About Agnieszka Krygier-Łączkowska

Autor nie uzupełnił żadnych szczegółów
So far Agnieszka Krygier-Łączkowska has created 361 blog entries.

Aktualności – grudzień 2017

Zapraszamy do kościoła w Sędzinach

W ostatnich kilkunastu latach bardzo popularny jest żłóbek w kościele franciszkanów przy placu Bernardyńskim w Poznaniu, który uznawany jest za największy w Europie. Tymczasem w kościele parafialnym w Sędzinach też jest co oglądać! 

Od czterech lat powstaje tam niezwykły żłóbek. W pierwszym roku była to jedna grota, teraz to już cała szerokość jednonawowego kościoła i kilka poziomów! Ponad 50 figur (w tym co najmniej 8 ruchomych), czterotygodniowa praca 15 osób. A przede wszystkim wielka radość dla całej wspólnoty lokalnej, szczególnie dzieci. Byliśmy i widzieliśmy.

W czasie pasterki ks. proboszcz Sławomir Pawlicki wnosi figurkę Dzieciątka i umieszcza ją w żłóbku, dzieli się też z wszystkimi obecnymi na nabożeństwie opłatkiem.

Więcej zdjęć na stronie  https://parafiasedziny.wiciak.com/




Wesołych Świąt!

Zapraszamy do wysłuchania naszej – szamotulskiej – kolędy. Szamotulskiej, bo słowa napisał Łukasz Bernady, muzykę skomponował Andrzej Warguła, a śpiewa Chór CANTABILE. Utwór pochodzi z płyty, którą Cantabile nagrało z myślą o pięknym brzmieniu muzyki w bazylice kolegiackiej: Dźwięk organów zależy też ode mnie. Zdjęcia architektury bazyliki – Jan Kulczak.




Stefan Krawczyk (1937- 2015)

Pod koniec listopada minął rok od otwarcia w Szamotułach auli imienia Stefana Krawczyka. Warto obejrzeć film przygotowany specjalnie na tę uroczystość.

Stefan Krawczyk przez wiele lat decydował o kształcie szamotulskiego życia muzycznego i jego naprawdę wysokim poziomie. Był człowiekiem obdarzonym wieloma talentami: muzykiem, kompozytorem, dyrygentem orkiestr, chórmistrzem, dydaktykiem, przez jakiś czas także redaktorem regionalnego pisma kulturalnego, osobą o wielkiej energii, pasji, autorem niezliczonych pomysłów, twórcą szamotulskiego Społecznego Ogniska Muzycznego (i innych tego typu ognisk w regionie) oraz Państwowej Szkoły Muzycznej, która w dniu otwarcia auli obchodziła swoje 35-lecie.

Film zawiera wspomnienia wielu szamotulan o osobie i działalności Stefana Krawczyka oraz świetne historyczne zdjęcia (niejeden może się na nich odnaleźć i wzruszyć).



Galeria Szamotulan

Otwieramy Galerię Szamotulan. Szamotulski strój regionalny nie tylko towarzyszy występom grup folklorystycznych (np. zespołów „Szamotuły” czy „Marynia” z Wronek), to także tradycja kultywowana przez mieszkańców. Widać to na procesjach Bożego Ciała czy w zwyczaju fotografowania dzieci w stroju szamotulskim.

Poniżej prezentujemy trzy zdjęcia. Na pierwszym są Alicja i Maria Kasprowicz, fotografia pochodzi z 1958 (lub 1959) roku. Na drugim Dorota  Kaczmarek, po mężu Nowak (1957-2008), zdjęcie wykonano w połowie lat 60. w zakładzie fotograficznym p. Mocka. Na trzecim, współczesnym zdjęciu – Marianna Sroka, która chociaż sama ma siedem lat, na Boże Ciało wkłada strój regionalny liczący lat 60. Może mają Państwo w albumach takie fotografie? Zapraszamy do ich przesyłania. Będziemy stopniowo tworzyć galerię. Przypominamy nasz adres internetowy: wgt.szamotuly@gmail.com

A dla tych, którzy nie mają takich zdjęć … planujemy niespodziankę w ramach przyszłorocznego „Tańczenia na plyndzu”.


… i galeria Szamotulskie Śluby

Helena z domu Sławska (1911-1981) i Józef Słomiński (1910-1981) pobrali się 16.10.1937 roku. Na pierwszym ze zdjęć para młoda wychodzi z domu przy Wronieckiej 22. Ojciec Heleny, Marceli Sławski, kupił tę kamienicę jeszcze w latach dwudziestych. Wcześniej z rodziną (żoną i sześciorgiem dzieci) mieszkał w Wielichowie (powiat grodziski), gdzie prowadził drogerię; w Szamotułach został dyrektorem banku (Marceli to ten pan z wąsami, który zaraz za parą młodą podąża chodnikiem do szamotulskiej świątyni). Ślub odbył się w kolegiacie ‒ na kolejnych fotografiach widać wnętrze kościoła (warto zwrócić uwagę na nieistniejące od kilkudziesięciu lat stalle). Następne zdjęcia zrobiono już po uroczystości zaślubin, przed bramą kościoła. Wesele prawdopodobnie – zwyczajem tamtych czasów – odbyło się w domu panny młodej.

Helena i Józef zamieszkali w rodzinnej kamienicy przy Wronieckiej 22. Józef pracował w kasie chorych, a Helena zajmowała się domem. Doczekali się czworga dzieci: córki Barbary (1940-2011) i 3 synów ‒ Tadeusza (ur. 1938), Jerzego (1942-1984) i Henryka (ur. 1946).

Zapraszamy do współtworzenia tej galerii: wgt.szamotuly@gmail.com


Uśmiech Małgorzaty Braunek

Pochmurne dni możemy sobie rozświetlić uśmiechem Małgorzaty Braunek (1947-2014). Przyszła aktorka urodziła się w Szamotułach, lecz mieszkała tu tylko jako małe dziecko. Jej ojciec Władysław po wojnie był dyrektorem szamotulskich młynów, wkrótce rodzina przeniosła się do Poznania, a stamtąd do Warszawy. Ojca Małgorzaty nie ominęły represje czasów stalinowskich. Przed wojną był oficerem kawalerii, rotmistrzem Wojska Polskiego, po kampanii wrześniowej znalazł się w oflagu w Woldenbergu, gdzie prowadził teatr. Kiedy po wojnie odmówił wstąpienia do Ludowego Wojska Polskiego, został aresztowany. Matka Ruta z domu Bem była niezwykle piękną kobietą, ponoć przed wojną została nawet Miss Poznania.

Małgorzata Braunek jako bardzo młoda dziewczyna zagrała w wielu ważnych polskich filmach tamtego czasu. Zadebiutowała już na pierwszym roku studiów aktorskich rolą wiejskiej dziewczyny w „Skokuˮ Kazimierza Kutza, w tym samym 1967 roku zagrała w „Żywocie Mateuszaˮ Witolda Lesiewicza. Wystąpiła w „Polowaniu na muchyˮ w reżyserii Andrzeja Wajdy, w „Krajobrazie po bitwieˮ, „Wniebowstąpieniuˮ, „Ruchomych piaskachˮ, „Trzeciej części nocyˮ. Była Oleńką w „Potopieˮ Jerzego Hoffmana (1974) i Izabelą Łęcką w serialu „Lalkaˮ (1977) w reżyserii Ryszarda Bera. W 2. połowie lat 70. zawiesiła karierę aktorską i poświęciła się rozwojowi duchowemu; została buddystką, wspierała ruch na rzecz praw człowieka w Chinach i propagowała akcję ochrony zwierząt (była wegetarianką).

Do aktorstwa wróciła w połowie lat 90. jako dojrzała, ale ciągle piękna kobieta. Zagrała w filmie „Tulipanyˮ Jacka Borcucha (2004), stworzyła znakomitą rolę w przedstawieniu „Persona. Ciało Simoneˮ w reżyserii Krystiana Lupy (Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2010). Wielką popularność na nowo przyniósł jej serial oparty na powieściach Małgorzaty Kalicińskiej ‒ „Dom nad rozlewiskiemˮ. W serialu wystąpiła też córka Małgorzaty Braunek ‒ Orina Krajewska.



Szamotulskie rękodzieło  sprzed 90 lat

Piękne prace Marty Kulczak z domu Rybarczyk (1902-1973) jeszcze w latach 20. XX wieku zostały zebrane na wystawie, której zdjęcie prezentujemy. Haftowane obrazy, koronkowe serwetki i poduszki przechowywane są teraz w domach dzieci i dalszej rodziny pani Marty.


Reportaż telewizyjny

18 listopada telewizja wyemitowała reportaż (TVP 3, cykl TVP Poznań „Widziane po drodzeˮ) o wpisaniu „Tradycji weselnych z Szamotuł i okolicˮ na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego i o współczesnym Zespole Folklorystycznym „Szamotułyˮ, którym kieruje Maciej Sierpiński.

Program można obejrzeć  http://poznan.tvp.pl/34871791/wesele-szamotulskie-18112017

„W Szamotułach zawsze były dziewczyny eleganckie. Pamiętasz, jak babcia mówiła, że one były dumne, ale nie zarozumiałe. Były ładne, ale nie wyzywające. Były oszczędne, ale nie były skneramiˮ ‒ te słowa Iwony Majewskiej z tego filmu szczególnie nam się spodobały.

O uroczystości związanej z tym wydarzeniem pisaliśmy w październiku: http://regionszamotulski.pl/aktualnosci-pazdziernik-2017. 20 listopada minęło 85 lat od pierwszego wystawienia widowiska Wesele szamotulskie.

Szamotuły, 06.12.2017

GRUDZIEŃ 2017

IMPREZY I KONCERTY

Trwające



Muzeum – Zamek Górków, Sala Wystaw Czasowych, 14.12.2017-20.01.2018

Malarstwo Szymona Ćwiklińskiego. Wystawa pod Patronatem Wielkopolskiego Związku Artystów Plastyków.


Minione


29 grudnia, godz. 19.00 Chilli Crew, support: Pikes; kino „Halszka”

Chilli Crew z wokalistką Martyną Baranowską – mieszanka reggae, soul i rocka. Grupa będzie promowała swoją najnowszą płytę wydaną tej jesieni.


KINO

Aktualności – grudzień 20172025-01-30T14:18:40+01:00

Kościoły i cmentarze protestanckie – zdjęcia

Klub i Sekcja Fotograficzna SzOK



W projekcie uczestniczyli:

  • Tomasz Koryl (opiekun sekcji)
  • Monika Boch
  • Anita Czarnecka-Tafelska
  • Marysia Kaczmarek
  • Tymoteusz Lendzion
  • Agata Michalska
  • Anna Salita
  • Krzysztof Szymański
  • Beata Szulc-Nosek
  • Ireneusz Walerjańczyk

Wykonano około 400 zdjęć, kilkanaście z nich złożyło się na wystawę, prezentowaną od lipca do września 2017 r. w Spichlerzu Muzeum – Zamku Górków

500-lecie Reformacji. Kościoły i cmentarze protestanckie na Ziemi Szamotulskiej

Projekt fotograficzny – 2017 r.



Niezwykłe zdjęcia cmentarzy protestanckich połączyliśmy z muzyką Wacława z Szamotuł. Utwory: Nakłoń, Panie, ku mnie ucho Twoje (psalm 86.), Kryste, dniu naszej światłości, Błogosławiony człowiek (psalm 1.) oraz Powszechna spowiedź śpiewa Chór CANTABILE pod kierunkiem Andrzeja Warguły. Pochodzą one z płyty Pieśni i psalmy Wacława z Szamotuł, wydanej w 2012 roku (nakład wyczerpany).


Zdjęciom dawnych ewangelickich kościołów z powiatu szamotulskiego towarzyszy utwór Wacława z Szamotuł (też przecież protestanta) Alleluja, chwalcie Pana z płyty Maleńczuk i Tarczewski. Reformacja. Płytę w 2017 roku wydało Muzeum – Zamek Górków (do nabycia na miejscu).

Szamotuły, 05.12.2017

Kościoły i cmentarze protestanckie – zdjęcia2025-01-07T13:06:43+01:00

Aleksander Przybylak

Aleksander Przybylak (1. z prawej) po wyjściu z więzienia – z bratem i ojcem

Z Mirosławą Kawczyńską, ok. 1954 r.

Z żoną i dziećmi, ok. 1964 r.

Lata 80.

Modlitwa w areszcie UB

Gdy w czasie przesłuchań funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szamotułach bili i znieważali 16-letniego Aleksandra Przybylaka, chłopak starał się głośno śpiewać kościelne pieśni i odmawiał modlitwy. Znał całą książeczkę do nabożeństwa ‒ wspomina jego późniejsza żona, Mirosława z domu Kawczyńska. Nie wiemy, czy bito wtedy jeszcze mocniej lub czy bardziej lżono, jednak na pewno modlitwa dawała mu wsparcie duchowe i pomagała oderwać się od strasznej rzeczywistości.


Aleksander Przybylak, 1947, 49 i 53 (w środku)



Aleksander Przybylak urodził się 10 grudnia 1933 roku w Szamotułach. Jako uczeń Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi wstąpił do drużyny harcerskiej. Władze starały się coraz bardziej podporządkować sobie te drużyny, które działały na wzór przedwojennego harcerstwa, aż w sierpniu 1950 roku całkowicie je zlikwidowały. Już wcześniej jednak wielu młodych ludzi z legalnych drużyn przechodziło do działań konspiracyjnych. Podobnie było w wypadku Aleksandra Przybylaka. Już w kwietniu 1948 roku brał udział w zebraniach grupy utworzonej przez Zenona Andrzejewskiego (pseudonim „Huragan”) i przekazywał na nich informacje z radia londyńskiego i Głosu Ameryki. Pod koniec 1949 roku stworzył organizację „Jutrzenka” i przybrał konspiracyjny pseudonim „Hanka”. Do „Jutrzenki” należeli także: Hieronim Woltmann, Cezary Sobański, Ryszard Matusz, Romuald Nadolle i Stanisław Szymański. Młodzi ludzie prowadzili akcje informacyjne, przeciwstawiając się oficjalnej propagandzie ‒ przygotowywali i rozrzucali ulotki. Próbowali też pozyskać broń.

UB szybko wpadło na ich ślad, cała szóstka została zatrzymana wieczorem 18 lutego 1950 roku lub następnej nocy. W ciągu kilku kolejnych miesięcy wszyscy aresztowani byli wiele razy przesłuchiwani ‒ wielogodzinne przesłuchania odbywały się głównie w nocy, przetrzymywano ich w gmachu szamotulskiego UB, przy ówczesnej ul. Dzierżyńskiego (ul. 3 Maja, budynek Państwowej Szkoły Muzycznej). Aby wyciągnąć z chłopców zeznania, bito ich po całym ciele, zmuszano do siadania na nodze odwróconego taboretu i wykonywania wyczerpujących ćwiczeń fizycznych, znieważano wulgarnymi słowami; grożono im także śmiercią. Zaraz po aresztowaniu niektórzy zostali umieszczeni w ciemnych i nieogrzewanych celach bez łóżek; dopiero po kilku dniach przeniesiono ich do cel z drewnianymi pryczami. Aleksander Przybylak na jakiś czas trafił do karceru.

21 czerwca 1950 r. Urząd Bezpieczeństwa wszystkim chłopcom postawił zarzut „usiłowania przemocą zmiany demokratycznego ustroju Państwa Polskiego”. Wobec Aleksandra Przybylaka sformułowano dodatkowy zarzut: od maja 1945 do 1946 roku miał być zastępcą dowódcy nielegalnej organizacji bez określonej nazwy, używać pseudonimu „Strzała” i ‒ co szczególnie ważne ‒ posiadać w tym czasie broń. Trudno powiedzieć, czy zastraszony i bity chłopiec przyznał się do działania w tej organizacji, czy ktoś na niego doniósł. Na pewno warto zwrócić uwagę na jedno: w maju 1945 roku Olek Przybylak miał 11 i pół roku!

30 września 1950 roku prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu zatwierdził akt oskarżenia i 5 października przekazano go do Wojskowego Sądu Rejonowego. Sprawie nadano sygnaturę Sr. 539/50. Wyjazdowa sesja Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu odbyła się 30 października 1950 roku ‒ było to pokazowe posiedzenie w budynku szamotulskiego Starostwa. Aleksander Przybylak otrzymał najwyższy wyrok z całej grupy ‒ 8 lat więzienia (Cezary Sobański ‒ 6 i pół roku, Hieronim Woltman ‒ 6 lat, Stanisław Szymański ‒ 5, Ryszard Matusz ‒ 5, Romuald Nadolle ‒ 2 lata więzienia). Dodatkowo Aleksandra Przybylaka uznano za winnego działań w grupie Zenona Andrzejewskiego (sprawę tej grupy sąd rozstrzygnął w odrębnym postępowaniu 19 października 1950 roku).

Podobnie jak inni członkowie „Jutrzenki” karę więzienia Aleksander Przybylak odsiadywał najpierw we Wronkach, a następnie w Jaworznie, gdzie więźniowie pracowali w kopalni węgla. Praca była bardzo ciężka, Olek Przybylak zawsze starał się wspierać innych więźniów, pomagał im, jak tylko mógł. W Jaworznie poważnie zachorował: miał zapalenie płuc, gorączkę powyżej 40 stopni, w celi było strasznie zimno, a koledzy ‒ przekonani, że umiera, odmawiali za niego różaniec. Trafił wtedy do więziennego szpitala na Montelupich w Krakowie i w połowie 1953 roku został warunkowo zwolniony.

Jeszcze w tym samym roku poznał swoją przyszłą żonę Mirosławę Kawczyńską. Na początku znajomości młodzi nigdy nie przebywali w przestrzeni publicznej tylko we dwoje, dokądkolwiek by poszli: do kina czy na spacer, zawsze z tyłu towarzyszył im „smutny pan” z UB. Pobrali się w 1956 roku. W związku z pobytem w więzieniu Aleksander miał problemy z dalszą nauką i znalezieniem pracy. Został zegarmistrzem (uczył się tego zawodu u brata w Chodzieży), uzyskał też zawodowe prawo jazdy. Przez kilka lat pracował w Chodzieży i tylko w wolnym czasie przyjeżdżał do Szamotuł do żony i dzieci. Później wiele lat był kierowcą w szamotulskiej Gminnej Spółdzielni i pracował w sklepie żelaznym przy ul. Rzecznej.

Małżeństwo doczekało się czworga dzieci: trzech synów ‒ Wojciecha (ur. 1957), Romana (ur. 1958) i Grzegorza (ur. 1966) oraz córki Elżbiety (1961-1990). Przez lata Aleksander często chorował na płuca, co było skutkiem pobytu w więzieniu. Zachował młodzieńczą energię, podobnie jak inni członkowie jego rodziny był uzdolniony muzycznie: pięknie śpiewał i grał na akordeonie. Od lat 90. należał do Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych.

Zmarł nagle 16 stycznia 2000 roku i spoczywa na szamotulskim cmentarzu. Z okazji świąt wnuk obwiązuje jego nagrobek biało-czerwoną szarfą.

W ostatniej dekadzie XX wieku Główna Komisja Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu wszczęła śledztwo w sprawie „fizycznego i psychicznego znęcania się w latach 1952-1953 przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szamotułach” nad kilkunastoma aresztowanymi młodymi ludźmi. Po jej likwidacji w 1999 roku sprawę przejął Instytut Pamięci Narodowej ‒ Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu. Śledztwo, w czasie którego przeanalizowano dokumenty i przesłuchano wielu świadków, potwierdziło zarzuty, jednak w 2006 roku prokurator je umorzył. Żaden ze sprawców bowiem już nie żył.

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Szamotuły, 05.12.2017

Agnieszka Krygier-Łączkowska

Od urodzenia związana z Szamotułami. Polonistka (jak mama) i regionalist(k)a (jak tata).

Dr nauk humanistycznych, redaktor i popularyzator nauki. Prezes Stowarzyszenia WOLNA GRUPA TWÓRCZA, wiceprezes Szamotulskiego Stowarzyszenia Charytatywnego POMOC.

Aleksander Przybylak2025-01-04T12:08:34+01:00

Wspomnienia Jana Barańczaka

Jan Barańczak w młodości


Jan Barańczak urodził się w 1915 roku w Piaskach koło Gostynia, zmarł w 2002 roku w Koninie. Przed wojną rozpoczął studia na Akademii Medycznej w Poznaniu. W 1944 roku ożenił się z Zofią Konopińską (1916-2014) – koleżanką z roku, absolwentką szamotulskiego Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi (w tym czasie wraz z rodziną mieszkała w Kluczewie i Lulinie), siostrą ks. Mariana Konopińskiego (zamęczonego w obozie koncentracyjnym w 1943 r., beatyfikowanego w 1999 r.). Z tego związku urodziło się dwoje dzieci: Małgorzata (ur. 1945, po mężu Musierowicz, z wykształcenia grafik, autorka popularnych powieści dla młodzieży) oraz Stanisław (1946-2014, poeta, tłumacz, literaturoznawca). Biografia zawodowa Jana Barańczaka była dość skomplikowana; pracował w wielu specjalnościach: był lekarzem rodzinnym i wojskowym, pracował jako asystent w Klinice Psychiatrycznej w Poznaniu (uzyskał stopień doktora), następnie specjalizował się w patomorfologii. Na Ziemi Szamotulskiej pracował najpierw w Dusznikach (1947-48), a następnie w Nojewie (2. połowa lat 50.; leczył wówczas także pacjentów z Ostroroga i okolic). W szpitalu w Szamotułach wykonywał sekcje zwłok (wiersz S. Barańczaka, Czerwiec 1962). Założył i prowadził Zakład Anatomii Patologicznej w Szpitalu Miejskim w Inowrocławiu (1963-1972) i Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Koninie (1974-1977). Był także publicystą i malarzem.


Rodzina Barańczaków na Ziemi Szamotulskiej

(ze wspomnień Małgorzaty Musierowicz)

Pierwszą pracę po ukończeniu studiów dostali moi rodzice w Dusznikach Wielkopolskich, w tamtejszym ośrodku zdrowia. Mama często wspomina, jak jeździła furmanką gdzieś do zapadłych w lasach wsi, do porodów. Opiekowała się nami gosposia – na imię miała Emilia, a my mówiliśmy na nią Masia. Masia była macierzyńska, ciepła, gadatliwa, wesoła i gderliwa, skora do pieszczot, żartów, piosenek i przytulanek. […] Cudownie gotowała – proste potrawy, ale jakoś tak niezwykle smacznie, ze zmiataliśmy z talerzy wszystko, cokolwiek podała. Była niezamężna, samotna i kochała nas jak własne dzieci, zwłaszcza Stasinka. Stasinek też miał do niej dużą słabość, wielokrotnie obiecywał, że się z nią ożeni, gdy już będzie duży. Kiedy powróciliśmy z Dusznik do Poznania, Masia przyjechała z nami i przez długie lata mieszkała […] w naszych kolejnych mieszkaniach – póki, po odchowaniu nas, nie wyszła za pana Franke, zamożnego wdowca.

(Tym razem serio, Łódź 1995)

Małgosia i Staś Barańczakowie z dziadkiem Walentym Konopińskim, Duszniki 1948 r.


Stanisław Barańczak
CZERWIEC 1962 (fragment)

Chciałeś, bym poszedł w twoje ślady, wprasowane
w osobliwą glinę tych okolic (coś w rodzaju białawego szamotu)
przez stare bieżniki opon garbatej, spracowanej
warszawy (ta skrzynia biegów: ileś się naszamotał
z jej topornym lewarkiem), gdy woziła cię do wiejskich pacjentów:
więc zdawało się naturalne, że zabrałeś mnie do Szamotuł,
gdzie Szpital Powiatowy rozpłaszczał się burą, pacniętą

w pobliże rynku grudą.

(tomik Widokówka z tego świata i inne rymy z lat 1986-88, Paryż 1988)



Oprac. ak

W ciągu swego życia każdy człowiek marzy o tym, by po jego śmierci o nim pamiętano. Ciekawe jest jednak to, że ludzie nie chcą przyjąć do wiadomości oczywistego faktu, że po swej śmierci nie będą się mogli przekonać, czy się o nich pamięta. Nie będą przecież istnieć, co więc daje im wiara w pośmiertną pamięć o sobie? Prawdziwą jednak pociechą jest fakt, że jeszcze żyjemy i że naszym życiem i naszym działaniem możemy pomóc innym ludziom. Bo rozsądek podpowiada nam, że tylko takie życie ma rzeczywisty sens.

(Jan Barańczak)

Ze wspomnień Jana Barańczaka

Lata tuż po wojnie w polskiej medycynie były niezwykle ciężkie, zwłaszcza na prowincji. Gmina wiejska Duszniki, mieszcząca się w południowej części powiatu szamotulskiego, miała pod tym względem dużo szczęścia, ponieważ trafiła nie tylko na bardzo dobrego lekarza, ale również wspaniałego człowieka. Jan Barańczak ‒ bo o nim mowa ‒ nie przebywał długo w Dusznikach, bo zaledwie rok. Jednakże jego działalność z lat 1947-48 spowodowała, że stał się częścią wsi, a pamięć po nim jest żywa do dziś. W prywatnych archiwach duszniczan istnieją dokumenty medyczne, podpisane przez doktora Barańczaka.

Młody medyk wspominał, że lata bezpośrednio po II wojnie światowej cechowały się ogromnym parciem na tworzenie samorządów lokalnych, głównie pod skrzydłami Polskiej Partii Socjalistycznej, która opowiadała się przeciw wszelkiej centralizacji. Również powiat szamotulski, a także same Duszniki były we władzy PPS, która pielęgnowała tradycje niepodległościowe i idee państwa opiekuńczego.

Właśnie w takim klimacie społeczno-politycznym rozpoczął pracę Jan Barańczak, ojciec Małgorzaty Musierowicz (ur. 1945) i Stanisława Barańczaka (ur. 1946). Fotografię lekarza, przesłaną przez Jana Barańczaka z serdecznymi pozdrowieniami można obejrzeć w <strong>Izbie Regionalnej w Dusznikach</strong>, prowadzonej przez Towarzystwo Miłośników Ziemi Dusznickiej.

Jak wspominał na łamach „Medyczka Konińskiego” zadanie, jakiego się podjął, było bardzo trudne. Musiał bowiem zacząć od stworzenia miejsca pracy. Barańczak był organizatorem i kierownikiem gminnego ośrodka zdrowia. Była to jego pierwsza samodzielna praktyka, do której został skierowany latem 1947 roku. Po latach twierdził, że przydział do Dusznik był czymś  wyjątkowym. W zniszczonym wojną kraju lekarz wiejski był rzadkością. Jeśli przed wojną było około 14 tysięcy lekarzy, to po wojnie zostało już ich tylko około 7 tysięcy. Rozlokowani byli przede wszystkich w większych ośrodkach miejskich. Te mniejsze, jak Szamotuły czy Gostyń, posiadały co prawda szpitale, ale na 200-300 łóżek. Wszystkimi chorymi opiekował się jeden lekarz, który rzadko miał pomoc asystenta. Nie było także pielęgniarek, gdyż nie funkcjonowały wówczas szkoły pielęgniarskie. Funkcje te pełniły siostry zakonne. Nie było pogotowia ratunkowego, ponieważ nie było samochodów. Te, które uzyskano z tzw. demobilu (sprzęt wojskowy, który pozostał po zdemobilizowaniu wojska), wykorzystano w inny sposób i to najczęściej w większych miastach.

A jednak mimo tych wszystkich trudności rok pracy w Dusznikach uważał Barańczak za najszczęśliwszy. Bardzo szybko nadarzyła się okazja, by wyposażyć ośrodek, którego był jednocześnie i pracownikiem, i kierownikiem, w sprzęt medyczny. Były to narzędzia do zabiegów chirurgicznych, położniczych, a nawet stomatologicznych. Sprzęt pozwalał wiejskiemu lekarzowi wykonywać wszystkie zabiegi małej chirurgii, interny, pediatrii. Na wezwanie położnej (porody w Dusznikach jeszcze w latach 60. odbywały się w domu) wykonywał porody kleszczowe, obroty na nóżkę, ręczne wydobycie łożyska itd. Jan Barańczak wykonywał także sekcje sądowe i szpitalne w Szamotułach.

Leczył wielu pracowników państwowych, m.in. poczty, kolei i urzędników gminnych oraz rolników w trzynastotysięcznym rejonie. To właśnie im ośrodek w Dusznikach zastępował odległy i mały szpital w Szamotułach. Nic dziwnego, że ta ciężka praca cieszyła się ogromnym szacunkiem.

Z inicjatywy wiejskiego lekarza powstała w Dusznikach pierwsza bezpłatna Poradnia dla Matki i Dziecka. Doradcami lekarza z Dusznik byli dr Bremborowicz, położnik i profesor patomorfologii oraz dr Wiktor Dullin, dyrektor szpitala w Szamotułach. Z pomocą przychodziły także władze, które Poradnię wyposażały w produkty pochodzące z UNRRY. Były to odżywki, bielizna dziecięca, leki, a nawet trwała żywność.

Jako naukowiec zainteresował się częstymi porodami z wadami wrodzonymi noworodków. Źródłem wielu z nich była ciężka praca w polu. Pochylona pozycja przy wykopkach powodowała uszkodzenia niedojrzałego jeszcze płodu. Liczne przypadki wad wrodzonych noworodków tłumaczy się tym, że największa ilość porodów miała miejsce zimą (jak podkreśla młody badacz, jest to zgodne z prawami natury ‒ wiosna i lato to czas spotęgowanej rozrodczości. Rolnicy mieli mówić „najlepsze cielęta są zimowe”). Najcięższe prace w polu, kiedy kobiety pracowały mocno pochylone ku przodowi, przypadały na początkowe lub środkowe okresy ciąży.

Kiedy nie leczył, zajmował się działalnością kulturalną. Organizował w niedzielne popołudnia pogadanki. Tematy tychże wybierali sami słuchacze. Udzielał się również w organizowaniu teatru ludowego. Bywał zapraszany do rodzin rolników jako gość honorowy.

Nic więc dziwnego, że mieszkańcy Dusznik nie chcieli „oddać” swojego lekarza, kiedy ten we wrześniu 1948 roku został przymusowo powołany do wojska. Zwłaszcza miejscowa Liga Kobiet miała słać reklamacje. Niestety, bez skutku. Jan Barańczak opuścił Duszniki, pozostawiając po sobie miłe wspomnienie. A i sam Barańczak zachował w pamięci Duszniki.

Marcin Malczewski

Jan Barańczak – na odwrocie tekst:
Serdeczne pozdrowienia z Konina przesyła dr Jan Barańczak (w 81 r. życia…), 27 VI 95

Szamotuły, 30.11.2017

Marcin Malczewski

Poznaniak od urodzenia, który przez całe życie marzył o mieszkaniu na wsi. Obecnie szczęśliwy mieszkaniec powiatu szamotulskiego, realizujący w Dusznikach „wiejskie” zainteresowania.

Dr nauk humanistycznych, bloger (Prowincja noc, http://prowincjanoc.pl), członek zarządu Towarzystwa Miłośników Ziemi Dusznickiej.

Wspomnienia Jana Barańczaka2025-01-04T12:09:58+01:00

Krzyż na Rynku w Szamotułach

Krzyż na Rynku w Szamotułach – „droga pamiątka z czasów niewoli”




Krzyż na szamotulskim Rynku ma bardzo ciekawą historię. Już samo jego usytuowanie jest szczególne, bo chociaż krzyże w przestrzeni publicznej (poza terenem kościoła) pojawiają dość często, usytuowanie niemal na środku rynku jest już rzadkością.

Pierwszy krzyż postawiono w połowie XIX wieku. Antoni Śramkiewicz, szamotulski stolarz, uczestnik Wiosny Ludów, członek miejscowego komitetu powstańczego, był poszukiwany przez pruskich żandarmów. Schronił się w Gałowie. Prusacy przeszukali zabudowania i park, lecz nie zauważyli ukrytego w konarach drzewa Śramkiewicza. Ten, widząc poszukiwania (a kilku żandarmów miało nawet odpoczywać pod tym właśnie drzewem), modlił się i ślubował, że jeżeli uda mu się wyjść cało z opresji, na szamotulskim Rynku postawi drewniany krzyż. Śramkiewicz „z wdzięczności za to cudowne ocalenie życia, na które tak bardzo nastawali siepacze pruscy” (sformułowanie z „Gazety Szamotulskiej”, 1934 r.) postarał się o zgodę właściciela Gałowa, dziedzica Mycielskiego, na wycięcie drzewa i własnoręcznie wykonał z niego krzyż.

Nauczyciel historii, jej badacz i regionalista Andrzej Hanyż (1901-1973), w wydanej tuż przed II wojną książce Ziemia Szamotulska w walce o wolność: 1793-1991, uzupełnił tę opowieść kilkoma szczegółami. Według niego Śramkiewicz tropiony był przez 6 tygodni, nawet przy pomocy psów policyjnych, a drzewo w Gałowie stanowiło dla niego nie jednorazowe schronienie, lecz przebywał na nim „większą część dni w czasie tej nagonki na niego”. Według Hanyża stolarz trafił jednak do pruskiego więzienia, ale na krótko, gdyż już w październiku 1948 r. ogłoszono amnestię. Po wyjściu z więzienia  Śramkiewicz krzyż na Rynku „wzniósł podstępem” (?). „Krzyż ten jeszcze dziś jest nie tylko symbolem wiary, ale i cierpień społeczeństwa naszego za polskość” ‒ napisał Hanyż. Warto w tym miejscu dodać, że cytowana publikacja wiązała się z kolejną walką o polskość, dochód z niej miał być bowiem przeznaczony na ufundowanie broni dla Armii Związku Powstańców Wielkopolskich Powiatu Szamotulskiego. Co do dalszych losów Śramkiewicza wiadomo, że mieszkał w rodzinnym mieście jeszcze przez długie lata, uczestniczył w tworzeniu różnych organizacji, zmarł w 1883 roku.

Po roku 1918 ‒ w wolnej Polsce ‒ rada miasta postanowiła zadbać o krzyż i otoczono go pięknym metalowym płotkiem, wykonanym przez szamotulskiego rzemieślnika Bolesława Zawadzkiego. Krzyż miał stać tam do czasu potężnej wichury w 1934 roku. Wątpliwe jest, czy stale był to ten sam, który wykonał Śramkiewicz z drzewa ściętego w Gałowie. Musiałby on mieć wtedy już ponad 80 lat, a ‒ dla porównania ‒ w czasie od zakończenia II wojny (czyli w ciągu 70 lat), na Rynku stały już cztery różne krzyże.

W 1934 roku mieszkańcy przekonani byli, że wiatr powalił krzyż wykonany własnoręcznie przez stolarza Śramkiewicza. Tak ‒ emocjonalnie ‒ relacjonowała ten fakt „Gazeta Szamotulska” (1934 nr 17):

„Krzyż staruszek (…) legł na bruku szamotulskim z pogruchotanemi ramionami. Padając, uszkodził przewody elektryczne, wywołując krótkie spięcie. Nastąpiły błyskawice i ogromne snopy oślepiającego światła. Wszystkie lampy w mieście pogasły, nastąpiły ciemności egipskie. Zaalarmowano Straż Pożarną i personel elektrowni, którzy wspólnemi siłami, wśród niesłychanie trudnych warunków, wśród wichru i deszczu po półgodzinnej wytężonej pracy przeszkodę usunęli i przewody elektryczne prowizorycznie naprawili. Światło znów zabłysło. Tylko krzyż, ta droga pamiątka z czasów niewoli, leżał pogruchotany na bruku”.

Krzyż, po usunięciu spróchniałej części, wrócił na dawne miejsce, to przy nim odprawiono uroczystą mszę św. 2 lipca 1939 roku, kiedy na szamotulskim Rynku odbywało się przekazywanie broni ufundowanej przez okolicznych mieszkańców dla Szamotulskiego Batalionu Obrony Narodowej. Wlrótce – w listopadzie 1939 roku – krzyż zniknął z przestrzeni publicznej.

Okupant hitlerowski od razu rozpoczął walkę z kościołem katolickim, uznając go za ostoję polskości w Kraju Warty. Zmniejszono liczbę odprawianych w tygodniu nabożeństw do jednego ‒ niedzielnego. W całym powiecie czynne były tylko dwa kościoły: w Otorowie i Słopanowie, pozostałe zamknięto i najczęściej przekształcono na magazyny. Majątek kościołów, a także zlikwidowanych przez władze okupacyjne stowarzyszeń katolickich, skonfiskowano. Jeszcze w 1939 roku usunięto wszystkie krzyże i figury stojące przy placach i drogach:

„W niezatartej pamięci Szamotulan pozostanie owa niedziela listopadowa z roku 1939, w której, wychodząc rano na nabożeństwo, ujrzeli na Rynku powalony krzyż, a figurę św. Jana bez głowy” (cytat z wydanej w 1946 r. książki Wojciecha Próchnickiego Ziemia Szamotulska w walce, cierpieniu – i wolności. 1.09.1939-27.01.1945).

Krzyż wrócił na swe miejsce pod koniec maja 1945 roku. W uroczystej procesji przeniesiono wówczas nowy krzyż z kolegiaty na Rynek. Przetrwał cały okres PRL-u i trwa do dziś. Pierwszy (?) powojenny krzyż widać na starej fotografii. Był wysoki, miał charakterystyczne „promienie”, pod koniec istnienia nieco się przechylał. Wokół znajdował się metalowy płotek, wątpliwe, czy to ten sam, który zamontowano po odzyskaniu niepodległości. Zmieniono go później na niższy i już bez tych charakterystycznych „promieni”. Kolejny krzyż postawiono 2 kwietnia 2009 roku (w rocznicę śmierci Jana Pawła II). Zmieniło się też otoczenie krzyża, obecnie ‒ podobnie jak w innych częściach Rynku ‒ są metalowe słupki i łańcuchy.

Agnieszka Krygier-Łączkowska




Daromiła Wąsowska-Tomawska
SZAMOTULSKIE ŚWIĘTE DRZEWO

Przed pruskim pościgiem
ucieka chowa się w parku
u dziedzica Gałowa
na najwyższym konarze
najlichszej gałęzi
powstaniec Wiosny Ludów
miastowy stolarz
Antoni Śramkiewicz
Przylepiony
uczepiony liścia i nieba
Ślubuje i obiecuje

I stoi krzyż
na Rynku
na tym samym drzewie
Bóg i człowiek






Krzyż z 2008 roku i obecny

Zdjęcia Andrzej Bednarski


Zdjęcia Jan Kulczak

Krzyż na Rynku w Szamotułach2021-01-31T00:59:36+01:00

gen. Emilian Węgierski

Generał Emilian Węgierski. Pamięć o nim trwa (choć pomnik zaginął)


Mało kto zapewne wie, że z Ziemią Szamotulską: Ostrorogiem, Rudkami i Otorowem jest związany generał brygady powstania listopadowego, gubernator wojskowy Warszawy, uczestnik kampanii moskiewskiej pod dowództwem Napoleona Bonaparte ‒ Emilian Tadeusz Węgierski herbu Wieniawa.

Obelisk generała jeszcze w latach 30. XX wieku stał przy kościele parafialnym w Ostrorogu.  Kiedy zniknął i dlaczego? Tego, niestety, nie wie nikt.



Nieduży pomnik znajdujemy na przedwojennych pocztówkach. I to na niejednej. W 1913 roku jego zdjęcie opublikował „Przewodnik Katolickiˮ. Stał na cmentarzu przy kościele w Ostrorogu. Obok był grób żony Teodory z Cieleckich Węgierskiej, która zmarła 19 września 1870 roku.

Pomnik generała wypatrzył na pocztówkach Michał Dachtera ‒ pasjonat historii, administrator profilu „Ostroróg na kartach historiiˮ na portalu społecznościowym. To on dotarł do pierwszych informacji o generale i zainspirował mnie do napisania wspomnienia o wybitnym człowieku związanym z Ostrorogiem.

Informację o generale i o obelisku, wraz ze zdjęciem, znajdujemy nie tylko na pocztówkach, ale też w okolicznościowym wydawnictwie: Pamiętniku Koła Śpiewackiego św. Cecyliji w Ostrorogu z okazji uroczystości 25-letniego istnienia 1911 – 1936, a także w „Gazecie Szamotulskiejˮ z dnia 23 VII 1932 roku. Wacław M. pisze: „Na cmentarzu przy kościele w Ostrorogu stoi piękny pomnik, na którego szczycie umieszczono żelazny hełm rycerski ‒ kopję hełmów używanych przez wojsko polskie. Obok grób chroniący doczesne szczątki Teodory z Cieleckich ‒ jenerałowej Węgierskiej, która zmarła 19 IX 1970 rokuˮ.

Obelisk znajdował się w południowo-zachodniej części cmentarza, zwieńczony był żelaznym hełmem, a na cokole znajdował się napis następującej treści: „Emilianowi Węgierskiemu generałowi Wojsk Polskich – żył lat 54, umarł dnia 15 maja 1840 roku – żołnierz żołnierzowi – obywatele obywatelowi ten pomnik założyliˮ.

Emilian Węgierski urodził się w Poznaniu około roku 1787. Był synem podpułkownika Waleriana Węgierskiego oraz Zofii z Sypniewskich. Szkoły kończył w Poznaniu. Służbę wojskową rozpoczął w roku 1806, kiedy do Wielkopolski wkroczyli Francuzi i zaczęli tworzyć polskie wojsko. Odznaczył się i w 1809 roku uzyskał awanse od podporucznika do kapitana w 11. pułku piechoty.

W kampanii austriackiej 1809 roku dowodził batalionem w 15. pułku piechoty. W tymże środowisku walczył w kampanii moskiewskiej 1812 roku aż do zdobycia Smoleńska, a jako podpułkownik 21. pułku piechoty litewskiej w 1813 roku bronił twierdzy Modlin. Po upadku twierdzy dostał się do niewoli rosyjskiej. Po dwóch latach został zwolniony. Ze względu na zły stan zdrowia podał się do dymisji. Zachował się akt dymisji zatwierdzony „Rozkazem Najjaśniejszego Aleksandra 1 Cesarza Wszech Rosji i Króla Polskiˮ, w którym  można też przeczytać, że Emilian Węgierski posiada Krzyż Kawalerski Orderu Wojskowego Polskiego.

W tym samym roku, 15 maja 1815 roku, w kościele parafialnym w Otorowie (pow. szamotulski) Emilian Węgierski poślubił Teodorę Józefę Cielecką z Cielczy herbu Zaremba.

W Rudkach, które po bezpotomnej śmierci Jana Mańkowskiego przeszły na własność Cieleckich, zbudowano w 1800 r. pałac dla Teodora Cieleckiego. Teodor nie miał dzieci, tym samym po jego śmierci Rudki przypadły jego bratanicy – córce Macieja Cieleckiego, Teodorze Węgierskiej.

Pałac projektował znany warszawski architekt Hilary Szpilowski ‒ zatrudniony przy Zamku Królewskim w Warszawie, kolumnie Zygmunta III Wazy, twórca wielu zespołów dworskich w całej Polsce. Kolejne lata mijały Węgierskiemu na zarządzaniu majątkiem. Rodziły się dzieci, małżonkowie mieli ich ośmioro.

Na wieść o wybuchu powstania w Królestwie Polskim, Emilian Węgierski opuszcza wielkopolską wieś i w 1830 roku przeprawia się przez kordon (na Prośnie od 1816 roku była granica prusko-rosyjska) do stolicy.

Początkowo jest oficerem sztabu 4. Dywizji Piechoty. Od marca 1831 ‒ dowódcą 8. pułku piechoty, a od maja dowódcą brygady w 3 Dywizji Piechoty. „Prowadzi ją z nadzwyczajnym męstwem przeciw nieprzyjaciołom w bitwie pod Grochowemˮ ‒ czytamy w Historii powstania narodu polskiego 1830-1831.

W czerwcu 1831 roku pułkownik Węgierski otrzymuje awans na generała brygady. W sierpniu 1831 roku pełni obowiązki gubernatora wojskowego Warszawy. Po kapitulacji stolicy krótko pełni obowiązki ministra wojny. Sprzeciwia się złożeniu broni przez armię powstańczą i optuje za kontynuacją walki. Po upadku powstania, nie może wrócić do Rudek. Udaje się na emigrację. Po jakimś czasie wraca do żony i dzieci. Nie mamy za dużo wiadomości o życiu generała w tych ostatnich latach życia.

Z krótkich wzmianek w książce Andrzeja Kwileckiego Wielkopolskie rody ziemiańskie wynika, że Węgierscy spotykali się z Kwileckimi z Oporowa i Dobrojewa, Kurnatowskimi z Chalina (pow. międzychodzki). „W 1838 roku generałowa Węgierska wyprawiła w Rudkach swoje imieninyˮ ‒ pisze Andrzej Kwilecki.

Gen. Emilian Węgierski umiera w Rudkach 15 maja w 1840 roku. W „Tygodniku Literackim literaturze, sztukom pięknym i krytyce poświęconymˮ z dnia 31 maja 1841 roku zamieszczona jest relacja z pogrzebu, poprzedzona obszerną biografią zmarłego. Autor podkreśla, że po upadku powstania, generał „tylko w postępie zbawienie dla ojczyzny widziałˮ.

Na jego pogrzebie w kościele w Ostrorogu „płakały wszystkie stany (…) a dziesięciu towarzyszów oręża i przyjaciół złożyli zwłoki u drzwi katakomby na cmentarzu a myśl zewsząd się objawiała, że pomnikiem trzeba uczcić tego, który tyle razy dla sprawy ogółu ukochaną rodzinę, majątek i życie na igraszkę losu wystawiałˮ.

Gen. Emilian Węgierski nie ma już w Ostrorogu pomnika, ale na pewno zasługuje na pamięć. Może warto go uhonorować tablicą pamiątkową?

Irena Kuczyńska

współpraca Michał Dachtera



„Gazeta Szamotulskaˮ z dnia 23 VII 1932 roku


Wygląd współczesny

Szamotuły, 23.11.2017

Zdjęcie pomnika z roku 1936 r.


Kościół od ul. Kapłańskiej z widocznym pomnikiem


Akt dymisji generała z 1815 roku


Pałac w Rudkach zbudowany przez Cieleckich w 1800 r.



Stare fotografie: Ostroróg na kartach historii  (https://www.facebook.com/HistoriaOstrorog/)

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

gen. Emilian Węgierski2025-01-06T12:34:31+01:00

Dworzec w Szamotułach

Cykl Kiedy myślę: Szamotuły…

Miejsce, skąd wyrusza się w świat


Szamotuły 1996 r.

Autor: Andrzej Klauza, www.bazakolejowa.pl


Dworzec kolejowy ‒ to moja kolejna szamotulska miejscówka. Nawet teraz, 50 lat po maturze zdanej w Liceum Ogólnokształcącym w Szamotułach, kiedy wracam w rodzinne strony, zawsze o niego zahaczam, przynajmniej wzrokiem.

Jeżeli podróżuję do Ostroroga pociągiem, wysiadam na dworcu, gdzie czeka na mnie siostra. Ale zawsze zerkam na peron 2, gdzie przez całe lata jak w wierszu Juliana Tuwima „stała i sapała, dyszała i dmuchała”  lokomotywa poczciwego „Jaśkaˮ, a konduktor  zachęcał przesiadających się z pociągu poznańskiego, żeby się pośpieszyli, bo „pociąg osobowy z Szamotuł do Międzychodu stoi gotowy do odjazduˮ.

Kiedy jadę do Ostroroga autem, lubię przejechać przez centrum Szamotuł koło dworca kolejowego. Nawet sznur samochodów przy przejeździe mnie nie denerwuje. Jest swojski, mimo iż w latach 60.  najwyżej jakieś furmanki tu stały, a woźnice pilnowali, żeby konie się nie wystraszyły  pociągu.

Pół wieku temu, kiedy aut było mało, autobusów było mało, kolej była głównym środkiem lokomocji. Pewnie nie uwierzycie, ale dworzec kolejowy w Szamotułach tętnił życiem. W budynku dworca była nie tylko poczekalnia, ale też dworcowy bufet, gdzie można było wypić herbatę w szklance w koszyczku, posilić się bigosem z bułką czy jakąś pomidorową.

Może  było też piwo z beczki i oranżada, ale to mi w pamięci jakoś nie utkwiło. Uczniowie, dojeżdżający do szamotulskich szkół z Ostroroga i okolicy, z Wronek, z Pamiątkowa, raczej rzadko do bufetu zaglądali. Mało kto miał pieniądze. W domu dostawało się na bilet miesięczny, na drugie śniadanie kanapki i koniec.

Poza tym, nikt na dworcu nie przesiadywał, bo świetlicy nie było. Ci z Wronek czy z Pamiątkowa wpadali  na ostatnią chwilę. Nie musieli długo czekać, bo pociągów relacji Poznań – Krzyż było dużo.

My z Ostroroga mieliśmy tylko jeden pociąg. Wyjeżdżał  około 16.00, kiedy już do Szamotuł dotarli  pasażerowie przesiadający się z pociągu poznańskiego.

„Jasiekˮ był podstawiony na peronie 2. przy torze 3. godzinę wcześniej i to tam, a nie w poczekalni, wszyscy siedzieli. Dla uczniów był przeznaczony specjalny wagon z wielką tablicą „dla młodzieży szkolnej”, żeby przypadkiem nikt starszy tam się nie zapędził.

Tylko konduktor do niego zaglądał. I to nie zawsze. W tym wagonie kwitło życie towarzyskie. Zawiązywały się znajomości, przyjaźnie, a nawet miłości. To tam popalano papierosy, czasem rano odpisywano zadania, doczytywano lektury, chociaż w wagonie światło było raczej mdłe.

Przedziałów w wagonach drugiej klasy nie było. Na środku było przejście, po obu stronach drewniane twarde siedziska. Jedni siedzieli, inni stali, nikt nie zdejmował wierzchniego okrycia. Okna się otwierały za pomocą taśmy. W wagonach wisiały tabliczki: nie pluć, nie zanieczyszczać pojazdu.

Była też toaleta, ale raczej się tam nie chodziło. Po pierwsze ‒ nie było tam za czysto, po drugie  ‒ korzystać można było tylko „podczas  biegu pociągu”. A ten do Ostroroga jechał tylko 20 minut. Toalety były na dworcu i w Ostrorogu, i w Szamotułach. Jedne i drugie miały deskę z wyciętą dziurą i z klapą. Kto nie musiał, to i tam nie wchodził.

Dojeżdżanie do szkoły pociągiem było nie lada wyzwaniem. Z Ostroroga pociąg wyjeżdżał kilka minut po godzinie 6.00 rano i był na miejscu około 6.45. W zimie było ciemno i chłodno. Szło się grupą w kierunku szkoły przy ulicy Piotra Skargi. Jesienią w okolicy dworca czuć było w powietrzu brzydki zapach wysłodków albo wytłoków z pobliskiej cukrowni albo może olejarni?

Kiedy jesienią padało, dziewczyny zakładały na głowy plastikowe ochraniacze na berety, bo parasolki raczej żadna nie miała. Około 7.00 było się już w szkole, która na szczęście, była otwarta. Ostrorogskie Jaśki, bo taką ksywę mieli uczniowie z Ostroroga, byli w szkole pierwsi.

Dopiero potem przychodzili ci z Wronek, Pamiątkowa, później dobijali „autobusowi”, a na końcu miejscowi, na których się patrzyło z zazdrością. Dla uczniów z  Ostroroga, Dobrojewa, Binina dzień zaczynał się o 5.00 rano, kiedy trzeba było wstać, żeby zdążyć na pociąg. W domu się było około 17.00. Dopiero wtedy można było zdjąć ubrania, które były przesiąknięte zapachami dawno nie sprzątanego wagonu kolejowego. I zabrać się do odrabiania zadań domowych.

Gwoli sprawiedliwości muszę dodać, że  często jeździłam autobusem. Rodzice zawsze znaleźli 50 złotych na bilet miesięczny, żebym mogła wcześniej wrócić do domu, czy rano dłużej pospać.  Kolejowy kosztował tylko 9 zł, to była różnica. Ja miałam wykupione dwa bilety, żeby korzystać z obu środków lokomocji.

Minęło pół wieku. „Jasia” już nie ma. Dworca w Ostrorogu już nie ma. Ale jest dworzec w Szamotułach. Co prawda, nie wypije się już tu herbaty w szklance z cukrem wsypanym od razu przez panią bufetową (ile łyżeczek wsypać?), nie kupi się kartonowego biletu ani nawet takiego wypisywanego kopiowym ołówkiem w specjalnym bloczku.

Można stąd jednak wyruszyć w świat, tak jak ja to zrobiłam w czerwcu 1967 roku i już do swojego Ostroroga oraz Szamotuł nie wróciłam. Ale mam dokąd wracać. Kiedy pociąg mija Baborówko i zbliża się do stacji w Szamotułach, serce mi mocniej bije. Wysiadam i od razu zaczynam szukać znajomych miejsc, zapachów, twarzy oraz wspomnień z szczęśliwych lat spędzonych w szamotulskim ogólniaku.

Irena Kuczyńska


Szamotulski dworzec PKP – 1997 r.

Autor: Miłosz Telesiński, http://sentymentalny.com/?page_id=42341

Zdjęcie Andrzej Bednarski


Eksponaty ze zbiorów Jacka Kowalskiego


Zdjęcia Ryszard Smulkowski


Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (<a href=”http://irenakuczynska.pl/”>http://irenakuczynska.pl/</a>).

Dworzec w Szamotułach2021-01-04T14:03:31+01:00

Quiz. Nazwy ulic

Quiz miesiąca

Czy znasz ulice w Szamotułach?

Zapraszamy do rozwiązywania i sprawdzenia swojego wyniku!





Nazwy szamotulskich ulic

W ilu nazwach ulic pojawia się data?

 
 

Niedaleko od Śmiłowa leży ulica
 

Jaką nazwę w PRL-u nadano ulicy Lipowej? (zadanie dla osób powyżej 35. roku życia 😉 )?

 
 

Ulica Halszki leży w pobliżu ulicy Łukasza Górki

 
 

Nazwy ulic mogą pochodzić od drzew owocowych. Pierwszą taką ulicą w Szamotułach była Wiśniowa ‒ od rosnących w pobliżu sadów. Od którego z wymienionych poniżej drzew nie utworzono nazwy dla ulicy w Szamotułach?

 
 

W Szamotułach urodził się znany badacz przyrody, filozof, lekarz, historyk i pedagog ‒ patron jednej z ulic

 
 

Nazwa ulicy może wskazywać na jej usytuowanie i panującą atmosferę. Wbrew znaczeniu jedna z tych „spokojnych” ulic leży przy bardzo ruchliwej ulicy Bolesława Chrobrego

 
 

Patronami ulic w Szamotułach jest 58 mężczyzn. Ile kobiet ma swe ulice?

 
 

Ulica Strzeleckiego usytuowana jest

 
 

Który władca Polski nie jest patronem żadnej z szamotulskich ulic?

 

Źródła zdjęć: fotopolska.eu



Zapraszamy do lektury tekstu  http://regionszamotulski.pl/nazwy-szamotulskich-ulic/

Autor quizu: Agnieszka Krygier-Łączkowska

Quiz. Nazwy ulic2017-11-13T10:58:48+01:00

Projekt „Śladami szamotulskich Żydów”

Zespół Szkół nr 2 im. Stanisława Staszica w Szamotułach uczestniczy w programie edukacyjnym warszawskiej Fundacji Forum Dialogu ‒ największej i najstarszej polskiej organizacji pozarządowej zajmującej się dialogiem polsko-żydowskim.


Śladami szamotulskich Żydów


Celem naszych działań jest pogłębianie wiedzy na temat historii, tradycji i kultury żydowskiej, a także próba samodzielnego odkrycia i upamiętnienia historii społeczności żydowskiej  na ziemi szamotulskiej. Nasze projektowe działania to szereg inicjatyw, których efekty dostrzegalne są dla całej naszej szkolnej społeczności i nie tylko dla niej. Projekt zainicjowały nasze nauczycielki: Krystyna Warguła i Klaudia Tomaszak-Ślipka, które zainteresowane tematem, przelały na nas swoje pasje.

Jednym z zadań, których się podjęliśmy, było przeprowadzenie ankiety, aby dowiedzieć się,  jaki jest stan wiedzy naszych koleżanek i kolegów na temat obecności Żydów w  dawnych Szamotułach, ale także współistnienia dwóch społeczności: polskiej i żydowskiej. Z analizy prawie 300 ankiet wynika, że 35% naszych rówieśników i starszych kolegów nie wie, gdzie przed wojną znajdowała się w Szamotułach synagoga. 30% ankietowanych nie wie, ilu Żydów żyło wówczas w mieście. Najbardziej jednak zastanawia przekonanie pytanych, że ludność żydowska nadal zamieszkuje Szamotuły. Wyniki ankiety stały się punktem wyjścia do dalszych podejmowanych przez nas działań projektowych.

15 lutego 2017 roku udaliśmy się do Zamku Górków, by wziąć udział w spotkaniu z Joanną Sobolewską ze Stowarzyszenia „Dzieci Holokaustu” w Polsce. Najbliżsi pani Joanny, w tym rodzice, zginęli w czasie wojny. Ona sama, odnaleziona w kanale, została uratowana dzięki polskiej rodzinie Sobolewskich, a o swoich korzeniach żydowskich dowiedziała się dopiero w wieku 18 lat. Wysłuchanie przejmującej opowieści, pełnej refleksji, ale i niepozbawionej humoru, z pewnością na długo zostanie w naszej pamięci.

7 marca 2017 roku obejrzeliśmy w Zamku Górków czasową wystawę „Moi żydowscy rodzice, moi polscy rodzice”, opowiadającą o losach piętnaściorga dzieci urodzonych w latach 1939-1942 i ocalałych dzięki miłości rodziców ‒ żydowskich i polskich.

Realizując  projekt, współpracowaliśmy z Muzeum – Zamek Górków. Korzystaliśmy ze zbiorów tej instytucji, gościliśmy także dwukrotnie na lekcjach muzealnych. Pierwsza z nich, przeprowadzona  przez panią kustosz Monikę Romanowską-Pietrzak, była dla nas największą skarbnicą wiedzy na temat historii szamotulskich Żydów. Oprócz ciekawej narracji prowadzonej przy autorskiej prezentacji otrzymaliśmy także karty pracy z najważniejszym dla dziejów miejscowej społeczności żydowskiej dokumentem przywileju z 1714 r.
Nie bez znaczenia dla naszego projektu było zwiedzanie stałej wystawy  poświęconej Żydom, znajdującej się na terenie Baszty Halszki. Towarzyszył nam Waldemar Górny, który przyczynił się do jej powstania. Na tę właśnie wystawę, już w roli przewodników, zabraliśmy panie Ewelinę i Magdę ‒ edukatorki z Forum Dialogu. Druga część tej lekcji muzealnej została przeprowadzona w terenie. Jej celem było poznanie lokacji związanych z żydowską społecznością Szamotuł.

W czasie Tygodnia Bibliotek, obchodzonego w tym roku w dniach 8-15 maja, nasze koleżanki, Dominika i Julia, zaprosiły swoich rówieśników do głośnej lektury pamiętnika Janusza Korczaka i opowieści Marka Edelmana zawartych w książce I była miłość w getcie. Zaintrygowały swoich słuchaczy treścią czytanych książek i zachęciły do czytania w ogóle.

W poniedziałek, 22 maja 2017 roku, zorganizowaliśmy dla naszych kolegów i koleżanek z klas gimnazjalnych projekcję filmu Cud purymowy w reżyserii Izabelli Cywińskiej, podejmującego niezwykle ważny i niestety wciąż aktualny temat antysemityzmu. Dominika i Julia opatrzyły film komentarzem, zachęcając odbiorców do dyskusji o postawach wyrażających uprzedzenie, niechęć, dyskryminację i wrogość w stosunku do Żydów.

Odwiedzając stolicę, w trakcie majowej wycieczki szkolnej, nieprzypadkowo znaleźliśmy się w miejscu spotkań i dialogu tych wszystkich, którzy pragną lepiej poznać przeszłość i współczesną kulturę żydowską, którzy z polsko-żydowskiej historii chcą wyciągnąć wnioski na przyszłość – Muzeum Historii Żydów Polin w Warszawie. Przeżycie niezapomniane.

Pracując nad projektem z paniami z Forum Dialogu, zastanawialiśmy się, jak ma wyglądać finał naszych działań. Oczywistą formą dla poszukiwaczy śladów szamotulskich Żydów była wycieczka. Pomysłów jednak na prezentację efektów pracy mieliśmy znacznie więcej. Jednym z nich była wystawa. Chcieliśmy unaocznić uczestnikom wycieczki to, nad czym i jak  pracowaliśmy przez ponad 2 miesiące, a co dotyczyło szeroko pojętej kultury i tradycji żydowskiej, niezależnie od jej szamotulskich śladów.

Ostateczny kształt wystawy jest efektem nie tylko naszej wielotygodniowej pracy, zawdzięczamy go również życzliwości wszystkich interesujących się jej powstawaniem osób. W ten sposób zyskaliśmy możliwość zaprezentowania prawdziwych unikatów. Finałowa wersja wystawy zawiera:

  • gabloty z książkami o tematyce żydowskiej, pochodzącymi ze zbiorów prywatnych
  • wydruki zdjęć synagog oraz ich modele (owoce pracy uczniów klas pierwszych gimnazjum, biorących udział w zorganizowanym przez nas konkursie)
  • prezentację informacji dotyczących Zagłady Żydów i zachowań świadków Holokaustu
  • opisy żydowskich świąt
  • wizerunki przedstawicieli historii i kultury polskiej żydowskiego pochodzenia
  • zilustrowane zdjęciami opisy naszych projektowych działań
  • odręcznie wykonany plan współczesnych Szamotuł z zaznaczonymi miejscami związanym z obecnością społeczności żydowskiej w mieście
  • plan Szamotuł z początku wieku XX, ilustrujący położenie kirkutu
  • zdjęcia szamotulskiej synagogi
  • judaiki  w formie hologramów przywiezionych z Lwowa, gdzie mieści się nasza szkoła partnerska (po raz pierwszy prezentowane, będące własnością Muzeum – Zamek Górków)
  • fragmenty Tory z synagogi w Ryczywole
  • kolekcję jarmułek ‒ nakryć głowy pobożnych  Żydów
  • medal Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata wraz z certyfikatem, których dysponentem jest pan Eugeniusz Napierała z Popówka
  • oryginalny, wełniany tałes przywieziony z Izraela
  • kopie aktów urodzenia szamotulskich Żydów (po raz pierwszy prezentowane)
  • przepisy kulinarne na smakołyki żydowskie degustowane podczas wystawy ‒ czulent i uszy Hamana
  • materiały do ćwiczeń kaligraficznych pisma hebrajskiego
  • menorę i świeczniki chanukowe z prywatnej kolekcji

Naszą ambicją było pozostawienie po projekcie czegoś trwałego, co mogłoby służyć innym mieszkańcom Szamotuł. Przygotowaliśmy:

  • prezentację multimedialną zatytułowaną „Śladami szamotulskich Żydów”
  • kartę pracy w formie schematu planu współczesnych Szamotuł z zaznaczonymi miejscami związanymi z obecnością społeczności żydowskiej w naszym mieście (materiały te, w formie płyty CD z okolicznościowym nadrukiem i załączoną kartą pracy, stanowiły także prezent dla odwiedzających wystawę gości).

W naszym mieście istnieją tylko dwa miejsca z informacją odnoszącą się do obecności Żydów w dawnych Szamotułach. Są to: dom przedpogrzebowy oraz mostek na ulicy 3 Maja, umocniony macewami z szamotulskiego kirkutu. Naszym zdaniem odpowiedniego oznaczenia wymagają jeszcze dwa miejsca, na których przed II wojną światową stały: synagoga oraz kirkut. W tym celu, jako młodzi obywatele Szamotuł, podjęliśmy inicjatywę i wystosowaliśmy do Starosty Powiatu Szamotulskiego prośbę o upamiętnienie tych właśnie miejsc. 19 czerwca, podczas wizyty w urzędzie w towarzystwie przedstawicieli fundacji Forum Dialogu, naszą prośbę złożyliśmy także na ręce Burmistrza Miasta i Gminy Szamotuły ‒ Włodzimierza Kaczmarka.

Naszych gości, jeszcze przed wycieczką, postanowiliśmy poczęstować czymś szczególnym, tak by nie ruszali w miasto z pustymi żołądkami. Od rana w szkole unosiły się zapachy tradycyjnych potraw kuchni żydowskiej. Pierwsza z nich to szabasowy czulent, czyli gorące danie przyrządzane z koszernego mięsa z ziemniakami, pęczakiem, fasolą i cebulą. Pycha!   Na deser zaserwowaliśmy hamantasze, zwane też uszami Hamana, czyli nadziewane ciasteczka w kształcie trójkątów, wypiekane w przeddzień święta Purim i spożywane w czasie tego święta. Potrawy przygotowywaliśmy z pomocą naszych starszych kolegów z technikum żywienia i usług gastronomicznych, którzy – choć o wiele bardziej doświadczeni w gotowaniu i pieczeniu – o takich rarytasach usłyszeli po raz pierwszy. Właściwym określeniem na takie smakołyki jest słowo cymes, pochodzące z jidysz.

Najważniejszym elementem finału projektu była wycieczka, podczas której jej uczestnikom pokazywaliśmy miejsca związane z obecnością Żydów w dawnym Szamotułach. Grupa lektorów pracowała w roli przewodników miejskich, opowiadając o budynkach, które niegdyś tętniły życiem ich żydowskich mieszkańców. Zaproszeni goście mieli okazję zapoznać się z  bogatą historią miejsc, które do tej pory mijali bezrefleksyjnie. Na pierwszą wycieczkę, w dniu 7 czerwca, zaprosiliśmy między innymi przedstawicieli władz samorządowych oraz lokalnych instytucji oświatowych i kulturalnych.
W drugiej wycieczce, 12 czerwca, udział wzięli nasi rodzice, nauczyciele oraz mieszkańcy Szamotuł zachęceni plakatami rozwieszonymi w najważniejszych punktach miasta. Tak liczna grupa podążająca za przewodnikiem wzbudzała duże zainteresowanie przechodniów. Szczególnie, gdy nasi najżyczliwsi odbiorcy nagradzali naszą pracę oklaskami.
Kolejne wycieczki realizowaliśmy w ostatnich dwóch tygodniach czerwca. Na wystawę i spacer śladami szamotulskich Żydów zaprosiliśmy naszych szkolnych kolegów oraz uczniów szamotulskich szkół podstawowych.

19 czerwca z naszej inicjatywy i na nasze zaproszenie przyjechał do szkoły Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich. Spotkanie z nim było ostatnim akordem finału projektu. Rabin obejrzał wystawę oraz prezentację, a swoją pozytywną opinię na ich temat zapisał po hebrajsku w księdze pamiątkowej. Na spotkaniu obecni byli również przedstawiciele władz samorządowych, instytucji kulturalnych i oświatowych oraz rodzina pani Zofii Napierały, odznaczonej medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. Do niej w szczególny sposób zwrócił się Rabin Schudrich, określając jej członków mianem „najlepszych ludzi świata”, „wzorem człowieczeństwa”. Druga część spotkania poświęcona była sytuacji współczesnych Żydów w Polsce. Rabin opowiadał również ciekawie o swoich korzeniach i odpowiadał  na pytania. Na zakończenie otrzymaliśmy z rąk starosty powiatu szamotulskiego, Józefa Kwaśniewicza, pamiątki będące nagrodami za naszą pracę.

19 czerwca gościliśmy przedstawicieli Forum Dialogu – Fundacji, która zainspirowała nas do poszukiwania w Szamotułach śladów społeczności żydowskiej. Z uwagi na ogrom wykonanej pracy, nasze zaangażowanie i kreatywność, to właśnie nas odwiedzili przedstawiciele Fundacji, aby uwiecznić projektowe działania na filmie. Film ten wysłany zostanie do wszystkich zainteresowanych Fundacją osób, a także pokazany na uroczystej Gali Szkoły Dialogu w Teatrze Wielkim Operze Narodowej. Niewielka trema nas wprawdzie nie ominęła, ale przede wszystkim poczuliśmy się bardzo wyróżnieni na tym etapie naszych działań.

Uczniowie Zespołu Szkół nr 2 im. Stanisława Staszica ‒ uczestnicy projektu


Poniżej zamieszczamy interesującą prezentację przygotowaną przez uczniów. Zapraszamy do jej pobierania i oglądania!

Żydzi w Szamotułach

Szamotuły, 12.11.2017

Projekt „Śladami szamotulskich Żydów”2025-01-02T12:15:28+01:00

Miłość w pałacu w Kobylnikach

Miłość w pałacu w Kobylnikach

Dzisiaj  zapraszam w sentymentalną podróż do Kobylnik, gdzie w ostatniej dekadzie XIX wieku, w pałacu Twardowskich ze Skrzypny herbu Ogończyk, poznali się i pokochali dziadkowie Anny Wujs z Pleszewa.





W 1888 roku pałac już stał. Kazali go zbudować: Tadeusz Twardowski ‒ właściciel ordynacji kobylnickiej i jego żona Ludwika z Karśnickich „po pięciu latach wspólnego, z łaski Boga szczęśliwego pożycia”.

Budowlę, tak bardzo różniącą się od innych dworów w okolicy, zaprojektował Zygmunt Gorgolewski, który później stworzył też gmach Opery we Lwowie.  Prace murarskie i ciesielskie wykonywał Wysocki z Szamotuł. Na frontonie gospodarz umieścił herb Ogończyk i dewizę „W pracy szczęście” ‒ napisał Andrzej Kwilecki w książce Wielkopolskie rody ziemiańskie.

W tym pałacu, w ostatnich latach XIX wieku, spotkało się dwoje młodych ludzi. Marcin Opaska był szefem służby dworskiej. Pochodził z Tłok koło Wolsztyna. Jego rodzice, Apolonia i Augustyn, mieli tam duże gospodarstwo i prowadzili handel zbożem.

Prawdopodobnie  hrabia Twardowski spotykał się  z Augustynem Opaską w interesach. Poznał Marcina  i zaproponował mu pracę w pałacu, gdzie młodzieniec szybko awansował i kiedy do Twardowskich zjeżdżali goście, to on w eleganckim stroju podawał do stołu, co widać na zdjęciu przechowywanym przez wnuczkę.

Przystojnemu Marcinowi na pewno spodobała się panna Felicja Gallówna z Książa Wielkopolskiego, która w pałacu pełniła funkcję kredensowej.  Jej rodzina  miała w Książu Wielkopolskim piekarnię.

Był ślub, a młoda para zamieszkała w Kobylnikach. Ich wnuczka Anna mówi, że w rodzinnej tradycji przetrwało wspomnienie o prezentach, jakie młoda para otrzymała od swoich chlebodawców.

Kiedy zaczęły przychodzić na świat kolejne dzieci Opasków, Felicja przestała pracować. Jej mąż Marcin nadal nadzorował pracę pałacowej służby.

Po przedwczesnej śmierci ordynata Tadeusza Twardowskiego, majątek rodzinny przejął Stefan Twardowski, który był rówieśnikiem pałacu. Najpierw służył w wojsku pruskim, potem walczył w Powstaniu Wielkopolskim, w 1920 roku osiadł w Kobylnikach.

Był dobrym gospodarzem ‒ pisze Andrzej Kwilecki. Kupił duże pakiety akcji cukrowni w Szamotułach,  w poznańskim Bazarze był w radzie nadzorczej. Przez wiele lat sam nadzorował siedem majątków, w tym Kobylniki ze Szczuczynem.

Stefan i Eleonora Twardowscy mieli pięcioro dzieci: trzech synów i dwie córki. Najstarsza córka Marcina i Felicji Opasków ‒ Anna, imienniczka jednej z hrabianek, też pracowała w pałacu, była piastunką młodych Twardowskich. Znakomicie opanowała język francuski i wyjeżdżała razem z hrabiami na wakacje. U Twardowskich  pracowała też druga córka Opasków ‒ Katarzyna, która w latach 30. wyjechała do Pleszewa i tam się osiedliła.

Opaskowie mieli dziesięcioro dzieci. W latach 30. wyjechali z Kobylnik do Inowrocławia. Ale dobre stosunki z hrabiami Twardowskimi przetrwały.

U Twardowskich w Kobylnikach (i nie tylko tam) bywał też syn Felicji i Marcina Opasków ‒ Marek, który był z zawodu introligatorem i naprawiał okładki i obwoluty książek w bibliotekach.  To on zbierał wszelkie informacje o rodzinie i robił drzewo genealogiczne Opasków, którzy poznali się i pokochali w pałacu jednego z najbardziej znanych wielkopolskich rodów ziemiańskich.

Żyje jeszcze w Opolu Jerzy Opaska ‒  wnuk Felicji i Marcina ‒ syn najstarszego syna Józefa, który wychowywał się u dziadków i dużo pamięta. To on opowiedział swojej kuzynce – córce najmłodszej siostry Barbary ‒ o kontaktach swoich dziadków z hrabiami.

Wspominał o tym,  jak  na święta wielkanocne w prezencie od Twardowskich do Inowrocławia przyjeżdżała  furmanka pełna szynek, kiełbas i innych smakołyków.

Kontakty Opasków  z hrabiami przetrwały. W czasie wojny Twardowscy najpierw trafili do obozu w Gniewkowie, potem krewny baron Fritz von Twardowski ściągnął wszystkich do Bawarii, gdzie żyli z oszczędności oraz ze sprzedaży wyrobów porcelanowych malowanych przez  hrabinę Eleonorę. W końcu mieli do wyboru: volkslista lub wysiedlenie do Generalnego Gubernatorstwa. Wybrali wysiedlenie.

Po wojnie do Kobylnik i innych majątków oczywiście nie wrócili. Potomkowie ordynata Stefana i Eleonory mieszkali w Poznaniu i w Warszawie. Kiedy w 1948 roku zmarła w Inowrocławiu  Anna Opaska, czyli piastunka Twardowskich, na pogrzeb przyjechał  Krzysztof Twardowski ‒ syn Stefana i Eleonory.

Wracając do Felicji i Marcina Opasków, którzy są głównymi bohaterami tych wspomnień, to po śmierci  małżonkowie się rozdzielili. Marcin zmarł w 1944 roku w Inowrocławiu i tam spoczywa. Jego żona Felicja przyjechała do córki Barbary  do Pleszewa i tam zmarła w 1952 roku.

Nieliczne zdjęcia i pamiątki  po dziadkach przechowuje w Pleszewie Anna – córka  Barbary.  Niewiele babcię pamięta, ale od starszych kuzynów zbiera okruchy wspomnień i dla swoich dzieci i wnuków spisuje rodzinną, ciekawą historię o dziadkach, którzy się poznali i pokochali w Kobylnikach w pałacu Twardowskich ze Skrzypny.

Irena Kuczyńska



Jadalnia i salon – lata 20. XX w. (Złota Księga ziemiaństwa polskiego, 1929)

Szamotuły, 10.11.2017

Felicja i Marcin Opaskowie – to oni poznali się w pałacu w ostatniej dekadzie XIX wieku. Zdjęcie zrobione w Poznaniu w zakładzie R.S. Ulatowski przy Placu Wilhelmowskim 17.


Marcin Opaska przy pracy w pałacu w Kobylnikach

Stefan Twardowski w parku w Kobylnikach (okres międzywojenny)

Anna Opaska (córka Felicji i Marcina) – piastunka hrabiów z podopiecznymi

Pozdrowienia przysłane Opaskom z wygnania w Bawarii w Boden Kirchen

Wspominała: Anna Wujs










Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).

Miłość w pałacu w Kobylnikach2025-01-06T12:35:23+01:00
Go to Top