Andrzej J. Nowak
Norman Sherran – poszukiwanie korzeni
Od kilkunastu lat tworzę „puzzle”. Nazwałem tak krótkie (czasem nieco dłuższe) luźne, niezobowiązujące zapiski i rysunki. Są to opisy miejsc, ludzi, sytuacji – anegdoty i refleksje. Nie tworzą one, jak dotąd, jakiegoś pełnego obrazu. Jednak poszczególne kawałki układają się w większe fragmenty, które kiedyś, być może, będą złożone w całość. Zapisuję je pod wpływem chwili z pamięci. Czasem wspomagam pamięć notatkami, zapiskami z kalendarzy, szkicami, rysunkami i fotografiami.
Oczywiście, „puzzle” zawierają wątki osobiste.
Normana poznałem w czasach początków naszej ustrojowej transformacji, po wyborach parlamentarnych 1989 roku. Radośnie otworzyliśmy się wtedy na świat. Zaczęliśmy wyjeżdżać za granicę. Polska stała się interesującym partnerem dla zagranicznych inwestorów. Norman Sherran, inżynier i biznesmen ze Stanów Zjednoczonych, przyjechał do Poznania jako wiceprezydent Tishman Construction Corporation z Nowego Jorku. Firma była zainteresowana realizacją inwestycji komercyjnych w Poznaniu na terenie, gdzie dzisiaj ciągle jeszcze buduje się zespół biurowców „Andersia” (w Poznaniu się nie powiodło, ale w Warszawie i Krakowie Tishman zrealizował wiele dużych projektów).
Podczas luźnej rozmowy, w przerwie oficjalnego spotkania, Norman wspomniał, że jego rodzina pochodzi z Polski, konkretnie – z Wielkopolski. Pradziadek zaś urodził się w Szamotułach! Od razu, jako krajanie, poczuliśmy do siebie sympatię. Powiedział, że to są chwilowo wstępne informacje i że zajmuje się teraz ustalaniem szczegółów. Oczywiście zadeklarowałem pomoc. I tak się rozpoczęła nasza wieloletnia znajomość. Zauważyłem, że korzenie jego rodziny tkwią zapewne w podpoznańskim Swarzędzu. Świadczy o tym nazwisko rodowe Schwersenz, którym posługiwali się jego przodkowie (Swarzędz w języku niemieckim – Schwersenz).
Zaintrygowała mnie szczególnie informacja, że pradziad Simon Schwersenz urodził się w Szamotułach. Odwołałem się do pamięci mojej Mamy Barbary Nowakowej. Poprosiłem, by zrobiła spis rodzin żydowskich mieszkających przed wojną w Szamotułach. Mama doskonale pamiętała nazwiska mieszkańców z okresu międzywojennego. W spisie nie ma nazwiska Schwersenz.
Nazwiska przedwojennych żydowskich mieszkańców Szamotuł (Barbara Nowakowa, 13.10.1995 r.)
Odpisy aktów urodzin, małżeństw i zgonów przodków Normana uzyskane z Urzędów Stanu Cywilnego pozwoliły na ustalenie szczegółów. W XIX i na początku XX wieku rodzina Schwersenzów mieszkała w Chludowie, gdzie urodzony w 1827 r. w Szamotułach, pradziadek Simon (Szymon) prowadził gospodę. Zmarł w Berlinie w 1921 r. (żył 94 lata!). Prababka Ernestyna, z domu Lowenthal, zmarła w Poznaniu w 1900 r. W Chludowie urodził się w 1863 r. dziadek Normana Adolph. Babka Charlotte, z domu Glassmann, pochodziła z Wronek. Urodziła się w 1878 r. Jej ojciec, Isaac (Izaak) i bracia, mieli we Wronkach piekarnię. Ojciec Arno, jego siostra i trzej bracia, również urodzili się w Chludowie w pierwszym dziesięcioleciu XX w.
Po I wojnie światowej rodzina Schwersenzów przeniosła się do Berlina, a potem do Stanów Zjednoczonych i Izraela. Część rodziny, która nie opuściła Niemiec przed wybuchem II wojny światowej, zginęła w 1943 r. w obozach zagłady Auschwitz i Teresinie (Theresienstadt). Amerykańska część rodziny zmieniła trudne w wymowie pisowni i pisowni nazwisko Schwersenz na Sherran. Rodzina w Izraelu, używa nazwiska Sharon.
We Wronkach, 19.10.1995 r. Od lewej: Debie Sherran (żona Normana), Paweł Stryczyński, Norman i Arye Sharon, żona Arye.
Jesienią 1995 r. Norman przysłał wiadomość, że jego przyrodni brat Arye, który mieszka w Izraelu, przyjedzie do niego w październiku w odwiedziny (Norman prowadził wtedy inwestycję w Warszawie). Zaplanował, że w przyjadą na kilka dni do Poznania. Zorganizowałem dla nich odwiedziny w Chludowie, Wronkach i w Szamotułach.
W Chludowie zlokalizowaliśmy, jak nam się wydawało, budynek gospody, którą prowadziła rodzina Schwersenzów. We Wronkach, korzystając z pomocy mojego dobrego kolegi z klasy licealnej – Pawła Stryczyńskiego (niestety, już nieżyjącego ) – domy, w których mieszkała i prowadziła piekarnię rodzina Glassmannów. W Szamotułach pokazałem im miejsce, gdzie do czasów II wojny światowej był cmentarz żydowski (kirkut) i to, co po nim pozostało – fragmenty muru – ogrodzenia cmentarza. Chciałem, by zwiedzili to miejsce w „stylu japońskim” – z okien samochodu. Poprosili jednak, by się zatrzymać i wejść na teren. I tak zrobiliśmy. To, co potem się stało, jest dla mnie do dziś przygnębiającym wspomnieniem. Weszliśmy na tyły dawnego żydowskiego domu przedpogrzebowego i tam za szopą, pod murem, w zasypanych jesiennymi liśćmi zaroślach, natrafiliśmy na fragmenty rozbitych żydowskich płyt nagrobnych (macew). Moi goście ze łzami w oczach odkrywali kolejne kawałki tablic z hebrajskimi i niemieckimi napisami (pisanymi alfabetem gotyckim). Czyścili je gołymi dłońmi, usiłowali odczytać nazwiska. Miejsce pochówku zmarłych jest w judaizmie miejscem wyjątkowym, świętym a tu… Byłem poruszony i zażenowany.
Rozbita macewa. Napis wykonany pismem gotyckim: Siegfried Holländer
Aby „uratować” choć trochę sytuację, zaproponowałem, że wejdziemy po drodze do Muzeum – Zamek Górków i powiadomimy pracowników tej placówki o naszych znaleziskach. Zapewniłem, że potrafią się oni nimi właściwie zaopiekować.
Po przekazaniu informacji o znalezionych macewach dowiedzieliśmy się, że ostatnio zostały przekazane do muzeum ciekawe judaika odkryte podczas rozbiórki budynku szkoły żydowskiej (chederu). Nie są jeszcze eksponowane, ale możemy je zobaczyć. Goście bardzo się ucieszyli, licząc na to, że może natrafią na jakieś zapiski o szamotulskich Schwersenzach. Z wielkim zainteresowaniem przejrzeliśmy te dokumenty. Arye przeczytał fragment tekstu hebrajskiego, używając tradycyjnego wskaźnika Gadu), którym Żydzi posługują się podczas czytania Tory (wskaźnik nie tylko ułatwia śledzenie kolejnych wersów, ale zapobiega bezpośredniemu kontaktowi czytającego ze świętym tekstem). Ciekawe spotkanie w biurach muzeum załagodziło wcześniejsze smutne doświadczenie. Goście wyjechali z Szamotuł zadowoleni i bardzo wzruszeni.
To jesienne doświadczenie spowodowało, że zacząłem bardziej niż do tej pory interesować się wielokulturową historią mojego rodzinnego miasta.
Studiowanie zapisków szkolnych w biurze Muzeum – Zamek Górków
Czytanie tekstu hebrajskiego. W dłoni Arye wskaźnik – jad
Od dawna interesuję się historią szamotulskich domów. Zbieram informacje o nich – stare rysunki, projekty i fotografie. Przy okazji dowiaduję się dużo o ich dawnych mieszkańcach. Podczas przeglądania starych projektów domów położonych przy ulicy Breitestrasse (noszącej obecnie nazwę Braci Czeskich) natrafiłem na projekt domu, należącego w 1909 r. do Arrona Abrahama. Projekt wykonał Henryk Wysocki – murarz i mistrz ciesielski z Szamotuł.
Ciekawe są poprawki na rysunku prostej elewacji, których zażądał zatwierdzający projekt poznański architekt Oskar Hoffmann (1850-1916). Poprawki, naniesione ołówkiem, oddają ducha panującego w tym czasie w Europie nowego stylu – secesji (art nouveau).
Tak wyglądał ten dom 10 lat temu. Został przebudowany. Dziś jego elewacja jest starannie odnowiona i czysta. Nie pozostało w nim jednak, niestety, nic z uroku projektu wykonanego 100 lat temu…
W dokumentach budowlanych posesji, na której został zbudowany, odnalazłem dokument urzędowy skierowany do jednego z lokatorów w 1908 r., handlarza, Simona Schwersenza, a także jego własnoręczny podpis!
W 2007 roku spotkałem się z Normanem i jego żoną Debie w Nowym Jorku. Zjedliśmy obiad w restauracji na Manhattanie. Przekazałem im kopie odnalezionych dokumentów. Byli bardzo szczęśliwi. Do dziś utrzymujemy kontakt. Co roku, od ponad dwudziestu lat, dostaję od nich życzenia z okazji Świąt i Nowego Roku (Happy Holidays!).