Andrzej Nowak, Dom pod numerem 6, Rynek w Szamotułach

Andrzej J. Nowak

Domy szamotulskiego Rynku

Dom mojego dzieciństwa, Rynek 6

Część 1

Dom ten miał przed wojną numer 36. Stara numeracja obowiązywała aż do lat pięćdziesiątych, kiedy to szamotulski rynek był „Placem Walki Młodych”. Urodziłem się w tym domu – w mieszkaniu na drugim piętrze, w oficynie, w pokoju z balkonem wychodzącym na Planty, bo tak częściej mówiło się wtedy o parku Sobieskiego.

Budynek powstał w końcu XIX wieku i funkcjonował bez większych zmian przez około 100 lat. Wcześniej stał w tym miejscu zapewne mały parterowy domek ze stromym dachem i użytkowym poddaszem (tylko kilka takich domów zachowało się w szamotulskim rynku do dziś). Dom nr 6 ma część frontową, usytuowaną od strony Rynku, i oficynę biegnącą wzdłuż granicy z sąsiednią parcelą należącą do Banku Spółdzielczego. Dawniej były w nim trzy mieszkania. Zajmowały cały poziom kondygnacji – część frontową i oficynę. Miały, mniej więcej, taki sam rozkład. Po wojnie dom przejęło państwo, a mieszkania podzielono na mniejsze. W 1989 roku cały budynek został gruntownie przebudowany.


Zachodnia Pierzeja Rynku w okresie 1913-1918. Pocztówka ze zbiorów Muzeum – Zamek Górków

Zachodnia pierzeja Rynku około 1903 r., po lewej stronie dom o dzisiejszym numerze 6, wówczas własność rodziny Bernsteinów. Bracia Bernsteinowie prowadzili drukarnię i byli wydawcami lokalnej gazety. Pocztówka ze zbiorów Biblioteki Głównej UAM


Południowa pierzeja Rynku, w oddali dom Bernsteinów, około 1903 r. Pocztówka ze zbiorów Muzeum – Zamku Górków


Zaprzysiężenie Straży Ludowej, 18 maja 1919 r. Zdjęcie ze zbiorów Barbary Piekarzewskiej


Część frontowa jest dwupiętrowa. Ma dwuspadowy, drewniany, pokryty papą dach. Najprawdopodobniej ze względu na wysoki poziom wód gruntowych parter domu został podniesiony powyżej poziomu Rynku o około 1,5 m, co pozwoliło na wykonanie „sklepu” (piwnicy) pod całym budynkiem. Na parter, do głównego wejścia, wchodzi się z Rynku po schodach. Przed ostatnią przebudową były to metalowo-drewniane schodki. W dzieciństwie przesiadywaliśmy z kolegami na tych schodkach, obserwując rynkowe życie. Rynek był „salonem” naszego miasta i działo się tam wiele fascynujących rzeczy! Po podobnych schodkach wchodziło się obok do sklepiku papierniczego panien Tomaszewskich.

Za drzwiami głównego wejścia do budynku była długa sień przedzielona dwuskrzydłowymi, wahadłowymi, drzwiami. Sień prowadziła do głównej, frontowej, klatki schodowej i do mieszkań na pierwszym i drugim piętrze. Schody były drewniane – solidne i eleganckie. Obok klatki schodowej było przejście na podwórze i wejście do mieszkania i sklepiku panien Tomaszewskich.


Rys. Andrzej J. Nowak.

Historię o balonie wypuszczonym z balkonu kamienicy można przeczytać pod linkiem http://regionszamotulski.pl/balon-nad-szamotulami-wspomnienie-andrzeja-nowaka/


W latach 1905-1910, kiedy w Szamotułach zbudowano wodociągi i sieć kanalizacyjną, od strony podwórza do głównej klatki schodowej dobudowano pomieszczenia sanitarne dostępne z podestów schodowych na półpiętrach. Były w nich żeliwne zlewy z zimną wodą i muszle klozetowe. W mieszkaniach urządzono łazienki, a także doprowadzono bieżącą wodę do kuchni usytuowanych w oficynie i do pralni w piwnicy.

Na pierwszym i drugim piętrze, od strony podwórza, były balkony. Miały południowo-zachodnią wystawę. Z balkonu mieszkania na drugim piętrze, które zajmowała moja rodzina, był piękny widok na Planty i okoliczne łąki – aż do toru kolejowego. To było cudowne miejsce. Balustrada balkonowa miała w górnej części korytka na kwiaty. Moja Babcia sadziła w tych korytkach groszek pachnący i pomarańczowo-żółte „kacze pyszczki” (nasturcje), licznie odwiedzane przez motyle bielinki kapustniki. Ich gąsienice żerowały na liściach nasturcji. Podziurawione liście wyglądały potem jak zielony ser szwajcarski. W dolnej części balustrady Babcia ustawiła dodatkowe korytka, w których uprawiała pomidory. Do dziś pamiętam niezrównany smak i zapach tych „domowych” pomidorów, które się świetnie czuły na słonecznym balkonie.


Na balkonie. Jadwiga Iwaszkiewiczowa z prawnuczką Beatką, 1973 r. Zdjęcie ze zbiorów rodziny


Bardzo lubiłem z wysokości balkonu obserwować podwórkowe życie. Z wczesnego dzieciństwa mam w pamięci obraz jak z filmu Felliniego: w pełnym słońcu na linkach przeciągniętych w poprzek podwórza sąsiadki rozwieszają pranie. Pochylają się nad koszem z bielizną, wyjmują prześcieradła i powłoczki. Mocują je klamerkami do linek. Wiejący wiatr przeszkadza im w pracy. Wydyma rozwieszaną pościel niczym żagle na morzu. W pełnym słońcu biel pościeli bije w oczy. Mokre pranie przykleja się do pochylonych sylwetek, uwypuklając rzeźbiarsko rubensowskie kształty kobiet…

Na zachodniej ścianie dobudówki z sanitariatami, na wysokości pierwszego piętra, zawieszone były dwie duże, pomalowane na zielono, budki dla szpaków. Każdego roku na wiosnę obserwowaliśmy walki szpaków z wróblami, które zajmowały opuszczane zimą przez głównych lokatorów domki. Po uporaniu się z dzikimi lokatorami szpaki czyściły gruntownie swoje domostwa. Później, kiedy wychowywały już swoje potomstwo, też bardzo dbały o czystość. Aby nie brudzić odchodami wnętrza domków, młode ptaki wystawiały na zewnątrz przez otwór wejściowy swoje ogonki, a rodzice dziobami odbierali ich odchody prosto spod ogona i wyrzucali na zewnątrz. Podczas prac ręcznych w szkole budowaliśmy mniejsze budki – dla wróbli. Mój brat Bohdan zbudował też specjalną budkę dla jerzyków, czym wyprzedził o kilkadziesiąt lat dzisiejszą modę na budowanie takich budek na wielkomiejskich osiedlach Poznania. Budka miała kształt poziomego prostopadłościanu ze szparą zamiast okrągłego otworu tak, aby jerzyki mogły do niej wlatywać z rozpostartymi skrzydłami.


Rys. Andrzej J. Nowak


Pod dachem o drewnianej konstrukcji była „góra” (strych), wykorzystywana do suszenia prania. Była doświetlona i przewietrzana małymi okienkami umieszczonymi tuż nad podłogą. Tymi okienkami wprowadzały się co jakiś czas na strych gołębie. Były utrapieniem gospodyń domowych. Brudziły odchodami suszące się pranie. Góra służyła też jako rupieciarnia. W wydzielonych komórkach lokatorzy przechowywali stare meble i niepotrzebne sprzęty.

W oficynie były drugie, kuchenne, schody wychodzące na podwórze. Kuchenne schody były z surowych desek. Co tydzień gosposia państwa Żuromskich szorowała je i wiejskim zwyczajem posypywała żółtym piaskiem. Ściany oficyny miały grubość jednej cegły. Okna kuchni, klatki schodowej i pokoiku za tą klatką były drewniane, pojedyncze (typu krosnowego). Zimą ściany i okna przemarzały. Na szybach okien mróz malował fantastyczne kwiaty. Aby woda nie zamarzła w rurach, trzeba byłą ją zimą spuszczać z instalacji na noc. Pilnował tego pan Maryś (Marian Żuromski). Oficyna miała bardzo niskie poddasze przykryte jednospadowym drewnianym dachem krytym papą. Z poddasza można było wyjść na dach przez obity blachą wyłaz. Korzystał z niego kominiarz. Kiedy przychodził, aby wyczyścić kominy z sadzy, już z daleka wołał: komiiiiiniarz! komiiiiiniarz! Pamiętam popłoch, jaki wywoływało jego przeciągłe nawoływanie. Gospodynie gasiły ogień w kuchennych piecach i zamykały fajerki. W końcowej części poddasza mój ojciec urządził gołębnik. Do gołębnika co jakiś czas wprowadzały dzikie lokatorki – kawki, które prowadziły nieustanne wojny z prawowitymi lokatorami.

Do oficyny od strony zachodniej przylegał parterowy domek warsztatu stolarskiego Franciszka Tylla. Warsztat miał poddasze, służące do suszenia desek. Za warsztatem stolarz zbudował drewnianą szopę na drewno, pod którą był murowany śmietnik.

Szamotuły, 09.03.2024

Plan sytuacyjny


Pocztówka z lat 60.


1977 r. Zdjęcie ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego


Wygląd współczesny, marzec 2023 r.


Na balkonie. Barbara Nowakowa z domu Iwaszkiewicz z Andrzejem. Zdjęcie ze zbiorów rodziny


Na balkonie. Irena Iwaszkiewiczowa z wnukiem Andrzejem Nowakiem. Zdjęcie ze zbiorów rodziny


Widok od ul. Kapłańskiej


Zdjęcie Łukasz Wlazik, 2020 r.


Andrzej J. Nowak

Urodzony w Szamotułach. Architekt, którego wiele projektów zrealizowano za granicą. Dawny wieloletni główny architekt wojewódzki, jeden ze współzałożycieli Stowarzyszenia Wychowanków Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi.

Andrzej Nowak, Dom pod numerem 6, Rynek w Szamotułach2025-01-10T12:29:11+01:00

Gdzie jest pochowany Łukasz III Górka? Mauzoleum Górków w Kórniku

Gdzie jest pochowany Łukasz III Górka (ok. 1533-1573)?

Mauzoleum Górków w Kórniku

Próba pochowania Łukasza III Górki w katedrze poznańskiej zakończyła się skandalem, a jego brat, Andrzej II, chciał nawet sprowadzić armatę, aby wysadzić drzwi zamkniętej świątyni. W końcu trzej bracia Górkowie: Łukasz III, Andrzej II i Stanisław spoczęli w kościele w Kórniku. To miejsce warto odwiedzić!

Łukasz III Górka, wojewoda poznański, mąż Halszki z Ostroga, zmarł w Poznaniu 16 stycznia1573 r. w wyniku zakażenia organizmu na skutek karbunkuła (czyraka mnogiego). Nie wiadomo, czy na łożu śmierci rzeczywiście wypowiedział słowa zanotowane w komentarzu do jego wizerunku z albumu Jana Matejki: „W młodości pycha łechtała mnie do nabywania godności i mawiała mi: «Górko, Górko, kiedy pójdziesz w górę?» A teraz mi rozum powiada: «Górko, Górko, kiedy będziesz w dole?” Bracia: Andrzej II i Stanisław chcieli pochować go w katedrze, obok rodziców – Andrzeja I (1500-1551) i Barbary z Kurozwęckich (1500-1545). Takiemu zamiarowi zdecydowanie sprzeciwiła się kapituła katedralna z biskupem Adamem Konarskim, o ile bowiem Andrzej I – życzliwy reformacji – nigdy od Kościoła katolickiego nie odszedł, wszyscy jego synowie zostali luteranami.

Niezrażeni odmową kapituły bracia Górkowie 16 lutego 1573 r. pojawili się z trumną Łukasza III pod katedrą, drzwi jednak zastali zamknięte. Porywczy Andrzej II chciał nawet sprowadzić armatę, aby móc wejść do wnętrza kościoła. Kiedy wiadomość o tym dotarła do władz miasta, na pomoc biskupowi wysłano zbrojny oddział. Górkowie musieli odstąpić. Czy na to wszystko patrzyła wdowa po Łukaszu – Halszka z Ostroga? Jako gorliwa katoliczka zapewne nie uczyniłaby niczego wbrew woli władz kościelnych.


Łukasz III Górka na rysunku Jana Matejki (na podstawie wizerunku z epoki). Źródło: Album Jana Matejki z tekstem objaśniającym. Na górze strony portret Łukasza III Górki autorstwa Jarosława Kałużyńskiego


Pogrzeb Łukasza III odbył się w Szamotułach w marcu 1573 r., ciało zmarłego niewątpliwie złożono w jednej z krypt pod kościołem. Dodać tu należy, że kilka lat wcześniej – w 1569 r. – ówcześni właściciele dwóch części Szamotuł: Jan Świdwa i Łukasz III Górka przekazali kościół luteranom, a po śmierci Górki przez 20 lat należał do braci czeskich, po czym wrócił do katolików (por. artykuł http://regionszamotulski.pl/katolicy-i-bracia-czescy-czyli-konflikt-wokol-kosciola-kolegiackiego-w-szamotulach/).

Zanim Łukasz III Górka związał się z luteranami, był członkiem Jednoty Braci Czeskich. W 1553 r. wraz z grupką szlachty odbił z poznańskiego ratusza współbraci, których sąd biskupi skazał na śmierć. W 2. połowie lat 50. XVI w. przyjął w swych dobrach w Szamotułach czeskiego drukarza Aleksandra Aujezdeckiego, który wydał tam wiele dzieł braci czeskich. Szamotuły stały się w ten sposób pierwszym ośrodkiem drukarskim w Wielkopolsce. Około 1563 r. Łukasz III Górka został usunięty ze zboru braci czeskich „za rozpustę” (bracia czescy nie akceptowali np. picia alkoholu i tańców). Jak wspomniano, przystał do luteranów i został nieformalnym przywódcą tej grupy wyznaniowej w Wielkopolsce. Wypędził bernardynów z Sierakowa, w swoim poznańskim pałacu przy ul. Wodnej, w pobliżu Starego Rynku, urządził kaplicę luterańską i organizował wspólne synody braci czeskich i luteranów. Jednocześnie utrzymywał jednak kontakty z jezuitami i lubił dyskutować z nimi na tematy religijne.


Unia lubelska – obraz Jana Matejki z 1869 r. i objaśnienia do obrazu. Łukasz III Górka nie był obecny w czasie ceremonii zaprzysiężenia unii na zamku w Lublinie, Jan Matejko wprowadził postać wojewody poznańskiego celowo, jako symbol kolebki państwa polskiego – Wielkopolski. Łukasz III Górka opiera się o fotel, na którym siedzi Stanisław Hozjusz (w czerwonych kardynalskich szatach). Źródło: cyfrowa biblioteka Muzeum Narodowego w Warszawie i Polona.


Łukasz III Górka pełnił ważne funkcje publiczne. W 1554 r. został kasztelanem, a rok później wojewodą brzeskim. Następnie w 1558 r. otrzymał urząd wojewody łęczyckiego, w 1562 r. został wojewodą kaliskim, a w 1565 r. – wojewodą poznańskim. Halszkę z Ostroga poślubił w 1555 r., ale dopiero w 4 lata później udało mu się sprowadzić ją do rezydencji w Szamotułach (losy Halszki z Ostroga i jej matki zostały przedstawione w artykule http://regionszamotulski.pl/beata-i-halszka-ostrogskie/).  

Łukasz zmarł bezpotomnie, jego majątek odziedziczyli więc młodsi bracia. Z majątku szamotulskiego część miejską, to znaczy połowę Szamotuł wraz z zamkiem północnym, czyli Zamkiem Górków, przejął najmłodszy Stanisław, natomiast Andrzejowi II przypadły okoliczne wsie. Już w 1579 r. Stanisław Górka sprzedał swoją część miasta Jakubowi Rokossowskiemu, podskarbiemu koronnemu (zm. 1580). Związki Górków z Szamotułami się skończyły.


Płaskorzeźba z cokołu nagrobka Górków w katedrze poznańskiej. Klęczą postaci dzieci Andrzeja I i Barbary z Kurozwęckich. Wieku dorosłego dożyli 3 synowie: Łukasz III, Andrzej II i Stanisław oraz 2 córki: Katarzyna Działyńska i Barbara Czarnkowska. Źródło: repozytorium Cyryl


Wkrótce po śmierci Łukasza III, kiedy jasne już było, że żaden z braci Górków nie zostanie pochowany w poznańskiej katedrze, Andrzej II ufundował monumentalny nagrobek dla pochowanych tam rodziców. Wykonał je rzeźbiarz pochodzenia włoskiego, Hieronim Canavesi, ten sam, który kilka lat później stworzył nagrobek Jakuba Rokossowskiego do kościoła w Szamotułach. Co ciekawe, na nagrobku rodziców synowie – luteranie też zostali upamiętnieni, gdyż na cokole umieszczono płaskorzeźbę przedstawiającą, w postawie modlitewnej, dzieci Andrzeja I i Barbary z Kurozwęckich (o nagrobkach H. Canavesiego można przeczytać w artykule http://regionszamotulski.pl/nagrobek-jakuba-rokossowskiego-cenne-dzielo-hieronima-canavesiego/).

Bracia Andrzej II i Stanisław Górkowie od tego momentu zapewne już planowali własne miejsce pochówku. Andrzej II (ur. ok. 1534) zmarł w Poznaniu po długiej chorobie 5 stycznia 1583 r. Najmłodszy Stanisław (ur. 1538) przystąpił do realizacji planu stworzenia rodzinnego mauzoleum w swoich dobrach w Kórniku, w kościele, który Górkowie w 1555 r. przekazali luteranom.


Kościół Wszystkich Świętych w Kórniku – fasada zachodnia i południowa (z otynkowaną kaplicą Matki Bożej Różańcowej – dawnym Mauzoleum Górków). Zdjęcia Jan Kulczak

Nagrobki Górków w prezbiterium kościoła Wszystkich Świętych w Kórniku. Z lewej – nagrobek Stanisława, z prawej – Łukasza III. Zdjęcia Krzysztof Bartoszak


Pogrzeb Andrzeja II, połączony z ponownym pochówkiem Łukasza III, odbył się 22 grudnia 1584 r. Jaką część przyszłego mauzoleum udało się do tego czasu przygotować, nie wiadomo. Z pochodzącym z Niderlandów rzeźbiarzem Henrykiem Horstem Stanisław Górka zawarł umowę na wykonanie trzech nagrobków „w marmurze i innych kamieniach” do kaplicy kościoła w Kórniku. Ten trzeci nagrobek przeznaczony był dla fundatora, czyli Stanisława. Zmarł on nagle w Błoniu pod Warszawą 23 października 1592 r.

Wydaje się, że prace nad realizacją rodzinnego mauzoleum się przeciągały. Do gotyckiego kościoła od południa, czyli od strony zamku, dostawiono kaplicę na planie kwadratu. Umieszczono w niej nagrobki Górków,  dwa z nich stanowiły zapewne całość architektoniczną, trzeci stał oddzielnie. Nad kaplicą najprawdopodobniej wznosiła się kopuła z latarnią. Mauzoleum kórnickie stanowi przeniesienie idei Kaplicy Zygmuntowskiej w katedrze na Wawelu. Jest to – należy podkreślić – pierwsza taka realizacja: w rodowym kościele, w prywatnych dobrach magnackich i dla reprezentantów świeckiej elity władzy.

Całość została dokończona około 1603 r. Dokonał tego Jan Czarnkowski, siostrzeniec i spadkobierca Stanisława Górki, który – podobnie jak starsi bracia – nie pozostawił potomstwa. To za czasów Jana Czarnkowskiego musiały powstać epitafijne tablice Górków, sławiące zalety zmarłych, jednak dystansujące się od ich wyznania. Dodać tu należy, że Jan Czarnkowski wkrótce po przejęciu majątku zwrócił kórnicki kościół katolikom.  


Na górze figura nagrobna Łukasza Górki, na dole kartusz herbowy i tablica epitafijna. W kartuszu znajdują się 4 herby – jest to swoista genealogia każdego z braci Górków: Łodzia (herb ojca), Poraj (herb matki), Jastrzębiec (herb babki ze strony matki) i Nałęcz (herb babki ze strony ojca). Zdjęcia Krzysztof Bartoszak


Każdy ze stworzonych w pracowni Henryka Horsta nagrobków został wykonany z kamienia w innym kolorze. Jak informują tablice epitafijne, w czarnym wapieniu z białymi żyłkami wykuto posąg Łukasza III Górki, z oliwkowo-brązowego żyłowatego alabastru powstała figura Andrzeja II, a z białego alabastru – Stanisława. Postaci przedstawiono w tzw. pozie sansovinowskiej (od nazwiska włoskiego rzeźbiarza Andrei Sansovina), czyli z podparciem na łokciu i nogą w ugiętą w kolanie, tak jakby zmarły spał. Nagrobki z pewnością miały dodatkową obudowę  architektoniczną, którą zlikwidowano w 2 połowie lat 30. XVIII w., gdy zmieniło się przeznaczenie kaplicy.


Figury nagrobne braci Łukasza III Górki. Z lewej – Andrzej II, z prawej – Stanisław. Zdjęcia Wikipedia i Krzysztof Bartoszak


Od tego czasu posągi nagrobne Łukasza III i Stanisława Górków oglądać można po dwóch stronach ołtarza głównego, wmurowane w ściany prezbiterium. Figura nagrobna Andrzeja II, najpiękniejsza, bo najbardziej plastyczna, pozostała najpierw na starym miejscu, w kaplicy, w której centrum umieszczono ołtarz z otoczonym kultem obrazem Matki Bożej. Później, od 1837 r. aż do 1998 r. znajdowała się w niszy nowej neogotyckiej fasady kościoła, a obecnie znów można ją podziwiać w dawnym miejscu, które nosi nazwę Kaplicy Matki Bożej Różańcowej.

Gdzie pochowano żonę Łukasza III, Halszkę z Ostroga, nie wiadomo. Po śmierci męża wróciła w rodzinne strony, do Dubna na Wołyniu (dziś Ukraina). Zmarła tam w grudniu 1582 r., w wieku 43 lat. Prawdopodobnie tam właśnie ją pochowano, ale możliwe jest też, że spoczęła w grobowcu rodzinnym w Kijowie.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Bibliografia:

  1. Album Jana Matejki z tekstem objaśniającym, Warszawa 1873-1876.
  2. Włodzimierz Dworzaczek, Górka Łukasz III, w: Polski słownik biograficzny, t. VIII, Wrocław 1959-1960, s. 412-414.
  3. Katarzyna Janicka, Rezydencja Stanisława Górki w Kórniku (ok. 1557-1592). Propozycja rekonstrukcji, „Pamiętnik Biblioteki Kórnickiej” 2019, z. 36, s. 81-111.
  4. Jacek Kowalski, Od heretyckiego mauzoleum do katolickiego sanktuarium. Nowe badania kaplicy Matki Bożej przy kolegiacie kórnickiej, „Techne. Seria Nowa”, nr 5, 2020, s. 133-158.
  5. Piotr Nowak, Szamotuły. Dzieje miasta, Szamotuły 2020.
  6. Sylwia Zagórska, Halszka z Ostroga. Między faktami a mitami, Warszawa 2006.

Szamotuły, 21.02.2022

Gdzie jest pochowany Łukasz III Górka? Mauzoleum Górków w Kórniku2025-01-10T12:33:01+01:00

Hubert Odwrot spełnia swe marzenia

Hubert Odwrot spełnia swe marzenia

Spełniliście w 2021 r. jakieś swoje marzenie? Hubert Odwrot, szamotulanin z pochodzenia, przebiegł kolejne maratony na kilku kontynentach, napisał i wydał książkę pt. „Obieganie świata”. Bieganie i podróże od kilkunastu lat są jego stylem życia.

Po maturze w Liceum Ogólnokształcącym w Szamotułach studiował historię na UAM. Rozpoczął pracę jako nauczyciel w jednej ze szkół w Trzciance, wkrótce jednak postanowił zmienić branżę. Lata 90. były czasem, kiedy w różnego rodzaju firmach czy rodzących się korporacjach chętnie zatrudniano historyków z wykształcenia, uważano bowiem, że jeśli ktoś dobrze opanował historię, nauczy się wszystkiego. Hubert Odwrot został menedżerem w branży budowlanej.


Po maratonie na Florydzie, styczeń 2020 r.


Najpierw bieganie pojawiło się jako sposób na odreagowanie stresów zawodowych. Bardzo szybko zauważył, że to najlepsze oczyszczenie głowy. 13 lat temu wpadł na pomysł przebiegnięcia maratonu w Poznaniu. Nie miał doświadczenia, nie było wtedy tylu poradników dla biegaczy, czy to w formie książkowej, czy w Internecie.

Po pierwszym maratonie doszedł do wniosku, że to nie może być koniec przygody. Nastąpiły kolejne: w Paryżu, Frankfurcie, na Bornholmie, w Bośni i Hercegowinie… Wtedy Hubert miał już pomysł na przebiegnięcie – o  ile zdrowie pozwoli – 100 maratonów. Potem idea ta została jeszcze doprecyzowana: maraton w każdym kraju europejskim (dotąd w 27) i na wszystkich kontynentach! Stąd wyprawy – na przykład – do Marrakeszu w Maroko, Vancouvcer w Kanadzie, Rio de Janeiro w Brazylii, Sydney w Australii, Dubaju w Emiratach Arabskich, Da Nang w Wietnamie. Śmieje się, że została mu jeszcze Antarktyda. Odbywają się tam dwa maratony rocznie, ale wyprawa ta leży raczej poza zasięgiem możliwości finansowych rodziny Odwrotów. Bo z pasją Huberta utożsamia się żona Anna, która na trasie wspiera męża technicznie, a po biegu razem przez kilka dni intensywnie zwiedzają dany kraj.


To zdjęcie z 2015 r. trafiło na okładkę książki Huberta Odwrota Obieganie świata, Zermatt Marathon, Mistrzostwa Świata w Maratonie Górskim


Najlepszy wynik Hubert Odwrot osiągnął w styczniu 2020 r. podczas maratonu na Florydzie – 2 godz. 58 minut, miał wówczas 48 lat. Do każdego maratonu przygotowuje się od 8 do 14 tygodni, co nie znaczy, że poza tym okresem nie biega. Najtrudniej – oczywiście – jest wyjść z domu. Codziennie przebiega od 10 do 12 km. To taka „porcja”, żeby utrzymać dobrą formę i zresetować się psychicznie. Od kilku lat Hubert Odwrot przewodniczy nieformalnemu klubowi biegaczy Team 3:33 – to ludzie różnych zawodów, którzy razem wyruszają na wyprawy i wzajemnie się wspierają, na początku grudnia wrócili np. z Kolumbii. Dla Huberta był to 74. maraton.

Pasja biegania zmieniła jego widzenie świata. Zetknął się z kompletnie różnymi obliczami islamu, najpierw w Maroko – kraju wielkich kontrastów kulturowych i ekonomicznych, potem w Omanie, gdzie islam zdecydowanie różni się od tego znanego nam z mediów, i w Emiratach Arabskich – świecie blichtru i bogactwa. Oglądał przestrzenie, na których silne piętno odcisnęły stosunkowo niedawne wojny, jak Sarajewo czy Wietnam. Zauroczyła go Australia i bardzo chciałby tam jeszcze wrócić. Za jedno z najpiękniejszych miejsc, które widział, uznaje Tanzanię – to przestrzeń dawnej, prawdziwej Afryki.


W Nairobii, 2017 r.


Każdą z wypraw planują z co najmniej kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Po przyjeździe do danego kraju najpierw jest start w maratonie, to ważne, bo przejście na miejscowe jedzenie, do którego nie jest się przyzwyczajonym, mocno osłabia organizm. Od czasu do czasu Hubert biega też maratony górskie, to biegi zajmujące około 7-8 godzin.

Książka pierwotnie miała powstać dopiero po 100 maratonach. Przyszła jednak pandemia, która najpierw całkowicie zatrzymała, a potem poważnie ograniczyła życie biegowe – imprez jest teraz dużo mniej, wprowadzane są niższe niż dawniej limity liczby uczestników. Hubert Odwrot pomyślał więc, że to najlepszy czas na napisanie książki. Nie jest to fachowa literatura dla biegaczy, bardziej zapis dziejów pewnej przygody, lektura dla tych, którzy pragną zwiedzić świat i potrzebują swego rodzaju świadectwa i zarazem podbudowy historyczno-geograficznej.


Helsinki, kilka godzin biegu w ulewie


Maraton to indywidualna długotrwała walka z własnymi słabościami. To równocześnie sport bardzo społeczny, bo biegacze wzajemnie się wspierają. Odkąd Hubert Odwrot dużo jeździ po świecie, można go uznać za swego rodzaju ambasadora naszego kraju w sporcie biegowym. Często zresztą zabiera ze sobą flagi – flagę polską, a jeszcze częściej inną, do której bardzo jest przywiązany jako historyk i po prostu Wielkopolanin – flagę Powstania Wielkopolskiego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


W Miami na Florydzie

Szamotuły, 31.12.2021

Hubert Odwrot spełnia swe marzenia2025-01-10T12:34:55+01:00

„Na straganie” – niezwykła seria plakatów Damiana Kłaczkiewicza

Na straganie – niezwykła seria plakatów Damiana Kłaczkiewicza

Prezentowane plakaty szamotulskiego grafika, autora plakatów wielokrotnie nagradzanych na międzynarodowych wystawach, powstały w ciągu kilku miesięcy: pod koniec 2021 i na początku 2021 r.

Na co dzień plakaty tego autora możemy oglądać na ulicach Szamotuł, Damian Kłaczkiewicz od kilku lat jest bowiem pracownikiem Szamotulskiego Ośrodka Kultury i graficznie opracowuje informacje o wszystkich organizowanych przez SzOK imprezach (na naszym portalu na podstronie Aktualności). Jako artysta wypowiada się wielokrotnie na tematy społeczne, polityczne, zagadnienia związane z ekologią i inne. Specjalnie na nasz portal przygotował serię plakatów Halszka 2020.

Szamotuły, 26.09.2021

„Na straganie” – niezwykła seria plakatów Damiana Kłaczkiewicza2025-01-10T12:36:57+01:00

Dominika Trybulec filmuje swoją historię

Dominika filmuje swoją historię

Dominika Trybulec i Kacper Świtalski zwyciężyli w konkursie „Film Your Story”. Ich etiuda filmowa będzie miała premierę w czasie gali zamknięcia Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Nowe Horyzonty 2021. To sukces młodych artystów, a zarazem wielka szansa! Dominika, 25-letnia aktorka pochodząca z Szamotuł, nie tylko jest współtwórczynią scenariusza i gra główną rolę. Film opowiada też, choć niedosłownie, o tym, czego doświadczyła całkiem niedawno, a co ma swoją nazwę medyczną: PTSD, czyli zespół stresu pourazowego. Organizatorami konkursu są MFF Nowe Horyzonty i marka OPPO, producent urządzeń elektronicznych, w tym smartfonów. Bo cały film powstał właśnie przy użyciu nowoczesnego smartfona.

W styczniu tego roku Dominika długie włosy ścięła niemal przy skórze. Jako znak nowego początku i zmian, jakie się w niej dokonały. W końcu 2019 r. i na początku 2020 r. – krótko po sobie – nastąpiły dwa wydarzenia, które zburzyły jej dotychczasowy świat. Śmierć narzeczonego i ukochanej babci były czymś – zdawało się – nie do przeżycia. Po kilku miesiącach świat zatrzymał się znowu, tym razem przez covid. Z jednej strony nie można było wrócić do normalności, z drugiej – był to czas, który dostała od losu – mogła spędzić go z bliskimi w domu rodzinnym, nie próbować uciekać od żałoby, ale ją przeżyć, aby móc iść dalej. Przewartościowała swoje życie, a nowa fryzura dała jej poczucie wolności, pozwoliła odciąć się od tego, co powiedzą inni, dodała pewności siebie.



Grać w filmie i występować na deskach scenicznych chciała, odkąd tylko pamięta. W szamotulskiej „Jedynce” zachęcała ją do tego wychowawczyni – przedwcześnie zmarła Alina Misiaszek. Początki przygody ze sceną były właśnie w teatrzyku pani Aliny. Dominika grała w nim na przykład rolę Marka w Niewiarygodnych przygodach Marka Piegusa. Naturalne, dodające uroku piegi są zresztą jej znakiem rozpoznawczym.

Później, już w czasach licealnych, pojawił się modeling. Dominika nie próbowała swoich sił na modowym wybiegu, na to jest po prostu zdecydowane za niska. Wielokrotnie brała jednak udział w sesjach fotograficznych – artystycznych i komercyjnych. Pozowanie oswoiło ją z obiektywem, dało większą świadomość własnego ciała. Do teraz od czasu do czasu pracuje jako fotomodelka.



Droga przed kamerę i na deski sceny w jej wypadku nie prowadziła przez studia w wyższej szkole teatralnej lub filmowej. Nigdy o tym nawet nie myślała. Zdawała sobie sprawę z tego, że w tym zawodzie dużo zależy od tego, czy ktoś cię dostrzeże i poleci innemu, a do tego dyplom nie jest konieczny. Nie znaczy to jednak, że nie pracowała i nie pracuje nadal nad warsztatem aktorskim. Po ukończeniu liceum dwa lata uczyła się w poznańskim Studium Aktorskim STA, następnie rozwijała swe umiejętności poprzez uczestnictwo w warsztatach prowadzonych metodą Grotowskiego.

W 2018 r. przeniosła się do Warszawy. Bez kontaktów w branży na początku było jej bardzo trudno. W ten zawód wpisane są ciągłe castingi, często wieloetapowe. Trzeba starać się jak najlepiej do nich przygotować, a jednocześnie nie przywiązywać do myśli, że casting zakończy się sukcesem. Bo przegrywanie castingów też jest nieodłączną częścią bycia aktorem czy aktorką.

Czasem Dominikę można zobaczyć w niewielkich rolach w telewizyjnych serialach, pojawiła się np. w kilkunastu odcinkach popularnego serialu Na dobre i na złe czy Miłość na zakręcie. Większą rolę zagrała w filmie Otchłań (średni metraż), występuje w filmach krótkometrażowych, teledyskach i reklamach. Może są to występy dla widzów mniej zauważalne, ale liczą się w zawodowym portfolio. W 2019 r. roku zagrała w Furiach, realizowanym w Poznaniu przedstawieniu dyplomowym reżyserki Justyny Machaj. Podstawę tego spektaklu stanowiły świadectwa kilkunastu oskarżonych o czary kobiet, które w przeszłości żyły na terenie dzisiejszego Poznania.



Od czasu pojawienia się pandemii branża filmowa niemal stoi. Niemal, bo pewne filmy czy seriale wprawdzie są realizowane, ale z dużą ostrożnością i nie można tego porównać z aktywnością branży w czasach przed covidem.

Dominika Trybulec i Kacper Świtalski, tegoroczny absolwent studiów na wydziale fotografii, pomyśleli więc, żeby zrobić coś samodzielnie. Okazją stał się wspomniany konkurs „Film Your Story”. Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Do 1 czerwca trzeba było przesłać pomysł na film, zarys scenariusza. Jury z setek zgłoszeń wybrało piętnaście propozycji. 11 czerwca wszyscy zakwalifikowani do dalszego etapu otrzymali smartfony, które posłużyć miały do realizacji 10-minutowego filmu. 23 czerwca film musiał być już gotowy, a 1 lipca ogłoszono, że Dominika i Kacper zwyciężyli!

Główną nagrodą jest – oczywiście – zaprezentowanie filmu w czasie gali zamknięcia festiwalu Nowe Horyzonty. Zwycięzcy otrzymali też grant w wysokości 10 000 zł. Zanim 21 sierpnia film będzie miał premierę na wspomnianej gali, wymaga jeszcze dopracowania, w czym pomoże profesjonalna ekipa zatrudniona przez organizatorów konkursu. Być może trzeba będzie wybrać inne ujęcie, może jeszcze coś dograć. Nadal jednak będzie to film Dominiki Trybulec i Kacpra Świtalskiego i – co ważne – nie muszą się oni zrzec praw autorskich i mogą dalej prezentować swoje dzieło na innych festiwalach.

Bohaterka filmu wzorowana jest na samej Dominice, jej doznaniach związanych ze stratą bliskiej osoby. Reakcją na tę traumę stał się zespół stresu pourazowego: poczucie lęku i wyczerpania, bezsenność, zaburzenia psychosomatyczne i gwałtowne  mimowolne wspomnienia traumatycznego wydarzenia. Fabularnie jest to – oczywiście – przetworzone. W filmie, który prawdopodobnie będzie nosił tytuł Lilka, w śpiączce po wypadku znalazł się brat głównej bohaterki.  

Co będzie dalej? Dominika jest ciągle jeszcze na początku swej drogi aktorskiej, nadal chce rozwijać swój warsztat. Być może – wspólnie z Kacprem – dalej będą realizować filmy krótkometrażowe na różnego typu konkursy. Na razie cieszą się zwycięstwem i myślą, co jeszcze zmienić w swoim dziele, zanim obejrzy je publiczność ważnego międzynarodowego festiwalu filmowego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 25.07.2021










Zdjęcia z lat 2018-2021

Dominika Trybulec filmuje swoją historię2025-01-10T12:38:24+01:00

Jan Wachowiak. Wszystko ma być tak jak dawniej

Wszystko ma być tak jak dawniej

Janek Wachowiak ma niespełna 26 lat i mówi, że urodził się za późno. Dlaczego? Bo podoba mu się, jak żyło się dawniej i bliskie mu są tradycyjne wartości.

Od kilku już dobrych lat zobaczyć go można w czasie występów Zespołu Folklorystycznego „Szamotuły”. Janek Wachowiak ma w nim stałe miejsce, nie należy do tych, dla których to chwilowa przygoda, a potem idą w życiu w innym kierunku.


W czasie uroczystości dożynkowych w 2018 r. i razem z Mateuszem Łącznym w czasie konkursu „Godejma po naszymu”, 2013 r. (zdjęcie SzOK)


Kontakt z kulturą ludową rozpoczął się od konkursu gwarowego w 2012 roku. Na jednej z lekcji nauczycielka szamotulskiego technikum rolniczego, którego uczniem był wówczas Janek, zachęcała uczniów do udziału w Amatorskim Konkursie Gwarowym „Godejma po naszymu”. Na myśli miała właściwie kolegę Janka, ten jednak nie bardzo miał ochotę na start w konkursie. To Janek zaproponował mu wtedy wspólny występ, do którego zresztą sam przygotował tekst. Gwarę znał wówczas tylko trochę, pewnie jak wszyscy. Tekst pisał, korzystając ze słowników gwarowych, trochę radząc się rodziny. W konkursie w swojej kategorii duet Jan Wachowiak i Mateusz Łączny zajął drugie miejsce. Ten sam sukces Janek i Mateusz powtórzyli rok później, a w 2014 r. wspólnie zwyciężyli. W 2015 r. Janek wystąpił już sam (II miejsce). W pisaniu kolejnych tekstów wspierała go długoletnia tancerka zespołu folklorystycznego – Anna Czerniak, która pilnowała, żeby brzmiały one „po szamotulsku”.

W koncercie laureatów koncertu gwarowego w 2013 r. występowała również grupa tancerzy z zespołu „Szamotuły”. Janek zaczął rozmawiać z tancerkami i te namówiły go, żeby przyszedł na trwający właśnie nabór do zespołu. Tak zaczęła się przygoda z tańcem i pieśniami regionu szamotulskiego, ale nie tylko z nimi, bo zespół ma w swoim repertuarze tańce kurpiowskie, rzeszowskie, krakowiaka, kujawiaka z oberkiem i nasz taniec narodowy – polonez. Pierwszy raz Janek wystąpił z zespołem wiosną 2014 r. w czasie Pokazów Stołów Wielkanocnych.


W Weselu szamotulskim. Przedstawienie wystawione z okazji jubileuszu 75-lecia Zespołu Folklorystycznego „Szamotuły”. Zdjęcie Tomasz Koryl


Szczególnie dużo czasu Janek poświęcał na próby w klasie maturalnej, kiedy ćwiczył nie tylko dwa popołudnia w tygodniu, ale także w soboty – razem z tancerzami seniorami. Maciej Sierpiński, kierownik zespołu, na jubileusz 70-lecia „Szamotuł” przygotowywał wówczas inscenizację Wesela szamotulskiego, dostrzegł w Janku potencjał aktorski i chciał, żeby jak najlepiej przygotował się do roli. 9 maja 2015 r., w trakcie trwania egzaminów maturalnych, Janek zadebiutował w widowisku jako Faktor i w tej roli występuje do dziś.

Występy zespołu wiążą się z licznymi wyjazdami, także zagranicznymi. Janek wraz z zespołem odwiedził w ciągu 5 lat Litwę, Białoruś, Niemcy, Włochy, a także Armenię, Indie, Indonezje, USA i Kamerun.


Dożynki Gminno-Powiatowe w Szamotułach, 2018 r. Zdjęcie Tomasz Koryl


Po gwarze, której znajomość dzięki występom w zespole jeszcze rozwinął, tańcach i piosenkach przyszła kolej na jeszcze jeden element kultury ludowej – haft. W zespole szamotulskim zawsze słyszał, że elementem stroju ludowego, o który trzeba szczególnie dbać, jest czepek – damskie nakrycie głowy. Czepka w żadnym wypadku nie można prać, ponieważ bardzo łatwo może się wtedy zniszczyć, tancerka nie może też w nim zmoknąć, bo czepek straci fason. Mówiono, że zostały już tylko pojedyncze osoby, które potrafią zrobić nowy czepek lub naprawić stary.

Janek miał zawsze w sobie ciekawość, jak coś jest zrobione. Postanowił spróbować własnoręcznie wykonać czepek szamotulski, czyli podjąć się czegoś, czego nie próbowały nawet osoby przez wiele lat związane z zespołem. Anię Czerniak poprosił o pokazanie, jak powstają tiulki, czyli ułożone w drobne karby falbanki okalające czepek. Reszty: wyszywania, łączenia poszczególnych elementów, właściwego krochmalenia i prasowania – nauczył się sam. Pierwsze jego czepki, jeszcze wykonane na łatwiej dostępnym i tańszym sztucznym tiulu, powstały w 2016 r. Dziś Janek ocenia te prace jako nieudane, jednak – kiedy się je ogląda – od razu widać, że ich autor nie wybiera najłatwiejszych rozwiązań: haft na tiulu ma skomplikowany i duży wzór.


W czasie procesji Bożego Ciała w 2017 r. Dziewczynki mają czepki odnowione przez Jana Wachowiaka


Potem zaczął naprawiać stare czepki. Zespół się rozrastał, pojawiła się spora grupa par w wieku dojrzałym, więc potrzebne były czepki, zwłaszcza dla mężatek. Zimą z 2016 na 2017 r. Janek naprawił 12 czepków dla tancerek zespołu. Członkinie zespołu miały dzięki temu w czym wystąpić Międzynarodowych Spotkaniach Folklorystycznych, odbywających się w ramach Tygodnia Kultury Beskidzkiej. Zespół przywiózł stamtąd nagrodę specjalną.

W ostatnich miesiącach Janek tworzy kolejne nowe czepki i kryzy, już tak, jak trzeba, na naturalnym tiulu. Pierwszy, z pięknym motywem winogron, powstał jesienią 2020 r. w ramach warsztatów Urodzeni w czepku, realizowanych w Szamotulskim Ośrodku Kultury. Halina Krupińska, która sama – krótko po wojnie – nauczyła się szamotulskiego rękodzieła od siostry swojej babci, przekazała swoją wiedzę zespołowi chętnych osób. Janek Wachowiak był w tej kilkunastoosobowej grupie jedynym mężczyzną.


Z Danutą Jedynak. Objazdowa Scena Artystyczna (OSA), 2020 r. Zdjęcie SzOK


Janek nie tylko wykonuje czepki. Szuka tradycyjnych wzorów, ogląda w tym celu stare zdjęcia i obiekty w muzeach, a potem na kartce papieru opracowuje swój wzór. Każde jego dzieło jest zupełnie inne. Do wiosny mają powstać jeszcze trzy kolejne czepki, jeden jest już gotowy. Praca jest niezwykle żmudna, ale Janka to nie odstręcza, liczy się dla niego rezultat. Wyszywa 2-3 godziny dziennie, najczęściej wieczorem, czasem ogląda przy tym seriale w Internecie lub w telewizji. Czepek to wynik miesięcznej pracy!

Takie nietypowe u mężczyzny umiejętności nie wzięły się znikąd. Kiedyś wyszywała mama, babcia robiła na szydełku i szyła, a i sam Janek w przeszłości nieraz już pokazał duże zdolności rękodzielnicze. Nauczył się robić wycinanki (tu inspiracją były dla niego motywy kurpiowskie), co roku tworzy piękną dużą szopkę, która stoi u niego w pokoju. Kiedyś jego szopki wygrywały we wszystkich szkolnych i kościelnych konkursach, teraz są tak duże, że nie da się ich przenieść.



Od wiosny do jesieni na haft nie ma już czasu. Janek w rodzinnym Ostrorogu uprawia truskawki, kilka lat temu założył własną pasiekę: zaczął od 5 uli, teraz ma ich 30. Przy ulach wysiewa tradycyjne kwiaty, głównie słoneczniki, uprawia warzywa w przydomowym ogródku i hoduje kaczki (z krwi jego mama Mirosława gotuje czerninę). Uprawia też ziemię, testuje środki ochrony roślin, lubi wymyślać narzędzia, które ułatwiają mu pracę.

Podoba mu się życie zgodne z naturą – takie jak w Chłopach Reymonta. Do tej książki lubi zresztą wracać i już choćby przez to byłby nietypowym przedstawicielem młodego pokolenia.

Kiedy dowiedział się, że miałby o nim powstać atrykuł, był zdziwiony. Cóż można o mnie napisać? – zapytał. A to taki ciekawy młody człowiek. I taki inny.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 26.02.2021

Czepki wykonane przez Jana Wachowiaka




Czepek mężatki powstały w ramach warsztatów Urodzeni w czepku





Czepek mężatki, 2021.

Czepki mężatek różnią się od panieńskich wielkością (bardziej zakrywają włosy i dochodzą do uszu). Ozdabiane są dodatkowo przypiętą jedwabnicą, czyli kolorową chustą zwiniętą w rulon, mają jedną tiulkę (falbankę dookoła)


Czepki naprawione przez Jana Wachowiaka








Jan Wachowiak. Wszystko ma być tak jak dawniej2025-01-10T12:40:00+01:00

Martyna Kaczmarek – polsko-irlandzka artystka

Szamotulanka w Irlandii

Martyna Kaczmarek to młoda artystka, która urodziła się w Szamotułach, ale od kilkunastu lat mieszka z rodziną w Irlandii. Ukończyła sztuki wizualne w Instytucie Technologicznym w Waterford.

W Waterford współpracowała z Benem Hennessym przy tworzeniu obiektów scenicznych do przedstawienia „Little Red Kettle”, uczestniczyła w warsztatach performancu Amandy Coogan, znanej irlandzkiej artystki tej sztuki, oraz – w grupie osób wybranych – wzięła udział w jej przedstawieniu. W Kikenny, gdzie mieszka na co dzień, przez dwa lata jako wolontariuszka prowadziła zajęcia w Art Projekt – centrum pomocy dla osób z problemami psychicznymi, w którym prowadzone sa różnego typu zajęcia z arteterapii. Martyna Kaczmarek prowadziła tam lekcje rysunku, pomagała w organizacji wystaw; wspólnie z podopiecznymi stworzyła – między innymi – mural. W 2020 roku miała zacząć studia magisterskie z arteterapii, ale z powodu pandemii zostało to odsunięte w czasie.

W ostatnim czasie najbardziej interesuje się sztuką tworzenia ilustracji. Dwa lata temu wróciła do baśni, podań i legend, przekazywanych jej kiedyś przez babcię Danutę. Zaczęła czytać je na nowo z młodszą siostrą Amelią, urodzoną już w Irlandii. Od niedawna prowadzi własną stronę na FB (Babyblue MK), dla nas stworzyła kolaż, stanowiący nową wersję historii Halszki (o szczęśliwym zakończeniu)  ̶  przeczytać ją można poniżej. Co roku razem z najbliższymi odwiedza rodzinę w Szamotułach, lubi okoliczne lasy i jeziora, ciasta od Nowaczyńskiego i Gościniec „Sanguszko”.

Halszka z Ostroga, czyli (baśniowa) historia alternatywna (ze szczęśliwym zakończeniem)

Po wymuszonych podstępem zaślubinach Halszki z Łukaszem III Górką obie z matką schroniły się w klasztorze dominikanów we Lwowie. Nie uznawały tego ślubu za ważny i nie zamierzały podporządkować się woli króla i udać się do Szamotuł do Łukasza. Rozpoczęło się wtedy oblężenie klasztoru.

Matka Halszki − Beata uknuła plan, aby uwolnić córkę od niechcianego małżeństwa z Łukaszem i wydać ją za księcia litewskiego Siemiona Olelkowicza-Słuckiego. Ten wkradł się do klasztoru w przebraniu żebraka i poślubił Halszkę. Razem z nim przedostał się tam czarnoksiężnik, który – rzucając na nich czar – miał ułatwić małżonkom ucieczkę z klasztoru. Ostrzegł ich jednak, że za użycie magii przychodzi płacić cenę. Innego wyjścia nie było, więc Halszka i Siemion na to przystali. Czarnoksiężnik zamienił ich w białe jelenie. Blask pełni księżyca miał odwrócić ten czar i  oboje mieli powrócić do swojej normalnej postaci. Los miał jednak inny plan.

Po ucieczce z klasztoru małżonkowie schronili się w pobliskim lesie i wyczekiwali pierwszej pełni. Wszystko szło zgodnie z planem. O północy Halszka i Siemion znów stali się ludźmi i w umówionym miejscu spotkali się z czarnoksiężnikiem i matką Halszki. Razem wyruszyli do pałacu księcia. Kiedy pojawiły się pierwsze promienie słońca, oboje na nowo przybrali postać jeleni.

Czarnoksiężnik próbował odwrócić czar, lecz żadne z jego zaklęć nie miało tej mocy. Para już na wieki miała pozostać w postaci jeleni, ponieważ ich losem pokierowało przeznaczenie − magia tak stara, że nawet najbardziej umiejętny czarnoksiężnik nie byłyby w stanie pokrzyżować jej planów.

Halszka i Siemion pozostali strażnikami wolności, ujawniając się tym, którzy potrzebują ich pomocy. Informacje o tym, że Halszka miała zostać siłą sprowadzona do Szamotuł przez Łukasza Górkę, dotarły do małżonków. Co roku Halszka wraz z Siemionem powracają do Szamotuł, aby świętować swoją wolność i początek ich niesamowitej historii na przekór błędnej legendzie.

Inne prace Martyny Kaczmarek

Szamotuły, 19.08.2020

Martyna Kaczmarek – polsko-irlandzka artystka2025-01-10T12:49:35+01:00

Rodzinne bajanie – konkurs na baśń do ilustracji Marii Martin-Olszewskiej

Rodzinne bajanie – konkurs na baśn

Zapraszamy do napisania przez rodzinne zespoły (dorosły i dziecko do lat 12) baśni do 1 z 10 zamieszczonych tu obrazków Marii Martin-Olszewskiej! To może być świetna kreatywna zabawa. Coś dla siebie znajdą tu miłośnicy zamków, dalekich podróży, domków na drzewach, zwierząt i ci, którzy lubią marzyć. Autorka jest młodą ilustratorką, pochodzi z Szamotuł.

Prace można nadsyłać do 15 czerwca 2020 r.

Szczegóły w regulaminie http://regionszamotulski.pl/rodzinne-bajanie-konkurs-na-basn/



Szamotuły, 30.05.2020

Rodzinne bajanie – konkurs na baśń do ilustracji Marii Martin-Olszewskiej2025-01-10T12:50:52+01:00

Rodzinne Bajanie – konkurs na baśń

Regulamin konkursu „Rodzinne Bajanie”

 Postanowienia ogólne

  1. Celem konkursu jest wyłonienie przez Komisję Konkursową 3 zwycięskich prac – pisanych prozą baśni rodzinnych.
  2. Regulamin określa zasady konkursu „Rodzinne Bajanie” polegającego na rodzinnym stworzeniu baśni do jednej wybranej ilustracji autorstwa Marii Martin-Olszewskiej (spośród przedstawionych przez Organizatorów).
  3. Regulamin obowiązuje wszystkie zespoły, które chcą wziąć udział w konkursie.
  4. Organizatorami konkursu są:

a) Fundacja Varietae, ul. Nowa 6/4, 64-500 Szamotuły, wpisana przez Sąd Rejonowy Poznań – Nowe Miasto i Wilda do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 000320832, NIP 7831647908, varietae.pl, fundacja.varietae@gmail.com, tel. 661 678 252,
b) Stowarzyszenie Wolna Grupa Twórcza, ul. Kolarska 11, 64-500 Szamotuły, wpisane przez Sąd Rejonowy Poznań – Nowe Miasto i Wilda do Krajowego Rejestru Sądowego pod numerem 000645647, NIP7872115249, regionszamotulski.pl, wgt.szamotuly@gmail.com.

5. Organizatorzy wyznaczają Koordynatora Konkursu, odpowiedzialnego za jego przeprowadzenie i ogłoszenie wyników.

II Warunki uczestnictwa

  1. Uczestnikiem Konkursu może być zespół złożony z przedstawicieli co najmniej 2 pokoleń, w tym dziecko do lat 12., z zastrzeżeniem, że uczestnictwo osoby niepełnoletniej wymaga pisemnej zgody rodziców (dalej: „zespół”).
  2. Każdy zespół może przesłać tylko jedną pracę konkursową, niepublikowaną wcześniej oraz niebiorącą udziału w innych konkursach.
  3. Zgłoszenia tekstu do Konkursu mogą dokonać tylko jej autorzy.
  4. Uczestnictwo w Konkursie jest bezpłatne.

III. Zasady konkursu

  1. Konkurs rozpoczyna się w dniu 15 maja 2020 r. i trwa do 15 czerwca 2020 r.
  2. Konkurs polega na wybraniu przez Komisję Konkursową wskazaną przez Organizatora 3 najciekawszych tekstów, które zostaną umieszczone w e-booku lub na stronie www Organizatora. Komisja może przyznać wyróżnienia wg własnego uznania.
  3. Komisja Konkursowa dokona wyboru spośród wszystkich nadesłanych prac, które spełniają wymagania konkursowe.
  4. Organizator zastrzega sobie prawo do niedopuszczenia do Konkursu pracy, która narusza Regulamin.
  5. Organizator zastrzega sobie prawo do nierozstrzygnięcia Konkursu, jeśli liczba zgłoszeń będzie mniejsza niż pięć lub w przypadku niezadowalającego poziomu artystycznego prac konkursowych.
  6. Organizator ma prawo do odwołania konkursu. W przypadku odwołania Konkursu nadesłane prace nie będą wykorzystywane przez Organizatora.

IV Wytyczne dotyczące tekstu baśni

  1. Organizator zastrzega, że baśń musi być skierowana do dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym.
  2. Utwór musi być zostać nadesłany w języku polskim.
  3. Organizator ustala, że maksymalna długość tekstu wynosi 1–1,5 strony formatu A4, czcionka 12, interlinia 1,5.
  4. Nadesłane prace ocenia Komisja Konkursowa według przykładowych kryteriów: ciekawy, oryginalny pomysł, poprawność i plastyczność języka.

V Zasady przesyłania pracy

  1. Praca konkursowa musi zostać nadesłana w terminie ustalonym przez Organizatora
  2. Prace konkursowe należy przesyłać na adres mailowy: fundacja.varietae@gmail.com bądź przez messenger powiązany z kontem na Facebooku Fundacji Varietae w formie pliku .DOC. W treści wiadomości bądź e-maila należy podać imię i nazwisko autorów tekstu, nazwę zespołu (jeśli została stworzona), nr telefonu kontaktowego.
  3. Praca musi zostać nadesłana w formacie umożliwiającym jej edycję na potrzeby Organizatora Konkursu.

VI Nagrody

  1. W Konkursie zostaną nagrodzone co najmniej 3 zespoły autorskie (z zastrzeżeniem: par. III, pkt. 5), które stworzą najciekawsze baśnie, wybrane przez Komisję Konkursową.
  2. Organizator przewiduje dla zespołów atrakcyjne nagrody rzeczowe.
  3. Organizator przewiduje zamieszczenie najciekawszych prac online na stronie www lub w formie e-booku.
  4. Wyniki Konkursu zostaną ogłoszone na stronie Organizatora w terminie do 7 dni od ostatniego możliwego dnia przesyłania pracy konkursowej.
  5. Nagrody zostaną przekazane w ciągu 30 dni od dnia ogłoszenia przez Organizatora wyników Konkursu.

VII. Prawa autorskie

  1. Przesłanie zgłoszenia Organizatorowi Konkursu jest równoznaczne z tym, że Uczestnik Konkursu zgadza się na nieodpłatne przeniesienie autorskich praw majątkowych na Organizatorów.
  2. Przekazanie autorskich praw majątkowych odbędzie się przez podpisanie oświadczenia, które przygotuje Organizator.
  3. Organizator zastrzega sobie prawo do ewentualnych modyfikacji tekstu baśni, z poszanowaniem oryginalnej formy.

VIII. Postanowienia końcowe

  1. Wzięcie udziału w Konkursie oznacza zgodę na warunki określone w Regulaminie i jest jednoznaczne z oświadczeniem, że prace zgłoszone na Konkurs zostały wykonane osobiście, bez naruszenia praw autorskich osób trzecich.
  2. Organizator nie ponosi odpowiedzialności prawnej za naruszenie praw autorskich osób trzecich przez uczestników Konkursu.
  3. Autorzy prac wyrażają zgodę na przechowywanie i przetwarzanie swoich danych osobowych dla potrzeb Konkursu, zgodnie z ustawą z ochronie danych osobowych i Ogólnym rozporządzeniem o ochronie danych osobowych.
  4. Sprawy sporne prowadzi i rozstrzyga Komisja Konkursowa.
  5. Sponsorem wszystkich nagród w Konkursie są Organizatorzy.
  6. Regulamin konkursu zamieszczony jest na stronach Organizatorów www.varietae.pl. i regionszamotulski.pl.

Szamotuły, 15.05.2020

Rodzinne Bajanie – konkurs na baśń2025-01-10T12:52:20+01:00

Michał Barczak – aktor o dużych możliwościach


Michał Barczak − aktor o dużych możliwościach

Kiedyś w wywiadzie powiedział, że dla kilku chwil na scenie warto poświęcić wszystko. Dziś wie, że to nieprawda, chociaż swoją pracę nadal bardzo kocha. Najważniejsze, aby mądrze połączyć ją z życiem rodzinnym.

Zdjęcia Paweł Paprocki

Zdjęcie N.Ilnicka

Serial Ojciec Mateusz

Teatr Telewizji – Inspekcja, 2018 r.

Och Teatr – spektakl Nos, reż. Janusz Wiśniewski, 2016 r. Zdjęcie Kasia Chmura-Cegiełkowska

Teatr Wielki w Łodzi, Człowiek z Manufaktury, reż. Waldemar Zawodziński, 2019 r. Zdjęcie Natalia Zdziebczyńska


Szamotulskie dzieciństwo Michała Barczaka było krótkie, bo już po ukończeniu czwartej klasy w Szkole Podstawowej nr 2 przeniósł się do Poznania. Dalej uczył się w szkole baletowej i mieszkał w internacie. Szybko musiał stać się samodzielny i do Szamotuł już nie wrócił. Tu do dziś mieszka jego mama i dwie siostry.

Miłość do tańca pojawiła się wcześniej. W Szamotulskim Ośrodku Kultury uczestniczył w zajęciach Klubu Tańca Towarzyskiego „Filemon”, którym kierował wówczas Grzegorz Kałmuczak. Tańczył też w Zespole Folklorystycznym „Szamotuły” pod kierunkiem Janiny Foltynowej i Jerzego Foltyna.


Michał Barczak z Klubem Tańca Towarzyskiego „Filemon” (partnerka Joanna Wiśniewska) i Zespołem Folklorystycznym „Szamotuły” (partnerka Daria Krzyżaniak)


Po maturze i dyplomie w poznańskiej Ogólnokształcącej Szkole Baletowej im. Olgi Sławskiej-Lipczyńskiej otrzymał dwie propozycje pracy: w Państwowym Zespole Ludowym Pieśni i Tańca „Mazowsze” oraz w Teatrze Wielkim w Łodzi. Wybrał teatr. Już w pierwszym roku przekonał się, że chciałby czegoś więcej niż praca w teatralnym balecie. Tych kilka chwil na scenie wiąże się z wielkimi wyrzeczeniami, tańczy się zwykle do trzydziestki, bo tylko na tyle pozwala nadmiernie obciążony kręgosłup. W wypadku Michała to bardzo długi kręgosłup. Do dziś wspomina pierwszą noc w łódzkim Domu Aktora, kiedy to okazało się, że w łóżku mieści się, leżąc tylko po przekątnej. Ma w końcu 195 cm wzrostu.

W jednym z przedstawień realizowanych przez łódzki Teatr Wielki grała Zofia Uzelac – aktorka i pedagog teatralny, dziekan Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej. Zachęciła Michała do studiów aktorskich. I tak – po półrocznych przygotowaniach pod okiem starszego kolegi – Michał Barczak został studentem łódzkiej filmówki. Każdy, kto choć trochę orientuje się w temacie, wie, że dostanie się do szkoły aktorskiej za pierwszym razem nie jest czymś częstym. Rozpoczęła się wspaniała przygoda, podczas której na nowo zakochał się w scenie. W 2014 roku otrzymał nagrodę Ministra Edukacji i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia artystyczne, w 2015 roku – stypendium rektora dla najlepszych studentów.


Och Teatr – spektakl Nos, 2016 r. Zdjęcie Kasia Chmura-Cegiełkowska


Po szkole zaproponowano mu pracę w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem. Andrzej Dziuk – jeden ze współzałożycieli teatru i reżyser większości spektakli – daje szanse młodym ludziom, potrafi ich zainspirować i stwarza warunki do rozwoju. To ciekawy zespół teatralny. Tworzy go niewielka, 13-osobowa grupa. Codziennie grają inny spektakl, aktorzy sami zmieniają dekoracje, wpuszczają widzów i sprzedają bilety, a po przedstawieniach długo dyskutują. Takie podejście do sztuki dziś to rzadkość, zwykle każdy robi swoje i spieszy się do domu. Dla Michała Barczaka dwa lata spędzone w Zakopanem były czasem niezwykle wzbogacającym, trudnym jednak ze względu na rozłąkę z narzeczoną.

Na początku 2016 r. z propozycją współpracy zadzwoniła do niego Krystyna Janda. W prowadzonym przez nią warszawskim Och Teatrze Michał Barczak zagrał jedną z głównych ról w przedstawieniu Nos w reżyserii Janusza Wiśniewskiego. Spektakl zebrał sporo dobrych recenzji, a Michał Barczak uznał, że może to czas na początek kolejnego etapu w życiu osobistym i zawodowym. W 2017 roku zrezygnował z etatu w Teatrze Witkacego i przeniósł się do Warszawy.

To tam mieszka z tymi, którzy są dla niego najważniejsi, czyli z niespełna dwuletnim synem Gawełem i żoną Anną, w Teatrze Polskim w Warszawie zajmującą się koordynacją pracy artystycznej.


Teatr Wielki w Łodzi, Człowiek z Manufaktury, 2019 r. Zdjęcie Natalia Zdziebczyńska


W ciągu kilku następnych lat Michał Barczak grał na deskach kilku warszawskich scen: Teatru Imka, Teatru Narodowego i Teatru Polskiego. Trzy razy wystąpił w spektaklach Teatru Telewizji, ostatnio w Zemście w reżyserii Redbada Klynstry-Komarnickiego był Śmigalskim, przygotował też choreografię, którą wykonał wspólnie ze Stefano Terrazzino.

Kilkakrotnie pojawił się w serialach, m.in. można go było zobaczyć w: Na Wspólnej, w Ojcu Mateuszu i Na dobre i na złe. Od czasu do czasu pracuje też w dubbingu, np. dla Netflixa. Zajęcia aktorskie prowadzi w warszawskim Liceum Ogólnokształcącym im. Batalionu „Zośka”.

Zapytany o role, które sprawiły mu najwięcej satysfakcji, wymienia dwie. Pierwsza to rola jakby skrojona specjalnie pod jego możliwości aktorsko-baletowe, choć stworzona z myślą o Wojciechu Pszoniaku. Chodzi o postać Przybysza-Prokuratora z przedstawienia Człowiek z Manufaktury, zrealizowanego przez Teatr Wielki w Łodzi w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego. Ta wystawiona w lutym 2019 roku opera o Łodzi w momencie powstawania budziła kontrowersje, natomiast okazała się dużym sukcesem artystycznym, o czym świadczy przyznana spektaklowi nadzwyczajna Złota Maska − coroczna nagroda recenzentów teatralnych. Rola Michała Barczaka była w tym monumentalnym przedstawieniu główną rolą dramatyczną, w recenzjach wskazywano, że to kreacja, która wręcz fascynuje. Druga rola szczególnie ważna dla aktora to postać Młodego z Trans(fuzji), według Wierzycieli Augusta Strindberga, spektaklu w reżyserii Andrzeja Dziuka, zrealizowanego w 2016 roku w Teatrze Witkacego w Zakopanem. To z kolei jakby rola wbrew warunkom aktorskim Michała Barczaka − Młody to niepełnosprawny chłopak, niezwykle wrażliwy artysta. Przedstawienie miało charakter kameralny, psychologiczny, opowiadało pewną smutną i ponadczasową historię, a niektórzy widzowie przychodzili oglądać je kilka razy.



Chociaż wielokrotnie kreacje Michała Barczaka spotykały się z dużym uznaniem, codzienność młodego aktora nie różni się od codzienności tysięcy aktorów w Polsce − tych spoza kilkudziesięciu aktorów-celebrytów, których można zobaczyć wszędzie. To godziny spędzone na korytarzach w czasie mnóstwa castingów. To ciągła niepewność. To konieczność zagospodarowania sobie wolnego czasu, w którym się nie gra. Michał Barczak doskonali wtedy grę na pianinie i uczy się języka francuskiego (angielski zna już bardzo dobrze), a w okresie letnim, kiedy nieczynne są wszystkie teatry, próbuje innego rodzaju zajęć, na przykład pracuje jako kelner. Bo aktorstwo to ciągła szkoła życia.

Pierwszy jego występ dla dużej publiczności był tańcem na scenie na szamotulskim rynku z okazji Dni Szamotuł. Michał Barczak wspomina to jako wydarzenie wręcz traumatyczne. Od tego czasu przeszedł długą drogę. A przecież dopiero pod koniec 2020 roku pierwsza cyfra w jego wieku zmieni się na trójkę.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 08.04.2020

Michał Barczak – aktor o dużych możliwościach2025-01-25T13:12:03+01:00
Go to Top