Agnieszka Krygier-Łączkowska

Pierwszy szamotulski pomnik ku czci powstańców

Odsłonięcie pomnika

Idea upamiętnienia powstańców pojawiła się wkrótce po wojnie, inicjatywę tę podjęło Towarzystwo Powstańców i Wojaków. 21 X 1923 roku na budynku dworca kolejowego odsłonięto, przechowywaną obecnie w Muzeum – Zamku Górków, tablicę upamiętniającą oswobodzenie Szamotuł spod władzy niemieckiej. Już w następnym roku rozpoczęły się starania, aby w Szamotułach, podobnie jak w innych miastach, stanął pomnik ku czci poległych powstańców. Kilkakrotnie zmieniały się plany jego usytuowania. Początkowo pomnik miał stanąć, jak donosiła „Gazeta Szamotulska” (1924 nr 110), „pomiędzy ul. Sportową a willą p. Burmistrza”, czyli w okolicach dzisiejszego Szamotulskiego Ośrodka Kultury lub terenu za nim (w okresie międzywojennym nazywano ten teren pl. Dąbrowskiego). Późnej myślano o lokalizacji pomnika na Rynku, brano też pod uwagę pl. Kościuszki, ale Rada Miejska nie zgodziła się ze względu na trudności związane z przeniesieniem fontanny. Ostatecznie wyznaczono miejsce przy kościele św. Krzyża.

Już samo poświęcenie kamienia węgielnego miało bardzo uroczysty charakter. 19 lipca 1925 roku najpierw odbyło się nabożeństwo w kościele kolegiackim, a następnie uczestnicy przeszli w pochodzie na miejsce wybrane pod pomnik przy kościele św. Krzyża. Jak odnotowała „Gazeta Szamotulska” (1925 nr 83), w przemówieniu ks. proboszcz Bolesław Kaźmierski nazwał powstańców bohaterami, którzy „swym czynem dowiedli prawdziwości słów hymnu: Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród, nie damy pogrześć mowy”. Do specjalnej urny włożono dokument poświęcenia pomnika, egzemplarze, między innymi, „Gazety Szamotulskiej” i broszury Michała Skiby Szamotuły w Powstaniu Wielkopolskim 1918/1919 oraz ówczesne monety. Urnę wsunięto w fundament, a pierwszą cegłę położył starosta Bronisław Ruczyński. Rozpoczęto zbieranie funduszy na pomnik, po domach chodzili specjalni kwestarze.

Odsłonięcie pomnika miało miejsce cztery lata później ‒ we wrześniu 1929 roku. Liczono, że dojdzie do niego znacznie wcześniej, na skutek trudności jeden komitet organizacyjny zrezygnował i powołano następny.

Uroczystości odbyły się w dniach 7-8 września i ‒ trzeba przyznać ‒ miały charakter wyjątkowy. Autor relacji zamieszczonej w „Gazecie Szamotulskiej” zatytułował swój tekst Wielkie dni Szamotuł. Miasto było pięknie przystrojone kwiatami i flagami narodowymi, ustawiono też wiele dekoracji dziś rzadko używanych, określanych jako bramy triumfalne. Nie obyło się bez kłopotów, gdyż którejś nocy skradziono zasłonę z gotowego pomnika i od tej pory pilnował go nocny stróż.



Dwudniowe uroczystości rozpoczęły się w sobotę, 7 września. Rano ks. proboszcz Kaźmierski odprawił nabożeństwo żałobne, a delegacja szamotulskiego Towarzystwa Powstańców i Wojaków złożyła kwiaty na grobach poległych powstańców. Po południu zaciągnięto wartę przed pomnikiem, a wieczorem odbył się capstrzyk ‒ przemarsz różnych organizacji z orkiestrą i pochodniami, zakończony wieczornicą w sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. W czasie wieczornicy śpiewał chór Lutnia, grała orkiestra. Głównym punktem programu był referat Zygmunta Ciesielczyka ‒ osoby niezwykle zasłużonej dla Szamotuł w okresie powstania wielkopolskiego. To właśnie Zygmunt Ciesielczyk, jako prezes oddziału (gniazda) Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” zorganizował pierwszy oddział zbrojny, był ważną osobą w Powiatowej Radzie Ludowej i pierwszym komendantem wojskowym miasta.

W niedzielę od wczesnego rana do miasta przybywały delegacje, które na dworcu witał burmistrz Konstanty Scholl ‒ z perspektywy można powiedzieć, że najbardziej zasłużony i popularny włodarz Szamotuł. Członek Komitetu Organizacyjnego, znany działacz społeczny i regionalista Józef Preuss sprawnie uformował pochód, który wyruszył na nabożeństwo do kościoła kolegiackiego.

Po nabożeństwie „wielotysięczne rzesze”, jak to opisał dziennikarz „Gazety Szamotulskiej”, ustawiły się w kolumnach na Rynku. Chorągiew wciągnął na maszt szamotulski powstaniec Kazimierz Lurka, a zastępca dowódcy Okręgu Korpusu Nr VII płk Gomółowski dokonał przeglądu zgromadzonych organizacji. Wszyscy udali się w pochodzie na plac w pobliżu pomnika. Najważniejszym gościem uroczystości był Józef Dowbor-Muśnicki ‒ generał w stanie spoczynku, dawny dowódca powstania wielkopolskiego. W czasie uroczystości odsłonięcia pomnika przemawiali ks. Kaźmierski, gen. Dowbor-Muśnicki i burmistrz Scholl. Nadesłane telegramy, między innymi przez marszałka Józefa Piłsudskiego, odczytał prezes szamotulskiego okręgu Towarzystwa Powstańców i Wojaków, a zarazem przewodniczący Komitetu Organizacyjnego, Edward Müller. W czasie apelu poległych odczytano nazwiska szamotulan ‒ uczestników walk niepodległościowych z lat 1918-1920, którzy zginęli w czasie walk lub zmarli na skutek odniesionych ran. Na koniec uroczystości odbyła się defilada, w której oprócz Towarzystwa Powstańców i Wojaków wzięły udział takie organizacje jak „Sokół”, Bractwo Strzeleckie, Młode Polki, harcerze, a także młodzież, cechy i organizacje rolnicze. Podobnie jak dnia poprzedniego w czasie nabożeństwa i uroczystości pod pomnikiem śpiewał chór Lutnia pod kierunkiem Tomasza Leśnika.

Po południu odbyły się „zabawy ludowe” z konkursami, a wieczorem tańce w hotelu Eldorado (budynek kina) i w obiekcie Strzelnicy przy dzisiejszej ul. Wojska Polskiego.



Pomnik i jego twórca

W przemówieniu pod pomnikiem burmistrz Konstanty Scholl powiedział: „Pomnik ten stanie się prawdziwą ozdobą naszego miasta. Położony w cieniu kościoła klasztornego, będzie przykuwał uwagę i wzrok przechodnia”.

Widoczny na starych zdjęciach pomnik przedstawiał umieszczoną na prostopadłościennym cokole postać powstańca w płaszczu wojskowym i czapce, z bronią opartą o ziemię i leżącym z tyłu ekwipunkiem. Głowa powstańca zwrócona jest w lewo, w stronę szamotulskiego Rynku. Twórcą pomnika był Marcin Rożek (1885-1944), rzeźbiarz i malarz, który sam brał udział w powstaniu wielkopolskim. W Szamotułach do dziś w nawie Matki Bożej bazyliki kolegiackiej przetrwały dwie jego prace: drewniana rzeźba św. Antoniego z Dzieciątkiem oraz gipsowa płaskorzeźba Matki Bożej i św. Stanisława Kostki.

Marcin Rożek stworzył wiele pomników, między innymi pomnik Bolesława Chrobrego z placu Katedralnego w Gnieźnie, popiersia Chopina i Moniuszki z poznańskich parków, a także kontrowersyjną figurę z pomnika Serca Jezusowego w Poznaniu (zwanego Pomnikiem Wdzięczności). Jego dzieła znajdują się w poznańskim Muzeum Narodowym oraz w muzeach warszawskich.

Już na początku II wojny Rożek znalazł się na liście osób poszukiwanych przez Gestapo. Ukrywał się pod zmienionym nazwiskiem w różnych miejscowościach, jednak w 1942 roku został aresztowany i osadzony w Forcie VII w Poznaniu. Chociaż przyjaciele stworzyli mu możliwość ucieczki w czasie przewożenia do prac poza obozem, nie skorzystał z niej, ponieważ nie chciał opuszczać towarzyszy więzienia, którym czuł się potrzebny. Na polecenie komendanta obozu namalował kilka obrazów na podstawie niemieckich pocztówek, odmówił jednak wykonania portretu Hitlera do siedziby Gestapo w Poznaniu, przez co wydał na siebie wyrok śmierci. W lipcu 1943 r. wysłano go do obozu Auschwitz-Birkenau, gdzie zmarł wiosną 1944 roku.

Jeszcze na początku wojny Niemcy zniszczyli wiele prac Marcina Rożka: w Gnieźnie ‒ pomnik Bolesława Chrobrego, w Poznaniu ‒ Pomnik Wdzięczności, w Kartuzach ‒ pomnik Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej. Ten sam los spotkał, niestety, jego szamotulskie dzieło. 16 września 1939 r. Niemcy wysadzili dwa obiekty w Szamotułach: pomnik Powstańca oraz synagogę przy ul. Szerokiej (dzisiejszej  Braci Czeskich).

Całość artykułu „Trzy pomniki”

Zdjęcie Piotr Mańczak


Karolina Dąbrowska, IMPRESJE

Kamień wsłuchany w szmer rzeki,
w opowieści mchu, milczy

nenufar jak uśmiechnięta dziewczynka
pod parasolką szeleszczącego światłocienia

w wieczornej modlitwie ręka mostu łączy
skrawki dnia


Irena Kuczyńska

Moja matura w szamotulskim Liceum Ogólnokształcącym

Mimo iż od mojej matury w Szamotułach minęło 51 lat, pamiętam, jak gdyby to działo się wczoraj. W niedzielę, poprzedzającą egzamin z języka polskiego, moja najmłodsza siostra miała uroczystość pierwszokomunijną. W domu panowało zamieszanie i nie było czasu na nerwy.

Biała bluzka i granatowa spódniczka wisiały obok pierwszokomunijnej sukienki Fredki, żeby się nie pogniotły. Nie było przecież wtedy materiałów niemnących. Wszystko trzeba było prasować. A niektóre koleżanki jeszcze żelazkami „na duszę” prasowały. Ja na szczęście nie. W Ostrorogu od dawna był już prąd elektryczny.

W poniedziałek rano, wystrojona, z błogosławieństwem mamy, biegłam na 6.00 rano na dworzec kolejowy. Bałam się jechać autobusem. A nużby się spóźnił? A musieliśmy być w szkole wcześniej. Do sali wpuszczano nas od 7.45 i to według kolejności alfabetycznej. Nie wszystkich się znało. Koleżanki z Szamotuł i Wronek uczyły się na drugiej zmianie. Praktycznie nie mieliśmy z nimi kontaktu. Nie wiedziałam, kto będzie koło mnie siedział.

Ściąg na język polski nie miałam. Niektórzy mieli takie paski papieru nawijane na szpulki z opracowanymi gotowymi tematami. Potem, w miarę możliwości, starali się dopasować ściągę do tematu. Czasem kończyło się to tragicznie. Ale posiadacz takiej ściągi napisanej maczkiem, czuł się pewniej. Chociaż nie zawsze mógł z niej korzystać. Nauczyciele pilnowali.

Język polski pisałam w auli. Obok mnie siedziała koleżanka z mojej klasy z nazwiskiem na literę „L” i koleżanka z popołudniowej klasy też na literę „L”. Nieźle, ale polskiego się nie bałam. Lubiłam czytać, lubiłam pisać. No i nauczycielkę miałam fantastyczną. Konkretną, zasadniczą, zawsze egzekwującą wszystko i o wszystkim pamiętającą.

Prof. Ewa Krygier była wymagająca, ale z siebie też dawała wszystko. Nie spóźniała się na lekcje, zawsze była przygotowana, nie marnotrawiła czasu. Traktowała wszystkich równo. Prymus dostał dwóję (jedynek nie było jeszcze), jak coś zawalił. Ale uczeń słaby, jeśli się nauczył, mógł liczyć na dobrą ocenę.

Matury z języka polskiego źle nie wspominam. Komisja z dyrektorem Stanisławem Krzyśką siedziała za stołem, po sali chodziła wychowawczyni prof. Teodozja Bąkowa. Pięć godzin pisania, na brudno i potem na czysto. Tematu (były trzy do wyboru) dokładnie nie pamiętam, ale na pewno był związany z II wojną światową. Moja matura przypadła 22 lata po wojnie, w epoce Władysława Gomułki, po słynnym liście biskupów polskich do biskupów niemieckich.

Po pięciu godzinach koniec pisania. Wyjście do miasta ze szkoły, gdzie wszyscy patrzyli na elegancko ubranych maturzystów. Rzucaliśmy się w oczy. Było miło. Ludzie pytali, jakie były tematy. Nikt ich nie znał, program telewizyjny zaczynał się dopiero pod wieczór. A i wtedy co najwyżej pokazali maturzystów z Warszawy. Każde województwo miało swoje tematy maturalne.

Nazajutrz było gorzej, przynajmniej dla mnie. Matematyka nie była moim ulubionym przedmiotem, mimo iż śp. prof. Władysława Paśkę lubiłam. Chyba z wzajemnością. Ten egzamin pisałam dla odmiany w sali gimnastycznej. Obok siedziały koleżanki, które też za bardzo matematyki nie umiały. Według ówczesnych przepisów trzeba było rozwiązać poprawnie jedno z trzech zadań i drugie „poprawnie rozpocząć”. I udało mi się to jedno zadanie z algebry rozwiązać i drugie rozpocząć. Udało się też sprawdzić z kolegami, czy wynik rozwiązanego zadania jest poprawny. Potem, już po wyjściu, z sali nerwowo przypominaliśmy sobie to, co napisaliśmy.

Czytaj dalej

Arleta Eiben, W drodze do Merxheim (obraz olejny)