About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Halina Karpińska – spotkanie w setne urodziny

Halina Karpińska – spotkanie w setne urodziny

Idąc na spotkanie z przedwojenną absolwentką Liceum im. ks. Piotra Skargi, nie przypuszczałam, że teraz – w 2021 r. – dane mi będzie porozmawiać z osobą, która podczas niemieckiej okupacji w Generalnym Gubernatorstwie prowadziła tajne nauczanie – przez pięć dni w tygodniu odbywała komplety w 3 miejscach, a wieczorami dwa dni w tygodniu w leśniczówce douczała partyzantów. Nie urodziła się w Szamotułach i od wielu lat mieszka w Poznaniu, jednak to tu spędziła najpiękniejsze lata i czuje się szamotulanką. Halina Karpińska z domu Pokorna (dawniej mówiono: Pokornianka) 26 sierpnia skończyła 100 lat.

Władysław Pokorny (1893-1968), ojciec Haliny, był nauczycielem.  Po maturze w Poznaniu został skierowany do pracy w szkole wiejskiej w Galewie niedaleko Koźmina (obecnie Galew należy do powiatu pleszewskiego). Tam poznał swoją przyszłą żonę – Mieczysławę z domu Sowińską (1900-1990). Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości uzupełnił wykształcenie we Lwowie i jako nauczyciela fizyki i chemii wysłano go do Koźmina. Od 1923 r. do likwidacji szkoły w 1932 r. uczył w tamtejszym Państwowym Seminarium Nauczycielskim Męskim. Małżonkowie mieli troje dzieci, wszystkie na świat przyszły właśnie w Koźminie: najstarsza Ludmiła urodziła się w 1920 r., Halina w 1921 r. i Tadeusz w 1925 r.


Państwowe Seminarium Nauczycielskie Męskie (przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości: Königliche Evangelische Lehrerseminar) w Koźminie Wielkopolskim oraz Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi (wcześniej Landwirtschaftschule) – w tych szkołach Władysław Pokorny pracował najdłużej. Zdjęcia z okresu 1920-1935 (Koźmin) oraz 1905-1918 (Szamotuły). Źródło: Fotopolska oraz Szamotuły na dawnej pocztówce


Pani Halina zdążyła zdać maturę jeszcze przed wybuchem wojny, gdyż naukę rozpoczęła jako sześciolatka, razem ze starszą siostrą. Żartuje, że nigdy nie zaszła wyżej niż do czwartej klasy. Najpierw chodziła 4 lata do seminaryjnej szkoły ćwiczeń w Koźminie, potem rok dojeżdżały z siostrą do gimnazjum w Krotoszynie. W 1932 r. rodzina Pokornych przeniosła się do Szamotuł. Halina i Ludmiła jeszcze przez rok kontynuowały naukę w gimnazjum. W 1933 r. nastąpiła reforma szkolnictwa (tzw. reforma jędrzejewiczowska), która zakładała, że przed gimnazjum uczniowie kształcą się 6 lat w szkole powszechnej. Pokornianki ukończyły właśnie szósty rok nauki, więc zaczęły edukację w nowym typie gimnazjum (klasy I-IV), po którym zdawało się tzw. małą maturę. Potem kolejne dwa lata nauka w liceum profilowanym i matura.

Rocznik, w którym uczyła się Halina, zdawał maturę tzw. nowego typu. Szamotulskie liceum było szkołą typu humanistycznego, na maturze obowiązkowo zdawało się język polski i francuski, historię i naukę o społeczeństwie – ze wszystkich tych przedmiotów odbywał się egzamin pisemny i ustny. W klasie pani Haliny było 22 uczniów, dwóch nie zostało dopuszczonych do matury, dwóch jej nie zdało.


Halina Pokornianka (na 1. fotografii z lewej, na 2. – w środku) z licealnymi koleżankami, 28.11.1937 r.


Pani Halina wspomina swoją szkołę. Na co dzień dziewczęta chodziły w czarnych fartuchach z białym kołnierzykiem, na głowach nosiły berety, na nogach brązowe buty i grube pończochy. Chłopcy do szkoły przychodzili w granatowych ubraniach, na co dzień, także poza szkołą, nosili czapki z daszkiem. Obowiązkowo do stroju, jak przez kilkadziesiąt następnych lat, musiała być przyszyta tarcza. W szamotulskim Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi była to tarcza z czerwonym tłem i niebieskim napisem: „790”, bo taki numer nosiła wówczas szkoła. Uczniowie mieli też stroje galowe. Na strój dziewcząt składała się bluza z kołnierzem i plisowana spódnica za kolana, na ubiór chłopców garnitury z wypustkami przy spodniach i na czapkach; gimnazjaliści – mieli je w kolorze niebieskim, licealiści – amarantowe.

Wspomina też swoich nauczycieli. Funkcję wychowawcy, jak nazywano dawniej: opiekuna klasy, pełnił Andrzej Hanyż (1901-1973). Dziś określono by go jako nauczyciela – pasjonata. W szamotulskim gimnazjum od 1926 r. uczył historii, geografii, nauki o społeczeństwie, a później także przysposobienia wojskowego. Prowadził Kółko Historyczno-Literackie, był opiekunem szkolnego koła Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego i Męskiej Drużyny Harcerskiej im. Bolesława Chrobrego. Rozumiał, że młodość ma swoje prawa, i swoim wychowankom mówił: „Rozrabiajcie, ale nie dajcie się złapać”. Pod jego opieką działał też szkolny zespół folklorystyczny. Pani Halina wspomina zjazd folklorystycznych zespołów licealnych, w którym uczestniczyła w 1938 r. we Lwowie. Po raz pierwszy mogła wówczas podziwiać Panoramę racławicką. Rok później, latem 1939, razem z dwiema szkolnymi koleżankami: Aleksandrą Głowacką i Anną Górską była w tym samym mieście na miesięcznym szkoleniu Pomocniczej Służby Wojskowej. Przed południem dziewczęta uczestniczyły w wykładach, a po południu – co drugi dzień –  chodziły do rotundy w lwowskim Parku Stryjskim, aby oglądać dzieło Styki i Kossaka. Panorama racławicka wystawiona we Wrocławiu nie zrobiła już na niej takiego wrażenia.


Halina Pokornianka (3. z lewej) ze szkolnym zespołem folklorystycznym we Lwowie, maj 1938 r. Pierwszy z lewej stoi nauczyciel Andrzej Hanyż.


Na lekcjach języka polskiego, prowadzonych przez zakochanego w literaturze romantycznej prof. Wiktora Fabiana, na pamięć uczyli się wielu wierszy Mickiewicza i Słowackiego. Bardzo ciekawe były lekcje z ks. Antonim Szudą z wykładami na temat dziejów Kościoła. Pani Halina najbardziej ceniła matematyka – Eliasza Arystowa (1874-1953). Ten Rosjanin z pochodzenia, a Polak z wyboru, uczył w gimnazjum i liceum w Szamotułach przez blisko 30 lat i był uznawany za świetnego dydaktyka. Rozwiązywanie zadań sprawiało Halinie dużą przyjemność i robiła to bardzo sprawnie, więc w czasie sprawdzianów liczyła zadania także dla przyjaciół z innych grup. Po jakimś czasie profesor Arystow zorientował się w tym i kiedy tylko skończyła pisać swój sprawdzian, kazał jej wychodzić z sali. Po wojnie powitał ją słowami: „Moja ulubiona matematyczka!”.

10 czerwca 1939 r. nastąpiło rozdanie świadectw maturalnych, a wieczorem bal w Sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. Na tę pierwszą uroczystość absolwentki przyszły jeszcze w szkolnych mundurkach, a wieczorem bawiły się już w sukniach długich do ziemi. Prof. Hanyż wspaniale poprowadził poloneza, zabawa była bardzo udana i trwała do rana. Dodać jednak trzeba, że każda z absolwentek musiała pojawić się na balu pod opieką swojej mamy, co więcej – matki siedziały z córkami przy stolikach!


Przedwojenni nauczyciele Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi. W środku zdjęcia siedzi Kazimierz Beik (1886-1966), dyrektor szkoły w latach 1924-1949 (z przerwą wojenną); 2. od prawej siedzi Eliasz Arystow (1874-1953) – nauczyciel matematyki. Stoją (m.in.) : 1. z prawej Andrzej Hanyż (1901-1973) – nauczyciel historii i geografii; 5. od lewej – Stefan Pawela (1904-1964), łacinnik, dyrektor w latach 1955-64; 4. z lewej – Władysław Pokorny (1893-1968), nauczyciel fizyki i chemii; 2. z lewej – Henryk Nowak (1909-2000) – nauczyciel wychowania fizycznego („ćwiczeń cielesnych”); 3 z lewej – Stanisław Owsiany (1888-1940), lekarz szkolny.


Rodzina Pokornych mieszkała na parterze domu przy pl. Sienkiewicza (obecny adres al. 1 Maja 2, wówczas pl. Sienkiewicza 5). Przedwojenni nauczyciele dobrze zarabiali, Pokorni mieszkali w pięciopokojowym mieszkaniu, mama zajmowała się wychowaniem dzieci, w prowadzeniu domu wspierała ją gosposia, a duże prania robiła praczka. Na piętrze nad nimi mieszkała również nauczycielska rodzina Kaniów, a w domu po przeciwnej stronie ulicy – kolega z pracy Władysława Pokornego Stefan Pawela (1904-1964), łacinnik i późniejszy dyrektor szamotulskiego liceum.

Pani Halina lubiła promenadę wokół cmentarza. Kiedyś była to popularna trasa. Często chodziła tam z rodzicami i rodzeństwem na wieczorne spacery, bo ojciec… pełnił tam dyżury. Regulamin szkoły zabraniał uczniom przebywania na ulicy (bez opieki rodziców) po godzinie 20, a latem po 21. Nauczyciele musieli to sprawdzać i przekazywać informacje dyrekcji. Pani Halina mówi, że byli tacy pedagodzy, którzy rzeczywiście to robili, jednak jej ojciec, kiedy z daleka widział jakiegoś ucznia idącego ulicą o nieodpowiedniej godzinie, zaraz skręcał w bok i nigdy nie dochodziło do konfrontacji. Władysław Pokorny uczył w szamotulskim gimnazjum chemii i fizyki, a także prowadził kółko chemiczne. Ponieważ w szkole uczyły się jego dzieci, zyskał przezwisko „Tata”, które przetrwało do końca jego pracy w Szamotułach.


Szkolenie wojskowe we Lwowie, sierpień 1939 r. Halina Pokornianka stoi w 2. rzędzie od góry.


Ze szkolenia wojskowego we Lwowie Halina wróciła do Szamotuł w dniu swoich 18. urodzin. W pociągach było dużo wojska, bo trwała już mobilizacja, jednak do końca nie wierzono, że wojna wybuchnie. W końcu sierpnia Władysław Pokorny został wysłany służbowo na tereny, zdawało się, niezagrożone, za linię Wisły. Nauczycielom z miejscowości położonych niedaleko granicy niemieckiej Związek Nauczycielstwa Polskiego wyznaczył punkt zborny w Puławach. Najbliżsi planowali się z nim spotkać w okolicach Puław, razem z kilkoma innymi rodzinami nauczycielskimi dotarli pociągiem do Warszawy, dalej do Puław i Końskowoli. Kiedy okazało się, że Polskę zaatakowali także Rosjanie, postanowili wrócić do Szamotuł. Krótko potem do Szamotuł wrócił także Władysław.

8 grudnia 1939 r. w Szamotułach i wielu innych miejscowościach w okolicy Niemcy zatrzymali wielu przedstawicieli elit: ziemian, działaczy społecznych, inteligencję. Najpierw przewieziono ich do więzienia we Wronkach, a następnie wysłano pociągami do Generalnego Gubernatorstwa. Władysław i Mieczysława Pokorni trafili do Jędrzejowa na Kielecczyźnie. Ponieważ oboje kształcili się jeszcze w szkołach pod zaborem pruskim i bardzo dobrze znali język niemiecki, znaleźli zatrudnienie jako tłumacze – Władysław w magistracie, a jego żona w tzw. sejmiku. Jeszcze w końcu 1939 r. dołączyło do nich dwoje dzieci: Halina i Tadeusz, a w późniejszym czasie także najstarsza Ludmiła.   


Rodzina Pokornych w czasie niemieckiej okupacji w Jędrzejowie: rodzice – Mieczysława i Władysław oraz dzieci – Halina, Tadeusz i Ludmiła. Ludmiła Pokornianka (1920-1987) po wojnie ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Plastyczną w Poznaniu, pracowała jako projektantka i malarka w zakładach ceramicznych. Jej nazwisko wymienia się w gronie najwybitniejszych artystów projektantów ceramiki okresu PRL-u. Narzeczony Ludmiły, Tadeusz Hoffmann, został zamordowany w Charkowie w 1940 r. (więcej w artykule http://regionszamotulski.pl/tadeusz-hoffmann-student-z-szamotul-i-zbrodnia-katynska/). Tadeusz Pokorny ukończył Politechnikę Wrocławską.


Rodzina Pokornych zamieszkała u zamożnej żydowskiej rodziny Horowitzów (pisowni nazwiska pani Halina nie jest pewna), którzy – na polecenie Niemców – odstąpili im dwa pokoje. W początkowym okresie okupacji byli oni dużym wsparciem dla Pokornych, pomagali odnaleźć się w nowej rzeczywistości, dzielili się jedzeniem. Ich najstarszy syn poległ jako polski oficer we wrześniu 1939 r., córka z mężem uciekli na Wschód i zaginął po nich ślad, najmłodszego syna – Samuela ukryli na wsi. W 1940 r. w Niemcy utworzyli w Jędrzejowie getto. Teraz to Mieczysława Pokorna starała się im pomagać i zanosiła do getta jedzenie. Jesienią 1942 r. Żydów z Jędrzejowa wywieziono do obozu w Treblince.  

W Jędrzejowie Pokorni zawarli znajomość z prof. Tadeuszem Konopińskim (1894-1965), dyrektorem Wielkopolskiej Izby Rolniczej. Zyskał on rozgłos w 1929 r., kiedy sukcesem okazała się zorganizowana przez niego ekspozycja polskiego rolnictwa na Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu. Tadeusz Konopiński przedostał się do Generalnego Gubernatorstwa, ponieważ obawiał się, że na terenach wcielonych do Rzeszy – jako przedstawiciel wielkopolskiej elity i powstaniec wielkopolski – może być prześladowany. Rozpoczął pracę w izbie rolniczej w Jędrzejowie, natomiast wysiedlone z majątku pod Jarocinem jego żona i córki wydzierżawiły majątek Słowik pod Kielcami.


Otwarcie jednej z wystaw w  czasie Powszechnej Wystawy Krajowej, 1929 r. 1. z lewej stoi Tadeusz Konopiński, 2. z prawej – prezydent Poznania Cyryl Ratajski. Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe


Kiedy Tadeusz Konopiński dowiedział się, że Halina Pokornianka jest już po maturze, zaproponował jej prowadzenie tajnych kompletów przygotowujących do egzaminu dojrzałości. W każdym tygodniu dziewczyna jeździła na pięć dni do Słowika i w trzech różnych domach prywatnych uczyła 5-6-osobowe grupki młodzieży. Dwa razy w tygodniu wieczorami chodziła do nieodległej leśniczówki, gdzie prowadziła lekcje dla partyzantów. W soboty i niedziele w Jędrzejowie do matury przygotowywała jeszcze pojedyncze osoby, w nauczaniu łaciny pomagał jej Stefan Pawela, również z rodziną wywieziony z Szamotuł do Generalnego Gubernatorstwa. Pojedyncze osoby fizyki uczył również Władysław Pokorny.

Halina nie tylko sama została członkiem Armii Krajowej, ale wciągnęła do niej także młodszego brata. Tadeusz, w Jędrzejowie pracujący w biurze tartaku, uciekł z domu i wstąpił do partyzantki. Po jakimś czasie pobytu w lesie poważnie się rozchorował i mama przywiozła go z powrotem do Jędrzejowa. W 1944 r., krótko przed powstaniem warszawskim, odbyły się egzaminy maturalne podopiecznych Haliny. Do Słowika przyjechali wówczas członkowie zewnętrznej komisji, którzy je przeprowadzili. Wszyscy zdali – wspomina z dumą pani Halina.


Halina Pokornianka z uczennicami i uczniami z tajnych kompletów, 1944 r.


Po powstaniu do Kielc przyjechało wielu przedwojennych wykładowców uniwersyteckich, którzy wzmocnili działającą tam filię tajnego Uniwersytetu Ziem Zachodnich, powstałą w 1943 r. z inicjatywy prof. Konopińskiego. Pozwoliło to na uruchomienie nowych kierunków studiów, w tym medycyny i chemii. Naukę na tym ostatnim kierunku rozpoczęła Halina Pokornianka.

Na podstawie wydanego zaświadczenia zaliczono jej po wojnie pierwszy rok studiów na Uniwersytecie Poznańskim. Na roku studiowało wówczas 8-9 osób. Pani Halina wspomina studenckie praktyki w cukrowniach i obiady dla studentów za złotówkę. Studenci chemii mieli w tym czasie problemy ze zdobyciem odczynników, a w budynku szamotulskiego liceum Niemcy pozostawili ich w nadmiarze w stosunku do potrzeb szkolnej dydaktyki. Halina otrzymane od ojca – nauczyciela chemii środki woziła pociągiem. Mówi, że było to bardzo niebezpieczne, ale w tamtych czasach jakoś nikt o tym nie myślał. Przeżyli już przecież tyle niebezpiecznych sytuacji!


Bolesław Karpiński (2. od prawej), przyszły mąż Haliny Pokornianki, z rodziną, 1937 r. Więcej można przeczytać w artykule http://regionszamotulski.pl/rodzina-karpinskich/

Z lewej: Halina Pokornianka z rodzicami i rodzeństwem w czasie okupacji w Jędrzejowie. Z prawej: Halina i Bolesław Karpińscy, zdjęcie ślubne, Szamotuły, 1947 r.


Pracę magisterską obroniła w 1949 r., już jako Halina Karpińska i mama rocznego Marka. Bolesław Karpiński (1921-1976) był jej kolegą z licealnej klasy i mieszkał również przy pl. Sienkiewicza (dziś nr 4), przed wojną nic ich jednak jeszcze nie łączyło. Kiedy spotkali się w 1945 r., zaczęli sobie opowiadać, co przeżyli w ciągu ostatnich lat. A że do opowiedzenia mieli dużo, umawiali się na kolejne spacery i tak zrodziła się ich miłość. Bolesław był człowiekiem bardzo inteligentnym, w 1951 r. skończył medycynę, odbył praktyki w szamotulskim szpitalu i był świetnie zapowiadającym się lekarzem. Tuż przed rozpoczęciem pracy zawodowej ujawniła się u niego poważna choroba autoimmunologiczna – SM (stwardnienie rozsiane). Jako lekarz Bolesław Karpiński był świadomy tego, co go czeka, zwłaszcza że akurat tą chorobą zajmował się w jednej ze swoich prac pisanych na studiach. W tamtych czasach nie było leków powstrzymujących chorobę, ale przez wiele lat Halina i Bolesław szukali na całym świecie eksperymentalnych metod leczenia. Bolesław wierzył w postęp medycyny i czekał na nowy lek, choroba jednak szybko postępowała.

W 1954 r. przyszło na świat drugie dziecko Haliny i Bolesława – Lidia. Syn Marek studiował na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza i Politechnice Poznańskiej, od wielu lat jest profesorem informatyki na uniwersytecie w Bonn. Do 1981 r. pracował w Polskiej Akademii Nauk, od czasu do czasu wyjeżdżał też na stypendia zagraniczne i wykłady na uczelniach Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Kiedy rozpoczął się stan wojenny, przebywał na wykładach w Edynburgu. Dalszy pobyt na Zachodzie umożliwili prof. Karpińskiemu Niemcy, którzy zaproponowali mu kontrakt w Bonn. Lidia Karpińska-Jazdon – tak jak ojciec – ukończyła medycynę, jest specjalistą z zakresu pulmonologii, przez wiele lat pracowała jako ordynator w szpitalu przy ul. Szamarzewskiego w Poznaniu – dzisiejszym Wielkopolskim Centrum Pulmonologii i Torakochirurgii.    


Z lewej: Halina i Bolesław Karpińscy, 1947 r. Z prawej: Halina Karpińska z dziećmi: Markiem i Lidką, 1956 r.

Kiedy przy pl. Sienkiewicza mieszkała rodzina Pokornych, stał tam kościół ewangelicki. Pocztówki z ok. 1915 r. Źródło: Biblioteka UAM


Halina była zatrudniona w laboratorium analitycznym w Zakładach Hipolita Cegielskiego, dodatkowo uczyła w dwuletniej szkole techników analitycznych. Pracowała bardzo dużo, aby móc utrzymać rodzinę, wspierali ją rodzice, bez których – jak mówi – by sobie nie poradziła. W 1956 r. Karpińscy i Pokorni przenieśli się razem do Poznania, gdzie przy ul. Gostyńskiej kupili nieduży dom z ogrodem. Władysław Pokorny jeszcze przez dwa lata pracował jako nauczyciel w Liceum Ogólnokształcącym nr 1 w Poznaniu, a potem przeszedł na emeryturę. Dużo pomagał w opiece nad zięciem, sam przygotowywał mu posiłki.

Bolesław Karpiński wiele lat był osobą leżącą, zmarł w 1976 r. dokładnie w swoje 55. urodziny. Ostatnią dekadę życia spędził w szpitalu w Gnieźnie, gdzie dyrektorem był jego kolega ze studiów. Sam podjął taką decyzję, aby odciążyć rodzinę i aby dzieci nie oglądały jego stanu. Najbliżsi często go odwiedzali, na końcu miał duże problemy z mówieniem, ale bardzo chciał słuchać opowieści o tym, co dzieje się u innych.  


Halina Karpińska z Andrzejem J. Nowakiem, członkiem zarządu Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi – spotkanie przy placku ze śliwkami – specjalności pani Haliny. Z Antonim Żuromskim w czasie spotkania z okazji 95-lecia Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi. Halina Karpińska, najstarsza absolwentka szkoły, była honorowym gościem uroczystości w 2014 r. Zdjęcia udostępnił Andrzej J. Nowak


Pani Hala była w przeszłości bardzo dzielną kobietą. I wtedy, gdy jeździła do podkieleckiego Słowika, aby uczyć młodzież, i potem, gdy ciężko pracowała na utrzymanie rodziny, zajmowała się chorym mężem i wychowywała dzieci. Dziś też jest dzielna. Nadal chce być samodzielna, mieszka sama, odwiedzana przez najbliższych: dzieci, troje wnuków i sześcioro prawnuków. Pierze, gotuje obiady. – Ale piec już przestałam – dodaje jakby z poczuciem winy. Niestety, nie może już grać w brydża, co bardzo lubiła. Z jej kółka brydżowego została już tylko jedna, sporo lat młodsza, koleżanka, a młodzi grać w brydża nie chcą. Trzy razy w tygodniu schodzi ze swojego trzeciego piętra i razem z opiekunką idą na dłuższy spacer. Lubi rozwiązywać sudoku, „bo to gra, przy której trzeba myśleć”. I uwielbia książki. W każdym miesiącu czyta co najmniej trzy. Nic, tylko podziwiać!

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 17.09.2021

Halina Karpińska – spotkanie w setne urodziny2025-01-03T11:06:52+01:00

Aktualności – sierpień 2021

X Plener Rzeźbiarski

Rzeźbiarze po rocznej przerwie powrócili do Szamotuł . W X Międzynarodowym Plenerze Rzeźbiarskim „Wielki Powrót Rzeźb” udział wzięli: Viktoria Popova (Charków), Karolina Kaźmierczak (Bydgoszcz), Radek Michalczuk (Droblin), Jan Milczarek (Biała), Mariusz Opoka (Chodel), Piotr Staszak (Brudzew), Jakub Staszak (Brudzew) i Eugeniusz Tacik (Binino).

Rzeźby, w które wkomponowane są domki dla zapylaczy, stanęły na szamotulskich ogródkach działkowych.

Zdjęcia Piotr Mańczak (FotoSzamotuły)



Upamiętnienie cmentarza ewangelickiego w Pniewach

Z dawnego cmentarza ewangelickiego w Pniewach nie pozostało niemal nic, ale w ostatnich tygodniach miejsce to zyskało nowy wygląd i – co bardzo ważne – zostało opisane na postawionych tam tablicach.  Na początku lat 70. XX w. dawny cmentarz przekształcono w park (między ulicami Międzychodzką i Jeziorną). Nekropolia w tym miejscu istniała prawdopodobnie już w XVIII w., starsza część był umiejscowiona na wzgórzu od strony Jeziornej, później cmentarz powiększono. Od strony Międzychodzkiej znajdowały się bardziej okazałe nagrobki, przy głównej alejce usytuowano ceglaną neogotycką kostnicę. Ostatnie pochówki odbyły się tam krótko po II wojnie światowej. Na pniewskim cmentarzu spoczęli przedstawiciele rodzin, do których należały pniewskie dobra: Rappardowie i von Massenbachowie. Warto tu zaznaczyć, że wspierali oni nie tylko parafię ewangelicką (Carl Rappard w dużej mierze sfinansował budowę kościoła ewangelickiego), ale także sumiennie wywiązywali się z obowiązków kolatorów (patronów) kościoła św. Wawrzyńca – uczestniczyli finansowo w remontach kościoła i innych budynków parafialnych. Na cmentarzu ewangelickim pochowano tam Heinricha Kocha – powstańca wielkopolskiego pochodzenia niemieckiego; w 1971 r. jego szczątki przeniesiono do wspólnej mogiły powstańczej na cmentarzu katolickim.

Zdjęcia Andrzej Bednarski



Szamotulski Ośrodek Kultury – wystawa obrazów Marii Antkowiak z Krzeszkowic

Pani Maria Antkowiak jest samotną, schorowaną osobą. Chęć do życia odnajduje w malowaniu obrazów. W sierpniu grupa życzliwych jej osób rozpoczęła remont domu, w którym pani Maria mieszka. Okazało się, że stan domu jest taki, że drobne naprawy nie mają najmniejszego sensu. Wesprzeć remont można wpłatami na zrutka.pl (https://zrzutka.pl/zf2jam?utm_medium=mail&utm_source=postmark&utm_campaign=payment_notification) lub bezpośrednio na konto Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego „Pomoc” 94 2030 0045 1110 0000 0091 9040 (z dopiskiem „Remont u pani Marii”).



15 sierpnia – Święto Wojska Polskiego

Z okazji Święta Wojska Polskiego prezentujemy fotografię sprzed stu lat (ok. 1919-1921). Przedstawia ona członków rodziny Agacińskich, przodków szamotulanki Natalii Beszczyńskiej. Stojący z prawej strony Jan Agaciński (1875- 1955) wybrał bycie Polakiem i za Polskę, wraz ze swymi potomkami, walczył. Polsko brzmiące nazwisko przybrał wprawdzie już jego ojciec Walenty, ale przodkowie uważali się za Niemców. Jan ożenił się ze Stanisławą z domu Hampel (stoi obok, 1873-1952), służącą w majątku jego rodziców; ci nie zaakceptowali mezaliansu i wydziedziczyli syna. Początkowo Jan pracował w majątku ojca jako fornal, potem za chlebem – jak wiele rodzin – wyjechał z żoną do Westfalii, gdzie na świat przyszły ich dzieci. Przez pewien czas Jan pracował w Paryżu, z Francji wrócił do odrodzonej Polski wraz z armią Józefa Hallera. Żona z dziećmi prawdopodobnie powróciła do Wielkopolski już wcześniej. Do Wojska Polskiego (formacji ułanów) wstąpili – widoczni na zdjęciu: Katarzyna Agacińska (stoi druga od lewej; w czasie II wojny światowej zginęła najprawdopodobniej w obozie koncentracyjnym) i Stanisław Agaciński (siedzi pierwszy z prawej; w czasie II wojny wywieziony przez Niemców do robót w kopalni). Na fotografii w drugim rzędzie pierwsza z lewej stoi Rozalia Agacińska, po mężu Szymkowiak, babcia Natalii Beszczyńskiej.



77 lat po godzinie „W”

Ostatni powstaniec warszawski związany z Szamotułami – ks. kan. kapitan Bogdan Kończak – wziął udział we wczorajszych obchodach 77. rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, zorganizowanych przez Szamotulskie Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznych „Orzeł”, z udziałem Szamotulskiego Koła WSPAK (Wielkopolskiego Stowarzyszenia Pamięci Armii Krajowej).

Ks. Bogdan Kończak podzielił się swoimi wspomnieniami z uczestnikami uroczystości. W powstaniu wziął udział jako 15-latek, a za 2 tygodnie skończy 92 lata. Jego powstańczy pseudonim: „Kodan” utworzony został od nazwiska i imienia. Urodzony w Modlinie, pełnił funkcję łącznika w Zgrupowaniu „Żywiciel” i walczył na Żoliborzu. Początkowy fragment swojego wystąpienia na temat uczestników powstania związanych z naszym regionem poświęciła ks. kapitanowi także Agnieszka Krygier-Łączkowska: „W opublikowanych 8 lat temu w «Przewodniku Katolickim» artykule opartym na wspomnieniach ks. Bogdana Kończaka szczególnie poruszył mnie fragment, w którym ksiądz opowiadał o misji, z jaką jego oraz kolegę dowódca wysłał na zwiad na nieaktywne od kilku dni pozycje niemieckie. Wszyscy żegnali ich serdecznie, jakby więcej nie mieli się zobaczyć. Wydawało się, że zostali wysłani na pewną śmierć. To oni jednak przeżyli, gdyż dawne pozycje niemieckie okazały się nieobsadzone, a zginęli ci, którzy ich żegnali, bo dom, gdzie się znajdowali, wyleciał w powietrze trafiony przez ciężki rakietowy pocisk wystrzelony z tzw. szafy. Kiedy powstanie w tej części Warszawy upadło, Bogdana Kończaka wraz z innymi powstańcami prowadzono jako tzw. żywą tarczę przed niemieckim czołgiem. Ludzie, którzy widzieli tę grupę powstańców, byli przekonani, że idą oni na śmierć i w milczeniu ich błogosławili. Ks. Kończak precyzyjnie wyliczył, że 6 razy – właściwie cudem, w ostatniej chwili – udało mu się uniknąć śmierci. Do niewoli nie trafił, bo na warszawskiej Woli razem z kolegą wykorzystali chwilę nieuwagi prowadzących ich Niemców, uciekli w pole i ukryli się w lesie”.

Uczestnikami powstania byli także dwaj inni księża związani z Szamotułami: ks. pułkownik Henryk Szklarek-Trzcielski (organizator duszpasterstwa powstańczego na Starówce, dziekan Grupy Północ, późniejszy wieloletni proboszcz w Wilczynie, na emeryturze mieszkający w Gałowie i Szamotułach) i ks. kapitan Albin Jakubczak (kapelan na Starówce, który rannych przenosił kanałami do Śródmieścia, późniejszy proboszcz szamotulski). W powstaniu walczyli także – spoczywający na cmentarzu w Szamotułach – kapral podchorąży Leon Michalski (Śródmieście Południe, dwukrotnie ranny w powstaniu, późniejszy lekarz) i podporucznik Michał Karwacki (Ochota). Agnieszka Krygier-Łączkowska wspomniała także trzy sanitariuszki z powstania warszawskiego: sierżant Annę Pię Mycielską (Starówka i Śródmieście), strzelec Lidię Owsiany (poległa w czasie bombardowania szpitala przy ul. Chełmskiej) i Halinę Głuchowską (później po mężu Gallus, spoczywa na cmentarzu w Szamotułach).

Przyczyny i wybuch powstania przypomniał w swoim wystąpieniu Kamil Malinowski – wiceprezes SSRH „Orzeł”. Pod Kamieniem Pamięci złożono wiązanki i zapalono znicze, hołd powstańcom oddały też sztandary. Uczestnicy obchodów udali się także na groby powstańców.



Dokąd na wakacje?

Inspirację można znaleźć w sztuce Maxa Rabesa (1868-1944), urodzonego w Szamotułach niezwykle popularnego i uznanego malarza niemieckiego, profesora Berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych. Rabes dużo podróżował, zafascynowany był Bliskim Wschodem. W 1898 r. znalazł się w grupie artystów towarzyszących cesarzowi Wilhelmowi II w podróży do Stambułu i Palestyny, a w 1929 r. podróżował do Stanów Zjednoczonych razem z bułgarskim księciem Cyrylem. Z okazji swoich 50. urodzin odwiedził też Szamotuły i dom, w którym przyszedł na świat – dzisiejszy adres Dworcowa 6 (kamienica, która przez dziesięciolecia należała do rodziny Baków).

To dokąd wybierzemy się razem z Rabesem: do Egiptu? Izraela? Turcji? Włoch? Grecji? Bułgarii? Sama podróż przez sztukę jest już interesująca! Jedenaście prac artysty znajduje się w zbiorach Muzeum – Zamku Górków i tam też warto się wybrać.

Źródło zdjęć – strona Artnet.com



Szamotuły, 01.08.2021

SIERPIEŃ 2021


Imprezy i koncerty

Minione







– 7 sierpnia o godz. 15-17 w Gałowie, o godz. 18-20 w Śmiłowie
– 8 sierpnia godz. 15-17 w Gąsawach i godz. 18-20 w Myszkowie
– 14 sierpnia o godz. 15.00-17.00 w Kępie, o godz. 18.00-20.00 w Baborówku
– 15 sierpnia o godz. 15.00-17.00 w Mutowie, o godz. 18.00-20.00 w Szczuczynie
– 28 sierpnia o godz. 14.00-16.00 w Otorowie i o godz. 17.00-19.00 w Brodziszewie


KINO

Aktualności – sierpień 20212025-01-13T16:46:18+01:00

Strona główna – lipiec 2021


DAWNE SZAMOTUŁY

Mistrz z Szamotuł

Niezwykle cenny obraz Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie (tempera na drewnie) z 1529 r. określany jest jako dzieło nieznanego mistrza z Szamotuł. Dlaczego z Szamotuł? Badacze malarstwa widzą związek obrazu z dziełami powstałymi dla kolegiaty w Szamotułach: obrazem św. Anny Samotrzeć (przechowywanym w Muzeum Archidiecezjalnym) i zrabowanym w czasie okupacji tryptykiem z ołtarza głównego, który – jak się okazało w latach 90. XX w. – znajduje się w muzeum w Aszchabadzie (Turkmenistan). Dodać trzeba, że wszystkie te obrazy (łącznie ze Zwiastowaniem) zostały ufundowane przez Łukasza II Górkę. Obraz Zwiastowania NMP wchodził w skład tryptyku, który – według ustaleń badaczy – pierwotnie był przeznaczony najprawdopodobniej do kaplicy Górków w poznańskiej katedrze. Dzieło w połowie XIX w. znalazło się w zbiorach kórnickich Tytusa Działyńskiego.



Na pierwszym planie obrazu przedstawiona została scena Zwiastowania Marii, na drugim – Nawiedzenia Elżbiety. Maria oraz archanioł Gabriel znajdują się na czymś w rodzaju otwartego tarasu, za którym widoczny jest krajobraz. Za Marią stoi tron (z zieloną poduszką) i baldachimem, a przed nią klęcznik z pulpitem, na którym leży otwarta książka. Co czytała Maria przed pojawieniem się Gabriela? Mogły to być pisma biblijnych proroków zapowiadających przyjście Mesjasza; do wątku prorockiego odwołują się postacie i napisy na płytach klęcznika odnoszące się do postaci sybilli – antycznych i pogańskich wieszczek, które – według chrześcijańskich interpretacji – również zapowiadały przyjście Mesjasza.

Maria ma rozpuszczone włosy, spięte diademem, brązowe oczy i zarumienione policzki, ręce skrzyżowała na piersi. Ubrany w strój liturgiczny archanioł Gabriel lekko unosi się nad podłożem, jakby właśnie sfrunął z niebios, w ręce trzyma berło owinięte wstęgą z napisem „Ave G[rati]a Plena” („Bądź pozdrowiona, pełna łaski”). Scenę tę dopełnia przedstawienie Trójcy św.: Boga Ojca w koronie i z berłem, przedstawionego w geście błogosławieństwa, w otoczeniu aniołów, nad głową Marii – Ducha św. pod postacią gołębicy, a także… Dzieciątka Jezus na ramieniu z krzyżem w kształcie litery T, udającego się ze sfery nieba w kierunku Marii. Przypominamy, że 25 marca Kościół katolicki obchodzi święto Zwiastowania NMP.



U dołu obrazu przedstawiono postać fundatora tryptyku – Łukasza II Górki (1481-1542). W historii Szamotuł Górka zaistniał, żeniąc się z Katarzyną, jedyną córką i spadkobierczynią Andrzeja Szamotulskiego, przywódcy obozu magnatów, jednego z najpotężniejszych panów Królestwa (jego postać uwieczniono na cennej płycie grobowej w bazylice kolegiackiej). Choć Łukasz sam posiadał już wówczas potężny majątek (7 miast, w tym Kórnik i Sieraków, oraz kilkadziesiąt wsi), małżeństwo było doskonałą partią i awansem. Po śmierci Andrzeja Szamotulskiego w 1511 r. Łukasz objął jego dobra. Ogromny majątek Łukasza trudno oszacować, gdyż stale coś kupował, sprzedawał, brał w zastaw lub zastawiał; zwykle podaje się liczbę 16 miast i 202 wsi. Zdaniem historyka prof. Tomasza Jurka mógł to być największy majątek ziemski w ówczesnej Koronie. 

Łukasz Górka był osobą aktywną na polu publicznym. Spośród wielu funkcji, które sprawował, trzeba wymienić długoletnie starostwo generalne Wielkopolski (1508-1535). W związku z tym urzędem odgrywał bardzo ważną rolę w kontaktach z Brandenburgią, Śląskiem i Pomorzem, a Zygmunt Stary wielokrotnie powierzał mu misje dyplomatyczne. To on finalizował małżeństwo króla z Barbarą Zapolyą i witał w granicach Bonę Sforzę. Kontakty z Zygmuntem Starym rozluźniły się, gdy Górka stał się zwolennikiem polityki prohabsburskiej.

Nieoczekiwany zwrot w życiu Łukasza Górki nastąpił w 1537 r. On – wdowiec, ojciec trojga dorosłych dzieci – zapragnął zostać… biskupem, w dodatku od razu krakowskim. Zygmunt Stary powierzył to biskupstwo jednak innemu kandydatowi, a Łukasza Górkę wskazał na biskupa włocławskiego. Łukasz obraził się wówczas na króla, jednak biskupstwo przyjął i w 1538 r. w katedrze poznańskiej wyświęcony został (jednego dnia!) na diakona, prezbitera i biskupa. W swojej diecezji prawie jednak nie bywał, a gdy w 1542 r. wyruszył w podróż, rozchorował się i zmarł w Szamotułach.



Górka jako potężny magnat cieszył się dużym autorytetem, jednak wielu współczesnych miało o nim fatalną opinię. Uważano go za człowieka o wybujałych ambicjach, skąpego i chciwego (jego pragnienie zostania biskupem także oceniano jako chęć dobrania się do majątku kościelnego).

Równocześnie Łukasz Górka znany był z rozlicznych fundacji. Przekazywał pieniądze na różne kościelne dzieła, m.in. był formalnym fundatorem kapituły kolegiackiej w Szamotułach i tamtejszym kanonikom przekazał duże kwoty. W starszych opracowaniach na temat szamotulskiej kolegiaty można znaleźć informację, że to właśnie Łukasz II Górka wzniósł kościół. Badania, które przeprowadzono w ostatnich kilkunastu latach, pozwoliły przesunąć powstanie murowanej świątyni na 2. połowę XIV w. Pierwotna budowla wyglądała jednak inaczej i w XV w. nastąpiła jej gruntowna przebudowa, którą – być może – dokończył Łukasz Górka.

Bez wątpienia to Łukasz Górka rozbudował odziedziczony po teściu zamek północny (stąd nazwa: Zamek Górków). W Muzeum – Zamku Górków oglądać można tablicę fundacyjną zamku z jego imieniem, która początkowa umieszczona była nad bramą zamkową (starsi szamotulanie pamiętają, że kiedyś była wmurowana w bramę kościoła).

Jak wskazuje Tomasz Jurek, aktywność Łukasza II Górki jako mecenasa miała charakter ponadprzeciętny, co może wskazywać na jego dużą wrażliwość artystyczną. Wszystko to służyło zarazem eksponowaniu własnej osoby. Mamy z tym do czynienia na obrazie Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie. Łukasz – w bogatych szatach – klęczy u stóp archanioła Gabriela i Matki Bożej, a obok umieszczona jest jego tarcza herbowa, jednak nie zwykła, lecz czteropolowa, pokazująca nie tylko przejęty po ojcu herb Łodzia, ale także Ogończyk (po matce), Nałęcz (po babce ze strony ojca) i Sulima (po babce ze strony matki). Takie przedstawienie miało podkreślać nie tylko wspaniałe koligacje, ale także czystość pochodzenia – wszyscy przodkowie herbowi!

Zainteresowanych obrazem odsyłamy do artykułu Adama S. Labudy Tryptyk Zwiastowania Najświętszej Marii Fundacji Łukasza II Górki. Ikonografia, źródła programu obrazowego i historyczny kontekst dzieła (https://journals.pan.pl/dlibra/publication/130318/edition/113794/content/pamietnik-biblioteki-kornickiej-2015-tom-32-tryptyk-zwiastowania-najswietszej-marii-pannie-fundacji-lukasza-ii-gorki-ikonografia-zrodla-programu-obrazowego-i-historyczny-kontekst-dziela-labuda-adam-s?language=pl).

Źródło obrazu: platforma.bk.pan.pl


Anna z Niegolewskich Mycielska-Tuczyńska. „I prawie cud, że w kolegiacie leży, a nie gdzie indziej”

W ścianę nawy południowej szamotulskiej bazyliki kolegiackiej wmurowana jest czarna tablica epitafijna ufundowana przez Michała Mycielskiego, a poświęcona jego matce – Annie z Niegolewskich (1668-1723). Wykuty na niej tekst oprócz tytułów zmarłej zawiera ciekawą charakterystykę jej postaci: „Niebu duszę, ciało zaś śmiertelności oddała. […] Cnoty i przymioty tak w swoich akcjach [działaniach] pogodziła, że jedne nie tłumieły drugich, ale zdobieły. Wspaniały umysł bez ambicji i sumienie bez makuły [skazy]. W kościołach pobożna, w pałacu pozorna [dbająca], w konwersacji przyjemna, na [dla] ubogich hojna, na poddanych dobrotliwa, na wszystkich dyskretna, w dobrym stateczna, w przypadkach [zdarzeniach] mężna, w cierpliwości [cierpieniach] cierpliwa. […] Że zaś w sercu żyje synowskim świadczy ten kamień, który I.W. J. Pan Maciej Mycielski, kasztelan kaliski, najukochańszej matce w nieutulonego żalu dowód położył”.

W księdze zgonów parafii szamotulskiej odnotowano, że Anna z Niegolewskich, wdowa po Adamie Mycielskim i Andrzeju Tuczyńskim, zmarła w Poznaniu 25 lipca 1723 r. o godz. 11 przed południem. Jej ciało przewieziono do Szamotuł 27 lipca, a 29 lipca pochowano w nowo wymurowanej krypcie po prawej stronie przed ołtarzem Najświętszej Panny (pod miejscem, gdzie w kościele znajduje się tablica). W księdze zapisano również: „to Matka nasza, dobrodzika [dobrodziejka] wielka leży, i prawie cud, że w kolegiacie, parochialnym [parafialnym] kościele leży, a nie gdzie indziej”.       

Czy Anna z Niegolewskich rzeczywiście była osobą o tylu zaletach, trudno dziś ocenić. Dwa cytowane teksty zostały napisane krótko po jej śmierci, a „De mortuis aut bene, aut nihil” (o zmarłych albo dobrze, albo wcale). W historii Szamotuł Anna z Niegolewskich odegrała ważną rolę, ponieważ dla rodziny Mycielskich kupiła w 1720 r. miasto z przedmieściami i okolicznymi wsiami. W ten sposób o rozwoju i sposobie zarządzania Szamotułami przez ponad 100 lat decydowała potężna w tym czasie wielkopolska rodzina Mycielskich. W 1837 r. dobra szamotulskie w przymusowej  sytuacji po powstaniu listopadowym sprzedała inna Anna Mycielska – Anna z Mielżyńskich.

Zdjęcie Jerzy Walkowiak




Region

Niemiecki młynarz z Sękowa

Niemiec, młynarz z Sękowa, po prostu dobry człowiek. Taki właśnie był Gustaw Kathner, w którego pogrzebie – z udziałem poznańskiego pastora – w 1957 r. (lub 1958) uczestniczyła niemal cała wieś. Po wojnie nie chciał opuścić Sękowa, gdzie mieszkał przez wiele lat, a jego wiatrak stał na górce nad ul. Szkolną. Nie musiał wyjeżdżać, bo wiedział, że swoją postawą zaskarbił sobie wdzięczność Polaków. W czasie wojny, gdy okupant nałożył na polskich rolników kontyngenty – obowiązkowe dostawy zboża i wielu rodzinom trudno było wyżyć, Kathner robił tak, aby z resztek oddawanych po przemiale można było upiec dobry chleb. Najbardziej zależało mu na tym, żeby spocząć obok zmarłej wcześniej żony (dorosłe córki wyjechały do Niemiec). Dla dzieci polskiej rodziny Klekotków, która kilka lat – aż do śmierci Gustawa Kathnera – mieszkała z nim w jednym domu, był – zwyczajnie – dziadkiem. 

Ewangelicki pochówek zorganizował Adam Klekotko. Pastor na pogrzeb przyjechał pociągiem do Pólka, a stamtąd bryczką przewieziono go do Sękowa. Na cmentarzu ewangelickim w Sękowie – Podrzewiu stare groby znajdowały się jeszcze wówczas w dość dobrym stanie, niektóre otoczone były przez metalowe płotki. Dziś trudno nawet dojść na ten teren, a z nagrobków pozostało tylko kilkanaście fragmentów płyt.

Wiatrak – typu koźlak – stał w Sękowie do końca lat 80. XX w., był widoczny z drogi Poznań – Pniewy.

Zdjęcia z rodzinnego archiwum udostępniła Irena Kofel z domu Klekotko, zdjęcie wiatraka – Robert Kofel (nieistniejąca strona sekowo.pl). Współczesne zdjęcia z cmentarza w Podrzewiu – Andrzej Bednarski.




Wspomnienia

Edmunda Zawadzkiego opowieść o rodzinie

Moi rodzice byli wspaniałymi ludźmi

Rodzina Edmunda Zawadzkiego od kilku pokoleń mieszka w Szamotułach. Tutaj przyszli na świat jego rodzice: Edmund (1891-1945) i Cecylia z domu Rybarczyk (1907-1998). Ojciec, który zmarł w obozie koncentracyjnym, we wspomnieniach syna pojawia się jako człowiek niemal święty, a mama jako bohaterka, która dzielnie walczyła o rodzinę: najpierw o wypuszczenie męża z więzienia Gestapo, a potem o uwolnienie nastoletnich synów z więzień stalinowskich. 

Ojciec urodził się 29 września 1891 r. Po ukończeniu szkoły powszechnej kształcił się w szkole handlowo-przemysłowej, z zawodu był technikiem budowy maszyn. W czasie I wojny światowej został powołany do armii niemieckiej.

W zachowanej polskiej książeczce wojskowej znalazły się informacje o kolejnych przydziałach Edmunda Zawadzkiego, już w Wojsku Polskim. Od kwietnia 1919 r. służył w oddziale ckm w Poznaniu, w październiku otrzymał stopień oficerski. W czasie wojny polsko-bolszewickiej skierowano go do Batalionu Zapasowego we Lwowie, potem jeszcze kilkakrotnie zmieniano mu przydział do czasu, kiedy w październiku 1921 r. przeniesiono go do rezerwy.

W 1922 r. powstało w Szamotułach Towarzystwo Powstańców i Wojaków, a Edmund Zawadzki został jego pierwszym prezesem. Funkcji tej nie pełnił długo, ale jako członek stowarzyszenia brał udział we wszelkich uroczystościach patriotycznych. Był dumny z munduru polskiego oficera – jest w nim na wielu zdjęciach rodzinnych, także na fotografii ślubnej z początku 1933 r.



Edmund – senior był synem Wawrzyńca (1843-1913) i Apolonii (1852-1926) z domu Polcyn. Miał 3 braci: Bolesława, Stefana i Władysława oraz dwie siostry: Helenę i Joannę. Najbardziej znany w Szamotułach był starszy brat Edmunda – Bolesław (1883-1946), działacz wielu organizacji społecznych, m.in. przez pewien czas prezes znanego szamotulskiego chóru „Lutnia” i długoletni członek magistratu. Kilka lat Bolesław Zawadzki pełnił – społeczną wówczas – funkcję wiceburmistrza. W październiku 1930 r. po wypadku, w którym zginął burmistrz Konstanty Scholl, przejął jego obowiązki na pół roku, do czasu powołania na to stanowisko Leonarda Bartkowskiego.

Siostra Helena (1890-1964) poślubiła Leona Szulczewskiego, pochodzącego ze Swarzędza inżyniera budownictwa (1889-1970), który w 1924 r. przeniósł swoją firmę do Szamotuł – najpierw mieściła się ona przy ul. Ratuszowej, a później przy Franciszkańskiej. Zakład Szulczewskiego do II wojny światowej zrealizował wiele inwestycji w mieście, między innymi w 1926 r. przeprowadził prace adaptacyjne dawnej stajni należącej do folwarku Świdlin, którą przekształcono w Przytulisko dla Starców i Kalek (dziś Bolesława Chrobrego 8). Druga z sióstr – Joanna – wyszła za mąż za Adama Siebrechta i razem prowadzili znajdujący się na rogu ulic 3 Maja i Dworcowej hotel z restauracją o nazwie „Swoboda”.

Firma Wawrzyńca Zawadzkiego, jak wynika z Ilustrowanego kalendarza „Gazety Szamotulskiej” na rok 1931, działała od 1870 r. Po śmierci ojca przejął ją najstarszy syn Bolesław. We wspomnianym wydawnictwie określono ją jako fabrykę maszyn, powozów oraz wozów ciężarowych i rolniczych. Mieściła się ona w zabudowaniach na tyłach domu rodziny Zawadzkich, przy ul. Ratuszowej 10. Budynki te przestały istnieć dopiero niedawno, w 2019 r. 


Członkowie Rady Miasta i magistratu Szamotuł, kadencja 1926-1930. Trzeci z lewej, obok burmistrza Konstantego Scholla, siedzi Bolesław Zawadzki. Własność zdjęcia Urszula Dudzik


Po przejściu do rezerwy Edmund zajął się bardzo podobną działalnością, jego firma mieściła się początkowo w mniejszym budynku – obok firmy brata. Na przełomie lat 20. i 30. Edmund Zawadzki wzniósł nową siedzibę zakładu. Znajdowała się ona przy ul. Dworcowej 11, wjazd usytuowany był naprzeciw meblarni, w miejscu gdzie w latach 70. stanął Dom Handlowy. Za zakładem Zawadzkiego działała inna szamotulska firma – fabryka powozów Michała Dorny. Na parterze nowego budynku Zawadzkiego mieściły się warsztaty, a na piętrze wygodne mieszkanie dla rodziny. W 1933 r. na świat przyszedł pierwszy syn – Marian (zm. 2012), w 1936 r. urodził się Edmund i w 1938 r. Bożena (później po mężu Pohl).

Żona Edmunda Zawadzkiego była od niego 16 lat młodsza. Była piękną i elegancką kobietą, wiedziała, na czym jej zależy i umiała do tego dążyć. Kiedy w marcu 1929 r. powstało w Szamotułach żeńskie gniazdo towarzystwa „Sokół”, została prezeską. Zawodowo związała się z szamotulskim Bankiem Spółdzielczym i zajmowała tam stanowisko kierownicze. Szybko zdobyta niezależność finansowa umożliwiła jej, jeszcze jako pannie, kupno domu przy Rynku (obecnie nr 36).


Czytaj dalej

Szamotuły, 18.07.2021

Pracownicy szamotulskich firm

Okres międzywojenny

Od kilku miesięcy na naszej stronie na FB zamieszczamy nową serię zdjęć – Pracownicy szamotulskich firm. Cieszy się ona dużym zainteresowaniem. Kilka zdjęć zamieszczamy także tutaj. Za jakiś czas przygotujemy osobny wpis.


Pracownicy starostwa w Szamotułach

1931 r. Czwarty z prawej siedzi Marceli Sławski (1880-1940), dyrektor Powiatowej Kasy Komunalnej i Powiatowej Kasy Oszczędności, powstaniec wielkopolski, zmarł w obozie koncentracyjnym w Dachau. Drugi od prawej stoi Stanisław Cieciora, piąty – Feliks Bocheński, szósty – Kierończyk. Zdjęcie udostępniła Ewa Prange (córka Stanisława Cieciory).


Pracownicy Urzędu Pocztowego

Zdjęcia zbiorowe z 1933 i 1935 r. W środku siedzi ówczesny naczelnik Wiktor Górczyński. Zdjęcia – Ryszard Smulkowski i Fotopolska

1930 r. Szamotulscy listonosze i pracownicy we wnętrzu poczty. Zdjęcia udostępniła Iwona Hapko (wnuczka Wiktora Górczyńskiego)


Drogowcy

1938 r. Na górnej fotografii w 1. rzędzie drugi z lewej siedzi Józef Krupiak (1901-1957). Zdjęcia udostępnił Władysław Paszke

Lata 30. XX w. Pracownicy Zarządu Drogowego przy Starostwie Powiatowym w Szamotułach. Zdjęcie udostępnił Wojciech Musiał


Piekarze firmy Władysława Mazurkiewicza (Wu-Ma)

Przełom lat 20. i 30. XX w. 1. z lewej Władysław Turek, 2. – Stefan Kulczak (siostrzeniec Władysława Mazurkiewicza). Obaj prowadzili potem własne piekarnie (Turek przy Poznańskiej, Kulczak przy Rynku, obok Nowaczyńskich). Zdjęcie udostępnił Jan Kulczak (syn Stefana)


Pracownicy meblarni Braci Koerpel

1930 r. Stolarze fabryki mebli Braci Koerpel. W marynarce – mistrz Drzewiecki (zasłużony pracownik tej firmy), po prawej od niego siedzi Lembicz, po lewej – Franciszek Paschke, drugi od prawej stoi Antoni Paschke. Zdjęcie udostępnił Władysław Paszke (syn Antoniego)

1939 r. Pracownicy wykańczalni. Na każdym ze zdjęć jest Aniela Kowalewska (później Trojanek). Na ostatniej fotografii 1. z lewej Ludwik Wojciechowski, muzyk kapeli szamotulskiej. Zdjęcia udostępnił Grzegorz Trojanek (syn Anieli)


Pracownicy Komunalnej Kasy Oszczędności

W siedzibie KKO (budynek starostwa). W drzwiach stoi Klemens Masełkowski – dyrektor, 1. z lewej Barbara Iwaszkiewiczówna (później Nowakowa).

1. z lewej Barbara Iwaszkiewiczówna (później Nowakowa), 2. – Klemens Masełkowski

Pierwszy z lewej Bronisław Nadolny – dyrektor Banku Spółdzielczego na przełomie lat 50. i 60., 2. z lewej Barbara Iwaszkiewiczówna.

Druga połowa lat 30. Zdjęcia udostępnił Andrzej J. Nowak (syn Barbary)


Brukarze z firmy Stanisława Napierały

Lata 30. XX w., pl. Sienkiewicza. Zdjęcie udostępnił Paweł Rybarczyk (wnuk brata Stanisława Napierały)


Zecerzy drukarni Józefa Kawalera

Początek lat 30. XX w. W środku stoi Alfred Eichmann (1913-2005), z prawej – Majcherczak. Zdjęcie z aukcji internetowej


Region

Powiat szamotulski na zdjęciach z 1941 r.

W październiku 1939 r. Szamotuły i region – podobnie jak reszta Wielkopolski – zostały włączone do Niemiec (Kraj Warty, Wartheland, Warthegau). Zamieszczone tu zdjęcia zostały opublikowane w 1941 r. w niemieckim opracowaniu geograficzno-militarnym dla XXI Okręgu Wojskowego.

Oprócz Wielkopolski w obrębie Niemiec znalazły się: Pomorze, Górny Śląsk z Zagłębiem Dąbrowskim oraz Suwalszczyzna, w tekstach niemieckich te tereny nazywano „nowymi obszarami wschodnimi”.

„Młyn parowy w Szamotułach. Niemal we wszystkich miastach i w większych wsiach nowych obszarów wschodnich istnieją młyny parowe i motorowe, podczas gdy młyny wodne i wiatraki zostały w większości wyłączone z eksploatacji”.

„Konstrukcja filarowa nowego mostu drogowego na Warcie w Obrzycku”

„Polskie nowe osiedle (typowy projekt), tu w powiecie szamotulskim. […] W przeciwieństwie do indywidualnie ukształtowanych osiedli pruskiej komisji kolonizacyjnej polskie zagrody są nędzne […], często niewykończone”

„Typowa wieś ulicówka, tu w powiecie szamotulskim. Oprócz osadnictwa rozproszonego […] w Kraju Warty szeroko rozpowszechnione są ulicówki z zabudowaniami często ustawionymi prostopadle lub ukośnie do drogi (gospodarstwa usytuowane luźno koło siebie po jednej stronie drogi) ”

„Wiadukt kolejowy nad drogą i dwa stawy, Nojewo […]”

„Most kolejowy na Warcie (Poznań – Krzyż), Stobnica” [błąd: most znajdował się na linii kolejowej Oborniki – Wronki]

„Wydobywanie torfu koło Pniew. Torf znajduje się w wilgotnych zagłębieniach, często w metrowych warstwach, wydobywany głównie w małych przedsiębiorstwach na opał i jako ściółka, czasami w dużych ilościach do zastosowań przemysłowych (torf ogrodniczy). Dawne miejsca wydobywania torfu napełniają się wodą i utrudniają poruszanie się w terenie”. [zaznaczono, że to już tereny w powiecie grodziskim]

Strona główna – lipiec 20212025-01-02T11:57:53+01:00

Aktualności – lipiec 2021

W oczekiwaniu na olimpijskie medale

Czy wiedzą Państwo, że mistrz olimpijski Władysław Komar (1940-1998) 7 lat spędził w domach dziecka prowadzonych przez urszulanki szare: w Otorowie i Lipnicy?

Pochodził z rodziny polskich ziemian, których majątek z potężnym zespołem pałacowym w Rogówku (Raguvėlė) po I wojnie światowym znalazł się w granicach państwa litewskiego. Oboje rodzice byli wszechstronnie uzdolnieni sportowo. Ojciec, również Władysław, podczas niemieckiej okupacji działał w Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej pod pseudonimem „Malutki”, w 1941 r. na polecenie dowódców został zastępcą kierownika zarządu gospodarstw rolnych okręgu wileńskiego pod administracją niemiecką. Funkcja ta umożliwiała mu zaopatrywanie oddziałów AK w żywność, przechowywanie broni, ukrywanie osób zagrożonych aresztowaniem, m.in. sióstr zakonnych i Żydów. W 1944 r. w jednym z majątków został zamordowany przez pijaną bandę nacjonalistów litewskich.



Jego żona, Wanda z domu Jasieńska oraz dzieci: 8-letnia Maria i 4-letni Władysław uciekli do Polski. Ich sytuacja była tragiczna i z pomocą pospieszyły siostry urszulanki, wielokrotnie wcześniej wspierane w Wilnie przez Władysława – seniora. W domach dziecka prowadzonych przez siostry zakonne schronienie znalazło w tamtych czasach wiele dzieci ziemiańskich. Od 1947 r. Maria i Władysław przebywali w Otorowie. Po latach mistrz olimpijski wspominał: „Siostry były niesłychanie pracowite, wspaniałe. Po prostu całe swoje życie poświęciły wychowaniu dzieci”; „Aczkolwiek wychowanie katolickie było istotną rzeczą, to sprawy świeckie były stawiane na równi”. Siostry urszulanki uczyły swoich podopiecznych niezafałszowanej historii, języków obcych, dbały o kulturę języka polskiego, zachęcały do czytania i… uprawiania sportu. Komar wspominał też chłopięce zabawy granatami, organizowane – oczywiście – w tajemnicy przed siostrami. W dorosłym życiu odwiedzał Otorowo, a w trudnych czasach przywoził do domu dziecka worki prezentów.

Złoty medal na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 r. Władysław Komar zdobył już w pierwszym pchnięciu kulą. Rywali psychicznie pokonał już dzień wcześniej w czasie treningu, kiedy oddawał wspaniałe rzuty… nieco lżejszą kulą od normalnej. Był niesłychanie barwną postacią. Po karierze sportowej przyszła kolej na estradę, na której występował m.in. z Tadeuszem Drozdą, i film. Wystąpił np. w Piratach Romana Polańskiego i Kilerze Juliusza Machulskiego. Zginął w wypadku samochodowym razem z drugim polskim mistrzem olimpijskim – Tadeuszem Ślusarskim, zwycięzcą w skoku o tyczce podczas igrzysk w Montrealu w 1976 r.

Zdjęcia: powyżej – Rogówek (Litwa). Pałac z XVIII w., rozbudowany w poł. XIX w. Rogówek był majątkiem rodziny Komarów od XVIII w. Tamtejszy zespół pałacowy jest jednym z największych na Litwie – w jego skład wchodzi 19 budynków. Zdjęcie z 2010 r. Poniżej: Władysław Komar na igrzyskach olimpijskich w Monachium, 1972 r.



Bracia Kurkowi poszukują historycznych zdjęć

W związku z zaplanowanymi na 12 września b.r. obchodami rocznicowymi z okazji 90-lecia Kurkowych Bractw Strzeleckich Okręgu Szamotulskiego (a także 370-lecia założenia Kurkowego Bractwa  Strzeleckiego w Szamotułach oraz 25 lat jego reaktywacji) członkowie organizacji zwracają się z prośbą o udostępnienie im dawnych zdjęć.

Bractwo Strzeleckie w Szamotułach ma bardzo długą tradycję, gdyż powstało w 1649 r., za czasów króla Jana Kazimierza. Należeli do niego zamożniejsi obywatele miasta, głównie kupcy i rzemieślnicy. W okresie międzywojennym Strzelnica (sala budynku i ogród przy nim) nad szamotulskim Jeziorkiem odgrywała ważną rolę w życiu mieszkańców miasta. Odbywały się tam spotkania, koncerty, zabawy taneczne, mieściła się też restauracja. Bractwo Strzeleckie organizowało strzelania o tytuł króla kurkowego – co roku w Zielone Świątki, a także z okazji 3 Maja, na zakończenie żniw i w rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego.

Publikujemy fotografię z końca lat 20. XX w. W środku siedzi Franciszek Czerwiński (zm. 1938), kupiec, prezes Bractwa Kurkowego w latach 1921-1932, pierwszy z lewej Jan Sujak (1881-1941), mistrz stolarski, w latach 1923-26 naczelnik Ochotniczej Straży Pożarnej w Szamotułach, od 1934 r. prezes szamotulskiego gniazda „Sokoła”, zmarł w obozie koncentracyjnym w Dachau, obok Władysław Mazurkiewicz (1887-1941), mistrz piekarski, zmarł w Mauthausen-Gusen. Z drugiej strony Franciszka Czerwińskiego siedzi Józef Preuss (1891-1953), pracownik Miejskiej Komunalnej Kasy Oszczędności, długoletni prezes szamotulskiej „Lutni” i regionalista, a na górze stoją: drugi z lewej Kazimierz Waligóra (zm. 1953), pracownik Banku Ludowego i w latach 1929-33 prezes „Sokoła’, pierwszy z prawej Marian Czerwiński (1897-1971), w czasie okupacji więzień obozu koncentracyjnego w Mauthausen-Gusen. Zdjęcie udostępnił Edmund Zawadzki.



Sukces Dominiki Trybulec

Dominika Trybulec i Kacper Świtalski zwyciężyli w konkursie „Film Your Story”. Ich etiuda filmowa będzie miała premierę w czasie gali zamknięcia Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty 2021. To sukces młodych artystów, a zarazem wielka szansa! Dominika, 25-letnia aktorka pochodząca z Szamotuł, nie tylko jest współtwórczynią scenariusza i gra główną rolę. Film opowiada też, choć niedosłownie, o tym, czego doświadczyła całkiem niedawno, a co ma swoją nazwę medyczną: PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. Organizatorami konkursu są MFF Nowe Horyzonty i marka OPPO, producent nowoczesnych urządzeń elektronicznych, w tym smartfonów. Bo cały film powstał właśnie przy użyciu nowoczesnego smartfona.

Serdecznie gratulujemy i zapraszamy do przeczytania artykułu.

http://regionszamotulski.pl/dominika-trybulec-filmuje-swoja-historie/



Marcelina Dera, skrzypaczka z Szamotuł, odnosi kolejne sukcesy!

Zwyciężczyni konkursu „Szamotuły – miejsce dla talentów” z 2018 r. zajęła II miejsce w prestiżowym, międzynarodowym konkursie muzycznym „Muse 2021”, organizowanym przez Stowarzyszenie Sztuki „Muza” w Atenach. Wcześniej, w czerwcu tego roku, zdobyła II nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie „Talenty Skrzypcowe 2021”.

W czerwcu Marcelina skończyła 15 lat, na skrzypcach gra od 8. roku życia. Jest ubiegłoroczną absolwentką Państwowej Szkoły Muzycznej I stopnia im. Wacława z Szamotuł i Szkoły Podstawowej nr 1. Obecnie uczy się w Poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Muzycznej im. Mieczysława Karłowicza, w klasie skrzypiec prof. Eweliny Pachuckiej-Mazurek. W roku szkolnym w tygodniu mieszka w bursie, a do domu wraca na weekendy. Grę na instrumencie ćwiczy około 3 godziny dziennie, a kiedy przygotowuje się do konkursów i ważnych występów ‒ nawet 4 godziny. Na pewno jest to ciężka praca, ale filmiki, które wrzuca do Internetu, pokazują, że czerpie z muzyki wielką radość i gra jest dla niej przyjemnością. W wakacje bierze udział w kursach muzycznych, również zakończonych konkursami; w poprzednich latach uczestniczyła w kursach odbywających się w Karpaczu, w tym roku po raz pierwszy pojedzie do Puław. Przed nią kolejny konkurs muzyczny w Sarajewie – IMKA International Internet Music and Dance Competition. Nagranie już wysłała, w sierpniu pozna wyniki.

W wolnych chwilach Marcelina lubi chodzić na spacery, zwłaszcza ze swoimi psami rasy border collie, które uczy różnych sztuczek.

Gratulujemy serdecznie sukcesów muzycznych i czekamy na kolejne występy w rodzinnym mieście. Młodą skrzypaczkę, wraz z orkiestrą Capella Samotulinus, będzie można usłyszeć na koncercie przy Zamku Górków już 25 lipca.

Uzupełnienie: w konkursie IMKA Marcelina Dera zdobyła I nagrodę!


Szamotuły, 14.07.2021

LIPIEC 2021


Imprezy i koncerty

Minione







KINO

Aktualności – lipiec 20212025-01-13T16:48:09+01:00

Aktualności – czerwiec 2021

Noc Świętojańska w Szamotułach


90 lat temu na Ziemi Szamotulskiej gościł gen. Józef Haller

To piękne zdjęcie wykonano we Wronkach 90 lat temu (7.06.1931 r.) w czasie wizyty gen. Józefa Hallera na Ziemi Szamotulskiej. Obok generała siedzi zasłużony szamotulski proboszcz ks. Bolesław Kaźmierski, a po bokach: ks. phm. Kazimierz Bober, wówczas wikariusz wroniecki i jednocześnie komendant Hufca ZHP Szamotuły, oraz kpt. Józef Sierociński, towarzyszący generałowi (wcześniej jego adiutant). Jednodniowy pobyt gen. Hallera stanowił jedną z największych szamotulskich uroczystości w okresie międzywojennym. Generał przejechał najpierw przez Kaźmierz, powitany w Piaskowie przesiadł się do powozu ciągniętego przez 5 wspaniałych kasztanów, poprzedzało go 80 rowerzystów, a z tyłu podążało 50 jeźdźców w strojach szamotulskich lub „Sokoła”. Na rynku w Szamotułach czekali członkowie okolicznych organizacji społecznych, kombatanckich i paramilitarnych (ok. 3000 osób), następnie w kościele odprawiono mszę, podczas której poświęcony został sztandar szamotulskiego Związku Hallerczyków. Dalej odbyły się: defilada przed pomnikiem Powstańca, akademia w hotelu „Eldorado” przy ul. Dworcowej i obiad w położonym przy budynku ogrodzie, następnie festyn przy Strzelnicy (dzisiejsza Wojska Polskiego) i dwie zabawy taneczne, które trwały aż do rana. Trzeba przyznać, że nasi przodkowie umieli świętować. Jak relacjonowała „Gazeta Szamotulska”, generała witano z wielkim entuzjazmem, a na zakończenie uroczystości młodzież na rękach zaniosła go do samochodu.

We Wronkach gen. Haller uczestniczył w otwarciu obozów harcerskich, zamieszczone tu zdjęcie powstało przy wronieckiej Strzelnicy (dziś teren szkoły przy ul. Leśnej).

Źródła: Fotopolska i „Gazeta Szamotulska” 1931, nr 66.



Boże Ciało dawniej i dziś

Zapraszamy do obejrzenia filmu poświęconego procesji Bożego Ciała w Szamotułach – historia i współczesność. Film przygotował Ryszard Kurczewski, część zdjęć pochodzi z tegorocznej procesji, a o historii opowiada Agnieszka Krygier-Łączkowska.


Boże Ciało z władzami PRL-u

Procesja Bożego Ciała – Szamotuły, 1946 r. Niektórym może się wydać zaskakujące, że proboszcza, ks. Stanisława Fołczyńskiego, prowadzą przedstawiciele ówczesnych władz (z nadania komunistycznego): starosta Józef Scholl (z zawodu nauczyciel, syn Konstantego Scholla – pierwszego burmistrza w niepodległej Polsce) i major Mieczysław Krygier. Trzeba pamiętać jednak, że do 1947 r. władzom państwowym zależało na zachowaniu pozorów dobrych stosunków z Kościołem katolickim, a przedstawiciele władz uczestniczyli w uroczystościach religijnych, np. w procesji Bożego Ciała w 1947 r. w Warszawie prymasa kardynała Augusta Hlonda pod ramię prowadzili Bolesław Bierut, prezydent wybrany po sfałszowanych wyborach, i gen. Michał Rola-Żymierski, Naczelny Dowódca Wojska Polskiego i minister obrony narodowej.

Zdjęcie wykonano na rynku w Szamotułach (kamienicę z lewej strony przebudowano), dzisiejsze numery domów 31 i 32. Z tyłu widoczny jest burmistrz Andrzej Polus, baldachim niosą panowie: Kowalak i Najderek, ministranci (od lewej): Władysław Paszke, Józef Nowak i Narcyz Bajdziński (późniejszy szamotulski fryzjer).

Zdjęcie udostępnił Władysław Paszke



Międzynarodowy Dzień Dziecka

Uczmy dzieci czerpania radości z tego, co je otacza, ale także odpowiedzialności za świat. Plakat Janusza Grabiańskiego z 1968 r. i źródło inspiracji – fotografia córki artysty. Sam Janusz Grabiański wiele zrobił dla dzieci z różnych stron świata – jego ilustracje książek dla dzieci dawały radość kilku pokoleniom. Od najmłodszych odbiorców swoich prac artysta dostawał mnóstwo listów.

Plakat i zdjęcie za stroną: Janusz Grabiański (FB)



Szamotuły, 13.07.2021

CZERWIEC 2021


Imprezy i koncerty

Minione






Dzień Dziecka – plakat Damian Kłaczkiewicz


KINO

Aktualności – czerwiec 20212025-01-13T16:49:04+01:00

Aktualności – maj 2021

Szamotulski protest przeciw Józefowi Piłsudskiemu

95 lat temu, w piątek 14 maja 1926 r., szamotulanie protestowali przeciwko zamachowi stanu, jakiego dokonał marszałek Józef Piłsudski (przewrotowi majowemu). Zebranie „Towarzystw Wojskowo-Wychowawczych” odbyło się wieczorem w Sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. Celem spotkania było opowiedzenie się po stronie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego i powołanego kilka dni wcześniej rządu Wincentego Witosa w sytuacji „powstania Piłsudskiego i jego zbuntowanych oficerów przeciw własnej Matce Ojczyźnie” (cytat z prasy). Zebranie zagaił Czesław Hubert, przewodniczący Związku Oficerów Rezerwy, w czasie powstania wielkopolskiego – komendant miasta. Przemawiał dr Stanisław Owsiany, przewodniczący miejscowego „Sokoła”, również dawny powstaniec wielkopolski (w 1940 r. zabity w Lesie Katyńskim). Po przyjęciu krótkiej rezolucji odśpiewano „Rotę” i sformowany pochód z orkiestrą udał się pod starostwo. Tam z nieistniejącego obecnie balkonu nad wejściem do starostwa (dziś budynek Urzędu Miasta i Gminy) przemówił do zebranych starosta Bronisław Ruczyński, który „widząc stojące stowarzyszenia i prawie całe obywatelstwo miasta, jako reprezentant rządu podziękował zebranym za tę demonstrację narodową, przez którą chcą wyrazić swą wierność dla Prezydenta Rzeczypospolitej i gotowość do stanięcia w obronie zagrożonej Ojczyzny”. Na koniec odśpiewano „Boże, coś Polskę”.

Szamotulanie nie wiedzieli jeszcze wówczas, że w godzinach popołudniowych prezydent Wojciechowski podjął decyzję o rezygnacji z urzędu i wydał rozkaz wojskom rządowym zaprzestania bratobójczych walk. Do dymisji podał się również premier Witos. Piłsudski formalnie nie objął rządów w kraju (na stanowisko premiera powołano początkowo Kazimierza Bartla, a marszałek został ministrem do spraw wojskowych), nie przyjął także wyboru na prezydenta (uważał, że głowa państwa ma zbyt małe kompetencje).

Na temat marszałka Piłsudskiego w prasie szamotulskiej jeszcze co najmniej przez kilka miesięcy wypowiadano się z niechęcią, sytuacja ta dość szybko zaczęła się jednak zmieniać i „Gazeta Szamotulska” wyraźnie popierała w późniejszym okresie rządy piłsudczyków. W marcu 1927 r. odbyła się uroczysta msza w intencji marszałka z okazji jego imienin, a Bronisław Ruczyński tym razem przyjmował na swoje ręce życzenia dla Józefa Piłsudskiego! Od 1928 r. do śmierci marszałka imieniny świętowano jeszcze huczniej – oprócz mszy odbywały się akademie i defilady. W wyborach parlamentarnych w 1928 r. w Szamotułach ugrupowania propiłsudczykowskie – podobnie jak w całej Wielkopolsce – przegrały, jednak uzyskały sporą liczbę głosów (dwa razy więcej niż w reszcie regionu). W 1933 r. zmieniono nazwę ul. Wronieckiej – do wojny była to ul. Marszałka Piłsudskiego.



Napoleon Bonaparte w Szamotułach?

200 lat temu, 5 maja 1821 r., zmarł Napoleon Bonaparte. Przypominamy w związku z tym „Szachistę” Władysława Łysiaka – książkę opisującą akcję porwania Napoleona i podstawienia na jego miejsce sobowtóra, do której doszło nie gdzie indziej, lecz w baszcie Halszki! Całą operację mieli zorganizować angielscy liberałowie w porozumieniu z francuskimi przeciwnikami cesarza. Plan był taki: 13 grudnia 1806 r. do Szamotuł przyjeżdża Napoleon, przebywający wówczas przez kilkanaście dni w Poznaniu i odwiedzający różne miejscowości w okolicy. W baszcie ujawniona zostaje przed nim tajemnica słynnego „Mechanicznego Turka” – maszyny, która rzekomo świetnie gra w szachy, a w której w rzeczywistości ukrywa się żywy szachista. Cesarz, który znał już wcześniej ten „wynalazek” Augusta von Kempelena, sam chce wypróbować urządzenie, wchodzi do niego, a po chwili maszynę opuszcza już nie on, lecz sobowtór – mnich z klasztoru na św. Górze pod Gostyniem, niezwykle podobny do Napoleona, znający język francuski, mający dużą wiedzę o cesarzu i podglądający go dzień wcześniej na audiencji. Operacja „Szachista” odmienić miała losy świata. Pozornie wszystko się udało, tyle tylko, że po kilkuset kilometrach dowódca grupy, która dokonała porwania i chce odstawić Napoleona do Londynu, orientuje się, że w jego rękach… jednak jest mnich. Jak to możliwe? Otóż do zamiany cesarza Francuzów i gostyńskiego duchownego doszło dzień wcześniej w Poznaniu, a w Szamotułach Napoleon ponownie zajął właściwe miejsce. Anglicy pokonani zostali przez kontrwywiad francuski i współpracującego z nim polskiego mnicha.

Czy do operacji „Szachista” w ogóle doszło? Niech nie zmyli Was konwencja narracji – odwołanie się do pamiętnika rzekomo pożyczonego na chwilę autorowi książki przez tajemniczego Hiszpana. Łysiak w ciekawy sposób łączy prawdę historyczną i przekazy z epoki z fikcją, z pewnością jeszcze kiedyś o tym więcej napiszemy. A już na pewno – o wątku szamotulskim, który najbardziej uzasadnia nie tyle historia, ile zainteresowanie pisarza miejscem pochodzenia matki – Wiktoria Łysiak z domu Kowalewska urodziła się niedaleko Szamotuł i do dziś mieszka tu część kuzynostwa pisarza.

Książka powstała w 2. połowie lat 70. (ukazywała się w odcinkach w latach 1976-77, 1. wydanie książkowe 1980).

Zdjęcia: „Napoleon przekraczający Przełęcz Świętego Bernarda w 1800 roku”  – obraz olejny francuskiego malarza Jacques’a-Louisa Davida; Portret Napoleona Bonapartego, 1805, Andrea Appiani (malarz włoski); Mechaniczny Turek („Turek” grający w szachy) – osiemnastowieczna mistyfikacja, której autorem był Wolfgang von Kempelen. Pierwszy raz zaprezentowana w 1769 r.; Benjamin Bathurst – brytyjski dyplomata, postać historyczna. W powieści Waldemara Łysiaka to on dowodzi grupą, która ma uprowadzić Napoleona. W czasie wojen napoleońskich w tajemniczy sposób zaginął w Niemczech (ok. 1809 r.). W powieści – być może po nieudanej akcji rozpoczął nowe życie. Źródła zdjęć – domena publiczna



Pożar w Dzień Strażaka – 4 maja 2007 r.

Pożar pałacu w Oporowie (gmina Ostroróg) wybuchł po południu (zgłoszono go o 18.48), akurat w trakcie obchodów Dnia Strażaka. Strop ostatniej kondygnacji i dach odbudowano, ale już bez ozdobnych lukarn (doświetlających poddasze okien). „Pierwszy raz widziałem na własne oczy tak ogromny pożar. 30 zastępów straży, plątanina węży, wykorzystane hydranty i staw przypałacowy, a i tak hektolitry wylewanej wody zdawały się wcale nie umniejszać kłębów dymu i ognia. Przeczytałem później, że akcja gaśnicza zakończyła się dopiero rankiem. Był to jeden z tych dni, kiedy zastanawiasz się, na ile przypadek rządzi naszymi losami . Pojechałem fotografować pola rzepakowe (tamtego roku już w pełnym rozkwicie), a znalazłem się w środku wielkiej akcji gaśniczej. Mimo że nie wykonałem żadnego ujęcia krajobrazowego, wróciłem do domu później niż planowałem, z kartą zapełnioną obrazami przerażającego żywiołu zamiast sielskich widoków” – napisał Piotr Mańczak, autor publikowanych tu zdjęć.


Szamotuły, 13.07.2021

MAJ 2021


Plakaty Damiana Kłaczkiewicza

(indywidualne i dla SzOK)

Dzień Zwycięstwa


3 maja – Święto Konstytucji


2 maja – Święto Flagi


Majówka 2021


KINO

Aktualności – maj 20212025-01-13T16:49:43+01:00

Dominika Trybulec filmuje swoją historię

Dominika filmuje swoją historię

Dominika Trybulec i Kacper Świtalski zwyciężyli w konkursie „Film Your Story”. Ich etiuda filmowa będzie miała premierę w czasie gali zamknięcia Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty 2021. To sukces młodych artystów, a zarazem wielka szansa! Dominika, 25-letnia aktorka pochodząca z Szamotuł, nie tylko jest współtwórczynią scenariusza i gra główną rolę. Film opowiada też, choć niedosłownie, o tym, czego doświadczyła całkiem niedawno, a co ma swoją nazwę medyczną: PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. Organizatorami konkursu są MFF Nowe Horyzonty i marka OPPO, producent urządzeń elektronicznych, w tym smartfonów. Bo cały film powstał właśnie przy użyciu nowoczesnego smartfona.

W styczniu tego roku Dominika długie włosy ścięła niemal przy skórze. Jako znak nowego początku i zmian, jakie się w niej dokonały. W końcu 2019 r. i na początku 2020 r. – krótko po sobie – nastąpiły dwa wydarzenia, które zburzyły jej dotychczasowy świat. Śmierć narzeczonego i ukochanej babci były czymś – zdawało się – nie do przeżycia. Po kilku miesiącach świat zatrzymał się znowu, tym razem przez covid. Z jednej strony nie można było wrócić do normalności, z drugiej – był to czas, który dostała od losu – mogła spędzić go z bliskimi w domu rodzinnym, nie próbować uciekać od żałoby, ale ją przeżyć, aby móc iść dalej. Przewartościowała swoje życie, a nowa fryzura dała jej poczucie wolności, pozwoliła odciąć się od tego, co powiedzą inni, dodała pewności siebie.



Grać w filmie i występować na deskach scenicznych chciała, odkąd tylko pamięta. W szamotulskiej „Jedynce” zachęcała ją do tego wychowawczyni – przedwcześnie zmarła Alina Misiaszek. Początki przygody ze sceną były właśnie w teatrzyku pani Aliny. Dominika grała w nim na przykład rolę Marka w Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa. Naturalne, dodające uroku piegi są zresztą jej znakiem rozpoznawczym.

Później, już w czasach licealnych, pojawił się modeling. Dominika nie próbowała swoich sił na modowym wybiegu, na to jest po prostu zdecydowane za niska. Wielokrotnie brała jednak udział w sesjach fotograficznych – artystycznych i komercyjnych. Pozowanie oswoiło ją z obiektywem, dało większą świadomość własnego ciała. Do teraz od czasu do czasu pracuje jako fotomodelka.



Droga przed kamerę i na deski sceny w jej wypadku nie prowadziła przez studia w wyższej szkole teatralnej lub filmowej. Nigdy o tym nawet nie myślała. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym zawodzie dużo zależy od tego, czy ktoś cię dostrzeże i poleci innemu, a do tego dyplom nie jest konieczny. Nie znaczy to jednak, że nie pracowała i nie pracuje nadal nad warsztatem aktorskim. Po ukończeniu liceum dwa lata uczyła się w poznańskim Studium Aktorskim STA, następnie rozwijała swe umiejętności poprzez uczestnictwo w warsztatach prowadzonych metodą Grotowskiego.

W 2018 r. przeniosła się do Warszawy. Bez kontaktów w branży na początku było jej bardzo trudno. W ten zawód wpisane są ciągłe castingi, często wieloetapowe. Trzeba starać się jak najlepiej do nich przygotować, a jednocześnie nie przywiązywać do myśli, że casting zakończy się sukcesem. Bo przegrywanie castingów też jest nieodłączną częścią bycia aktorem czy aktorką.

Czasem Dominikę można zobaczyć w niewielkich rolach w telewizyjnych serialach, pojawiła się np. w kilkunastu odcinkach popularnego serialu Na dobre i na złe czy Miłość na zakręcie. Większą rolę zagrała w filmie Otchłań (średni metraż), występuje w filmach krótkometrażowych, teledyskach i reklamach. Może są to występy dla widzów mniej zauważalne, ale liczą się w zawodowym portfolio. W 2019 r. roku zagrała w Furiach, realizowanym w Poznaniu przedstawieniu dyplomowym reżyserki Justyny Machaj. Podstawę tego spektaklu stanowiły świadectwa kilkunastu oskarżonych o czary kobiet, które w przeszłości żyły na terenie dzisiejszego Poznania.



Od czasu pojawienia się pandemii branża filmowa niemal stoi. Niemal, bo pewne filmy czy seriale wprawdzie są realizowane, ale z dużą ostrożnością i nie można tego porównać z aktywnością branży w czasach przed covidem.

Dominika Trybulec i Kacper Świtalski, tegoroczny absolwent studiów na wydziale fotografii, pomyśleli więc, żeby zrobić coś samodzielnie. Okazją stał się wspomniany konkurs „Film Your Story”. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Do 1 czerwca trzeba było przesłać pomysł na film, zarys scenariusza. Jury z setek zgłoszeń wybrało piętnaście propozycji. 11 czerwca wszyscy zakwalifikowani do dalszego etapu otrzymali smartfony, które posłużyć miały do realizacji 10-minutowego filmu. 23 czerwca film musiał być już gotowy, a 1 lipca ogłoszono, że Dominika i Kacper zwyciężyli!

Główną nagrodą jest – oczywiście – zaprezentowanie filmu w czasie gali zamknięcia festiwalu Nowe Horyzonty. Zwycięzcy otrzymali też grant w wysokości 10 000 zł. Zanim 21 sierpnia film będzie miał premierę na wspomnianej gali, wymaga jeszcze dopracowania, w czym pomoże profesjonalna ekipa zatrudniona przez organizatorów konkursu. Być może trzeba będzie wybrać inne ujęcie, może jeszcze coś dograć. Nadal jednak będzie to film Dominiki Trybulec i Kacpra Świtalskiego i – co ważne – nie muszą się oni zrzec praw autorskich i mogą dalej prezentować swoje dzieło na innych festiwalach.

Bohaterka filmu wzorowana jest na samej Dominice, jej doznaniach związanych ze stratą bliskiej osoby. Reakcją na tę traumę stał się zespół stresu pourazowego: poczucie lęku i wyczerpania, bezsenność, zaburzenia psychosomatyczne i gwałtowne  mimowolne wspomnienia traumatycznego wydarzenia. Fabularnie jest to – oczywiście – przetworzone. W filmie, który prawdopodobnie będzie nosił tytuł Lilka, w śpiączce po wypadku znalazł się brat głównej bohaterki.  

Co będzie dalej? Dominika jest ciągle jeszcze na początku swej drogi aktorskiej, nadal chce rozwijać swój warsztat. Być może – wspólnie z Kacprem – dalej będą realizować filmy krótkometrażowe na różnego typu konkursy. Na razie cieszą się zwycięstwem i myślą, co jeszcze zmienić w swoim dziele, zanim obejrzy je publiczność ważnego międzynarodowego festiwalu filmowego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 25.07.2021










Zdjęcia z lat 2018-2021

Dominika Trybulec filmuje swoją historię2025-01-10T12:38:24+01:00

Edmund Zawadzki – Wspomnienia rodzinne

Edmunda Zawadzkiego opowieść o rodzinie

Moi rodzice byli wspaniałymi ludźmi

Rodzina Edmunda Zawadzkiego od kilku pokoleń mieszka w Szamotułach. Tutaj przyszli na świat jego rodzice: Edmund (1891-1945) i Cecylia z domu Rybarczyk (1907-1998). Ojciec, który zmarł w obozie koncentracyjnym, we wspomnieniach syna pojawia się jako człowiek niemal święty, a mama jako bohaterka, która dzielnie walczyła o rodzinę: najpierw o wypuszczenie męża z więzienia Gestapo, a potem o uwolnienie nastoletnich synów z więzień stalinowskich. 

Ojciec urodził się 29 września 1891 r. Po ukończeniu szkoły powszechnej kształcił się w szkole handlowo-przemysłowej, z zawodu był technikiem budowy maszyn. W czasie I wojny światowej został powołany do armii niemieckiej.

W zachowanej polskiej książeczce wojskowej znalazły się informacje o kolejnych przydziałach Edmunda Zawadzkiego, już w Wojsku Polskim. Od kwietnia 1919 r. służył w oddziale ckm w Poznaniu, w październiku otrzymał stopień oficerski. W czasie wojny polsko-bolszewickiej skierowano go do Batalionu Zapasowego we Lwowie, potem jeszcze kilkakrotnie zmieniano mu przydział do czasu, kiedy w październiku 1921 r. przeniesiono go do rezerwy.

W 1922 r. powstało w Szamotułach Towarzystwo Powstańców i Wojaków, a Edmund Zawadzki został jego pierwszym prezesem. Funkcji tej nie pełnił długo, ale jako członek stowarzyszenia brał udział we wszelkich uroczystościach patriotycznych. Był dumny z munduru polskiego oficera – jest w nim na wielu zdjęciach rodzinnych, także na fotografii ślubnej z początku 1933 r.


Edmund Zawadzki i Cecylia Rybarczyk


Edmund – senior był synem Wawrzyńca (1843-1913) i Apolonii (1852-1926) z domu Polcyn. Miał 3 braci: Bolesława, Stefana i Władysława oraz dwie siostry: Helenę i Joannę. Najbardziej znany w Szamotułach był starszy brat Edmunda – Bolesław (1883-1946), działacz wielu organizacji społecznych, m.in. przez pewien czas prezes znanego szamotulskiego chóru „Lutnia” i długoletni członek magistratu. Kilka lat Bolesław Zawadzki pełnił – społeczną wówczas – funkcję wiceburmistrza. W październiku 1930 r. po wypadku, w którym zginął burmistrz Konstanty Scholl, przejął jego obowiązki na pół roku, do czasu powołania na to stanowisko Leonarda Bartkowskiego.

Siostra Helena (1890-1964) poślubiła Leona Szulczewskiego, pochodzącego ze Swarzędza inżyniera budownictwa (1889-1970), który w 1924 r. przeniósł swoją firmę do Szamotuł – najpierw mieściła się ona przy ul. Ratuszowej, a później przy Franciszkańskiej. Zakład Szulczewskiego do II wojny światowej zrealizował wiele inwestycji w mieście, między innymi w 1926 r. przeprowadził prace adaptacyjne dawnej stajni należącej do folwarku Świdlin, którą przekształcono w Przytulisko dla Starców i Kalek (dziś Bolesława Chrobrego 8). Druga z sióstr – Joanna – wyszła za mąż za Adama Siebrechta i razem prowadzili znajdujący się na rogu ulic 3 Maja i Dworcowej hotel z restauracją o nazwie „Swoboda”.

Firma Wawrzyńca Zawadzkiego, jak wynika z Ilustrowanego kalendarza „Gazety Szamotulskiej” na rok 1931, działała od 1870 r. Po śmierci ojca przejął ją najstarszy syn Bolesław. We wspomnianym wydawnictwie określono ją jako fabrykę maszyn, powozów oraz wozów ciężarowych i rolniczych. Mieściła się ona w zabudowaniach na tyłach domu rodziny Zawadzkich, przy ul. Ratuszowej 10. Budynki te przestały istnieć dopiero niedawno, w 2019 r. 


Członkowie Rady Miasta i magistratu Szamotuł, kadencja 1926-1930. Trzeci z lewej, obok burmistrza Konstantego Scholla, siedzi Bolesław Zawadzki. Własność zdjęcia Urszula Dudzik.


Po przejściu do rezerwy Edmund zajął się bardzo podobną działalnością, jego firma mieściła się początkowo w mniejszym budynku – obok firmy brata. Na przełomie lat 20. i 30. Edmund Zawadzki wzniósł nową siedzibę zakładu. Znajdowała się ona przy ul. Dworcowej 11, wjazd usytuowany był naprzeciw meblarni, w miejscu gdzie w latach 70. stanął Dom Handlowy. Za zakładem Zawadzkiego działała inna szamotulska firma – fabryka powozów Michała Dorny. Na parterze nowego budynku Zawadzkiego mieściły się warsztaty, a na piętrze wygodne mieszkanie dla rodziny. W 1933 r. na świat przyszedł pierwszy syn – Marian (zm. 2012), w 1936 r. urodził się Edmund i w 1938 r. Bożena (później po mężu Pohl).

Żona Edmunda Zawadzkiego była od niego 16 lat młodsza. Była piękną i elegancką kobietą, wiedziała, na czym jej zależy i umiała do tego dążyć. Kiedy w marcu 1929 r. powstało w Szamotułach żeńskie gniazdo towarzystwa „Sokół”, została prezeską. Zawodowo związała się z szamotulskim Bankiem Spółdzielczym i zajmowała tam stanowisko kierownicze. Szybko zdobyta niezależność finansowa umożliwiła jej, jeszcze jako pannie, kupno domu przy Rynku (obecnie nr 36).


Siedzą: Leokadia z domu Rybarczyk Ignasiak, Józef Rybarczyk, Edmund Zawadzki. Stoją: Władysław Ignasiak, Klara z domu Trynka Rybarczyk, Władysław Rybarczyk, Maria Kaniewska, Cecylia z domu Rybarczyk Zawadzka, Marta z domu Rybarczyk Kulczak, Stefan Kulczak, Edmund Kaniewski, ok. 1935 r.


Dom rodzinny Cecylii z domu Rybarczyk znajdował się na terenie szamotulskich wodociągów przy ul. Strzeleckiej (obecnie ul. Wojska Polskiego). Nic dziwnego, jej ojciec – Józef Rybarczyk (1876-1955) – najpierw był jednym z monterów zatrudnionych przez budującą wodociągi firmę Heinricha Schevena z Düsseldorfu, potem magistrat powierzył mu stanowisko ich kierownika. Z żoną – Marią z domu Hetman (1877-1958) doczekali się czworga dzieci. Najstarsi byli Władysław (1901-1991) i Marta (1902-1973, po mężu Kulczak), potem urodziła się właśnie Cecylia i najmłodsza Leokadia (1909-1995, po mężu Ignasiak).

Rybarczykowie mieszkali w budynku, gdzie dziś mieści się dyrekcja Zakładu Gospodarki Komunalnej. Do dyspozycji mieli 3 pokoje z kuchnią i pomieszczenia gospodarcze na strychu. Teren przy wieży ciśnień – co widać na wielu zdjęciach – był naturalnym miejscem spacerów rodzinnych, a w domu odbyły się wesela córek. Za maszynownią znajdowały się sad i pasieka. Józef Rybarczyk nie tylko był zapalonym pszczelarzem, należał także do Kurkowego Bractwa Strzeleckiego i Towarzystwa „Sokół”, gdzie działał w sekcji kołowników, czyli rowerowej.

Cecylia Rybarczyk (1. z prawej) z rodzicami i rodzeństwem. I komunia Władysława i Marty Rybarczyków, 1912 r.

Edmund Zawadzki (w środku) w Wojsku Polskim, ok. połowy lat 20.

Gniazdo żeńskie Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Szamotułach. W środku siedzi Cecylia Rybarczyk, ok. 1929 r.

Zdjęcie ślubne Cecylii z domu Rybarczyk i Edmunda Zawadzkich. Z lewej strony brat Edmunda – Bolesław, z prawej ojciec Cecylii – Józef Rybarczyk, początek 1933 r.

Cecylia Zawadzka z siostrą Martą Kulczak i jej mężem Stefanem przy wejściu do wieży ciśnień

Cecylia z domu Rybarczyk i Edmund Zawadzki oraz siostry Cecylii z mężami

Józef Rybarczyk z dziećmi i ich współmałżonkami oraz Edmundem Kaniewskim (kierownikiem elektrowni) i jego żoną Marią

Rodzina Rybarczyków. Od lewej Władysław Ignasiak, Maria z domu Hetman Rybarczyk, Cecylia i Edmund Zawadzcy, Leokadia Ignasiak, Marta Kulczak, Józef Rybarczyk

Cecylia i Edmund Zawadzcy z dziećmi: Marianem, Edmundem i Bożeną, 1939 r.

Cecylia i Edmund Zawadzcy z Józefem Rybarczykiem w Poznaniu

Odpis listu świadka śmierci Edmunda Zawadzkiego

Boże Narodzenie 1947 r. Na górze zdjęcia w środku Cecylia Zawadzka, w drugim rządzie pierwsza z lewej, obok dziadka – Bożena, na dole Marian (w środku) i Edmund (z prawej) Zawadzcy

Edmund Zawadzki w czasach szkolnych

Edmund Zawadzki (stoi) na spotkaniu energetyków, 2. poł. lat 70.

Edmund Zawadzki w obozie koncentracyjnym Bergen-Belsen, gdzie zmarł jego ojciec. 2. poł. lat 90.


Uroczystość z okazji 40-lecia pracy Edmunda Zawadzkiego w energetyce, 1998 r.

Edmund Zawadzki zawsze lubił podróżować. Z żoną Agnieszką w Egipcie, 1998 r.

Z delegacją władz Szamotuł na Polskim Cmentarzu Wojskowym w Bredzie (Holandia), 2000 r.

Z delegacją władz Szamotuł i przedstawicieli stowarzyszeń, 2003 r.



Z Janem Strycharzem i reżyserem Zbysławem Kaczmarkiem podczas realizacji filmu Nie tylko Błękitni Rycerze (cykl Zapomniane Historie, TVP 3), 2017 r.

Link do filmu https://poznan.tvp.pl/34771011/10112017


Zdjęcia rodzinne udostępnili Jan Kulczak i Edmund Zawadzki

W sierpniu 1939 r. por. Edmund Zawadzki został zmobilizowany do macierzystego 63 Pułku Piechoty, który w wojnie obronnej Polski wchodził w skład „Armii Pomorze” pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego.

Udało mu się uniknąć niewoli i wrócił do Szamotuł. Zawadzcy – podobnie jak inne polskie rodziny – zostali wysiedleni ze swojego domu, a ich miejsce zajęli Niemcy; Edmundowi Zawadzkiemu odebrano też firmę. Mieszkali najpierw przy Rynku, potem w pokoju z kuchnią przy ul. Kapłańskiej. Ojciec rodziny pracował najpierw jako mechanik na stacji przewozów pocztowych, a później na kolei. Żona zatrudniona była w firmie Grundstücksgesellschaft.

Najpierw Marian Zawadzki, a potem także młodsi Edmund i Bożena uczestniczyli w tajnym nauczaniu. Najpierw przychodziła ich uczyć Wiktoria Babczyńska, przedwojenna nauczycielka Szkoły Powszechnej im. Marii Konopnickiej w Szamotułach, później lekcje prowadził Wacław Pruszkowski. Przed wojną pełnił on funkcję kierownika szkoły w Piotrkówku, a przez niemal cały okres okupacji był współpracownikiem Cecylii Zawadzkiej we wspomnianej już firmie.  

Nadszedł 1944 r. Któregoś dnia na ulicy w Poznaniu Edmunda Zawadzkiego rozpoznał jego dawny podwładny z wojska. Doniósł na niego Niemcom. Twierdził, że kiedy ich jednostka wycofywała się na początku wojny z Bydgoszczy, por. Edmund Zawadzki znęcał się nad Niemcami. Naziści mocno grali propagandowo sprawą tzw. bydgoskiej Krwawej Niedzieli, czyli wydarzeniami, do których doszło 3 września 1939 r. Podczas wycofywania Wojsko Polskie zostało ostrzelane, Polacy uznali, że zrobili to niemieccy dywersanci i bez wyroków zabito podejrzane osoby. W poczuciu silnego zagrożenia ze strony Niemców trudno było uniknąć samosądów i nie wiadomo, czy Edmund Zawadzki w jakikolwiek sposób był w te działania zaangażowany. Został aresztowany. Przesłuchiwano go na Gestapo w Poznaniu, przetrzymywany był w poznańskim Forcie VII.


Dom Żołnierza im. marszałka Józefa Piłsudskiego w Poznaniu, w czasie okupacji siedziba Gestapo. Zdjęcie z 1942 r. (źródło Fotopolska)


Próbując wydostać męża z Fortu VII, Cecylia oddała swoją biżuterię. Obiecano jej, że zostanie uwolniony, w lipcu 1944 r. Edmund został jednak wywieziony do obozu koncentracyjnego w Gross Rosen (obecnie Rogoźnica, województwo dolnośląskie), a w marcu 1945 r. – kiedy od wschodu zbliżał się front – razem z innymi więźniami trafił do obozu w Bergen-Belsen w Dolnej Saksonii. O jego dalszych losach nic nie było wiadomo aż do stycznia 1946 r.

Wtedy to Cecylia Zawadzka otrzymała list od współwięźnia Edmunda – Jana Waśkowiaka, mieszkańca Wschowy. Kiedy dowiedziała się, że przebywał i w Gross Rosen, i w Bergen-Belsen, skontaktowała się z nim. Waśkowiak pod przysięgą – jako świadek – potwierdził śmierć Edmunda Zawadzkiego. Warunki ewakuacji więźniów z Gross Rosen były straszne. Więźniowie zostali zmuszeni do 3-tygodniowego marszu, a potem przez 9 dni byli przewożeni pociągiem. W czasie marszu dostawali tylko kawałek chleba co drugi dzień, cierpieli z powodu braku wody i mrozu. Podczas transportu pociągiem do każdego wagonu strażnicy wrzucili tylko kilka brukwi. Bergen-Belsen było miejscem masowej śmierci skrajnie osłabionych więźniów. Edmund Zawadzki zachorował na tyfus plamisty i zmarł w ostatnich dniach marca1945 r., dwa tygodnie przed wyzwoleniem obozu przez wojska brytyjskie. Jego ciało zostało spalone. Czy wyzwolenie obozu uratowałoby Edmunda Zawadzkiego, nie wiadomo. Więźniowie byli w tak złym stanie, że w ciągu dwóch i pół miesiąca po oswobodzeniu i tak zmarło ich 13 000.


Dawny dom Zawadzkich (adres: Dworcowa 11), poł. lat 50. Dziś w tym miejscu znajduje się przychodnia Medkomplex  (budynek został gruntownie przebudowany i rozbudowany)


Cecylia została sama z trojgiem dzieci. Przez kilka lat prowadziła warsztaty męża, podobnie zresztą jak szwagierka Kazimiera, wdowa po zmarłym w grudniu 1946 r. Bolesławie Zawadzkim. W 1950 r. obie firmy rzemieślnicze zostały odebrane właścicielom i upaństwowione. Dawną firmę Edmunda Zawadzkiego przejął najpierw zakład technicznej obsługi rolnictwa, a następnie umieszczono tam warsztaty Zasadniczej Szkoły Metalowej. Cecylia Zawadzka rozpoczęła pracę jako księgowa w zakładach młynarskich. W 1957 r. sprzedała budynek Powiatowym Związkom Gminnych Spółdzielni „Samopomoc Chłopska”, do końca życia mieszkała z córką Bożeną i jej rodziną w domu przy ul. Powstańców Wielkopolskich.

Obaj synowie: Marian w 1950 r., a Edmund pod koniec 1951 r. zaangażowali się w działalność, którą w czasach stalinowskich określano jako „próbę obalenia przemocą ustroju Państwa Polskiego”.  

W szamotulskim liceum Marian Zawadzki poznał Mieczysława Starostę, ucznia usuniętego wcześniej ze szkoły w Pniewach. Starosta razem ze Zbigniewem Najderkiem i Marianem Zawadzkim przygotowali ulotki, które rozprowadzali w szkole. Jeden z uczniów pokazał je dyrektorowi, a ten zgłosił sprawę na milicję. Chłopcy zostali aresztowani i w pokazowym wyjazdowym procesie Rejonowego Sądu Wojskowego skazani: Starosta na 1,5 roku więzienia, Najderek – na 1 rok, Zawadzki – na 8 miesięcy. Później Mariana Zawadzkiego wysłano do kopalni w Sosnowcu, gdzie odbywał obowiązkową służbę wojskową. W 1958 r.  ukończył szkołę średnią – technikum rolnicze w Szamotułach. Zatrudniony został w spółdzielni produkcyjnej w Buszewku. Był bardzo ambitny, umiał pracować po 16 godzin i stopniowo awansował. Kiedy w 1966 r. spółdzielnię przekształcono w pierwszy. w Polsce Rolniczy Kombinat Spółdzielczy (Buszewko-Dębina), Marian Zawadzki został prezesem zarządu. Był dobrym gospodarzem, jako szef dużo wymagał, ale też jego pracownicy mieli bardzo dobre zarobki. W szczytowym okresie RKS zatrudniał 2,5 tys. osób i prowadził ponad 100 sklepów w całym kraju. Marian Zawadzki w 1989 r. w wyborach do sejmu uzyskał mandat z ramienia PZPR, w kolejnych wyborach już nie startował. Wcześniej trzykrotnie był delegatem na zjazdy partii i przez kilkanaście lat zasiadał w Wojewódzkiej Radzie Narodowej.

Do sprawy z młodości Marian Zawadzki nigdy nie chciał wracać, także po roku 1990. Warto jednak dodać, że jego aresztowanie i skazanie stało się pretekstem do zwolnienia dziadka Józefa Rybarczyka ze stanowiska kierownika szamotulskich wodociągów.


Złote gody Józefa i Marii Rybarczyków, 1950 r. W środku zdjęcia siedzą jubilaci, obok ks. proboszcz Franciszek Forecki. Na górze od prawej Cecylia Zawadzka i syn Edmund, na dole wśród dzieci (trzecia z prawej) – Bożena. W uroczystości rodzinnej nie wziął udziału wnuk Marian Zawadzki, który przebywał wówczas w areszcie.


Młodszy brat Mariana – Edmund często wspomina swój udział w małej organizacji młodzieżowej „Błękitni Rycerze”, wraca pamięcią do aresztowania, jest w stanie wymienić wszystkie cele, w których był przetrzymywany. Miał zaledwie 15 lat, gdy trafił do aresztu Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w piwnicach budynku przy ul. Dzierżyńskiego 10 (dziś Szkoła Muzyczna, 3 Maja 8).

Był uczniem 10 klasy liceum, gdy udział w tajnej organizacji antykomunistycznej zaproponował mu szkolny kolega Józef Urban, pochodzący z rodziny ziemiańskiej spod Wilna, która w 1949 r. zamieszkała w Śmiłowie. Początkowo – od wiosny 1951 r. – członkowie organizacji słuchali audycji z Zachodu i w czasie rozmów w szkolnym środowisku przekazywali wiadomości innym. Po nawiązaniu kontaktu z inną tego typu organizacją w mieście – „Jutrzenką” Jana Strycharza postanowili zintensyfikować działania. Na początek chcieli wydawać i kolportować ulotki. Chłopcy kupili papier, farbę i matryce, a następnie na powielaczu własnej konstrukcji odbili 400 ulotek. Edmund Zawadzki brał udział w ich przygotowaniu, a następnie część przekazał członkom „Jutrzenki”, którzy 15 i 16 lutego 1952 r. rozrzucili je w mieście. Urząd Bezpieczeństwa natychmiast przystąpił do działania. Ponieważ od tzw. kontaktu poufnego w szkole dowiedziano się, że to Urban pytał kolegów o powielacz, zaczęto go śledzić. W niedzielę przed południem, 17 lutego, Józef Urban, Andrzej Sielecki i Edmund Zawadzki zaczęli rozrzucać ulotki na Dworcowej i Wojska Polskiego – wówczas to były ulice Generalissimusa Stalina i Bohaterów Stalingradu. Najpierw zatrzymany został Józef Urban. Edmundowi Zawadzkiemu udało się – w umówionym miejscu przy cmentarzu – przekazać tę informację Janowi Strycharzowi, wyrzucił resztę ulotek, które miał przy sobie, na schodach domu czekali już jednak na niego UB-owcy.  

Jak można było traktować takich 15-16-latków? Nie lepiej niż dorosłych! W czasie przesłuchań świecono im lampą w oczy, wykopywano stołek, aby przewrócili się nagle na podłogę, bito po głowie, ale tak, żeby nie było to widoczne. Obrzucano ich wyzwiskami, próbowano zastraszyć. Sprawę prowadził ppor. Józef Buczek. Po 3-miesięcznym śledztwie Edmund czekał na rozprawę w więzieniu na Młyńskiej w Poznaniu, a po rozprawie przeniesiono go na oddział VIII.

18 czerwca 1952 r. Wojskowy Sąd Rejonowy na rozprawie w Poznaniu skazał „Błękitnych Rycerzy”: Józefa Urbana na 3 lata więzienia, Alojzego Starostę i Stefana Antkowiaka – na 2 lata, Edmunda Zawadzkiego – na 1,5 roku i Andrzeja Sieleckiego – na rok. Z więzienia wyszli wcześniej – po amnestii w grudniu 1952 r.


Wpis w kronice szkolnej z 1950 r. dotyczył wcześniejszej organizacji młodzieżowej („Jutrzenka”), „Błękitni Rycerze” traktowani i oceniani byli jednak tak samo.


W obu sytuacjach: gdy do więzienia trafił Marian, a potem Edmund, Cecylia Zawadzka była niesamowicie dzielna. Z uporem dążyła do tego, aby przynależność do nielegalnych organizacji nie zniszczyła przyszłości synów. Kiedy Edmund odzyskał wolność, starała się, aby umożliwiono mu dalszą edukację w technikum elektromechanicznym w Poznaniu. Dyrektor szkoły chciał mieć zgodę na przyjęcie takiego „niepokornego” ucznia z samej Warszawy. Cecylii Zawadzkiej w styczniu 1953 r. udało się dostać w tej sprawie do kancelarii prezydenta Bolesława Bieruta. Stamtąd skierowano ją z synem do Centralnego Urzędu Szkolnictwa Zawodowego, gdzie po długim wypytywaniu wydano upragnioną zgodę.  

Po ukończeniu szkoły w 1956 r. Edmund Zawadzki przez dwa lata pracował w biurze projektów w Szczecinie, a potem wrócił do rodzinnego miasta. Czasy były już inne i do pracy przyjął go Edmund Kaniewski – jeszcze przedwojenny kierownik szamotulskiej elektrowni, przyjaciel dziadka Józefa Rybarczyka i ojca Edmunda. Do 1975 r. pracował na różnych stanowiskach, od 1975 r. – aż do przejścia na emeryturę w końcu 2002 r. – był dyrektorem, w trakcie pracy ukończył studia na Politechnice Poznańskiej. Wspomina, że czas jego pracy zawodowej był okresem wielkich zmian w polskiej energetyce. Kiedy zaczynał pracę w 1958 r., podstawowym środkiem lokomocji monterów był rower. Lata 50. do 70. były okresem bardzo intensywnej elektryfikacji, niemal codziennie odbywały się jakieś odbiory techniczne. Edmund Zawadzki podkreśla, że jego praca była doceniana. Za zasługi zawodowe otrzymał Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, wręczony mu przez ministra podczas centralnej akademii energetycznej w Bełchatowie.  

Przez wiele lat Edmund Zawadzki działał też społecznie: od 1982 r. do 1989 był przewodniczącym miejsko-gminnej rady Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, przez kilka lat sprawował funkcję prezesa Fundacji Niemiecko-Polskiej „Nadzieja”. Przez dwie kadencje był radnym, w latach 1994-98 pełnił funkcję przewodniczącego komisji prawa i porządku publicznego, a w latach 1998-2002 wchodził w skład Zarządu Gminy. Były to czasy, gdy burmistrzem Szamotuł był Roman Handschuh. Edmund Zawadzki jest dumny z inwestycji, które powstały wówczas w Szamotułach: gazyfikacji miasta, pływalni i al. Jana Pawła II.


Barbara z domu Kabot i Edmund Zawadzcy, 1959 r.


Wszystkie dzieci Cecylii i Edmunda Zawadzkich zawarły związki małżeńskie w odstępie kilku miesięcy 1959 r. Marian ożenił się z Bogumiłą z domu Brust, z zawodu bibliotekarką. Edmund poślubił Barbarę z domu Kabot (1936-1996), żona pracowała jako księgowa. Mieli dwie córki: Ludmiłę i Beatę. Po śmierci Barbary Edmund ożenił się ponownie z Agnieszką Zwierzyk. Dwóch córek: Lidii i Darii doczekali się Bożena i Zenon Pohlowie. Bożena Pohl pracowała jako technik budownictwa w Zakładzie Gospodarki Komunalnej i Rejonie Dróg. Zenon Pohl (1931-1993), z zawodu nauczyciel, wydał kilka tomików poetyckich. Głównym tematem jego wierszy były rodzinne Szamotuły.  

Choć potomków Edmunda i Cecylii Zawadzkich jest kilkunastu i rośnie już pokolenie praprawnuków, nazwisko tej gałęzi rodu nie przetrwa.  

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 30.06.2021

Edmund Zawadzki – Wspomnienia rodzinne2025-01-03T11:09:37+01:00

Ireny Kuczyńskiej wspomnienie o ojcu

Irena Kuczyńska o Ojcu

Tekst o Tacie powstał z okruchów wspomnień i odruchu serca

W tym roku mija 13. rocznica śmierci mojego Taty. Gdyby żył, miałby 110 lat. Może w jego losach odnajdziecie skrawki losów Waszych Ojców, Dziadków i Pradziadków?

Zdawało mi się, że będzie żył zawsze. Kiedy 30 czerwca 2008 roku moja siostra Ela zadzwoniła z wiadomością, że „Nasz tata odchodzi”, na początku nie rozumiałam i pytałam: dokąd odchodzi? Bo nic nie zapowiadało, że to już. Tata po prostu zgasł. Jego serce przestało bić. Odszedł z tego świata we własnym łóżku, w którym spał z żoną Ireną – naszą Mamą, prawie 60 lat.

Przeżył życie długie, pracowite i niełatwe. Urodził się (jeszcze pod zaborem pruskim) 12 sierpnia 1911 roku w Oberhausen, dokąd wyjechali z Wielkopolski do pracy jego rodzice a moi dziadkowie: Anna Brzozowska z Dalewa (pow. gostyński) i Michał Leśny z Wolkowa koło Śmigla. Tam się poznali i wzięli ślub.

Dwa lata później urodziła się taty siostra Wanda, a w 1914 wybuchła I wojna światowa. Ojciec taty został powołany do armii pruskiej i w 1917 roku został ranny, prawdopodobnie pod Verdun. Trafił do szpitala w Opolu. W tej sytuacji babcia z dziećmi przeniosła się bliżej Opola, pod Lubliniec, gdzie mieszkali krewni dziadka. Tu przyjechał ojciec taty ze szpitala. Tu urodził się brat Edmund.

W zapiskach, które tata po sobie pozostawił, czytam, że w końcówce wojny brakowało chleba i opału. W czasie kampanii cukrowej chodziło się na pole i zbierało buraki, z których gotowało się syrop.

Stąd dziadkowie z dziećmi przenieśli się do Strzelina, który po powstaniu II Rzeczpospolitej Polskiej, był w granicach państwa niemieckiego. W roku 1922, jak pisze tata, ,,przez zieloną granicę przechodzili do Polski”. Celnicy ulitowali się, bo dzieci były małe i żal im ich było.

Zamieszkali w rodzinnym domu babci w Dalewie, a potem – jak pisze tata – wyruszyli szukać swojego miejsca na ziemi. Dziadek zajmował się handlem węglem, zbożem, lnem.

Kiedy Michał miał 14 lat, jego rodzice osiedli na dzierżawie koło Międzychodu, gdzie akurat niszczyła drzewa sówka choinówka. Ponieważ szkołę już skończył, częściowo w Niemczech, a częściowo w Polsce, zaczął pracować przy wyrębie lasu. W latach 1933 – 35 służył w wojsku w 58 Pułku Piechoty w Poznaniu. Rok później był na ćwiczeniach wojskowych w 69 Pułku Piechoty w Gnieźnie.

W 1935 roku rodzina przeniosła się do Binina koło Ostroroga, gdzie ojciec taty prowadził wymianę mąki, skupował zboże, rozprowadzał węgiel i nawozy sztuczne. Syn mu pomagał. Jeździł do młynów w Nojewie, w Szamotułach.



W sierpniu 1939 roku był po raz kolejny na ćwiczeniach w Biedrusku pod Poznaniem. 24 sierpnia wrócił do domu, a 29 sierpnia został zmobilizowany do 69 Pułku Piechoty w Gnieźnie. „Tu nas ubrali i ruszyliśmy pieszo do Konina. To był pierwszy chrzest bojowy. Przeszliśmy do Piątku, Łowicza i Łęczycy” – pisze Michał Leśny w swoich wspomnieniach. „19 września, przechodziliśmy Bzurę po pas w wodzie na drugą stronę w Lasy Kampinoskie. Wszystko skończyło się nad torem kolejowym w Szymanowie” – czytamy we wspomnieniach. Potem tata opowiadał, że w Szymanowie w lesie, kiedy już czuli klęskę, wykopał łopatką dołek i zakopał dokumenty. Był ranny, miał ślad po kuli w plecach, ale o tym nie mówił.

Spod Szymanowa zostali zabrani przez Niemców jako jeńcy wojenni i zaprowadzeni do warsztatów kolejowych w Pruszkowie. Nazajutrz maszerowali do Żyrardowa, gdzie na ogrodzonym placu, pod gołym niebem, żyli do 29 września. „Za dach służyła brona” – pisze tata we wspomnieniach. 29 września, w św. Michała, zapakowali jeńców do wagonów kolejowych i powieźli pod Kolonię na zachodzie Niemiec. W halach wystawowych spali kilka dni, po czym ,,30 niewolników pojechało do Herren do cukrowni albo do bambrów”.

W styczniu 1940 roku polskich jeńców przewieziono do lagru w pobliżu granicy z Holandią, „gdzie nam zabrali trzewiki, wojskowe ubrania, gdzie nas odwszawili, ubrali w holenderskie dyby”. Stąd dziewięciu mężczyzn garbaty Franz Braun zabrał do gospodarstwa Fritza w Kauswailer – Esshweiler. Tata wspomina, że z nim przez całą wojnę u Fritza pracowali: Orlik, Siepa, Wachowski, Bak, Jaryga, Ring, Gmerek i Pawlik.


Takie zdjęcie przysłał rodzicom w 1940 roku z Niemiec z niewoli


Tak szczegółowo opisuję ten czas młodości mojego ojca, bo zostawił zapiski. Wiem, że życie na 600-hektarowym gospodarstwie u Fritza i Guduli było znośne. Właściciel ich nie prześladował, ale pracowali ciężko. Potem po wojnie trwała korespondencja pomiędzy tatą a synem bauera, u którego w wojnę pracował. W latach 80. nawet Franz tatę odwiedził w Ostrorogu.

Kiedy w grudniu 1941 roku brat taty Edmund zmarł (po operacji wyrostka robaczkowego) w Jędrzejowie, dokąd wysiedlono dziadków, prawdopodobnie za to, że ojciec taty należał do ,,Sokoła”, Michał jechał na pogrzeb brata. Nie zdążył. Ale mógł potem pocieszyć swoją mamę, dla której stał się całym światem.

W 1946 roku, po pobycie w obozie przejściowym na terenie Niemiec, Michał wrócił do Ostroroga, gdzie jego rodzice a moi dziadkowie, już zdążyli założyć niewielką restaurację.

Na początku Michał pomagał rodzicom. Rzucił się też od razu w wir życia towarzyskiego w Ostrorogu, gdzie zaraz po wojnie odrodził się amatorski zespół teatralny, chóry jeden świecki, drugi kościelny. Tu poznał moją mamę Irenę Ratajczakównę, o której pisałam z okazji Dnia Matki (http://regionszamotulski.pl/irena-kuczynska-o-mamie/). Występowali razem w zespole teatralnym, śpiewali w obu chórach, a 25 października 1948 roku się pobrali.


Chór św. Cecylii w Ostrorogu: pierwszy z lewej Michał Leśny, najniższa od lewej Irena z Ratajczaków Leśna – moi rodzice

Zespół teatralny – drugi od prawej stoi Michał Leśny – mój tata


Jako najstarsza z pięciorga dzieci Ireny i Michała, pamiętam tatę najmłodszego. Kiedy ja się urodziłam, miał 37 lat, ale nawet przez moment nie zazdrościłam koleżankom, które miały młodszych ojców. Bo mój ojciec był najlepszym, jakiego można było sobie wymarzyć w latach 50. czy 60., na które przypadło moje dzieciństwo. Oddany rodzinie bez reszty, wciąż modernizował dom dziadków, w którym po ślubie z mamą zamieszkali.

Umiał zrobić wszystko, za co się wziął. To on budował zabudowania gospodarcze, montował centralne ogrzewanie, wodociąg, kopał łazienkę w piwnicy, uprawiał ogród, pole, do tego pracował w Państwowym Ośrodku Maszynowym w Ostrorogu jako kierownik stolarni. Zrobił papiery najpierw czeladnicze, potem mistrzowskie.

Mam w oczach obraz taty, który po godzinie 14.45, po skończonej pracy w POM-ie, idzie z rowerem od strony firmy i ma na nim worek z trocinami, którymi paliło się latem w letniej kuchni, a w zimie w piecu od centralnego ogrzewania podpalało się nimi. Tata zawsze pachniał trocinami. Tak mi się zdawało.

Chciało mu się chodzić na spacery, robić dla nas zabawki – domki dla lalek, wózki dla lalek, wozy dla brata, a wieczorami prząść wełnę z barana, który chodził po zagrodzie. A potem razem z mamą dziergać dla nas swetry.


Rok 1959. Od lewej – Teresa (Dziunia), Irka (od I Komunii Św.), mama, tata, Kazik u mamy na kolanach Fredka, u taty Elka


Zawsze w niedzielę, po powrocie z kościoła, wychodził z nami do ogrodu, gdzie oglądaliśmy to, co aktualnie wyrosło czy dojrzało. Zawsze czekałam na te wspólne wyjścia. Kupował książki, czasopisma, zawsze po obiedzie czytał „Gazetę Poznańską”, która w naszym domu była prenumerowana od początku. Potem był dumny, że w niej pracuję. Czytał „Poznaj świat” i „Poznaj swój kraj”, „Horyzonty Techniki” i nas tym czytaniem zarażał. I zachęcał do nauki. Nie żałował pieniędzy na dzieci i ich rozwój.

Kiedyś nawet pojechał ze mną na konkurs recytatorski do Czarnkowa, bo nauczycielka nie mogła. Jaki był ze mnie dumny, kiedy dostałam na konkursie wyróżnienie. A ja byłam dumna z takiego taty. Był przystojny, ładnie ubrany i umiał z każdym rozmawiać.
Tata był wielkim społecznikiem i to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Kiedy trzeba było zrobić nową gwiazdę do żłóbka w kościele, on był pierwszy.

Kiedy chodziliśmy do szkoły, zawsze był w komitecie rodzicielskim (on albo mama) i zawsze wspierał szkołę, kiedy było trzeba. Nigdy nie żałował swojego czasu, pracy a nawet pieniędzy dla innych.


Pierwszy z prawej  z klarnetem Michał Leśny

Z lewej w okularach


I grał. Na wszystkim. Kiedy byliśmy mali, miał zespół, który grał na zabawach. Tata grał na akordeonie, na skrzypcach i na klarnecie. W domu grał kolędy na skrzypcach. Ten talent do grania na wszystkim odziedziczył po tacie brat.

I ten klarnet pozostał najdłużej. Miał prawie 80 lat, kiedy w ostrorogskiej orkiestrze dętej grał na klarnecie w Boże Ciało na procesji, 1 maja w pochodzie oraz na innych imprezach i uroczystościach. Do partii nigdy nie należał. Miał charakter.

W latach 80., kiedy wikariuszem w Ostrorogu był ksiądz Tomasz Maćkowiak, mój tata był w komitecie budowy kaplicy na cmentarzu parafialnym. Pracował tam społecznie. I rozliczał pracę innych. Pozostały notatki z rozpiską roboczogodzin.

Mama do dziś wspomina, jak pod wieczór szła na cmentarz po tatę, a on siedział na dachu kaplicy i montował dzwoneczek. Był sam. Wszyscy już się rozeszli. I przestraszyła się. W końcu był już starszym człowiekiem.

Kiedy kaplicę święcono w 1992 roku, w Ostrorogu gościł biskup pomocniczy Archidiecezji Poznańskiej Stanisław Napierała. To on, dziękując mojemu tacie za pracę przy budowie kaplicy, mówił, że jutro wyjeżdża do Kalisza, gdzie obejmie urząd ordynariusza nowej diecezji kaliskiej.


Kaplica, której jednym z budowniczych, był mój tata


Mój tata był strażakiem, co prawda wspierającym i wspomagającym. Nie było imprezy strażackiej bez Michała Leśnego. Kiedy był już staruszkiem, odbierał w Urzędzie Wojewódzkim w Poznaniu dyplom honorowy dla najstarszego strażaka w Wielkopolsce.

Swoją pracowitość tata przekazał nam w genach. Nigdy nie siedział bezczynnie, zawsze coś robił, nawet wypoczywał czynnie, najczęściej z nami na spacerze albo nad jeziorem. Zawsze z mamą jeździli na wycieczki czy to z taty pracy, czy potem z parafii.

Będąc na emeryturze, pomagał w pracach gospodarskich najbliższym krewnym. Mając 73 lata, był z mamą i z siostrą Elżbietą w Tatrach. Spisywał wspomnienia z tego wyjazdu.

Odkąd pamiętam, tata pisał dziennik. Ot, takie zapiski: „Pogoda ładna, albo pada deszcz. Posadziliśmy w ogródku marchew i buraczki. Irka dzisiaj przyjechała. Zrobiliśmy dach na kaplicy”. Potem, rok do roku porównywał pogodę, zasiewy i wydarzenia rodzinne. Został po tacie stos kalendarzy.

A potem dzieci wyfrunęły z gniazda. Troje skończyło wyższe studia, dwie siostry mają średnie wykształcenie. Przyszły wnuki i chrzciny, pierwsze komunie, przyjazdy do babci i dziadka na wakacje. I absolutoria wnucząt. Cała dziesiątka ukończyła studia wyższe.

Świętowaliśmy jubileusze naszych rodziców, 45. rocznica ślubu, złote gody i 55. rocznica z dziećmi, wnukami i prawnukami. 90. urodziny taty były bardzo uroczyste. Ale na każde kolejne przyjeżdżaliśmy.


Złote gody 1998. W drodze do kościoła. Mama zmarła w listopadzie 2020 r.


Kiedy w latach 90. życie spłatało mi figla, znów zbliżyłam się do rodziców. Tata nigdy nie pytał, dlaczego przyjeżdżam do domu sama. Ale wszystko rozumiał. Zawsze odprowadzali mnie z mamą na rynek na przystanek autobusowy. Potem szli tylko do połowy drogi i stali i kiwali na pożegnanie.

Potem już tylko mama szła, a tato stał pod orzechem i czekał, aż mama wróci. A potem już chodziłam sama, a oni mi kiwali na pożegnanie. Wtedy jeszcze tata wychodził na ogród, gdzie siedział na specjalnie zrobionej stabilnej ławeczce. Potem już tylko na podwórko wychodził.

Często odwiedzała wujaszka Agnieszka – córka mojego kuzyna Mariana, który mieszka naprzeciwko. Wspierała rodziców siostra Elżbieta, która z nimi zamieszkała.

Aż przestał wychodzić z domu. Wiernie towarzyszyła mu nasza mama. Pamiętała o lekarstwach, o diecie, o rozmowach z mężem. A on ją szanował. Przytulony do niej, spokojnie przeszedł 30 czerwca 2008 roku na drugą stronę tęczy. Na pewno był szczęśliwy.

Pogrzeb miał piękny. Żegnała go bliższa i dalsza rodzina, sąsiedzi, znajomi, a nawet burmistrz miasta i gminy Ostroróg. Był najstarszym mieszkańcem miasteczka. Żegnaliśmy go w kaplicy, którą budował. Przy ołtarzu stanęło ośmiu księży zaprzyjaźnionych z rodziną.

Nieśli go do grobu strażacy. Spoczął z rodzicami i bratem na ostrorogskim cmentarzu. A ja, ilekroć jestem w Ostrorogu, zawsze idę na cmentarz, żeby mu szepnąć: Śpij, mój kochany Michałku. Aniołki na grobie ustawiła mu najmłodsza córka Fredka.

23.06.2021 r.


Szamotuły, 23.06.2021

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka  http://irenakuczynska.pl/

Ireny Kuczyńskiej wspomnienie o ojcu2025-01-03T11:10:41+01:00

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa

Prot Mielęcki (ur. 1869) i jego żona Maria z Niegolewskich (ur. 1873) zamieszkali w Buszewie (gmina Pniewy) w 1910 r. Mielęccy herbu Ciołek to szlachta, której najwcześniejsi znani z genealogii przodkowie żyli w XV w. Tego samego herbu byli – między innymi – Poniatowscy (np. gen. książę Józef i król Stanisław August), Żeleńscy (np. Władysław – kompozytor i Tadeusz – pisarz) czy Maciejowscy (np. prymas Bernard i biskup Samuel). Bezpośredni przodkowie Prota mieli majątki w Wielkopolsce i na Kujawach.

Umieli walczyć i pracować. Patriotyczne korzenie

Dziad Prota Mielęckiego, Piotr Prot Mielęcki (1792-1867), jak wielu synów wielkopolskiej szlachty wstąpił do armii napoleońskiej (w stopniu kapitana), a w powstaniu listopadowym – jako major – walczył w Pułku Jazdy Poznańskiej, m.in. w bitwie pod Grochowem. Ożenił się dopiero po upadku powstania. Razem z żoną, Wandą z Sokołowskich, doczekali się czterech synów i trzech córek. Ojcem późniejszego właściciela Buszewa był Seweryn (1837-1901). Rok starszy od niego brat Kazimierz (1836-1863) jako jeden z pierwszych ziemian przyłączył się do powstania styczniowego, kierował jednym z oddziałów i przez pewien czas sprawował funkcję naczelnika sił zbrojnych województwa mazowieckiego.


Kazimierz Mielęcki i Stanisław Błociszewski. Źródło: domena publiczna


Piotr Prot Mielęcki początkowo był właścicielem majątku w Karnej (ówczesny powiat babimojski, obecnie wolsztyński), gdzie – między innymi – prowadził dużą owczarnię. Później kupił majątek Otusz i Niepruszewo (koło Buku). Około połowy lat 40. XIX w. Mielęccy opuścili Wielkopolskę i przenieśli się w okolice Brześcia Kujawskiego, czyli do ówczesnego Królestwa Kongresowego (zabór rosyjski). Jeszcze przed powstaniem styczniowym Piotr Prot i jego najstarsi synowie działali w Towarzystwie Rolniczym w Królestwie Polskim.

W działalność patriotyczną mocno zaangażowana była też rodzina Błociszewskich herbu Ostoja, z którymi Mielęccy związali się poprzez małżeństwo Seweryna z Marią (ok. 1839-1929), córką Antoniego Błociszewskiego, właściciela majątku w Przecławiu (powiat szamotulski). Antoni walczył w powstaniu listopadowym, ważną rolę podczas polskich zrywów niepodległościowych odegrał jego brat Stanisław, który walczył nie tylko w powstaniu 1830-31 (odznaczony został wówczas złotym krzyżem Virtuti Militari), ale także był instruktorem oddziałów powstańczych w 1848 r., a w 1863 r. zajmował się formowaniem oddziałów ochotniczych, zbieraniem broni i funduszów dla powstania. Po każdym z powstań był więziony przez władze pruskie, w sumie w więzieniu spędził kilka lat, mocno ucierpiał też jego majątek. W powstaniu styczniowym walczyło dwóch synów Antoniego – braci Marii z Błociszewskich Mielęckich. Młodszy z nich, zaledwie 20-letni Stanisław, poległ w bitwie pod Ignacewem i został pochowany we wspólnej mogile powstańców (por. http://regionszamotulski.pl/witold-turno-mscislaw-zoltowski-i-stanislaw-blociszewski-%e2%88%92-bohaterowie-bitwy-pod-ignacewem-1863/).

Prot Mielelęcki, syn wspomnianych już Seweryna i Marii z Błociszewskich, przyszedł na świat w 1869  r. w Górce (powiat obornicki, niedaleko położonego obecnie w powiecie szamotulskim Baborowa i Lulinka). W 1898 r. poślubił on Marię z Niegolewskich – córkę Zygmunta, ordynata Niegolewa, a wnuczkę słynnego pułkownika Andrzeja Niegolewskiego (1787-1857). Ślub odbył się w pałacowej kaplicy.


Pałac w Niegolewie w 1911 r. W latach 1895-1896 zbudował go Zygmunt Niegolewski – ojciec Marii Mielęckiej. Na dole po lewej Andrzej Niegolewski – dziad Marii, bohater czasów napoleońskich, po prawej Władysław Niegolewski – jej stryj. Źródło: Polona


Urodzony w Bytyniu w powiecie szamotulskim Andrzej Niegolewski był nie tylko bohaterem wojen napoleońskich, który za szarżę pod Somosierrą w 1807 r. Legię Honorową otrzymał od samego Napoleona, i dowódcą jazdy sandomierskiej w powstaniu listopadowym. Duże zasługi miał też  w działalności społeczno-politycznej, przede wszystkim jako długoletni poseł na sejm prowincjonalny Wielkiego Księstwa Poznańskiego walczący z dyskryminacją języka polskiego w życiu publicznym. Drogą wytyczoną przez ojca poszedł jego najstarszy syn Władysław – powstaniec, prawnik, poseł, działacz kulturalny i naukowy.

Najmłodszy syn pułkownika Andrzeja Niegolewskiego, wspomniany już Zygmunt, również wspierał powstanie styczniowe, przede wszystkim jednak należał do grona ziemian działających na rzecz postępu w rolnictwie. Chodziło tu o więcej niż podniesienie poziomu własnej majętności – Zygmunt Niegolewski dążył do tego, żeby polscy ziemianie radzili sobie lepiej w zderzeniu z polityką germanizacyjną.


Litografia z XIX w. Źródło: „Tygodnik Ilustrowany” 1860, nr 55



Prot i Maria Mielęccy w Buszewie

W drugiej połowie XIX w. i w 1. dekadzie XX w. właściciele majątku Buszewo wielokrotnie się zmieniali. W 1880 r. należał on do hrabiego Adolfa Bonifacego Bnińskiego, który wykupił go z rąk niemieckich. Bniński na co dzień mieszkał w Gułtowach, być może w Buszewie mieszkał wówczas jego syn Karol, który w połowie lat 90. XIX w., już po śmierci ojca, sprzedał je Stanisławowi i Marii Ponińskim. W 1900 r. przebudowy dworu dokonał Henryk Wysocki z Szamotuł. Krótko potem majątek buszewski trafił – znów na kilka lat – w ręce Janusza Dąbskiego, który w 1909 r. odsprzedał go Protowi Mielęckiemu.

To Mielęccy dokonali kolejnej przebudowy dworu. Leonard Durczykiewicz, który w 1911 r. odwiedził Buszewo z aparatem fotograficznym, tak napisał w swojej książce dotyczącej polskich dworów w Wielkopolsce: „Do stanu dzisiejszego przyprowadził go obecny właściciel według planów architekta M. Powidzkiego z Poznania, dodając obszerną werandę, z której roztaczają się prześliczne widoki na przyległe do parku jeziora”. Warto dodać, że Mieczysław Powidzki niemal w tym samym czasie dla rodziny Raczyńskich z Rogalina zaprojektował budynek przeznaczony na galerię malarstwa.


Dwór w Buszewie. Źródło: Leonard Durczykiewicz, Dwory polskie w Wielkim Księstwie Poznańskim, Poznań 1912. Na dole z lewej: zwieńczenia dachu dworu, widoczny wiatrowskaz, zdjęcie Jerzy Walkowiak. Z prawej: herby na fasadzie dworu – Mielęckich (Ciołek) i Niegolewskich (Grzymała), zdjęcie Andrzej Bednarski.


Dwór w Buszewie to parterowy budynek z dachem mansardowym i poddaszem użytkowym, zbudowany na planie prostokąta, z wieżą usytuowaną na jego krótszym boku. W powiecie szamotulskim bardzo podobną wieżę ze stożkowym dachem ma powstały w 1877 r. pałac Kwileckich w Oporowie zaprojektowany przez wybitnego ówczesnego architekta Zygmunta Gorgolewskiego (por. http://regionszamotulski.pl/palac-w-oporowie/). Na wiatrowskazie umieszczonym na wieży w Buszewie widnieje napis: „1864”, zwykle uznaje się tę datę za czas powstania tego konkretnego budynku, jakiś dwór istniał jednak w tym miejscu znacznie wcześniej. Przekazywana z pokolenia na pokolenie opowieść mówi, że nocował tam Napoleon. Przed przebudową, której dokonali Mielęccy, wcześniejsze zmiany przeprowadzono w 1900 r. Wykonawcą była wówczas znana szamotulska firma Henryka Wysockiego.

Cykl obrazów do pałacu w Buszewie namalował dla Mielęckich znany malarz Michał Gorstkin-Wywiórski (1861-1926) – autor wielu pejzaży, prac o tematyce religijnej i marynistycznej, który przy kilku projektach współpracował z Wojciechem Kossakiem i Julianem Fałatem. Wywiórski, podobnie jak dwaj wspomniani malarze, swoje prace tworzył także dla Mycielskich z Gałowa.


Pałac w Zajączkowie przebudowany w 1910 r. przez Urbanowskich, w zwieńczeniu herb rodziny (Prus). Zdjęcie z okresu międzywojennego, źródło: Fotopolska


W tym samym czasie, gdy Mielęccy kupili Buszewo, do odległego zaledwie około 5 km Zajączkowa przenieśli się Urbanowscy. Była to bliska rodzina, gdyż siostra Maria Mielęcka i Anna Urbanowska, żona Witolda, były siostrami. To Urbanowscy przebudowali i unowocześnili dawny pałac Żółtowskich w Zajączkowie, z tamtych czasów pochodzi fasada budynku z trójkątnym zwieńczeniem i herbem rodziny. Nie mieszkali tam długo, już bowiem po 1920 r. majątek sprzedano.

W skład majątku Buszewo w dwudziestoleciu międzywojennym (dane z 1926 r.) wchodziły 364 ha, w tym 312 ha ziemi uprawnej, 20 ha łąk i pastwisk, 3 ha lasów, 7 ha nieużytków (w tym podwórza i drogi) i 20 ha wód. Do Mielęckich należała też gorzelnia. W stosunku do innych majątków w powiecie szamotulskim Buszewo pod względem wielkości było majątkiem poniżej średniej, podobnie wyglądała kwesta osiąganych dochodów.

Prot i Maria Mielęccy wyróżniali się jednak, jeśli chodzi o działalność społeczną. Różnorodność funkcji pełnionych przez Prota ukazują zamieszczone w prasie poznańskiej i szamotulskiej nekrologi. Od połowy lat 20. był prezesem Powiatowego Koła Ziemian; funkcję tę objął po hrabim Michale Mycielskim z Gałowa. Należał do rad nadzorczych Banku Poznańskiego Ziemstwa Kredytowego – najważniejszej polskiej instytucji gospodarczej w czasach zaborów i Towarzystwa Wzajemnych Ubezpieczeń „Snop”. W Szamotułach działał w instytucjach wspierających rozwój gospodarki rolnej: był jednym z założycieli i długoletnim członkiem rady nadzorczej spółdzielni „Rolnik” (powstałej w 1905 r.), w Cukrowni „Szamotuły” od 1907 r. zasiadał w radzie nadzorczej (przez kilka lat pełnił funkcję jej prezesa), a od 1926 r. wchodził w skład zarządu przedsiębiorstwa. Działalność gospodarcza Prota Mielęckiego była też związana z przemysłem spirytusowym. Należał do grona członków założycieli powstałej w 1920 r. Spółki Akcyjnej „Akwawit” Rektyfikacja Spirytusu (członek rady nadzorczej, a następnie komisji rewizyjnej) oraz Poznańskiej Spółki Okowicianej (członek rady nadzorczej).


W dniu polowania w Kobylnikach koło Kościana, 1911. Stoją od lewej: Mieczysław Niemojowski, Prot Mielęcki, Jan Niemojowski, Maryla Kwilecka, Adam Żółtowski, NN, Zula Kwilecka, Dobiesław Kwilecki, siedzi Jerzy Niemojowski. Źródło: Andrzej Kwilecki, Ziemiaństwo wielkopolskie, Warszawa 1998.


Maria z Niegolewskich Mielęcka była jedną z najaktywniejszych społecznie kobiet w regionie szamotulskim. Zestawiać ją można z Jadwigą z Lubomirskich Kwilecką z Dobrojewa (1876-1930) i o pokolenie młodszą Zofią z Karskich Mycielską z Gałowa (1898-1978) (por. http://regionszamotulski.pl/zofia-i-michal-mycielscy-wiara-ojczyzna-i-konie/). Wielką rolę odegrała w dziejach pniewskiego koła Polskiego Czerwonego Krzyża, które powstało w momencie wybuchu powstania wielkopolskiego. Maria Mielęcka kierowała nim od lutego 1919 r. – w sumie kilkanaście lat. Pierwsze dwa lata istnienia koła były czasem niezwykle intensywnych działań: założono szpital dla rannych w powstaniu, prowadzono zbiórki darów dla powstańców, zorganizowano kuchnię dla powstańców udających się na front i uchodźców ze strefy przyfrontowej, w czasie wojny polsko-bolszewickiej opiekowano się grupą blisko 100 dzieci przywiezionych z terenów frontu, troszczono się o inwalidów, wdowy, sieroty i weteranów powstania styczniowego. Jako przewodnicząca stowarzyszenia św. Wincentego à Paulo, działającego przy miejscowej parafii, zajmowała się wspieraniem najuboższych. Z jej inicjatywy w Pniewach powstała także miejska ochronka.

Maria Mielęcka utrzymywała bliskie relacje z s. Urszulą Ledóchowską, późniejszą świętą. Pomagała jej w 1920 r. w czasie, gdy w Pniewach kupowała nieruchomości, w których potem umieszczono Zakład św. Olafa: dom dziecka, szkołę gospodarczą i wspólnotę sióstr. Mielęcka służyła radą i wsparciem siostrom z nowo utworzonego Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, a jej współpracownice z Polskiego Czerwonego Krzyża pomagały siostrom i przywiezionym przez nie dzieciom zagospodarować się w nowym miejscu. Podobnie było, gdy w 1922 r. urszulanki przejęły dwór w pobliskim Otorowie.


Na górze: Prot i Maria z Niegolewskich Mielęccy z synem Zygmuntem, ok. 1925 r. Zdjęcie – własność rodziny Mielęckich. Na dole z lewej: Wanda z Wężyków Niegolewska – patronka Towarzystwa Włościanek Wielkopolskich, zdjęcie – własność rodziny Niegolewskich. Z prawej: św. Urszula Ledóchowska, z archiwum Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego.


Maria Mielęcka niezwykle aktywnie działała na rzecz kobiet. W Towarzystwie Ziemianek Wielkopolskich przez kilka lat pełniła funkcję wiceprzewodniczącej koła powiatu szamotulskiego. Najwięcej energii poświęciła pracy przy tworzeniu i rozwoju kół Towarzystwa Włościanek, w którym przez ponad dziesięć lat była wicepatronką (czyli przewodniczącą okręgu – powiatu). Blisko współpracowała wówczas ze swoją bratową – żoną Stanisława, Wandą z Wężyków Niegolewską, która pełniła funkcję prezeski  Towarzystwa Włościanek Wielkopolskich (była patronką organizacji).

Kółka włościanek miały podobne cele jak kółka rolnicze, które zrzeszały mężczyzn. Ich zasadniczym celem była edukacja dotycząca różnych dziedzin gospodarowania kobiet na wsi, ale nie tylko. Organizowane były kursy gotowania, dietetyki, higieny, robót ręcznych, odbywały się wykłady i wycieczki o charakterze edukacyjnym. Namawiano kobiety do zakładania przydomowych ogródków i uczono ich prowadzenia. Przy niektórych kółkach powstawały także ochronki dla dzieci. W czasach kryzysu mocno podkreślano rolę oszczędnego gospodarowania, dbano też o rozwój duchowy członkiń kółek – trzeba pamiętać, że organizacja ta mocno podkreślała swój związek z Kościołem katolickim. Liczba kółek w powiecie zmieniała się w ciągu lat, było ich ok. 12 z 600 członkiniami (w całej Wielkopolsce 362 kółka i 11 000 członkiń). Kiedy w 1935 r. Maria Mielęcka przekazała swoją funkcję Zofii Mycielskiej, nadal opiekowała się dwoma kółkami włościanek: w Buszewie i Otorowie.  

Mielęcka była też inicjatorką zakładania oddziałów Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej, czyli Młodych Polek. Koła te skupiały absolwentki szkół (od 14. roku życia), miały charakter przede wszystkim religijny, ale także kulturalno-oświatowy. Dziewczęta mogły uczestniczyć w różnego typu kursach (np. szycia, haftu, gotowania), imprezach sportowych, wycieczkach, przygotowywały przedstawienia, zajmowały się działalnością o charakterze patriotycznym i charytatywnym. Maria Mielęcka opiekowała się dwoma kołami Młodych Polek: w Buszewie i Otorowie, a 1927 r. zainicjowała stworzenie oddziału tej organizacji w Pniewach. Jak informowała wówczas „Gazeta Szamotulska”, impulsem do powołania Młodych Polek stała się samobójcza śmierć młodej pniewianki – chodziło o to, aby w stowarzyszeniu dziewczęta uzyskiwały różnego rodzaju wsparcie.


Kościół Wszystkich Świętych w Otorowie. Na górze ołtarz główny i witraże w prezbiterium. Poniżej z lewej witraż ufundowany przez Stafana Korzbok Łąckiego i jego żonę Konstancję z Mierzyńskich; na dole ich herby: Korzbok i Jastrzębiec. Po prawej witraż ufundowany przez Prota Mielęckiego i żonę Marię z Niegolewskich; na dole herby: Grzymała i Ciołek. Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska


Rola rodziny Mielęckich w polskim życiu społecznym była tym większa, że w okolicy sporo majątków ziemskich należało do Niemców. W Pniewach do 1945 r. mieszkała rodzina Massenbachów, w Chełmnie – Lehmann-Nitsche, w Lubosinie i Przystankach – de Rège, w Buszewku – Niehoff.

Prot Mielęcki zmarł 24 marca 1933 r. Jak relacjonowała prasa lokalna, na jego pogrzeb „kilkaset powozów i samochodów przywiozło z bliższych i dalszych stron nieprzeliczone tłumy ludzi. Kościół w Otorowie nie mógł pomieścić licznie zebranych uczestników pogrzebu”. Do dziś w tej świątyni w prezbiterium znajduje się witraż ufundowany przez Prota i Marię Mielęckich. W przeddzień pogrzebu w Buszewie, przed wyprowadzeniem zwłok, nad trumną wygłosił przemówienie hrabia Michał Mycielski.  

Prota Mielęckiego pochowano przy kościele w Otorowie, tak jak chciał, twarzą w kierunku ukochanego Buszewa. Po wojnie do tego grobu przeniesiono też szczątki jego żony Marii, która zmarła 1 maja 1942 r. na Kielecczyźnie, dokąd rodzina została wysiedlona na początku okupacji.    


Nekrolog z „Gazety Szamotulskiej”. Niżej po lewej fasada kościoła Wszystkich Świętych w Otorowie. Na zdjęciu po prawej grób rodziny Mielęckich na przykościelnym cmentarzu (z lewej strony); spoczywają tam Prot Mielęcki z żoną Marią oraz dwie niezamężne siostry Prota: Izabela i Maria. Dalej znajdują się groby Moszczeńskich – dawnych właścicieli Otorowa i Mierzyńskich – dawnych właścicieli Lipnicy. Zdjęcia Agnieszka Krygier-Łączkowska



Następne pokolenie

Jedyny syn Prota i Marii Mielęckich – Zygmunt, ostatni przedwojenny właściciel Buszewa, przyszedł na świat 17 lutego 1900 r. w Pęckowie.

Po okresie nauki w domu rodzinnym wysłano go do zakładu prowadzonego przez benedyktynów w Ettel w Bawarii, gdzie uczył się w gimnazjum humanistycznym. Naukę w ostatniej klasie przerwał, aby wziąć udział w powstaniu wielkopolskim. Młody ziemianin, od najmłodszych lat świetnie jeżdżący na koniu, wstąpił w szeregi tworzonego jeszcze w końcu grudnia 1918 r. pierwszego oddziału kawalerii powstania wielkopolskiego – 1 Pułku Ułanów Wielkopolskich (późniejszego 15 Pułku Ułanów Poznańskich), którego pierwszym dowódcą był Józef Lossow, ziemianin z Gryżyny w powiecie kościańskim. W tej samej jednostce walczył także wspominany już wcześniej Michał Mycielski, późniejszy dziedzic Gałowa, sześć lat starszy od Zygmunta Mielęckiego.

W sierpniu 1919 r. Mielęcki, inaczej niż Mycielski, nie wyruszył z pułkiem na front litewsko-białoruski (por. http://regionszamotulski.pl/zofia-i-michal-mycielscy-wiara-ojczyzna-i-konie/). Został wówczas w rodzinnych stronach, aby dokończyć szkołę i zdać maturę w Gimnazjum Marii Magdaleny w Poznaniu. Przygotowanie do egzaminów maturalnych było dla niego bardzo trudne, ponieważ cały cykl nauczania przeszedł w języku niemieckim, a maturę zdawał już po polsku.


Z lewej Zygmunt Mielęcki, zdjęcie – własność rodziny Mielęckich. Z prawej Michał Mycielski z Gałowa, źródło: Mycielscy herbu Dołęga. Właściciele Szamotuł i Gałowa, Muzeum-Zamek Górków, Szamotuły 2013


Młodzi Mielęccy pełnili podobne funkcje do pokolenia rodziców: Zygmunt został prezesem powiatowego Koła Ziemian, Olga zajmowała się kółkami włościanek, w których – między innymi – prowadziła kursy gotowania i zarządzania finansami. Na rozwinięcie tej działalności nie wystarczyło już czasu.

W latach przed II wojną światową u Mielęckich w Buszewie gościł, między innymi, franciszkanin o. Maksymilian Maria Kolbe, który w 1936 r. powrócił z misji w Japonii.

Po studiach na Wydziale Rolniczo-Leśnym Uniwersytetu Poznańskiego Zygmunt Mielęcki odbył praktykę: najpierw w Popówku (w majątku Żółtowskich, powiat obornicki), a potem w Bytyniu, gdzie zatrudnił się jako rządca. Majątek bytyński wrócił właśnie wtedy do rodziny Niegolewskich – po ciotce Helenie Gąsiorowskiej odziedziczył go Andrzej Niegolewski, najbliższy kuzyn Zygmunta Mielęckiego (por. http://regionszamotulski.pl/wanda-niegolewska-bytyn-siedziba-rodzinna/). Następnie – aby poznać nowe metody gospodarowania – Mielęcki wyjechał do Kanady. Praktykę w Ameryce przerwała ciężka choroba ojca. Od tej pory mieszkał i pracował w Buszewie.

W 1936 r. w kościele św. Marcina w Poznaniu poślubił pochodzącą z Wołynia Olgę Bieńkowską (ur. 19.09.1904), córkę Kazimierza i Zenobii z Kańskich. Kiedy się poznali, Olga – absolwentka technologii żywienia w Wyższej Szkole Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie – pracowała na stanowisku dyrektora Szkoły Gospodarczej w Poznaniu, mieszczącej się w nieistniejącym budynku na rogu ulic Świętego Marcina i Marcinkowskiego. 8 maja 1938 r. urodził się ich jedyny syn Tomasz.


Dwór w Buszewie w okresie międzywojennym. Na górze fasada przednia budynku, niżej po lewej park, po prawej widok wieży dworu z wody Jez. Buszewskiego. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


8 grudnia 1939 r. Zygmunt Mielęcki z żoną, matką, teściową i rocznym synem zostali aresztowani przez Niemców. Początkowo przetrzymywano ich – podobnie jak innych ziemian z okolic – we Wronkach, a po około 10 dniach bydlęcymi wagonami wywieziono do Generalnego Gubernatorstwa. Z książki Andrzeja Kwileckiego Ziemiaństwo wielkopolskie wynika, że jeszcze przed zatrzymaniem z całą rodziną Zygmunt Mielęcki znalazł się na liście niemieckich zakładników. Być może – podobnie jak mój dziadek – był w grupie Polaków, którym zagrożono, że zostaną rozstrzelani, jeśli w przeciągu tygodnia na terenie, np. powiatu, wydarzy się jakaś akcja antyniemiecka. Albo może znalazł się w grupie razem z Zofią Mycielską, która została zatrzymana po przypadkowym postrzeleniu niemieckiego żołnierza przez kolegę w Gałowie, a zwolniona po interwencji Kurta Sondermanna – Niemca, ziemianina z Przyborówka koło Szamotuł. Jak mówi Tomasz Mielęcki, w domu tego wydarzenia się nie wspominało.

Nazwisko „Mielęcki” Niemcom źle się kojarzyło. Związane to było z postacią Andrzeja Mielęckiego (1864-1920), lekarza i działacza społecznego na rzecz polskości Górnego Śląska. W sierpniu 1920 r. został on zamordowany przez niemiecką bojówkę, co stało się jedną z przyczyn przyspieszenia wybuchu II powstania śląskiego.

Zygmunt Mielęcki zatrudnił się jako zarządca majątku w Skroniowie, a potem w Laskowie (obie wsie są położone koło Jędrzejowa), tam też zamieszkał razem z rodziną. Po ataku Niemiec na Związek Radziecki w dworze w Laskowie umieszczono szpital specjalizujący się w leczeniu poparzonych w czasie walk żołnierzy. Kiedy we dworze doszło do pożaru, Zygmuntowi Mielęckiemu – jako osobie zarządzającej – groził obóz koncentracyjny. Na szczęście wybronił go przed tym dowódca szpitala, który darzył Mielęckiego szacunkiem.


Na górze dwór w Buszewie w latach PRL-u, źródło: aukcja internetowa. Na dole w 2010 r., zdjęcie Andrzej Bednarski


Kiedy skończyła się wojna, Mielęccy nawet nie próbowali wracać do Buszewa. Reforma rolna, którą ogłoszono w dekrecie komunistycznego Polskiego Komitetu Odrodzenia Narodowego 6 września 1944 r., wprowadziła parcelację majątków powyżej 100 ha. Tak jak inni ziemianie Mielęccy nie mogli nawet przebywać w powiecie, w którym znajdował się ich dawny majątek.

Niemcy, którzy w czasie okupacji mieszkali i gospodarowali w Buszewie, zostawili majątek w stanie nienaruszonym (sporządzili nawet spis przedmiotów i żywego inwentarza), jednak po przejściu frontu pałac został ograbiony z wszystkiego, co dało się wynieść. Kilka obrazów wróciło potem do rodziny Mielęckich. Jak wspomina Tomasz Mielęcki, „niektórych z czasem ruszyło sumienie”.


Zygmunt Mielęcki i jego żona Olga z Bieńkowskich, ok. 1940 r. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


Zygmunt Mielęcki w 1945 r. znalazł zatrudnienie w Państwowym Przedsiębiorstwie Traktorów i Maszyn, a rok później rozpoczął pracę w Centralnym Zarządzie Państwowych Nieruchomości Ziemskich – instytucji zajmującej się opieką nad przejętymi gospodarstwami oraz prowadzeniem działalności rolniczej do czasu przekazania ziemi nowym użytkownikom. Pracowało tam wielu innych ziemian. W połowie 1947 r., mimo pozytywnej oceny merytorycznej pracy tych osób, władze postanowiły pozbyć się z tej instytucji – jak to określono – „kliki obszarniczej”. Sporą grupę dawnych ziemian zatrudnionych w PNZ-ach aresztowano, oskarżono o sabotaż, szpiegostwo gospodarcze, a nawet o próbę obalenia ustroju politycznego. Mielęckiego zwolniono po ponadrocznym pobycie w więzieniu, niektóre osoby otrzymały wysokie wyroki i wyszły na wolność po przemianach 1956 r. W 1949 r. z zasobów Państwowych Nieruchomości Ziemskich utworzono Państwowe Gospodarstwa Rolne. 

Potem kolejno Zygmunt Mielęcki pracował w Instytucie Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa, Przedsiębiorstwie Skupu Surowców Włókienniczych i Skórzanych, a od 1956 r., aż do emerytury, w Instytucie Maszyn Rolniczych na poznańskiej Starołęce. Był tam zatrudniony na stanowisku adiunkta i zajmował się próbami (sprawdzaniem działania) maszyn rolniczych. Kiedy jego syn Tomasz w związku z ziemiańskim pochodzeniem miał problemy z dostaniem się do gimnazjum, o przyjęciu do szkoły ostatecznie zdecydowało to, że ojciec zgłosił kiedyś wnioski racjonalizatorskie. Racjonalizatora można było uznać za człowieka pracy!

Zygmunt Mielęcki świetnie znał wyniesiony jeszcze ze szkoły język niemiecki, podczas praktyki w Ameryce opanował angielski, szkoła humanistyczna dała mu też znajomość greki i łaciny. W okresie powojennym od czasu do czasu, głównie społecznie, zajmował się więc tłumaczeniem tekstów.

Olga Mielęcka po wojnie wróciła do nauczania. Najpierw pracowała w szkole gospodarczej prowadzonej przez siostry urszulanki w Pniewach, a następnie w szkołach pielęgniarskich wykładała dietetykę. Ponieważ świetnie znała język rosyjski, prowadziła kursy tego języka dla lekarzy. Jej praca pedagogiczna została doceniona, otrzymała bowiem najwyższe odznaczenie – Medal Komisji Edukacji Narodowej.


Zygmunt Mielęcki, ok. 1990 r. Zdjęcia – własność rodziny Mielęckich


W latach 70. ważną osobą stał się dla rodziny Mielęckich ks. palotyn Florian Kniotek (1935-2012). Zaprzyjaźnili się, gdy Olga Mielęcka zaczęła uczyć go języka francuskiego w związku z planowanym wyjazdem do Francji. Ksiądz Florian w latach 1977-1983 prowadził w Paryżu miesięcznik „Nasza Rodzina”, publikowany przez tamtejsze wydawnictwo palotynów. Ponieważ we Francji organizował spotkania z polskimi artystami, pełnił funkcję opiekuna duchowego polskich środowisk twórczych, zaprzyjaźnił się z Jerzym Giedroyciem i innymi osobami z paryskiej „Kultury”, Służba Bezpieczeństwa prowadziła intensywne działania, aby pozyskać go do współpracy. Ks. Kniotek w żaden sposób nie dał się jednak złamać.

Po II wojnie światowej Mielęccy żyli jak miliony innych Polaków – oboje pracowali, podejmowali też dodatkowe zajęcia, aby móc się utrzymać. Od czasu do czasu pojawiały się w ich życiu różne nieoczekiwane i dziwne przeszkody związane z ziemiańskim pochodzeniem. Jak mówi Tomasz Mielęcki, na te wszystkie zmiany odporniejsza psychicznie była matka. Gdy miała 14 lat, po rewolucji październikowej, musiała wraz z najbliższymi uciekać z rodzinnego domu w Kaszczyńcach na Wołyniu. Jej rodzina raz już więc wszystko straciła.  

Zygmunt Mielęcki zmarł 1 grudnia 1991 r., Olga – 9 lat wcześniej, 11 listopada 1982 r. Oboje spoczywają na cmentarzu junikowskim w Poznaniu.


Dwór w Buszewie w latach 2019-2020. Zdjęcia Tomasz Kotus, Andrzej Bednarski i Jerzy Walkowiak


Po wojnie Buszewo podzieliło los innych odebranych właścicielom majątków. We dworze działał Ośrodek Szkoleniowy Wojewódzkiego Związku Kółek Rolniczych, odbywały się tam kolonie dla dzieci, a później mieścił się hotel robotniczy dla pracowników Rolniczego Kombinatu Spółdzielczego Buszewko.

W latach 1991-93 w kombinacie jako zootechnik pracował Maciej Mielęcki – syn Tomasza i Aleksandry z domu Grodzickiej (1938-1993). Mieszkał w Lubosinie, a potem w Dębinie i często miał okazję bywać w majątku swoich dziadków. Pod koniec lat 90. XX w. dwór został wystawiony na sprzedaż. Mielęccy chcieli wstrzymać transakcję, jednak się to nie udało. Dwór i park stały się własnością prywatną. W ostatnich latach obiekt ponownie wystawiono na sprzedaż.

Rodzina Mielęckich nadal próbuje odzyskać dwór. Przejęcie budynku, w którym nie prowadzono żadnej działalności gospodarczej, było niezgodne z dekretem, na którego podstawie przeprowadzono powojenną reformę rolną. Reformę, która zniszczyła polskie ziemiaństwo.  

Szamotuły, 05.06.2021

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, przewodnicząca Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Mielęccy – ostatni przedwojenni właściciele Buszewa2025-01-06T11:31:39+01:00
Go to Top