Szamotulskie sklepy w „drugiej połowie” PRL-u
część 1. Rynek
Jakiś czas temu na facebookowym profilu naszego portalu zapytaliśmy czytelników o nazwy dawnych szamotulskich sklepów. Odzew był bardzo duży, posypały się wspomnienia…
Cofnijmy się więc do czasów, gdy na szamotulskim Rynku nie było dziewięciu banków i czterech punktów obsługi telefonii komórkowej (ta ostatnia zresztą jeszcze nie istniała). To na Rynku, a nie w powstających od połowy lat 90. marketach, koncentrował się handel.
Zacznijmy okrążać Rynek od ul. Poznańskiej. Tą właśnie ulicą zawsze docierałam do Rynku w dzieciństwie i młodości, tylko wtedy w PRL-u była to ul. Rewolucji Październikowej (por. tekst http://regionszamotulski.pl/nazwy-szamotulskich-ulic/).
Na narożniku przy ul. Poznańskiej mieścił się wtedy sklep z artykułami gospodarstwa domowego, który przez kilka lat sklep działał pod nazwą 1001 Drobiazgów (wcześniejsza nazwa Jubileuszowy). Starsze pokolenie mówiło też czasem Po Kroschlu – od jeszcze nazwiska dawnego kupca, który prowadził ten sklep (dom należy do rodziny Kroschlów). Obecnie od wielu lat działa tam sklep z tkaninami i firankami.
W domu nr 25, odkąd pamiętam, był sklep Zabawkowy. Przez jakiś czas na szybie widniała nazwa Grajdudek, ale na co dzień się jej nie używało. W latach 90. sklep powiększono i nadano mu nazwę Czarny Piotruś. Obok jest sklep, o którym przez dziesięciolecia mówiło się, od nazwiska właściciela: U Przybylaka ‒ jeden z tych, które przez cały PRL pozostawał w rękach prywatnych. Jak pamiętam, w latach 70. i 80. pracowała tam córka Walentego Przybylaka Maria Bąk i jej mąż Stefan. Rodzina obdarzona była talentem muzycznym. Walenty Przybylak grał w kapeli szamotulskiej, a córka, o silnym i pięknym głosie, śpiewała w chórze parafialnym. Kiedyś był to sklep pasmanteryjno-odzieżowy, a do niedawna sklep z odzieżą, prowadzony przez kolejne pokolenie właścicieli.
W kolejnym domu (nr 26) mieścił się sklep spożywczy Konsumy, czyli ‒ według obiegowej nazwy ‒ U Praksi. W PRL-u pod nazwą Konsumy funkcjonowały sklepy i stołówki milicyjne (wcześniej nazwa dotyczyła wszelkich sklepów zakładowych). W szamotulskim sklepie przy wejściu po prawej stronie wisiały w gablocie elementy milicyjnego munduru (pewnie można je tam było kupić), najpierw sklep był tylko dla wybranych, z czasem jednak stał się ogólnodostępny. Potem, już „w nowych czasach”, w tym samym miejscu przez ponad 20 lat był Jubiler Ireny Jęczmyk. W drugim sklepie w tym samym domu przez wiele lat działał sklep z koszulami, w którym sprzedawała Krystyna Bielikowa, mama mojej szkolnej koleżanki.
Pod numerem 27, gdzie od wielu lat są dwa nieduże sklepy z tkaninami i pościelą, wcześniej działał jeden sporej wielkości sklep z odzieżą o nazwie Elegant. Jeszcze dalej (Rynek 30) ‒ po schodkach ‒ był należący do Gminnej Spółdzielni sklep z dywanami i tkaninami, niezwykle ważny w czasach, gdy odzież szyło się na miarę u któregoś z szamotulskich krawców: Niemczyka, Cejby, Kalotki, Guzego, Nowakowej, Nowickiej i innych. Przez jakiś czas sklep nosił nazwę Wełna, ale mówiło się też U Leśnikowej, od nazwiska kierowniczki sklepu. Potem w tym samym miejscu działał sklep spożywczy Tęcza.
Dalej (nr 31) był Fryzjer Krystyna (Krystyny Tanalskiej). Ostatni na tej ścianie Rynku (nr 32) sklep z długimi tradycjami to Romex, nazwa pojawiła się w 1. połowie lat 90., kiedy modne były wszelkie nazwy z końcówką -ex. Wcześniej był tu Polmozbyt, mówiono więc o kupowaniu w Polmozbycie lub w Motoryzacyjnym.
Jeszcze przed II wojną na narożniku Rynku powstała stacja benzynowa. W czasach kryzysu kolejki samochodów nawet trzykrotnie oplatały Rynek. Przez wiele powojennych lat była to jedyna stacja w Szamotułach, centrum miasta skazane było więc na dość uciążliwe zapachy i narażone na niebezpieczeństwo wiążące się z funkcjonowaniem tego typu obiektu. Stacja przestała działać dopiero na początku lat 90.
Na południowej pierzei rynku, czyli między ulicami Skargi i Ratuszową. W budynku nr 33 dość długo znajdował się sklep z kryształami, artykułami szklanymi Irena (WSS Społem). Pod nr. 35, odkąd pamiętam, znajdowały się Upominki (głównie torebki, galanteria), przez lata prowadził ją Walczak.
Rynek 36 ‒ mieścił się tu dawniej sklep z telewizorami i radioodbiornikami, czyli szamotulski ZURiT. Z pewnością wielu mieszkańców naszego miasta kupiło tam swoje pierwsze telewizory. Później przez wiele lat działał tam sklep z elegancką odzieżą damską Eland, wiele osób używało jednak nazwiska pierwszej właścicielki i posługiwało się nazwą U Liberowej.
Pod nr. 37 długie lata działał sklep obuwniczy. Starsze od mojego pokolenie szamotulan mówiło o nim Bata, ale w okresie, który pamiętam, nie była to już nazwa oficjalna. W tym samym domu na rogu po schodkach długo mieściła się Drogeria (wcześniej własność Urbaniaków). Pamiętam zapach tego sklepu. Oprócz środków czystości sprzedawano tam rozpuszczalniki i farby. Na pewno klimatem i zapachem sklep ten zdecydowanie różnił się od Perfumerii Uroda, znajdującej się wewnątrz rynku, na narożniku koło Nowaczyńskiego. Perfumeria to był w czasach PRL-u trochę inny świat: świat pięknych zapachów, starannych fryzur i wyróżniającego się makijażu sprzedających tam pań.
Wracam do pierzei południowej, tym razem na przeciwległy do dawnej drogerii narożnik rynku i Dworcowej. Przez lata był tam sklep Sportowy, niektórzy pamiętają działające tam wcześniej Upominki. Później – w 1. połowie lat 90. – w tym miejscu mieściła się kawiarnia w stylu nieco artystycznym – Portia. Dalej był Fryzjer męski, wcześniej Ubowski, potem Narcyz Bajdziński.
Pierzeję wschodnią, od Ratuszowej do Wronieckiej, rozpoczynał dom, w którym mieściła się pralnia chemiczna i zakład zegarmistrzowski Grysa. Antoni Grys, znany także jako turysta, prowadził swój zakład przez wiele lat. Pamiętam, że z okazji jubileuszu w oknie wystawowym pojawił się napis: „50 lat w służbie czasu”. Wtedy wydawał mi się śmieszny, dziś myślę inaczej, poza tym przez lata przyzwyczailiśmy się do różnych sloganów reklamowych. W kolejnym domu przez wiele lat funkcjonowała kawiarnia Szamotulanka (m.in. o niej pisała u nas na portalu Irena Kuczyńska, por. http://regionszamotulski.pl/dawne-szamotulskie-restauracje/), a po jej likwidacji sklep odzieżowy (przez pewien czas pod nazwą Merkury). Dalej kiosk Ruchu, którego obiegowa nazwa utrwaliła się w gwarowej formie Po schódkach. Pod numerem 9. do dziś działa nieduży sklep odzieżowy, kiedyś był to sklep określany od nazwiska właścicielki: U Koszudowej, a obok był w tamtych czasach sklep z butami U Pawlakowej.
Za biblioteką przez kilkadziesiąt lat, jeszcze do niedawna działał duży sklep spożywczy o nazwie Weska (WSS „Społem”), w ostatnim okresie „uszlachetniony” dodaniem członu Delikatesy. Nazwa była jeszcze przedwojenna, być może została utworzona od skrótu (W. i Spółka?). Jej niezrozumienie prowadziło do przekręcania, Weskę zamieniano na Westkę, co w gwarze oznacza kamizelkę. W latach 70. w większych sklepach spożywczych były młynki do kawy (kawę można było kupić na wagę) i informowano klientów „Mielimy kawę” (choć jedynie poprawną formą było wtedy „mielemy”). Kiedy w 2. połowie lat 70. rozpoczął się w Polsce kryzys gospodarczy i kawa stała się, jak to wówczas mówiono, „towarem deficytowym”, krążył dowcip: „Jaki sens ma informowanie, że kawa się skończyła – «Mieli my kawę»?”.
Obok w latach 70. i 80. był sklep Nasiona, należący do PZGS-u (Powiatowego Związku Gminnych Spółdzielni), a później do Jana Żwawiaka (Rynek 12). Rynek w tamtych czasach zamykał mały placyk z kilkoma pawilonami. Na pewno był tam rożen, prowadzony przez Gustawa Jądrzyka, i pierwsze lody włoskie w Szamotułach, pyszne gofry i bułki z pieczarkami, czyli U Budycha.
Na pierzei północnej, czyli między ulicami Wroniecką i Poznańską, w przyziemiu domu nr 14, znajdował się warsztat i sklep z artykułami metalowymi – konewkami, wiadrami, rynnami (U Brzezińskiego). Obok mniej więcej do połowy lat 70. znajdował się bar Zagłoba (Rynek 15). Po przebudowie kamienicy kilka lat mieścił się tam po lewej stronie sklep rzeźnicki, w głębi z zabawkami, a po prawej sklep z modną odzieżą i równie modną nazwą Lux Styl.
Pamiętam remont parteru budynku obok (Rynek 16/17), gdzie wcześniej działały trzy sklepy. Pierwszym z nich był sklep z artykułami żelaznymi i gospodarstwa domowego, w tym czasie należący do Gminnej Spółdzielni. Niektórzy wspominają stojącą tam beczkę z naftą i skupowanie monet. O sklepie mówiło się U Sikorskiego, od nazwiska długoletniego kierownika. W połowie lat 70. Sklep przeniesiono na parter nowo wybudowanego Domu Handlowego, a później do pawilonu na ul. Rzeczną. W kolejnym sklepiku mieścił się kiosk, a na rogu punkt należący do znajdującego się wówczas przy Rynku dworca PKS (por. tekst http://regionszamotulski.pl/autobusy-przy-szamotulskim-rynku/). Po połączeniu sklepów przez ponad ćwierć wieku mieścił się tam oddział PKO. Od czasu przeniesienia się banku do nowej siedziby pomieszczenia stoją puste, a kamienica zdecydowanie szpeci Rynek.
Bardzo ważnym miejscem dla wielu pokoleń szamotulan była Apteka Pod Orłem (Rynek 18). Tradycyjną nazwę przywrócono po reprywatyzacji w 1991 roku. W okresie międzywojennym, w latach 1945-50 oraz do sprzedaży kamienicy już na początku XXI wieku stanowiła ona własność rodziny Galińskich. Przez wiele powojennych lat była to jedyna apteka w mieście, a swymi tradycjami sięgała aż 1795 roku, długo kierowniczką była tam ciocia mojego męża – Mirosława Łączkowska. Warto dodać, że apteka w tamtych czasach pełniła dyżur całonocny.
W kolejnych sklepach po tej stronie Rynku mieściły się sklep Chemiczny (potem krótko telewizory) i sklep ogrodniczy (nr 19). Ta strona Rynku kojarzy mi się ze sklepem z zabawkami i artykułami papierniczymi. Nie wiem, czy była to ogólna tendencja, czy też zwyczaj mojego domu, ale my zawsze nazywaliśmy go Papierniczym, a nazwa Zabawkowy była zarezerwowana dla sklepu na sąsiedniej pierzei, późniejszego Czarnego Piotrusia. O tym sklepie mówiono też obiegowo od nazwiska kierowniczki U Szuflakowej (choć było to nazwisko panieńskie).
W tym samym domu (nr 20), odkąd sięgam pamięcią, mieści się także Pasmanteria. Przez wiele lat całą ścianę zajmował tam regał składający się z samych szufladek z guzikami, zamkami błyskawicznymi, wstążkami, szpulkami nici itp. Został on jeszcze z czasów, gdy sklep prowadził mój dziadek, Kazimierz Krygier. W 1950 roku władze odebrały go dziadkowi, jak wspominał mój tata, odszkodowanie za sprzęt było żenująco niskie i w dodatku płatne przez dłuższy czas w ratach miesięcznych. Sklep przejął MHD – Miejski Handel Detaliczny. Potem dziadek prowadził kioski spożywcze, których od dawna już nie ma, przy ul. Nowowiejskiego, Poznańskiej i Dworcowej. Starsze pokolenie ponoć mówiło o pasmanterii Po Krygierze (albo raczej Po Krygrze, jak znam problemy szamotulan z odmianą naszego nazwiska). Ja jednak tego nie pamiętam, podobnie jak samego dziadka, który zmarł kilka lat przed moimi narodzinami. Dziadek nazywał swój sklep Składem towarów krótkich (z niemieckiego Kurzwaren) – tak właśnie określano w Wielkopolsce do okresu powojennego pasmanterie i sklepy z drobną galanterią.
Obok, pod numerem 21, jeszcze w starym budynku, funkcjonował sklep odzieżowy, wtedy używało się nazwy Konfekcja lub U Taisnerowej (sklep MHD, czyli Miejskiego Handlu Detalicznego). Dobrze pamiętam, jak w oknie wystawowym zmieniano wystrój przed świętami religijnymi, zwłaszcza przed procesją Bożego Ciała, w czasie której jeden z ołtarzy stał właśnie w pobliżu tego sklepu. W PRL-u w sklepach należących do państwowych firm żadne oficjalne dekoracje z okazji świąt religijnych, oczywiście, nie mogły się pojawić, sprzedawczynie wprowadzały więc elementy kolorystyki kościelnej: barwy biało-żółte i biało-niebieskie. I tak w oknie wystawowym pojawiały się w stosownym czasie żółte, białe i niebieskie … koszule nocne i halki. W tym samym miejscu działał potem sklep instalacyjny Anny Szmani z armaturą, rurami i kablami. W latach 90. stanął w tym miejscu zupełnie nowy budynek.
W budynku nr 22 (narożnikowym z Wodną) mieścił się w latach 60. (na pewno w jego 2. połowie) sklep meblowy. W moim domu przetrwała anegdota, jak to mój brat, który w wieku czterech lat z drewnianych klocków nauczył się liter, pytał mamę, czy czyta się „Elbem”, czy „Meble”, bo nie był pewien, od której strony należy łączyć litery. Potem wiele lat działał tam sklep odzieżowy (płaszcze, kurtki), a na przełomie lat 80. i 90. samoobsługowy sklep spożywczy.
Przejdźmy teraz na wewnętrzną część Rynku. Przy krzyżu, od wschodniej strony, pod numerem 48, przed kilkadziesiąt lat mieścił się sklep z drobnymi artykułami gospodarstwa domowego. Obiegową nazwą była U Sucharskiego, od nazwiska właściciela (drewniane zabawki tam kupowane wspominała Daromiła Wąsowska-Tomawska w jednym z Obrazków z przeszłości http://regionszamotulski.pl/daromila-wasowska-tomawska-dziupla-bak-i-sama/), a w późniejszym okresie U Lembicza.
W domu nr 50 w tamtych czasach mieścił się sklep owocowo-warzywny (PSS Społem), o którym mówiło się U Girusowej. Po przejęciu sklepu przez właścicieli kamienicy, u progu „nowych czasów” najpierw działał tam duży sklep z dywanami, oknami, lampami, a później nastąpił podział na dwa mniejsze lokale.
Lokale w kolejnej kamienicy (nr 51) mają ponad stuletnie tradycje piekarniczo-cukiernicze, związane z rodziną Nowaczyńskich. W 1911 roku firmę założyli małżonkowie Franciszek i Bronisława Nowaczyńscy (najpierw pod dzisiejszym adresem Rynek 50, a od 1913 roku Rynek 51). Piekarnię i cukiernię Nowaczyńscy prowadzili do X 1939 roku, kiedy to firmę odebrali im Niemcy. Po wojnie działalność wznowił syn Franciszka i Bronisławy ‒ Edmund, ale już po trzech latach firmę przejęły nowe władze. Zakład został upaństwowiony, dopiero w 1957 roku pozwolono Edmundowi i jego żonie Genowefie na prowadzenie mniejszego zakładu ‒ cukierni (po prawej stronie budynku). W 1987 roku piekarnię udało się odzyskać od „Społem”. Od 1992 roku firmę prowadzi następne pokolenie: małżeństwo Dariusz i Katarzyna Nowaczyńscy, w ostatnich latach wraz z kolejnym pokoleniem. W mniejszym lokalu w tym samym budynku mieścił się potem sklep warzywny, obiegowo nazywany od nazwiska właścicielki U Kary.
Na narożniku Rynku (nr 52) znajdowała się wspominana już Perfumeria Uroda (na początku lat 90. Kwiaciarnia Balcerowiaków), dalej zegarmistrz – Maria Kałużyńska, która swój zakład przejęła po zmarłym wcześnie mężu Marianie (Rynek 38). W kamienicy pod tym samym adresem, ale od kolejnej strony Rynku mieścił się jeden z kilku szamotulskich sklepów Mięso ‒ Wędliny RKS Buszewko. Siedziba zarządu Rolniczego Kombinatu Spółdzielczego Buszewko znajdowała się w pałacu w Dębinie, stąd o sklepach z tamtejszymi wyrobami mówiono zamiennie Buszewko i Dębina. W Szamotułach w poszczególnych okresach sklepy Buszewka mieściły się w różnych miejscach: właśnie przy Rynku 38, Wronieckiej 1, Poznańskiej 1, przy Obornickiej 9 i al. 1 Maja (pawilon obok nr. 30).
Obok (nr 39) w tamtych czasach stał niewielki parterowy dom, w którym znajdował się sklep piekarniczy (dawniej także piekarnia) Pabicha. W 1974 roku Tadeusz Pabich odkupił firmę od rodziny Mazurkiewiczów, która piekarnię prowadziła od 1921 roku. Firma Pabich ma zresztą prawie równie długą tradycję, bo pierwszą piekarnię założył ojciec Tadeusza Jan w 1930 roku w Przemęcie. Pod numerem 40 mieścił się Bar Grill, należący do PSS „Społem”, a potem sklep spożywczy. Teraz od wielu lat działa tam sklep drogeryjny Ariel.
Dalej (Rynek 41), też odkąd sięgam pamięcią, księgarnia. Kiedyś była większa, obejmowała powierzchnię obu sklepów pod tym adresem, zmieniali się też właściciele (pamiętam Jadwigę Białasik i Różę Cejbę). Od kilkunastu lat księgarnia funkcjonuje pod nazwą Muminek. W połowie lat 70. Tata kupił mi tam pięknie wydane bajki, takie przestrzenne, z różnymi ruchomymi elementami. Dziś to coś normalnego, wtedy – wielka atrakcja. W tamtych czasach można było też kupić losy, nagrodami były – oczywiście – książki, ja wygrałam tam ukochaną moją książkę – Kubusia Puchatka. I pamiętam jeszcze ogólnopolską akcję z najgłębszego kryzysu 1. połowy lat 80. – „Lektury z makulatury”: w zamian za oddanie iluś kilogramów makulatury otrzymywało się talon, potem ten talon trzeba było zarejestrować w księgarni, a książki – 4-tomowe wydanie dzieł Mickiewicza można było kupić dopiero po kilku latach. Były klejone i po otwarciu pękały.
Lokal w kolejnym domu (nr 42) to fryzjer, w podwórzu tej kamienicy w tamtych czasach (ja pamiętam połowę lat 70.) był punkt napełniania syfonów – jeszcze tych w szklanej butelce. Dopiero później pojawiły się metalowe syfony, do których kupowało się specjalne naboje ze sprężonym dwutlenkiem węgla. A ta woda sodowa, pita również z sokiem, to był dopiero rarytas!
Budynek stojący na rogu przy zegarze powstał w latach 80. W kamienicy, która stała tam wcześniej, mieścił się kiosk z gazetami, papierosami, od nazwisk osób go prowadzących określany jako U Jęchorka, a potem U Koputowej (albo U Węgierki, bo pani Koputowa z pochodzenia była Węgierką, która wyszła za mąż za Polaka, i mówiła z akcentem; później prowadziła kiosk przy Ratuszowej). W tym samym domu, ale na drugiej ścianie, za rogiem, działał punkt usługowy Praktyczna Pani – krawiectwo, dziewiarstwo, punkt repasacji pończoch (wtedy pończochy i rajstopy się naprawiało, czyli podciągano oczka i zaszywano dziurki) oraz wypożyczalnia naczyń.
Między zegarem a krzyżem w domu o numerze 44 kupowało się pieczywo z piekarni WSS-ów, obiegowo mówiło się od imienia sprzedawcy U Cezusia (zdrobnienie od Cezary). Pod numerem 45 w moim dzieciństwie mieścił się sklep Jubiler – Upominki, wcześniej działał tam zakład fotograficzny Alojzego Mocka, przeniesiony potem i funkcjonujący już w trzecim pokoleniu pod numerem 8. Po przełomie ustrojowym mieścił się tu, największy poza marketami, sklep drogeryjno-perfumeryjny Mefa, swego rodzaju symbol sukcesu tamtych lat.
Obok (nr 46) przez wiele lat znajdował się nieduży sklep z tkaninami i ręcznikami, a potem spożywczy, przez jakiś czas działający pod nazwą Brylant. Były to takie małe delikatesy, można tam było kupić najróżniejsze herbaty, kawy, słodycze, które właściciel (Sieklicki) osobiście sprowadzał z Berlina. Z czasem sklep poszerzył asortyment o owoce, warzywa i inne.
W domu pod nr. 47, gdzie od lat 90. jest jeden duży sklep gospodarstwa domowego, kiedyś w lewej części był sklep obuwniczy GS (wiem, że wcześniej mówiono o nim Paputki, np. w Paputkach, koło Paputków), a później też obuwniczy (WZGS-u, U Walendowskiego); natomiast w prawej mieściły się dwa zakłady rzemieślnicze: w piwnicy szewc, a po schodkach rymarz Czechowski. W połowie lat 70. kamienicę kupił Jenek i w miejscu zakładów rzemieślniczych stworzył sklep gospodarstwa domowego, który po kilkunastu latach powiększył.
I ostatnia ściana domu, od którego zaczynaliśmy wędrówkę po wewnętrznej części Rynku. W piwnicy miał swój zakład blacharz Bajdziński, a na górze znajdowała się pierwsza w Szamotułach kolektura Toto-Lotka, gdzie co tydzień ustawiały się długie kolejki szamotulan marzących o zmianie swojego losu. Najpierw kolektura działała w wydzielonym kąciku znajdującego się tam sklepu z meblami, który obsługiwał Grajewski. Tego już nie pamiętam, zresztą w mojej rodzinie nie grało się w Toto-Lotka, a w wielkopolską grę liczbową Koziołki. Takie nieuleczalne przywiązanie do tego, co regionalne.
Agnieszka Krygier-Łączkowska
PS Czekam na uwagi, zwłaszcza starszych szamotulan. Bardzo chętnie tekst uzupełnię o wcześniejsze lata. Kontakt z redakcją: wgt.szamotuly@gmail.com
Część druga tekstu (Handel poza Rynkiem) http://regionszamotulski.pl/szamotulskie-sklepy-w-prl-u-2/.