Szamotuły i szamotulanie na dawnej fotografii



Rodzeństwo Czerniaków z Jastrowa: Petronela, Józef i Pelagia. Zdjęcie wykonano w 1919 (lub 1920) r. Panny mają na sobie stroje ludowe: białe jaczki zapinane na zatrzaski z bufiastymi rękawami, spódnice (spódniki) sięgające niemal do kostki i fartuchy: Petronela ma fartuch z białego płótna, wyszywany, a Pelagia – prawdopodobnie niebieski, ze sztucznego jedwabiu. Dodatkiem do stroju są czerwone korale z przypiętą z tyłu wstążką. Dziewczęta nie mają na głowach czepków, co nie znaczy, że w ogóle ich nie nosiły (czepki często zakładano tylko na uroczystości, np. do kościoła). Ich brat Józef ma na sobie mundur szeregowca, był żołnierzem gen. Józefa Hallera (Armii Polskiej we Francji). Folwark Jastrowo w okresie przedwojennym należał do rodziny Mycielskich z Gałowa.

Zdjęcie udostępniła bratanica Anna Czerniak, koloryzacja Łukasz Marcin Książek


W środku zdjęcia starosta szamotulski Józef Scholl. Na zdjęciach na dole proboszcz Stanisław Fołczyński


Lato 1945 r., Rynek w Szamotułach. Dotarcie do świadectw z epoki pomaga w rozwikłaniu niejednej zagadki! Jakiś czas temu tych kilka zdjęć przesłał nam Rafał Radzi. Skonfrontowaliśmy je z udostępnionym nam rękopiśmiennym dziennikiem, który od 1936 r. do jesieni 1949 r. prowadził w imieniu swojego syna Seweryna Jan Rudzki, woźny szamotulskiego magistratu (dzienniki udostępniła nam córka Seweryna – Agnieszka Lesicka).

Znajdujemy w nich opis dwóch uroczystości, w których uczestniczyli żołnierze 4 Warszawskiego Pułku Aprowizacyjnego. Oto pierwszy fragment: „Niedziela 15 lipca. Dziś było Święto Przysposobienia Wojskowego i Wychowania Fizycznego. Rano na godz. 9. byliśmy ze szkoły wspólnie – ja ubrany jako harcerz – w kościele. Około godz. 11 przed południem udaliśmy się w pochodzie na Rynek przed ten wysoki krzyż, gdzie żołnierze 4 Warszawskiego Pułku Aprowizacyjnego przysięgę składali. Ja, jako jeden z najmłodszych i najmniejszych, maszerowałem na przodzie całego zespołu harcerskiego. […] Krótko przed  obiadem była po zachodniej stronie Rynku defilada”. I drugi fragment: „Niedziela 19 sierpnia. Dziś było poświęcenie sztandaru 4 Pułku Aprowizacyjnego, którego żołnierze 15 lipca, tu na naszym Rynku, przysięgę składali. W Szamotułach w kilku budynkach przy ul. Poznańskiej byla część tegoż pułku zakwaterowana. My harcerze mieliśmy o godz. 7.45 rano zbiórkę przy baszcie zamkowej. Stąd maszerowaliśmy ze śpiewem przez miasto na dziedziniec szkoły powszechnej przy ul. Staszica, aby od szkoły wspólnie z wojskiem do kościoła iść. […] Po nabożeństwie, z którego rozpoczęciem ksiądz zaczekać musiał, abyśmy się nie spóźnili, było na Rynku przed wielkim krzyżem wręczenie, co dopiero na nabożeństwie poświęconego sztandaru, wojsku. Obywatelstwo powiatu szamotulskiego ofiarowało wspomnianej formacji ten sztandar. Z Rynku udaliśmy się na plac Sienkiewicza, czekając na orkiestrę, ktora z Poznania miała przybyć. Gdy samochodem zajechali, robiliśmy defiladę przez Rynek, zdobywając – my, harcerze – rzęsiste oklaski”.

Publikowane tu zdjęcia pochodzą właśnie z uroczystości przekazania sztandaru – widać go na jednym ze zdjęć.   



Te zdjęcia to prawdziwe unikaty – są to najpóźniejsze znane zdjęcia kościoła ewangelickiego, powstałe już po wysadzeniu wieży (wykonano je w styczniu 1959 r.).

Lekko krzywa wieża stanowiła pretekst rozbiórki budowli. Najpierw rozebrano dach, później, w 1958 r., wysadzono wieżę, a następnie stopniowo rozebrano resztę budynku. Cegłę, która nadawała się jeszcze do użytku, przewieziono na teren przy Szkole Podstawowej nr 2. Do planowanej rozbudowy szkoły nie doszło i materiał wykorzystano w późniejszych latach, m.in., do budowy restauracji „Maryna”. Po 1945 r. budynek kościelny użytkowany był jako magazyn materiałów budowlanych i nawozów sztucznych. Jak kościół wyglądał wcześniej, można zobaczyć na poocztówce z 1944 r. (poniżej).

Zdjęcia udostępnił Eugeniusz Eichmann




DAWNE SZAMOTUŁY

Grzegorz Aleksander Trojanek

Udany eksperyment budowlany czasów Gomułki

Spółdzielnia Pracowniczych Domków Jednorodzinnych w Szamotułach

W Szamotułach od końca wojny do 1957 roku nowych mieszkań powstawało bardzo niewiele. Szamotulanie mieszkali w istniejącej „substancji mieszkaniowej”, w domach, których byli właścicielami od przedwojnia.

Na ulicy Nowowiejskiej (później Nowowiejskiego) kończyło się miasto. Dalej – w kierunku Obornik, Mutowa i Zamku – znajdowały się warsztaty, obory i garaże maszyn rolniczych Stacji Nasienno-Szkółkarskiej w Mutowie, a dalej pola uprawne rolników indywidualnych (Jóźwiak, Bilon) oraz Gospodarstwa Pomocniczego (PGR-u) Technikum Rolniczego w Szamotułach. Na tych polach uprawiano m.in. zboża, buraki oraz ziemniaki. A młodzież z ul. Nowowiejskiej (a to spora gromada z lat wyżu demograficznego ) grała w „fuchę” z drużyną z ul. Zamkowej. Och, co to były za mecze w kurzu, błocie, sznurowaną piłką, która często się przebijała. Gdy już mieszkańcy ul. Zamkowej mieli dosyć hałasu i kurzu, graliśmy na polnej drodze – na dzisiejszej Spółdzielczej – aut było mało, prędzej traktor lub maszyny rolnicze, więc mogliśmy grać do woli!

W Szamotułach panował prawdziwy głód mieszkaniowy. Po przełomie politycznym 1956 roku, który utożsamiamy z Władysławem Gomułką, grupa osób z bardzo różnych szamotulskich zakładów pracy zaczęła wydeptywać ścieżki do urzędów i Komitetu PZPR, by uzyskać pomoc w otrzymaniu własnego mieszkania, by nie siedzieć „na kupie” gdzieś kątem u rodziny. Po kilku miesiącach władze partyjno-administracyjne zaakceptowały pomysł, aby przy wsparciu zakładów pracy, a szczególnie Cukrowni Szamotuły, Stacji Nasienno-Szkółkarskiej w Mutowie, Zakładów Przemysłu Tłuszczowego (Olejarni) i Zakładu Energetycznego Oddział w Szamotułach powołać Spółdzielnię Pracowniczych Domków Jednorodzinnych w Szamotułach przy ul. Obornickiej.


Budowa bliźniaków  przy ul. Obornickiej. Zdjęcie udostępniła Ewa Prange z domu Cieciora (na zdjęciu z bratem Maciejem)


Na czele tej Spółdzielni stał pracownik Cukrowni „Szamotuły” Henryk Molski, a jego najbliższymi współpracownikami byli Aleksander Trojanek, Wacław Kruszona ze Stacji w Mutowie i Aleksander Borowski z Cukrowni zajęli się zaopatrzeniem w materiały potrzebne do budowy domków, Stanisław Cieciora prowadził sprawy finansowe. Stacja asienno-Szkółkarska w Mutowie, której pracownikiem był Cieciora, wniosła, chyba aportem, spory kawał ziemi przy ul. Obornickiej. Na tym polu miało powstać 70 domków jednorodzinnych, identycznych, jedynie przy samej Obornickiej zaplanowano tak zwane bliźniaki. Domek piętrowy miał mieć około 112 metrów kwadratowych powierzchni użytkowej i odrębną działkę o powierzchni powyżej 500 metrów kwadratowych. We własnym zakresie większość właścicieli domków wybudowała sobie tak zwany domek gospodarczy.

Początkowo był to iście księżycowy krajobraz, przy miejscach, gdzie miała powstać ulica, zakładano tory jak do kolejki wąskotorowej i takimi wózkami wywrotnymi wożono ziemię, materiały itp. W SPDJ ustalono, że każdy członek wykonuje zlecone prace, m.in. kopanie fundamentów, wyrabianie pustaków, murowanie, tynkowanie, prace stolarskie, blacharskie, elektryczne, ślusarskie, tokarskie, w zależności od posiadanych umiejętności. Wśród członków, a później mieszkańców, znajdowały się osoby, które były fachowcami w danej dziedzinie, np. Marian Brzeziński wykonywał prace blacharskie, p. Stanisławski ślusarsko-tokarskie, Aleksander Trojanek elektro-energetyczne, Stanisław Cebernik i Tadeusz Szczechowiak murarsko-budowlane. Natomiast fundamenty i pustaki robili wszyscy członkowie i ich rodziny, w tym dzieci.


Plac, gdzie powstanie budynek PSS przy ul. Spółdzielczej. W specjalnych formach wyrabiało się tysiące pustaków, które suszono  na placu. Widać domy przy 11 Listopada i stajenki, w których karmiono bydło z PGR-owskiej hodowli. Zdjęcie udostępniła Ewa Prange


Spółdzielcy byli naprawdę jak jedna wielka rodzina, a efekty ich pracy przechodziły wszelkie oczekiwania: z dnia na dzień „mury pięły się do góry”, na budowie spędzano każdą wolną chwilę, nawet w niedzielę po mszy na spacer szło się najpierw do Nowaczyńskich po ciastka, a później na Obornicką zobaczyć, co się tam dzieje.

Pamiętam, z jakim podziwem patrzyłem na to, co robi Henryk Molski, kierując tym przedsięwzięciem, podziwiałem też pracę mojego ojca, Aleksandra Trojanka, który w domkach zakładał instalację elektryczną. W ścianach wykuwało się rowki, w nie wkładano rurki metalowe wykładane izolacją i przeciągano przewody, w wielu domach instalacja ta działa do dziś!

W momencie, kiedy wszystkie domki były w stanie surowym, przeprowadzono losowanie, komu który domek przypadnie i jaka to będzie działka pod nim. Losowanie odbywało się bardzo demokratycznie pod okiem „czynnika politycznego”. Kiedy już każdy spółdzielca wiedział, który dom jest jego, sam zajmował się już jego wykończeniem: otynkowaniem, stolarką okiennej i podłogową, instalacją wodno-kanalizacyjną i ogrzewaniem. To, co członkowie wnosili do wspólnego konta jako wkład pracy, było policzone, zapisane na jego indywidualnym koncie i o tyle mniej zaciągał kredytu w Banku w Warszawie(!) na budowę domu. Raty płaciło się kwartalnie, były one bardzo zróżnicowane i zależały od wysokości wkładu, a każda kolejna rata była o 2 zł niższa. Kredyt zaciągano na 20, 25 lub 30 lat .


Czytaj dalej


Wspomnienia

Andrzej Niziołek

Przypadek  – o wielkopolskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata

Ten reportaż opowiada o jednych z wielkopolskich Sprawiedliwych wśród Narodów Świata – Aurelii i Alfonsie Gawlakach z Wrześni. Jaki jest ich związek z Szamotułami?

Historie Wielkopolan uhonorowanych przez Izrael medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata wyjątkowym tytułem otrzymywanym za uratowanie czyjegoś żydowskiego życia w czasie wojny i Holokaustu polegają właśnie na tym, że niemal nie rozgrywają się tu, w Wielkopolsce. Żydów po I wojnie światowej (nie licząc terenów, które należały do zaboru rosyjskiego) prawie już nie ma w regionie, a resztę tych, którzy Niemcy zastają tu w 1939 roku, szybko wywożą do Generalnego Gubernatorstwa. Wielkopolska jako Kraj Warty zostaje wcielona do III Rzeszy, a Żydzi w kolejnych latach są tu sprowadzani tylko jako niewolnicy, robotnicy licznych obozów pracy przymusowej, którzy zmuszani są do ciężkiej pracy i masowo podczas niej giną z wycieńczenia i głodu.

Niemcy wywożą z regionu do GG także około 250 tysięcy Polaków. Osiedlają na ich miejsce Niemców z Rosji, krajów nadbałtyckich czy Besarabii i Bukowiny. I właśnie ci wysiedleni na tereny Mazowsza, Podlasia, Świętokrzyskiego czy innych obszarów Polski, z których utworzono Generalne Gubernatorstwo, Wielkopolanie, zdarza się, że ratują Żydów, których spotykają tam na swojej drodze.

Aurelia i Alfons Gawlakowie pochodzili więc z Wrześni. Historia, którą tu opowiadam, wydarzyła się w Warszawie. A w Szamotułach po wojnie zamieszkała córka Gawlaków Ewa, do opieki nad którą w czasie wojny małżeństwo zatrudnia niejaką Helenę Zakrzewską. Pomoc domową, która wkrótce okazuje się Żydówką. I to do Szamotuł trafia medal Sprawiedliwy wśród Narodów Świata, który w imieniu nieżyjących rodziców odbiera w 2004 roku w Yad Vashem ich córka.

Czy do któregoś z tych miejsc ta historia przynależy bardziej? Ona przynależy po prostu do ludzi.

Przypadek? Zrządzenie? Co to było?

Dziennikarz, pojechałem do Yad Vashem, by oglądać i rozmawiać. Interesował mnie leksykon Sprawiedliwi wśród Narodów Świata – jego trzecia, dwutomowa, opasła część całkowicie poświęcona Polakom, którzy ratowali Żydów. – Chce Pan zobaczyć, jak wygląda wręczanie medalu? – spytał mnie podczas rozmowy prof. Israel Gutman, szef zespołu historyków przygotowujących leksykon. – Ma Pan szczęście, za godzinę wręczamy go komuś.

Chciałem, oczywiście.

Okazało się, że medal Sprawiedliwi wśród Narodów Świata dostają Polacy.

Okazało się, że za zmarłych rodziców odbiera go ich córka.

Okazało się, że mieszka w Szamotułach. Pod Poznaniem, w którym ja mieszkam.


Ewa Bielaczyk z domu Gawlak i Hellen Motro, 14 października 2004 r. Jerozolima, Instytut Yad Vashem


Miejsce: Warszawa. Czas: 1943-44 rok. Mała Ewa Gawlak urodzona prawie jak Pan Jezus, 26 grudnia 1939 roku, dostaje opiekunkę. Jest nią niewysoka, czarnowłosa, o trochę pucołowatej twarzy Helena Zakrzewska. Rodzice Ewuni są zajęci, zwłaszcza ojciec – często siedzi w zakładzie, gdzieś wyjeżdża, wychodzi, znika. Mama pomaga mu w księgowości. Zakład jest elektrotechniczny. Zatrudnia kilka osób. Produkuje lampy, dobre na ten czas, więc cieszące się wzięciem, czajniki elektryczne, żelazka, lampki na choinkę… Trwa wojna. Ojciec ma dryg do interesów. Jeździ po części aż pod Kraków. Ma stałych odbiorców (sklepu nie prowadzą). Powodzi im się dobrze. Trzeba tylko nie dać się zabić.

Mama ma na imię Aurelia. Ojciec Alfons. Aurelia i Alfons Gawlakowie dali ogłoszenie w gazecie: „Potrzebna pomoc domowa” i adres: Marszałkowska 131/3.

Helena tego dnia straciła pracę. Wyszła na ulicę. Nie miała dokąd pójść. Kupiła gazetę. Pod adresem Marszałkowska 131/3 był zakład. Do mieszkania przyprowadził ją Alfons. Aurelii się spodobała. Zrównoważona, uśmiechnięta (choć i poważna), może w oczach trochę niepewności, ale kto dziś może czuć się pewnie?

Przyjęli ją.


Czytaj dalej