Tadeusz Hoffmann – student z Szamotuł i zbrodnia katyńska

Tadeusz Hoffmann – student z Szamotuł i zbrodnia katyńska

Ojciec Tadeusza i narzeczona Miłka do końca życia nie wierzyli w jego śmierć i zawsze na niego czekali. Wiedzieli, że znalazł się w sowieckiej niewoli i przebywał w obozie w Starobielsku. Na początku rodzina sądziła, że będzie tam bezpieczniejszy niż gdyby trafił do Niemców.

Dom Rynek 6 na zdjęciach sprzed 1918 r. i z lat 60. XX w. W tej samej kamienicy mieszkał znany szamotulski nauczyciel i trener Henryk Nowak (http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/)

Tadeusz Hoffmann w latach szkolnych (2. rząd, 2. od prawej)

Legitymacja na przejazdy, wydana przez Politechnikę Warszawską, 1937 r.

List Tadeusza, napisany do ojca po powrocie z pogrzebu matki, Warszawa 10.03.1939 r.

Serwis „Tom” z Zakładów Porcelany Stołowej w Wałbrzychu, pomalowany przez Ludmiłę Pokorną, 1958 r.

Tablica na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie, dzielnica Piatichatki. Cmentarz powstał w latach 1999-2000 z inicjatywy Federacji Rodzin Katyńskich.

Cmentarz Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie – tabliczki z nazwiskami pomordowanych

Pomnik Katyński na Cmentarzu Farnym we Wrześni, odsłonięty w 1995 r. Umieszczono na nim nazwisko Tadeusza Hoffmanna.

Tablica upamiętniająca nauczycieli i wychowanków szamotulskiego Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Odsłonięto ją w 1996 r. w dawnym budynku Gimnazjum i Liceum.


Tadeusz był najstarszym z dzieci Zofii (1889-1939, z domu Jerzykiewicz) i Bronisława (1887-1959) Hoffmannów, urodził się w 1915 roku w Buszewie. W następnych latach przyszli na świat kolejni synowie – Stanisław (ur. 1916) i Jan (ur. 1917), w 1921 roku jedyna córka Zofia (po mężu Żuromska) i w 1928 roku najmłodszy Włodzimierz. W domu Hoffmannów dużą wagę przywiązywano do wartości: patriotyzmu, rozwoju duchowego i służby innym. W okresie szkolnym dzieci należały do harcerstwa, jeździły na obozy, chłopcy byli też członkami Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, lubili sport i grali na różnych instrumentach. Od 1928 roku Hoffmannowie mieszkali przy szamotulskim Rynku (nr 6).


Rodzina Hoffmannów w 1930 r. Zofia i Bronisław z dziećmi (od lewej): Stanisławem, Włodzimierzem, Tadeuszem, Zofią i Janem


Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Bronisław Hoffmann przez kilkanaście lat pełnił funkcję asesora w szamotulskim starostwie, jego zadaniem była likwidacja majątków po tych Niemcach, którzy zdecydowali się opuścić te tereny. W 1930 roku został członkiem Rady Miejskiej, działał w Akcji Katolickiej, od 1934 roku był jej przewodniczącym w parafii szamotulskiej. W latach 30. rozpoczął pracę w miejscowej cukrowni. Jego żona pomagała potrzebującym w Stowarzyszeniu Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. W domu gotowała nie tylko dla najbliższych, na posiłki do Hoffmannów przychodzili bowiem różni ludzie biedni. Zmarła 5 marca 1939 roku w konsekwencji choroby nowotworowej, na pogrzeb przyszły tłumy. Wyglądało to jak na procesji Bożego Ciała – wspominały ponad pół wieku później jej dzieci. Proboszcz ks. Bolesław Kaźmierski powiedział o zmarłej, że była człowiekiem, który nigdy nie prosił dla siebie, ale zawsze dla innych.


Ostatnie wspólne zdjęcie, 1938 r. Siedzą: Tadeusz, Zofia, Bronisław i Zofia (Zula); stoją: Stanisław, Włodzimierz i Jan.


Tadeusz od kilku lat nie mieszkał już wówczas w domu. Ukończył Gimnazjum Humanistyczne im. ks. Piotra Skargi, w 1935 roku zdał maturę, a następnie – przed studiami – odbył służbę wojskową i w stopniu kaprala ukończył znaną w tamtych czasach Szkołę Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Rozpoczął studia elektrotechniczne na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Rodzeństwo wspominało, że był bardzo uzdolniony i jeszcze w Szamotułach zbudował na użytek rodziny najprostszy odbiornik radiowy, niewymagający żadnego zasilania – tzw. radio kryształkowe, które odbierało sygnał lokalnej rozgłośni.

Studentami w tym samym czasie byli także bracia Stanisław i Jan, którzy po maturze w szamotulskim gimnazjum wybrali studia w Poznaniu – Stanisław na wydziale lekarskim Uniwersytetu, a Jan w Wyższej Szkole Handlowej. W poznańskim Państwowym Liceum Gospodarczym uczyła się wówczas Zofia, zwana w rodzinie Zulą. Mama zmarła w dzień jej 18. urodzin. Zula była wtedy dwa miesiące przed maturą, postanowiła jednak przełożyć egzaminy na później, by wesprzeć ojca i braci. Ze względu na wojnę przerwanej nauki nigdy nie udało jej się dokończyć.


Nekrolog z „Kuriera Poznańskiego”, 7.03.1939 r.


5 sierpnia 1939 roku Tadeusz Hoffmann ostatni raz był w rodzinnym domu. Ojciec kazał mu wówczas złożyć przysięgę, że nigdy nie splami honoru munduru polskiego oficera. Po latach wyrzucał sobie, że gdyby nie przysięga, może syn zachowałby się inaczej, może – jak jeden z kolegów – przebrałby się w strój ordynansa i wydostał z niewoli? Przed wyjazdem na miejsce mobilizacji, jakim był dla niego Kraśnik na Lubelszczyźnie, Tadeusz złożył jeszcze jedną przysięgę. Nie zdążył oficjalnie zaręczyć się z ukochaną Ludmiłą Pokorną (1920-87, w tamtych czasach mówiło się „Pokornianką”), córką nauczyciela fizyki w gimnazjum w Szamotułach. Młodzi ślubowali sobie jednak wzajemnie miłość i wierność przed szamotulskim obrazem Matki Bożej. Znali się od dzieciństwa, ich rodziny przyjaźniły się, a mamy razem działały charytatywnie.

W kampanii wrześniowej Tadeusz Hoffmann uczestniczył w stopniu podporucznika, był żołnierzem Pułku Zapasowego „Kraśnik” Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, a ściślej przydzielonego do tego pułku szwadronu 7. Pułku Strzelców Konnych. Pułk „Kraśnik” w trakcie walk został włączony do Grupy Operacyjnej „Dubno”, która walczyła z Niemcami do 25 września, kiedy to po dwudniowej bitwie pod Rawą Ruską dowództwo podjęło decyzję o poddaniu się – w sytuacji braku możliwości dalszej walki i przebijania się w stronę granicy z Węgrami oraz nadciągających wojsk sowieckich. Grupa 2 tysięcy żołnierzy z oficerami trafiła do niewoli niemieckiej.

Dokładnie dziś nie wiadomo, dlaczego Tadeusz Hoffmann znalazł się nie w niewoli niemieckiej, lecz sowieckiej i został przewieziony do Starobielska. Dziś – kiedy od ponad ćwierćwiecza znamy wreszcie los polskich oficerów w niewoli sowieckiej – strasznie naiwna wydać się może radość ojca Bronisława, który uznał, że gorsza byłaby niewola niemiecka. Ale tak już było – to Niemców w rodzinie Hoffmannów obawiano się najbardziej. Stanisława Hoffmannowa (matka Bronisława), która we wrześniu 1939 roku mieszkała u sióstr zakonnych w Poznaniu, na wieść, że do miasta wkroczyli Niemcy, położyła się do łóżka i już z niego nie wstała.



W końcu sierpnia i pierwszych dniach września 1939 roku wielu mieszkańców Szamotuł, w tym rodzina Hoffmannów, ucieka na wschód Polski. Hoffmannowie chcą przeczekać zagrożenie niemieckie na Wileńszczyźnie. Pierwsi – w ostatnim dniu sierpnia – wyjeżdżają Zula z Włodkiem, pociągiem, razem z rodzinami szamotulskich nauczycieli gimnazjum – paniami Pokorną, Frankowską, Pawelową i ich dziećmi – które chcą dotrzeć do Kraśnika – bazy pułku zapasowego. Młodzi Hoffmannowie są więc razem z narzeczoną Tadeuszaa Miłką. Ostrzeliwanymi pociągami dojeżdżają do Warszawy, potem Lublina, Puław i Witkowic, są tam do momentu wycofania się wojsk polskich. Po 17 września decydują o powrocie do Szamotuł. W domu – po wielu perturbacjach – są 1 października. Tego samego dnia wracają ojciec Bronisław ze Stanisławem i Janem, którzy również próbowali uciekać na wschód.

Od Tadeusza zaczynają przychodzić pierwsze listy. W grudniu prosi o koce i żywność, na początku kwietnia 1940 roku – o nowe buty, bo te, które ma, są zupełnie zdarte. Ostatni z listów, wysłany do narzeczonej w 2. połowie kwietnia, przyniósł jej oraz rodzinie nadzieję. Tadeusz pisał, że ze Starobielska zaczynają wywozić oficerów. Myśleli, że niedługo wróci, zapadła jednak cisza…

Wstrząsem dla rodziny Hoffmannów jest egzekucja na szamotulskim Rynku, niemal pod ich domem. 13 października Niemcy rozstrzeliwują 5 mieszkańców Otorowa, a oni zmuszeni są na to patrzeć (por. http://regionszamotulski.pl/wojenne-losy-kwiatkowskich-z-otorowa/). Jeszcze w 1939 roku muszą opuścić swoje mieszkanie, przenoszą się do skromnego mieszkania dla pracowników cukrowni, mieszczącego się w domku przy ul. Bolesława Chrobrego, wówczas jest to Berlinerstrasse.

Ojciec wraca do pracy w cukrowni, podobnie jak Jan, który latem 1939 roku odbywał tam praktyki studenckie. Zula musi pracować w polu, a Włodek kończy Deutsche Schule für Polnische Kinder (niemiecką szkołę dla polskich dzieci) i pracuje w zakładzie produkcji wódek i likierów Paula Bertholda, później – tak jak ojciec i brat – w cukrowni. Zakładem kieruje Niemiec Woollschläger, dość życzliwy rodzinie Hoffmannów. Bronisława zna jeszcze sprzed wojny, bo przyjeżdżał do szamotulskiej cukrowni z Niemiec na praktyki, rzekomo uczyć się, a tak naprawdę przygotowywać się do kierowania zakładem w momencie opanowania terenów polskich. Jedynie Stanisław wyjeżdża do Generalnego Gubernatorstwa, do Jędrzejowa, gdzie mieszka wielu wysiedlonych z Wielkopolski szamotulan. Tam pracuje i zakłada rodzinę. Po wojnie uzyskuje dyplom lekarza i stopień doktora nauk medycznych, jest specjalistą w dziedzinie laryngologii, pracuje jako lekarz wojskowy w Żarach, a po przejściu do cywila w Raciborzu.


Poszukiwania Tadeusza, 1947 r.


Wojna się kończy, a Hoffmannowie nadal czekają na Tadeusza. Szukają go przez różne instytucje. Wprawdzie o odkryciu w Lesie Katyńskim zbiorowych grobów polskich oficerów Niemcy poinformowali w kwietniu 1943 roku, wiadomo jednak, że ofiarami byli jeńcy przetrzymywani tylko w jednym obozie – w Kozielsku. Rodziny tych, którzy trafili do Starobielska, mogły mieć jeszcze nadzieję. Bronisław Hoffmann pociesza się, że Tadeusz mógł wydać się Rosjanom pożyteczny ze względu na swoją znajomość zagadnień łączności, że może wywieziono go gdzieś daleko na wschód, do azjatyckich części Związku Radzieckiego, że kiedyś wróci. Na narzeczonego do końca życia czeka też Miłka. Kończy wyższą szkołę plastyczną, maluje ceramikę, pracuje najpierw w Wałbrzychu (w Zakładach Porcelany Stołowej „Wawel”), później w Chodzieży (w Zakładach Porcelany i Porcelitu).

Potwierdzenie śmierci jeńców ze Starobielska przyszło do Szamotuł okrężną drogą, poprzez książki wydawane w latach 80. w Londynie. Władze Związku Radzieckiego oficjalnie przyznają się do zbrodni katyńskiej jeszcze później, bo równo pół wieku po jej dokonaniu. Dopiero wówczas mogą być przeprowadzone przesłuchania, ekshumacje i ogłoszone ich wyniki. Rodziny ponad 3 800 więźniów Starobielska poznają szczegóły śmierci i miejsce pochówku bliskich.

Z jednej strony to ulga, z drugiej – zgaszenie jeszcze tlącej się może na dnie serc nadziei. Bo szczegóły tej zbrodni są straszne. Polaków ze Starobielska wywożono stopniowo, między 5 kwietnia a 12 maja 1940 roku. Wagonami, a potem ciężarówkami dowożono ich do siedziby NKWD w Charkowie. Tam w piwnicach więzienia NKWD nocami dokonywano egzekucji: jeńcom wiązano ręce z tyłu i mordowano ich strzałami w potylicę. Ciała przewożone były ciężarówkami i wrzucane do wcześniej wykopanych dołów na terenie leśno-parkowym przy sanatorium resortu spraw wewnętrznych w miejscowości o niewinnie brzmiącej nazwie Piatichatki.  

Wśród nich był Tadeusz Hoffmann, student elektrotechniki z Szamotuł. Rozkaz rozstrzelania polskich jeńców wojennych i innych osób więzionych w Zachodniej Białorusi i na Ukrainie, bez oskarżenia, procesu i zapadnięcia wyroku, przedstawiciele najwyższego organu partii komunistycznej (Biura Politycznego WKP(b) ) podpisali 5 marca 1940 roku. Dokładnie rok po śmierci Zofii Hoffmannowej – matki Tadeusza. Jej dzieci po latach mówiły: dobrze, że odeszła w spokoju przed wojną, bo nie zniosłaby tego, co spotkało jej najstarszego syna.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 09.04.2019

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Tadeusz Hoffmann – student z Szamotuł i zbrodnia katyńska2025-01-03T20:52:20+01:00

Helena Szczerkowska – wspomnienia z młodości

Rehablilitacja rannych żołnierzy. Franciszek Kaźmierczak siedzi 2. od lewej. Poznań, 1915 r.

Pałac w Charcicach,1913 r.

Marianna Kaźmierczakówna, 1919 r.

Na stawie w Bytkowie. Helena siedzi 3. od prawej. 1. połowa lat 20. XX w.

Dwie Heleny: Kaźmierczak i Michalska, Gdynia, 1932 r.

Anna i Franciszek, lata 30.

Helena z braćmi: Franciszkiem i Henrykiem, 2. poł. lat 30.

Helena z rodzicami, siostrzeńcem Gwidonem i jego żoną, Bytkowo, 1940 r.

Helena, 1943 r.

Helena Szczerkowska wspomina młodość

Helena Szczerkowska w lutym 2019 roku skończyła 106 lat. Po ślubie z Bolesławem Szczerkowskim (1906-1976), nauczycielem, instruktorem harcerskim i działaczem społecznym, zamieszkała w Szamotułach. Kiedy opowiada o sobie, najchętniej cofa się pamięcią do dzieciństwa i młodości – lat, gdy była jeszcze Helenką Kaźmierczakówną i wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkała w Nojewie, Chrzypsku, Izdebnie i Bytkowie – dobrach niemieckiej rodziny Hantelmannów. Od tamtych czasów świat tak bardzo się zmienił!

Helena przyszła na świat 10 lutego 1913 roku w Nojewie. Jej rodzicami byli Anna z domu Siewert (1877-1958) i Franciszek (1874-1949) Kaźmierczakowie. Anna pochodziła z Białokosza (gmina Chrzypsko Wielkie), jej rodzice – Nepomucena i Franciszek – prowadzili tam gościniec, „z bilardem” – dodaje pani Helena. Kaźmierczakowie wywodzili się z Bobulczyna. Rodziny były wtedy bardzo liczne, niemal w każdej rodziło się sześcioro-ośmioro dzieci. Na ojcowiźnie pozostał jeden z braci (Jan), a Franciszek wybrał zawód budowlańca. Jak wspomina pani Helena, kształcił się w Niemczech, czyli gdzieś w głębi kraju, bo i tutaj jeszcze przez kilkanaście lat były Niemcy, a do niemieckiej szkoły poszły nawet najstarsze dzieci Anny i Franciszka.


Anna i Franciszek Kaźmierczakowie, ok. 1918 r.


Pobrali się w 1898 roku w kościele w Psarskiem. Zawodowy los Franciszka, a także los całej jego rodziny związał się z Hantelmannami. Otto von Hantelmann (1870-1944) na początku lat 90. przybył do Wielkopolski z Dolnej Saksonii. W 1896 roku ożenił się z Luizą von Massenbach (1876-1943). Jak wspomina pani Helena, rodzinę hrabiów Massenbachów, właścicieli Białokosza, dobrze znała jej babcia i mama, niemal rówieśnica Luizy. Trudno dziś powiedzieć, czy wpłynęło to na zatrudnienie Franciszka, faktem jest, że stał się on prawą ręką Ottona przy różnych inwestycjach budowlano-remontowych. Otto von Hantelmann zamieszkał z żoną w pałacu w Rokietnicy (budynek, w którym mieści się technikum – Zespół Szkół im. Zamoyskich), równocześnie kończono rozpoczętą jeszcze przed ślubem z Luizą budowę pałacu w Baborówku. Franciszek raczej nie uczestniczył w tej budowie, w tamtym czasie prowadził inwestycje położone w innej części majątku Hantelmannów. Ośrodkiem drugiego rejonu wielkopolskich dóbr hrabiów były Charcice z pięknym pałacem z 1840 roku, w którym od ponad pięćdziesięciu lat mieści się Zakład Terapii Uzależnień. Tę część majątku (Charcice, Izdebno i Jabłonowo) Otto przejął po stryju Hermanie. Otto von Hantelmann działał także w Szamotułach, był członkiem rady nadzorczej mleczarni i cukrowni.


Bytkowo, spotkanie rodzinno-sąsiedzkie, ok. 1928 r.


Anna i Franciszek Kaźmierczakowie doczekali się ośmiorga dzieci: pięciu córek i trzech synów. Różnica wieku między najstarszą z rodzeństwa Gertrudą (ur. 1899) a najmłodszym Marianem (ur. 1920) była właściwie różnicą pokolenia, najwyraźniej uzmysławia to fakt, że kilka miesięcy po Marianie na świat przyszedł jego siostrzeniec Gwidon – syn Gertrudy. Pozostałe dzieci Anny i Franciszka to: Marianna (ur. 1900), Franciszek (ur. 1904), Izabela (ur. 1906), Joanna (ur. 1909), Helena (ur. 1913) i Henryk (ur. 1916).

W 1914 roku Franciszka, już wówczas ojca sześciorga dzieci, wysłano na front I wojny światowej. Rok później został ranny i z przestrzeloną ręką znalazł się w szpitalu w Brunszwiku, skąd po jakimś czasie zwolniono go do domu. W 1920 roku rodzinę Kaźmierczaków spotkało nieszczęście: w odstępie kilku miesięcy zmarły dwie córki, najpierw 14-letnia Izabela, a później 20-letnia Marianna. Marianna zmarła tuż przed Bożym Narodzeniem, aby ulżyć jej cierpieniu, w gorączce obkładano ją lodem wyrąbanym z Jez. Chrzypskiego. Dla Helenki, która miała wtedy 7 lat, śmierć sióstr musiała być ciężkim przeżyciem. Zmarłe niemal wiek temu Marianna i Izabela, wracają do niej w snach do dziś.


Przed dworkiem w Bytkowie, 1928 r.


Naukę Helena rozpoczęła już w polskiej szkole – najpierw w Izdebnie, potem w Rokietnicy i Pawłowicach. W 1. połowie lat 20. Otto von Hantelmann ściągnął Franciszka do prac bliżej swojej siedziby, rodzina Kaźmierczaków zamieszkała w nie istniejącym dziś dworku w Bytkowie. Część majątku w Charcicach została po I wojnie sprzedana, a w pałacu zamieszkał Georg von Hantelmann (1898-1924) – syn Ottona i Luizy, niemiecki bohater niedawno zakończonej wojny. Zasłużył się zwłaszcza w ostatnich miesiącach wojny, kiedy jako pilot samolotu myśliwskiego zestrzelił 25 samolotów angielskich, amerykańskich i francuskich (nieoficjalnie 30). Jego życie skończyło się tragicznie – w 1924 roku zginął od strzału, prawdopodobnie zabili go przemytnicy, których przyłapał w przypałacowym parku. W 2. połowie lat 30. Hantelmannowie zlikwidowali majętność w Charcicach-Izdebnie, grunty rozparcelowano, a pałac sprzedano.


Ślub Joanny Kaźmierczakówny z Romanem Michalskim, 1928 r.


Bytkowski dworek stał w niezwykle pięknej okolicy. Teren opada w kierunku Samicy, dziś to Sobocko-Pawłowicki Obszar Chronionego Krajobrazu, a na miejscu, gdzie kiedyś stał dworek, do niedawna znajdowały się pola golfowe. Kiedyś rozciągały się tam pola uprawne, rosły sady, na okolicznych stawach pływano łódkami, a sam dworek otoczony był ogrodem.

W Bytkowie dorastały dzieci Kaźmierczaków i stąd wychodziły w świat. Pierwsza, jeszcze w czasach chrzypskich, wyszła za mąż najstarsza Gertruda (po mężu Gołębiewska), mieszkała w Poznaniu. Franciszek wybrał zawód ogrodnika, pracował u Romana Dmowskiego, działacza Narodowej Demokracji, który w latach 1922-34 mieszkał w podpoznańskim Chludowie, a później u Kwileckich. Henryk został mistrzem cukiernictwa, prowadził cukiernię przy dzisiejszej ul. 23 Lutego w Poznaniu, zdobył wiele nagród w konkursach cukierniczych. Najmłodszy syn Marian został księgowym, po wojnie pracował w oddziałach PZGS-ów (Powiatowych Związkach Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”), a pod koniec życia zawodowego w słynnym Peweksie w poznańskim Okrąglaku.

W 1928 roku w kościele w Sobocie odbył się ślub córki Joanny (po mężu Michalskiej, mieszkającej później we Wrześni). Na zdjęciu zrobionym w ogrodzie domu weselnego piętnastoletnia Helenka siedzi z przodu na ziemi, ubrana w plisowaną spódniczkę i bluzkę z marynarskim kołnierzem. Po ukończeniu szkoły powszechnej – podobnie jak inne „panienki z dobrych domów” – uczy się na kursach prowadzenia gospodarstwa domowego, handlu, szycia i hafciarstwa. W tej ostatniej sztuce osiąga mistrzostwo.


Przy dworku w Bytkowie, ok. 1932 r. Helena (3 od lewej), inne osoby z tego zdjęcia to rodzice, brat Franciszek, siostry Gertruda i Joanna z mężami i dziećmi oraz Elżbieta Szczerkowska (późniejsza szwagierka Heleny)


Helena mieszka z rodzicami, pomaga im w pracach domowych, w ogrodzie, pasie gęsi. Przeżywa też pierwszą dziewczęcą miłość. Jej ukochanym jest Franek, chłopiec, z którym dorasta, sąsiad z tego samego dworku. Kiedy przyszło dorosłe życie, ich drogi się rozeszły, dawny ukochany poślubił inną kobietę, urodzili się synowie. Wkrótce jednak stracił żonę, która zginęła w czasie bombardowania Poznania. Owdowiały Franciszek chciał ponownie związać się ze swoją pierwszą miłością, jednak Helena go odrzuciła. Mimo to dziś często wraca do niego myślą, wspomnienia wczesnej młodości nabrały barw i – jak to bywa u osób w mocno zaawansowanym wieku – to, co bardzo odległe, na nowo się przybliżyło.

Wówczas Helena już wiedziała, że oparcie w przyszłym życiu znajdzie w Bolesławie Szczerkowskim, bracie swojej przyjaciółki Elżbiety (po mężu Rossa). Znała go od lat, przez cały okres wojny korespondowali ze sobą, gdyż Bolesław w czasie kampanii wrześniowej dostał się do niewoli i przebywał w oflagu w Murnau.

Osobny rozdział wspomnień Heleny Szczerkowskiej to właśnie czas wojny. Przez pierwsze lata ciężko pracowała fizycznie w polu, po 12 godzin, ponad siły. Brat Marian został aresztowany przez Niemców, początkowo rodzina nie znała miejsca jego pobytu. Wreszcie przyszła wiadomość od mieszkającego w Toruniu Michała Siewerta, brata Anny Kaźmierczakowej, któremu informację o pobycie siostrzeńca w miejscowym więzieniu przekazał jego pracownik. Helena ma wówczas sen: śni jej się Matka Boska z obrazu wiszącego na drzewie rosnącym przy drodze z Bytkowa do Soboty, która każe napisać list do więzienia z prośbą o uwolnienie Mariana. List pisze Franciszek Kaźmierczak, przypomina o ranach, które odniósł, walcząc w niemieckiej armii, wskazuje, że syn jest potrzebny w gospodarstwie. Po jakimś czasie przychodzi odpowiedź: trzeba przyjechać z garderobą dla Mariana, co oznacza, że zostanie zwolniony z więzienia. W podróż wybrała się właśnie Helena, z Torunia wróciła nie tylko z młodszym bratem, ale także z 60 ukrytymi listami innych więźniów do rodzin. Do dziś pamięta, że przesyłki były pełne wszy. We wspomnieniach pani Helena drzewo z drogi do Soboty stało się symbolem. Jeszcze w czasie wojny trafił w nie piorun, który zniszczył koronę, natomiast nie naruszył samego obrazu. Dziś obok tego miejsca stoi drewniany krzyż przydrożny.


Rodzina Hantelmannów: Otto (zakrywa twarz dłońmi), Luiza i 2. żona Rudolfa – Gertruda. Park przy pałacu w Rokietnicy, ok. 1936 r.


Druga część okupacji była dla Heleny łatwiejsza, bo pod opiekę wzięli ją Hantelmannowie. O swoich pracowników dbali w okresie międzywojennym: Otto na swój koszt sprowadzał do wsi lekarza dla pracowników, w razie potrzeby płacił za leki, pracownicy – oprócz wypłaty – otrzymywali ekwiwalent w naturze. Każdy z nich bez dodatkowych opłat mógł trzymać własną krowę w przeznaczonej na to stodole Hantelmanna. W czasie wojny Hantelmannowie również nie opuścili swoich pracowników w potrzebie. Otto powoływał się na wojenne zasługi syna i uzyskiwał od okupacyjnych władz informacje o planowanych aresztowaniach wśród swoich pracowników. Starał się wówczas uwięzienie (także w obozie koncentracyjnym) zamienić na wywóz na roboty. Helena nie pracowała już w polu, jej zadaniem było szycie. Szyła i naprawiała odzież, na przykład dla dwojga wnucząt Ottona i Luizy. Były to dzieci młodszego syna Rudolfa i jego trzeciej żony Jutty, pochodzącej z niemieckiej hrabiowskiej rodziny z Kurlandii (obecnie Łotwa).

Helena Szczerkowska wspomina, jak wozem drabiniastym Jutta z małymi dziećmi wyjeżdżała na zachód mroźną zimą z 1944 na 45 rok. Mąż przebywał na froncie, a teściowie już wówczas nie żyli: Luiza zmarła w 1943, a Otto w 1944 roku, oboje zostali pochowani przy ufundowanym przez ich rodzinę kościele ewangelickim w Rokietnicy, po wojnie zamienionym na świątynię katolicką pod wezwaniem Chrystusa Króla Wszechświata. W momencie wyjazdu Jutta była w zaawansowanej ciąży, odwozili ją pracownicy majątku. Na drogę powrotną podarowała im wszystkie pierzyny, jakie sama miała.


Helena i Bolesław Szczerkowscy, czerwiec 1946 r.


Bolesław Szczerkowski wrócił do Polski we wrześniu 1945 roku. W listopadzie nastąpiły zaręczyny, a w grudniu ślub w kościele w Sobocie i wesele w Bytkowie. Ostatnią ważną uroczystością rodzinną, która odbyła się w Bytkowie, były złote gody – 50-lecie ślubu Anny i Franciszka Kaźmierczaków.

Helena i Bolesław zamieszkali w Szamotułach, gdzie Bolesław rozpoczął pracę jako nauczyciel Szkoły Podstawowej nr 1. Małżonkowie doczekali się dwóch córek. W 1947 roku urodziła się Elżbieta, dwa lata później Danuta. Przez pierwsze lata rodzina mieszkała w kamienicy Koszudów (Rynek 9), od 1950 roku – w kamienicy Wrzyszczów (Rynek 37/Dworcowa 1). W tej samej kamienicy obok mieszkała moja rodzina: prababcia, jej siostra, babcia, mama i jej brat. Państwo Szczerkowscy byli bardzo życzliwymi sąsiadami, swoje mieszkanie udostępnili nawet na wesele moich rodziców.

Z lat 50. i 60. Helena Szczerkowska wspomina przedstawienia teatralne odbywające się w sali Sundmanna. Bardzo lubiła też czytać książki. Na brydżu bywały u Szczerkowskich inne małżeństwa nauczycieli: Pawelowie, Niedźwiedziowie i Ziołkowie.

Elżbieta Szczerkowska (po mężu Niparko) – podobnie jak ojciec – została nauczycielką; uczyła języka polskiego w szkołach w Otorowie i Liceum Zawodowym w Szamotułach. Danuta Szczerkowska pracowała w Narodowym Banku Polskim, później w Zakładzie Budowlano-Montażowym i w administracji szpitala. To ona mieszka z mamą (od 1997 roku przy ul. Szachowej) i niezwykle troskliwie się nią opiekuje. W 2013 roku, krótko po swoich setnych urodzinach, pani Helena przewróciła się i złamała nogę, od tego czasu nie może samodzielnie chodzić i porusza się na wózku.


106. urodziny w gronie najbliższych, luty 2019 r.


Elżbieta Szczerkowska (po mężu Niparko) – podobnie jak ojciec – została nauczycielką; uczyła języka polskiego w szkołach w Otorowie i Liceum Zawodowym w Szamotułach. Danuta Szczerkowska pracowała w Narodowym Banku Polskim, później w Zakładzie Budowlano-Montażowym i w administracji szpitala. To ona mieszka z mamą (od 1997 roku przy ul. Szachowej) i niezwykle troskliwie się nią opiekuje. W 2013 roku, krótko po swoich setnych urodzinach, pani Helena przewróciła się i złamała nogę, od tego czasu nie może samodzielnie chodzić i porusza się na wózku.

Pani Helena doczekała się trojga wnuków: Bartosza, Agnieszki i Macieja oraz prawnuczki Leny. Jest z nich bardzo dumna. Agnieszka i Maciej, razem z przyjaciółmi z kwartetu wokalnego A Vista, co roku dają dowcipny występ na urodzinach babci, a Lena – uczennica 1. klasy jest bardzo uzdolniona tanecznie i muzycznie.

Od czasu do czasu rodzina – oczywiście razem z panią Heleną – wyrusza śladami jej wspomnień. Odwiedzają Białokosz, Chrzypsko, Charcice, Rokietnicę, Bytkowo, Sobotę, Baborówko – oglądają miejsca, które związane są z przeżyciami mamy i babci, zapalają znicze na cmentarzach, gdzie spoczywają ich przodkowie.

 Agnieszka Krygier-Łączkowska


Zdjęcia rodziny Szczerkowskich

Zdjęcia rodziny Hantelmannów i część informacji na ich temat pochodzi od Małgorzaty Saternus (Rokietnickie Archiwum Cyfrowe)

Szamotuły, 04.04.2019

Rudolf von Hantelmann i jego żona Jutta (okres wojny)

Helena i Bolesław Szczerkowscy z Henrykiem Kaźmierczakiem, Wrocław, 1946 r.

Helena i Bolesław Szczerkowscy z córkami, Joanna Michalska z synem, poł. lat 50.

95. urodziny Heleny Szczerkowskiej

103. urodziny w restauracji WuZetKa

Odwiedziny ks. biskupa Zdzisława Fortuniaka, 2017 r.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Helena Szczerkowska – wspomnienia z młodości2025-01-03T20:54:21+01:00

Kazimierz Palicki – chrześniak prezydenta Mościckiego

Chrześniak prezydenta Ignacego Mościckiego mieszka w Mutowie pod Szamotułami

Było ich ponad 900. Chrześniacy prezydenta Mościckiego – sami chłopcy, każdy z nich był siódmym synem w rodzinie i zwykle na pierwsze lub drugie imię nosił Ignacy – jak prezydent. To takie przedwojenne 500+, czyli program na zwiększenie dzietności Polaków.

1. komunia św. Kazimierza i jego siostry Jadwigi, Wilczyna, ok. 1946 r.

Praca w kopalni w okresie służby w wojsku, 1956 r.

Po powrocie z wojska

1. komunia św. synów Sławomira i Tomasza, 2. połowa lat 70. Kazimierz Palicki w górnym rzędzie w środku.

Program ten został ustanowiony na mocy dekretu prezydenta Mościckiego w 1926 roku. Dotyczył tylko chłopców, czasem chrzest mocno się opóźniał, bo najpierw należało sprawdzić, czy rodzina,  w której urodził się siódmy syn, jest rdzennie polska i uczciwa (niekarana). Chrześniak prezydenta miał możliwość darmowego leczenia i podróżowania  (zniżkę na publiczny transport otrzymywała też jego najbliższa rodzina), mógł kształcić się bezpłatnie w kraju i za granicą, także na studiach wyższych. Otrzymywał też książeczkę Pocztowej Kasy Oszczędności z wkładem 50 zł, o rocznym oprocentowaniu 6 %, z którego mógł skorzystać po osiągnięciu pełnoletniości. Nie były to jakieś bardzo duże pieniądze, mniej więcej połowa miesięcznego uposażenia przedwojennego nauczyciela.


Natalia i Kazimierz Paliccy, wesele wnuka, 2014 r.


Siódmym synem w rodzinie był Kazimierz Palicki, od 1966 roku mieszkaniec Mutowa pod Szamotułami. Urodził się w 1937 roku w Piersku pod Bytyniem (gmina Kaźmierz), oprócz sześciu braci miał cztery siostry. Dzieci urodziły się w dwóch małżeństwach Wawrzyna Palickiego; jego pierwsza żona miała na imię Leokadia, a druga – mama Kazimierza – Jadwiga. Dziś żyje troje: Kazimierz i dwie siostry – starsza i młodsza.

Ojciec Kazimierza pracował w majątku, który należał wówczas do Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W 1924 roku Konstancja Korzbok-Łącka (z domu Mierzyńska), po śmierci męża, przekazała swój odziedziczony po ojcu majątek Urszuli Ledóchowskiej – założycielce zgromadzenia urszulanek i razem z siostrami zamieszkała w pałacu w Lipnicy. Do majątku należały także Sokolniki Wielkie, Pólko, Wierzchaczewo i Piersko.

Chrzest Kazimierza Palickiego odbył się w kościele parafialnym w Wilczynie. Ze względu na liczne obowiązki prezydent Mościcki osobiście bardzo rzadko pojawiał się na chrzcie, w jego zastępstwie występowały ważne w danym środowisku osoby, natomiast do aktu chrztu wpisywano prezydenta. Tak było i w tym wypadku. Zastępcą prezydenta Mościckiego został Mieruszyński, zarządca majątku w Piersku, natomiast matką chrzestną została jedna z sióstr. W żadnych dokumentach nie ma informacji, że do aktu chrztu wpisano drugie imię.

Kazimierz Palicki nie zdążył skorzystać z przywilejów prezydenckiego chrześniaka. Przyszła wojna, w wieku 6 lat stracił matkę, a potem zmienił się ustrój polityczny. Do faktu bycia chrześniakiem prezydenta z okresu sanacji lepiej było się nie przyznawać, niektórzy mieli z tego powodu nieprzyjemności. Rodzeństwo Kazimierza dorosło i wywędrowało z Pierska. Najdłużej w rodzinnej miejscowości zostali Kazimierz i jego młodsza siostra.

Do szkoły uczęszczał do Bytynia, 3 km pieszo polną drogą w jedną stronę, a po południu raz w lub dwa razy w tygodniu trzeba było iść 7 km na lekcję religii do kościoła w Wilczynie. W czasach służby wojskowej pracował w kopalni, został zatrudniony w tym samym majątku co ojciec. Nie był to już jednak majątek sióstr z Lipnicy, bo w 1950 roku został w większości upaństwowiony; Sokolniki Wielkie, Pólko, Piersko i Wierzchaczewo znalazły się w obrębie Państwowego Gospodarstwa Rolnego najpierw w Bytyniu, a później w Gałowie.

W 1961 roku Kazimierz poślubił Natalię z domu Sukiennik. Przez pierwszych pięć lat małżeństwa mieszkali w Piersku. Na świat przyszło dwoje starszych dzieci: Ludwik i Małgorzata. Dwaj młodsi synowie: Sławomir i Tomasz urodzili się, kiedy rodzina Palickich mieszkała już w Mutowie. Kazimierz i Natalia Paliccy byli zatrudnieni w Stacji Hodowli Roślin Ogrodniczych w Mutowie.

Pracowali ciężko. Po pracy zawodowej przychodził czas na obchodzenie własnych zwierząt: świnek, kaczek i kur i na zajmowanie się działką. Dzieci dorosły, w Mutowie mieszka dziś tylko najstarszy syn, pozostałe przeniosły się do innych miejscowości powiatu szamotulskiego: do Wronek, Obrzycka i Ostroroga. Rodzina spotyka się na wspólnych wyjazdach nad morze, wkrótce odbędzie się kolejny – do Dziwnowa.  Państwo Natalia i Kazimierz doczekali się siedmiorga wnuków i – na razie – trojga prawnuków. Z dumą o nich opowiadają. W 1980 roku – po 40 latach pracy zawodowej – Kazimierz Palicki przeszedł na emeryturę.


Przyjęcie z okazji 40. rocznicy ślubu Natalii i Kazimierza Palickich, 2001 r.


Cieszy ich położona blisko domu piękna działka z altanką. Spędzają tam każdą wolną chwilę, dbają o rośliny, owoce i warzywa, a pani Natalia przygotowuje z nich potem zaprawy. Oboje są bardzo pogodni i otwarci. Mówią, że życie mieli radosne, ale to teraz jest lepiej niż kiedyś.

Czy coś Kazimierzowi Palickiemu dało bycie chrześniakiem prezydenta? Na pewno to był zaszczyt, choć przez wiele lat lepiej było o tym nie wspominać. Innych korzyści nie było. Niektórzy prezydenccy chrześniacy po 1989 roku próbowali odzyskać pieniądze złożone na książeczce PKO. III Rzeczpospolita odrzuciła te roszczenia. Kazimierz Palicki nie mógłby nawet ich wysunąć, bo książeczka przepadła – dzieci podarły ją, kiedy były małe. Zresztą, kto w latach sześćdziesiątych przewidywał, że  po raz kolejny świat tak bardzo się zmieni.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 25.03.2019

Kazimierz Palicki – chrześniak prezydenta Mościckiego2025-01-03T20:56:43+01:00

Henryk Nowak – sportowiec, nauczyciel i trener

Henryk Nowak (1909-2000)

Wiecznie młody…Trener, nauczyciel, sportowiec

Henryk Nowak urodził się 24 stycznia 1909 roku w miejscowości Czukiew koło Sambora nad Dniestrem (województwo lwowskie). Jego rodzice byli nauczycielami. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w dawnym zaborze pruskim bardzo brakowało pedagogów uczących w języku polskim, stąd rodzina Nowaków zdecydowała się na przeprowadzkę do Wielkopolski. Ojciec – Roman Nowak uczył języka polskiego w Państwowym Seminarium Nauczycielskim w Rawiczu, jego żona Aleksandra była nauczycielką matematyki.

Henryk ukończył Państwowe Gimnazjum Humanistyczne w Rawiczu, maturę zdał w 1929 roku. Postanowił pójść taką samą drogą zawodową jak rodzice, jednak wybrany kierunek studiów całkowicie odzwierciedlał jego własne pasje. W latach 1929-31 studiował w Centralnym Instytucie Wychowania Fizycznego w Warszawie (późniejszej Akademii Wychowania Fizycznego im. Józefa Piłsudskiego). 20 czerwca 1931 roku, po zdaniu egzaminów teoretycznych i praktycznych, uzyskał tytuł „Instruktora dyplomowanego ćwiczeń ruchowych”.

W latach nauki ukończył kurs instruktora narciarskiego oraz uzyskał – rzadkie wówczas – prawo jazdy. Nigdy nie miał samochodu, ale bardzo lubił motocykle i odbył nimi mnóstwo wycieczek. Pod koniec życia poruszał się Velorexem – charakterystycznym trójkołowym pojazdem z brezentową kabiną, produkowanym na podstawie  motocykla.


Prawo jazdy z 1. poł. lat 30. XX w.


Po studiach ukończył obowiązkową wówczas Szkołę Podchorążych Rezerwy Piechoty w Biedrusku oraz odbył wymaganą służbę wojskową w 55. Pułku Piechoty w Lesznie. Następnie rozpoczął pracę jako nauczyciel „ćwiczeń cielesnych” (wychowania fizycznego) w szkołach średnich. Najpierw pracował w Państwowym Gimnazjum w Środzie (1932-34), a później – aż do wojny – w szamotulskim Państwowym Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi. 14 maja 1936 roku zdał egzamin państwowy i uzyskał Dyplom Nauczyciela szkół średnich, który potwierdzał „kwalifikacje zawodowe do nauczania ćwiczeń cielesnych jako przedmiotu głównego w szkołach średnich ogólnokształcących i seminariach nauczycielskich państwowych i prywatnych w języku wykładowym polskim”. 

Dla dzisiejszego czytelnika interesująca może być rota przyrzeczenia służbowego, jakie Henryk Nowak złożył w 1938 roku w związku z uzyskaniem nauczycielskiego mianowania:


Fragment protokołu z odbioru przyrzeczenia służbowego. Widnieją na nim podpisy dyrektora gimnazjum Kazimierza Beika oraz nauczycieli: Eliasza Arystowa i Franciszka Wojterskiego.


Aleksandra i Roman Nowakowie oraz ich dzieci (1932 r.). Stoją: Henryk (w mundurze), młodszy brat Władysław i starsza siostra Janina (dzieci z 1. małżeństwa Romana). Między rodzicami siedzą przyrodnie siostry Henryka: Krystyna i Barbara.

Kwalifikacje instruktora narciarskiego – 1931 r.

Dyplom nauczyciela szkół średnich – 1936 r.

Profesorowie i uczniowie szamotulskiego gimnazjum. Zdjęcie maturalne, 1934 r. Henryk Nowak siedzi 1. z lewej, w środku – na podwyższeniu – ówczesny dyrektor Kazimierz Beik.

Zdjęcie ślubne – 19.07.1939 r.

Dom Rynek 6 na zdjęciach sprzed 1918 r. i z lat 60. XX w.

Kartka z Fortu VII (17.01.1941 r.) i pismo z Muzeum Martyrologii Fort VII (1991)

Swoją przyszłą żonę Barbarę Iwaszkiewicz (ur. 1915 r.) poznał jeszcze jako uczennicę ostatniej klasy. Zamieszkał na stancji u jej mamy, wdowy Jadwigi Iwaszkiewiczowej z domu Wegner. Ślub odbył się w lipcu 1939 roku. Domem rodzinnym Nowaków była kamienica przy Rynku, nr 6. Przed odzyskaniem niepodległości na parterze mieściła się drukarnia Bernsteina, potem „kiosk po schodkach”, czyli sklepik papierniczy z gazetami prowadzony przez trzy siostry Tomaszewskie, później przejęty przez „Ruch”. Oprócz Nowaków i Jadwigi Iwaszkiewiczowej i Wandy (siostry Barbary Nowakowej) mieszkały tam rodziny Hoffmannów, Żuromskich (Zofia Hoffmannówna wyszła za Mariana Żuromskiego) i – po II wojnie – Wojciechowskich.

Miesiąc po ślubie Henryk Nowak musiał stawić się w jednostce wojskowej. Brał udział w kampanii wrześniowej, wraz z innymi żołnierzami dostał się do niewoli. Przetrzymywano ich w tymczasowym obozie jenieckim – w polu na wsi w okolicach Rzeszowa. Ludzie z okolicznych wiosek dokarmiali żołnierzy; Henrykowi udało się namówić jedną z kobiet, które przynosiły żywność do obozu, aby w koszu z jedzeniem ukryła dla niego cywilne ubranie. Kiedy to nastąpiło, w obozowej latrynie szybko się przebrał i jako jeden z mieszkańców wioski opuścił obóz. W październiku 1939 roku drogę spod Rzeszowa do Szamotuł pokonał na rowerze.


Narzeczeni Barbara i Henryk


Jesienią 1939 roku Niemcy dali rodzinie Nowaków 20 minut na opuszczenie mieszkania. Podobny los spotkał wiele szamotulskich rodzin, między innymi moich dziadków. Nowakowie znaleźli schronienie w domu rodziny Bilonów przy ul. Obornickiej. We czworo, a potem pięcioro mieszkali w jednym pokoju. Kiedy z końcem wojny wrócili do swojego mieszkania, zastali je ograbione z wszystkich sprzętów, w tym kupionych z okazji ślubu mebli. Jak wspomina syn Andrzej Nowak, trauma tego wojennego wypędzenia dawała znać jeszcze kilka lat po wojnie. W 1. połowie lat 50., w czasie wojny koreańskiej, kiedy obawiano się wybuchu III wojny światowej, w garderobie ich mieszkania stały dwie spakowane walizki, w każdej chwili gotowe do drogi.

Henryk Nowak zatrudnił się jako kierowca niemieckiego starosty, który gdy był z czegoś niezadowolony, bił go grubą pałką po plecach. W styczniu 1941 roku został aresztowany, ponad miesiąc przesiedział w Forcie VII w Poznaniu. Do końca swojego długiego życia bardzo bał się psów, lęk ten prawdopodobnie był pozostałością przeżyć z tego okresu. W Forcie VII więźniowie byli szczuci psami, które nieraz wygryzały im mięso do kości. 

Żona Barbara, podobnie jak przed wojną, pracowała w banku (Komunalnej Kasie Oszczędności, obecnie mieści się tam Bank Spółdzielczy Duszniki). Któregoś dnia niemiecki dyrektor zauważył, że płacze i zapytał o powód jej łez. Kiedy dowiedział się, że chodzi o uwięzienie męża, obiecał pomoc. Dotrzymał danego słowa i załatwił z szefem szamotulskiej policji zwolnienie. Po tygodniu Henryk Nowak był już w domu z żoną i synem Bohdanem, urodzonym w grudniu 1940 roku.

Zagrożenie ze strony Niemców jednak nie minęło. Kiedy następnym razem przyszli aresztować Henryka, wyskoczył przez okno z tyłu domu przy Obornickiej i uciekł. Udało mu się przedostać do Generalnego Gubernatorstwa, współpracował z Armią Krajową na Rzeszowszczyźnie. Władysław Nowak, brat Henryka, był majorem AK, za co po wojnie spotkały go represje, a z więzienia wyszedł jako wrak człowieka.

Do Szamotuł Henryk wrócił w lutym 1945 roku. W pewnym okresie w Bydgoszczy trenował z Jadwigą Jędrzejowską – najwybitniejszą polską tenisistką przed Agnieszką Radwańską. Nadal pracował jako nauczyciel w Gimnazjum i Liceum. W latach 1949-50 zaocznie kształcił się na Akademii Wychowania Fizycznego; absolutorium uzyskał na warszawskiej AWF w 1950 roku, pracę magisterską obronił na poznańskiej AWF w 1968 roku.

W 1949 roku przyszedł na świat młodszy syn Andrzej, od wczesnego dzieciństwa uzdolniony muzycznie, plastycznie, świetny uczeń i młody sportowiec, później znany architekt. Ojciec wspierał go jako nastoletniego sportowca, nawet zakładał się, jaki wynik osiągnie. Kiedy syn zdecydował się na studiowanie architektury we Wrocławiu, pojechał z nim motocyklem do Wrocławia szukać stancji. Trasę tam i z powrotem pokonali w ciągu jednego dnia. Traktował to jako przygodę czy – mówiąc współczesnym językiem – wyzwanie. Starszy syn Bohdan skończył Poznańską Politechnikę i przez wiele lat prowadził w Szamotułach zakład naprawy telewizorów i radioodbiorników.


Nauczyciele i absolwenci szamotulskiego liceum – 1951 r. W klasie męskiej uczyli się wtedy, m.in., Ryszard Podlewski (późniejszy dziennikarz), Zbigniew Jasiewicz (prof. etnograf), Marian Kubiak (lekarz), Romuald Krygier (regionalista).


Jako nauczyciel Henryk Nowak był bardzo lubiany, dbał nie tylko o rozwój fizyczny młodzieży w ramach prowadzonego przez siebie przedmiotu. Zmarły w 2018 roku Ryszard Podlewski (dziennikarz i autor aforyzmów), wychowanek Henryka Nowaka, z przełomu lat 40. i 50. (matura 1951) wspominał, jak kiedyś na lekcji uczył ich właściwego, eleganckiego „kłaniania się kapeluszem”. Zgodnie z zasadami savoir-vivre’u czynność ta miała wyglądać inaczej w zależności od tego, z której strony mijało się osobę, którą chciało się pozdrowić.

Henryk Nowak ufał młodym ludziom, rozumiał ich potrzeby i przyjaźnił się z kolejnymi pokoleniami wychowanków, czy to uczniów, czy zawodników, których trenował. W 1951 roku z powodu problemów z krtanią  musiał zrezygnować z pracy w szkole. Do przejścia na emeryturę w 1974 roku pracował w szamotulskich zakładach pracy: był specjalistą od spraw bhp w PZGS-ach (Poznańskim Związku Gminnych Spółdzielni), jako pracownik Sanepidu prowadził na wsiach wykłady o zasadach zdrowego odżywiania.


Szkolenie na temat zdrowego żywienia

Próba sprawnościowa na motocyklu

Start rajdu motorowego

Przy Veloreksie

Łowienie ryb z łódki

Po zawodach wędkarskich – Henryk Nowak lubił rywalizację.

Wyprawa na ryby. Buszewko, 1965 (zdjęcie Jana Kulczaka)

Na łyżwach w Warszawie, lata 30. Warto zwrócić uwagę na dawne stroje i sprzęt sportowy.

Sporty zimowe – lata 30. i 40.

Nadzorowanie budowy kortów przy ul. Strzeleckiej (Wojska Polskiego) – 1937 r.

To odznaczenie Henryk Nowak cenił sobie najbardziej

Barbara i Henryk Nowakowie na balu maturalnym, 1958 r.

Interesował go właściwie każdy sport, każdy rodzaj aktywności fizycznej. Sam uprawiał wiele dyscyplin. Lubił sporty zimowe – narciarstwo i łyżwiarstwo. Najpierw było narciarstwo zjazdowe, w okolicach Zakopanego i Szklarskiej Poręby. W późniejszym wieku – narciarstwo biegowe. Kiedy tylko w Szamotułach spadł śnieg, biegał na nartach w parku Sobieskiego i dookoła cmentarza. Bardzo dobrze jeździł na łyżwach, umiał kręcić piruety, wykonywać skoki i inne figury. Grał w kręgle, badmintona i ping-ponga. Najbardziej kochał tenis, grał w każdej wolnej chwili od początku wiosny do końca jesieni. Do później starości startował w zawodach tenisowych „starszych panów” w Sopocie. Był człowiekiem wielkiej energii, szybko się poruszał, a jednocześnie godzinami potrafił łowić ryby i często organizował motocyklowe wypady nad jeziora połączone z łowieniem ryb z łódki.

Henryk Nowak był wzorem, swoją sportową pasją zarażał innych. Trenował młodych szamotulskich lekkoatletów, koszykarzy, siatkarzy, a nawet bokserów. Przede wszystkim jednak uczył tenisa. Był nie tylko trenerem tej dyscypliny, lecz od 1954 roku także sędzią sportowym i działaczem Polskiego Związku Tenisowego. Władze PZT wielokrotnie nagradzały go za działalność dla rozwoju tenisa w Polsce.


Dawne stroje tenisowe – tenis był nazywany „białym sportem”. Zdjęcie z prawej – otwarcie sezonu tenisowego, 1948 r.


Z jego inicjatywy w drugiej połowie lat 30. powstały w Szamotułach – dziś nieistniejące -pierwsze korty tenisowe, usytuowane w parku Sobieskiego (na tzw. Plantach). W 1938 roku powstały kolejne, naprzeciw cukrowni, koło ogródków działkowych. Henryk Nowak nadzorował ich budowę i – co uwieczniono na fotografii – brał udział w otwarciu. Obecnie korty te noszą jego imię.

W latach 60. dzięki jego działaniom na szamotulskich kortach można było podziwiać największe sławy polskiego tenisa – wielokrotnych mistrzów Polski: Józefa Piątka i Wiesława Gąsiorka, a także Wojciecha Fibaka – późniejszą światową  gwiazdę tenisa, a wówczas juniora. W latach 1981-87 Henryk Nowak był fundatorem pucharu przechodniego dla najlepszego szamotulskiego tenisisty.


Pierwsze szamotulskie korty na Plantach (park Sobieskiego), z tyłu widać jeden z parkowych stawów. Zdjęcie z ok. 1936 r.

Otwarcie kortów przy ul. Strzeleckiej (dziś Wojska Polskiego) – koło ogródków działkowych i wieży ciśnień, naprzeciw ówczesnej cukrowni – 1938 r.


Kolejną organizacją, której był aktywnym członkiem, było Towarzystwo Krzewienia Kultury Fizycznej. W szamotulskim ognisku TKKF „Wacław” w latach 1973-1985 pełnił funkcję sekretarza organizacyjnego. W 1987 roku Zarząd Główny nadał Henrykowi Nowakowi odznakę zasłużonego działacza TKKF.

Był człowiekiem-legendą, idealistą, dla którego sprawy materialne nigdy nie były istotne. Ważne było tylko jedno: zdrowie i zdrowy sportowy duch.

Przez lata mógł się oddawać swoim sportowym pasjom i angażować w pracę społeczną dzięki temu, że miał kochającą i wyrozumiałą żonę, z którą przeżył w związku ponad 60 lat. Henryk Nowak zmarł 21 listopada 2000 roku, żona Barbara niecałe 5 lat potem – 15 lutego 2005 roku. Oboje spoczywają na cmentarzu w Szamotułach.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Zdjęcia i dokumenty udostępnił Andrzej Nowak

Na zawodach klasy wojewódzkiej w Gnieźnie, 12.07.1953. Na zdjęciu – oprócz Henryka Nowaka – są m.in. Romana Bezdekowa (nauczycielka szamotulskiego LO w latach 1947-53), Krystyna Bańczykówna (dr chemii), Janusz Malinowski (lekarz).

Na zdjęciu 1. z lewej Zdzisław Ogarzyński, emerytowany ppłk pożarnictwa, wieloletni komendant Powiatowej Straży Pożarnej w Szamotułach, ojciec tenisisty Ryszarda.

Na turnieju w Sopocie z aktorami Tadeuszem Borowskim i Krzysztofem Chamcem (1985 r.)

Międzynarodowy turniej weteranów (oldboyów), Sopot, 1975 r.

Międzynarodowy turniej oldboyów, Sopot, 1981 r.

Rumeli Polish Open, Poznań, korty na Golęcinie, 1996 r. Ostatnie zdjęcie Henryka Nowaka na kortach

Sędzia zawodów lekkoatletycznych

Z szamotulskimi koszykarzami – TKKF

Mistrzostwa Szamotuł, korty na Piaszczychach

Szamotulski Rynek, otwarcie młodzieżowego biegu ulicznego

Odczytywanie aktu erekcyjnego pod budowę szamotulskiej hali „Wacław”, 1984 r. Henryk Nowak był jednym z inicjatorów budowy hali.

Wmurowywanie aktu erekcyjnego. Autorem projektu hali jest syn Andrzej Nowak.


Szamotuły, 24.02.2019

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Henryk Nowak – sportowiec, nauczyciel i trener2025-01-03T20:58:33+01:00

ks. Henryk Szklarek

Wierny Bogu, Ojczyźnie i ludziom

Na początku 2019 roku zrodziła się inicjatywa, aby patronem jednej z ulic w Szamotułach został ks. Henryk Szklarek-Trzcielski. W podpisywanej petycji można przeczytać: „Był skromnym człowiekiem, zawsze skłonnym do pomocy, niezłomnym patriotą, pracującym dla dobra kraju i Szamotuł. Ks. Szklarek-Trzcielski był obywatelem naszego miasta i jego zasługi dla naszego kraju i miasta są bezsporne”.

Michał i Jadwiga (z domu Bielska) Nowakowie – dziadkowie ks. Szklarka

Jan Szklarek-Przygodzicki, 1914 r.

Jan i Józefa (z domu Nowak) Szklarkowie z córką Haliną, 1922 r.

Ignacy i Maria (z domu Strawińska) Nowakowie, 1927 r. (brat matki, dr nauk med., ginekolog, ordynator szpitala w Chorzowie, poseł na Sejm w latach 1930-38)

1934 r., obok ks. Szklarka stoi ojciec, z przodu klęczą brat Edward i siostra Halina

Henryk Szklarek przyszedł na świat 19 lipca 1908 r. w leśniczówce Polesie koło Pakosławia (powiat nowotomyski). Ojciec był leśniczym, przed I wojną pracował w powiecie nowotomyskim: Szklarce Trzcielskiej koło Miedzichowa i wspomnianym Polesiu. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pełnił funkcję nadleśniczego w Klemensowie koło Wielonka (gmina Ostroróg), w dobrach Kwileckich z Dobrojewa, potem na jakiś czas został delegowany do Wejherowa i powrócił do pracy w Klemensowie. Z małżeństwa z Józefą z domu Nowak przyszło na świat pięcioro dzieci: Władysław, Henryk, Aleksander, Halina (później Kozłowska) i Edward.

Kiedy Henryk miał 15 lat, rodzinę spotkało nieszczęście – na dyzenterię zmarła matka i najstarszy syn, wówczas uczeń szamotulskiego gimnazjum. Ojcu w wychowaniu i kształceniu dzieci w niezwykły sposób zaczęli pomagać bracia zmarłej żony. Henrykiem opiekował się najpierw ks. Antoni Nowak – proboszcz z Biezdrowa, a po jego śmierci, już w czasach nauki seminaryjnej, zajął się nim Ignacy Nowak – lekarz z Chorzowa. Młodszego brata – Aleksandra wychowywał z kolei Franciszek Nowak – nadleśniczy z Kąt koło Murowanej Gośliny.


Henryk Szklarek, 1929 i 1934 r. (z prawej zdjęcie ofiarowane Antoniemu Cieciorze – koledze z lat szkolnych i seminaryjnych)


W Szamotułach Henryk uczył się najpierw w Miejskiej Szkole Przygotowawczej, która znajdowała się w budynku przy ul. Poznańskiej (w późniejszych latach budynek należał do gimnazjum, potem do szkoły zawodowej, obecnie to własność prywatna). Szkoły tego typu uczyły na poziomie pierwszych klas szkół powszechnych i przygotowywały uczniów do pójścia do – wówczas ośmioklasowego i kończącego się maturą – gimnazjum. Henryk Szklarek – podobnie jak w tamtych latach inni uczniowie spoza Szamotuł – mieszkał na stancji, maturę zdał w 1929 roku. W 1990 roku, już na emeryturze, z wielką energią włączył się w działania Stowarzyszenia Wychowanków  Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi. Wielokrotnie bardzo ciepło wspominał swoich dawnych nauczycieli. Cenił sobie nie tylko wysoki poziom kształcenia szamotulskiego gimnazjum (wówczas Państwowego Gimnazjum Humanistycznego), ale także postawę moralno-religijną grona profesorskiego. Z rocznika maturalnego Henryka Szklarka księżmi zostali także Antoni Cieciora i Alojzy Sławski.


Prymicje ks. Henryka Szklarka, 18.06.1934 r., Wroniawy


Rodzina Szklarków dobrze znała się z ówczesnym proboszczem jedynej szamotulskiej parafii – ks. Bolesławem Kaźmierskim. Ks. Kaźmierski wielokrotnie odwiedzał ich w Klemensowie, był kolegą seminaryjnym wuja Antoniego Nowaka, a sam Henryk i jego bracia byli w kolegiacie ministrantami.

Po maturze Henryk Szklarek studiował teologię – najpierw w Seminarium Duchownym w Gnieźnie, a potem w Poznaniu, święcenia kapłańskie otrzymał w 1934 roku. Do wybuchu II wojny był wikariuszem w kilku różnych parafiach: Kamionnej koło Międzychodu, na poznańskich Winiarach, w Rydzynie, Rozdrażewie i Rogoźnie, dokąd trafił w 1939 roku.


Ks. Szklarek jako wikariusz parafii św. Stanisława Kostki (Poznań Winiary) z członkiniami Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, 1935 r.


Miejsce pobytu zadecydowało o powołaniu ks. Szklarka na kapelana Obornickiego Batalionu Obrony Narodowej. Przed wkroczeniem Niemców schronił się w Budziszewicach koło Skoków; nie wrócił już do Rogoźna, gdzie groziło mu aresztowanie, lecz zamieszkał w Poznaniu i przed poszukującym go Gestapo ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem (Henryk Szymański). 7 września w Łankowicach koło Kcyni Niemcy rozstrzelali ojca Henryka – Jana, który od 1929 roku prowadził tam gospodarstwo rolne, w 1943 roku w Bielinach nad Sanem zginął także brat Aleksander (pseudonim „Lech”) – dowódca niewielkiego oddziału partyzanckiego Armii Krajowej, z zawodu leśniczy. W kampanii wrześniowej brał udział także brat Edward i – jako sanitariuszka – siostra Halina, oboje walczyli potem również w Powstaniu Warszawskim.

W Poznaniu Henryk Szklarek od razu włączył się w prace konspiracyjne. 8 grudnia 1939 roku w jego poznańskim mieszkaniu na tyłach kościoła przy ul. Dominikańskiej zawiązano tajną organizację pod nazwą Wojsko Ochotnicze Ziem Zachodnich. Organizacja ta pod dowództwem kpt. Leona Komorskiego zjednoczyła powstałe po klęsce wrześniowej mniejsze organizacje zbrojne działające na tym terenie. Ks. Szklarek pełnił funkcję naczelnego kapelana WOZZ.

W 1940 roku – w sytuacji zagrożenia dekonspiracją – części członków organizacji, wśród nich ks. Szklarkowi, udało się przedostać do Generalnego Gubernatorstwa. W styczniu 1941 roku zamieszkał w Warszawie i jako Henryk Szmytkowski sprawował posługę kapłańską na cmentarzu bródnowskim.

Dzięki spotkaniu z płk. Rudolfem Ostrihanskym, komendantem Okręgu Poznańskiego Związku Walki Zbrojnej, ks. Henryk nawiązał kontakt z tą organizacją i został kapelanem ZWZ (późniejszej Armii Krajowej) przy naczelnym dziekanie ks. płk. Tadeuszu Jachimowskim. W latach 1941-44 był także łącznikiem ks. ppłk. Romana Mielińskiego, dziekana Obszaru Zachód – Poznań z dowódcą Korpusu Zachodniego, Zygmuntem Łęgowskim. Ks. Szklarek w 1942 r. otrzymał awans na majora, a w czasie powstania został podpułkownikiem. W konspiracji używał pseudonimów „Mrówka”, „Trzcielski”, a w powstaniu „Rogoziński”. Od 1958 roku „Trzcielski” było oficjalnie drugim członem jego nazwiska.


Ranny w Powstaniu Warszawskim ks. Henryk Szklarek z siostrą Haliną, 1944 r.


W chwili wybuchu Powstania Warszawskiego ks. Szklarkowi zostało powierzone zadanie zorganizowania duszpasterstwa powstańczego na Starówce. Dzięki niezwykłej ofiarności i zaangażowaniu został dziekanem Grupy Północ, która działa w okresie od 7 sierpnia do 5 września 1944 r. Ks. Szklarek wspierał duchowo powstańców, organizował posługę rannym w szpitalach. Wspomnienia z tego okresu spisał w grudniu 1946 roku w 16-stronicowym maszynopisie „Mój udział w Powstaniu Warszawskim 1944 r.” 20 sierpnia 1944 r. podczas odprawiania polowej mszy dla powstańczych oddziałów przy ul. Bielańskiej został ciężko ranny odłamkiem, najpierw przebywał w szpitalu polowym, a po upadku Starówki w szpitalu na Woli. 3 września 1944 roku został odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari V klasy.

W listopadzie 1944 Niemcy załadowali ks. Szklarka wraz z innymi rannymi powstańcami i wieźli ich w niewiadomym kierunku. W Piotrkowie Trybunalskim udało mu się uciec i uniknąć niewoli. Wrócił do Wielkopolski i po wyzwoleniu Rogoźna spod okupacji hitlerowskiej – z polecenia biskupa Walentego Dymka – został tymczasowym proboszczem w tym mieście. 15 lutego, gdy walki o stolicę Wielkopolski jeszcze trwały, ks. Szklarek na pożyczonym rowerze damskim przybył z Poznania do Rogoźna i na nowo zajął się organizacją życia religijnego w tym mieście.

Chociaż żywił ogromną niechęć do Armii Czerwonej i wszelkich prób podporządkowania Polski Związkowi Radzieckiemu, udało mu się nawiązać dobrą relację z sowieckim komendantem miasta Władimirem Lepieninem. Komendant zaufał ks. Szklarkowi na tyle, że sam przyznał się przed nim do wiary, ostrzegł przed oficerami NKWD, ułatwił opróżnienie kościoła św. Wita ze zgromadzonych tam przez Niemców materiałów budowlanych, a także przekazał klucze do dawnego kościoła ewangelickiego i pastorówki. Ks. Szklarek uruchomił oba kościoły, drugi z nich został przystosowany do potrzeb świątyni katolickiej i erygowany jako kościół św. Ducha. Przywrócił nauczanie religii, na nowo zorganizował działalność miejscowego koła „Caritasu”, które wydawało posiłki najbiedniejszym, oraz Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży.


Od lewej: ks. Nikodem Nowaczyński, ks. biskup Walenty Dymek, ks. Henryk Szklarek i ks. Aleksander Przygodzki, X 1952 r.

Poznań, 1940 r.

Ołtarzyk polowy ks. Szklarka, ekspozycja Muzeum Regionalnego w Rogoźnie

Ks. Szklarek przy swojej sutannie z czasów II wojny, Muzeum Regionalne w Rogoźnie, 1995 r. Zdjęcie Małgorzata Skwisz

Ks. Henryk Szklarek jako były dziekan Grupy Północ w Powstaniu Warszawskim, 18.06.1957 r.

Ks. Henryk z opaską Armii Krajowej

Ks. Henryk w 100. urodziny


Zdjęcia archiwalne udostępnione przez Małgorzatę Skwisz i Ewę Prange

Działalność księdza wkrótce napotkała trudności. Nowej władzy zwłaszcza nie podobały się kazania ks. Szklarka, w których wprost  przeciwstawiał się komunizmowi. Wiosną 1946 roku doszło do karnego przeniesienia księdza do parafii w Ludomach (gmina Ryczywół). Mieszkańcy Rogoźna odprowadzili go w spontanicznym pochodzie z plebanii na dworzec kolejowy.

W czasie posługi w parafii św. Jana Chrzciciela w Ludomach, wsi liczącej obecnie ok. 500 mieszkańców, ks. Szklarek zorganizował, m.in., dom księży emerytów i doprowadził do powstania ośrodka zdrowia. Po jednym z jego długich patriotycznych kazań dnia 15 września 1952 roku został zatrzymany przez władze bezpieczeństwa. W trwającym 7 miesięcy śledztwie wobec księdza Henryka stosowano okrutne metody: polewano go lodowatą wodą, bito, kopano, głodzono, a przesłuchania trwały kilkanaście godzin dziennie. Sąd Wojewódzki skazał go na 3 lata więzienia, na mocy amnestii wyrok został zmniejszony do 1,5 roku. Karę więzienia ks. Szklarek odbywał w Poznaniu przy ul. Młyńskiej. Nadal czuł się nękany fizycznie i psychicznie. Odmawiano mu widzeń, starano się upokorzyć, a stosowany regulamin przypominał obozy koncentracyjne.   

Wolność ks. Szklarek odzyskał wiosną 1954 roku. Mimo starań władz kościelnych w Poznaniu przez 4 lata nie mógł objąć żadnej placówki kościelnej w Wielkopolsce i za poradą ks. biskupa Dymka na kilka lat zmienił diecezję. Krążył po Polsce; pracował jako kapłan w Warszawie, Lublinie, w Biernatkach koło Legnicy, Chorzowie i Wiśle. Potem – już w Wielkopolsce –  pomagał w poznańskich parafiach na Górczynie i Dębcu, w Gostyniu i Ostrowie Wielkopolskim.

Wydział do Spraw Wyznań w Poznaniu na pełnienie funkcji kościelnej pozwolił ks. Henrykowi dopiero w 1966 r. Został wówczas proboszczem parafii św. Jadwigi w Wilczynie (gmina Duszniki). Funkcję tę sprawował do przejścia na emeryturę w 1984 roku.


Spotkanie księży wyświęconych w 1934 r,. Pleszew 1971


Lata osiemdziesiąte były okresem współpracy ks. Szklarka-Trzcielskiego z opozycją. W stanie wojennym wspierał finansowo i radą internowanych, w domach wygłaszał patriotyczne wykłady na temat historii Armii Krajowej. W Szamotułach wykłady te odbywały się między innymi w domu Aleksandra Grochowicza, który jest inicjatorem upamiętnienia osoby księdza jako patrona szamotulskiej ulicy.

W 1985 roku zamieszkał w Gałowie pod Szamotułami, a po jedenastu latach przeniósł się do rodziny w Szamotułach. Jako ksiądz emeryt pomagał w parafii św. Krzyża, odprawiał msze, udzielał sakramentów, prowadził pogrzeby. W artykułach dotyczących powojennej działalności ks. Szklarka można znaleźć informacje, że jego kazania trwały godzinę. W Szamotułach było podobnie, ale ludzie wspominają, że zawsze były one ciekawe, bo ksiądz był świetnym gawędziarzem.

Przede wszystkim pamięta się o księdzu Szklarku-Trzcielskim jako o człowieku niesłychanie ciepłym, zawsze mającym czas na rozmowę, starającym się każdego zrozumieć i troszczącym się o innych. Kiedy było trzeba, sam wyrywał z pobocza chwasty, żeby dzieci mogły tamtędy bezpiecznie przejść. W czasie spowiedzi potrafił powiedzieć: „Taki mróz, a ty bez czapki”. Miał duże poczucie humoru, jego kieszenie zawsze pełne były cukierków, którymi chętnie częstował. Potrafił łączyć to, co duchowe, z praktycznym spojrzeniem na życie.

W 2001 r. otrzymał awans na pułkownika rezerwy. W 2009 r. prezydent Lech Kaczyński nadał ks. Henrykowi Szklarkowi-Trzcielskiemu Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla niepodległości kraju. W  imieniu prezydenta order  wręczył księdzu w jego mieszkaniu w Szamotułach Andrzej Duda, ówczesny podsekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta. Z okazji 100. rocznicy urodzin ks. Henryka mszę w jego mieszkaniu odprawił ks. arcybiskup Stanisław Gądecki.

Zmarł w Szamotułach 18 grudnia 2010 roku w wieku 102 lat i został pochowany na miejscowym cmentarzu. W ostatniej drodze księdzu Henrykowi towarzyszyła rodzina, duchowieństwo z ks. arcybiskupem Gądeckim, przedstawiciele władz, delegacje oraz licznie przybyli szamotulanie. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyła kompania honorowa, wystawiona przez Centrum Szkolenia Wojsk Lądowych w Poznaniu, oraz Orkiestra Reprezentacyjna Sił Powietrznych z Poznania.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

100. urodziny ks. Henryka Szklarka – msza św. w domu i kościele św. Krzyża. Zdjęcia Małgorzata Skwisz

Pogrzeb – 22.12.2010 r. Zdjęcia Małgorzata Skwisz

Szamotuły, 09.02.2019

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

ks. Henryk Szklarek2025-01-03T20:59:55+01:00

Irena Kuczyńska, Studniówka 1967

Irena Kuczyńska

Biała bluzka, tapirowane włosy i pierwsze buty na obcasie, czyli moja studniówka z lat 60.

Pewnie nie uwierzycie, że był taki czas, kiedy na studniówkach strojem balowym była granatowa spódniczka i biała bluzka albo czarna sukienka z białym kołnierzykiem. W takim właśnie stroju wystąpiłam na swojej studniówce w Liceum Ogólnokształcącym w Szamotułach w styczniu 1967 roku. Zabawa, jak zawsze w tamtych czasach, odbywała się w budynku szkoły. 

Mój strój uzupełniały półszpilki, pierwsze w życiu. I fryzura zrobiona w modnym w latach 60. zakładzie fryzjerskim „Krystyna”. Nawijane na wałki loki, tapir i haczyki nad uszami. Wszystkie byłyśmy takie eleganckie. My z XI B miałyśmy te półszpilki, ale dziewczyny z równoległej XI A, miały zwyczajne płaskie buciki. Ich wychowawczyni nie dała się przekonać do szpilek.

Studniówka w latach 60. tym różniła się od zwykłej szkolnej zabawy, że trwała (chyba) do 22.00, a najwyżej do północy. Dokładnie nie pamiętam. No i tym, że można było mieć fryzurę od fryzjera i te buty. Ale odbywała się w szkole, w auli, udekorowanej na tę okoliczność bibułkami.

Nie było też żadnej kolacji, żadnej kawy czy herbaty. Być może popijali kawę profesorowie, którzy siedzieli przy długim stole pod oknem i przyglądali się zabawie. Wśród nich na pewno był Józef Śmigielski – nasz wychowawca w klasach VIII-X, Teodozja Bąkowa i Rafał Pisula, którzy byli naszymi wychowawcami w klasie maturalnej.

Oczywiście, byli przez maturzystów zapraszani do tańca. Dziewczyny prosiły do tańca profesorów. Ja na pewno poprosiłam do tańca mojego ulubionego profesora matematyki Władysława Paśkę. W klasie się śmiali, że załatwiam sobie ocenę z matmy, która była moją piętą achillesową. Ale to nie była prawda. Lubiłam „Władka” i chyba z wzajemnością. Na pewno tańczyłam z moim ulubionym „Trąbolem”, czyli Konradem Roszczakiem – panem od przysposobienia obronnego. Czy poszłam po dyrektora Stanisława Krzyśkę? Być może tak, bo też się lubiliśmy.

Panie profesorki były wyprowadzane na parkiet przez chłopaków. Także oni wyglądali bardzo elegancko. Wszyscy mieli nowe garnitury, białe koszule i krawaty. Ten strój był już kupiony na maturę. Do dobrego tonu należało zaproszenie do tańca profesorów. Nie wypadało, żeby goście, przez nas na studniówkę zaproszeni, siedzieli i nie tańczyli.

Może to zabrzmi banalnie, ale w latach 60. w szkole średniej przestrzegano dobrych manier. Zapraszania pań do tańca z ukłonem, odprowadzanie po tańcu z ukłonem i podziękowaniem za taniec.


Takie tarcze uczniowie szamotulskiego ogólniaka nosili do końca lat 70.


Na studniówce obowiązywał regulamin szkolny. Wszyscy chłopcy mieli na rękawach tarcze szkolne. Pamiętam do dziś jedno ze studniówkowych haseł: „U nas nawet na zabawie, trza mieć tarczę na rękawie”. Wracając do jedzenia, to na pewno były pączki, albo jakieś inne ciastka, które (chyba) roznosiły na tacach mamy z komitetu rodzicielskiego. A może się je brało w bufecie urządzonym w klasie przy auli?

Oczywiście był program artystyczny, który przygotowywali uczniowie. Byłam w zespole, przygotowującym program. Jak dziś pamiętam, że przedstawienie było podsłuchiwaniem i podpatrywaniem tego, o czym się mówi w pokoju nauczycielskim. W pamięci została mi wielka (może obciągnięta papierem) rama z wielką dziurką od klucza. Z jednej strony uczniowie, z drugiej też uczniowie, udający profesorów.

No i tańce, bo one były najważniejsze. Poloneza nie pamiętam. Może był, może go nie było. Co się tańczyło w latach 60.? W 1967 hitem były przeboje Piotra Szczepanika Puste koperty, Goniąc kormorany… Tańczono w parach. Był też twist, a jakże! Ale wszystko tańczyło się w parach. Raczej nie pamiętam tańców w kółeczkach.

Pamiętam emocje, kiedy zespół zaczynał grać. Spod męskiej ściany ruszali ku żeńskiej ścianie chłopcy. Każda czekała, kto ją zaprosi do tańca. I czy będzie to ten, który się podoba. Można było, oczywiście, odmówić, ale raczej się tańczyło. Nawet jeśli partner deptał po nogach, bo słoń mu na ucho nadepnął.

O i jeszcze jedno! Były tak zwane białe walczyki i białe tanga, kiedy to dziewczyny zapraszały do tańca chłopaków. I trzeba było się śpieszyć, żeby upatrzonego chłopaka koleżanka nie sprzątnęła sprzed nosa. Były też szkolne pary. One tańczyły tylko ze sobą, no i z profesorami. Czasem znikały na chwilę i szukały samotności na szkolnych korytarzach.

Z kim się bawiły dziewczyny z dwóch żeńskich klas? Z maturzystami zaproszonymi z Technikum Mechaniczno-Elektrycznego we Wronkach. Przyjeżdżali ze swoimi opiekunami, aby bawić się z nami. Tydzień później my jechałyśmy do Wronek na ich studniówkę.

O osobach towarzyszących nikt nawet nie myślał. Jeśli dziewczyna miała sympatię w niższej klasie, to kombinowała, żeby wszedł na imprezę jako delegat samorządu klas młodszych.

Późnym wieczorem impreza się kończyła. Nazajutrz w auli przy muzyce tego samego zespołu bawiły się klasy młodsze. A my od studniówki do matury nosiliśmy (kto chciał) zielone koniczynki wycięte z filcu. Na szczęście…


Oprócz studniówek były też komersy (bale maturalne). Na zdjęciu z lewej komers w szamotulskim LO, 1958 r. Od lewej siedzą nauczyciele: Gabiela Tomaszkowa, Aldona Grabarczyk, Ewa Budzyńska (później Krygierowa), Elwira Dobkowiczowa i Konrad Roszczak.

Zdjęcie z prawej: Ewa Krygier i Rafał Pisula (studniówka w 1972 r.)

Szamotuły, 01.02.2019

W tym budynku Liceum Ogólnokształcące im. ks. Piotra Skargi (przed wojną Państwowe Gimnazjum Humanistyczne) mieściło się w latach 1919-1976

Okna auli szkoły

Zdjęcia współczesne Jan Kulczak i Andrzej Bednarski


Zabawa karnawałowa uczniów liceum, 1956 r.

„Wspomnienie. Jest rok 1956. Karnawałowy bal kostiumowy w szamotulskim Liceum. Konkurs walca. Tańczymy. On frak, cylinder, białe rękawiczki. Ja w babcinie, brukselskie koronki odziana. W zuchwalstwie młodości jestem królową nocy, on przybyszem z odległej planety, nie chłopcem z tej samej ulicy. Połączył nas czar… Wygraliśmy tort. Niesiony tanecznie, spłynął po schodach, jak ciąg dalszy muzyki. Powiedziałeś: lekko przyszło, lekko poszło. Tak, Wojtku, Ciebie już nie ma, ja nie tańczę. Tylko walczyk pobrzmiewa do dziś…ˮ

Maria Osińska z domu Zielińska, szamotulanka mieszkająca w Suwałkach, na zdjęciu w środku pierwszego rzędu. Jej taneczny partner – Wojciech Piechota, polonista i wroniecki regionalista, zmarł w 2008 r.

Ta sama zabawa, przed wejściem do auli. Pierwszy z lewej Konrad Roszczak

Zdjęcia z archiwum Jana Kulczaka

Zapraszamy do przeczytania wspomnień Ireny Kuczyńskiej http://regionszamotulski.pl/budynek-dawnego-liceum/.

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka

Irena Kuczyńska, Studniówka 19672025-01-03T21:01:21+01:00

Irena Kuczyńska, Moi Dziadkowie – Józefa i Wincenty Ratajczakowie

Irena Kuczyńska

Moi Dziadkowie – Józefa i Wincenty Ratajczakowie

Z okazji Dnia Babci i Dziadka wspominam moich dziadków po kądzieli: Józefę i Wincentego Ratajczaków – rodziców mojej Mamy Ireny.

Na szczęście zachowały się zdjęcia nie tylko dziadków, ale też pradziadków. Rodzice mojego dziadka, Marianna i Andrzej Ratajczakowie, mieszkali w Kluczewie koło Ostroroga. Pradziadek Andrzej był fuszpanem (powoził karetą dziedzica w majątku w Kluczewie). Wychowali dziesięcioro dzieci. Trzech synów, w tym mój dziadek Wincenty (wyjechał z Kluczewa do Westfalii do pracy), walczyło w armii pruskiej w I wojnie światowej. Dwóch: Andrzej i Szczepan spod Verdun nie wróciło.

Mój dziadek Wincenty Ratajczak (rocznik 1893) z niewoli amerykańskiej we Francji trafił w 1919 roku do Błękitnej Armii gen. Józefa Hallera i walczył najpierw z bolszewikami, potem  uczestniczył też w odbijaniu od Niemców Pomorza. 10 lutego 1920 roku był w Pucku świadkiem zaślubin Polski z morzem. Pierścień ufundowany przez Gdańszczan, wrzucał do Bałtyku gen. Józef Haller.

W  odrodzonej Polsce Wincenty został funkcjonariuszem Straży Granicznej. Pracował na granicy z Niemcami nad Notecią. Za udział w wojnie z bolszewikami otrzymał medal przyznany przez marszałka Józefa Piłsudskiego.


Rodzina Nowackich w czasie I wojny światowej. Od lewej stoją: Kazimierz , Józefa (moja babcia – mama mojej mamy Ireny), Marta, Ignacy. Siedzą: Walentyna i Tomasz (moi pradziadkowie po kądzieli), obok Francuz, który w czasie wojny pomagał w gospodarstwie, kiedy syn pradziadków, a brat babci – Franciszek był na wojnie).


Moja babcia Józefa Nowacka przyszła na świat w 1901 roku w Ostrorogu. Jej rodzice Walentyna i Tomasz Nowaccy mieli gospodarstwo przy ul. Poznańskiej. Pradziadek Tomasz był nawet w Radzie Parafialnej i jego nazwisko znalazłam wśród fundatorów Pomnika Serca Jezusowego w Poznaniu. Zachowało się zdjęcie rodziny Tomasza i Walentyny Nowackich, zrobione w zakładzie fotograficznym w Szamotułach w 1918 roku.

W domu rodzinnym Józefy od 1896 roku kupowano wydawany w języku polskim ,,Przewodnik Katolicki”. Kiedy odrodziła się Polska, moja babcia została wysłana na kurs języka polskiego do Poznania. Chodziło o poprawne pisanie, przecież babcia chodziła do szkoły pruskiej. W domu moich pradziadków były książki, które siostra babci Stanisława w 1939 roku zakopała w skrzyni na podwórku. Niestety, większość zamokła.

Jak Wincenty znalazł Józefę, tego babcia nigdy mi nie zdradziła. Prawdopodobnie dobrze sytuowany urzędnik państwowy szukał panny z dobrego domu, która nie roztrwoni pieniędzy. I tak trafił do pięknej i pracowitej Józi Nowackiej.

W sierpniu 1924 roku młodzi się pobrali. Nowożeńców błogosławił proboszcz ks. Włodzimierz Sypniewski (wspomnienie o ks. Sypniewskim można przeczytać  http://irenakuczynska.pl/33-lata-byl-proboszczem-ostrorogu/). Kościół parafialny był pięknie udekorowany. Dzień wcześniej ślub miała brać jedna z hrabianek Kwileckich z Dobrojewa. I dekoracja została dla moich dziadków.

Po ślubie młoda para wyjechała do Kamiennika w pow. czarnkowskim, gdzie Wincenty pracował. Rok później przyszła na świat moja mama Irena, cztery lata później Teresa. W 1940 roku, w Ostrorogu, urodziła się Aleksandra.


Moja Mama Irena, prababcia Marianna Ratajczakowa, Wincenty Ratajczak (dziadek), Józefa Ratajczak (babcia), stryj dziadka Wincentego Ignacy z siostrą mamy Tereską


Do 1938 roku dziadkowie mieszkali „na granicy”. Co kilka lat zmieniali placówkę, był Kamiennik, Walkowice i Drawsko. Dziadek strzegł granicy polsko-niemieckiej, babcia prowadziła dom i wychowywała córki.

W 1937 roku Józefa i Wincenty kupili działkę w rodzinnym Ostrorogu, gdzie zbudowali dom – moje rodzinne gniazdo. Stanął w surowym stanie w 1939 roku. Dziadek był już na emeryturze. Nie zdążyli w nim zamieszkać, bo wybuchła wojna. Dopiero w 1945 roku, po ucieczce niemieckich kobiet z dziećmi, przyszli na swoje.

Po wojnie komunistyczne państwo odebrało dziadkowi prawo do emerytury. Ciężko pracował na swoich dwóch hektarach ziemi. Ale do końca życia został panem.

W czarnym płaszczu, w kapeluszu, w wybłyszczonych butach, szedł co niedzielę do kościoła. Nie przyjął od ,,nowej władzy” żadnych zaszczytów, nie chciał pracować w urzędzie. Pozostał sobą, do końca. I za to Go kocham, mimo iż nie zawsze Go rozumiałam. Zmarł w 1975 roku, przed narodzeniem pierwszej prawnuczki – mojej córki.

Moje życie było związane z dziadkami, bo mama Irena, po ślubie z tatą Michałem Leśnym, została w rodzinnym domu. Babcia Józefka miała duży wpływ na nasze wychowanie. Była bardzo oczytana. Miała problemy z poruszaniem się, bo reumatyzm w latach 60. był chorobą trudną do wyleczenia. Dlatego siedziała, czytała, opowiadała nam wnukom o bohaterach z historii Polski, czytała żywoty świętych i … szydełkowała.

Wszystkie wnuczki dostały komplety serwetek, chusteczek, pościeli ze wstawkami szydełkowanymi. Moja suknia na obronę pracy magisterskiej i absolutorium, była ozdobiona szydełkową pracą babci.

Dużo mam w sobie z babci. I dziękuję Jej za wszystko. Odeszła w 1988 roku w pierwsze święto Wielkanocy.

Zarówno moi dziadkowie, jak i ich rodzice spoczywają na cmentarzu parafialnym w Ostrorogu. Ilekroć jestem w rodzinnym miasteczku, nawiedzam Ich groby. A w Dzień Babci i Dziadka palę świeczki przed starymi rodzinnymi zdjęciami.


W Pucku przy pomniku zaślubin Polski z morzem

Szamotuły, 21.01.2019

Marianna i Andrzej Nowaccy  – na początku XX wieku

Dziadek Wincenty w mundurze Hallerczyków

Moja babcia Józefa Ratajczak z d. Nowacka, około roku 1918

Józefa i Wincenty Ratajczakowie – sierpień 1924 r.


Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka

Irena Kuczyńska, Moi Dziadkowie – Józefa i Wincenty Ratajczakowie2025-01-03T21:02:32+01:00

Adam Fabian – powstaniec wielkopolski

Zdjęcie Adama Fabiana i strony z jego książeczki wojskowej


Historyczne zdjęcia z okresu międzywojennego

Zdjęcia z Ostroróg na kartach historii

https://www.facebook.com/HistoriaOstrorog/

Wielonek


Ostroróg


Wspomnienie o Adamie Fabianie


Przywołując w pamięci bohaterstwo Żołnierzy i Powstańców, w bojach o wolność i niepodległość Ojczyzny, zapewne wielu z nas zastanawia się, jacy to byli ludzie… Herosi? A może żądni przygód szaleńcy? Co przekuło ich charaktery w niezłomne; co uzdolniło do ofiar z własnego życia dla Ojczyzny, dla Narodu i dla nas, przyszłych pokoleń…

Życiorysy, naszych Oswobodzicieli spod zaborów i okupacji wrogich państw, oprócz indywidualnych różnic mają bardzo istotne cechy wspólne. Wspomnienie losów dotyczące jednostki zarazem odnosi się do ogółu Żołnierzy, czy też Powstańców… Podobnie marzyli o wolnej Polsce, kochali i cierpieli uwikłani nierzadko w dramatyczne koleje życia. Nade wszystko hołdowali takim samym wartościom i ideałom: „BÓG – HONOR – OJCZYZNA”.

Ze wzruszeniem pragnę podkreślić, iż życie Dziadka Adama Fabiana wpisało się w tło trudnej rzeczywistości zaboru pruskiego oraz zrywu niepodległościowego.


Adam Fabian – grób na cmentarzu w Ostrorogu


Adam Fabian, uczestnik I wojny światowej i Powstania Wielkopolskiego, urodził się 18 grudnia 1895 roku w Małych Łężeczkach; powiat Międzychód. Był synem Wincentego i Józefy.

Niespełna dwunastoletniego Adama i ośmioletnią siostrę Marię niespodziewanie osierociła matka. Po jej śmierci, nie mogąc poradzić sobie z opieką nad dziećmi i z prowadzeniem gospodarstwa domowego, ojciec opuszcza rodzinne strony. Pieczę nad Adamem i Marią obejmuje kuzynka matki. W tym momencie dla Adama kończy się dzieciństwo, a z dnia na dzień zaczyna wkraczanie w dorosłość. Stara się zastąpić rodziców młodszej siostrze oraz pomóc cioci w łożeniu na utrzymanie podopiecznych. Wkrótce po ukończeniu szkoły powszechnej podejmuje pracę w charakterze parobka. Niebawem zostaje przymusowo wcielony do armii niemieckiej. W latach 1915-1918, jako piechur – szeregowiec, uczestniczy w walkach na froncie wschodnim I wojny światowej. Bierze udział w jednych z najkrwawszych bitew, tj. o Kowel, Rygę i o Baranowicze. Postrzelony został w kark; kula na wylot przebiła się pod obojczykiem.

Według relacji Dziadka, zostaje w cudowny sposób ocalony… Gdy Rosjanie na polu bitwy dobijali bagnetami leżących wokół rannych, mimo potwornego bólu szeptem odmawiał modlitwę różańcową. Podeszli dwaj Rosjanie. Jeden z żołnierzy bagnetem odwrócił Dziadka na wznak. Ranny zajęczał: „Jezus Maria”. Drugi z nich zadecydował: „Daj żyć germańskiej mordzie!”.

Dziadek Adam opowiadał o sobie bardzo niechętnie. Nie czuł się kimś wyjątkowym, zwłaszcza, bohaterem. Toteż wspomniany obraz z Jego życia przechowujemy w sercach jak relikwię.

W okresie od 1916 do 1917 roku, wskutek odniesionej rany, Dziadek przebywał w berlińskim szpitalu. Następnie powrócił na front. Po zwolnieniu Go ze służby wojskowej ani na chwilę nie zawahał się przed przystąpieniem do powstania przeciw zaborcy.

Dziadkowi od zawsze towarzyszyły marzenia o Polsce niepodległej, wolnej. Buntował się przeciwko zniewoleniu ludności polskiej poprzez germanizację, kolonizację gospodarstw wiejskich oraz deptanie godności i łamanie świadomości narodowej.

W latach 1919-1920 bierze udział w wielkopolskim zrywie powstańczym. Wcielony w dniu 2 lutego 1919 roku do Kompanii Sierakowskiej, służy w 7 pułku piechoty.

Do walki powstańczej, jak wspominał, ruszano z okrzykami: „Naprzód wiara!”, „Śmiało wiara!”, „Niech żyje Polska!” Historycy bezspornie ocenili, iż cechy Powstania Wielkopolskiego: wielka uczciwość i szlachetność nieczęsto spotyka się w powstaniach masowych… A taki właśnie był Dziadek – na wskroś uczciwy i szlachetny. Do powstania przystąpił na rozkaz własnego sumienia i serca. Po latach badacze dziejów zawyrokowali, że było to jedyne w pełni wygrane powstanie polskie.

Do rezerwy w wyniku demobilizacji zostaje przeniesiony 15 maja 1920 roku. Wreszcie nastaje czas na zaplanowanie życia osobistego. Żeni się w dniu 6 lutego 1923 roku z Antoniną Witkowiak. Antonina i jej starsza siostra Maria również w dzieciństwie zostały osierocone i zmagały się z trudną sytuacją bytową. Kilkunastoletnia Antosia podjęła się (w zamian za możliwość zamieszkania i wyżywienia) pracy na Zapuście w skolonizowanym gospodarstwie. Tu poznaje Adama, którego losy przywiodły „za chlebem”. Dramatyczne przeżycia, sieroctwo zadecydowały o obustronnym zainteresowaniu, zrozumieniu i wsparciu; w efekcie stanowiły zalążek miłości oraz decyzji o małżeństwie… Wkrótce urodziły się córki: Mieczysława (1927), Joanna (1932) oraz najmłodsza Anna (1935). Rodzina zamieszkała w Wielonku (gm. Ostroróg).

W okresie międzywojnia i podczas II wojny światowej, aż do emerytury, Dziadek Adam pracował w charakterze robotnika leśnego w Nadleśnictwie Państwowym Pniewy, rejon Państwowego Leśnictwa – Wielonek. Wyróżniany był za sumienną pracę, o czym świadczy zachowany dyplom: „Adamowi Fabianowi starszemu robotnikowi w uznaniu zasług długoletniej pracy zawodowej. Nadleśnictwo Pniewy , 1 grudnia 1962 r.”.

Chciałabym przytoczyć jeszcze jedno zdarzenie z życia Dziadka o znamionach niezwykłości, które miało miejsce podczas II wojny światowej… Ze względu na patriotyczną postawę, zwłaszcza, udział w Powstaniu Wielkopolskim, był zagrożony ciężkimi represjami ze strony okupanta, w tym wywiezieniem do obozu. Niemiecka komisja rejestrująca byłych powstańców i działaczy narodowych urzędowała we wsi Szczepankowo (gm. Ostroróg). Od tzw. wywózki uratowało Go wstawiennictwo jednego z członków komisji. Był nim zięć gospodarza – Niemca, u którego Adam Fabian pracował przez pewien okres jako parobek… Przywołane zdarzenie Dziadek traktował jako kolejny przykład ocalenia życia za sprawą szczególnej Opieki Opatrzności Bożej.

W czasie II wojny światowej oraz w niepewnych politycznie pierwszych latach powojennych dokumenty świadczące o udziale Dziadka w czynie wojennym i powstańczym były przechowywane, jak konspiracyjnie mówiło się w rodzinie, „pod belką”, na strychu. Za ich posiadanie groziły represje, łącznie z karą śmierci. Zachowała się jedynie książeczka wojskowa.

***

Z perspektywy wspomnieniowej, z czasów dzieciństwa spróbuję dodać kilka charakteryzujących rysów dotyczących Dziadka oraz przywołać niektóre sytuacje z Nim związane.

Był drobnej postury mężczyzną, raczej niepozornym. Cichy, uczciwy, życzliwy, bogobojny… Mawiał: „Bez Boga ani do proga”. Adorował Krzyż i inne znaki wiary świętej na równi z symboliką narodową. Do dziś córka Joanna przechowuje kropielnicę, pamiątkę po Dziadkach. Z pobytów w Wielonku pamiętam wspólnie, ,,na klęcząco”, odmawianą modlitwę poranną i ponowną przed snem. Przewodził jej Dziadek. Dziękczynnym głosem intonował, w zależności od pory dnia, pieśni: Kiedy ranne wstają zorze…, Wszystkie nasze dzienne sprawy…

Z gościny w domu Dziadków zapamiętałam także odnoszenie się ze szczególnym szacunkiem do chleba, wypiekanego przez Babcię. Chlebem pachniało w całym domu.  Przystępując do krojenia bochenka, babcia robiła nad nim znak Krzyża św. Pozostali domownicy żegnali się: „W imię Ojca…” Za przykładem Dziadka i Babuni całowało się każdy okruch, który upadł na podłogę i przeznaczano na karmę dla inwentarza. Z talerza zjadało się wszystko i dziękowało za poczęstunek.

Dziadkowie starali się nigdy nie opuszczać mszy św. niedzielnej i  podczas świąt. Do kościoła parafialnego w Ostrorogu docierali pieszo, aż do schyłku życia pokonując dwukilometrową odległość.

Dziadek kochał i pielęgnował polskie tradycje, zwłaszcza świąteczne. Pięknie śpiewał kolędy i pastorałki, zachęcając do wspólnego kolędowania. Sporadycznie udawało nam się uprosić Go o zaśpiewanie kolęd w języku niemieckim, który Dziadek Adam, w wyniku germanizacji nauczania w szkole powszechnej, opanował w stopniu biegłym.

Dziadzio dał się także poznać od strony tytanicznej pracowitości i zaprowadzania wręcz perfekcyjnego porządku. Córki i wnuczki często napominał: „Jaki macie porządek w domu i obejściu – taki będziecie mieć w życiu!” Mówił, iż taki stosunek do pracy zrodził się poprzez wychowanie w duchu pozytywistycznej pracy organicznej, co ówcześnie bardzo mocno akcentowano na ziemiach Wielkopolski.

Miłość do córek, potem do wnuczek okazywał m.in. w wymyślaniu zabaw i zabawek. Dziadzio, ze względu na ograniczone możliwości zakupu gotowych zabawek, co dyktowała bieda wojennych i powojennych czasów „wytwarzał” na nasz użytek: koniki, ludziki, mebelki dla lalek itp., wykorzystując głownie tworzywo przyrodnicze. Miał zawsze dla nas czas… i karmelki.

Pamiętam, iż pasją Dziadka było obserwowanie przyrody. Był kopalnią wiedzy na temat leśnej fauny i flory. Imponował rozpoznawaniem zwierząt po ich odgłosach, tropach czy też piórach… Bezbłędnie nazywał i rozróżniał leśne owoce, liście drzew i krzewów, grzyby… Wpajał nam zasady właściwego zachowania się wobec przyrody. Uczył szacunku do niej w myśl często wygłaszanego powiedzenia: „Co stworzył Bóg, niech człowiek nie niszczy!” Mówił też: „Przyroda jest piękna, a na całym świecie Polska – najpiękniejsza!” Osobliwe było też to, że Dziadzio bardzo szybko zjednywał sobie zwierzęta. Ku naszej uciesze towarzyszyły Mu przybłąkane i w rezultacie przysposabiane pieski i kotki, które najbezpieczniej czuły się u Niego na kolanach, o co czasami byłyśmy zazdrosne.

Powtarzał wnuczkom, iż należy zawsze grzecznie się zachowywać, być sprawiedliwym, nikogo nie krzywdzić. Miał dla nas dużo cierpliwości, a zapanować nad siedmioosobową „drużyną” dziewcząt wcale nie było łatwo.

Zazwyczaj podczas zmian pogodowych widziałyśmy, że Dziadzio cierpi. Odzywała się „pamiątka” po postrzale z I  wojny światowej, mimo wszystko się nie uskarżał.

Chwile wytchnienia i przyjemności dawało Dziadkowi zażywanie tabaki ze srebrnej tabakiery, jedynej rodzinnej pamiątki oraz palenie tytoniu, którym nabijał rzeźbioną, drewnianą fajkę. Tytoń, dla swego kochanego Adama, Babcia hodowała w przydomowym ogródku.

Dziadek nigdy od Żony nie wymagał usłużności, niczego nie nakazywał. Pomimo upływu lat niezmiennie Ją kochał. Jubileusz 50-lecia pożycia małżeńskiego Dziadkowie obchodzili 6 lutego 1974 roku. Niestety, przykładne pożycie małżeńskie którego fundamentem były: miłości, wierność i Bóg na pierwszym miejscu; przerywa w dniu 13 listopada 1974 roku śmierć Dziadka.

Odszedł dobry Mąż, Ojciec i Dziadek; dobry, przyzwoity Polak. Patriota.

W wyobraźni widzę Jego łagodną twarz, troskliwe spojrzenie i wiem, co skromnie powiedziałby: „Nie trzeba. Nie zasłużyłem. Ja zwyczajny człowiek.” Mówił tak z dużym zażenowaniem, gdy czuł się zauważony, doceniony. Szybko zmieniał temat rozmowy, odsuwając od siebie zainteresowanie,

Wspomnienie o Ukochanym Dziadku Adamie Fabianie stanowi maleńki fragment świadectwa o pokoleniu Powstańców i Żołnierzy XIX i XX wieku.

Nasi Dziadkowie nie czuli się wielkimi autorytetami; bohaterami, chociaż w gruncie rzeczy Nimi byli. Z całym przekonaniem, z mocą chcę podkreślić.: aby wyzwalać innych, czynić Polskę niepodległą, trzeba być samemu wewnętrznie wyzwolonym. Trzeba zawsze jednoznacznie stać po stronie dobra i prawdy. Oni tak właśnie pojmowali narodowowyzwoleńczą powinność wobec Ojczyzny, Rodziny i wobec nas – pokoleniowych spadkobierców.

Z czcią i z wdzięcznością pochylmy się nad Bojownikami o wolność. Pamiętajmy o ofierze Ich życia. Pielęgnujmy i strzeżmy wolności jako wolny naród; niepodległej, dumnej Polski.

Wspomnienie zredagowała

wnuczka Maria Tomczak

przy współpracy z córkami Śp. Adama Fabiana – Joanną i Anną

Szamotuły, 15.01.2019

Adam Fabian – powstaniec wielkopolski2025-01-03T21:04:19+01:00

Wojciech Maćkowiak – powstaniec wielkopolski i żołnierz Armii Krajowej

Wojciech Maćkowiak (1. z lewej) w Wojsku Polskim

List z zesłania w Związku Radzieckim

Wojciech Maćkowiak – powstaniec wielkopolski i żołnierz Armii Krajowej

Wojciech Maćkowiak – mój Ojciec urodził się 15 kwietnia 1900 roku w Dobieżynie koło Buku. Był synem Szczepana Maćkowiaka oraz Franciszki z domu Balcerkiewicz. Miał dwie siostry i dwóch braci.

1 stycznia 1919 roku zgłosił się ochotniczo do Kompanii Bukowskiej, pod dowództwo porucznika Franciszka Szulca. Brał udział w walkach na froncie, przede wszystkim w okolicach Zbąszynia. W oddziale powstańczym walczył do zakończenia działań powstańczych (do rozejmu w Trewirze – 16 lutego 1919 roku).

Według opowieści ojca mundury powstańcze to były resztki mundurów wojska pruskiego plus to, co każdy miał. Obowiązywała od początku powstania biało-czerwona opaska na ramieniu, nieco później rogatywka, do niej przypięty był orzełek.


Ocaliła go książka

Ojciec bardzo lubił czytać, zawsze nosił przy sobie książki. W trakcie wojny bolszewickiej 1920 roku rosyjski pocisk karabinowy trafił go w plecak, a w nim utkwił w grubej książce. Książka w plecaku ocaliła mu życie.

W 1920 roku brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Służbę w Wojsku Polskim pełnił do 1921 roku. Po zwolnieniu ze służby w wojsku mieszkał i pracował do 1924 roku w gospodarstwie rodziców w Dobieżynie.

W 1924 ożenił się i zamieszkał w Otorowie, gdzie prowadził gospodarstwo rolne. Poślubił Marię Rutkowską z Wojnowic, a po jej śmierci ożenił się powtórnie ze Stanisławą z domu Tomczak. Miał czworo dzieci: syna Jana i trzy córki – Zofię (po mężu Piotrowską), Danielę (Świerc) i Marię (Popko).

W czasie Kampanii Wrześniowej był żołnierzem Szamotulskiego Batalionu Obrony Narodowej, dowódcą którego był Stanisław Steczkowski, przedwojenny komendant powiatowy Przysposobienia Wojskowego w Szamotułach. Ojciec między innymi brał udział w walkach nad Bzurą, a pod Iłowem został wzięty do niewoli niemieckiej. Udało mu się uciec i ukrywał się przed Niemcami.


Obrączka

W czasie II wojny światowej Niemcy poszukiwali mojego ojca w całym kraju. Często też „odwiedzali” nasze miejsce zamieszkania w Otorowie, aby sprawdzić, czy czasem nie przyjechał do rodziny. Był rok 1943 lub 1944 (miałam wtedy 3 lub 4 lata), gdy w czasie takiego przeszukiwania zapytali mnie, czy wiem, gdzie jest tata. Odpowiedziałam, że wiem. Podeszłam do mojej mamy, wzięłam ją za prawą rękę, wskazałam na obrączkę i powiedziałam: „Tu jest mój tata”.

Głównie przebywał w Warszawie, gdzie wstąpił do Armii Krajowej. Należał do batalionu „Chrobry”, działającego w 4. Rejonie Obwodu Śródmieście, jego dowódcą był ponownie Stanisław Steczkowski. Ojciec był kurierem pomiędzy Warszawą a Lubelszczyzną. Po wkroczeniu Armii Czerwonej, dokładnie w wigilię Bożego Narodzenia 1944 roku, został aresztowany przez NKWD w Bareszu koło Lubartowa i przewieziony do więzienia w Lublinie.

Potraktowano go jako szczególnie niebezpiecznego więźnia politycznego i przez około dwa tygodnie przetrzymywano w dole ziemnym przykrytym deskami, na których cały czas stał uzbrojony żołnierz.

Bez wyroku został zesłany w głąb Rosji i osadzony w obozie w miejscowości Nagornaja w obwodzie permskim, na północ od Uralu, skąd powrócił do domu 13 listopada 1947 roku.

Kościół w Otorowie w latach 1947-1951. W październiku 1939 r. Niemcy rozstrzelali 10 mieszkańców Otorowa. Po wojnie pochowano ich we wspólnej mogile przy kościele (por. http://regionszamotulski.pl/wojenne-losy-kwiatkowskich-z-otorowa/) . Ten sam los najprawdopodobniej spotkałby Wojciecha Maćkowiaka, znanego z patriotycznej postawy.


Powrót

Miałam już 7 lat i chodziłam do pierwszej klasy szkoły podstawowej. Kiedy ojciec stanął w drzwiach i zaczął patrzeć na mnie i na moją siostrę Danutę, wystraszyłam się. Tak wyniszczonego żebraka jeszcze nie widziałam. Była to chwila lęku, ale potem pojawiła się wielka radość – ja także mam ojca!

Interesował się wszystkim, co dotyczyło rolnictwa i polityki; dużo czytał (gazety i interesujące go książki). Powstanie wspominał często, zawsze z dumą, że brał w nim udział. Rodzina i przyjaciele otaczali go wielką życzliwością, był też traktowany jak bohater.

Zmarł 20 lutego 1977 roku w Otorowie. Grób ojca znajduje się na cmentarzu w Otorowie.

Maria Popko

z domu Maćkowiak

Szamotuły, 29.12.2018

Wojciech Maćkowiak – powstaniec wielkopolski i żołnierz Armii Krajowej2025-01-03T21:05:15+01:00

Andrzej Czaja – powstaniec wielkopolski

Andrzej Czaja z Ostroroga – powstaniec wielkopolski

Andrzej Czaja urodził się 7 listopada 1897 r. w Ostrorogu w rodzinie rolników: Michała Czai i Józefy z domu Przybysz.  Przez 8 lat uczęszczał do niemieckiej szkoły powszechnej, a po jej ukończeniu pracował w rodzinnym gospodarstwie rolnym. W latach 1915-1916 był zatrudniony w urzędzie pocztowym w Ostrorogu.

W 1914 r. wybuchła I wojna światowa. Andrzej Czaja, jako 18-letni młodzieniec, 24 lipca 1916 r. został powołany do wojska niemieckiego, tj. do 6. Pułku Grenadierów we Wschowie, a już 6 października 1916 r. wysłano go na front zachodni (francusko-niemiecki) i wcielono do 47. pułku piechoty.

W 1918 r. Niemcy przerwali front zachodni i próbowali kolejny raz zdobyć Paryż. Nad rzeką Marną rozegrała się bitwa, w której uczestniczył mój ojciec. Tam, 27 maja 1918 r., został ciężko ranny w głowę, kula przeszła przez całą twarz. Ojciec natychmiast został odesłany do szpitala do Gdańska, w którym przebywał do początków listopada  1918 r. Po tej ranie na zawsze została mu duża blizna na lewym policzku.


Po zwolnieniu ze szpitala przyjechał do Poznania, gdzie właśnie trwały przygotowania do powstania wielkopolskiego. Natychmiast zaangażował się w akcję i już 10 listopada 1918 r. został członkiem Rady Ludowej w Ostrorogu. Z jej polecenia pełnił służbę nocną i kontrolował wszystkie osoby wjeżdżające oraz opuszczające miasteczko, szczególnie zwracał uwagę na ruchy ludności niemieckiej. Kilka dni później został wyposażony w broń, rozbrajał zaborców i zabezpieczał poczty oraz dworce w powiecie szamotulskim.

Odnowienie się ran z czasów I wojny światowej spowodowało, że został skierowany na kilkumiesięczne leczenie w szpitalu w Poznaniu. Po kilku tygodniach pobytu w szpitalu ojciec poczuł się na tyle lepiej, że – nie przerywając kuracji – za zgodą lekarzy zgłosił się do pracy przy transporcie powstańczym. Pomagał przy załadowaniu i wyładowaniu rannych powstańców spod Szubina i Zbąszynia. W październiku 1919 r. (już po zakończeniu powstania) został zwolniony ze szpitala i powrócił do Ostroroga.

1 lutego 1925 r. władze państwowe skierowały Andrzeja Czaję do Wojewódzkiej Szkoły Reedukacyjnej na roczny kurs handlowy dla inwalidów wojennych przy Poznańskim Urzędzie Wojewódzkim. Kurs ukończył z wyróżnieniem 31 stycznia 1926 r. Od dnia 15 grudnia 1926 r. pracował w Urzędzie Miejskim w Ostrorogu w charakterze rachmistrza. 6 lutego 1932 r. poślubił Barbarę  Hoffmann i założył rodzinę. Podczas wielkiego kryzysu gospodarczego, z powodu redukcji etatów, został zwolniony z pracy. Rodzice utrzymywali się wtedy wyłącznie z renty inwalidzkiej ojca.

Pocztówka – rynek w Ostrorogu w okresie międzywojennym

Podczas II wojny światowej (ze względu na bardzo dobrą znajomość języka okupanta), w latach 1940- 1945, ojciec pracował w niemieckim Urzędzie Miasta i Gminy w Ostrorogu jako urzędnik stanu cywilnego.

Po wyzwoleniu od 1 lutego 1945 r. do 31 grudnia 1948 r. był zatrudniony w Urzędzie Gminnym w Ostrorogu, w dalszym ciągu jako pracownik urzędu stanu cywilnego. Od dnia 1 stycznia 1949 r. do 31 sierpnia 1965 r. pracował w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Ostrorogu na stanowisku głównego księgowego. Dnia 1 września 1965 r. przeszedł  na emeryturę. Wielkim przeżyciem dla ojca była śmierć naszej matki Barbary, która zmarła 6 maja 1961 r.


W latach 1971-1972 ponownie pracował w Prezydium Miejskiej Rady Narodowej w Ostrorogu, w 1973 r. został przeniesiony do Urzędu Miasta i Gminy, też w Ostrorogu, a od 1972 r. pracował jeszcze (na pół etatu) w Powiatowym Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej w Szamotułach. W tym samym roku sprzedał dom rodzinny w Ostrorogu i zamieszkał z młodszą córką w Szamotułach przy ulicy Findera, obecnie  Kolarska.

W dniu 12 kwietnia 1986 r. ojciec zmarł i został pochowany w grobie rodzinnym w Ostrorogu. W 2015 r. na prośbę córek (Teodozji i Izabeli) przeprowadzono ekshumację ciał i prochy rodziców zostały pochowane na cmentarzu szamotulskim.

Za udział w powstaniu wielkopolskim Rada Państwa uchwałą z dnia 13 grudnia 1971 r. nadała Andrzejowi Czai stopień podporucznika. Za swoją wyróżniającą się pracę zawodową i działalność społeczną został odznaczony: Wielkim Krzyżem Powstańczym (grudzień 1974 r.), Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski (kwiecień 1978 r.) oraz Odznaką Honorową „Za zasługi dla Szamotuł” (1983 r.).

Andrzej Czaja miał troje dzieci: dwie córki ( Teodozję i Izabelę ) oraz syna Tadeusza  – Oblata Maryi Niepokalanej, który zmarł w Brazylii w 2009 r.

Teodozja Bąk z domu Czaja

Szamotuły, 19.12.2018

Dokumenty z archiwum rodzinnego Teodozji Bąk

Tabliczka przy grobie – postawiona w 2018 r. dzięki Konradowi Kaszkowiakowi z Ostroroga

Andrzej Czaja – powstaniec wielkopolski2025-01-03T21:06:12+01:00
Go to Top