Płyta nagrobna Andrzeja Szamotulskiego (por. http://regionszamotulski.pl/plyta-nagrobna-andrzeja-szamotulskiego/). Zdjęcie Ireneusz Walerjańczyk
Księgi zgonów parafii szamotulskiej − wybrane zapisy z lat 1679-1817
W Archiwum Archidiecezjalnym w Poznaniu przechowywane są księgi zgonów parafii szamotulskiej z lat 1679-1686, 1688 oraz 1696-1817. Znajduje się w nich blisko 9 tysięcy (8946) wpisów. Oznacza to, że w tym okresie zmarło około 8900 mieszkańców Szamotuł i okolic. Wyjątkowo w księgach odnotowywane są informacje o śmierci osób, które nie zostały pochowane na terenie Szamotuł. Z taką sytuacją mamy do czynienia na przykład w 1747 roku, kiedy zmarł Maciej (Mathias) Mycielski, właściciel Szamotuł, pochowany w rodowej nekropolii w Gostyniu. Czasami w szamotulskich świątyniach i na miejscowych cmentarzach grzebane były osoby spoza terenu parafii. Kolegiata w Szamotułach stanowiła ważne miejsce kultu, stąd w jej podziemiach wielokrotnie chowani byli szlachcice z innych miejscowości (np. w 1724 r. − dziedzic Górki z parafii Objezierze). Miejsce spoczynku znajdowały tu także osoby pochodzące z innych stron, ale zmarłe podczas pobytu w Szamotułach lub najbliższej okolicy; ciekawy jest tu − na przykład − zapis z 1768 roku, mówiący o pochówku nieokreślonej liczebnie grupy konfederatów barskich.
Mieszkańcy parafii szamotulskiej chowani byli w tym okresie w kilku różnych miejscach. Najczęstszym miejscem pochówku był cmentarz wokół kościoła kolegiackiego. Prawdopodobnie obejmował on także teren dzisiejszego placu Maryjnego i sięgał do ówczesnego budynku szkoły, znajdującego się przy ul. Kapłańskiej (w okolicach domu katechetycznego). Cmentarz musiał być położony na miejscu położonym wyżej, suchym; tam gdzie dziś są łąki i parking, były rozlewiska i staw. Na początku XIX wieku cmentarz był już przepełniony, nowy cmentarz − na dzisiejszym miejscu − założono pod koniec lat 20. XIX w., a pierwsze pochówki odbyły się tam w 1831 roku w czasie epidemii cholery. Teren nowego cmentarza położony był wyżej, nazywany był Ostrowem, czyli wyspą.
Osoby zamożniejsze, których rodziny były w stanie wnieść dodatkową opłatę, były chowane w kościele, a dokładniej w kryptach pod świątynią. Pod kościołem grzebano także zasłużonych kapłanów i właścicieli miasta. Pozostałością tych pochówków sprzed omawianego okresu są dwa cenne zabytki: płyta nagrobna Andrzeja Szamotulskiego (zmarłego w 1511 r.) oraz nagrobek Jakuba Rokossowskiego (zmarł w 1580 r.), a z lat późniejszych − czarna marmurowa płyta nagrobna Anna z Niegolewskich Mycielskiej-Tuczyńskiej (zmarła w 1723 r.).
Wykazy zmarłych dość precyzyjnie wskazują miejsca pochówków w podziemiach kościoła: w jakiej części świątyni i w okolicach którego ołtarzy pochowano zmarłego. Wejścia do krypt znajdowały się prawdopodobnie w poszczególnych nawach kościoła. Jak podaje historyk Piotr Nowak, jeszcze w dokumencie z 1931 roku wspominano o wejściu do podziemi znajdującym się za ołtarzem Matki Bożej. Wejście do krypt mogło dodatkowo znajdować się także z zewnątrz budynku kościoła. Współcześnie do podziemi nie ma żadnego dostępu.
Trudno stwierdzić, czy tu znajdowało się dodatkowe wejście do podziemi pod kościołem. Ściana południowa budynku. Zdjęcie Agnieszka Krygier-Łączkowska
Kolejne miejsca pochówku to krypty pod kościołem św. Krzyża, w większości zachowane do dziś. Zmarłych grzebano także w podziemiach trzech nieistniejących kościołów: św. Marcina, św. Ducha i św. Mikołaja oraz na cmentarzach przy nich położonych.
Kościół św. Marcina powstał prawdopodobnie już w XI wieku, znajdował się w Starych Szamotułach, czyli na północny wschód od współczesnego miasta, w kierunku Mutowa i Piotrkówka. W XVIII wieku stan kościoła był zły, na tym samym miejscu wzniesiono nowy budynek z muru pruskiego, który rozebrano najprawdopodobniej w 1. połowie XIX wieku i współcześnie trudno ustalić jego dokładną lokalizację. W Starych Szamotułach istniał wcześniej także cmentarz, w omawianym okresie już nieużywany.
Drewniany kościół św. Ducha powstał prawdopodobnie w XVI wieku, znajdował się przy ul. Poznańskiej (na tzw. przedmieściu Poznańskim), w okolicach dzisiejszego krzyża; wiadomo, że miał wieżę i otoczony był cmentarzem. Pozostałości pochówków na tym terenie odnajdywano na początku XX wieku w czasie budowy kamienicy Sundmannów, a także w latach 70. tego wieku podczas budowy centrali telefonicznej. Kościół św. Ducha nazywany był kościołem szpitalnym, gdyż ściśle związany był z fundacją w tym miejscu szpitala parafialnego, podobnie jak inne tego typu obiekty pełniącego funkcję przytułku dla chorych i biednych. Kościół został rozebrany w pierwszych latach XIX wieku.
Kaplica św. Mikołaja powstała w XVI wieku, znajdowała się w obrębie dzisiejszego cmentarza parafialnego, na prawo od bramy, w stronę aresztu. Rozebrano ją w połowie XVIII wieku, a fundamenty, niestety niezbadane archeologicznie, rozwalono w czasie pochówków w pierwszej dekadzie XXI wieku.
Pozostałości fundamentów kaplicy św. Mikołaja wydobyte w czasie kopania grobów na cmentarzu. Zdjęcie Andrzej Badnarski
Materiały, które publikujemy, stanowią interesujące źródło wiedzy o szamotulanach tamtego czasu: pełnionych funkcjach, zawodach i nazwach osobowych; czasem znajdujemy w nich informacje o przyczynach śmierci. Uwagę zwraca duża śmiertelność dzieci, ale jest też kilka osób, które przeżyły 100 lat i więcej. Zaskakujące jest, że o niektórych zmarłych nie wiadomo właściwie nic, określani są − na przykład − jako „babka z Szamotuł”, „stary dziad z Szamotuł”, „człowiek wędrowny”, „chłopiec, sierota”. Zapis imion jest niekonsekwentny: w większości stosowano postać polską, w niektórych latach − łacińską. Warto zwrócić uwagę na sposób zaznaczania informacji o pochodzeniu szlacheckim; w zapisie pojawiają się obok nazwy osobowej określenia: J.P.(jaśnie pan, jaśnie pani) lub łacińskie: generosus/generosa, nobilis/nobilisa, magnificus/magnifica, gnosor/gnosa.
Opracowanie jest rezultatem tytanicznej pracy Henryka Krzyżana, który zindeksował wiele tysięcy zapisów z ksiąg parafialnych (chrzty, śluby, zgony). Wyboru szczególnie interesujących zapisów dokonał Wojciech Musiał. W zamieszczonym poniżej wykazie znaleźli się niemal wszyscy pochowani w tym okresie w podziemiach kościoła kolegiackiego. Jako aneksy publikujemy wykaz zawartych w księgach zgonów nazw miejscowych i funkcji (statusów).
Szamotuły i szamotulanie na dawnej fotografii
Szamotuły, 1935 r. Ciekawe są takie niepozowane ujęcia, jakby kadry z dawnego życia. Możemy przyjrzeć się tu dawnym strojom (najbardziej od tamtego czasu zmienił się – oczywiście – sposób ubierania dzieci i młodzieży. Oprócz tłumu mieszkańców Szamotuł na zdjęciu widać członków Bractwa Strzeleckiego (Kurkowego) − organizacji o najdłuższych tradycjach, bo powstałej w 1649 r., za czasów króla Jana Kazimierza. Na szybie okna budynku wisi informacja o „Uroczystym strzelaniu”− takie zawody o tytuł króla kurkowego odbywały się kilka razy w roku: w Zielone Świątki, na zakończenie żniw, w rocznicę wybuchu powstania wielkopolskiego. Uroczystości rozpoczynano mszą w kościele kolegiackim, a konkurencje strzelania do różnego typu tarcz odbywały się w ogrodzie przy budynku strzelnicy nad jeziorkiem przy dzisiejszej ul. Wojska Polskiego (wówczas Strzelecka).
Źródło zdjęcia – Fotopolska
Tak w latach 30. XX w. wygladała część ul. Kościelnej (odcinek od ul. Wodnej). Kiedyś była to ulica wielu zakładów rzemieślniczych. W połowie lat 70. na miejscu kamienicy po lewej stronie stanął budynek baru „Wiwat” (głównie alkohol, a w okienku lody włoskie), dziś mieści się tam popularna restauracja „Niagara”.
Zdjęcie ze zbiorów prywatnych.
Zbigniew Cofta
Ks. Alojzy Sławski – jeden z tych, którzy przeszli Dachau
Trzymam w dłoni obrazek prymicyjny. Jego szata graficzna dość prosta. Na awersie pokłon Trzech Króli, na rewersie wyraźne nazwisko: ks. Alojzy Sławski.
– Kto to był, pytam siedzącą obok kuzynkę Krystynę – bratanicę ks. Czesława Cofty. Jej archiwum właśnie przeglądam.
– To jego przyjaciel z lat seminaryjnych. Mówiliśmy na niego wuj Aloś.
W poszukiwaniach informacji o tej nowej dla mnie postaci pomógł mi internet. W Szamotułach odnalazłem także rodzinę ks. Alojzego − siostrzeńca Tadeusza Słomińskiego.
Ks. Alojzy Sławski urodził się w 1908 roku w Wielichowie. Był synem Marcelego Sławskiego i Heleny z domu Łukaszewskiej. Miał pięcioro rodzeństwa: Salomeę (1905-1982), Stanisława (1907-1980), Mieczysława (1909-1982, franciszkanina – brata Sebastiana), Helenę (1911-1981) i Sylwestra (1917-1997). Jego ojciec odegrał ważną rolę w organizacji powstania wielkopolskiego w powiecie grodziskim. Po przeprowadzce do Szamotuł w 1922 roku był dyrektorem Powiatowej Powszechnej Kasy Oszczędności. Za swą działalność w czasie II wojny światowej aresztowany i osadzony w KL Dachau, gdzie został zamordowany.
Alojzy dorastał w Szamotułach. Z domu rodzinnego wyniósł działalność w harcerstwie i to dosłownie. Otóż istniejąca jeszcze w latach zaborów męska Drużyna Harcerska im. Stefana Czarnieckiego w 1923 roku otrzymała lokal (harcówkę) w prywatnym domu dyr. Marcelego Sławskiego przy ul. Wronieckiej (nr 22). Natomiast przy szamotulskim gimnazjum w 1919 r. powołano DH im. księcia Józefa Poniatowskiego. Duże zainteresowanie harcerstwem sprawiło, że młodzież poniżej 15. roku życia przeszła do założonej w 1922 r. przez ks. prefekta Karola Gałęzowskiego drużyny męskiej im. Bolesława Chrobrego. Jej pierwszym kierownikiem został Alfons Hytry, jego następcą Antoni Cieciora, a zastępowym Alojzy Sławski. Cała trójka została księżmi.
Alojzy w szamotulskim Gimnazjum im. ks. Piotra Skargi zdał maturę w 1929 roku – tak jak przyszli księża Antoni Cieciora i Henryk Szklarek (por. tu będzie link). Obaj gimnazjalni koledzy podobnie jak Alojzy wybrali studia w seminarium duchownym i razem otrzymali święcenia kapłańskie w 1934 roku. W seminarium Alojzego połączyła przyjaźń „aż poza grób” z kolegą kursowym, późniejszym księdzem Czesławem Coftą z Rogoźna.
Plakat Damiana Kłaczkiewicza
Cmentarze choleryczne w regionie szamotulskim
Z powodu pandemii koronawirusa straciliśmy poczucie bezpieczeństwa. Nie ma jednak wątpliwości, że jesteśmy w dużo lepszej sytuacji niż nasi przodkowie, którzy zmagali się z różnymi chorobami zakaźnymi w czasach, kiedy nie zdawano sobie sprawy z przyczyn ich powstania i nie umiano ani się przed nimi chronić, ani ich leczyć.
Epidemie powracały co kilkadziesiąt, a nawet kilkanaście lat. Na nowy obszar przynoszą je − oczywiście − ludzie, kiedyś jednak myślano, że winą jest tu złe powietrze – „morowe”, czyli niosące śmierć (mór).
Choroby zakaźne rozprzestrzeniały się wraz w wojskami. Tragiczny był tu, na przykład, XVII-wieczny najazd Szwedów (potop szwedzki), który – oprócz strat wojennych (ludzkich i materialnych) − przyniósł głód i empidemie. Doszło wówczas do wyludnienia wielu miast w Wielkopolsce. Szamotuły, w połowie XVI w. zamieszkiwane przez 1500 osób, ponad sto lat później (w 1676 r.) stały się niewielką miejscowością, liczącą 384 mieszkańców (Wronki – 455). Chorobą, która zbierała wówczas śmiertelne żniwo, była – najczęściej – dżuma, zwana „czarną śmiercią”.
Podobna sytuacja nastąpiła w czasach wojen napoleońskich. W 1813 roku, w czasie epidemii ospy, zmarł Stanisław Mycielski − właściciel, m.in., Szamotuł. W kampanii 1806/1807 dosłużył się on stopnia pułkownika, a później − jako lekarz − w stworzonym przez siebie szpitalu w Poznaniu opiekował się chorymi żołnierzami wojsk francuskich i polskich. Tam też zaraził się ospą od chorych.
Binino – dawny cmentarz choleryczny. Zdjęcie Andrzej Bednarski
XIX wiek przyniósł koszmar cholery. Głównymi objawy tej choroby: silna biegunka i uporczywe wymioty powodowały odwodnienie organizmu i pozbycie się z niego niezbędnych elektrolitów, mogły też doprowadzić do niewydolności sercowo-naczyniowej. Śmiertelność cholery była wysoka − ok. 50%. Do zakażenia dochodziło zwykle przez wypicie wody zanieczyszczonej ludzkimi odchodami lub zjedzenie skażonej żywności (owoców i warzyw). Mechanizm zakażenia nie był znany do 1883 r., kiedy to opisał go Robert Koch − odkrywca bakterii cholery. Dopiero wówczas można było skutecznie zapobiegać tej strasznej chorobie, głównie przez dostęp do nieskażonej wody.
Pierwszą epidemię cholery − z 1831 r. − znów związać można z ruchami wojsk. W 1830 r. choroba ta z Azji dotarła do Rosji, na ziemie zaboru rosyjskiego przynieśli je żołnierze, którzy przybyli, aby stłumić powstanie listopadowe. Ofiarami tej epidemii byli np. książę Konstanty i dowódca armii rosyjskiej Iwan Dybicz. Epidemia rozprzestrzeniała się dalej, objęła pozostałe ziemie polskie pod zaborami (przenosili ją powstańcy i kupcy), a także inne państwa europejskie.
Niewierz – krzyż na dawnym cmentarzu cholerycznym. Zdjęcie Andrzej Bednarski
W Szamotułach pierwsze śmiertelne ofiary tej epidemii wystąpiły w październiku 1831 r. Na cholerę zmarł ówczesny rabin i wielu innych mieszkających w mieście Żydów. Jak można przeczytać w piśmie „Z Grodu Halszki” (1933 nr 5), „ludzie marli tak, że nie można było nadążać grzebać zmarłych”. Miejscem pochówku stał się założony w tym roku cmentarz parafii kolegiackiej, a także specjalny cmentarz na położony po lewej stronie drogi do Obrzycka, pomiędzy Szamotułami a Gajem Małym. Na miejscu tym, na niewielkim pagórku, do dziś stoi krzyż (obecny z 2009 r.). „Jak opowiadają ludzie starsi, wspomniany pagórek był daleko większy, lecz deszcze, wichry i pług go coraz bardziej niwelowały. Ponieważ jednak oracz zbyt często za daleko sięgał i wygrzebywał jeszcze kości, wobec tego władza w obawie przed ewentualnym powtórzeniem się epidemii rozkazała to miejsce opłocić lasem” − pisze autor artykułu. Dziś z lasu zostało zaledwie kilka drzew.
„Ponad własne życie milsza im była niepodległość ojczyzny”
Witold Turno, Mścisław Żółtowski i Stanisław Błociszewski − bohaterowie bitwy pod Ignacewem (1863)
Część I: Bitwa
Bitwa pod Ignacewem, rozegrana 8 maja 1863 roku, była jedną z najkrwawszych podczas powstania styczniowego. Dwaj mieszkańcy naszego regionu: Witold Turno i Mścisław Żółtowski odegrali w niej ważną rolę. Obaj zapłacili za to cenę najwyższą.
Ignacewo to niewielka wieś położona koło Ślesina w powiecie konińskim. Dziś − jak całe historyczne Kaliskie − należy do województwa wielkopolskiego, od 1815 roku był to jednak obszar położony nie w zaborze pruskim, lecz rosyjskim. W okresie powstania odbyło się tam wiele, mniejszych i większych, potyczek z wojskami rosyjskimi.
Dowódcą powstańczego oddziału, który stoczył bitwę pod Ignacewem, był Edmund Taczanowski. Ten wielkopolski ziemianin miał spore doświadczenie wojskowe. Ukończył szkołę artylerii i przez kilka lat służył w armii pruskiej. W 1846 roku zaangażował się w przygotowania do powstania i po ich wykryciu był więziony przez półtora roku. Ponownie trafił do więzienia jako uczestnik walk powstańczych w 1848 roku, w których dowodził oddziałem artylerii. Po uwolnieniu wyjechał do Włoch, gdzie z kolei przyłączył się do armii Garibaldiego, został ranny i trafił do niewoli francuskiej. Następnie wrócił do Wielkopolski.
Edmund Taczanowski i Jan Działyński. Źródło zdjęć – Polona
W końcu lutego 1863 roku w Poznaniu powstał tzw. Komitet Działyńskiego, którego celem było wsparcie powstania styczniowego w Królestwie Polskim − zarówno finansowe, jak i militarne. Zbierano pieniądze, kupowano i dostarczano broń powstańcom, a także formowano oddziały ochotników, którzy przekraczali granicę zaborów. Dowódcą pierwszego oddziału został, urodzony w Szamotułach, Edmund Callier, mający doświadczenie wojskowe w Legii Cudzoziemskiej. Na czele kolejnych oddziałów stanęli: wspomniany już Edmund Taczanowski oraz dwaj oficerowie francuscy: Leon Young de Blankenheim i Emil Faucheux.
Pułkownik Edmund Taczanowski wraz z grupą ochotników przekroczył granicę i na rynku w Pyzdrach stworzył obóz. Przybywali do niego chętni do walki z obu stron międzyzaborowej granicy, w obozie byli wyposażani, a pod miastem szkoleni do boju. 29 kwietnia odział stoczył pierwszą walkę w okolicy Pyzdr, na polach za Wartą. Planując bitwę, Taczanowski umiejętnie wykorzystał ukształtowanie terenu, które chroniło powstańców (słabszych liczebnie, pod względem wyszkolenia i uzbrojenia) przed ostrzałem rosyjskich armat, a o zwycięstwie Polaków zadecydował szturm kosynierów.
Bitwa pod Ignacewem – akwarela Juliusza Kossaka sprzed 1893 r.
Oddział Taczanowskiego w kolejnych dniach unikał kontaktów z wrogiem i odbywał kilkudziesięciokilometrowe marsze. 6 maja powstańcom udało się odeprzeć atak wojsk rosyjskich na Koło. Wiadomo było już wówczas, że nie da się uniknąć kolejnej dużej bitwy, choć żołnierze Taczanowskiego byli wyczerpani i spora grupa odeszła z oddziału (pozostało ok. 1200 żołnierzy). Następnego dnia odział opuścił Koło i przemieścił się w kierunku Lubstowa i Ślesina.
Siły rosyjskie zostały tymczasem wzmocnione, gdyż do naczelnika wojennego okręgu kaliskiego gen. Andrieja Brunnera, który dotąd ścigał oddziały powstańcze w tym rejonie, dołączył oddział przybyłego z Warszawy gen. Nikołaja Krasnokutskiego (w sumie ok. 3300 żołnierzy). Obaj dowódcy podążyli za oddziałem Taczanowskiego, swoje oddziały podzielili jednak na dwie kolumny, maszerujące dwiema różnymi trasami. Pierwszy w okolice Ignacewa − 8 maja około godz. 11 − przybył od strony Lubstowa gen. Krasnokutski.
Polacy od rana zabezpieczali tam swoje pozycje: w swego rodzaju barykady zamieniono chaty, ścinano drzewa i − powalone − obsypywano ziemią, kopano też rowy. W pierwszej fazie, gdy na miejscu nie było jeszcze oddziałów pod dowództwem Brunnera, bitwa przebiegała pomyślnie dla powstańców. Polskim strzelcom udało się powstrzymać natarcie piechoty rosyjskiej, a do odwrotu zmusił ją atak kosynierów. Rosjanom nie udało się wówczas obejście lewego skrzydła powstańców i uderzenie ich od tyłu. Ich ruch został zauważony, płk Taczanowski wysłał w ich stronę rezerwową kompanię strzelecką pod dowództwem kpt. Mścisława Żółtowskiego, a o ostatecznym niepowodzeniu manewru Rosjan znów zadecydowali kosynierzy.
Mogiła powstańcza w Ignacewie, zdjęcie z 1917 r. Źródło – Polona
Wydawało się, że zwycięstwo powstańców jest możliwe. Wówczas jednak − około godz. 14 − od strony Sompolna przybyła kolumna pod dowództwem gen. Brunnera. Mające teraz zdecydowaną przewagę wojska rosyjskie przypuściły kolejny atak na całej linii frontu i powtórzyły manewr okalający, który tym razem − niestety − się powiódł. Rosjanie przypuścili bardzo silny atak na chaty w Ignacewie i odcięli lewe skrzydło obrony. Chaty zostały podpalone, w jednej z nich zginął, dzielnie broniący się ze swoimi strzelcami, kpt. Mścisław Żółtowski. W trakcie próby ostatniego kontrataku kulą w bok został trafiony płk Witold Turno, dowodzący strzelcami na prawym skrzydle. Ciężko ranny został odwieziony wozem do rodziny w pobliskim Licheniu Starym (właścicielem wsi był kuzyn Władysław Kwilecki), gdzie zmarł następnego dnia.
Julian Wieniawski w swoim pamiętniku zanotował słowa wypowiedziane do niego przez gen. Krasnokutskiego: „Przyznaję, że po raz pierwszy na tyle męstwa i taki opór natrafiłem”.