majętności kasztelana nakielskiego, Świdwy, około Szamotuł, miasta, należącego również do tego kasztelana, i w niej się rozłożył, niszcząc wspomniane miasto okropnie.

O tym najeździe Domarata ani Świdwa, ani ziemianie nic nie wiedzieli; wszakże Świdwa, skoro tylko usłyszał o zebranych przez Domarata ludziach i srogich jego napadach, posłał potajemnie do Kalisza i do Pyzdr po Bartosza z Odolanowa i po N., kasztelana szremskiego, aby mu śpiesznie przybyli z pomocą, lecz w najściślejszej jak tylko można tajemnicy. Wezwani stawili się w Poznaniu w sobotę [14 lutego 1383 r.] przed pamiętną niedzielą i tejże nocy niezwłocznie z trzystu kopijnikami do bitwy z Domaratem wystąpili.

Aczkolwiek około północy dano znać Domaratowi, że nieprzyjaciel się zbliża i ma napaść na jego leże, jednakże on, nie wiedząc nic o przybyciu Bartosza i kasztelana szremskiego, a przekonany, że Świdwa nie ma dostatecznych sił, aby się odważyć na napad na niego, wiadomości tej nie uwierzył.

Atoli rano w pamiętną niedzielę, która była dniem 15 lutego, szpiedzy Domarata, wracając do jego obozu, donieśli mu, że nieprzyjaciel już się gotuje do bitwy, i rzeczywiście, o brzasku dnia, prawie połowa wojska Domarata, nie zdążywszy nawet przywdziać na siebie, z powodu tak przyśpieszonej bitwy, zbroi, zabiegła ‒ bezbronni razem z uzbrojonymi ‒ nieprzyjacielowi drogę około swoich leż nocnych. Tam zetknąwszy się, zawzięcie bić się z sobą zaczęli; wszelako nieuzbrojeni Pomorzanie i Sasi, zaraz po natarciu, podali tył i uciekli.

Kasztelan nakielski ze swoimi ludźmi gonił ich więcej niż dwie mile za Wronki i wielu z nich zabrał do niewoli. Byłby jednak ostrożniej i rozsądniej postąpił, gdyby jako zwycięzca pozostał na placu boju razem z Bartoszem. Bóg wszakże odebrał mu tę cześć, a nawet tego jeszcze dnia, aby wybujałą dumę jego i ludzi jego ukrócić, haniebnie poraził, niewątpliwie za napady i spustoszenia, czynione przezeń, jak wyżej powiedziano, w dobrach kościelnych.

Inni zaś ziemianie zawzięcie ścigali samego Domarata i jego ludzi, którzy w popłochu rozpierzchli się po polach; wielu z nich wzięli do niewoli, pozabierali im konie i tyle broni, że z niej ułożyli kilka stosów na kształt gór. Wierzbięta ze Smogulca, ze swymi stu kopijnikami i pięciuset pieszymi, nie przybliżał się do placu bitwy, gdyż nocował około Obrzycka za rzeką Wartą i nic o wyniku walki nie wiedział.

W bitwie tej padł ciężko raniony pewien szlachetny, wszelkiemi darami cnót nad podziw ozdobiony, młodzian, imieniem Trojan, syn Tomisława z Gołączy, niegdyś sędziego kaliskiego, i w najbliższy wtorek, w dzień św. Macieja apostoła [22 lutego 1383 r.] w Poznaniu zakończył życie. Zabito także Grzymka z Czenina, męża dobrego i szlachetnego, a i wielu innych, niestety, tak ze szlachty jak z ludu poległo także w tej bitwie.

O drugiej bitwie tego samego dnia między nimi stoczonej

Skoro tylko wieść o tej bitwie doszła do Wierzbięty ze Smogulca i jego stronników, wnet zwinął on swój obóz i pośpieszył do miejsca spotkania; przybywszy tam, ziemian, których znalazł, zabrał do niewoli i nie tylko pozabierał im ich własne konie i broń, ale odbił również broń i konie ludzi Domaratowych, których ci poprzednio do niewoli wzięli, poczem, jako zwycięzca, z honorem pozostał na polu bitwy.

Wnet do niego ściągnęli pobici i rozbrojeni Domarat i brat jego Mroczko, razem z innymi ludźmi swoimi, tak wziętymi do niewoli jak i po polach rozpierzchłymi, i uradowani z tego zwycięstwa, nabrawszy sił i śmiałości, czekali na placu boju powrotu swych nieprzyjaciół, którzy się uganiali za Sasami. Wprawdzie kasztelanowi nakielskiemu i jego wojsku, wracającemu po rzezi, sprawionej przeciwnikom, doniesiono, że Wierzbięta razem z Domaratem oczekują jego przybycia na placu boju, jednakże on, mniemając, że rozproszył zupełnie hufce Domarata, śmiało naprzeciw niego kroczył i dopiero gdy zbliżywszy się ujrzał jego wojsko i poczuł, że w porównaniu z nim o wiele słabsze ma siły, przestraszył się i upadłszy na duchu, rzucił się do ucieczki, uważając odwrót, chociażby w nieładzie, za skuteczniejszy ratunek, niż wydanie bitwy.

Podczas jego ucieczki wojsko Domarata i Wierzbięty położyło trupem lub wzięło do niewoli bardzo wielu ziemian. Sam zaś Sędziwój, kasztelan nakielski, z małą tylko liczbą ludzi ledwo umknął do pewnej twierdzy Dzierżka Grocholi, kasztelana santockiego, zwanej Ostroróg, zamierzając w niej stawić czoło wrogom. We dworze czyli we wsi tej warowni było wzięto do niewoli bardzo wielu szlachetnych i zamożnych Polaków, którzy się nie mogli dostać do samej twierdzy, a będąc prawie bezbronnymi, nie byli w stanie wrogom się opierać.

Tam w Ostrorogu Domarat i Wierzbięta ze swem wojskiem przepędzili resztę dnia tego, zdobywając twierdzę, do której Świdwa ze swoimi ludźmi tak haniebnie uciekł; oblegali ją całą noc aż do rana i prawie cały dzień następny, ale ponieważ jej tak prędko zdobyć nie mogli, a przytem obawiali się nadejścia ziemian, o których myśleli, że są w Poznaniu, więc następnej nocy odeszli do miasta Oborników, weseląc się i tryumfując ze zwycięstwa.

Z tego miasta, począwszy od wtorku, który był dniem 17 miesiąca lutego, aż do dnia 8 miesiąca marca, wojsko Domarata czyniło bezustannie, po nieprzyjacielsku, grabieże, pożogi i łupiestwa po całej ziemi między Poznaniem, Bukiem, Wronkami a rzeką Wartą. Podobnież i inni pomocnicy Domarata ze wszystkich wyżej wspomnianych zamków i twierdz, szerzyli okropne spustoszenie po całej ziemi polskiej, jak gdyby chcieli ją swoją bezustanną grabieżą w niwecz obrócić.

W walce tej oba wojska wzywały imienia tego samego pana: bo i ziemianie zwoływali siebie imieniem Maryi, córki zmarłego króla Ludwika, a żony Zygmunta, margrabiego brandenburskiego, i Domarat ze swojem wojskiem również imienia tej pani wzywał. Jakaż więc była przyczyna tej wojny, kiedy wszyscy uznawali tego samego pana i w jego imieniu walczyli?

Oto, zdaje się, mówiąc prawdę, nie było innej, jak tylko nienawiść walczących, z dawna wzajemnie ku sobie powzięta, i zapalczywość w tej nienawiści i zazdrości, które do walki popychały. Niektórzy bowiem z ziemian nie chcieli mieć Domarata za starostę dla tego, że jego zawiści przypisywali unieważnienie elekcyi Dobrogosta na arcybiskupa gnieźnieńskiego i Mikołaja na biskupa poznańskiego, o czem było wyżej. To była główna przyczyna, dlaczego nie chcieli go mieć za starostę, ważniejsza zapewne od niesprawiedliwości, które miał często ziemianom wyrządzać. On zaś ze swojej strony uważał za wstyd dla siebie ugiąć się przed ich wolą; a z tego tylko ziemia polska podlegała, niestety, niczem prawie nie dającemu się wynagrodzić spustoszeniu.


Opracowała Agnieszka Krygier-Łączkowska

Sędziwój Świdwa Szamotulski (1. poł. XIV w.-1403) pochodził z Dzwonowa, rozległe dobra szamotulskie przejął jako zięć jednego z dziedziców Szamotuł, podobnie jak on sam herbu Nałęcz. Początki jego kariery politycznej przypadły na czas panowania króla Ludwika Węgierskiego, któremu najprawdopodobniej oddał cenne usługi na pograniczu z Marchią Brandenburską. Po śmierci króla w 1382 r. stał się jednym z przywódców szlachty wielkopolskiej. Należał do najliczniejszego obozu, tzw. ziemian, stanowiących opozycję wobec starosty wielkopolskiego Domarata. Do znacznych urzędów Sędziwój doszedł za czasów Władysława Jagiełły: był kasztelanem gnieźnieńskim i wojewodą poznańskim.

Domarat z Pierzchna (Iwna) (zm. ok. 1400 r.) herbu Grzymała – starosta wielkopolski, kasztelan poznański, zwalczany przez część wielkopolskich możnych, w latach 1382-84 kierował działaniami zbrojnymi przeciw tej opozycji (tzw. wojna Grzymalitów z Nałęczami).

Janko z Czarnkowa (ok. 1320-1387) należał do drobnego rycerstwa z rodu Nałęczów, w trakcie kariery kościelnej i politycznej zdobył spory majątek. Najwyższe pełnione przez niego funkcje to podkanclerzy koronny (w kancelarii króla Kazimierza Wielkiego) oraz archidiakon gnieźnieński (zarządca diecezji). Jego kariera polityczna załamała się po śmierci Kazimierza Wielkiego, kiedy nie tylko nie poparł Andegawenów w staraniach o polski tron, a nawet wplątał się w spisek przeciwko nim. Skazany na banicję, na cztery lata musiał opuścić Polskę.  W latach 1377-1386 pisał kronikę. Rozpoczął ją od śmierci Władysława Łokietka, krótko opisał  czasy Kazimierza, a skupił się na wydarzeniach z lat 1370-1384, których był bezpośrednim świadkiem.

Zdjęcia Andrzej Bednarski

Bitwa pod Szamotułami 13832018-02-16T00:18:31+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Koza, Głoguj i eksplozja

Obrazki z przeszłości, część 6.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

KOZA, GŁOGUJ I EKSPLOZJA


Są późne lata czterdzieste XX wieku. Babcia Pelasia z domu Cicha z dziadkiem Franciszkiem przeprowadzają się. Mieszkają już sami. Ich jedyna córka – siostra Teodora,  Maria Gacka, czyli ciocia Mycha – żyje ze swoją rodziną w Krotoszynie. Tam prowadzi swój zakład fotograficzny.

Idziemy w odwiedziny do dziadków. Przechodzimy tory kolejowe relacji Poznań ‒ Szczecin. Minęliśmy aleję 1 Maja, idziemy dalej szosą w kierunku Ostroroga. W bliskiej odległości, po prawej stronie stoi samodzielny budynek, w którym na piętrze mieszkają dziadkowie. Z tyłu domu duże podwórze szczyci się wybudowanymi chlewikami. W jednym z nich babcia trzyma kozę. Jest okazała, z długimi niebezpiecznymi rogami. Zaczepna, goni po podwórku i, jak tylko może, stara się zaatakować. Być może zapamiętała, jak Bogusz, czyli Głoguj, ciągnął ją za „bumbulajdki”‒ tak mówimy. Są to z boku szyi dziwne ozdoby. Po jednej z każdej strony. Wyglądają jak żywe owłosione wiszące kolczyki. Nie wiem, jak babcia radzi sobie podczas dojenia. Mówi, że nieraz koza próbuje ją kopać. Mleko jednak nam smakuje. To chyba jedyne, co jest w tej kozie dobre.


al. 1 Maja, Zdjęcie Muzeum – Zamek Górków


Jak zwykle na okazałe wyjścia mam na głowie jak nie kokardę, to stroik. Brat uczesany jest w wymodelowanego loka. Mama jest specjalistką od tych dekoracji. Kładzie swój palec na włosach Głoguja i wokół niego grzebieniem układa fryzurę. On musi czekać cierpliwie, aż lok wyschnie.

Pierwsze kroki kierujemy w kierunku podwórza, gdyż z niego wchodzimy na klatkę schodową. Tego dnia koza biega po podwórku. Głoguj jest pierwszym, który chce się z nią przywitać. Oj, jest to gorące powitanie. Koza szybko wbija rogi pod jego krótkie spodenki i unosi do góry. Tak rusza z nim i jego krzykiem, oblatując podwórko. Rodzina goni za nimi, ile sił w nogach. Cała historia kończy się tylko wielkim strachem.

Po upływie jakiegoś czasu dochodzi do nas niepokojąca wiadomość. W kuchni jest już rozpalony piec. Robi się ciepło. Dziadkowie siedzą jeszcze w pokoju. Nagle potworny wybuch stawia ich na nogi. Prawdopodobnie odłamek dynamitu znalazł się w węglu. Przerażeni widzą kuchnię całą w sadzy. Okno z futryną wyleciało na podwórko, trafiając w … kozę. Nie przeżyła. Babcia nie ma już co doić, nie ma też mleka. Wkrótce potem dziadkowie przeprowadzają się do córki Mychy, do Krotoszyna. Szamotulski wilgotny klimat źle wpływa na pogarszającą się astmę dziadka. Tam dożyje 91 roku życia.

Więc już żadnej kozy, żadnego mleka?



Szamotuły, 13.02.2018

Pelagia (1879-1959) i Franciszek (1879-1970) Wąsowscy z synem Teodorem (1911-1967) i córką Marią (1912-2000), ok. 1918 r.


Pelagia i Franciszek Wąsowscy z synową Leontyną, okres II wojny


Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Koza, Głoguj i eksplozja2025-01-04T11:52:48+01:00

Baszta Halszki w obiektywie Jana Kulczaka

Baszta Halszki w obiektywie Jana Kulczaka


Nestor fotografów naszego portalu, Jan Kulczak, urodził się w 1937 roku. Pochodzi z Szamotuł, fotografuje od czasów szkolnych.

Jest absolwentem szamotulskiego liceum. Zawodowo związany był z branżą ubezpieczeń, specjalizował się w ubezpieczeniach majątkowych (w tej dziedzinie prowadził szkolenia, a także wykłady i ćwiczenia na Akademii Ekonomicznej). Na emeryturze może realizować swoje pasje: podróże, zwiedzanie, fotografowanie. Od wielu lat mieszka w Poznaniu, w „okresie szamotulskim” był szefem oddziału TKKF, działał w PTTK i Towarzystwie Kultury Ziemi Szamotulskiej, był przewodnikiem i społecznym opiekunem zabytków.

Czarno-białe zdjęcia baszty pochodzą z lat 60., kolorowe powstały w latach 2005-2018.

Szamotuły, 10.02.2018

Baszta Halszki w obiektywie Jana Kulczaka2025-01-07T12:55:46+01:00

Beata i Halszka Ostrogskie

Renesansowe emancypantki. Księżne Ostrogskie – Beata i Halszka

Niewiele jest kobiet staropolskich, o których wiemy więcej niż tylko to, czyimi były córkami, żonami, matkami. Na kartach historii zapisały się jedynie te niezwykłe, o nieprzeciętnych charakterach i losach, jak księżne Ostrogskie, matka i córka. Beata była opozycjonistką Zygmunta II Augusta, jedną z pierwszych Polek zajmujących się administrowaniem, ofiarą łowcy posagów i pierwszą znaną z nazwiska turystką tatrzańską. Jej córka, Halszka, zasłynęła jako dziedziczka ogromnej fortuny kniaziów Ostrogskich, antykrólewska buntowniczka, bohaterka obyczajowego skandalu, bigamistka, tajemnicza Czarna Księżniczka, która niczym więźniarka przez czternaście lat mieszkała w szamotulskiej baszcie.



Beata Kościelecka (1515-1576), portret z epoki

Katarzyna Telniczanka, babka Halszki i matka Beaty rozkochała w sobie przyszłego króla Zygmunta I Starego, z którym miała trójkę dzieci. Niewiele o niej wiemy. Być może była jedną z dam należących do dworu królowej matki, Elżbiety Habsburżanki? Zwała się Telniczanką od wsi Telnice na Morawach, co wskazywałoby na to, że była Czeszką. Jej niezalegalizowany związek z Zygmuntem trwał jedenaście lat, w tym dwa lata, gdy był on królem Polski. Nie zamierzał jej poślubić, gdyż jako władca musiał w wyborze żony kierować się względami dynastycznymi. Zapewnił jednak ukochanej dostatnie życie, wydając ją za mąż za podskarbiego wielkiego koronnego, a jednocześnie swojego przyjaciela, Andrzeja Kościeleckiego. Z tego małżeństwa w 1515 roku urodziła się jako pogrobowiec Beata Kościelecka. Współcześni twierdzili, że była córką króla, a w tym przekonaniu tym utwierdzał ich fakt, że mała Kościelecka wychowywała się nie przy matce, tylko razem z królewnami na dworze królowej Bony.

Beata słynęła z niezwykłej urody, opiewanej przez poetę Andrzeja Krzyckiego, ale wygląd nie był dla niej najważniejszy. Za sprawą Bony bliskie stały się jej zachodnie, renesansowe ideały podniesienia godności i znaczenia niewiast. Obserwując królową, przekonała się, że polityka, władza nie muszą być obce kobiecie, że kobieta może zarządzać majątkiem, formować stronnictwa, forsować swoje plany równie dobrze jak mężczyzna. Łasa na władzę i bogactwo Beata miała świadomość, że jedno i drugie da jej odpowiednie zamążpójście. W XVI wieku małżeństwa zawierano głównie w celach materialnych, służyły produkcji, utrzymywaniu i przekazywaniu dóbr. Gdy chodziło o wielki majątek, na dobór małżonków wpływał sam król, mając na względzie własne sympatie i interesy polityczne. Kościelecka, ciesząca się względami Zygmunta Starego i Bony, zadbała więc o to, by królewska para wydała ją za mąż za majętnego księcia, który uchodził za najlepszą partię w kraju ‒ litewskiego kniazia Ilię Ostrogskiego, starostę bracławskiego i winnickiego, pierworodnego syna słynnego wodza Konstantyna Iwanowicza Ostrogskiego. Ilia często przebywał na monarszym dworze, gdzie poznał i pokochał pięć lat młodszą od siebie ulubienicę Bony.

Ślub i wesele Ilii i Beaty odbyły się na Wawelu 3 lutego 1539 roku. Uroczystość uświetniły turnieje rycerskie, w jednym z nich król Zygmunt II August pojedynkował się na kopie z panem młodym. Ostrogski nie atakował, zapewne z szacunku dla osoby króla, gdyż młody władca natychmiast zrzucił go z konia, a Ilia doznał poważnych wewnętrznych obrażeń. Piękna, bogata, młoda para niedługo cieszyła się swoim szczęściem. Wkrótce po feralnym upadku kniaź czuł się tak źle, że postanowił napisać testament. Zadbał w nim przede wszystkim o żonę i dziecko, którego się spodziewali. Miało ono objąć część fortuny Ostrogskich po osiągnięciu pełnoletniości, a resztę ‒ po śmierci matki. Do czasu jego dorosłości całym spadkiem zarządzać miała Beata. Ilia zmarł 19 sierpnia 1539 roku, a trzy miesiące później, 19 listopada 1539 roku w Ostrogu, na dzisiejszej Ukrainie, przyszła na świat jego spadkobierczyni. Otrzymała imię Elżbieta, nazywana była zdrobniale Halszką.

Beata chciała, aby córka jak najdłużej pozostała dzieckiem ‒ małą Halszką, co dawało wdowie możliwość dysponowania jej majątkiem. Według prawa litewskiego nieletniość kończyła się u kobiet po ukończeniu piętnastego roku życia. W praktyce nie miało to znaczenia, gdyż dziewczyna aż do zamążpójścia pozostawała pod opieką, co wiązało się to z obowiązującym w monarchii ostatnich Jagiellonów prawem. Kobiety uznawane były za słabe fizycznie i psychiczne, w związku z czym potrzebowały opieki mężczyzny: ojca, brata albo męża. Ograniczenia te dotyczyły prawa spadkowego, opiekuńczego, małżeńskiego oraz zdolności sądowej w procesie cywilnym. W sądzie panny i mężatki nie mogły występować w swoim imieniu. Musiał je reprezentować mężczyzna. Samodzielnie czyniła to tylko wdowa. O dziecku, które zostało osierocone przez ojca, tak jak Halszka urodzona jako pogrobowiec, decydowali opiekunowie naznaczeni – powołani do opieki przez ojca w testamencie. Najważniejszym z ich uprawnień było zezwolenie na wejście w związki małżeńskie podopiecznych. Jeśli kobieta bez zgody opiekunów wyszła za mąż, traciła przypadające na nią mienie.

Posag wnuczki królewskiej kochanki obejmował: zamki w Połonnem, Krasiłowie, Cudnowie wraz z przyległościami, dwór Góry, dom w Wilnie i 1/5 dochodów z Ostroga. Elżbieta szybko zyskała sławę bogatej, a do tego pięknej dziedziczki. Nie wiemy, kto nauczył Halszkę czytać i pisać: ochmistrzyni, czy – wyedukowana dzięki Bonie – matka? Z pewnością były to umiejętności rzadkie wśród szesnastowiecznych niewiast. O tym, że nawet znaczniejsze szlachcianki nie potrafiły złożyć podpisu, mówią akta sądowe. Dziewczęta przygotowywano do roli żony i matki, osoby biernej i uległej, której znajomość prac gospodarskich i modlitw wpajano w rodzinnym domu. Jedynie na większych dworach były ochmistrzynie, uczące je odpowiednich manier, tańca, niekiedy gry na jakimś instrumencie.

Ledwie Halszka skończyła dziesięć lat, a już do Ostroga zaczęły przyjeżdżać matrymonialne poselstwa możnych panów litewskich i koronnych. Beata konsekwentnie je zbywała, więc niedoszli zięciowie jak najgorzej ją oceniali, zarzucając poświęcenie szczęścia córki dla własnych ambicji. Życie wdowy wypełniało wychowywanie Halszki w bezwzględnym posłuszeństwie i procesowanie się z młodszym bratem zmarłego męża, Konstantym Wasylem Ostrogskim o rodzinne dobra Ostrogskich. Do czasu aż Konstanty Wasyl postanowił skończyć z sądami i przejąć włości należące kiedyś do jego ojca poprzez małżeństwo bratanicy z wybranym przez siebie kandydatem. Dla niej ślub oznaczał wejście w posiadanie spadku, ale w rzeczywistości ‒ przejęcie go przez jej męża. Stryj dziedziczki chciał znaleźć takiego absztyfikanta, który zadowoliłby się częścią wielkiego majątku księżniczki, a resztę przekazał jemu. Jako bliski krewny był opiekunem przyrodzonym, czyli spokrewnionym, miał więc prawo wyboru męża dla Halszki. Ale to prawo mieli też wyznaczeni przez Ilię w testamencie opiekunowie, zwłaszcza matka i Zygmunt II August.

Ostróg, ruiny zamku Ostrogskich. Widoczne dwie baszty i zarys murów, w środku Cerkiew Objawienia Pańskiego, odbudowana w zmienionym stylu w II poł. XIX w. Źródło wolhynia.pl

Płyta nagrobna Dymitra Sanguszki, kościół św. Mikołaja w Jaromierzu, Czechy

Ostrogski zaplanował wydać bratanicę za księcia Dymitra Sanguszkę, starostę kaniowskiego i czerkaskiego. Dymitr początkowo uzyskał zgodę Beaty, jednak później ta wycofała się ze złożonej obietnicy. 6 września 1553 roku Konstanty i Dymitr z blisko stu oddanymi sobie ludźmi najechali zbrojnie Ostróg. Pokonali załogę zamkową: jednego poddanego kniahini zabili, ranili ośmiu. Prosili, aby Ostrogskie zgodziły się oddać rękę panny Sanguszce. Bezskutecznie. Beatę zamknięto w izdebce i sprowadzono duchownego, by związał młodych stułą. Ponieważ Halszka nie chciała wymówić słów przysięgi, stryj zrobił to za nią. Następnie odprowadził młodych do łożnicy, gdzie oddał żonę mężowi.

Słudzy księżnej donieśli o napadzie i wymuszonym ślubie wojewodzie kaliskiemu Marcinowi Zborowskiemu, jednemu z wielu, który pragnął, aby Halszka została jego synową. Zborowski zaś poinformował o tym króla. Zygmunt August uznał najazd na Ostróg za osobistą zniewagę i natychmiast wysłał pisma do Wasyla i Dymitra z rozkazem, aby wszystko wróciło do dawnego stanu, dopóki sprawą nie zajmie się sąd w Knyszynie. Spór został rozstrzygnięty na płaszczyźnie narodowościowej. Senatorowie litewscy poparli pretensje Sanguszki i stojącego za nim Ostrogskiego, wskazując na zniewalający wpływ matki na Elżbietę. Senatorowie polscy, dążący do tego, by scheda Ostrogskiej trafiła w ręce jednego spośród nich, stanęli po stronie Beaty. Zygmunt August oburzony był tym, że Halszka została poślubiona bez jego wiedzy i zgody, rozsierdziło go też samowolne opuszczenie pogranicznych zamków przez Dymitra i narażenie ich na niebezpieczeństwo ze strony Tatarów. Władca domyślał się, że za całą sprawą stoi znany z antykrólewskich knowań hetman wielki koronny Jan Tarnowski, teść Konstantego Wasyla. Wyrok, jaki zapadł w Knyszynie 5 stycznia 1554 roku, skazywał Sanguszkę na infamię, czyli – w dawnym prawie polskim – utratę czci i praw obywatelskich oraz gardło, a więc śmierć. Jednocześnie na prośbę Beaty król zarządził rozesłanie uniwersałów, na podstawie których miano pojmać Dymitra, a jego żonę oddać matce. Ostrogski wywinął się z opresji dzięki interwencji króla Czech, Ferdynanda, nakłonionego do niej przez Tarnowskiego.

Sanguszko postanowił salwować się ucieczką. Wraz z przebraną w męskie szaty Halszką, udał się do czeskiej posiadłości hetmana Tarnowskiego – Roudnic. W pościg za nim ruszyły zbrojne drużyny: Marcina Zborowskiego i jego syna, też Marcina, Janusza i Jędrzeja Kościeleckich – krewnych Beaty oraz Łukasza i Andrzeja Górków. Początkowo wszyscy jechali razem, lecz Zborowscy potajemnie wypuścili się do przodu, chcąc, aby tylko na nich spadła sława wybawicieli porwanej księżniczki i tym samym przychylność jej opiekunów. Pod koniec stycznia uciekający dotarli do czeskiej Lysy, nieopodal Jaromierza. Zatrzymali się w zajeździe, gdzie odbywało się wesele. Ucztujący zapamiętali Dymitra jako pogodnego kniazia, który chętnie z nimi rozmawiał, a nawet brał udział w tańcach w parze ze swoją towarzyszką. Następnego dnia rano Sanguszko, jeszcze niekompletnie ubrany, zszedł do świetlicy zajazdowej zamówić śniadanie. Wtedy do pomieszczenia wpadli Zborowscy i zaczęli strzelać z rusznic. Ranili dwoje weselnych gości. Książę wybiegł na podwórze. W czasie gonitwy rozdarto na nim koszulę i uciekał zupełnie nagi. Ostatecznie pojmano go, pobito, a kilka dni później uduszono łańcuchem. Piętnastoletnia Halszka została wdową. Przez ostatnie pięć miesięcy dwa razy obserwowała krwawe walki o swoją rękę, a naprawdę o posag – najpierw w Ostrogu, potem w Czechach. Był to jednak zaledwie początek dramatu polskiej Heleny Trojańskiej. Jak zanotował kronikarz Marcin Bielski, „Zborowski córkę księżnie matce oddał, o którą potem wielkie burdy były”.

Losy pierwszego małżeństwa Halszki stały się źródłem inspiracji dla wielu twórców. W XIX wieku po tę historię sięgnęli – powieściopisarz Stanisław Jaszowski oraz dramatopisarze: Józef Ignacy Kraszewski, Aleksander Narcyz Przeździecki, Józef Wojciechowski i Józef Szujski. Dramat Szujskiego Halszka z Ostroga z 1858 roku cieszył się największą popularnością i był wystawiany na scenach teatrów w: Pradze, Krakowie, Poznaniu i Warszawie. Postać Halszki kreowała między innymi zachwycająca w tej roli Helena Modrzejewska. O Halszce powstały też opowieści w języku czeskim i niemieckim. W tych romantycznych utworach widziano w Sanguszce rycerza, który poniósł śmierć w imię miłości. Jednak za legendą o uczuciu zakazanym przez matkę kryła się antykrólewska polityka możnowładców, prywata, żądza władzy i pieniędzy – uczucia, dla których umierano jak dla miłości. Ale to miłość jest wdzięczniejszym tematem dla twórców…

Krytycznie do wydarzeń związanych z Halszką i Dymitrem takich jak: najazd na Ostróg, porwanie, lekceważenie powagi królewskiej, konflikty rodzinne, zabójstwo odniósł się Jan Matejko. Umieścił Ostrogską na płótnie Kazanie Skargi, które jest malarską wizją wewnętrznych przyczyn rozbiorów Polski. Halszka symbolizuje na nim awanturniczą szlachtę przedkładającą prywatę nad dobro ojczyzny. Samej Elżbiecie słuchającej matki, a sprzeciwiającej się monarsze, można zarzucić samowolę oraz brak dbałości o dobro powszechne. Na obrazie została przedstawiona jako młoda kobieta w niebieskiej sukni i białej kryzie, z głową wspartą na ręce, górująca nad skuloną w sobie Anną Jagiellonką. Leciwa królowa siedzi tuż przy Halszce na zasadzie kontrastu. Anna nie miała posagu, urody, jej samotność i nieszczęścia, w tym późne i nieudane zamążpójście, nie budziły zainteresowania. Mimo iż urodziła się królewną, cechowała ją przeciętność. Elżbieta była niepospolita zarówno pod względem wyglądu, charakteru, jak i osobistych losów.


Jan Matejko, Kazanie Skargi (obraz ukończony w 1864 r.) – fragment



Z prawej: Helena Modrzejewska jako Halszka i Antonina Hoffmann jako Beata w spektaklu Halszka z Ostroga Józefa Szujskiego, zdjęcie Walery Rzewuski, 1866 r. Źródło: Foundation for Modjeska

Łukasz III Górka, obraz namalowany przez Jarka Kałużyńskiego na podstawie wizerunku z epoki

Wracająca z Czech Halszka spotkała się z matką w Poznaniu 18 marca 1554 roku. Dzień później złożyła skargę na stryja Konstantego Wasyla z powodu napadu na Ostróg, zagrabienia kosztowności i zmuszenia do ślubu. O rękę wdowy wystąpili przedstawiciele rodów biorących udział w pościgu za Sanguszką. Zabójcy pierwszego męża dziedziczki ‒ Zborowscy doszli do porozumienia z Tarnowskim i królową Boną. Król, widząc zbliżenie opozycyjnych magnatów, sam postanowił wydać Halszkę za mąż. Tylko dzięki temu mógł zyskać pewność, że majątek księżniczki nie zasili jego przeciwników. Pragnąc zjednać dla swej polityki protestantów, zadecydował, że księżniczkę poślubi luterański przywódca, wojewoda brzesko-kujawski i jeden z najzamożniejszych panów wielkopolskich ‒ Łukasz III Górka.

Władca, udając się wiosną 1555 roku z Litwy do Piotrkowa na sejm, zatrzymał się w Warszawie u matki, królowej Bony, gdzie przebywały obie wdowy. Przez kilkanaście dni bez skutku namawiał Beatę i Halszkę do zgody na ślub z Górką. W dzień odjazdu na sejm Zygmunt August postanowił sprawę zakończyć. Wszystko było przygotowane do ślubu, z wyjątkiem panny młodej i jej matki.  Beata schowała się w łaźni. Znaleziono ją i siłą zdjęto pierścień z palca, który dano Halszce, jako rzekomy znak przyzwolenia na małżeństwo. Podczas ceremonii zaślubin Elżbieta wciąż powtarzała, że zgadza się wyjść za Górkę, jeżeli jej matka się na to zgodziła i taka jest matczyna wola. To wymuszone „tak” stało się podstawą starań Beaty o unieważnienie ślubu Halszki z Łukaszem. Ich małżeństwo nie zostało skonsumowane dzięki interwencji Bony, u której Ostrogskie nadal pozostały, nie uznając ślubu za ważny.

Górka, za namową królowej, zostawił niechętną mu żonę teściowej, a sam ruszył z Zygmuntem Augustem na sejm. Liczył, że z czasem obie księżne pogodzą się z nowym status quo. Wracając z Piotrkowa na Litwę, król ponownie zajechał do Warszawy i daremnie starał się nakłonić Beatę do oddania Halszki mężowi. Łukasz odłożył sprawy osobiste na później. Pochłonęła go działalność reformatorska.

Wkrótce Ostrogskie straciły potężną opiekunkę, gdyż Bona rozgoryczona z powodu odsunięcia przez syna od władzy wróciła do Włoch. Mimo tego Halszka osobiście napisała do Łukasza, „że woli gardło dać niźli zań iść”, o czym w liście z 26 października 1556 roku donosił Zygmunt August wojewodzie wileńskiemu, Mikołajowi Radziwiłłowi Czarnemu. Jednocześnie prosił o radę, co ma dalej czynić, „bo to najtrudniejsze, iż dziewka nie chce”. Beata potajemnie rozpoczęła układy z nowym konkurentem do ręki jedynaczki, księciem Siemionem Słuckim.

W 1557 roku uparte buntowniczki schroniły się przed Górką i królem we Lwowie. Zamieszkały w domu, który znajdował się między potężnym murem obronnym a klasztorem dominikanów. Władca nakazał staroście lwowskiemu Piotrowi Barzemu, by zmusił Halszkę i jej matkę do podporządkowania się jego woli i uznania ślubu z Łukaszem. Beata hardo się temu przeciwstawiła, odpowiadając staroście, iż wolałaby puginałem zabić córkę i siebie, niż widzieć ją w niewoli u Górki. Z pewnością miała świadomość dramatu realiów epoki, w której kobieta była przedmiotem w ręku mężczyzn, ale nie myślała bez walki podporządkowywać się bezwzględnym prawom. Barzy złożył raport o niewykonaniu zadania Zygmuntowi Augustowi. Ten, zatroskany o swój monarszy autorytet, wysłał do Lwowa swego sekretarza, Łukasza Górnickiego, który postawił straże u bram miasta z rozkazem, aby nikogo z niego nie wypuszczały ani do niego nie wpuszczały. Strażnikom udało się przechwycić listy Mikołaja Radziwiłła Czarnego do Beaty z radą, aby nie dawała Halszki Górce, jeśli nie chce stracić wszystkich majętności. Odkrywszy poparcie Czarnego dla Ostrogskiej król stracił do niego nieograniczone zaufanie, którym dotąd go darzył, częstokroć pytając o radę także w sprawie Halszki.

Tymczasem w żebraczym przebraniu do lwowskiego klasztoru przedostał się książę Siemion Słucki. 11 marca 1559 roku Halszka dopuściła się bigamii. Odtąd miała dwóch mężów: jednego uznanego przez władcę i jego stronników, drugiego uznanego przez antykrólewską opozycję, do której należała wraz z matką. Skandal przybierał coraz większe rozmiary, a we Lwowie nastroje stawały się coraz bardziej niespokojne. Łukasz Górka z braćmi Andrzejem i Stanisławem oraz zbrojnym pocztem gotów był do oblężenia klasztoru. Starosta Barzy, chcąc uchronić Lwów przed rozlewem krwi, przeciął rury dostarczające do klasztoru wodę. Wówczas Beata powiadomiła go, iż z wolą bożą oddała córkę w stan święty małżeński księciu Słuckiemu, który małżeństwo w przeciwieństwie do Górki skonsumował. Ostrogska chciała, aby Barzy przekazał tę wieść królowi i liczyła, że teraz nieuznawany przez nią zięć zaprzestanie starań o wydanie mu Halszki. Jednak po trzech dniach bez wody złamała się i dała jedynaczkę w sekwestr do czasu rozwiązania sporu. Dwa dni później, wbrew obietnicy danej księżnej, a zgodnie z rozporządzeniem władcy, Halszkę przekazano Górce.


Halszka z Ostroga, obraz namalowany przez Jarka Kałużyńskiego na podstawie wizerunku z epoki

Baszta Halszki – obraz Arlety Eiben, 2013 r.

Halszka wpadła w depresję, została przewieziona przez Łukasza Górkę do Szamotuł. Tymczasem Beata uprosiła króla, aby polecił rozsądzić sprawę małżeństwa jej jedynaczki. O ewentualnym unieważnieniu ślubu mieli zdecydować prymas Jan Przerębski wraz z biskupem poznańskim Andrzejem Czarnkowskim. Ostrogska rozpoczęła szeroką kampanię na rzecz odzyskania Halszki dla Siemiona. Pisała dziesiątki listów, kaptowała sprzymierzeńców. Pragnęła wyciągnąć córkę z „piekielnego Babilonu niechrześcijańskiego”, jak nazywała dom luteranina Górki. Ten zaś chciał zatrzymać Halszkę przy sobie i sprawić, by przestała być mu „wrogiem w domu”.  Jak zapewniał w liście prymasa, sumienie nie pozwoliłoby mu zerwać ślubów, nawet gdyby za wydanie Halszki miał otrzymać jakąś nagrodę. W listach krążących między Ostrogską, Zborowskim, Przerębskim a Górką kwota za Elżbietę wciąż rosła, aż osiągnęła 100 000 zł, które proponowała Beata Łukaszowi. W liście do prymasa Przerębskiego pisała, że jeśli jej nieprzyjaciel zażąda więcej pieniędzy, zostanie jej tylko zagroda. Łukasz ostatecznie okazał się nieprzekupny. Na pytania prymasa o małżeńskie życie odpowiadał, że wszelkimi sposobami próbuje dojść do porozumienia z żoną, ale ta uparcie każe mu starać się o akceptację teściowej.

Halszka nigdy nie złamała przysięgi danej matce, by niczego bez jej woli nie czynić – nie pogodziła się z Łukaszem. Żałobny strój, jaki nosiła po śmierci Siemiona Słuckiego, zmarłego w 1560 roku sprawił, że nazywano ją Czarną Księżniczką. Aby zaprotestować przeciwko ubezwłasnowolnieniu, odsunęła się od narzuconego męża. Aż do jego śmierci 23 stycznia 1573 roku, czyli w sumie czternaście lat, mieszkała z dala od niego w szamotulskiej baszcie. Ponieważ ówczesnym tak niepokorna postawa kobiety nie mieściła się w głowach, powstała legenda, że to Górka kazał umieścić Halszkę w wieży. Legenda zrobiła z Łukasza tyrana i kata swej żony, który kazał zakuć jej twarz w żelazną maskę. Miała nim powodować zazdrość z powodu urody Halszki. Najpierw burzliwe, a potem pustelnicze życie sprawiły, że ‒ jak napisał heraldyk Bartosz Paprocki ‒ Elżbieta „była potem mente capta”, czyli obłąkana. Czy tak było w istocie? Czy może jej postępowanie do tego stopnia zadziwiało współczesnych, że uznali, iż straciła rozum? Z pewnością była w złej kondycji psychicznej, ale jako osoba chora psychicznie nie mogłaby napisać testamentu, a taki po niej pozostał. Każdy testament musiał zawierać klauzulę, że sporządza się go przy zdrowym umyśle i pamięci. Inne napisane przez nią dokumenty, listy również przeczą legendzie, że po opuszczeniu baszty popadła w obłęd.

Dla Beaty nawet utrata podstawowego argumentu w walce z Górką, czyli śmierć Słuckiego, nie była powodem do kapitulacji. Uciekła się do ostatecznego środka, by przeciwny oddaniu Halszki Górka nie wszedł w posiadanie jej majątku. Wyszła za mąż, co wkrótce okazało się jej największym życiowym błędem. W swoim wybranku, przedsiębiorczym, pozbawionym skrupułów wojewodzie sieradzkim, Olbrachcie Łaskim, Beata widziała wymarzonego obrońcę jej pieniędzy i wybawiciela córki. Łaski z kolei widział w starszej od siebie o dwadzieścia jeden lat kobiecie swą przyszłą ofiarę, dzięki której będzie mógł zrealizować nietuzinkowe, wymagające dużych funduszy marzenie, by zostać mołdawskim władcą. Pełni nowych nadziei Beata i Olbracht 12 kwietnia 1564 roku zawarli związek małżeński. Po ślubie wyjechali do rodzinnej posiadłości Łaskiego, położonej w Tatrach Słowackich ‒ Kieżmarku. Beacie spodobały się góry. Zadziwiła wszystkich, wyruszając na górską wycieczkę, by zobaczyć piękne krajobrazy. Było to zachowanie na ówczesne czasy tak niezwykłe, że kronikarz odnotował ten fakt między opisami działań wojennych i klęsk żywiołowych, które dotykały Kieżmark. Dzięki temu matka Halszki stała się pierwszą znaną z nazwiska turystką tatrzańską.

Olbracht dbał o dobry nastrój małżonki i pozory miłości. Organizował huczne uczty, festyny, turnieje rycerskie, aż w stosownej chwili, niespełna rok po ślubie, oświadczył Beacie, iż jego sytuacja finansowa jest fatalna i dla utrzymania kieżmarskiego dworu potrzeba mu znacznych sum. Wówczas ta zapisała mężowi wszelkie prawa do zamków i dóbr książąt Ostrogskich oraz odziedziczonych po bracie Janie, biskupie wileńskim. Zapis miał być oznaką wdzięczności za starania czynione w celu uwolnienia Halszki spod władzy Łukasza Górki. Gdy tylko żona złożyła podpis na cesji, zwinął dwór i udał się do Polski, by za zyskane pieniądze spełnić swe marzenie o mołdawskim tronie. Beatę pozostawił w Kieżmarku, otoczył strażą i kazał pilnie strzec.

Przez osiem lat nikt nie upomniał się o nią, choć wiedziano, że była przetrzymywana w bardzo złych warunkach. Księżna przekonała się o tym, że przywileje szlacheckie nie obejmowały kobiet. O ile szlachcic mógł zostać uwięziony jedynie na mocy prawomocnego wyroku sądu, to ten sam szlachcic mógł bezpodstawnie więzić szlachciankę przez długie lata. Beata zakończyła życie w 1576 roku, nie odzyskawszy wolności.

Gdy trzy lata wcześniej, wraz ze śmiercią męża skończyło się dla Halszki dobrowolne więzienie, zamieszkała u stryja w Dubnie, gdyż Konstanty Wasyl przysiągł, że zrobi wszystko, by zwrócić wolność jej matce. Z wdzięczności to właśnie jemu oraz jego synom – Januszowi, Konstantemu i Aleksandrowi, w testamencie z 16 marca 1579 roku zapisała swój wielki posag, który wywołał tyleż samo emocji, co konfliktów. Do śmierci, czyli do grudnia 1582 roku mieszkała w Dubnie.

W XX wieku literaci zwrócili uwagę na perypetie Elżbiety i Łukasza III Górki oraz związane z nimi legendy, takie jak zakucie twarzy Halszki w czarną maskę przez zazdrosnego męża, czy podążanie szukającej pociechy księżnej podziemnym gankiem na nabożeństwa z baszty do kolegiaty. Jej zbeletryzowany życiorys wydał Mieczysław Dereżyński, a powieści historyczne poświęcone Halszce stworzyli: Maria Wicherkiewiczowa, Amelia Łączyńska i Janusz Teodor Dybowski. Przeżycia Ostrogskiej stały się też inspiracją do napisania sonetów przez Stanisława Helsztyńskiego. W literaturze popularnonaukowej – u Zbigniewa Kuchowicza, Marka Ruszczyca, Krystyny Kolińskiej księżne Ostrogskie zasiliły grono niepospolitych niewiast.

Daromiła Wąsowska-Tomawska

ZNÓW NARODZINY HALSZKI

W cieniu księżyca
w żelaznej masce na twarzy
W mroku baszty
Mówią
Czarna Księżniczka
A dzisiaj chce znów
być piękna
W kolorach przy jędrnych piersiach
i kryzie
Jak nimfa odpłynąć
z kaczeńcem przy uchu
w złocistym skręcie loka
I wznieść się
unieść w oparach Samy
pomiędzy krzykiem a głuszą
I czekać
aż drgną znów usta
i słońce zatrzyma promień
nad pierwszą literą
imienia

tomik Fotografie, 2017 r.

Halszka i Beata należały do nielicznych kobiet, które w XVI wieku odebrały wykształcenie, umiały czytać i pisać. Beatę pochłaniało wszystko, co dotychczas było zarezerwowane dla mężczyzn: władza, walka o rodzinne dobra, zarząd ogromnymi majętnościami. To, że starała się być aktywna, niepodporządkowana mężczyznom, stało się przyczyną legendy jakoby była złą, wyrodną matką. Z kolei Halszka pragnęła pozostać wierna przysiędze złożonej matce i nie godziła się na męską dominację w kwestii małżeństwa. Manifestowała niechęć do narzuconego jej przez króla męża życiem w wieży, izolacją, noszeniem czarnych strojów. W czasach, kiedy od kobiet wymagano przede wszystkim posłuszeństwa, takie zachowanie budziło agresję i było źródłem negatywnego etykietowania. Wyemancypowane zachowanie Ostrogskich tłumaczono podłym charakterem, chorobą psychiczną. Powstały o nich legendy. Ich źródłem był konflikt o rękę bogatej księżniczki, ale również – i to niezwykłe – pragnienie wyjścia Elżbiety i jej matki Beaty poza role przeznaczone dla renesansowych kobiet, które były związane wyłącznie z płcią. Nieprzeciętne, tajemnicze postacie żyją drugim, legendarnym życiem. Do dziś w okolicach szamotulskiej baszty można spotkać mroczne widmo – ducha Czarnej Księżniczki.

Sylwia Zagórska

Sylwia Zagórska

Od dzieciństwa mieszka w Kaźmierzu, absolwentka szamotulskiego liceum, nauczycielka historii, dr nauk humanistycznych. Autorka biografii Elżbiety Ostrogskiej pt. Halszka z Ostroga. Między faktami a mitami oraz specjalnego wydania „Obserwatora Kaźmierskiego” – Urnental. Okupacyjne losy mieszkańców gminy Kaźmierz.

Lubi gwarę wielkopolską, kolarstwo. Biega.

Beata i Halszka Ostrogskie2018-02-08T07:59:07+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Krawcowa, egzekucja i narodziny

Po prawej – dom, w którym Pelagia i Franciszek Wąsowscy mieszkali z synową na początku II wojny, narożnik Rynku i ul. Dworcowej (wcześniej: Klasztornej). Pocztówka z ok. 1915 r.


Egzekucja 5 mieszkańców Otorowa – 13.10.1939 r.; Źródło: Muzeum – Zamek Górków


Żołnierze hitlerowscy na szamotulskim Rynku. Źródło: Fotopolska


Pelagia i Franciszek Wąsowscy z synową Leontyną, okres II wojny.


Tablica na miejscu egzekucji, zdjęcie współczesne – Jan Kulczak

Pozostałe zdjęcia z archiwum rodziny Wąsowskich i Tomawskich

Obrazki z przeszłości, część 5.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

KRAWCOWA, EGZEKUCJA I NARODZINY


Z lewej: Pelagia (1879-1959) i Franciszek (1879-1970) Wąsowscy z synem Teodorem (Dorciem) (1911-1967), ok. 1914 r.; z prawej: zdjęcie ślubne Leontyny (1911-2001) i Teodora Wąsowskich, 2.08.1939 r.


Mija sześć tygodni od ślubu moich przyszłych rodziców. 1 września 1939 roku wybucha II Wojna Światowa. Niemcy napadają na Polskę. Młody małżonek Teodor żegna swoją Leontynę na ponad dwa lata. Idzie na front, gdzie jest sanitariuszem. Potem trafia jako jeniec do niewoli. Losia ‒ tak ją nazywa, zamieszkuje w tym czasie u teściów, Pelagii z domu Cichej i Franciszka Wąsowskich.

Moja przyszła babcia jest dokładną, pracowitą krawcową, dziadek – szanowanym cieślą. Zajmują mieszkanie w narożnikowej kamienicy, której okna wychodzą na szamotulski Rynek. Zza przysłoniętych szyb podglądają ulicę i są świadkami egzekucji. Pięciu polskich młodych chłopców, patriotów z pobliskiego Otorowa, zostaje rozstrzelanych przez Niemców. Ten makabryczny obraz pozostaje w sercu i umyśle Leontyny na całe życie. Po latach zdaje relację swoim dzieciom, opowiada ze łzami w oczach. Nie jest w stanie oglądać filmów związanych z wojną.

Do krawcowej Pelasi przychodzą Niemki ze swoimi materiałami, przeróbkami odzieży. Po ich wyjściu z mieszkania, babcia z wściekłością wrzuca – jak mówi ‒ „te szwabskie szmaty” pod łóżko. Przygryza wargi i szybko siada do maszyny. „Trzeba przecież z czegoś żyćˮ ‒ uspokaja ją synowa.

Teściowa ciągle nie wierzy, że jej syn wróci z wojny. Pełna energii i nadziei Losia ‒ obiecuje. Kontaktuje się z polskim dentystą, u którego Teodor pracował przed wojną. Robią starania o powrót z wojny dobrego fachowca, który jest tu, w Szamotułach, bardzo potrzebny. Teodor wraca z obciętym palcem lewej ręki, który stracił w niemieckiej młocarni. Wraz z żoną przeprowadza się do jednego – przechodniego pokoju w budynku przy placu Sienkiewicza w Szamotułach.

Urodzonemu w 1943 roku dziecku mama Leontyna robi z bandaży sweterek  Wybierają jedno z dziesięciu dziewczęcych i tylu samych chłopięcych imion nakazanych przez Niemców ‒ córka otrzymuje na chrzcie św. imię Daromiła. Wszystkie dziewczęta na drugie imię musiały mieć Kazimiera. Za półtora roku przyjdzie na świat brat Bogusz (mój Głoguj). Żadna miłość nie zna granic.



Z lewej: Leontyna Wąsowska, zdjęcie z 1939 r.; zdjęcie to miał ze sobą mąż Teodor w okresie niewoli; w środku: napis na odwrocie zdjęcia; z prawej: Daromiła Wąsowska, 1943 r.

Szamotuły, 04.02.2018

Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Krawcowa, egzekucja i narodziny2025-01-04T11:54:18+01:00

Tabliczki z nazwami ulic

Tabliczki z nazwami ulic. Czy naprawdę tak trudno poprawnie zapisać nazwę?

Ulice Szamotuł otrzymywały swe nazwy w różnych czasach i mają odmienny charakter. Są nazwy odnoszące się do właściwości ulicy, jej usytuowania, kierunku, w którym prowadzi, znajdującego się przy nim obiektu. Sporo nazw ma charakter pamiątkowy, czyli przywołuje jakieś ważne osoby czy wydarzenia. Niektóre mają charakter seryjny, inne wyjątkowy (por. http://regionszamotulski.pl/nazwy-szamotulskich-ulic/). To wszystko normalne, tak jest też w innych miastach. Co innego tabliczki z nazwami. Tu konieczne jest pewne ujednolicenie i porządek, a tego nie ma i to od wielu lat. Te same ulice mają tabliczki z odmiennym zapisem nazwy, pojawiają się na nich różnego rodzaju błędy.

Tabliczki poprawne



Najpierw o błędach w zapisie. W gruncie rzeczy trzeba pamiętać tu tylko o kilku zasadach i pilnować, żeby je uwzględniano. W Szamotułach – jak się okazuje – jest to zbyt trudne dla kilku już pokoleń urzędników. Skąd o tym wiem? Otóż zagadnieniem tym w lokalnej prasie zajmowałam się już na początku lat dziewięćdziesiątych! Na dowód zamieszczam skan artykułu, którego jestem współautorką. Wiele tabliczek, o których wtedy pisaliśmy, wisi do dziś.

Jakie zasady są zatem tu istotne? Po pierwsze: trzeba pamiętać, że człony „ulicaˮ, „placˮ, „alejaˮ, „skwerˮ czy „rondoˮ nie wchodzą w skład nazwy i pisze się je małą literą, na przykład ul. Barwna, pl. Sienkiewicza czy al. Jana Pawła. Można używać skrótów pl. i al. lub całych wyrazów plac i aleja, a w wypadku ulicy nawet pominąć ten wyraz jako oczywisty, czyli wystarczy sam napis Obornicka, nie trzeba dodawać, że to ulica. Zasady sobie, a szamotulska praktyka sobie. Na placu Sienkiewicza wiszą, widoczne na zamieszczonych zdjęciach, tabliczki z napisem Plac, na alei Niepodległości – obok tabliczek z zapisem poprawnym – błędne z Aleją. Jeszcze innego typu błędy pojawiają się w zapisie czwartej – oprócz Jana Pawła, Niepodległości i Powstania Styczniowego – alei: 1 Maja.

Tabliczki z błędami

Aleja 1 Maja to jedna z szamotulskich nazw, gdzie występują daty. Poza nią mamy ulicę 3 Maja, 11 Listopada i 27 Stycznia – i tylko taki zapis jest poprawny. Nie wiadomo, czy w dobie dekomunizacji przetrwa ostatnia z wymienionych nazw, upamiętniająca wkroczenie Armii Czerwonej i koniec okupacji hitlerowskiej. W pisowni dat w nazwach wszędzie poprawnie zastosowano dużą literę, nie chodzi tu bowiem o zwykłą datę, ale o święto z nią związane. Błędy pojawiają się w zapisie liczebników. Zasada ortograficzna jest taka, że do zapisu cyfrowego nie dodaje się końcówek przypadków, czyli niepotrzebne jest, na przykład -go, jak na tabliczce 3-go Maja. Na tabliczkach z dwiema nazwami nie ma wprawdzie -go, ale jest – nie wiadomo dlaczego – myślnik: 11- Listopada, 27 – Stycznia. We wspomnianym artykule z początku lat 90. pisałam o tym emocjonalnie: „Zapis prezentuje stadium agonalne naszej ortografii. Jaka jest funkcja tu występującego myślnika, nawet po dłuższym zastanowieniu trudno odgadnąć. Może właśnie o to chodzi: myślnik ma nas zmusić do myślenia, do myślenia o niedoli polskiej pisowniˮ.

Jest jeszcze jedna (a fizycznie – dwie) tabliczka z nazwą ulicy w Szamotułach, z którą czuję się silnie emocjonalnie związana. Na początku lat 90. pisałam o tej jednej tabliczce aż trzy razy, aby lepiej zobrazować problem, do jednego z tekstów dołączyłam nawet rysunek mojej koleżanki. I nic, tabliczki wiszą, jak wisiały, a ja tak się do nich – w pewnym sensie – przywiązałam, że gdyby jednak komuś przyszło do głowy je usunąć, uprzejmie proszę o jedną z nich. Postawię sobie w gabinecie. Pisałam o tej tabliczce tak: „Można nie akceptować doktryny religijnej braci czeskich, wdając się z nią w polemikę, w żadnym razie jednak argumentem w tej dyskusji nie powinno być okaleczenie. Tak, właśnie okaleczenie: na rogu Rynku i ulicy upamiętniającej pobyt braci czeskich w Szamotułach wyraźnie widać ingerencję ostrego narzędzia, które wycięło wnętrze braci: ul. B-ci Czeskich. To już nie poważni innowierczy bracia, ale okaleczeni b-cia. […] Jeżeli naprawdę trzeba skrócić wyraz bracia, to można to zrobić tylko tak: br. Nowa tablica musi wyglądać tak, jak na skrzyżowaniu z ul. Kościelną, a więc Braci Czeskichˮ.

„skwer” – powinna być mała litera

Ostatni problem ortograficzny, który znajduje odzwierciedlenie na szamotulskich ulicach, to pisownia – jako członów nazwy – wyrazów typu „ksiądzˮ, „świętyˮ, „generałˮ. Zasada jest taka, że jeśli w nazwie używa się skrótu, np. ks., św., gen., pisze się go małą literą, a jeśli stosuje się wyraz w postaci rozwiniętej – dużą, czyli ulica ks. Piotra Skargi ale ulica Księdza Piotra Skargi. ulica św. Zygmunta Szczęsnego Felińskiego lub Świętego Zygmunta Szczęsnego Felińskiego, ulica św. Stanisława albo Świętego Stanisława, skwer gen. brygady Mariana Orlika lub skwer Generała brygady Mariana Orlika. Zamieszczone obok zdjęcia świadczą o tym, że zasady te są w Szamotułach wielokrotnie łamane, także na najnowszych tabliczkach z ostatnio otwartej ulicy.

„Głos Ziemi Szamotulskiej” 1991 nr 9

Zauważyć można, że tabliczki, które zaczęły się pojawiać na ulicach mniej więcej dziesięć lat temu, białe, z czarnym napisem i herbem miasta, prezentują „podejście oszczędnościoweˮ. Niestety, zwykle pojawia się tylko nazwisko patrona, imię jest pomijane lub występuje w postaci inicjału. Nie jest to podejście godne pochwały, nazwa typu pamiątkowego ma przecież honorować daną osobę i – w pewnym sensie – pełni funkcję edukacyjną. Rodzi to jednak jeszcze inne konsekwencje. Osoby, które zamawiały tabliczki, zastosowały zasadę: co na drugim miejscu, to nazwisko, więc człon w obiegu społecznym w Polsce ważniejszy. Mamy więc tabliczki: Paterki (!), Snopka, Szamotulskiego czy Szamotulczyka. Nie uwzględniono tu, że w wiekach XV i XVI, czyli czasach patronów tych ulic, nazwiska w dzisiejszym rozumieniu jeszcze nie istniały. Ciągle ważniejsze było imię, drugie określenie nie musiało się pojawiać, miało charakter zmienny, często przezwiskowy. Tak było w wypadku Jana z Szamotuł – prawnika, teologa i kaznodziei, który przez krótko przebywał w zakonie bernardynów i stąd nazywany był Paterkiem, czyli Ojczulkiem. Trzeba tu dodać, że jedyna poprawna forma jego przydomka brzmi Paterek, stąd ulica może być nazywana tylko ulicą Jana Paterka, nigdy zaś Paterki. Co z tego wynika dla interesujących nas nazw ulic? Otóż ‒ jeśli już koniecznie skracać te nazwy, to tylko do imienia, a nie do przydomka, czyli ulica Jana, Grzegorza, Dobrogosta czy Wacława. Lepiej jednak pozostawić napisy Jana Paterka, Grzegorza Snopka, Dobrogosta Szamotulskiego, Wacława Szamotulczyka (por. tekst  http://regionszamotulski.pl/nazwy-ulic-szamotulskiego-i-szamotulczyka/).

Tych kilka przedstawionych przeze mnie powyżej zasad nie stanowi żadnej wiedzy tajemnej, reguły nie są skomplikowane i w dzisiejszych czasach dostęp do nich za pośrednictwem Internetu jest natychmiastowy. Bo co to za wysiłek wpisać do wyszukiwarki, na przykład, „święty pisownia w nazwach”?  Nie rozumiem, dlaczego przez ponad ćwierć wieku nie znalazł się nikt, kto uporządkowałby tę kwestię.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 02.02.2018

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Tabliczki z nazwami ulic2025-01-05T13:04:57+01:00

Aktualności – luty 2018

Święty Walenty z kapliczki w Jastrowie

14 lutego Kościół wspomina postać św. Walentego. Przedstawiamy rzeźbę świętego z ludowej kapliczki w Jastrowie pod Szamotułami. Św. Walenty jest też patronem głównej ulicy w tej wsi, ciągnącej się od kapliczki do Ostrolesia. Oryginał tej rzeźby znajduje się w Muzeum – Zamku Górków. Św. Walenty przedstawiony został w ornacie i z palmą w ręce, był bowiem kapłanem i męczennikiem za wiarę.

Żył w III w. w Cesarstwie Rzymskim, został ścięty 14 lutego 269 r. Jest uznawany za obrońcę przed ciężkimi chorobami, patrona osób cierpiących na padaczkę, choroby nerwowe i cholerę. Jest także – oczywiście – patronem zakochanych, choć ten aspekt jego kultu w Polsce znany był mniej i dotarł do nas w skomercjalizowanej formie w latach 90. XX wieku jako walentynki. Legenda mówi, że św. Walenty potajemnie udzielał ślubów zakochanym wbrew zakazowi cesarza Klaudiusza II Gockiego, który chciał, aby młodzi mężczyźni nie zakładali rodzin, gdyż wówczas ich wartość bojowa dla cesarstwa maleje. Co roku przy grobie świętego w katedrze w Terni odbywa się Święto Zaręczyn – setki par przyrzekają sobie wówczas miłość i wierność.

Zdjęcie dawnej kapliczki – Andrzej Bednarski; kapliczka współczesna (na górze) – Ireneusz Walerjańczyk



Podkoziołek

Podkoziołek to ostatni dzień karnawału oraz zabawa odbywająca się tego dnia. W innych regionach to ostatki, śledzik lub zapustny wtorek. Skąd to słowo? Nazwa pochodzi od kozła, symbolizującego seksualność oraz siły witalne. W czasie zabawy odbywającej się tego dnia na stole stawiano właśnie figurkę kozła, a przed nią ustawiano miskę na pieniądze, z których opłacano imprezę. Pieniądze wrzucali tam ci, którym w okresie karnawału nie udało się znaleźć przyszłego męża lub żony – była to jedyna metoda, aby wykupić się od drwin współbiesiadników. Zabawa trwała do północy, bo po tej godzinie zaczynał się już Wielki Post. O północy do sali wkraczał mężczyzna przebrany za kozła, rozsypywał po podłodze popiół i kazał kończyć zabawę. Bardziej opornych gości wyrzucał z sali, uderzając ich śledziem, którego nosił za pasem.

Tyle wyjaśnień etnograficzno-językowych. My życzymy dobrej zabawy i smacznych faworków (to też wielkopolska nazwa!), czyli chruścików.




Szamotulski Uniwersytet Trzeciego Wieku skończył 10 lat!

Powstały w lutym 2008 roku szamotulski Uniwersytet Trzeciego Wieku był inicjatywą Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi, a dokładnie jego ówczesnej prezes Krystyny Just, która poświęciła mu mnóstwo pracy i serca. Od samego początku UTW w Szamotułach cechuje dobra organizacja i wysoki poziom.


Zdjęcia Rymwid Wojtkowiak


Oprócz cotygodniowych wtorkowych normalnych wykładów akademickich z różnych dziedzin nauki odbywają się seminaria, lektoraty, warsztaty, zajęcia ruchowe, wycieczki, wyjazdy do teatrów i innych instytucji kultury. UTW to także tworzenie pewnej wspólnoty osób w wieku 50+.

Jubileusz był okazją do podziękowań twórcom UTW, jego kolejnym honorowym rektorom ‒ profesorom Zbigniewowi Jasiewiczowi, Stanisławowi Proszykowi i Zdzisławowi Kośmickiemu, członkom zarządu Stowarzyszenia, władzom powiatu i miasta, które w ciągu całej dekady wspierały działanie UTW.

Dyplomy i albumy otrzymała grupa najwytrwalszych studentów, którzy na szamotulskim UTW pogłębiają swoja wiedzę, zdobywają i rozwijają umiejętności od momentu jego powstania do dziś, czyli już jedenasty rok akademicki! W odniesieniu do tych 62 osób wyrażenie  „wieczny studentˮ nabiera sensu jak najbardziej pozytywnego.

Dodatkowym prezentem dla wszystkich zebranych był bardzo udany pokaz Wesela szamotulskiego ‒ widowiska w wykonaniu Zespołu Folklorystycznego „Szamotułyˮ.





Tajemnice starych fotografii

Tę niesamowitą fotografię zrobiono w Szamotułach około 1920 roku. Siedzący z tyłu mężczyzna w kapeluszu to Edmund Michalski, szamotulski dentysta i miłośnik muzyki. Niżej – też w kapelusiku – jego syn Leon, późniejszy powstaniec warszawski i lekarz, bohater tekstu, który niedawno zamieściliśmy na portalu (http://regionszamotulski.pl/leon-michalski/).


Zdjęcie z archiwum rodzinnego Ewy Michalskiej-Czajki


Kim są pozostałe osoby, nie wiadomo. Stojąca z prawej strony zdjęcia dość młoda kobieta w chuście to pewnie opiekunka dzieci. Obok niej – nastolatka, śmiało i z uśmiechem pozująca do zdjęcia, za pasek włożyła kilka wiosennych kwiatów. Chłopiec w wojskowej czapce patrzy z powagą. Pozostałe, trochę młodsze od niego dziewczynki, siedzą w dwóch grupkach i wzajemnie się obejmują. Ubrane są czysto, ale dwie dziewczynki z przodu (jedna z nich trzyma kwiatki) nie mają butów. Zaskakująca jest też sceneria zdjęcia: jakiś zburzony częściowo, uszkodzony dom, porozrzucane wokół niego sprzęty. W sumie nie jest to przestrzeń, którą chciałoby się uwiecznić na fotografii. Może więc co innego było tu ważne: spotkanie ludzi. Edmund Michalski z synkiem odwiedzili kobietę i dzieci w jakiejś ich przestrzeni. Co ich łączyło? Jak potoczyły się życie tych urodzonych niedługo przed pierwszą wojną dzieci? Tajemnice starych fotografii, tajemnice ludzkiego losu.





Koncert karnawałowy

Kiedy w listopadzie 2016 r. po wielu latach budowy oddawano do użytku aulę przy szamotulskiej szkole muzycznej, marzyliśmy, żeby w tym miejscu odbywały się takie koncerty jak ten, w którym mogliśmy uczestniczyć w ostatnią sobotę stycznia.


Zdjęcia Krzysztof Szymański


Koncert karnawałowy stał się popisem, w najlepszym znaczeniu tego słowa, naszych szamotulskich talentów. Możemy się cieszyć, że w naszym mieście istnieje prawdziwa orkiestra smyczkowa ‒ Capella Samotulinus! Tworzą ją głównie absolwenci (ze zdecydowaną przewagą absolwentek) Państwowej Szkoły Muzycznej I i II stopnia im. Wacława z Szamotuł. Założycielem i dyrygentem orkiestry jest Remigiusz Skorwider, absolwent Akademii Muzycznej, nauczyciel śpiewu i fortepianu, przy Szamotulskim Ośrodku Kultury prowadzący oprócz Capelli Samotulinus również zespół wokalny Con Fuoco. Capella Samotulinus w ostatnich miesiącach występowała w Obornikach, Pamiątkowie, Wronkach i Zbąszyniu, a w Szamotułach poprzednio można ją było usłyszeć w lipcu ubiegłego roku w czasie wspólnego wystawienia z wronieckim teatrem Odgrywane Kapsle opery Dydona i Eneasz.

Capella Samotulinus zaprezentowała różnorodny repertuar, jako soliści wystąpili sopranistka Volha Stankevich, akordeonista Piotr Strugała oraz dwie skrzypaczki:  Anna Musiał-Kołoszuk oraz o Marcelina Dera. Serce publiczności skradła zwłaszcza ostatnia solistka – 11-letnia uczennica szamotulskiej szkoły muzycznej, niezwykle utalentowana, mająca już obycie sceniczne, pięknie skupiona w czasie gry.

Pozostali uczniowie szkoły muzycznej także wypadli znakomicie. Warto ich zapamiętać: na saksofonie grały Aleksandra Brzoska i Katarzyna Grodzka, wokalnie zaprezentowali się Aleksandra Leśnicka, Maja Olszowiec, Anna Gicala i Sebastian Pawlaczyk. Publiczności spodobał się także występ zespołu perkusyjnego pod kierunkiem Łukasza Dąbrowskiego. Mamy nadzieję, że jeszcze o nich i ich samych usłyszymy.





Leonard Brzeziński (1934-2018)

Leonard Brzeziński – Lordek – wspomnijmy Go w paru słowach. Edukację artystyczną rozpoczął pod okiem ojca – Michała Brzezińskiego, który od pierwszej połowy lat 20. XX wieku prowadził w Szamotułach własną pracownię witrażownictwa. Leonard ukończył Państwowe Liceum Plastyczne w Poznaniu, w 1956 roku obronił dyplom na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu i został zatrudniony w pracowni konserwatorskiej. W 1958 r. wrócił do Szamotuł i przejął pracownię ojca.

Jego najważniejszymi dziełami są witrażowe okna opracowane dla katedry św. Michała w Elblągu, okna wielkoformatowe w Sochaczewie, Warszawie, Pile, Połczynie-Zdroju, Kole, Stawiszynie, Godziszowie, Lublinie, Kątach, Czchowie i Węgorzewie. W Szamotułach jego prace podziwiać można, między innymi, w bazylice kolegiackiej i w budynku szkoły muzycznej.


Z lewej portret narysowany przez Jarka Kałużyńskiego na podstawie stopklatki z filmu – rozmowy z artystą w jego pracowni (film powstał w 2013 r.). Z prawej fragment witraża z szamotulskiej bazyliki kolegiackiej – zdjęcie Andrzej Bednarski.

Szamotuły, 01.02.2018

LUTY 2018

IMPREZY I KONCERTY

Trwające



Wystawa prac Andrzeja Kruszony – czynna od 18 stycznia do 28 lutego 2018 r.,

Sala wystaw czasowych, Muzeum – Zamek Górków.


Minione



14 lutego, godz. 18, kino HALSZKA


KINO


Aktualności – luty 20182025-01-30T14:20:32+01:00

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Wózek z dyszlem i złote monety


Marianna Kruszona (1889-1971)



Andrzej Kruszona (1882-1955)


FOTOGRAFIA

Słychać bliskie kroki

koń już gotowy w zaprzęgu

a słomiana wkładka w trzewiku babki

skręca się uwiera

W jelonkowej sakiewce

ofiarny talar

Widzę te fotografie

zamknięte w ramkach

i twarze za mgłą pergaminu

W albumie mundur proch

i panna we fiokach

pachnąca szarym mydłem

W kufrze mól

ktoś mówi

I wciąż szumi skrzypi

to dobre drzewo



Marianna i Andrzej Kruszonowie na ślubie córki Leontyny z Teodorem Wąsowskim, 5.08.1939 r.

Marianna siedzi obok córki, Andrzej stoi po lewej stronie

Obrazki z przeszłości, część 4.


Daromiła Wąsowska-Tomawska

WÓZEK Z DYSZLEM I ZŁOTE MONETY


Zenia nie ma na świecie. Jeszcze go bocian nie przyniósł ‒ tak wiemy. Marysia, Boguś i ja, najstarsza, idziemy do babci Maryni na służbę. Tak babcia mówi, jeśli ma w planie zrobienie wnukom dużo radości. Na Lipowej 13 śpimy wszyscy razem. Rano pijemy mleko od kozy. Babcia w chlewiku w podwórzu chowa również świnkę. Mówi: „idę napaść niudę”. Niesie jej w wiadrze ciepłe jedzenie. Przyniesie świeżo udojone mleko od kozy, też jeszcze ciepłe.

Wózek z dyszlem przygotowany jest już do drogi. Są sznurki, dzbanek z kawą, skibki na wycieczkę. Wózek jest drewniany, na czterech kołach. Pomieści dużo. Nasza trójka już siedzi w nim na workach. Babia chwyta dyszel i ciągnie. Jedziemy radośni na Łowizę. Mijamy Dom Dziecka, potem drogą brukowaną i dalej polną jedziemy w kierunku lasu. Babcia nie narzeka, że dzikujemy na tym wózku. Na głowie ma założoną płócienną chustkę, która chroni ją przed słońcem, ale i wysiłkiem. Ta jest mniejsza od takiej, jaką zakłada, idąc do miasta. Jest wtedy większa – czarna lub biała z długimi frędzlami. Inne kobiety też chodzą w chustach na głowie.

Babcia wygląda zawsze elegancko. Tę pedanterię odziedziczyła po swojej matce Mariannie z domu Tecław, zamieszkałej w Popowie. Mąż jej Jakub Nayder przycinał do aksamitnych bucików żony co tydzień słomiane, świeże wkładki. W niedzielę bryczką jechali do Szamotuł na Mszę Świętą. Marianna z gospodarstwa zawoziła do Żyda masło. Do swojego domu kupowała tańszy olej. Za zaoszczędzone pieniądze kupowała złote monety, które później przeznaczyła na odbudowę Państwa Polskiego. Przypomina mi o tym moja siostra Maria Grajkowska. Drzewo genealogiczne rodziny zrobił mój najmłodszy brat Zenon Wąsowski ‒ ten, którego dopiero miał przynieść bocian.

Babcia wie, gdzie przystanąć w lesie, w którym miejscu i jak ustawić wózek, by było najbliżej i najłatwiej do powrotu. To będzie ciężka droga. Biegamy po lesie tak, by babcia miała nas na oku. Wtedy musimy jej słuchać: oby się tylko nie zgubić! Wszyscy wiemy, po co tu przyjechaliśmy. Musimy nazbierać pełen wózek szyszek. Zima będzie długa. Szyszka jest najlepszym zapachem i rozpałką w kurierku, jaki jedyny na kuchnię i pokój babcia posiada. Szybko musi zrobić się ciepło, zanim wszyscy wstaną.

W LESIE

siostrze Marysi

Tyle szyszek
I ciągle ten sam
wózek z dyszlem
babci Maryni


Szamotuły, ul. Lipowa 20 (kiedyś 13)


Chodzimy po lesie, każdy z nas zbiera i układa szyszki w jedno miejsce. To trwa godzinami. Nikt się nie nudzi. Babcia odkarmia nas suchą, pyszną kiełbasą ze świniobicia, my ją miętowymi cukierkami. Wózek jest już pełen, ale jeszcze trzeba napełnić kilka worków. Te układa na samej górze. Grubymi zaś patykami – „knebloszkamiˮ i sznurkiem wzmacnia całą konstrukcję. Marysia jest jeszcze mała i już bardzo zmęczona. Siedzi na szyszkach pomiędzy workami. Babcia ciągnie wózek, my pchamy, ile tylko mamy jeszcze sił. Nikt prócz nas nie wie, jaki to był potem zdrowy sen.

Dziadek Andrzej (babcia mówi: Jędruś) wraca z pracy chory. Jest majstrem w szamotulskiej Fabryce Mebli. Łóżko z czystą, wykrochmaloną pościelą jest przygotowane. Babcia w nocy znajduje męża ubranego w kalesony i nocną koszulę, zaczepionego jednym kołem tego samego wózka o drzewo na ulicy. Dziadek jedzie do pracy w wysokiej gorączce. Nie odzyskuje już przytomności. Umiera z rozległym zapaleniem płuc.



Szamotuły, 27.01.2018

Daromiła Wąsowska-Tomawska

Urodzona w Szamotułach, absolwentka miejscowegoo liceum. Po ojcu – znanym szamotulskim dentyście – odziedziczyła zawód i zamiłowanie do muzyki klasycznej.

Mieszka w Pobiedziskach koło Poznania. Prezes i współzałożycielka Salonu Artystycznego im. Jackowskich. Poetka.

http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska/

Daromiła Wąsowska-Tomawska, Wózek z dyszlem i złote monety2025-01-04T11:55:30+01:00

Leon Michalski

Szamotulskie Koło Wielkopolskiego Stowarzyszenia Pamięci AK uwiecznia postać szamotulanina


Powstanie warszawskie odebrało mu marzenia o zostaniu chirurgiem, dało miłość życia


25 stycznia w Muzeum – Zamku Górków odbyła się konferencja poświęcona Leonowi Michalskiemu (1917-2010) – urodzonemu w Szamotułach żołnierzowi Armii Krajowej, powstańcowi warszawskiemu, wybitnemu lekarzowi i wspaniałemu człowiekowi. Jego sylwetkę w wyczerpującym referacie połączonym z prezentacją multimedialną przedstawiły Katarzyna Okraska i Maria Idziak – członkinie WSPAK, uczennice Zespołu Szkół nr 2 w Szamotułach. Obecna była córka Leona Michalskiego – Ewa Michalska-Czajka wraz z mężem Bogdanem Czajką, która o swoim ojcu opowiedziała we wzruszającym wystąpieniu.  Całość prowadził opiekun Koła Piotr Gotowy. Największa sala Muzeum wypełniona była po brzegi, część uczniów siedziała nawet na podłodze.

Rodzina

Leon Michalski urodził się 12 września 1917 roku w swoim domu rodzinnym przy ul. Poznańskiej w Szamotułach. Jego matką była Cecylia z domu Steinhauff, ojcem Edmund Michalski z rodziny od wielu pokoleń związanej z Szamotułami.

Matka Leona Michalskiego, Cecylia, urodziła się w 1874, a zmarła w 1967 r. Na uwagę zasługuje fakt, że gdy Leon przychodził na świat, miała 43 lata. Ojciec Cecylii, a dziadek Leona, Franz (Franciszek) Steinhauff urodził się w rodzinie niemieckiej w okolicach Międzyrzecza. Wbrew woli swojej rodziny ożenił się w szamotulskiej kolegiacie w 1854 r. z Polką, późniejszą babką ze strony matki Leona, Teofilą z domu Cwojdzińską. Franciszek Steinhauff osiadł na stałe w Szamotułach, do końca życia posługiwał się językiem polskim, a jego nazwisko często pojawiało sie w aktach miejscowego urzędu stanu cywilnego jako świadka na ślubach. Rodzicami Teofili, babki Leona, byli Jan Cwojdziński i Brygida z domu Jarnecka.

Ojcem Leona Michalskiego był Edmund, urodzony w 1889 roku, a zmarły w 1978. W okresie międzywojennym był to znany animator szamotulskiego życia muzycznego. Pracował jako dentysta, niektórzy najstarsi mieszkańcy Szamotuł mogą pamiętać wizyty w jego gabinecie. Dziadkiem ojca Leona Michalskiego ze strony ojca był Leon Michalski, urodzony w 1861 r., najprawdopodobniej to po nim otrzymał imię. Babką ze strony ojca była Ludwika z domu Boksch (bądź Boks), urodzona w 1867 r. Rodzicami Leona Michalskiego – dziadka Leona, który był budowniczym m.in. budynków przy ul. Ratuszowej w Szamotułach, byli Stanisław Michalski oraz Julianna z domu Seelender. Rodzicami Ludwiki Boksch byli Józef Boksch oraz Antonina z domu Ruczyńska.


Leon Michalski z ojcem, Szamotuły, początek lat 20. XX wieku


Młodość

Leon Michalski wraz z rodzicami mieszkał w Szamotułach najpierw w domu przy ul. Poznańskiej, później nieopodal Kościoła Św. Krzyża. Miał jedną siostrę, Bożenę, która w czasie wojny również związała się z Armią Krajową: pracowała w sekretariacie Kedywu, czyli Kierownictwa Dywersji.

Leon Michalski uczęszczał do szkoły powszechnej (dziś to Szkoła Podstawowa nr 2 im. Marii Konopnickiej ) w Szamotułach. Następnie był uczniem Gimnazjum im. Piotra Skargi, które miało swoją siedzibę w tym czasie tuż przy szamotulskim Rynku. W czasach szkolnych wyróżniał się tężyzną fizyczną, szczególnie jeśli chodzi o biegi krótkodystansowe. Dowodem na to są dyplomy za II miejsce w biegu na 100 metrów ‒ dystansie, na którym rywalizował częstokroć z Marianem Orlikiem, późniejszym wojskowym, zamordowanym w czasach stalinowskich. Jak przyznał po latach, na 200 metrów lepszy był kolega Marian, natomiast na 100 metrów zwyciężał zazwyczaj on. Pozostałe dwa zachowane dyplomy uzyskał za start w zawodach w trójboju, w którym również odnosił sukcesy. Przez cały okres nauki szkolnej wziął udział w wielu zawodach lekkoatletycznych, w których uzyskiwał rekordy i tytuły mistrzowskie w biegach sprinterskich na szczeblu międzyszkolnym i powiatowym.

Oprócz tego jako uczeń szamotulskiej szkoły im. Piotra Skargi udzielał się w harcerstwie, a także był członkiem Sodalicji Mariańskiej, do której został przyjęty 8 grudnia 1934 r. Leon Michalski zdał maturę w 1939 r. i odbył przeszkolenie wojskowe.


Leon Michalski z siostrą Bożeną, oboje w strojach ludowych. 2. połowa lat 30. XX w.


Druga wojna światowa

W momencie wybuchu II wojny światowej Leon Michalski miał 22 lata. W pierwszych tygodniach wojny brał udział w walkach podczas kampanii wrześniowej – w 57.  Pułku Piechoty. Po opanowaniu ziem polskich przez okupantów wrócił do rodzinnych Szamotuł. Wtedy to jego ojciec Edmund otrzymał ostrzeżenie w związku z tym, że jego żona Cecylia nie podpisała niemieckiej listy narodowościowej, czyli tzw. volkslisty. By uniknąć aresztowania, Leon wraz z rodzicami i siostrą wyjechali do Warszawy. Tam zmieniali kilkakrotnie mieszkanie, w końcu osiedli na Pradze przy ul. Biaołostockiej 20a/45, gdzie mieszkali do powrotu do Szamotuł po zakończeniu II wojny.

Leon Michalski bardzo szybko, bo już w lutym 1940 roku, został zaprzysiężony do Związku Walki Zbrojnej, później Armii Krajowej. Od samego początku został przydzielony do komórki informacyjno-wywiadowczej „Stragan” w Komendzie Głównej AK. Do konspiracji wciągnął go jego serdeczny przyjaciel Wojciech Stanisławski, podchorąży Oficerskiej Szkoły Piechoty w Ostrowii Mazowieckiej. Z wywiadu, który z Leonem Michalskim przeprowadził wnuk Krzysztof wynika, że w czasie pobytu w Warszawie pracował w powstałym jeszcze w połowie XIX w. browarze Haberbusch&Schiele. W czasie wojny zakład znalazł się pod administracją niemiecką, zatrudniał jednak głównie Polaków. Niemieccy właściciele mieli zdawać sobie sprawę, że wśród pracowników znajduje się kilka osób związanych ze zbrojnym podziemiem. Leon Michalski był zatrudniony w charakterze konwojenta wagonów z piwem. Jego zadanie polegało na prowadzeniu wagonów do miast znajdujących się w Generalnej Guberni, zazwyczaj w okolicach Warszawy i Lublina. Dzięki przemieszczaniu się pociągiem uzyskał wiele kontaktów z członkami ruchu oporu w różnych miastach. A zdarzało się, że w wagonach znajdowała się broń i amunicja dla różnych jednostek w terenie. W browarnej straży pożarnej zatrudnieni byli w większości młodzi ludzie w wieku studenckim, co uwolniło ich od wywozu na roboty przymusowe do Niemiec. Należy wspomnieć, że również Leon Michalski rozpoczął wtedy studia. W 1941 roku został studentem medycyny na Wydziale Lekarskim Tajnego Uniwersytetu Warszawskiego. Do wybuchu powstania w Warszawie udało mu się ukończyć trzy lata studiów. Bardzo długo wspominał, że wykładowcami na tej tajnej uczelni byli także profesorowie z przedwojennego Uniwersytetu Poznańskiego.

Dowodem działalności konspiracyjnej Leona Michalskiego, pseudonim Żuk, jest dokument spisany w 1969 r. przez podporucznika Wojciecha Stanisławskiego. Potwierdza on, że w 1940 roku Leon Michalski, rocznik 1917, pełnił funkcję dowódcy drużyny, następnie zastępcy dowódcy plutonu i w końcu dowódcy plutonu Związku Walki Zbrojnej. Najpierw dowodził grupą 12-15 przesiedleńców z Poznańskiego w rejonie Starego Miasta. Następnie ze swoimi ludźmi działał w Śródmieściu w rejonie ul. Śniadeckich i Koszykowej. Dowódcą jego kompanii był ppor. Wojciech Stanisławski, pseudonim Chrząszcz, a dowódcą batalionu – ppor. Alfred Henker, pseudonim Fred. Przez cały rok 1942 kapral podchorąży Leon Michalski działał na terenie osi Warszawa – Siedlce – Międzyrzec Podlaski – Terespol, Warszawa – Łuków oraz Warszawa – Radom. W tym czasie zbierał bądź przewoził materiały informacyjne dotyczące dyslokacji wojsk niemieckich w czasie przygotowań i walk Niemców z Armią Czerwoną. Poza tym przewoził instrukcje, rozkazy organizacyjne, prasę konspiracyjną oraz broń i amunicję. Jak dodaje ppor. rezerwy Wojciech Stanisławski, Leon Michalski przez cały okres służby wykazywał wzorową żołnierską dyscyplinę, opanowanie i przytomność umysłu w bardzo niebezpiecznych sytuacjach. Na początku 1942 r. Stanisławski przerwał kontakt służbowy z Leonem Michalskim ze względu na przeniesienie do innej jednostki organizacyjnej Armii Krajowej. Poświadczył jednak, że do wybuchu powstania warszawskiego brał udział w działalności konspiracyjnej Armii Krajowej. Z innego dokumentu wiadomo, że ze względu na zagrożenie aresztowaniem przez Niemców został przydzielony do 3. Kompanii zgrupowania AK „Golski”.



Powstanie Warszawskie

Wybuch powstania warszawskiego w dniu 1 sierpnia 1944 roku zastał Leona Michalskiego na Mokotowie. Został o nim powiadomiony przed dowódcę swojego plutonu, który również był strażakiem w browarze. Jak wspominał Leon Michalski, bardzo szybko udał się na miejsce zbiórki, gdzie miał oczekiwać na dostarczenie broni. Grupa osłonowa, która miała to zrobić, została jednak ostrzelana i rozbita przez Niemców. Leon Michalski z grupą żołnierzy został więc bez broni, otoczony przez oddziały niemieckie. Na szczęście nocną porą udało się grupie AK-owców schronić w willi przy ul. Prezydenckiej. Wkrótce dowództwo nawiązało kontakt z żołnierzami i po 9 dniach tułaczki dołączyli do reszty batalionu.

Od pierwszego dnia powstania Leon Michalski brał udział w walkach jako żołnierz 3. Batalionu Pancernego AK „Golski”, kwaterując w budynku Architektury Politechniki Warszawskiej przy ul. Koszykowej. Teren walk o wyzwolenie stolicy zakreślały ul. Koszykowa, Kolonia Staszica, pole Mokotowskie, ul. Mokotowska i Plac Zbawiciela. Jak potwierdza ppor. Wojciech Stanisławski, Leon Michalski, nie zmieniając swojego pseudonimu, walczył w rejonie Al.. Niepodległości – ul. 6 sierpnia i ul. Filtrowej. Głównym zadaniem żołnierzy walczących w tym miejscu było opanowanie terenu pobliskiego parku i stacjonującego tam sprzętu pancernych jednostek hitlerowskich. Jego dowódcą był por. Zdzisław Zakrzewski, pseudonim Zieliński, a Komendantem Obwodu – kpt. Golski z Centrum Wyszkolenia Broni Pancernych w Modlinie.

Warto przy tej okazji wspomnieć o najważniejszych dokonaniach zgrupowania, w którym walczył Leon Michalski. Na godzinę „W”, czyli wybuchu powstania, Batalion AK „Golski” zmobilizował ok. 85% żołnierzy. Uzbrojenia starczyło zaledwie dla jednej trzeciej stanu. 1. kompania czołgów w składzie 47 żołnierzy dysponowała 1 pistoletem maszynowym, 5 pistoletami, 20 granatami i butelkami zapalającymi. W pierwszym uderzeniu udało się zrealizować postawione zadania. Opanowano ulice: Mokotowską – od placu Zbawiciela, Polną, budynki Politechniki, Emilii Plater, Lwowską, Śniadeckich i Noakowskiego. Zdobyty rejon umocniono barykadami zbudowanymi w nocy z 1 na 2 sierpnia. Nie zdobyto szpitala na ul. 6 Sierpnia, budynku Ministerstwa Komunikacji i Kolonii Staszica. Od 2 sierpnia Niemcy prowadzili zmasowany ogień od strony Pola Mokotowskiego i szpitala na ul. 6 Sierpnia w kierunku barykad na Polnej, 6 Sierpnia, Śniadeckich, Lwowskiej oraz na teren Politechniki. Tutaj zapewne musiał walczyć Leon Michalski. 5 i 6 sierpnia oraz 13 i 14 sierpnia nieprzyjaciel atakował, bez powodzenia, budynki Politechniki. 15 sierpnia Niemcom udało się wedrzeć pomiędzy stanowiska powstańcze. 17 sierpnia odparto dwukrotny atak z kierunku Pola Mokotowskiego. Zabudowania Politechniki stały się środkiem odcinka wrzynającego się w oddziały nieprzyjaciela. 19 sierpnia, po zaciętych walkach, Politechnika została zdobyta przez Niemców. 22 sierpnia oddział bojowy batalionu „Golski” wziął udział w udanym ataku na stację telefonów przy ul. Piusa XI (obecnie Pięknej), tzw. Małej Pasty, który został przeprowadzony przez oddziały batalionu „Ruczaj”, dowodzone przez kpt. Franciszka Malika, pseudonim Piorun. 9 i 10 września Niemcy podejmowali nieudane próby ataku na barykady na placu Zbawiciela, bronione przez kompanię pod dowództwem por. Zdzisława Zakrzewskiego, pseudonim Zieliński. Walki pozycyjne trwały do kapitulacji powstania. Batalion utrzymał bronione pozycje. 5 października batalion pancerny „Golski”, jako 1. batalion 72. Pułku Piechoty AK wymaszerował do niewoli przez barykadę na ul. Śniadeckich. Razem z nim wyszła część oficerów Komendy Głównej AK. m.in. gen. Tadeusz Komorowski „Bór”.

W czasie powstania warszawskiego Leon Michalski został dwukrotnie ranny. Pierwszy raz  ‒ w ramię, 16 września, kiedy po wyjściu ze szpitala natychmiast powrócił na barykadę. Ranny po raz drugi 26 września trafił do szpitala PCK przy ul. Jaworzyńskiej, położonego w rejonie walk batalionu „Golski”. Przestrzelony nerw łokciowy wykluczył go z walki do końca powstania, a niesprawność lewej dłoni, powstała w wyniku postrzału, uniemożliwiła mu specjalizację w chirurgii, którą zamierzał podjąć po studiach. Pobytu w szpitalu był dla Ludwika Michalskiego niezwykle ważny także z innego względu. Jak wspominał swojemu wnukowi, bardzo sobie chwalił troskliwą opiekę personelu lekarsko-pielęgniarskiego. To właśnie w tym szpitalu poznał swą przyszłą żonę, Hannę z domu Rutkowską, zmarłą w 2005 r., pracującą tam jako pielęgniarka, warszawiankę, studentkę medycyny Tajnego Uniwersytetu Poznańskiego.

Z pobytem w szpitalu PCK związana jest również inna historia. Przebywał w nim ranny niemiecki oficer, przedwojenny śpiewak operowy, który został wzięty do niewoli przez powstańców. Przez cały czas żołnierz walczący podczas wojny dla III Rzeszy traktowany był na równi z innymi pacjentami. Po upadku powstania grasowały po mieście oddziały SS, które często wpadały do szpitali. Esesmani wtargnęli również do szpitala, w którym przebywał Leon Michalski. Wówczas niemiecki oficer, leżący razem z powstańcami, oświadczył im, że w tym szpitalu nie ma żadnych żołnierzy AK, lecz tylko przypadkowo ranni cywile. To najprawdopodobniej ocaliło życie m.in. Leonowi Michalskiemu. Po kapitulacji powstania cały szpital został ewakuowany do Krakowa i zakwaterowany w akademiku przy ul. Grzegórzeckiej. Leon Michalski, wykorzystując umiejętności nabyte podczas studiów, pracował w tym szpitalu od 1 stycznia do 15 kwietnia 1945 r. w charakterze medyka.


Leon Michalski w pracy


Po II wojnie światowej

Zaraz po zakończeniu II wojny światowej, w kwietniu 1945 r., Leon Michalski wraz z narzeczoną powrócił do wyzwolonej Warszawy. 29 kwietnia wzięli ślub w Bazylice Katedralnej św. Floriana na Pradze. W tym samym roku latem przenieśli się do Poznania i kontynuowali przerwane studia na Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Poznańskiego. Leon Michalski uzyskał dyplom lekarski w roku 1947. Jeszcze jako student, od października 1945 r., pełnił przez 2,5 roku obowiązki asystenta Zakładu Fizjologii Uniwersytetu Poznańskiego, a później pracował jako starszy asystent Oddziału Dermatologicznego Szpitala Miejskiego w Poznaniu. 2 lipca 1949 r. uzyskał stopień doktora medycyny na podstawie pracy „Biała plamistość skóry”, której promotorem był prof. dr Adam Straszyński. Uzyskał także specjalizację II stopnia z dermatologii oraz specjalizację I stopnia z zakresu organizacji ochrony zdrowia. W trakcie pracy zawodowej był m.in. lekarzem w Stacji Krwiodawstwa w Poznaniu, twórcą i wieloletnim dyrektorem Miejskiej Przychodni Specjalistycznej i Poradni Skórno-Wenerologicznej tej przychodni przy ul. Chudoby w Poznaniu, zastępcą kierownika Wydziału Zdrowia i kierownikiem Oddziału Lecznictwa i Profilaktyki tego wydziału, Wojewódzkim Inspektorem Więziennej Służby Zdrowia.

3 października 1990 roku Komisja Weryfikacyjna Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Wielkopolska stwierdziła, że spełnia warunki, aby być członkiem tego stowarzyszenia. Za udział w walkach powstańczych otrzymał po wojnie m.in. Krzyż Armii Krajowej nadawany w Londynie, ustanowiony w roku 1966 przez gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, a przez polskie władze uznany dopiero w 1992 r. Poza tym został odznaczony w 1983 r. Warszawskim Krzyżem Powstańczym.

Można powiedzieć, że Leon Michalski „od zawsze” pracował społecznie. Był przez wiele lat m.in. konsultantem z zakresu dermatologii w Domu Pomocy Społecznej dla Dorosłych przy ul. Mogileńskiej w Poznaniu i członkiem Rady Nadzorczej tego Domu. Mimo że swoje dalsze życie i pracę zawodową związał z Poznaniem i nigdy już do Szamotuł nie wrócił na stałe, w duszy pozostał do końca życia „szamotulakiem”. Z tym miastem związany był najserdeczniejszymi wspomnieniami i swoje przywiązanie do Szamotuł podkreślał przy każdej okazji. Warto podkreślić, że przez niemal 50 lat prowadził społecznie poradnię dla inwalidów przy Związku Inwalidów Wojennych w Szamotułach.

Bardzo ciekawym wątkiem z życia Leona Michalskiego było sprawowanie opieki nad grobami profesorów Gimnazjum im. Piotr Skargi w Szamotułach Był jednym z inicjatorów ufundowania przez byłych uczniów pomnika znakomitemu przedwojennemu matematykowi tej szkoły prof. Eliaszowi Arystowowi. Prof. Arystow urodził się w Woromierzu w Rosji Carskiej, był Rosjaninem, narzeczoną miał Polkę. Studiował w Petersburgu, a jako wybitny absolwent otrzymał od cara tytuł szlachecki. Po śmierci swojej narzeczonej w 1918 roku przyjechał do Polski z matką swojej niedoszłej żony, którą się opiekował. W gimnazjum w Szamotułach uczył od 1923 roku. Przez uczniów nazywany był kochanym dziadkiem. W 1950 roku, mając 75 lat, przeszedł na emeryturę. Miał wtedy czas na spacery po Rynku, był zawsze pogodny i uśmiechnięty. Profesor był sam, ale nie samotny. Dawni uczniowie odwiedzali go, pomagali w zakupach. Profesor zmarł w 1953 r. a na pogrzebie było wielu jego wychowanków. Leon Michalski w czasie częstych wizyt na szamotulskim cmentarzu do końca opiekował się grobami przedwojennych nauczycieli szamotulskich, nie tylko prof. Arystowa, ale także grobem prof. Jana Kotlarza.

Leon Michalski zawsze traktował Szamotuły jako swoje miasto, a szczególnym sentymentem darzył centrum grodu Halszki. Po raz ostatni odwiedził Szamotuły 22 listopada 2009 r., kiedy przyjechał na cmentarz  na grób matki. Zmarł 24 stycznia 2010 r. w Poznaniu. Zgodnie ze swoim życzeniem został pochowany w grobie rodzinnym na cmentarzu w ukochanych Szamotułach. Do ostatnich dni cechowała go skromność, a w swoim życiu dowiódł, że bardzo ważne były dla niego umiłowanie ojczyzny i uczciwość.

Piotr Gotowy – opiekun Szamotulskiego Koła Wielkopolskiego Stowarzyszenia Armii Krajowej

Katarzyna Okraska i Maria Idziak

Źródła:

  • Rys życiorysu spisany przez córkę Leona Michalskiego – Ewę Michalską-Czajkę;
  • Fragment wywiadu przeprowadzonego z Leonem Michalskim przez wnuka Krzysztofa Czajkę;
  • Dokumenty, zdjęcia i pamiątki rodzinne ze zbiorów rodzinnych Leona Michalskiego;
  • Dokumenty Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej Okręg Wielkopolska w Poznaniu;
  • http://www.info-pc.home.pl/whatfor/baza/golski.htm.

Leon Michalski na uroczystościach AK-owskich w Poznaniu oraz z wnukiem. Lata 90.


Ostatnie wspólne zdjęcie Leona Michalskiego z rodziną, Swarzędz 2009. Obok Leona Michalskiego siedzi córka Ewa Michalska-Czajka z prawnuczką Emilką, z tyłu stoją wnuczki Alicja i Zuzanna oraz wnuk Krzysztof. Zdjęcie wykonał zięć Bogdan Czajka.

Edmund Michalski z orkiestrą


Leon Michalski, 1926 r.


Leon Michalski na wycieczce uczniów  Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi


Dyplomy za osiągnięcia sportowe


Zaświadczenie o udziale Leona Michalskiego w wojnie obronnej 1939 r.


Zaświadczenie komisji weryfikacyjnej – przebieg służby ppor. Leona Michalskiego w ZWZ i AK


Leon Michalski z innymi rannymi powstańcami po ewakuacji szpitala PCK do Krakowa, 1944 r.


Hanna z domu Rutkowska i Leon Michalski w dniu ślubu, 29.04.1945 r.


Nadanie Leonowi Michalskiemu stopnia doktora nauk medycznych, 1949 r.


Leon Michalski z kolegami z gimnazjum – spotkanie w sprawie ufundowania nagrobka prof. E. Aristowa

Konferencja Szamotulskiego Koła Wielkopolskiego Stowarzyszenia Pamięci Armii Krajowej – 25 stycznia 2018 r.

Szamotuły, 27.01.2018

Leon Michalski2025-01-04T11:59:02+01:00
Go to Top