Marian Różański (1934-2001)

Człowiek z aparatem fotograficznym

Dla syna Rafała ojciec fotografował od zawsze. Najbardziej cenił sobie zdjęcia przyrody, choć ówczesne aparaty fotograficzne miały małe możliwości zrobienia dobrego zdjęcia szczegółów natury. Zostały wyjątkowe albumy rodzinne – swego rodzaju kroniki życia rodziny i przyrody.

Marian Różański z synem Rafałem, 1967 r.

Z córką Danutą, 1970 r.

Z córką, 1971 r.

Żona, dzieci i teściowie, 1967 r.

Z Rafałem, 1972 r.

Plakat wystawy, 1966 r.

Fragment strony z albumu rodzinnego, 1975 r.

1977 r.

1977 r.

1977 r.

1977 r.

Zdjęcia rodzinne udostępnił Rafał Różański

Rodzicami Mariana byli Helena z domu Kowalewska (1908-1981) i Władysław Różański (1907-1978). Przez długie lata mieszkali w Szamotułach przy ul. Nowowiejskiego, ale Marian urodził się jeszcze w Piotrkówku – rodzinnej miejscowości Kowalewskich. Bracia Heleny – Marcin i Stanisław brali udział w powstaniu wielkopolskim (więcej na ich temat w artykule http://regionszamotulski.pl/marcin-kowalewski/). Siostra Heleny – Wiktoria wyszła za mąż za inżyniera Stanisława Łysiaka, zamieszkali w Warszawie. Z tego małżeństwa urodził się popularny pisarz i felietonista Waldemar, który akcję swej wydanej w 1980 roku powieści Szachista, osadził w Szamotułach. Wówczas Marian – najbliższy kuzyn autora – wykonał kilkanaście zdjęć do książki. Ojciec Mariana – Władysław z zawodu był szewcem, ale pracował w szamotulskiej olejarni.


1966 r.


Być może praca ojca zainspirowała Mariana – po ukończeniu Szkoły Podstawowej  nr 1 – do podjęcia nauki w technikum tłuszczowym, najpierw w Gdańsku, a potem w Szopienicach, gdzie szkoła została przeniesiona (dziś to Zespół Szkół Przemysłu Spożywczego w granicach Katowic). Służbę wojskową odbył w Chorzowie, w czasach szkolnych i w wojsku trenował lekką atletykę i wielokrotnie startował w zawodach sportowych. Przez kilka lat pracował w Brzegu koło Wrocławia w Nadodrzańskich Zakładach Przemysłu Tłuszczowego.

W 1958 roku ożenił się w Szamotułach z Marią z domu Barańską (1933-2016), małżonkowie doczekali się dwojga dzieci: Danuty (ur. 1959)  i Rafała (ur. 1965). Od 1960 roku do przejścia na rentę w 1991 roku pracował (z kilkuletnią przerwą) w szamotulskim oddziale Związku Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” przy ul. Dworcowej 24; dziś mieszczą się tam biura UMiG. Mieszkał blisko od tego miejsca, przy Wojska Polskiego 3, w tzw. bloku cukrowniczym (z tym szamotulskim zakładem pracy był związany teść Mariana). Jak to bywało w tamtych czasach, Różańscy jako młode małżeństwo zamieszkali razem z rodzicami żony – Ludwikiem (1907-1984) i Pelagią (1908-1982) Barańskimi.


Rodzina Różańskich mieszkała w bloku po prawej stronie (Wojska Polskiego 3). Miasto udekorowane w związku z peregrynacją kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej, lipiec 1977 r.


Życie Mariana Różańskiego nie ograniczało się jednak do tych dwóch nieodległych miejsc. Po pierwsze: był miłośnikiem fotografii. Nie chodziło mu tylko o to, żeby samemu robić dobre zdjęcia. Postrzegał fotografowanie jako pewien styl życia i uczył go innych. Prowadził kółko fotograficzne dla dzieci i młodzieży w Domu Kultury. Swoich podopiecznych traktował jak partnerów, zabierał na wycieczki piesze lub rowerowe i uczył ich fotografowania w plenerze. Sam często fotografował na ślubach i weselach, syn Rafał wspomina, jak zdjęcia z wesel suszyły się w pokoju na dywanie. Przyjaźnił się z innymi szamotulskimi miłośnikami fotografii, m.in. z Januszem Piszczołą i  Ireneuszem Walerjańczykiem.


1971 r.


W latach 60. i 70. zorganizował kilkadziesiąt wystaw fotograficznych w Szamotułach, np. „Przyroda i my”, „Obiektywem po mieście”, „Bursztynowa osada” – z wykopalisk nad Jez. Bytyńskim, „Na wędkarskich ścieżkach”. Ostatnia wystawa, na której zaprezentowano jego zdjęcia, odbyła się już kilka lat po śmierci, była to wspólna z innymi szamotulskimi fotografami wystawa w Muzeum – Zamku Górków. Przez wiele lat pełnił funkcję prezesa Klubu Fotografiki, z jego inicjatywy powstał w Szamotułach Klub Kolorowych Przeźroczy. Mało kto wie dzisiaj, że Marian Różański był pierwszym kierownikiem Powiatowego Domu Kultury (1966-1968). Cały nowo wybudowany przy ul. Dworcowej obiekt nazywano Domem Młodzieży, oprócz PDK-u miały tam swą siedzibę organizacje młodzieżowe. 


Wystawa fotograficzna przed domem kultury, 1975 r.


Po drugie: kochał przyrodę. Lubił obserwować przemiany w naturze, spacery i wycieczki na rowerach. Ulubionymi miejscami jego wypraw rowerowych były Lasy Lipnickie i Kobylnickie: tzw. trzy mostki, groby Twardowskich oraz przełom Warty w pobliżu Sycyna. Lubił także łowić ryby i przez kilka lat działał w Związku Wędkarskim. Pasją łowienia ryb zaraził go syn Rafał, który w wolnych chwilach lubił łowić na pobliskim „Jeziórku”, a z ojcem razem wyjeżdżali nad Wartę i nieodległe jeziora.      


Wycieczka z dziećmi do Sycyna i Kobylnik, 1972 r.


Po trzecie: był harcerzem. Rafał Różański pamięta zdjęcie ojca w mundurze harcerskim jeszcze z 1946 roku. W pracę szamotulskiego hufca ZHP bardziej zaangażował się na początku lat 70.,  wielokrotnie wspierał instruktorów na zlotach i obozach harcerskich (m.in. w Jeleńcu koło Sierakowa), wygłaszał dowcipne gawędy o przyrodzie, dzięki niemu powstawały bogato ilustrowane zdjęciami kroniki harcerskie. Działał też w Towarzystwie Kultury Ziemi Szamotulskiej.


1977 r.


Po czwarte: był dziennikarzem z krwi i kości. Współpracę z lokalną prasą rozpoczął jeszcze jako uczeń szkoły średniej. Po przeniesieniu do Szamotuł swoje teksty i zdjęcia wysyłał do „Gazety Poznańskiej”, przez kilkanaście lat był korespondentem „Głosu Wielkopolskiego”. Jego zdjęcia zamieszczały też pisma „Przyroda Polska”, „Las Polski” i „Pszczelarstwo”. Od 1988 roku związał się z prasą regionalną i … złapał wiatr w żagle. Od 1992 roku był członkiem redakcji tygodnika (najpierw dwutygodnika) „Gazeta Szamotulska”. Można go było spotkać jako fotografa na miejskich uroczystościach i imprezach, pisał na bardzo różne tematy: o społecznych bolączkach, o zabytkach miasta, bardzo lubił spotykać się z ludźmi i przeprowadzać z nimi wywiady. Prowadził kilka rubryk: „Spacerkiem po Szamotułach”, „Podpatrzone, podsłuchane”, „Z ukosa”, podpisywał się często inicjałami mr, jako Zyta i Kos.

Miał duże poczucie humoru i nie wchodził w konflikty. Po prostu lubił ludzi, a ludzie lubili jego.

Agnieszka Krygier-Łączkowska


Zawsze z humorem. Fragment rodzinnego albumu, na dole informacja o usunięciu zęba