Z Oporowa do dywizjonu 300 i z powrotem w rodzinne strony, aby … umrzeć

Dzisiaj zapraszam do poznania wojennych losów sierż. pil. Zbigniewa Klatkiewicza, urodzonego w Oporowie (gm. Ostroróg), członka Dywizjonu 300 ‒ pierwszego polskiego oddziału lotnictwa bombowego w siłach powietrznych Wielkiej Brytanii.

Grudzień 1938 r. – Zbyszek Klatkiewicz na pierwszym urlopie


O swoim wuju, bracie mamy Jadwigi, opowiedziała mi Anna Sibilska ‒ żona Stanisława Sibilskiego, mojego kolegi z czasów podstawówki i szamotulskiego liceum. To Ania ze Stasiem zaprosili mnie do swojego domu w Ostrorogu i snuli opowieść o wujku Zbyszku, który od dziecka marzył o lotnictwie, a kiedy jego marzenia zaczęły się spełniać, wybuchła II wojna światowa i rodzina straciła go z oczu.

Do 1947 roku ani rodzice ‒ Marta i Marcin Klatkiewiczowie, którzy od 1918 roku mieszkali i pracowali w majątku Kwileckich w Oporowie, gdzie w 1922 roku przyszedł na świat ich najmłodszy syn Zbigniew, ani rodzeństwo nie mieli o nim żadnych wiadomości. Nawet pośrednictwo Polskiego Czerwonego Krzyża nie pomogło.

Dopiero w 1947 roku zaczęły do siostry Zofii przychodzić listy z zagranicznymi znaczkami na kopertach. Okazało się, że Zbigniew Klatkiewicz, który po zakończeniu wojny osiadł w Wielkiej Brytanii, też szukał rodziny w Polsce. „Nie miałem już dużo nadziei, że kogoś odnajdę, gdy nie miałem odpowiedzi na moje poprzednie listy” ‒ napisał 4 lutego 1947 roku do siostry Zofii. Zapewniał, że bardzo się martwił o swoich bliskich, podkreślał, że chętnie by w czasie wojny wysłał im z Francji paczki, ale „wszyscy tutaj mówili, że tych, co mają kogoś za granicą, niemcy (pisownia oryginalna) wywożą do obozów”. Dalej tłumaczył, że kiedy wojna się skończyła, pisał do Oporowa, wysłał kilka paczek w nadziei, że coś dojdzie, ale widać nie doszło. Nie dostał też żadnej odpowiedzi z PCK. „Myślałem, że niemcy ewakuowali większość z poznańskiego (‒). Ale Bóg dał, że jesteśmy wszyscy zdrowi i cali” ‒ pisał do Zofii i Mariana.

W liście z 14 marca 1947 roku opisał swoje wojenne losy, począwszy od 1 września 1939 roku, kiedy to, jako uczeń Szkoły Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Świeciu, przebywał na szkoleniu w Moderówce na Podkarpaciu.

1 września 1939 roku , o 6 rano byliśmy właśnie na gimnastyce i nikt o wojnie nie wiedział, nadleciało 27 samolotów i dawaj po nas z karabinów. Zginęło wtedy 32 kolegów i na domiar złego spalili nam wszystkie maszyny” ‒ pisał w liście do siostry Zbigniew Klatkiewicz.

O ataku na lotnisko w Moderówce pisze też Stanisław Fryc w książce Z dziejów lotniska w Krośnie 1927-1945 (wyd. Krosno-Jasło 1994). „Gdy nadleciały trzy klucze niemieckich maszyn typu Do-17F, mieszkańcy Moderówki wyszli na drogę i jak urzeczeni wpatrywali się w samoloty. Dopiero gdy zniżyły lot, pokazując czarne krzyże, ludzie zrozumieli, że to wojna i zaczęli się chować, gdzie kto mógł” ‒ napisał Stanisław Fryc.

Lotnisko w Moderówce nie było przygotowane do obrony, jedynym schronieniem był źle zamaskowany i doskonale widoczny z góry rów przeciwodłamkowy. Gdy niemieckie samoloty znalazły się nad polem wzlotów, uczniowie stojący w dwuszeregu na zbiórce, nie zareagowali. Zszokowani widokiem samolotów, stali bez ruchu w dwuszeregu, spoglądali w niebo, „gapiąc się na niemieckie maszyny”. Te zniżyły się do wysokości 100 metrów i skierowały na namioty, samoloty i uczniów…, którzy wciąż stali w dwuszeregu. Z odrętwienia miał ich wyrwać plut. pil. Jan Zawadzki, który krzyczał, żeby uciekali do rowu przeciwlotniczego. Wtedy rozpoczął się atak, kule dudniły po płycie lotniska, trafiały w namioty. W tym czasie pociski dosięgły rowu przeciwlotniczego, gdzie schronili się uczniowie. Byli zabici i ranni. Spłonął sprzęt i paliwo. Tyle relacji Stanisława Fryca.

Zbigniew Klatkiewicz przeżył atak lotniczy. Z listu wynika, że do 5 września siedział w Moderówce, a „oni tak raz albo dwa razy dziennie nas tam odwiedzali”. 5 września 1939 roku, w pełnym oporządzeniu, uczniowie SPLdM wyruszyli z Moderówki w kierunku Rzeszowa na Warszawę, ale po drodze skierowano ich na Łuck, a stąd do Śniatynia, gdzie przebiegała przedwojenna granica Polski z Rumunią.

17 września ‒ jak wynika z listu ‒ młodzi adepci lotnictwa, w tym siedemnastoletni mieszkaniec Oporowa, przekroczyli granicę z Rumunią, gdzie wszyscy zostali internowani. Zbigniew Klatkiewicz pisze, że koledzy natychmiast zaczęli uciekać z obozów. On zachorował na dezynterię, po wyleczeniu wystarał się o paszport na inne nazwisko i uciekł trochę później.

Najpierw dotarł do Syrii, a stamtąd do Francji. Tam służył trochę w lotnictwie, ale nie będąc całkiem wyszkolonym, musiał iść na osłonę odwrotu jako piechur. „Było ciężko, ale jakoś wytrzymałem” ‒ pisał do siostry i szwagra w 1947 roku. Z całej swojej wojennej tułaczki najgorzej wspominał właśnie pobyt we Francji, gdzie „Polaków wsadzili do obozu razem z Hiszpanami, tylko przedzielili na pół, bo miejsca nie było”. Po 6 tygodniach przenieśli Polaków do Lyonu, gdzie czekali na dalsze instrukcje pilotażu. Jednak to wszystko szło powoli, a że „szwaby dawały się ostro we znaki”, Francuzi wysłali Polaków na front jako „piechotę z karabinami z epoki napoleońskiej i dziesięcioma nabojami”.

Dopiero później Zbigniew Klatkiewicz zdobył ‒ jak pisze ‒ „porządny karabin po jakimś niemcu”. Cofali się przez cały czas w kierunku Tuluzy, gdzie „wyrzucił wszystko, co miał. Zostawił tylko karabin, chlebak i ładownicę”. Spod Tuluzy Polacy zostali przegonieni nad Morze Śródziemne. Mieli nadzieję, że na jakiś okręt wsiądą, ale się nie udało. Trzeba było ruszyć w powrotną drogę przez Pireneje nad Atlantyk, gdzie Zbigniewowi ‒ jak pisze ‒ „udało się wkręcić na przedostatni okręt z Francji do Afryki”.

Niemcy próbowali przechwycić jednostkę przy użyciu okrętów podwodnych i samolotów, ale po 10 dniach żeglugi, udało się dopłynąć do Afryki (był rok 1941). Stamtąd Zbigniew Klatkiewicz przedostał się do Anglii, gdzie rozpoczął szkolenie na pilota, które ukończył w maju 1942 roku. Praktykę w lataniu odbył na Stacji RAF Henlow. Szkolenie bojowe miał w Jednostce Szkolenia Bojowego na Stacji RAF Finnigley od maja do sierpnia 1943 roku. Wówczas został wcielony do  dywizjonu bombowego 300.

Miałem dużo szczęścia, zrobiłem dużo lotów, aż pod koniec stycznia 1944 roku, moja maszyna została mocno postrzelona, dwa silniki nawaliły i przy bombardowaniu na jednym z pierwszych lotnisk, maszyna się rozleciała. Załoga wyszła cało, nawet nikt nie był ranny . Tylko ja byłem przygnieciony, złamałem lewy obojczyk i parę żeber. Ale wszystko się zrosło” ‒ pisał do siostry i brata w roku 1947.

Z biogramu autorstwa Mieczysława Hasińskiego, który zamieszczono w książce Encyklopedia. Szkoła Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich (Poznań 1993-94, t. I-III) wynika, że 20 marca 1944 roku Zbigniew Klatkiewicz został wysłany „na odpoczynek po lotach bojowych” do Bazy Blackpool. Miesiąc później wrócił do pracy do Szkoły Strzelców Samolotowych na Stacji RAF Evanton, gdzie pełnił obowiązki pilota sztabowego. W Szkole Uzbrojenia Lotniczego na Stacji RAF Mamby nadal był pilotem sztabowym, instruktorem i oblatywaczem.

Kiedy w 1947 roku pisał listy do bliskich w Polsce, pracował jako instruktor lotnictwa, ale  zastanawiał się, czy zostać w Wielkiej Brytanii, czy wrócić do Polski. „Gdybym został tu, to nadal bym latał. A jeśli nie, to zawsze znajdę jakąś pracę. Źle tutaj nie jest, jedzenia jest dość, pieniędzy też, nawet mogę trochę zaoszczędzić, tylko daleko od domu” ‒ pisał w lutym 1947 roku.

Donosił siostrom i bratu, że „dorobił się chorążego, a nawet dwóch krzyżów: potrójnego walecznych i Virtuti Militari”, ale jak pisał, „własny krzyż jest najważniejszy”. Informował też rodzeństwo, że już umie dobrze mówić i pisać po angielsku. Pytał, czy czegoś nie potrzebują, to im przyśle. Cieszył się bardzo, że wreszcie z wszystkimi ma kontakt, że wszyscy są „cali i zdrowi”. Żyli jeszcze wtedy rodzice Zbigniewa. Ojciec Marcin zmarł w 1950 roku, mama Marta przeżyła go o 11 lat.

Do jednego z listów dołączył zdjęcie „swojej panny” ‒ jak pisał. Zdradził, że w Boże Narodzenie 1946 roku zaręczył się z dziewczyną, która mieszka pod tym adresem, „na który wysyłacie listy”. Narzeczona miała mamę i zamężną siostrę, prowadziły razem „skład z przyborami i bielizną dla dzieci”, a on od dwóch lat spędza u nich wszystkie urlopy. „Bardzo się o mnie starają, stale by coś dla mnie robiła czy kupowała. Planujemy sobie, że jak wyjdę z wojska, to wspólnymi siłami otworzymy sobie mały interes”. Narzeczona Zbigniewa, Marjorie Iseton, chciała napisać sama list do przyszłych teściów, ale on jej odradził, bo „byłby kłopot z przetłumaczeniem listu z angielskiego na polski”.

Z biogramu wynika, że w sierpniu 1948 roku sierż. pil. Zbigniew Klatkiewicz został przeniesiony do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia (PRC) na Stacji RAF Hendesford. W lutym 1949 roku odszedł ze służby wojskowej. Początkowo pracował w piekarni, potem otworzył sklep spożywczy „Klat” Zbigniew Klatkiewicz. Urodzili się mu synowie: w 1949 roku Bernard, pięć lat później Paul.

Zbigniew Klatkiewicz planował przyjazd do Polski, jednak na początku mu go odradzano. W latach 70. odwiedził go siostrzeniec Janusz ‒ syn siostry Jadwigi. Sam zdecydował się odwiedzić rodzinne strony i pokazać żonie Polskę dopiero po zmianie ustroju.

W 1 września 1991 roku przyjechał do Poznania z żoną Marjorie i z wnuczką. Siostrzenica Ania Sibilska wspomina, że cała rodzina czekała na wujka w Ostrorogu, gdzie mieszkała już jej mama Jadwiga z mężem. Po gości z Anglii wyjechał do Poznania jeden z siostrzeńców. Powitanie nastąpiło przy hotelu Merkury. Od nadmiaru wrażeń 69-letni Zbigniew Klatkiewicz źle się poczuł. Kiedy dojechali do Ostroroga, zdążył przywitać się z bliskimi, których nie widział ponad  50 lat. Sił mu wystarczyło na dwie godziny rozmowy. Trzeba było wezwać lekarza. Dr Tadeusz Tanalski zdiagnozował zawał. Wezwane do Ostroroga pogotowie, zabrało Zbigniewa Klatkiewicza do szpitala w Szamotułach. Przebywał tam prawie trzy tygodnie. Jednak chorego serca nie dało się uratować. Zbigniew Klatkiewicz zmarł w szamotulskim szpitalu. Nie zdążył dojechać do Oporowa, gdzie wtedy jeszcze żyło wielu rówieśników i kolegów ze Szkoły Podstawowej w Bobulczynie.

Żona zabrała do Anglii trumnę ze zwłokami Zbigniewa Klatkiewicza. Został pochowany 21 września 1991 roku z innymi lotnikami Dywizjonu 300 na cmentarzu w Newark-on-Trent, w Nottinghamshire. Na tym cmentarzu znajduje się symboliczny grób generała Władysława Sikorskiego. Swoich synów Zbigniew Klatkiewicz wychował na Brytyjczyków. Ale zarówno dzieci, jak i wnuki znają jego przeszłość i wiedzą, że był Polakiem. Jeden wnuk jest pilotem, tak jak dziadek.

Rodzina w Polsce pamięta o wujku, szczególnie w listopadzie, kiedy katolicy w Polsce modlą się za zmarłych. Zawsze dokładają jego imię do wymienianek. I swoim dzieciom opowiadają o Zbigniewie Klatkiewiczu, który wyjechał z domu w Oporowie w 1938 roku. I wrócił w rodzinne strony po to, aby umrzeć wśród swoich.

Irena Kuczyńska

W Szkole Podoficerów Lotnictwa dla Małoletnich w Świeciu nad Wisłą


1947 r., Anglia


Listy do rodziny – 1947 r.


Zdjęcie ślubne


Wnuki przy tablicy upamiętniającej gen. Sikorskiego, na cmentarzu gdzie spoczywa dziadek


Odznaczenia Zbigniewa Klatkiewicza: Srebrny Krzyż Orderu Virtuti Militari nr 8517, Krzyż Walecznych (trzykrotnie), Medal Lotniczy (dwukrotnie); odznaczenia brytyjskie: 1939-45 Star, Aircrew Europe Star, Defence Medal i War Medal.

Irena Kuczyńska z domu Leśna

Urodzona w Ostrorogu, absolwentka szamotulskiego liceum (1967).

Emerytowana nauczycielka języka rosyjskiego w pleszewskim liceum, dziennikarka, blogerka (http://irenakuczynska.pl/).