Tadeusz Hoffmann – student z Szamotuł i zbrodnia katyńska
Ojciec Tadeusza i narzeczona Miłka do końca życia nie wierzyli w jego śmierć i zawsze na niego czekali. Wiedzieli, że znalazł się w sowieckiej niewoli i przebywał w obozie w Starobielsku. Na początku rodzina sądziła, że będzie tam bezpieczniejszy niż gdyby trafił do Niemców.
Dom Rynek 6 na zdjęciach sprzed 1918 r. i z lat 60. XX w. W tej samej kamienicy mieszkał znany szamotulski nauczyciel i trener Henryk Nowak (http://regionszamotulski.pl/henryk-nowak-sportowiec-nauczyciel-i-trener/)
Tadeusz Hoffmann w latach szkolnych (2. rząd, 2. od prawej)
Legitymacja na przejazdy, wydana przez Politechnikę Warszawską, 1937 r.
List Tadeusza, napisany do ojca po powrocie z pogrzebu matki, Warszawa 10.03.1939 r.
Serwis „Tom” z Zakładów Porcelany Stołowej w Wałbrzychu, pomalowany przez Ludmiłę Pokorną, 1958 r.
Tablica na Cmentarzu Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie, dzielnica Piatichatki. Cmentarz powstał w latach 1999-2000 z inicjatywy Federacji Rodzin Katyńskich.
Cmentarz Ofiar Totalitaryzmu w Charkowie – tabliczki z nazwiskami pomordowanych
Pomnik Katyński na Cmentarzu Farnym we Wrześni, odsłonięty w 1995 r. Umieszczono na nim nazwisko Tadeusza Hoffmanna.
Tablica upamiętniająca nauczycieli i wychowanków szamotulskiego Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi, którzy zginęli w czasie II wojny światowej. Odsłonięto ją w 1996 r. w dawnym budynku Gimnazjum i Liceum.
Tadeusz był najstarszym z dzieci Zofii (1889-1939, z domu Jerzykiewicz) i Bronisława (1887-1959) Hoffmannów, urodził się w 1915 roku w Buszewie. W następnych latach przyszli na świat kolejni synowie – Stanisław (ur. 1916) i Jan (ur. 1917), w 1921 roku jedyna córka Zofia (po mężu Żuromska) i w 1928 roku najmłodszy Włodzimierz. W domu Hoffmannów dużą wagę przywiązywano do wartości: patriotyzmu, rozwoju duchowego i służby innym. W okresie szkolnym dzieci należały do harcerstwa, jeździły na obozy, chłopcy byli też członkami Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”, lubili sport i grali na różnych instrumentach. Od 1928 roku Hoffmannowie mieszkali przy szamotulskim Rynku (nr 6).
Rodzina Hoffmannów w 1930 r. Zofia i Bronisław z dziećmi (od lewej): Stanisławem, Włodzimierzem, Tadeuszem, Zofią i Janem
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Bronisław Hoffmann przez kilkanaście lat pełnił funkcję asesora w szamotulskim starostwie, jego zadaniem była likwidacja majątków po tych Niemcach, którzy zdecydowali się opuścić te tereny. W 1930 roku został członkiem Rady Miejskiej, działał w Akcji Katolickiej, od 1934 roku był jej przewodniczącym w parafii szamotulskiej. W latach 30. rozpoczął pracę w miejscowej cukrowni. Jego żona pomagała potrzebującym w Stowarzyszeniu Pań Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo. W domu gotowała nie tylko dla najbliższych, na posiłki do Hoffmannów przychodzili bowiem różni ludzie biedni. Zmarła 5 marca 1939 roku w konsekwencji choroby nowotworowej, na pogrzeb przyszły tłumy. Wyglądało to jak na procesji Bożego Ciała – wspominały ponad pół wieku później jej dzieci. Proboszcz ks. Bolesław Kaźmierski powiedział o zmarłej, że była człowiekiem, który nigdy nie prosił dla siebie, ale zawsze dla innych.
Ostatnie wspólne zdjęcie, 1938 r. Siedzą: Tadeusz, Zofia, Bronisław i Zofia (Zula); stoją: Stanisław, Włodzimierz i Jan.
Tadeusz od kilku lat nie mieszkał już wówczas w domu. Ukończył Gimnazjum Humanistyczne im. ks. Piotra Skargi, w 1935 roku zdał maturę, a następnie – przed studiami – odbył służbę wojskową i w stopniu kaprala ukończył znaną w tamtych czasach Szkołę Podchorążych Rezerwy Kawalerii w Grudziądzu. Rozpoczął studia elektrotechniczne na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej. Rodzeństwo wspominało, że był bardzo uzdolniony i jeszcze w Szamotułach zbudował na użytek rodziny najprostszy odbiornik radiowy, niewymagający żadnego zasilania – tzw. radio kryształkowe, które odbierało sygnał lokalnej rozgłośni.
Studentami w tym samym czasie byli także bracia Stanisław i Jan, którzy po maturze w szamotulskim gimnazjum wybrali studia w Poznaniu – Stanisław na wydziale lekarskim Uniwersytetu, a Jan w Wyższej Szkole Handlowej. W poznańskim Państwowym Liceum Gospodarczym uczyła się wówczas Zofia, zwana w rodzinie Zulą. Mama zmarła w dzień jej 18. urodzin. Zula była wtedy dwa miesiące przed maturą, postanowiła jednak przełożyć egzaminy na później, by wesprzeć ojca i braci. Ze względu na wojnę przerwanej nauki nigdy nie udało jej się dokończyć.
Nekrolog z „Kuriera Poznańskiego”, 7.03.1939 r.
5 sierpnia 1939 roku Tadeusz Hoffmann ostatni raz był w rodzinnym domu. Ojciec kazał mu wówczas złożyć przysięgę, że nigdy nie splami honoru munduru polskiego oficera. Po latach wyrzucał sobie, że gdyby nie przysięga, może syn zachowałby się inaczej, może – jak jeden z kolegów – przebrałby się w strój ordynansa i wydostał z niewoli? Przed wyjazdem na miejsce mobilizacji, jakim był dla niego Kraśnik na Lubelszczyźnie, Tadeusz złożył jeszcze jedną przysięgę. Nie zdążył oficjalnie zaręczyć się z ukochaną Ludmiłą Pokorną (1920-87, w tamtych czasach mówiło się „Pokornianką”), córką nauczyciela fizyki w gimnazjum w Szamotułach. Młodzi ślubowali sobie jednak wzajemnie miłość i wierność przed szamotulskim obrazem Matki Bożej. Znali się od dzieciństwa, ich rodziny przyjaźniły się, a mamy razem działały charytatywnie.
W kampanii wrześniowej Tadeusz Hoffmann uczestniczył w stopniu podporucznika, był żołnierzem Pułku Zapasowego „Kraśnik” Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, a ściślej przydzielonego do tego pułku szwadronu 7. Pułku Strzelców Konnych. Pułk „Kraśnik” w trakcie walk został włączony do Grupy Operacyjnej „Dubno”, która walczyła z Niemcami do 25 września, kiedy to po dwudniowej bitwie pod Rawą Ruską dowództwo podjęło decyzję o poddaniu się – w sytuacji braku możliwości dalszej walki i przebijania się w stronę granicy z Węgrami oraz nadciągających wojsk sowieckich. Grupa 2 tysięcy żołnierzy z oficerami trafiła do niewoli niemieckiej.
Dokładnie dziś nie wiadomo, dlaczego Tadeusz Hoffmann znalazł się nie w niewoli niemieckiej, lecz sowieckiej i został przewieziony do Starobielska. Dziś – kiedy od ponad ćwierćwiecza znamy wreszcie los polskich oficerów w niewoli sowieckiej – strasznie naiwna wydać się może radość ojca Bronisława, który uznał, że gorsza byłaby niewola niemiecka. Ale tak już było – to Niemców w rodzinie Hoffmannów obawiano się najbardziej. Stanisława Hoffmannowa (matka Bronisława), która we wrześniu 1939 roku mieszkała u sióstr zakonnych w Poznaniu, na wieść, że do miasta wkroczyli Niemcy, położyła się do łóżka i już z niego nie wstała.
W końcu sierpnia i pierwszych dniach września 1939 roku wielu mieszkańców Szamotuł, w tym rodzina Hoffmannów, ucieka na wschód Polski. Hoffmannowie chcą przeczekać zagrożenie niemieckie na Wileńszczyźnie. Pierwsi – w ostatnim dniu sierpnia – wyjeżdżają Zula z Włodkiem, pociągiem, razem z rodzinami szamotulskich nauczycieli gimnazjum – paniami Pokorną, Frankowską, Pawelową i ich dziećmi – które chcą dotrzeć do Kraśnika – bazy pułku zapasowego. Młodzi Hoffmannowie są więc razem z narzeczoną Tadeuszaa Miłką. Ostrzeliwanymi pociągami dojeżdżają do Warszawy, potem Lublina, Puław i Witkowic, są tam do momentu wycofania się wojsk polskich. Po 17 września decydują o powrocie do Szamotuł. W domu – po wielu perturbacjach – są 1 października. Tego samego dnia wracają ojciec Bronisław ze Stanisławem i Janem, którzy również próbowali uciekać na wschód.
Od Tadeusza zaczynają przychodzić pierwsze listy. W grudniu prosi o koce i żywność, na początku kwietnia 1940 roku – o nowe buty, bo te, które ma, są zupełnie zdarte. Ostatni z listów, wysłany do narzeczonej w 2. połowie kwietnia, przyniósł jej oraz rodzinie nadzieję. Tadeusz pisał, że ze Starobielska zaczynają wywozić oficerów. Myśleli, że niedługo wróci, zapadła jednak cisza…
Wstrząsem dla rodziny Hoffmannów jest egzekucja na szamotulskim Rynku, niemal pod ich domem. 13 października Niemcy rozstrzeliwują 5 mieszkańców Otorowa, a oni zmuszeni są na to patrzeć (por. http://regionszamotulski.pl/wojenne-losy-kwiatkowskich-z-otorowa/). Jeszcze w 1939 roku muszą opuścić swoje mieszkanie, przenoszą się do skromnego mieszkania dla pracowników cukrowni, mieszczącego się w domku przy ul. Bolesława Chrobrego, wówczas jest to Berlinerstrasse.
Ojciec wraca do pracy w cukrowni, podobnie jak Jan, który latem 1939 roku odbywał tam praktyki studenckie. Zula musi pracować w polu, a Włodek kończy Deutsche Schule für Polnische Kinder (niemiecką szkołę dla polskich dzieci) i pracuje w zakładzie produkcji wódek i likierów Paula Bertholda, później – tak jak ojciec i brat – w cukrowni. Zakładem kieruje Niemiec Woollschläger, dość życzliwy rodzinie Hoffmannów. Bronisława zna jeszcze sprzed wojny, bo przyjeżdżał do szamotulskiej cukrowni z Niemiec na praktyki, rzekomo uczyć się, a tak naprawdę przygotowywać się do kierowania zakładem w momencie opanowania terenów polskich. Jedynie Stanisław wyjeżdża do Generalnego Gubernatorstwa, do Jędrzejowa, gdzie mieszka wielu wysiedlonych z Wielkopolski szamotulan. Tam pracuje i zakłada rodzinę. Po wojnie uzyskuje dyplom lekarza i stopień doktora nauk medycznych, jest specjalistą w dziedzinie laryngologii, pracuje jako lekarz wojskowy w Żarach, a po przejściu do cywila w Raciborzu.
Poszukiwania Tadeusza, 1947 r.
Wojna się kończy, a Hoffmannowie nadal czekają na Tadeusza. Szukają go przez różne instytucje. Wprawdzie o odkryciu w Lesie Katyńskim zbiorowych grobów polskich oficerów Niemcy poinformowali w kwietniu 1943 roku, wiadomo jednak, że ofiarami byli jeńcy przetrzymywani tylko w jednym obozie – w Kozielsku. Rodziny tych, którzy trafili do Starobielska, mogły mieć jeszcze nadzieję. Bronisław Hoffmann pociesza się, że Tadeusz mógł wydać się Rosjanom pożyteczny ze względu na swoją znajomość zagadnień łączności, że może wywieziono go gdzieś daleko na wschód, do azjatyckich części Związku Radzieckiego, że kiedyś wróci. Na narzeczonego do końca życia czeka też Miłka. Kończy wyższą szkołę plastyczną, maluje ceramikę, pracuje najpierw w Wałbrzychu (w Zakładach Porcelany Stołowej „Wawel”), później w Chodzieży (w Zakładach Porcelany i Porcelitu).
Potwierdzenie śmierci jeńców ze Starobielska przyszło do Szamotuł okrężną drogą, poprzez książki wydawane w latach 80. w Londynie. Władze Związku Radzieckiego oficjalnie przyznają się do zbrodni katyńskiej jeszcze później, bo równo pół wieku po jej dokonaniu. Dopiero wówczas mogą być przeprowadzone przesłuchania, ekshumacje i ogłoszone ich wyniki. Rodziny ponad 3 800 więźniów Starobielska poznają szczegóły śmierci i miejsce pochówku bliskich.
Z jednej strony to ulga, z drugiej – zgaszenie jeszcze tlącej się może na dnie serc nadziei. Bo szczegóły tej zbrodni są straszne. Polaków ze Starobielska wywożono stopniowo, między 5 kwietnia a 12 maja 1940 roku. Wagonami, a potem ciężarówkami dowożono ich do siedziby NKWD w Charkowie. Tam w piwnicach więzienia NKWD nocami dokonywano egzekucji: jeńcom wiązano ręce z tyłu i mordowano ich strzałami w potylicę. Ciała przewożone były ciężarówkami i wrzucane do wcześniej wykopanych dołów na terenie leśno-parkowym przy sanatorium resortu spraw wewnętrznych w miejscowości o niewinnie brzmiącej nazwie Piatichatki.
Wśród nich był Tadeusz Hoffmann, student elektrotechniki z Szamotuł. Rozkaz rozstrzelania polskich jeńców wojennych i innych osób więzionych w Zachodniej Białorusi i na Ukrainie, bez oskarżenia, procesu i zapadnięcia wyroku, przedstawiciele najwyższego organu partii komunistycznej (Biura Politycznego WKP(b) ) podpisali 5 marca 1940 roku. Dokładnie rok po śmierci Zofii Hoffmannowej – matki Tadeusza. Jej dzieci po latach mówiły: dobrze, że odeszła w spokoju przed wojną, bo nie zniosłaby tego, co spotkało jej najstarszego syna.
Agnieszka Krygier-Łączkowska