About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Barbara Kwilecka – działaczka narodowa i społeczna

Barbara Kwilecka, ok. 1865-75

Z jednym z synów, ok. 1874 r.

Stefan Kwilecki (1839-1910)

Syn Barbary – Franciszek z żoną Jadwigą z Lubomirskich, Dobrojewo, ok. 1903 r.

Rodzina Kwileckich na schodach pałacu w Dobrojewie, ok. 1901 r.

Fragment zdjęcia – Barbara Kwilecka

Barbara Kwilecka ok. 1909 r. w swoim mieszkaniu w Poznaniu

Z Marią Turno, ok. 1909 r., mieszkanie w Poznaniu

Dobrojewo, ok. 1941-42 (rozbiórka pałacu)


Fotografie:

  1. Zbiory Wojciecha Kwileckiego.
  2. Biblioteka Narodowa Polona.
  3. „Dziennik Poznański” 1930 nr 252.
  4. „Kurier Poznański” 1930, nr 239, nr 252.
  5. Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk.
  6. „Wieś Ilustrowana”, styczeń 1911.

Michał Dachtera

Barbara Kwilecka z Mańkowskich – działaczka narodowa i społeczna

 Od najmłodszych dziecinnych lat dziwnie mnie przejmowały i bolały krzywdy życiowe i wielki ból ludzkości spowodowany, nierównością losu i różnicą pomiędzy bogatym a ubogim, między możnymi a tymi, których byt zawisł od konieczności zapracowania na życie. Uchodziłam w rodzinie za dziecko ponure, smutne, małomówne, nierozwinięte; a nikt się nie domyślał, że niejedną noc spędzałam bezsennie, kryjąc łzy spowodowane tego rodzaju myślami.

Nie brakło z dniem każdym przykładów tej jaskrawej różnicy losów. A jednak nie żyłam pod tym względem w wyjątkowych stosunkach. Moja matka była bardzo litościwą dla swych podwładnych. Wypiastowały mnie osoby, które innej służby jak w naszym domu nie znały. A mój ojciec, znany z filantropii, znaczną część majątku poświęcił na założenie w Londynie domu komisowego w myśli kształcenia synów emigrantów. Ból więc, jaki w sercu nosiłam, nie wywołały otaczające mnie bliżej okoliczności, ale był mi wrodzony, od Boga dany (Barbara Kwilecka, Fragment z pamiętnika, 1907).

Barbara przyszła na świat 8 grudnia 1845 roku w rodzinnym majątku w Źrenicy. Była córką pisarki i pamiętnikarki – Bogusławy z Dąbrowskich (której ojcem był Jan Henryk Dąbrowski) oraz ziemianina i założyciela domów handlowych – Teodora Mańkowskiego. Imię otrzymała po swojej babci Barbarze z Chłapowskich – żonie generała Dąbrowskiego.

Barbara urodziła się jako piąte dziecko, miała pięć sióstr i brata. Najstarszy – Napoleon Ksawery był powstańcem roku 1863, to on został dziedzicem rodzinnych Rudek. Druga w kolejności była Maria Nepomucena Julia, która wyszła za mąż za Mieczysława Marię Kwileckiego z Oporowa (zob.  http://regionszamotulski.pl/mieczyslaw-kwilecki-z-oporowa/). Czwarta była Julia Joanna, która poślubiła Stanisława Juliana Romana hr. Rawita-Ostrowskiego. Pozostałe siostry: Seweryna, Łucja oraz Wanda zmarły w młodym wieku.

Od około 1850 roku Mańkowscy mieszkali w Rudkach, które Teodor Mańkowski odkupił od spokrewnionej z nim Teodory Węgierskiej z Cieleckiej, wdowy po generale Emilianie Węgierskim (zob.  http://regionszamotulski.pl/mankowscy-i-potworowscy-w-rudkach/  oraz  http://regionszamotulski.pl/gen-emilian-wegierski/).

W wieku zaledwie 10 lat Barbara straciła ojca. We wrześniu 1855 roku Teodor Mańkowski został stratowany przez konie, które wystraszyły się burzy, zmarł kilka dni później 24 września w Rudkach, gdzie według przekazów miejscowej ludności miał zostać pochowany. Teodor Mańkowski był postrzegany jako człowiek idei, społecznik, wybitny przedsiębiorca, człowiek o szerokich horyzontach myślowych. Zdaniem Franciszka Morawskiego to po ojcu Barbara odziedziczyła przedsiębiorczość, rzutkość umysłu i poglądów.

Po śmierci ojca cały ciężar wychowania trzech córek i syna spadł na Bogusławę, Morawski pisał, że wdowa po Teodorze Mańkowskim wychowywała dzieci tak starannie, tak dobrze przygotowując do życia, jak to jedynie wielkoduszna kobieta potrafi.


Zespół pałacowy w Dobrojewie, ok. 1912 r. (zob. http://regionszamotulski.pl/palac-w-dobrojewie/)


Część młodości Barbara spędziła w Paryżu, w zakładzie Sióstr Sercanek. Wychowywała się w środowisku wykwintnym, dom Mańkowskich często odwiedzali wybitni goście. Toteż Barbara, podobnie jak siostry, była patriotką, kobietą inteligentną, światłą, pełną wdzięku i konsekwentną.

W 1863 roku razem z siostrą jeździła do obozów powstańczych w okolicy Kalisza i brała udział w przemycaniu broni dla powstańców.

3 czerwca 1866 roku w kościele Św. Marcina w Poznaniu poślubiła Stefana Kwileckiego (1839-1900). Z tego związku urodziło się sześciu synów:
–  Jan Kanty, urodzony w 1867 roku, zmarł po ciężkiej chorobie w 1882 roku. W lesie w Klemensowie (las należał do majątku Dobrojewo) na pamiątkę ustrzelenia zwierzyny przez Jana stoi betonowy krzyż.
– Adam Leonard, urodzony w 1870 roku, zmarły w 1907,
– Stefan Teodor, urodzony w 1871 roku, zmarły w 1913, właściciel Jankowic i Gaju Wielkiego, które przejął po śmierci brata Stanisława,
– Franciszek, urodzony w 1875 roku, zmarły w 1937, rzeźbiarz, dziedzic Dobrojewa (zob.  http://regionszamotulski.pl/franciszek-kwilecki/),
– Mieczysław, urodzony w 1873 roku, zmarły w 1874,
– Stanisław, urodzony w 1881 roku, zmarły w 1906.
 
Stefan Kwilecki był dziedzicem rozległego majątku Dobrojewo, ale oprócz administrowania gospodarstwem działał na polu publicznym: w Centralnym Towarzystwie Gospodarczym, w kółkach rolniczych, był również posłem polskim w Berlinie. Stefan był bardzo lubiany i szanowany przez współobywateli. W swoją działalność szybko wciągnął również małżonkę. Morawski pisał, że Miłość dla męża i dla dzieci, wychowanie synów, prowadzenie domu i tradycyjna opieka nad ludem wiejskim, oto pierwsze tło, na którem rozwinęła się jej praca. […] Na wsi była aniołem opiekuńczym ogniska domowego […]”.


Nieistniejący pałac w Dobrojewie, widok od frontu i ogrodu. Aleja wjazdowa do pałacu i park za pałacem. Zdjęcia z lat 1910-1912.


Po kilku latach pobytu w Dobrojewie Kwileccy z synami wyjechali do Wrocławia, tam przyjmowali liczną kolonię polską, w szczególności młodzież, która wręcz garnęła się do ich domu. Barbara wyjeżdżała również z mężem do Berlina, gdzie ten sprawował mandat posła.

Swoich synów wychowywała wzorowo, wpajając im miłość do wszystkiego co katolickie i polskie. Po powrocie do Dobrojewa. postanowiła, że będzie pomagać innym w podobnych wysiłkach. W kaplicy pałacowej w Dobrojewie organizowała rekolekcje dla świeckich pań i panów. Jak pisał Franciszek Morawski, „W kaplicy dobrojewskiej, w której jaśnieje pokryty votami obraz M. B. Nieustającej Pomocy, skupiało się pobożne, coraz liczniejsze grono osób rozumiejących, czem dla naszego znękanego społeczeństwa jest wiara nasza święta”. Rekolekcje te prowadził ojciec Bernard Łubieński, który po wielu latach powrócił z Anglii.

Na równi z modlitwą dla Barbary Kwileckiej liczyła się praca. Nie tylko ta, którą sama wykonywała, ale także praca innych, którym starała się tę ideę zaszczepić. Była przewodniczącą Stowarzyszenia Czytelni Ludowych, od 1880 roku zasiadała w dyrekcji Towarzystwa Pomocy Naukowej dla dziewcząt polskich w Wielkim Księstwie Poznańskim. Najbardziej zaangażowała się w tzw. szkołę elewek w Dobrojewie. Instytucja ta została założona przez Kwilecką około 1883 roku. W szkole przygotowywano młode dziewczęta, głównie córki gospodarzy, do roli praczek, gospodyń czy kucharek.

Ostatnie lata życia dla Barbary Kwileckiej były trudne, w 1906 roku zmarł kolejny z jej synów – Stanisław, a rok później Adam. W 1907 roku wyprowadziła się do Poznania, a rodzinne Dobrojewo objął syn Franciszek, szkołę elewek prowadziła natomiast synowa – Jadwiga z książąt Lubomirskich.


Szkoła elewek w Dobrojewie, ok. 1910-1912


Pomimo doświadczeń życiowych i choroby nie zaprzestała pracy na rzecz innych. Szczególne wysiłki kierowała na rzecz pomocy ubogich mieszkańców Poznania, którzy – jak opisywał miesięcznik „Wieś Ilustrowana” – gnieździli się po suterenach Chwaliszewa, pijąc kawę i jedząc kartofle. Kwilecka nie tylko przekazywała pieniądze, ale również organizowała pomoc. Urządzała bale charytatywne i kwesty. Przy ulicy Wilhelmowskiej prowadziła „Salon pani Barbary”. W Poznaniu Barbarą opiekowała się jej siostrzenica i, jak niektórzy mawiali, pupilka – Maria Turno (po mężu Ostrowska), zwana „Mimisią”. Barbara traktowała ją jak przybraną córkę.

Ludwik Romocki tak opisywał panią Barbarę u schyłku życia:

„W fotelu postać mimo podeszłego wieku i choroby wcale nie zgrzybiałej staruszki, lecz trzymającej się nad podziw krzepko, poważnej matrony z miłym uśmiechem na twarzy. Woli słuchać niż mówić, ale słuchać ze zrozumieniem, także zaleta towarzyska, dziś ginąca. Rzadko coś powie, ale mile i trafnie, i nieznacznie jednak pokieruje rozmową podług swojego życzenia” („Wieś Ilustrowana”, styczeń 1911).

Barbara Kwilecka zmarła 31 października 1910 roku w Poznaniu. W tygodniku „Praca” zamieszczono notatkę zawierającą szczegółowe informacje o uroczystościach pogrzebowych hr. Barbary:

„Hojną ręką wspierała wszystkie nasze instytucje, żyła zawsze dla drugich, nie dla siebie, była uosobieniem poświęcenia się, służyła stale i niezmiennie rodzinie i społeczeństwu, w tak rozmaity i obfity sposób, na jaki stać było jej bogatą, dzielną, samoistną naturę. Było jej wiele dane, ale też wiele bardzo wiele oddała. Schodząc z tego świata, zostawia po sobie duży plon czynu, niezwykły zasób szeroko sięgającej zasługi.

Dnia 3 b. m. odbyła się eksportacja zwłok śp. Barbary hr. Kwileckiej do kościoła św. Marcina. Kondukt prowadził Najprzewielebniejszy ks. biskup Likowski w asystencji licznego zastępu kleru, pomiędzy którym widzieliśmy ks. oficjała kanonika Goczkowskiego z Gniezna i ks. prałata kanonika Meszczyńskiego. Trumnę złożono na wspaniale przybranym katafalku w kościele Św. Marcina, gdzie dnia następnego odbyło się żałobne nabożeństwo.

Mszą św. odprawił ks. dr Sypniewski, proboszcz z Ostroroga, po czym ks. oficjał Dalbor żegnał wymownymi słowy zmarłą. W przemówieniu swym podniósł kaznodzieja wszystkie te chrześcijańskie cnoty, którymi zmarła świeciła, a które czerpała z prawdziwej a głębokiej wiary. Wskazywał jak przez cale życie najprzedniejszym staraniem zmarłej było ulżyć nędzy ludzkiej, podnosić moralność pośród szerokich warstw ludu, który zawsze gorącą opieką otaczała.

Następnie po odprawieniu ostatnich ceremonii wyruszył kondukt pogrzebowy, prowadzony przez zawiadowcę parafii św. Marcińskiej ks. Swinarskiego w bardzo licznym otoczeniu duchowieństwa, aż do ul. Karola, skąd pobłogosławione raz jeszcze zwłoki, przewiezione zostały do grobów rodzinnych w Kwilczu. Bardzo liczny udział w żałobnych obrządkach był najwymowniejszym dowodem, jakim szacunkiem ogólnym śp. Barbara hr. Kwilecka była otoczoną. Cześć tej zacnej Polce! Wieczny spokój jej duszy!”


Bibliografia:

  1. Franciszek Morawski, Barbara hr. Kwilecka. Wspomnienie pośmiertne, Poznań 1910, przedruk z „Dziennika Poznańskiego”.
  2. „Kurier Poznański” 1930, nr 239.
  3. Andrzej Kwilecki, Kwilcz i inne majątki Kwileckich na przestrzeni wieków, Poznań 1996.
  4. Andrzej Kwilecki, Wielkopolskie rody ziemiańskie, Poznań, 2010.
  5. Barbara Kwilecka, Fragment z pamiętnika, Poznań 1907.
  6. „Praca. Tygodnik polityczny i literacki, ilustrowany” 1906 nr 16; 1910, nr 46.
  7. „Wieś Ilustrowana”, styczeń 1911.
  8. https://www.ipsb.nina.gov.pl/a/biografia/barbara-kwilecka-z-mankowskich.

Szamotuły, 21.03.2019

Michał Dachtera

Mieszka w Szamotułach, ale jego serce zostało w Ostrorogu i okolicach.

Miłośnik historii, poszukiwacz archiwalnych zdjęć. Na Facebooku prowadzi profil Ostroróg na kartach historii.

Barbara Kwilecka – działaczka narodowa i społeczna2025-01-06T11:56:17+01:00

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego


Agnieszka Krygier-Łączkowska

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego

To prawda, że w pierwszych latach po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Józef Piłsudski, od 1920 roku noszący stopień Pierwszego Marszałka Polski, w Wielkopolsce nie cieszył się dużą popularnością. Publiczne protesty w Szamotułach wywołał przeprowadzony przez niego w 1926 roku zamach stanu, nazywany przewrotem majowym. Jednak już dwa lata później Imieniny Marszałka, które w kalendarzu wypadały 19 marca, stały się jednym z ważniejszych świąt w roku – także w Szamotułach.

W 1927 roku wypadły one jeszcze stosunkowo skromnie. Zgodnie z ogłoszeniem zamieszczonym w szamotulskiej prasie starosta Bronisław Ruczyński przyjmował życzenia dla Józefa Piłsudskiego (ówczesnego premiera) od urzędników, przedstawicieli stowarzyszeń i osób prywatnych. Na mszę św. w intencji Marszałka – Ministra Spraw Wojskowych i Generalnego Inspektora Sił Zbrojnych zapraszał władze, szkoły, stowarzyszenia i mieszkańców miasta komendant garnizonu ppłk Eustachy Serafinowicz. Te dwa elementy: przyjmowanie życzeń przez starostę oraz uroczysta msza św. pojawiały się co roku w programie obchodów imienin.

W 1928 roku po mszy w kolegiacie odbyła się akademia w sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. „Jeszcze nigdy sala ta nie była tak szczelnie wypełniona jak przy tej uroczystości” – relacjonował dziennikarz „Gazety Szamotulskiej”. Na program akademii oprócz przemówień władz i występów artystycznych składało się dłuższe wystąpienie – referat na temat zasług marszałka Piłsudskiego. Akademie te na stały się stałym punktem corocznego świętowania.

Od 1929 roku przed kolejnymi imieninami „Gazeta Szamotulska” zamieszczała szczegółowy program uroczystości wraz z nazwiskami członków Komitetu Obywatelskiego Uczczenia Dnia Imienin Marszałka Piłsudskiego w Szamotułach. W tym to roku do programu dodano defiladę organizacji Przysposobienia Wojskowego przed władzami miasta i powiatu (z nowym starostą Janem Nitosławskim). Minister oświaty wydał zarządzenie nakazujące szkołom organizowanie dla uczniów „uroczystych poranków poświęconych pracy i zasługom Marszałka Piłsudskiego”; dalsze lekcje tego dnia się nie odbywały. Burmistrz Konstanty Scholl kilka dni przed uroczystościami zwrócił się do mieszkańców z prośbą o wywieszenie chorągwi i udekorowanie okien.


Ul. Wroniecka, w 1933 r. przemianowana na Marszałka Piłsudskiego, pocztówka z okresu 1910-1915


Tak wypracowaną formułę obchodów – z drobnymi modyfikacjami – powtarzano w latach 1930-35, czyli do roku śmierci Józefa Piłsudskiego. Od 1930 roku organizacje biorące udział w uroczystościach po mszy stawały do raportu na Rynku, a następnie defilowały ul. Dworcową przed władzami w pobliżu odsłoniętego we wrześniu 1929 roku pomnika Powstańca. W 1930 roku na szamotulskie uroczystości przybyli wojewoda hrabia Roger Raczyński oraz dowódca Okręgu Korpusu nr VII gen. Kazimierz Dzierżanowski.

W niektórych latach obchody miejskie miały charakter dwudniowy; wówczas wieczorem pierwszego dnia odbywał się capstrzyk, czyli uroczysty przemarsz przez miasto poszczególnych oddziałów i stowarzyszeń, z pochodniami i przy udziale orkiestry. Ogłaszana w prasie kolejność ustawiania się poszczególnych jednostek i stowarzyszeń uświadamia charakter i bogactwo ówczesnego życia społecznego. Na przykład w 1934 roku kolejność ta wyglądała następująco:

„I. Oddziały z bronią – hufce [oddziały]: gimnazjalny, Związku Strzeleckiego, Przysposobienia Wojskowego Kolejowy, Pocztowy, Drogowy i Konny;

  1. Oddziały bez broni:
  2. Żeńskie – hufce: gimnazjalny, Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Strzeleckiego, Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Stowarzyszenia Młodych Polek,
  3. Męskie – hufce: Przysposobienia Wojskowego Szkoły Wieczorowej, Związku Harcerstwa Polskiego, Związku Strzeleckiego, Związku Rezerwistów,
  4. Historyczne – hufce: Bractwa Kurkowego, Związku Weteranów Powstań Narodowych, Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, Związku Hallerczyków, Towarzystwa Powstańców i Wojaków, Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i inne towarzystwa społeczne wg starszeństwa”.

Obchody imienin Józefa Piłsudskiego w 1935 r. Uczniowie Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, defilada przed pomnikiem Powstańca, ul. Dworcowa. Na czele grupy szedł nauczyciel Andrzej Hanyż. 1. z lewej Marian Orlik (1916-1952, późniejszy zawodowy oficer, ofiara zbrodni stalinowskich). Zdjęcie – własność Barbara Piekarzewska


Już za życia marszałka można mówić o niezwykłym wprost kulcie jego osoby, starannie podtrzymywanym przez ówczesne władze wszystkich szczebli. Z prasy szamotulskiej wynotowaliśmy zaledwie kilka z wielu określeń dotyczących Józefa Piłsudskiego: „Wielki Człowiek o kryształowym charakterze, o stalowej woli, o wzniosłej dumie narodowej, genialnym umyśle, mrówczej pracowitości i szalonej wprost odwadze”, „Bohater naszych czasów i chluba Polski” (1932, z odezwy podpisanej m.in. przez starostę Tadeusza Karpińskiego), „Wielki Budowniczy Polski Niepodległej”, „Mąż Opatrznościowy Odrodzonej Polski” (1934, starosta Adam Narajewski).  

Omawiany okres nie był – oczywiście – pozbawiony walk i sporów politycznych. W 1935 roku redaktor „Gazety Szamotulskiej” – pisma od 1927 roku wyraźnie popierającego obóz polityczny Józefa Piłsudskiego – w kontekście zbliżających się imienin Marszałka pisał: „W dniu tym winny zamilknąć różne swary i kłótnie partyjno-polityczne, aby przez to pokazać wszystkim, że umiejąc się szlachetnie zwalczać, potrafimy jednocześnie ocenić należycie to, czego dokonał ten wielki i szlachetny Syn naszego Narodu”. W kontrze do uroczystości ku czci Józefa Piłsudskiego organizowano akademie poświęcone dwom innym Józefom – generałom Hallerowi i Dowbór-Muśnickiemu. W Szamotułach taka uroczystość odbyła się 19 marca 1931 roku w hotelu „Eldorado”, a jej organizatorami byli przedstawiciele Związku Hallerczyków i Towarzystwa Powstańców i Wojaków.

Podniosłe i zarazem radosne świętowanie imienin marszałka Józefa Piłsudskiego skończyło się wraz z jego śmiercią 12 maja 1935 roku. W kolejnych latach w dzień św. Józefa w szamotulskiej kolegiacie w intencji marszałka odprawiano uroczystą mszę żałobną, uczestniczyły w niej władze miasta i powiatu, stowarzyszenia i szkoły. W sali Sundmanna oraz w sali Strzelnicy (dzisiejsza ul. Wojska Polskiego) można było wysłuchać specjalnego przemówienia radiowego prezydenta Ignacego Mościckiego, poświęconego osobie Józefa Piłsudskiego. W taki sam sposób czczono jego pamięć w kolejnych latach.


Obchody imienin Józefa Piłsudskiego w 1935 r. Uczennice Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, defilada przed pomnikiem Powstańca, ul. Dworcowa. Zdjęcie – własność Barbara Piekarzewska


Omawiany okres nie był – oczywiście – pozbawiony walk i sporów politycznych. W 1935 roku redaktor „Gazety Szamotulskiej” – pisma od 1927 roku wyraźnie popierającego obóz polityczny Józefa Piłsudskiego – w kontekście zbliżających się imienin Marszałka pisał: „W dniu tym winny zamilknąć różne swary i kłótnie partyjno-polityczne, aby przez to pokazać wszystkim, że umiejąc się szlachetnie zwalczać, potrafimy jednocześnie ocenić należycie to, czego dokonał ten wielki i szlachetny Syn naszego Narodu”. W kontrze do uroczystości ku czci Józefa Piłsudskiego organizowano akademie poświęcone dwom innym Józefom – generałom Hallerowi i Dowbór-Muśnickiemu. W Szamotułach taka uroczystość odbyła się 19 marca 1931 roku w hotelu „Eldorado”, a jej organizatorami byli przedstawiciele Związku Hallerczyków i Towarzystwa Powstańców i Wojaków.

Podniosłe i zarazem radosne świętowanie imienin marszałka Józefa Piłsudskiego skończyło się wraz z jego śmiercią 12 maja 1935 roku. W kolejnych latach w dzień św. Józefa w szamotulskiej kolegiacie w intencji marszałka odprawiano uroczystą mszę żałobną, uczestniczyły w niej władze miasta i powiatu, stowarzyszenia i szkoły. W sali Sundmanna oraz w sali Strzelnicy (dzisiejsza ul. Wojska Polskiego) można było wysłuchać specjalnego przemówienia radiowego prezydenta Ignacego Mościckiego, poświęconego osobie Józefa Piłsudskiego. W taki sam sposób czczono jego pamięć w kolejnych latach.

Od 1937 roku zaczęto świętować imieniny marszałka Edwarda Śmigłego-Rydza, wypadające niemal w tym samym czasie, bo 18 marca. Kult jego osoby, budowany w ostatnich latach II Rzeczypospolitej, opierał się na fakcie, że jako główny inspektor Sił Zbrojnych i Naczelny Wódz był następcą marszałka Józefa Piłsudskiego, osobiście przez niego wyznaczonym na dzień przed śmiercią. „Sam Komendant nam go dał” – śpiewano w popularnej przed wojną piosence. W prasie szamotulskiej również ukazywały się artykuły imieninowe poświęcone osobie Edwarda Śmigłego-Rydza, takiego świętowania imienin jak w wypadku marszałka Józefa Piłsudskiego już jednak nie było.


„Gazeta Szamotulska” 15.03.1927

Portret pędzla Zygmunta Grabowskiego. Reprodukcję obrazu zamieszczono w „Gazecie Szamotulskiej” w związku z imieninami Józefa Piłsudskiego, 19.03.1932. Zdjęcie – NAC

„Gazeta Szamotulska” 12.03.1931

„Gazeta Szamotulska”, 19.03.1935

Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, 1934 r., nauczyciele i uczniowie klasy maturalnej. Z okazji 10-lecia odzyskania niepodległości w auli umieszczono dekorację z medalami przedstawiającymi marszałka Piłsudskiego i prezydenta Mościckiego. Zdjęcie – własność Andrzej Nowak

Pomnik Powstańca w 1930 r. Zdjęcie – własność Iwona Hapko.

Artykuł o pomniku można przeczytać  http://regionszamotulski.pl/pomnik-powstania-wielkopolskiego/

Afisz informujący i obchodach imienin generałów Hallera i Dowbór-Muśnickiego, Szamotuły 1931 r.


„Gazeta Szamotulska” z 16.05.1935 (po śmierci Józefa Piłsudskiego)

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Obchody imienin marszałka Józefa Piłsudskiego2021-01-03T23:24:29+01:00

Maria Kuzioła – między plastyką a muzyką


Maria Kuziola – między plastyką i muzyką

Czasem trudno się zdecydować, którą z artystycznych pasji wybrać, a przynajmniej wybrać jako drogę zawodową. Problem ten dotyczy – oczywiście – osób bardzo utalentowanych, a taką osobą bez wątpienia jest Maria Kuzioła z Szamotuł, wkrótce absolwentka Uniwersytetu Artystycznego.

Przez lata szkolne bliższa była jej muzyka. Bliższa – bo ten swój talent rozwijała na co dzień w szkole muzycznej. Uczyła się w Państwowej Szkole Muzycznej w Szamotułach, jej głównym instrumentem były skrzypce (I stopień szkoły) i gitara (II stopień). W ostatnich latach znów gra więcej na skrzypcach, rozwija swoje umiejętności w orkiestrze kameralnej Capella Samotulinus, prowadzonej przez Remigiusza Skorwidera i działającej w Szamotulskim Ośrodku Kultury. Marysia Kuzioła należy do stałego składu orkiestry, na skrzypcach gra także w trio smyczkowym Triola, które tworzą oprócz niej Anna Herman (skrzypce) oraz Weronika Jarosz (wiolonczela).



Zdjęcie Sylwia Firlet

Plastyka w jej życie wchodziła stopniowo, trochę nieśmiało. Było szkolne kółko plastyczne prowadzone przez Hannę Szelejak i sukcesy w Wielkopolskim Konkursie Plastycznym „Znaki Wiary”. Myśl o studiach plastycznych zrodziła się, kiedy Maria Kuzioła była w ostatniej klasie szamotulskiego Liceum im. ks. Piotra Skargi. Zdawała sobie jednak sprawę, że na to za wcześnie. Kończyła przecież równocześnie szkołę muzyczną, co wypełniało niemal cały wolny czas, była świadoma, że nie opanowała umiejętności, które są wymagane od przyszłych studentów Uniwersytetu Artystycznego.

Początkowy wybór studiów był więc nieco przypadkowy – Politechnika Poznańska i jako kierunek transport. Przez rok intensywnie pracowała nad rozwojem umiejętności plastycznych i jednak zdecydowała się na studia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu (UAP). Jako kierunek wybrała projektowanie graficzne. Pracę licencjacką przygotowywała w pracowni projektowania wydawnictw,  powstające obecnie w pracowni typografii i projektowania liter magisterium będzie dotyczyło liternictwa w przestrzeni publicznej.


Projekt książki nawiązuje do wydawnictw Józefa Kawalera i stosowanych w tamtych czasach materiałów. Więcej na https://www.behance.net/gallery/58406909/Wyszykowanie-poligraficzne-wspomnienie-XX-wieku


W pracy licencjackiej Marii Kuzioły pojawił się ważny wątek szamotulski. Częścią praktyczną licencjatu były projekt i skład książki, zatytułowanej „Wyszykowanie. Poligraficzne wspomnienie XX wieku”, która początkowo (w 2017 r.) ukazała się w niewielkim nakładzie. Oprócz ciekawie napisanej i bogato zilustrowanej historii dawnego sposobu wydawania książek autorka zawarła w niej historię rodzinnej szamotulskiej drukarni, którą założył jej prapradziadek Józef Kawaler (1881-1938). Firma działała od 1906 roku, najpierw w Oberhausen w Nadrenii, a od początku 1921 roku w odrodzonej Polsce – w Szamotułach. Zawarte w tytule książki wyszykowanie, czyli przygotowanie do druku było – jak pisze Maria Kuzioła – ulubionym słowem jej prapradziadka. Publikacja została dedykowana jego pamięci: „Józefowi Kawalerowi, aby ocalić od zapomnienia Jego doniosły wkład i zasługi w propagowaniu języka ojczystego na obczyźnie oraz w kraju, książkę tę poświęcam”. Warto dodać, że Józef Kawaler był postacią ważną dla Szamotuł okresu międzywojennego nie tylko jako przedsiębiorca, ale także jako działacz społeczny, zasiadał w Radzie Miejskiej, był członkiem magistratu.



W 2017 roku Maria Kuzioła wzięła udział w uczelnianym konkursie na identyfikację wizualną i krój liter dla marki „Goplana”. Jej projekt kroju liter zwyciężył i po dyplomie zajęła się jego dopracowywaniem. Inspirację stanowiła kaligrafia – sztuka pięknego ręcznego pisania, często bardzo ozdobnego. Taka właśnie jest „Goplanka” – krój ozdobny, dość zwarty, posługujący się kształtami zaokrąglonymi, po prostu „słodki”. Opracowanie projektu to nie tylko wymyślenie spójnego systemu liter (w tym wszystkich polskich znaków), znaków diakrytycznych i interpunkcyjnych. Autorka przewidziała także wariacje, czyli dana litera może wyglądać inaczej na początku wyrazu, na końcu i w połączeniu z innymi znakami. Projekt Marii Kuzioły jest to font nagłówkowy, czyli krój przewidziany do składu np. tytułów, ze względu na swoją ozdobność nie nadawałby się dziś np. do składu książek, gdyż ze względu na ozdobność męczyłby wzrok czytelnika.

„Goplanka” okazała się dużym sukcesem początkującej projektantki. Prawa do niej wykupiła „Goplana” i stosuje ją na przykład na stoiskach firmowych. W 2018 roku projekt został zauważony w bardzo ważnym w środowisku grafików konkursie Polish Graphic Design Awards. „Goplanka” znalazła się wśród trzech nominowanych do nagrody projektów w kategorii akcydensowych krojów pisma. Było to wielkie wyróżnienie. W październiku Rektor i Senat UAP nadali Marii Kuziole Złote Odznaczenie Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu, czyli zaliczyli ją do grona najlepszych studentów.


Warsztaty z rysunku, Szamotulski Ośrodek Kultury, ferie 2019


Od dwóch lat Maria Kuzioła prowadzi warsztaty artystyczne z rysunku i kaligrafii, obecnie w Szamotulskim Ośrodku Kultury. Od 2018 roku pracuje też w Rebell Studio w Poznaniu, prowadzonym przez dwie inne szamotulanki – Elżbietę Martin-Bytnar i Beatę Jagodzińską, absolwentki Uniwersytetu Artystycznego. To studio kreatywne, czyli firma działająca podobnie do agencji reklamowej, jednak bardziej otwarta na działania niekomercyjne i artystyczne. Zajmuje się projektowaniem dla firm i marek, projektowaniem użytkowym, wymyśla kampanie i organizuje warsztaty.

Maria Kuzioła, jak sama mówi, ciągle czuje głód związany ze swoimi pasjami artystycznymi. Chciałaby wiele się nauczyć, rozwijać warsztat, wrócić do malowania. Bardzo chciałaby zaprojektować coś dla naszej przestrzeni publicznej. Może ciekawy szyld, witrynę lub neon… Wszystko to może się wydarzyć, bo przecież jest na początku drogi.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


Rysunki postaci: 1. Studium postaci – Jola, 2016; 2. Studium postaci – Andrzej, 2016

Szamotuły, 15.03.2019


Zdjęcie Mona Lisiecka

Triola – Weronika Jarosz, Maria Kuzioła i Anna Herman

Plakat plenerowego przedstawienia, w którym wystąpiła Capella Samotulinus. Projekt Maria Kuzioła, 2017 r.

Studium przestrzeni, 2017

„Goplanka”, 2017 r.

Alfabet – autorska seria plakatów dla Rebell Studio, 2019

Ilustracje do Małej Syrenki H.Ch. Andersena, 2016

Maria Kuzioła – między plastyką a muzyką2025-01-10T13:17:29+01:00

Aleksander Trąbczyński opowiada o filmie „Niepodległość”


Aleksander Trąbczyński opowiada o powstawaniu filmu Niepodległość

W rodzinnych Szamotułach Aleksander Trąbczyński znany jest głównie jako aktor i śpiewający bard,  także tłumacz tekstów piosenek. Właściwie co roku można go posłuchać na koncercie, w bardzo różnym zresztą repertuarze. Ostatnio śpiewał i recytował wiersze Zbigniewa Herberta. Od dobrych kilku lat artysta angażuje się też w projekty innego rodzaju. Ponad półtora roku zajęła mu intensywna praca przy realizacji dokumentalnego filmu Niepodległość.

Jak doszło do Twojego udziału w realizacji filmu „Niepodległość”?

Wiosną 2017 roku Mirosław Bork, mój przyjaciel i szef wielu projektów, w których uczestniczyłem, reżyser, scenarzysta i producent filmowy, pokazał mi około półgodzinny archiwalny materiał filmowy nakręcony przez ekipę filmową, która wiosną 1919 roku wraz z armią gen. Hallera dotarła do Polski. Materiał przedstawiał sceny z przybycia do Polski: powitania na dworcach, przywitanie Hallera w Warszawie, msze przed Bitwą Warszawską, Piłsudskiego z oficerami na Cytadeli… I wiele ujęć terenów, które właśnie stawały się Polską: zniszczony Kazimierz Dolny, jakieś miasteczko w Galicji, skarpę wiślaną i most pod Płockiem, Polesie. Materiał był świetnej jakości – technicznie i artystycznie – od razu było widać, że kadry komponowali fachowcy.

Okazało się, że materiał jest częścią, około 1/5 całości, którą reżyser Krzysztof Talczewski i jego żona Aśka odnaleźli w archiwum firmy Gaumont TV. Przyjechali do Polski z ideą, by o powstawaniu Niepodległej po zaborach opowiedzieć materiałami autentycznymi, powstałymi właśnie wtedy – sto lat temu. Wyszli z założenia, że skoro Francuzi dokumentowali kamerą historię, najpewniej inni uczestnicy zdarzeń robili to także, tylko trzeba te materiały odnaleźć, skomponować w wiarygodną i prawdziwą opowieść i pokazać widzom. Oczywiście, nie w stanie, w jakim są obecnie w archiwach. Krzysztof Talczewski, pracujący wiele dla francuskich telewizji, opowiadał o niezwykłej popularności w Francji filmów historycznych montowanych ze zrekonstruowanych i pokolorowanych archiwaliów. Jak Powstanie Warszawskie Jana Komasy, tylko dłuższych. W porze najwyższej oglądalności największych nadawców ten gatunek odnotowuje niezwykłą i rosnącą oglądalność.

Pomysł od razu wydał się genialny – odkrywczy (nikt dotąd na to nie wpadł) i nie do powtórzenia, bo nieznane archiwalia tylko raz można pokazać po raz pierwszy, a to były nieznane, dotąd nieprezentowane archiwalia. Tylko pojedyncze kilkunastosekundowe ujęcia wydawały się znane, ogromna większość wywoływała efekt „wow”. Tę ocenę potwierdzili też eksperci, których powołali późniejsi współproducenci – historycy z wiedzą właśnie o publikowanych materiałach filmowych jak prof. Zbigniew Wawer, opiniujący materiał na spotkaniu z prof. Piotrem Glińskim w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, które zaowocowało deklaracją współfinansowania produkcji przez podlegającą ministerstwu instytucję – FINA [Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny]. W momencie tego spotkania wiadomo już było, że także komercyjna telewizja POLSAT chce realizować ten pomysł – pełnometrażowego historycznego dokumentu z tych archiwaliów. Trochę czasu zabrało ustalenie zakresu zaangażowania obu podmiotów, ale obaj decydenci – premier Piotr Gliński i prezes Zygmunt Solorz – podobnie wysoko ocenili potencjał projektu. Każdy z nich był gotów na samodzielne finansowanie, obaj jednak widzieli też pożytek i wagę gestu, jakim była współpraca na rzecz sukcesu tego filmu w roku 100-lecia Niepodległej. Termin premiery był dla wszystkich jasny od początku – listopad 2018.


ZWIASTUN NR 2

ZWIASTUN | Drugi zwiastun filmu Niepodległość.

Opublikowany przez Niepodległość Czwartek, 8 listopada 2018


Na czym polegała Twoja praca przy filmie?

Jako, że doprowadziłem do spotkania w ministerstwie, wcześniej – przy innych projektach – byłem już kierownikiem produkcji, a dodatkowo przyjaźnię się z Mirkiem Borkiem (razem żeglujemy, czasem uczę go gry na gitarze), naturalne było, że zacząłem pracę przy powstającym filmie w charakterze kierownika produkcji, czyli człowieka od wiązania nitek, oliwienia trybów, organizacji życia twórcom. Ale to etykietka. Robiłem różności: szperałem po archiwach w poszukiwaniu zdjęć, pocztówek. Korespondowałem i targowałem się z archiwami z Niemiec: Bundesarchiv i jednym prywatnym z Nadrenii.

Byłem dyżurnym lektorem wszystkich wersji roboczych,  kiedy trzeba było „na wczoraj” nagrać komentarz, jeszcze bez podziału na role, to nie szukałem wolnych kolegów, tylko sam stawałem przed mikrofonem. Taka sesja to około 5 godzin, zwykle w środku nocy, bo decydent nagle chce kolaudacji, a studio wcześniej zajęte. W efekcie moje nagrania były bazą i punktem wyjścia do korekt słabości, które przecież w pracy nad formą każdej opowieści zwykle się pojawiają. Mając punkt odniesienia w postaci pierwszej i kolejnych wersji – można łatwiej decydować, jaki rodzaj głosu należy związać z postacią (wysoki – niski, młody – stary), energii (animujący czy uspokajający, łagodny i smooth [aksamitny] czy zadzierzysty, itd.

No właśnie. Filmowa opowieść składa się z wielu głosów i różnych punktów widzenia…

Trzeba był znaleźć sposób opowiadania, a konkretnie odpowiedzieć sobie na pytanie, czyimi oczami widz ma oglądać przedstawiane zdarzenia. Nie od razu upewniliśmy się w przekonaniu, że wydarzenia przedstawione przez prawdziwe, autentyczne, nieinscenizowane nieme materiały filmowe trudno wiarygodnie komentować słowami napisanymi w innym czasie, niż te wydarzenia miały miejsce. A więc gdzie się tylko dało zrezygnowaliśmy zarówno z komentarzy współczesnych ekspertów, z konwencji znanej np. z programów red. Wołoszańskiego. Oparliśmy się też pomysłom, by np. powierzyć opowiadanie współczesnym raperom. Uznaliśmy, że dzienniki, listy świadków i uczestników to najbardziej wiarygodne źródło wiedzy nie tylko o przebiegu wydarzeń, ale zwłaszcza o zmieniających się nastrojach, emocjach i motywacjach ich uczestników. Dlatego prócz wypowiedzi postaci znanych z podręczników: ojców niepodległości, dowódców i polityków, przywołaliśmy – na przykład – listy młodego kpt. de Gaulle (wówczas francuskiego instruktora) do matki, legionisty Broniewskiego, który bił się pod Lwowem i w bitwie warszawskiej, Żeromskiego – kilkutygodniowego prezydenta Rzeczpospolitej Zakopiańskiej, warszawskiej młodej szlachcianki Janiny Gajewskiej i kilku innych osób, do których dzienników dotarliśmy.

Ta wielość głosów pozwalała też podać ogromną porcję informacji w nienużącej formie. Jeden, nawet wyjątkowy, głos narratora towarzyszący przez 1,5 h tak intensywnym obrazom nużyłby nieuchronnie. A wielość głosów, punktów widzenia, emocji, oddaje też lepiej prawdę nie tylko o tamtych, przełomowych, ale każdych w ogóle, czasach. Ja w tym wielogłosie prezentowałem ostatecznie Żeromskiego i jednego z legionowych poetów.



Wróćmy może do poszukiwania archiwaliów…

Poszukiwanie nie były łatwe. Okazało się, że wiele z wydarzeń, o których musieliśmy opowiedzieć, bo były ważne, decydujące, znamienne etc., nie zostało sfilmowanych albo brak o ewentualnych materiałach wiedzy. Czasem brakowało nawet dobrych fotografii. Nie mówię o oczywistym fakcie, że w ogóle rzadko walkom, strzałom i wybuchom towarzyszyła przypadkowo kamera, ówczesny sprzęt nie oferował dzisiejszych fenomenalnych możliwości utrwalania obrazu świata i natychmiastowej obróbki, upowszechnienia etc. Kamera była duża, ciężka, statyczna, rolki z celuloidową taśmą również bardziej wymagające i mniej poręczne od współczesnych „nośników”. Na marginesie: czy wiecie, że celuloidowa taśma filmowa jest najtrwalszym z wynalezionych dotąd nośników obrazu? Okazuje się, że procesowi digitalizacji tradycyjnych archiwów filmowych towarzyszy odwrotny, czyli że realizacje współczesne są archiwizowane na taśmie światłoczułej, bo ta potwierdziła, że może przetrwać wiek i więcej, a o nośnikach elektronicznych, cyfrowych nikt tego nie może jeszcze powiedzieć.

Brak filmowego obrazu wielu zdarzeń wymusił na twórcach sięgnięcie po inne obrazy: fotografie, plakaty, ważne dokumenty. W filmie ok 15% czasu pokazujemy obrazy nieruchome; inna kwestia, że współczesna technika pozwala „ożywić” takie martwe obrazy. Można np. naśladować ruch kamery: panoramę, szwenk [energiczną panoramę] , zoom etc. Ożywianie tych nieruchomych obrazów to ciekawy proces. Jednak dla sukcesu filmu najważniejsze było zdobycie materiałów, bez których opowieść o procesie odradzania się, kształtowania Niepodległej byłaby niemożliwa. Dobór tych kamieni węgielnych, kluczowych wydarzeń, był dziełem konsultantów filmu: prof. Grzegorza Nowika – dyrektora Muzeum Piłsudskiego w Sulejówku i prof. Wojciecha Roszkowskiego. A teren poszukiwania to archiwa w Moskwie, Kijowie, Paryżu, Berlinie, Wilnie, oczywiście, w Warszawie. I inne. Ile ciekawych materiałów i inspiracji do kolejnych projektów wpadło w nasze sieci, to temat na oddzielną opowieść.


Źródło: https://www.facebook.com/niepodlegloscfilm/posts/375121639988112


Nie wystarczyło przecież znaleźć te wszystkie materiały archiwalne.

Proces rekonstrukcji to też oddzielna opowieść. Stary, porysowany, nierówno naświetlony film z szybko i kancisto poruszającymi się postaciami trzeba było przemienić w film, który wydaje się nakręcony współczesną kamerą. To żmudna i złożona praca, wielotygodniowa praca około 10 osób na etapie rekonstrukcji obrazu czarno-białego i gigantyczna praca, momentami ponad 20 osób, przy kolorowaniu. Jakieś pojęcie o skali zadania daje szacunek, że jeden programista w ciągu jednego dnia koloruje 20-30 klatek – 1 sekunda to 25 klatek, a film zawiera ponad 70 minut. Zatem samo kolorowanie to 400 roboczodni, jeśli nie robi się błędów, a te są nieuchronne.

W Polsce nie było firmy o takim potencjale „na dzień dobry”, bo też nie było dotąd takiego zadania. „Powstanie Warszawskie” kolorowano w Indiach, my długo rozmawialiśmy z najbardziej znaną firmą francuską, która po blisko trzech miesiącach oświadczyła, że może pokolorować nasz film na luty-marzec 2019, czyli po terminie zaplanowanej premiery, a ten był dla nas nie do ruszenia. Uratowała sprawę młoda polska firma z Trójmiasta, która nie miała takich prac w dorobku, ale w projekcie dostrzegła szansę na coś więcej niż zarobek – na zdobycie unikatowej kompetencji. Nie było łatwo, uczyliśmy się razem, do wielu ujęć wracając po kilka razy, zanim efekt zadowalał.

Ogromną pracą był wybór kolorów – stworzenie i dostarczenie referencji kolorystycznych dla każdego elementu obrazu: natury (nieba, chmur, traw, drzew, zwierząt, wody, światła, etc.), architektury (murów, dachów, okien i drzwi), ubiorów cywilnych i mundurów, ornatów, guzików i w ogóle wszystkiego, co widać. Ogromna i bardzo ciekawa poznawczo praca; np. jak winna wyglądać sama postać Naczelnika – kolor wyłogów, niuanse szarości. Tu ostatnie poprawki robiliśmy już po premierze. Tę pracę wykonała w ogromnej części Ida Bork-Buszkowska. Ja w kurii warszawskiej i katedrze polowej szukałem wiedzy o stroju duchownych podczas pogrzebu prezydenta Narutowicza i uroczystości wręczenia Naczelnikowi marszałkowskiej buławy. Fiolet, amarant, czy kardynalska purpura?

W sumie to fascynująca praca pod sporą presją czasu i oczekiwań, ale z przekonaniem, że robimy coś unikatowego, co powinno powstać. I opowiedzieć nam naszą historię inaczej, nie przez kolejne lekcyjne wycinkowe tematy, tylko w skondensowanej, atrakcyjnej i wiarygodnej formie. Opowiedzieć, że porozumienie, determinacja i wspólny cel to warunek tego sukcesu, którego jesteśmy dziedzicami.

Udało się?

Odbyły się jednocześnie uroczysta premiera w Teatrze Wielkim i emisje w obu największych telewizjach w najlepszym czasie. Były powtórki w telewizji publicznej, przez 2 tygodnie film można było oglądać w otwartym dostępie na IPLA. W sumie zanotowano ponad 8-milionową oglądalność. Żaden dokument dotąd takiej nie miał. Film natychmiast zyskał wersje obcojęzyczne. Jest ich już 6, ostatnia to chińska. No i dostaliśmy Telekamerę w nowej kategorii Produkcja Roku, przyznaną przez kapitułę złożoną z laureatów Złotych Telekamer z lat ubiegłych. To wyraz uznania środowiska, które na co dzień wcale nie spija sobie z dzióbków. Stało się coś znaczącego – tak się dziś wydaje.

A plany na przyszłość?

Nasza producencka wiarygodność wzrosła. Pracujemy nad kolejnymi projektami, które może wcale nie mniej się zaznaczą. Ale o tym – kiedy naprawdę ruszą.

Red. Agnieszka Krygier-Łączkowska



Reżyseria: Krzysztof Talczewski

Scenariusz: Mirosław Bork, Krzysztof Talczewski,

Producent kreatywny: Mirosław Bork

Muzyka: Krzesimir Dębski

Montaż: Aśka Talczewski, Mariusz Tytoń

Konsultacja naukowa: prof. Grzegorz Nowik, prof. Wojciech Roszkowski

Kierownik Produkcji: Magdalena Jóźwiak, Aleksander Trąbczyński

Koproducenci: Telewizja Polsat Sp. z o. o., Filmoteka Narodowa – Narodowy Instytut Audiowizualny

© MWM Media Sp. z o.o., Polsat Sp. z o.o., FINA, 2018

Szamotuły, 13.03.2019

Aleksander Trąbczyński opowiada o filmie „Niepodległość”2025-01-10T13:16:25+01:00

Strona główna – marzec 2019


Wierny Bogu, Ojczyźnie i ludziom

Na początku 2019 roku zrodziła się inicjatywa, aby patronem jednej z ulic w Szamotułach został ks. Henryk Szklarek-Trzcielski. W podpisywanej petycji można przeczytać: „Był skromnym człowiekiem, zawsze skłonnym do pomocy, niezłomnym patriotą, pracującym dla dobra kraju i Szamotuł. Ks. Szklarek-Trzcielski był obywatelem naszego miasta i jego zasługi dla naszego kraju i miasta są bezsporne”.

Henryk Szklarek przyszedł na świat 19 lipca 1908 r. w leśniczówce Polesie koło Pakosławia (powiat nowotomyski). Ojciec był leśniczym, przed I wojną pracował w powiecie nowotomyskim: Szklarce Trzcielskiej koło Miedzichowa i wspomnianym Polesiu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pełnił funkcję nadleśniczego w Klemensowie koło Wielonka (gmina Ostroróg), w dobrach Kwileckich z Dobrojewa, potem na jakiś czas został delegowany do Wejherowa i powrócił do pracy w Klemensowie. Z małżeństwa z Józefą z domu Nowak przyszło na świat pięcioro dzieci: Władysław, Henryk, Aleksander, Halina (później Kozłowska) i Edward.

Kiedy Henryk miał 15 lat, rodzinę spotkało nieszczęście – na dyzenterię zmarła matka i najstarszy syn, wówczas uczeń szamotulskiego gimnazjum. Ojcu w wychowaniu i kształceniu dzieci w niezwykły sposób zaczęli pomagać bracia zmarłej żony. Henrykiem opiekował się najpierw ks. Antoni Nowak – proboszcz z Biezdrowa, a po jego śmierci, już w czasach nauki seminaryjnej, zajął się nim Ignacy Nowak – lekarz z Chorzowa. Młodszego brata – Aleksandra wychowywał z kolei Franciszek Nowak – nadleśniczy z Kąt koło Murowanej Gośliny.


Henryk Szklarek, 1929 i 1934 r. (z prawej zdjęcie ofiarowane Antoniemu Cieciorze – koledze z lat szkolnych i seminaryjnych)


W Szamotułach Henryk uczył się najpierw w Miejskiej Szkole Przygotowawczej, która znajdowała się w budynku przy ul. Poznańskiej (w późniejszych latach budynek należał do gimnazjum, potem do szkoły zawodowej, obecnie to własność prywatna). Szkoły tego typu uczyły na poziomie pierwszych klas szkół powszechnych i przygotowywały uczniów do pójścia do – wówczas ośmioklasowego i kończącego się maturą – gimnazjum. Henryk Szklarek – podobnie jak w tamtych latach inni uczniowie spoza Szamotuł – mieszkał na stancji, maturę zdał w 1929 roku. W 1990 roku, już na emeryturze, z wielką energią włączył się w działania Stowarzyszenia Wychowanków  Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi. Wielokrotnie bardzo ciepło wspominał swoich dawnych nauczycieli. Cenił sobie nie tylko wysoki poziom kształcenia szamotulskiego gimnazjum (wówczas Państwowego Gimnazjum Humanistycznego), ale także postawę moralno-religijną grona profesorskiego. Z rocznika maturalnego Henryka Szklarka księżmi zostali także Antoni Cieciora i Alojzy Sławski.

Po maturze Henryk Szklarek studiował teologię – najpierw w Seminarium Duchownym w Gnieźnie, a potem w Poznaniu, święcenia kapłańskie otrzymał w 1934 roku. Do wybuchu II wojny był wikariuszem w kilku różnych parafiach: Kamionnej koło Międzychodu, na poznańskich Winiarach, w Rydzynie, Rozdrażewie i Rogoźnie, dokąd trafił w 1939 roku.


Ks. Szklarek jako wikariusz parafii św. Stanisława Kostki (Poznań Winiary) z członkiniami Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, 1935 r.


Miejsce pobytu zadecydowało o powołaniu ks. Szklarka na kapelana Obornickiego Batalionu Obrony Narodowej. Przed wkroczeniem Niemców schronił się w Budziszewicach koło Skoków; nie wrócił już do Rogoźna, gdzie groziło mu aresztowanie, lecz zamieszkał w Poznaniu i przed poszukującym go Gestapo ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem (Henryk Szymański). 7 września w Łankowicach koło Kcyni Niemcy rozstrzelali ojca Henryka – Jana, który od 1929 roku prowadził tam gospodarstwo rolne, w 1943 roku w Bielinach nad Sanem zginął także brat Aleksander (pseudonim „Lech”) – dowódca niewielkiego oddziału partyzanckiego Armii Krajowej, z zawodu leśniczy. W kampanii wrześniowej brał udział także brat Edward i – jako sanitariuszka – siostra Halina, oboje walczyli potem również w Powstaniu Warszawskim.

W Poznaniu Henryk Szklarek od razu włączył się w prace konspiracyjne. 8 grudnia 1939 roku w jego poznańskim mieszkaniu na tyłach kościoła przy ul. Dominikańskiej zawiązano tajną organizację pod nazwą Wojsko Ochotnicze Ziem Zachodnich. Organizacja ta pod dowództwem kpt. Leona Komorskiego zjednoczyła powstałe po klęsce wrześniowej mniejsze organizacje zbrojne działające na tym terenie. Ks. Szklarek pełnił funkcję naczelnego kapelana WOZZ.

W 1940 roku – w sytuacji zagrożenia dekonspiracją – części członków organizacji, wśród nich ks. Szklarkowi, udało się przedostać do Generalnego Gubernatorstwa. W styczniu 1941 roku zamieszkał w Warszawie i jako Henryk Szmytkowski sprawował posługę kapłańską na cmentarzu bródnowskim.

Dzięki spotkaniu z płk. Rudolfem Ostrihanskym, komendantem Okręgu Poznańskiego Związku Walki Zbrojnej, ks. Henryk nawiązał kontakt z tą organizacją i został kapelanem ZWZ (późniejszej Armii Krajowej) przy naczelnym dziekanie ks. płk. Tadeuszu Jachimowskim. W latach 1941-44 był także łącznikiem ks. ppłk. Romana Mielińskiego, dziekana Obszaru Zachód – Poznań z dowódcą Korpusu Zachodniego, Zygmuntem Łęgowskim. Ks. Szklarek w 1942 r. otrzymał awans na majora, a w czasie powstania został podpułkownikiem. W konspiracji używał pseudonimów „Mrówka”, „Trzcielski”, a w powstaniu „Rogoziński”. Od 1958 roku „Trzcielski” było oficjalnie drugim członem jego nazwiska.


Ks. Henryk Szklarek jako były dziekan Grupy Północ w Powstaniu Warszawskim, 18.06.1957 r.


W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego ks. Szklarkowi zostało powierzone zadanie zorganizowania duszpasterstwa powstańczego na Starówce. Dzięki niezwykłej ofiarności i zaangażowaniu został dziekanem Grupy Północ, która działa w okresie od 7 sierpnia do 5 września 1944 r. Ks. Szklarek wspierał duchowo powstańców, organizował posługę rannym w szpitalach. Wspomnienia z tego okresu spisał w grudniu 1946 roku w 16-stronicowym maszynopisie „Mój udział w Powstaniu Warszawskim 1944 r.” 20 sierpnia 1944 r. podczas odprawiania polowej mszy dla powstańczych oddziałów przy ul. Bielańskiej został ciężko ranny odłamkiem, najpierw przebywał w szpitalu polowym, a po upadku Starówki w szpitalu na Woli. 3 września 1944 roku został odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy.


Czytaj dalej

Szamotuły, 09.03.2019



Imiona w regionie szamotulskim – współcześnie i w XVII w.

Od Reginy do Leny i od Stanisława do … Stanisława

Jakie imiona najczęściej noszą obecnie urodzone w naszym regionie dzieci, mniej więcej się orientujemy. Uogólniając, można powiedzieć, że dzieciom (zwłaszcza chłopcom) nadaje się imiona, jakie nosiło pokolenie ich pradziadków. Dziś nie decydują o tym ani względy rodzinne, ani religijne, lecz po prostu moda. A jak było w Szamotułach 400 lat temu? Zdecydowanie inaczej.

W ostatnich dziesięcioleciach bardzo widoczna jest pokoleniowa zmienność nadawanych imion. W latach 60. odstąpiono od tradycyjnych – popularnych wcześniej – imion typu Jan, Stanisław, Franciszek, Tadeusz, Henryk, Antoni czy Józef, a wśród kobiet rzadkie stały się imiona Maria, Helena, Zofia czy Krystyna. Dość powiedzieć, że w czasach szkolnych nie miałam żadnych kolegów i koleżanek o tych imionach. Moimi rówieśnicy to: Marek, Piotr, Paweł, Przemysław, Grzegorz, Małgorzata, Katarzyna, Magdalena, Marzena, Renata, Dorota i Beata. Agnieszki stały się popularne na początku lat 70., ja urodziłam się krótko przed tą modą i moje imię uzasadnione było literacko. Mama bardzo lubiła postać Agnieszki Niechcic z powieści Marii Dąbrowskiej Noce i dnie; była to córka Barbary i Bogumiła Niechciców, która połączyła ich najlepsze cechy.

Lata 80. i 90. to powrót imion bardzo popularnych wcześniej: Jan i Maria oraz pojawienie się dotąd rzadkich: Bartosz, Mateusz, Łukasz, Marcin, Michał, Jakub, Mikołaj, Natalia, Marta, Weronika, Karolina, Wiktoria, Paulina, Dominika, Julia, Zofia, Zuzanna. Większość była powrotem do imion występujących dawniej, ale zaczęto też nadawać zupełnie nowe w naszym społeczeństwie obcojęzyczne imiona typu Andżelika, Diana (Dajana). Niektóre z tych imion popularne są do dziś, zwłaszcza Jakub, Zofia, Julia czy Zuzanna.

XXI wiek to powrót po co najmniej 60 latach imion Stanisław, Franciszek czy Antoni – to ostatnie imię było najpopularniejsze w Polsce w latach 2017-2018, także w naszym regionie. Nieco inaczej wygląda sytuacja z imionami żeńskimi. Nie wróciły przecież Stanisławy i Franciszki (małego Kazimierza zdarza się spotkać, Kazimierę – już nie), odwrotnie: popularność Antoniego można wiązać z popularnością Antoniny, która pojawiła się około 10 lat temu. Bardzo popularne stały się nieobecne wcześniej lub bardzo rzadkie w polskim nazewnictwie: Amelia i Oliwia, a ostatnio także Maja i Lena (wcześniej występujące tylko jako warianty imion Maria, Helena czy Magdalena).

W ostatnich dziesięcioleciach zmieniły się też czynniki decydujące o nadaniu imienia. Niemal nie występuje dziś ważna wcześniej motywacja religijna, czyli nadawanie imienia ze względu na szczególny kult patrona. Rzadkie jest też odwoływanie się do tradycji rodzinnej, uzasadnienia typu „Dziadek miał na imię Franciszek” stanowią jedynie wzmocnienie przy wyborze modnego znowu imienia. Współcześnie imię nadaje się właśnie głównie ze względu na modę. To, co częściej występuje, zaczyna się podobać jak – przepraszam za porównanie – kształt buta czy kolor odzieży. Czasem jako czynnik decydujący o wyborze imienia pojawia się dodatkowo sympatia do znanej postaci, współcześnie rzadko jednak chodzi o bohaterów historycznych, częściej – o osoby znane z mediów czy wręcz bohaterów seriali.

Jak sytuacja wyglądała 400 lat temu – w XVII w.? Odwołam się tu do badań, które na podstawie ksiąg metrykalnych parafii szamotulskiej w latach 80. przeprowadziła dr Bożena Mikołajczakowa.  Najpopularniejszymi imionami męskimi w Szamotułach i okolicy w 17. stuleciu były: Jan, Stanisław, Albert, Jakub, Walenty, Wawrzyniec, Sebastian, Bartłomiej, Kasper i Melchior. Najpopularniejsze  imiona żeńskie to: Regina, Katarzyna, Anna, Marianna, Agnieszka, Małgorzata, Teresa, Barbara, Zofia i Ewa. Oczywiście, pojawiały się także inne imiona, zróżnicowanie imion było jednak stosunkowo małe. Dowodem na to jest fakt, że 10 najczęściej nadawanych imion otrzymywało aż 90% dziewczynek.

Niektórych może zdziwić nieobecność w zestawieniu z XVII w. imienia Maria. Wydawać by się mogło, że powinno ono w tym okresie cieszyć się szczególną popularnością. Był to przecież czas pogłębienia kultu maryjnego, król Jan Kazimierz oddał Rzeczpospolitą pod opiekę Maryi – Królowej Polski (śluby lwowskie, 1656 r.), a do Szamotuł przywieziona została ikona, zwana współcześnie obrazem Matki Bożej Pocieszenia. Do XIX w. jednak imię to w Polsce obłożone było tabu religijnym, to znaczy traktowano je jako zarezerwowane dla Matki Jezusa, a dziewczynkom nadawano – popularne także w Szamotułach w XVII w. – imię Marianna.

Badania pokazały jeszcze jedną bardzo istotną zależność – chodzi o zależność od kalendarza, a dokładniej o związek między nadawaniem imienia a dniem, który Kościół katolicki wybrał jako tzw. wspomnienie  danego świętego czy błogosławionego. Nadanie imienia w Kościele katolickim jest wyborem świętego patrona, w tej sytuacji można mówić, że dziecko – przychodząc na świat w dniu (tygodniu czy miesiącu) szczególnego kultu danego świętego – jakby „samo wybierało sobie imię”. Oto przykłady: w styczniu większość dziewczynek otrzymywała imię Agnieszka, w listopadzie Katarzyna, Jan był najczęstszy w czerwcu, Jakub w lipcu, a Stanisław w maju i we wrześniu.

Współcześni rodzice chyba rzadko zgodziliby się na takie „poddanie się” kalendarzowi, chyba że potraktowaliby to jako swego rodzaju „wzmocnienie” dokonanego wyboru lub wyjście z sytuacji, gdy trudno samodzielnie podjąć decyzję.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


Zdjęcia Agnieszka Teska

Strona główna – marzec 20192025-01-02T11:45:15+01:00

Aktualności – marzec 2019

Maria Kuzioła – niezwykle zdolna szamotulska artystka

Marta Kuzioła jest osobą utalentowaną plastycznie i muzycznie. Jako drogę zawodową wybrała grafikę i niedługo kończy Uniwersytet Artystyczny w Poznaniu (UAP). Jej projekt liter „Goplanka” w 2018 r. został zauważony w bardzo ważnym w środowisku grafików konkursie Polish Graphic Design Awards (znalazł się wśród trzech nominowanych do nagrody projektów w kategorii akcydensowych krojów pisma). Niedawno pisaliśmy o niezwykłej książce, której jest autorką, a która częściowo stanowi historię rodzinnej drukarni w Szamotułach (Maria Kuzioła jest praprawnuczką Józefa Kawalera). W przyszłości chciałaby zaprojektować coś w przestrzeni publicznej naszego miasta. Życzymy wielu sukcesów artystycznych i po prostu szczęścia – także na nowej drodze życia, na którą Maria wstępuje w sierpniu! Zapraszamy do przeczytania tekstu pod podanym linkiem  http://regionszamotulski.pl/maria-kuziola-miedzy-plastyka-a-muzyka/



Witraże Mariana Schwartza

Marian Schwartz (1906-2001) z Obrzycka – artysta ważny dla naszego regionu – zaprojektował około 200 witraży, 10 z nich znajduje się w kościele Bożego Ciała w Nowych Skalmierzycach koło Kalisza. Prezentujemy z nich dwa: witraż Boga Stwórcy (z jeleniem) i św. Jadwigi Śląskiej (z sugestywnie ukazanymi postaciami chorych i ubogich). W latach 1950-53 wykonał je szamotulski witrażysta Józef Elsner. W tym samym kościele znajduje się też namalowana przez Mariana Schwartza polichromia, m.in. ostatnia wieczerza, cud rozmnożenia chleba i ofiara Melchizedeka (1949 r.). W Szamotułach witraże Mariana Schwartza wykonane w warsztacie Józefa Elsnera można oglądać w Domu Rzemiosła i bazylice kolegiackiej.



Interesujące zdjęcie z 1934 roku (Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi w Szamotułach, nauczyciele i uczniowie klasy maturalnej)

Chcemy zwrócić uwagę na kilka naprawdę wyjątkowych postaci z grona pedagogicznego. Osobą szczególnie wyeksponowaną, bo zasiadającą na podwyższeniu w środkowej części zdjęcia, jest ówczesny dyrektor szkoły – Kazimierz Beik (1886-1966). Funkcję dyrektora pełnił w latach 1924-1949 (z przerwą wojenną), z wykształcenia był germanistą, oprócz języka niemieckiego uczył łaciny, a później także języka polskiego, angielskiego, a nawet matematyki i biologii. Do końca życia czytał dużo książek naukowych, fascynował się wynalazkami i odkryciami naukowymi, np. w dziedzinie astronautyki i atomistyki. 4. od lewej siedzi Eliasz Arystow (1874-1953) – znakomity nauczyciel matematyki, z pochodzenia Rosjanin, a Polak z wyboru (Polką była jego żona, do Polski przyjechał w 1918 r. już jako wdowiec); w czasach studiów w Petersburgu za świetne wyniki w nauce otrzymał od cara tytuł szlachecki. Z drugiej strony dyrektora (4. z prawej) siedzi Stefan Pawela (1904-1964), dyrektor w latach 1955-64, z wykształcenia filolog klasyczny. W czasie wojny w Jędrzejowie (Kieleckie) uczył na tajnych kompletach. Był bardzo wymagającym nauczycielem, podziwianym ze względu na dużą erudycję i mającym świetny kontakt z młodzieżą. 1. z lewej siedzi Henryk Nowak (1909-2000) – nauczyciel wychowania fizycznego („ćwiczeń cielesnych”), sportowiec i trener, którego wspominaliśmy w osobnym tekście (http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/). Warto zwrócić uwagę na wystrój auli, przygotowany z okazji 10-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości, z medalionami marszałka Józefa Piłsudskiego i prezydenta Ignacego Mościckiego.

Zdjęcie – własność Andrzej Nowak



Film Niepodległość z Telekamerą w kategorii Produkcja Roku

Kierownikiem produkcji tego niezwykle ważnego pełnometrażowego filmu dokumentalnego był Aleksander Trąbczyński. 

W rodzinnych Szamotułach Olek znany jest głównie jako aktor i śpiewający bard,  także tłumacz tekstów piosenek. Właściwie co roku można go posłuchać na koncercie, w bardzo różnym zresztą repertuarze. Ostatnio śpiewał i recytował wiersze Zbigniewa Herberta. Od dobrych kilku lat artysta angażuje się też w projekty innego rodzaju. Ponad półtora roku zajęła mu intensywna praca przy realizacji dokumentalnego filmu Niepodległość.

Zapraszamy do lektury tekstu, w którym Aleksander Trąbczyński bardzo ciekawie opowiedział nam o powstawaniu filmu i swoim w nim udziale.

http://regionszamotulski.pl/aleksander-trabczynski-opowiada-o-filmie-niepodleglosc/


Zdjęcie za: https://www.facebook.com/niepodlegloscfilm/posts/375121639988112


Halszka z Ostroga na jednym ze znaczków pocztowych (Ukraina 2015 r.)

Halszka należała do książęcego (kniaziowskiego) rodu Ostrogskich, a ich nazwisko pochodzi od rodowej siedziby – Ostroga na Wołyniu. Ostrogscy najprawdopodobniej wywodzili się z jednej z gałęzi Rurykowiczów; był to jeden z najważniejszych rodów magnackich w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Ostrogscy pełnili niezwykle ważne funkcje w państwie, dowodzili wojskami, zakładali miasta, rozwijali kulturę i oświatę. Najpotężniejsi z rodu byli Konstanty (1460-1530) i Konstanty Wasyl (1526-1608) – dziadek i stryj Halszki. Współcześnie posiadłości Ostrogskich leżą na Ukrainie, przed II wojną Ostróg należał do Polski.



Rynek 1986 r.

Połowa lat 80. na szamotulskim Rynku to czas parkowania głównie Fiatów – „małych” i „dużych”. Ale na tym zdjęciu jest jeszcze coś, co – przyznajemy – nas zaskoczyło. Spójrzmy na panie stojące z przodu zdjęcia. Jedna ma na sobie letnią sukienkę w kwiatki, druga ubrana jest … w codzienną wersję tradycyjnego stroju szamotulskiego: ciemna spódnica i fartuch do pasa, czarny kaftan do bioder („rurok” bądź „jaczka”, czyli coś w rodzaju żakietu), a na głowie chusta. Sądziliśmy, że te ostatnie tak ubrane „po szamotulsku” można było spotkać na  naszych ulicach w latach 70.

Zdjęcie z „Szamotulskiego Wieńca”, jednodniówki wydanej z okazji Centralnych Dożynek w Szamotułach, wrzesień 1986.



Książka o drukarni Józefa Kawalera i nie tylko

Publikujemy dwa zdjęcia z okresu międzywojennego z szamotulskiej drukarni Józefa Kawalera (wjazd od dzisiejszej ul. Powstańców Wlkp. oraz zecernia). Chcemy nimi zachęcić do zapoznania się z wydaną niedawno książką „Wyszykowanie. Poligraficzne wspomnienie XX wieku”, której autorką jest Maria Kuzioła, praprawnuczka Józefa Kawalera. To interesująca i bogato ilustrowana opowieść o dawnym sposobie wydawania książek, o typografii, tradycyjnych metodach składu, druku oraz reprodukowania ilustracji. Wszystko to połączone jest z historią należącej do rodziny drukarni, założonej przez Józefa Kawalera (1881-1938) w 1906 r. w Oberhausen w Nadrenii, a od początku 1921 r. działającej w odrodzonej Polsce – w Szamotułach.

Dziś już takich książek nie drukują! – zdanie to odnosi się nie tylko do publikacji, które wychodziły w firmie Józefa Kawalera, ale także do książki Marii Kuzioły, która jest unikatem wydawniczym (żeby to zrozumieć, trzeba wziąć ją do ręki). Gorąco polecamy!

Książkę wydało Muzeum – Zamek Górków w Szamotułach, współpraca wydawnicza Jarek Kałużyński.

Zdjęcia – Archiwum Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Szamotułach.



Działalność społeczna naszych przodków. Józef Preuss

Aktywność niektórych szamotulan zadziwia. Jedną z takich postaci jest właśnie Józef Preuss (1891-1953) – zasłużony szamotulski regionalista i działacz społeczny.

Od 1929 r. pełnił funkcję prezesa Koła Śpiewaczego „Lutnia” – chóru bardzo ważnego dla kultury muzycznej Szamotuł, a powstałego jeszcze w 1905 r. (w okresie międzywojennym dyrygentem był Tomasz Leśnik). Równocześnie w latach 30. kierował chórem parafialnym, którym dyrygował organista Andrzej Przybylski. Brał udział w pracach Komitetu Organizacyjnego w związku z odsłonięciem pomnika Powstańca (1929). Był jednym z inicjatorów zebrania obrzędów weselnych i melodii z regionu i stworzenia nich widowiska scenicznego, między innymi dzięki niemu powstało wiec nasze „Wesele szamotulskie”. Należał do Związku Hallerczyków – organizacji kombatanckiej związanej z narodową demokracją, której koło utworzone zostało w Szamotułach w 1920 r. (mogłoby to świadczyć o jego udziale w walkach 19199-20 pod wodzą Hallera; być może brał też udział w powstaniu wielkopolskim). Był członkiem Kurkowego Bractwa Strzeleckiego. Działał w powstałym w 1933 r. oddziale Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, uznawanym w tym okresie za szczególnie aktywne. Po II wojnie przewodniczył działającemu w Szamotułach Towarzystwu Miłośników Sztuki i Pięknej Książki, z którego inicjatywy powstał pomnik Wacława z Szamotuł (http://regionszamotulski.pl/pomnik-waclawa-z-szamotul/). Przez wiele lat był też członkiem rady parafialnej.

Pracował zawodowo w Miejskiej Komunalnej Kasie Oszczędności (w latach 30. był jej dyrektorem). Na jego grobie na cmentarzu w Szamotułach znajduje się kapliczka wykonana przez Ignacego Pikusę – szamotulskiego rzeźbiarza.


Na zdjęciu Józef Preuss i gen. Józef Haller. 7.06.1931 r. gen. Haller przybył do Szamotuł na poświęcenie sztandaru koła Związku Hallerczyków (koło powstało w 1920 r.).

Zdjęcie – własność Tadeusz Dragoński.


„Foto-Matołki”

Ciekawostka! Te kolorowe zdjęcia w połowie lat 60. wykonali w Szamotułach członkowie kółka fotograficznego „Foto-Matołki”, działającego przy Szkole Podstawowej nr 2. Opiekunem kółka był, widoczny na zdjęciach, Stanisław Tokarz (1902-1981), kierownik szkoły w latach 1949-1969. Miejsce – park Sobieskiego.

Zdjęcia nadesłał Michał Sitowski.


Szamotuły, 08.03.2019

MARZEC 2019

IMPREZY I KONCERTY

Trwające

Wystawa czynna od 08.03. do 31.05.2019 r. – Sala Wystaw Czasowych, Muzeum – Zamek Górków


Minione

13.03.2019 godz. 18.00, Biblioteka Publiczna Miasta i Gminy Szamotuły


KINO

Aktualności – marzec 20192025-01-30T14:25:47+01:00

Imiona współcześnie i w XVII wieku

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Imiona w regionie szamotulskim – współcześnie i w XVII w.

Od Reginy do Leny i od Stanisława do … Stanisława

Jakie imiona najczęściej noszą obecnie urodzone w naszym regionie dzieci, mniej więcej się orientujemy. Uogólniając, można powiedzieć, że dzieciom (zwłaszcza chłopcom) nadaje się imiona, jakie nosiło pokolenie ich pradziadków. Dziś nie decydują o tym ani względy rodzinne, ani religijne, lecz po prostu moda. A jak było w Szamotułach 400 lat temu? Zdecydowanie inaczej.

W ostatnich dziesięcioleciach bardzo widoczna jest pokoleniowa zmienność nadawanych imion. W latach 60. odstąpiono od tradycyjnych – popularnych wcześniej – imion typu Jan, Stanisław, Franciszek, Tadeusz, Henryk, Antoni czy Józef, a wśród kobiet rzadkie stały się imiona Maria, Helena, Zofia czy Krystyna. Dość powiedzieć, że w czasach szkolnych nie miałam żadnych kolegów i koleżanek o tych imionach. Moimi rówieśnicy to: Marek, Piotr, Paweł, Przemysław, Grzegorz, Małgorzata, Katarzyna, Magdalena, Marzena, Renata, Dorota i Beata. Agnieszki stały się popularne na początku lat 70., ja urodziłam się krótko przed tą modą i moje imię uzasadnione było literacko. Mama bardzo lubiła postać Agnieszki Niechcic z powieści Marii Dąbrowskiej Noce i dnie; była to córka Barbary i Bogumiła Niechciców, która połączyła ich najlepsze cechy.

Lata 80. i 90. to powrót imion bardzo popularnych wcześniej: Jan i Maria oraz pojawienie się dotąd rzadkich: Bartosz, Mateusz, Łukasz, Marcin, Michał, Jakub, Mikołaj, Natalia, Marta, Weronika, Karolina, Wiktoria, Paulina, Dominika, Julia, Zofia, Zuzanna. Większość była powrotem do imion występujących dawniej, ale zaczęto też nadawać zupełnie nowe w naszym społeczeństwie obcojęzyczne imiona typu Andżelika, Diana (Dajana). Niektóre z tych imion popularne są do dziś, zwłaszcza Jakub, Zofia, Julia czy Zuzanna.



XXI wiek to powrót po co najmniej 60 latach imion Stanisław, Franciszek czy Antoni – to ostatnie imię było najpopularniejsze w Polsce w latach 2017-2018, także w naszym regionie. Nieco inaczej wygląda sytuacja z imionami żeńskimi. Nie wróciły przecież Stanisławy i Franciszki (małego Kazimierza zdarza się spotkać, Kazimierę – już nie), odwrotnie: popularność Antoniego można wiązać z popularnością Antoniny, która pojawiła się około 10 lat temu. Bardzo popularne stały się nieobecne wcześniej lub bardzo rzadkie w polskim nazewnictwie: Amelia i Oliwia, a ostatnio także Maja i Lena (wcześniej występujące tylko jako warianty imion Maria, Helena czy Magdalena).  

W ostatnich dziesięcioleciach zmieniły się też czynniki decydujące o nadaniu imienia. Niemal nie występuje dziś ważna wcześniej motywacja religijna, czyli nadawanie imienia ze względu na szczególny kult patrona. Rzadkie jest też odwoływanie się do tradycji rodzinnej, uzasadnienia typu „Dziadek miał na imię Franciszek” stanowią jedynie wzmocnienie przy wyborze modnego znowu imienia. Współcześnie imię nadaje się właśnie głównie ze względu na modę. To, co częściej występuje, zaczyna się podobać jak – przepraszam za porównanie – kształt buta czy kolor odzieży. Czasem jako czynnik decydujący o wyborze imienia pojawia się dodatkowo sympatia do znanej postaci, współcześnie rzadko jednak chodzi o bohaterów historycznych, częściej – o osoby znane z mediów czy wręcz bohaterów seriali.


Zdjęcia Agnieszka Teska


Jak sytuacja wyglądała 400 lat temu – w XVII w.? Odwołam się do badań, które na podstawie ksiąg metrykalnych parafii szamotulskiej w latach 80. przeprowadziła dr Bożena Mikołajczakowa.  Najpopularniejszymi imionami męskimi w Szamotułach i okolicy w 17. stuleciu były: Jan, Stanisław, Albert, Jakub, Walenty, Wawrzyniec, Sebastian, Bartłomiej, Kasper i Melchior. Najpopularniejsze  imiona żeńskie to: Regina, Katarzyna, Anna, Marianna, Agnieszka, Małgorzata, Teresa, Barbara, Zofia i Ewa. Oczywiście, pojawiały się także inne imiona, zróżnicowanie imion było jednak stosunkowo małe. Dowodem na to jest fakt, że 10 najczęściej nadawanych imion otrzymywało aż 90% dziewczynek.

Niektórych może zdziwić nieobecność w zestawieniu z XVII w. imienia Maria. Wydawać by się mogło, że powinno ono w tym okresie cieszyć się szczególną popularnością. Był to przecież czas pogłębienia kultu maryjnego, król Jan Kazimierz oddał Rzeczpospolitą pod opiekę Maryi – Królowej Polski (śluby lwowskie, 1656 r.), a do Szamotuł przywieziona została ikona, zwana współcześnie obrazem Matki Bożej Pocieszenia. Do XIX w. jednak imię to w Polsce obłożone było tabu religijnym, to znaczy traktowano je jako zarezerwowane dla Matki Jezusa, a dziewczynkom nadawano – popularne także w Szamotułach w XVII w. – imię Marianna.

Badania pokazały jeszcze jedną bardzo istotną zależność – chodzi o zależność od kalendarza, a dokładniej o związek między nadawaniem imienia a dniem, który Kościół katolicki wybrał jako tzw. wspomnienie  danego świętego czy błogosławionego. Nadanie imienia w Kościele katolickim jest wyborem świętego patrona, w tej sytuacji można mówić, że dziecko – przychodząc na świat w dniu (tygodniu czy miesiącu) szczególnego kultu danego świętego – jakby „samo wybierało sobie imię”. Oto przykłady: w styczniu większość dziewczynek otrzymywała imię Agnieszka, w listopadzie Katarzyna, Jan był najczęstszy w czerwcu, Jakub w lipcu, a Stanisław w maju i we wrześniu.

Współcześni rodzice chyba rzadko zgodziliby się na takie „poddanie się” kalendarzowi, chyba że potraktowaliby to jako swego rodzaju „wzmocnienie” dokonanego wyboru lub wyjście z sytuacji, gdy trudno samodzielnie podjąć decyzję.

Szamotuły, 08.03.19

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Imiona współcześnie i w XVII wieku2025-01-05T12:40:41+01:00

Jerzy Walkowiak – parki w Szamotułach

Szamotulskie parki w obiektywie Jerzego Walkowiaka

Jerzy Walkowiak od dzieciństwa związany z regionem szamotulskim i z robieniem zdjęć. Jak sam mówi, aparat fotograficzny towarzyszył mu w życiu od najmłodszych lat. „Zdjęcia zaczynałem robić jako chłopak, w erze fotografii czarno-białej. Od kilkunastu lat na dobre związałem się z fotografią, która pochłonęła mnie bez reszty. Mimo zaliczenia wielu różnego rodzaju kursów, warsztatów i plenerów oraz zgłębienia wiedzy zawartej w niezliczonych książkach, jestem otwarty na ciągłe odkrywanie tajemnic fotografowania”.

Odniósł już wiele sukcesów w tej dziedzinie: jest laureatem kilkunastu konkursów fotograficznych, organizowanych przez gminę Szamotuły oraz Obrzycko, Ostroróg czy Wronki, a także przez portal zumi.pl. Robi zdjęcia różnego typu: krajobrazowe, przyrodnicze, reporterskie oraz portrety. Zdjęcia jego autorstwa można znaleźć w albumach Spacerem po Szamotułach i okolicy oraz Powiat szamotulski w czterech porach roku oraz w wielu kalendarzach regionalnych. Od połowy lutego do połowy maja 2019 r. trwa jego pierwsza indywidualna wystawa „Zakochani w Szamotułach” (Napoleon Cafe, Szamotuły).

Szamotuły, 26.02.2019

Jerzy Walkowiak – parki w Szamotułach2025-01-07T10:38:58+01:00

Henryk Nowak – sportowiec, nauczyciel i trener

Henryk Nowak (1909-2000)

Wiecznie młody…Trener, nauczyciel, sportowiec

Henryk Nowak urodził się 24 stycznia 1909 roku w miejscowości Czukiew koło Sambora nad Dniestrem (województwo lwowskie). Jego rodzice byli nauczycielami. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w dawnym zaborze pruskim bardzo brakowało pedagogów uczących w języku polskim, stąd rodzina Nowaków zdecydowała się na przeprowadzkę do Wielkopolski. Ojciec – Roman Nowak uczył języka polskiego w Państwowym Seminarium Nauczycielskim w Rawiczu, jego żona Aleksandra była nauczycielką matematyki.

Henryk ukończył Państwowe Gimnazjum Humanistyczne w Rawiczu, maturę zdał w 1929 roku. Postanowił pójść taką samą drogą zawodową jak rodzice, jednak wybrany kierunek studiów całkowicie odzwierciedlał jego własne pasje. W latach 1929-31 studiował w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie (późniejszej Akademii Wychowania Fizycznego im. Józefa Piłsudskiego). 20 czerwca 1931 roku, po zdaniu egzaminów teoretycznych i praktycznych, uzyskał tytuł „Instruktora dyplomowanego ćwiczeń ruchowych”.

W latach nauki ukończył kurs instruktora narciarskiego oraz uzyskał – rzadkie wówczas – prawo jazdy. Nigdy nie miał samochodu, ale bardzo lubił motocykle i odbył nimi mnóstwo wycieczek. Pod koniec życia poruszał się Velorexem – charakterystycznym trójkołowym pojazdem z brezentową kabiną, produkowanym na podstawie  motocykla.


Prawo jazdy z 1. poł. lat 30. XX w.


Po studiach ukończył obowiązkową wówczas Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w Biedrusku oraz odbył wymaganą służbę wojskową w 55. Pułku Piechoty w Lesznie. Następnie rozpoczął pracę jako nauczyciel „ćwiczeń cielesnych” (wychowania fizycznego) w szkołach średnich. Najpierw pracował w Państwowym Gimnazjum w Środzie (1932-34), a później – aż do wojny – w szamotulskim Państwowym Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi. 14 maja 1936 roku zdał egzamin państwowy i uzyskał Dyplom Nauczyciela szkół średnich, który potwierdzał „kwalifikacje zawodowe do nauczania ćwiczeń cielesnych jako przedmiotu głównego w szkołach średnich ogólnokształcących i seminariach nauczycielskich państwowych i prywatnych w języku wykładowym polskim”. 

Dla dzisiejszego czytelnika interesująca może być rota przyrzeczenia służbowego, jakie Henryk Nowak złożył w 1938 roku w związku z uzyskaniem nauczycielskiego mianowania:


Fragment protokołu z odbioru przyrzeczenia służbowego. Widnieją na nim podpisy dyrektora gimnazjum Kazimierza Beika oraz nauczycieli: Eliasza Arystowa i Franciszka Wojterskiego.


Aleksandra i Roman Nowakowie oraz ich dzieci (1932 r.). Stoją: Henryk (w mundurze), młodszy brat Władysław i starsza siostra Janina (dzieci z 1. małżeństwa Romana). Między rodzicami siedzą przyrodnie siostry Henryka: Krystyna i Barbara.

Kwalifikacje instruktora narciarskiego – 1931 r.

Dyplom nauczyciela szkół średnich – 1936 r.

Profesorowie i uczniowie szamotulskiego gimnazjum. Zdjęcie maturalne, 1934 r. Henryk Nowak siedzi 1. z lewej, w środku – na podwyższeniu – ówczesny dyrektor Kazimierz Beik.

Zdjęcie ślubne – 19.07.1939 r.

Dom Rynek 6 na zdjęciach sprzed 1918 r. i z lat 60. XX w.

Kartka z Fortu VII (17.01.1941 r.) i pismo z Muzeum Martyrologii Fort VII (1991)

Swoją przyszłą żonę Barbarę Iwaszkiewicz (ur. 1915 r.) poznał jeszcze jako uczennicę ostatniej klasy. Zamieszkał na stancji u jej mamy, wdowy Jadwigi Iwaszkiewiczowej z domu Wegner. Ślub odbył się w lipcu 1939 roku. Domem rodzinnym Nowaków była kamienica przy Rynku, nr 6. Przed odzyskaniem niepodległości na parterze mieściła się drukarnia Bernsteina, potem „kiosk po schodkach”, czyli sklepik papierniczy z gazetami prowadzony przez trzy siostry Tomaszewskie, później przejęty przez „Ruch”. Oprócz Nowaków i Jadwigi Iwaszkiewiczowej i Wandy (siostry Barbary Nowakowej) mieszkały tam rodziny Hoffmannów, Żuromskich (Zofia Hoffmannówna wyszła za Mariana Żuromskiego) i – po II wojnie – Wojciechowskich.

Miesiąc po ślubie Henryk Nowak musiał stawić się w jednostce wojskowej. Brał udział w kampanii wrześniowej, wraz z innymi żołnierzami dostał się do niewoli. Przetrzymywano ich w tymczasowym obozie jenieckim – w polu na wsi w okolicach Rzeszowa. Ludzie z okolicznych wiosek dokarmiali żołnierzy; Henrykowi udało się namówić jedną z kobiet, które przynosiły żywność do obozu, aby w koszu z jedzeniem ukryła dla niego cywilne ubranie. Kiedy to nastąpiło, w obozowej latrynie szybko się przebrał i jako jeden z mieszkańców wioski opuścił obóz. W październiku 1939 roku drogę spod Rzeszowa do Szamotuł pokonał na rowerze.


Narzeczeni Barbara i Henryk


Jesienią 1939 roku Niemcy dali rodzinie Nowaków 20 minut na opuszczenie mieszkania. Podobny los spotkał wiele szamotulskich rodzin, między innymi moich dziadków. Nowakowie znaleźli schronienie w domu rodziny Bilonów przy ul. Obornickiej. We czworo, a potem pięcioro mieszkali w jednym pokoju. Kiedy z końcem wojny wrócili do swojego mieszkania, zastali je ograbione z wszystkich sprzętów, w tym kupionych z okazji ślubu mebli. Jak wspomina syn Andrzej Nowak, trauma tego wojennego wypędzenia dawała znać jeszcze kilka lat po wojnie. W 1. połowie lat 50., w czasie wojny koreańskiej, kiedy obawiano się wybuchu III wojny światowej, w garderobie ich mieszkania stały dwie spakowane walizki, w każdej chwili gotowe do drogi.

Henryk Nowak zatrudnił się jako kierowca niemieckiego starosty, który gdy był z czegoś niezadowolony, bił go grubą pałką po plecach. W styczniu 1941 roku został aresztowany, ponad miesiąc przesiedział w Forcie VII w Poznaniu. Do końca swojego długiego życia bardzo bał się psów, lęk ten prawdopodobnie był pozostałością przeżyć z tego okresu. W Forcie VII więźniowie byli szczuci psami, które nieraz wygryzały im mięso do kości. 

Żona Barbara, podobnie jak przed wojną, pracowała w banku (Komunalnej Kasie Oszczędności, obecnie mieści się tam Bank Spółdzielczy Duszniki). Któregoś dnia niemiecki dyrektor zauważył, że płacze i zapytał o powód jej łez. Kiedy dowiedział się, że chodzi o uwięzienie męża, obiecał pomoc. Dotrzymał danego słowa i załatwił z szefem szamotulskiej policji zwolnienie. Po tygodniu Henryk Nowak był już w domu z żoną i synem Bohdanem, urodzonym w grudniu 1940 roku.

Zagrożenie ze strony Niemców jednak nie minęło. Kiedy następnym razem przyszli aresztować Henryka, wyskoczył przez okno z tyłu domu przy Obornickiej i uciekł. Udało mu się przedostać do Generalnego Gubernatorstwa, współpracował z Armią Krajową na Rzeszowszczyźnie. Władysław Nowak, brat Henryka, był majorem AK, za co po wojnie spotkały go represje, a z więzienia wyszedł jako wrak człowieka.

Do Szamotuł Henryk wrócił w lutym 1945 roku. W pewnym okresie w Bydgoszczy trenował z Jadwigą Jędrzejowską – najwybitniejszą polską tenisistką przed Agnieszką Radwańską. Nadal pracował jako nauczyciel w Gimnazjum i Liceum. W latach 1949-50 zaocznie kształcił się na Akademii Wychowania Fizycznego; absolutorium uzyskał na warszawskiej AWF w 1950 roku, pracę magisterską obronił na poznańskiej AWF w 1968 roku.

W 1949 roku przyszedł na świat młodszy syn Andrzej, od wczesnego dzieciństwa uzdolniony muzycznie, plastycznie, świetny uczeń i młody sportowiec, później znany architekt. Ojciec wspierał go jako nastoletniego sportowca, nawet zakładał się, jaki wynik osiągnie. Kiedy syn zdecydował się na studiowanie architektury we Wrocławiu, pojechał z nim motocyklem do Wrocławia szukać stancji. Trasę tam i z powrotem pokonali w ciągu jednego dnia. Traktował to jako przygodę czy – mówiąc współczesnym językiem – wyzwanie. Starszy syn Bohdan skończył Poznańską Politechnikę i przez wiele lat prowadził w Szamotułach zakład naprawy telewizorów i radioodbiorników.


Nauczyciele i absolwenci szamotulskiego liceum – 1951 r. W klasie męskiej uczyli się wtedy, m.in., Ryszard Podlewski (późniejszy dziennikarz), Zbigniew Jasiewicz (prof. etnograf), Marian Kubiak (lekarz), Romuald Krygier (regionalista).


Jako nauczyciel Henryk Nowak był bardzo lubiany, dbał nie tylko o rozwój fizyczny młodzieży w ramach prowadzonego przez siebie przedmiotu. Zmarły w 2018 roku Ryszard Podlewski (dziennikarz i autor aforyzmów), wychowanek Henryka Nowaka, z przełomu lat 40. i 50. (matura 1951) wspominał, jak kiedyś na lekcji uczył ich właściwego, eleganckiego „kłaniania się kapeluszem”. Zgodnie z zasadami savoir-vivre’u czynność ta miała wyglądać inaczej w zależności od tego, z której strony mijało się osobę, którą chciało się pozdrowić.

Henryk Nowak ufał młodym ludziom, rozumiał ich potrzeby i przyjaźnił się z kolejnymi pokoleniami wychowanków, czy to uczniów, czy zawodników, których trenował. W 1951 roku z powodu problemów z krtanią  musiał zrezygnować z pracy w szkole. Do przejścia na emeryturę w 1974 roku pracował w szamotulskich zakładach pracy: był specjalistą od spraw bhp w PZGS-ach (Poznańskim Związku Gminnych Spółdzielni), jako pracownik Sanepidu prowadził na wsiach wykłady o zasadach zdrowego odżywiania.


Szkolenie na temat zdrowego żywienia

Próba sprawnościowa na motocyklu

Start rajdu motorowego

Przy Veloreksie

Łowienie ryb z łódki

Po zawodach wędkarskich – Henryk Nowak lubił rywalizację.

Wyprawa na ryby. Buszewko, 1965 (zdjęcie Jana Kulczaka)

Na łyżwach w Warszawie, lata 30. Warto zwrócić uwagę na dawne stroje i sprzęt sportowy.

Sporty zimowe – lata 30. i 40.

Nadzorowanie budowy kortów przy ul. Strzeleckiej (Wojska Polskiego) – 1937 r.

To odznaczenie Henryk Nowak cenił sobie najbardziej

Barbara i Henryk Nowakowie na balu maturalnym, 1958 r.

Interesował go właściwie każdy sport, każdy rodzaj aktywności fizycznej. Sam uprawiał wiele dyscyplin. Lubił sporty zimowe – narciarstwo i łyżwiarstwo. Najpierw było narciarstwo zjazdowe, w okolicach Zakopanego i Szklarskiej Poręby. W późniejszym wieku – narciarstwo biegowe. Kiedy tylko w Szamotułach spadł śnieg, biegał na nartach w parku Sobieskiego i dookoła cmentarza. Bardzo dobrze jeździł na łyżwach, umiał kręcić piruety, wykonywać skoki i inne figury. Grał w kręgle, badmintona i ping-ponga. Najbardziej kochał tenis, grał w każdej wolnej chwili od początku wiosny do końca jesieni. Do później starości startował w zawodach tenisowych „starszych panów” w Sopocie. Był człowiekiem wielkiej energii, szybko się poruszał, a jednocześnie godzinami potrafił łowić ryby i często organizował motocyklowe wypady nad jeziora połączone z łowieniem ryb z łódki.

Henryk Nowak był wzorem, swoją sportową pasją zarażał innych. Trenował młodych szamotulskich lekkoatletów, koszykarzy, siatkarzy, a nawet bokserów. Przede wszystkim jednak uczył tenisa. Był nie tylko trenerem tej dyscypliny, lecz od 1954 roku także sędzią sportowym i działaczem Polskiego Związku Tenisowego. Władze PZT wielokrotnie nagradzały go za działalność dla rozwoju tenisa w Polsce.


Dawne stroje tenisowe – tenis był nazywany „białym sportem”. Zdjęcie z prawej – otwarcie sezonu tenisowego, 1948 r.


Z jego inicjatywy w drugiej połowie lat 30. powstały w Szamotułach – dziś nieistniejące -pierwsze korty tenisowe, usytuowane w parku Sobieskiego (na tzw. Plantach). W 1938 roku powstały kolejne, naprzeciw cukrowni, koło ogródków działkowych. Henryk Nowak nadzorował ich budowę i – co uwieczniono na fotografii – brał udział w otwarciu. Obecnie korty te noszą jego imię.

W latach 60. dzięki jego działaniom na szamotulskich kortach można było podziwiać największe sławy polskiego tenisa – wielokrotnych mistrzów Polski: Józefa Piątka i Wiesława Gąsiorka, a także Wojciecha Fibaka – późniejszą światową  gwiazdę tenisa, a wówczas juniora. W latach 1981-87 Henryk Nowak był fundatorem pucharu przechodniego dla najlepszego szamotulskiego tenisisty.


Pierwsze szamotulskie korty na Plantach (park Sobieskiego), z tyłu widać jeden z parkowych stawów. Zdjęcie z ok. 1936 r.

Otwarcie kortów przy ul. Strzeleckiej (dziś Wojska Polskiego) – koło ogródków działkowych i wieży ciśnień, naprzeciw ówczesnej cukrowni – 1938 r.


Kolejną organizacją, której był aktywnym członkiem, było Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej. W szamotulskim ognisku TKKF „Wacław” w latach 1973-1985 pełnił funkcję sekretarza organizacyjnego. W 1987 roku Zarząd Główny nadał Henrykowi Nowakowi odznakę zasłużonego działacza TKKF.

Był człowiekiem-legendą, idealistą, dla którego sprawy materialne nigdy nie były istotne. Ważne było tylko jedno: zdrowie i zdrowy sportowy duch.

Przez lata mógł się oddawać swoim sportowym pasjom i angażować w pracę społeczną dzięki temu, że miał kochającą i wyrozumiałą żonę, z którą przeżył w związku ponad 60 lat. Henryk Nowak zmarł 21 listopada 2000 roku, żona Barbara niecałe 5 lat potem – 15 lutego 2005 roku. Oboje spoczywają na cmentarzu w Szamotułach.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Zdjęcia i dokumenty udostępnił Andrzej Nowak

Na zawodach klasy wojewódzkiej w Gnieźnie, 12.07.1953. Na zdjęciu – oprócz Henryka Nowaka – są m.in. Romana Bezdekowa (nauczycielka szamotulskiego LO w latach 1947-53), Krystyna Bańczykówna (dr chemii), Janusz Malinowski (lekarz).

Na zdjęciu 1. z lewej Zdzisław Ogarzyński, emerytowany ppłk pożarnictwa, wieloletni komendant Powiatowej Straży Pożarnej w Szamotułach, ojciec tenisisty Ryszarda.

Na turnieju w Sopocie z aktorami Tadeuszem Borowskim i Krzysztofem Chamcem (1985 r.)

Międzynarodowy turniej weteranów (oldboyów), Sopot, 1975 r.

Międzynarodowy turniej oldboyów, Sopot, 1981 r.

Rumeli Polish Open, Poznań, korty na Golęcinie, 1996 r. Ostatnie zdjęcie Henryka Nowaka na kortach

Sędzia zawodów lekkoatletycznych

Z szamotulskimi koszykarzami – TKKF

Mistrzostwa Szamotuł, korty na Piaszczychach

Szamotulski Rynek, otwarcie młodzieżowego biegu ulicznego

Odczytywanie aktu erekcyjnego pod budowę szamotulskiej hali „Wacław”, 1984 r. Henryk Nowak był jednym z inicjatorów budowy hali.

Wmurowywanie aktu erekcyjnego. Autorem projektu hali jest syn Andrzej Nowak.


Szamotuły, 24.02.2019

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Henryk Nowak – sportowiec, nauczyciel i trener2025-01-03T20:58:33+01:00

Zima 1929 roku w Szamotułach

Widok na kościół św. Stanisława spod wiaduktu kolejowego, 20-lecie międzywojenne. Widoki powiatu szamotulskiego na starych pocztówkach 1898-1945, Szamotuły 2016.

Na górze – północna strona szamotulskiego rynku, ok. 1903 r., Szamotuły na dawnej pocztówce 1898-1935, Szamotuły 2000.


Szamotulskie zimy – lata 20. i 30. XX w.

Z archiwum rodzinnego Jana Kulczaka

Jeziorko w Szamotułach, na łyżwach Henryk Nowak (http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/). Zdjęcie udostępnił Andrzej J. Nowak


Ogłoszenia z „Gazety Szamotulskiej” – luty 1929 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Zima 1929 roku w Szamotułach

Określenie „zima stulecia” zwykle jest kojarzone z początkiem 1979 roku, kiedy to wyjątkowo obfite opady śniegu sparaliżowały całą Polskę. Odwołano wówczas lekcje w szkołach, pojawiły się problemy w dostawach prądu, transport publiczny niemal przestał funkcjonować. Z bardzo podobnymi problemami zmagano się dokładnie 50 lat wcześniej, zimą z przełomu 1928 i 1929 roku, którą ówczesna prasa okrzyknęła najsurowszą od 1775 roku.

Jak pisano wówczas w „Gazecie Szamotulskiej”, śnieg w regionie spadł na początku grudnia 1928 roku i nie stopniał aż do marca. Pod koniec grudnia mrozy objęły niemal całą Europę, szczególnie ucierpiały nieprzyzwyczajone do tego typu temperatur południe Francji, Włochy i kraje bałkańskie.

Zdecydowanie najtrudniejszym miesiącem, nie tylko w okolicach Szamotuł, ale i w całej Polsce, był luty – najzimniejszy miesiąc w historii polskiej meteorologii. Średnia temperatura miesiąca wyniosła na terenie Polski -14,5̊, dla porównania można podać, że średnia temperatura w lutym 2018 r. – uznawanym za najzimniejszy w ostatnich kilku latach – to -2,5̊. W kronice Szkoły Powszechnej (dzisiejszej Szkoły Podstawowej nr 2) zapisano, że w lutym 1929 roku w Szamotułach temperatura spadła nawet do -38̊.  

Początek miesiąca nie wyglądał jeszcze groźnie. Na łamach miejscowej prasy przeczytać można było informację o tym, że dzięki władzom miasta na jeziorku obok strzelnicy (ul. Strzelecka, dziś Wojska Polskiego) uprzątnięto śnieg, dzięki czemu „młodzież i starsi znów mogą się rozkoszować zdrowym sportem łyżwiarskim”. Kilka dni później jeden z czytelników apelował do dorosłych, aby nie dopuszczali do robienia przez dzieci ślizgawek na chodnikach, bo jest to niebezpieczne dla przechodniów.


Magistrat i Rada Miasta w latach 1929-1930. 4. z lewej siedzi burmistrz Konstanty Scholl. Zdjęcie udostępniła Urszula Dudzik


Jak co roku o tej porze władze miasta martwiły się przede wszystkim losem bezrobotnych i ich rodzin. Po zakończeniu kampanii cukrowniczej do grupy osób bez pracy dołączyło 350 robotników sezonowych, w sumie bez środków do życia pozostawało blisko 450 rodzin. Władze miejskie lub powiatowe zatrudniały co roku pewną grupę bezrobotnych do prac przy utwardzaniu dróg (tłuczeniu kamienia), jednak w tamtym roku z powodu warunków atmosferycznych nie było to możliwe. Burmistrz Konstanty Scholl apelował o zatrudnianie bezrobotnych do drobnych prac przy odśnieżaniu i rąbaniu drewna, prosił też o składanie w ratuszu ofiar na rzecz bezrobotnych; mogło to być wsparcie pieniężne, żywność lub płody rolne. Zachętą dla ofiarodawców miała być  publikacja ich nazwisk w „Gazecie Szamotulskiej”. Na nadzwyczajnym posiedzeniu Rady Miasta zdecydowano o zaciągnięciu krótkoterminowej pożyczki i zakupie dla rodzin bezrobotnych opału, tłuszczów i chleba.



Największe mrozy wystąpiły w drugiej dekadzie miesiąca. Od 11 do 15 lutego w szamotulskich szkołach zawieszono lekcje. Dyrekcja gimnazjum informowała rodziców uczniów, że także po tym terminie, jeśli temperatura spadnie poniżej -20̊ , wolno zatrzymać w domu dzieci słabszego zdrowia i te, które mieszkają daleko od szkoły. Dziś nieco zabawnie brzmi ogłoszenie informujące o zwolnieniu uczniów gimnazjum z obowiązku noszenia nakazanych przez szkolne przepisy czapek z daszkiem i skierowana do ich rodziców prośba o zakup ciepłych czapek lub nauszników. Miejscowa drogeria reklamowała w gazecie środki na odmrożenia i przeziębienie.

Silnych mrozów nie wytrzymywała sieć wodociągowa. Jak pisano, niemal w każdym domu zamarzły rury. Trudności przeżywały zakłady przemysłowe, na przykład w drukarni wodę  potrzebną do pracy niektórych maszyn dostarczano za pomocą gumowych węży, bo woda w rurach zamarzła. Powstawały opóźnienia w pracy.



Po kilku dniach bardzo silnych mrozów pojawiły się problemy z opałem. W 12 lutego dziennikarz „Gazety Szamotulskiej” alarmował: „Do tego dokuczliwego mrozu przyłączył się katastrofalny brak węgla i koksu. Doszło do tego, że u żadnego handlarza węgli nie można otrzymać ani pół centnara opału. Co będzie?” Władze miasta interweniowały w kopalniach na Śląsku, 19 lutego otrzymały telegram o wysłaniu do Szamotuł 100 ton węgla, przede wszystkim dla miejscowych firm.

Wstrzymano kursowanie autobusów, a opóźnienia pociągów były tak duże, że rozsądny dziennikarz doradzał: „Ażeby uniknąć takich niespodziewanych przygód, zaleca się siedzieć najlepiej w domu”. Powstała sytuacja stanowiła też okazję do zareklamowania gazety:



Silne wiatry spowodowały powstanie na drogach 2,5-metrowych zasp. Szamotuły odcięte zostały nie tylko od Poznania, ale także od wszystkich miejscowości powiatu. Na wezwanie władz powiatowych w obowiązkowych pracach publicznych przy przywracaniu ruchu na drogach wzięło udział ponad 1500 osób. Komunikacji drogowej z Poznaniem nie udało się jednak przywrócić jeszcze przez co najmniej kilka dni.

Wczoraj, w niedzielę 17 lutego, 90 lat od zimy 1929 roku, mieliśmy w Szamotułach 19̊ C!

Szamotuły, 2019 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Zima 1929 roku w Szamotułach2021-02-11T11:53:22+01:00
Go to Top