Uczniowie Liceum Ogólnokształcącego im. ks. Piotra Skargi w Szamotułach o zwierzętach

XVI Konkurs Literacki o Złotą, Srebrną i Brązową Wronę

W tym roku uczestników konkursu poproszono o napisanie opowiadania w formie zapisków jednego z naszych „braci mniejszych”, jak św. Franciszek nazywał zwierzęta. Nadesłano wiele prac z całego powiatu. W kategorii szkół ponadgimnazjalnych jury bardzo wysoko oceniło uczniów szamotulskiego liceum, którzy zdobyli niemal wszystkie przyznane nagrody.

Zapraszamy do lektury!

Zuzanna Dukat

White Love

(13 maja 2019 r.)  Znowu wróciła późno do domu. Ubrana w o wiele za krótką sukienkę i w zarzuconym niechlujnie na plecach sztucznym futrze. W rękach trzyma szpilki, bo zaczęły boleć ją stopy od tańczenia z nieznajomymi i zdesperowanymi facetami. W sumie ma wiele z nimi wspólnego. Rozczochrane włosy i rozmazana szminka na bladej i zmęczonej twarzy sygnalizują, że nie nudziła się tej nocy. Rozbiera się, rzuca wszystkie rzeczy w kąt, podchodzi do szafki i odsuwa pudełko ryżu, za którym stoi do połowy opróżniona butelka wina. Bierze w delikatne dłonie kieliszek, siada przy oknie na wiklinowym fotelu, napełnia kryształ czerwonym trunkiem i zamyślona wpatruje się we mnie. Widzę, jak się uśmiecha. Jak sprawiam jej radość po prostu tym, że jestem. Wie, że zawsze może na mnie liczyć, bo nie jestem taki jak „ci wszyscy faceci” w jej życiu, którzy chcą tylko jednego. Uchyla terrarium, wkłada swoją delikatną niczym jedwab dłoń, abym mógł się wokół niej owinąć, po czym powoli przyciąga do siebie. W takie dni czuję, że jestem jej najdroższy. Jedyny, który może dotykać jej skóry. Nasze ciała zlewają się w jedno. Tylko mój język może smagać jej ręce. Tylko moje łuski mogą pieścić jej zmysły. Jest moja i tylko moja.

(21 czerwca 2019 r.) Po jej twarzy ściekały łzy. Nie mogłem znieść jej cierpienia. Jak pomyślę sobie o tych wszystkich bezwstydnych stworzeniach, których łapska spoczęły na jej ciele, mam ochotę wsączyć trujący jad w ich żyły i patrzeć, jak umierają w straszliwej agonii. Wszystko dla mojej Laury, żeby tylko nie cierpiała.

(23 maja 2019 r.) Nie wychodzi z łóżka. Nic nie je, nie pije. Wgapia się martwo w sufit, na tle którego tańczy szary dym, unoszący się z tlącego papierosa.

(24 maja 2019 r.) Zostawiła w nocy uchylone terrarium. Wyślizgnąłem się po cichu i przypełzłem do jej łóżka. Musnąłem ją językiem po policzku, przez co na jej twarzy pojawił się chwilowy uśmiech. Moja ukochana Laura…  

(26 maja 2019 r.) Przed chwilą odjechała jej matka. Złożyła nam wizytę, pod pretekstem zamartwiania się o moją  ukochaną. Tylko to sprawia, że jakoś toleruję tę irytującą istotę. Za każdym razem, kiedy przyjeżdża, słyszę: „Musisz trzymać w domu to ohydne stworzenie? Wąż albinos, też mi coś! I do tego te czerwone, dzikie oczy! Zobaczysz, że jeszcze cię ugryzie i umrzesz!” Ona mnie broni, potem troskliwie gładzi i szepce czule do ucha komplementy, które sprawiają, że drżę z zachwytu. Wtedy znika mój gniew i nienawiść. I to wszystko dzięki niej.

(23 czerwca 2019 r.) Pojechaliśmy razem nad morze. Zwiedziłem całą okolicę, będąc owiniętym na jej kruchym i drobnym nadgarstku. Uwielbiam być tak blisko niej. Kocham ją tak mocno, że nie jestem w stanie tego opisać.

(23-24 czerwca 2019 r. – noc) To najwspanialszy dzień w moim życiu. Wróciliśmy właśnie z plaży. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Była przepiękna! Jej skóra błyszczała w świetle księżyca, a włosy powiewały przez lekką morską bryzę. Krople słonej wody ściekały po jej nagim ciele. Wtedy na mnie spojrzała i delikatnie się uśmiechając, powiedziała: „Kocham cię”. 

A ja ciebie, Lauro. Jestem twój, aż po grób.

Krzysztof Bernady

Dzień Sądu

21.03.2019 r.

Nadszedł czas. Tak przynajmniej powiedział Janek, kiedy wrócił ze szkoły. Zwykle czekałem na niego z utęsknieniem, ale dziś jego zachowanie wydawało mi się szczególnie podejrzane. Zarówno on, jak i jego rodzice patrzyli na mnie, jeżącego się pod stołem ze strachu. Nie myliłem się, bowiem dostrzegłem wtedy dziwaczny przedmiot na podłodze. Wyglądał on na lekki i pusty w środku, a z dwóch stron wykonany był z siatki. Ten podłużny kształt nie nastrajał mnie pozytywnie.

Cała trójka domowników zerkała ciągle w moją stronę, mówiąc niekiedy łagodnie: „Spokojnie, Behemot, nie pusz się tak na nas” lub „Weterynarz nic złego ci nie zrobi”. Kto to weterynarz? Wtedy nie wiedziałem i nie miałem pojęcia, jakim szczęściem jest nieznajomość tej mrożącej krew w żyłach nazwy. Prychnąłem głośno, gdy Janek wyciągnął do mnie rękę. W jego oczach dostrzegłem wyraźnie złe zamiary. Kiedy spróbował ponownie, machnąłem przednią łapką, by ostrzec przed moimi umiejętnościami samoobrony. Nie myślałem, że to zadziała, zdziwiłem się więc, patrząc na to, jak zostawia mnie w spokoju. „Kolejna bitwa wygrana!” – mruknąłem do siebie, nie zdając sobie sprawy z tego, co zaraz się wydarzy. Spojrzałem wrednie, jak każdy kot patrzy na pokonanego, upodlonego człowieka. Nastolatek w rewanżu chwycił jakieś maleńkie urządzenie trzymane w kieszeni.

Wtem na podłodze, tuż obok mamy chłopca, pojawiło się coś niespotykanego. Pokazywało się za każdym razem, gdy tamten chwytał tę metalową rurkę z przyciskami. Czerwona kropka zawsze należała do moich słabości, lecz póki co wstrzymywałem się z natarciem. Naprężyłem się mimo woli jak cięciwa łuku, ale pozostawałem w cieniu stołu. Punkcik wtedy ruszył się nieco w prawo, następnie wykonał małe kółko. Tej zniewagi nie mogłem tak zostawić! Wystrzeliłem z sykiem prosto do celu. Niczym sprawny drapieżnik wyciągnąłem przednie łapki ku kropce. Miałem ją! Czułem to podekscytowanie. Chyba nawet Janek był ze mnie dumny.

Szkoda, że jego ojciec wykorzystał zdradziecko ten moment. Prychałem na niego, wyrywałem się, starałem drapać, lecz wszystko na nic. Trzymał mnie wyciągniętego i wsadzał powoli do dziwacznego pojemnika. Mimo próśb, mimo gróźb, mimo krzyków brutalnie zamknął mnie, a ja przecież boję się zamknięcia! Dumny z siebie patrzył na moje cierpienie, po czym ktoś inny chwycił kontener na moją godność i zaczął unosić mnie nad ziemię. Słyszałem tylko, jak otwierają się drzwi mieszkania. Zabierali mnie, a nawet nie powiedzieli, dokąd!

Drogi nie pamiętam zbyt dobrze. Wiem tylko, że na zewnątrz powietrze wydaje się czystsze. Z podziwem patrzyłem przez dziurki w siatce na ogrom osiedla, wybałuszając oczy na widok innych kotów podobnych do mnie, a także paskudnych stworów z wielkimi zębami i tępymi pazurami, nazwanych przez Janka „pieskami”. Nie zaufałbym takiemu zwierzęciu, szczególnie z uwagi na ich nawyk wąchania wszystkiego. Jeden dopiero po zetknięciu z moim spojrzeniem przestał grzebać nosem koło pojemnika.

Wreszcie mnie wypuszczono, gdy znalazłem się w białej sali ze stołem na środku. Wolałem przynajmniej na razie pozostać we w miarę poznanym przeze mnie pojeździe, niż wychodzić do nowego miejsca. Mój brak współpracy spotkał się oczywiście z bestialskim wyciągnięciem mnie na goły blat. Poza Jankiem i jego zdradzieckimi rodzicami  stał nade mną stary, brodaty mężczyzna w okularach. Przypatrywał mi się, jakby chciał przewiercić mnie wzrokiem. Wreszcie przybliżył rękę. Zerknąłem na niego nieufnie. Dłoń wydawała się dziwnie przyjazna, pachniała tylko mydłem, nie żadną trucizną. Poddałem mu się z wahaniem. „Już dobrze, Behemocie” – uspokoił mnie chorowitym głosem. – „Co mu dolega?”. Mama podrapała się po głowie i wymamrotała coś niezrozumiałego. Brzmiało jak „koci katar”, choć nie mogę być pewny, z uwagi na lęk mieszający mi zmysły.

Ten cały „koci katar” to prawdopodobnie nazwa jakiejś serii tortur, bowiem ten bezlitosny człowiek wykonał na mnie tyle bolesnych testów i zabiegów, że nie starczyłoby mu wolnego czasu, by policzyć zadrapania, w jakie go przyozdobiłem. Z uśmiechem pastwił się nade mną przy pomocy różnych przyrządów, od igieł, po urządzenie nazwane przez tatę Janka „termometrem”. Wszyscy zadowoleni oglądali moje męki, aż nie wsadzono mnie z powrotem do pojazdu podczas rozmowy z tym bezwzględnym okrutnikiem. „Proszę mu to podawać dwa razy dziennie przez trzy dni – rzekł kat, nim wyszliśmy z upiornej sali. – Jeśli mu się nie polepszy, proszę przyjść z nim raz jeszcze. Na pewno dogadamy się tak dobrze jak teraz”. Zmrużyłem oczy. „My, drogi weterynarzu, się policzymy następnym razem – prychnąłem. – A ty, zdrajco – spojrzałem na Janka – szykuj się na codzienną pachnącą i mokrą niespodziankę w kapciach! Nadeszła era terroru!”.

Alicja Kaczmarek

Dzień z życia żmii

Poniedziałek, 29.02.2019 r.

Poniedziałek jak zwykle był ciekawy. Właściciele znowu zaspali do pracy, więc chciałam im jeszcze bardziej obrzydzić ten dzień. Rano, gdy usłyszałam ich pierwsze kroki, wpełzłam na buty, które stały na tarasie. Po gorączkowym szykowaniu się ludzka mama w końcu sięgnęła po szpilki. Muszę przyznać, że była zdziwiona moją obecnością. Ale krzyczała! Pobiegła po swojego męża, żeby się mnie pozbył. Człowieki są jakieś dziwne. Ze mną nie da się wygrać. Mam nadzieję, że kiedyś to zrozumieją.

Byłam zmęczona tymi porannymi ćwiczeniami, więc przemieściłam się na pobliski kamień, żeby odpocząć i pomyśleć, jak jeszcze mogę zepsuć dzień mojej znienawidzonej rodzinie. Postanowił mi towarzyszyć labrador, okropna bestia, która ma ciągle energię na zabawę i nie potrafi zrozumieć, że go nie lubię i ma odejść. Chyba muszę wymyślić plan dla mojego czworonożnego przyjaciela.

Gdy wygrzewałam się na słońcu, wpadłam na pomysł, jak pokazać się domownikom. Nie powinnam ich tak nazywać, ponieważ nie chcą mnie wpuszczać do swojego ogromnego mieszkania. Czasami śnię o tym,  ile tam musi być kryjówek. Stwierdziłam, że dzisiaj przywitam ich we własnym domu. Szukałam sposobu, żeby dostać się do środka. Było ciężko, ale to głupi gatunek, więc zostawili uchylone okno w piwnicy. Za bardzo mi ufają albo chcieli, żebym ich odwiedziła. Spokojnie wpełzłam do środka, gdy przybiegł i zaczął szczekać ten głupi kundel. Mam go dość. Jego koniec jest bliżej niż mu się wydaje, już ja o to zadbam. Muszę przyznać, że mają całkiem ładną posiadłość. Jest ciepło i znalazłam dużo jedzenia. W koszu na śmieci było tyle resztek… Mogliby mi dać, ale oczywiście myślą tylko o sobie. Na stole zostawili pyszne, miękkie ciasto drożdżowe. Spróbowałam i żałuję, że nie wydzielam żadnych toksyn, żeby się z nimi podzielić. Powędrowałam do kosza z owocami, żeby się napić po tym obfitym posiłku. Sok z cytryn tak magicznie na mnie działa, że zasnęłam.

Obudziły mnie wrzaski mamy. Czy ona musi tak krzyczeć? To chyba nie jest normalne. Ojciec wyrzucił mnie z domu. Nie sądziłam, że są tak wrażliwi. To ja miałam im popsuć dzień, a nie oni mnie. Już tam nie wrócę, piszę ten tekst, leżąc na skraju mostu. Skakać czy nie skakać?                                                                                                                              

Anna Rudzińska

O tym, co widzą koty

Nowy Jork, 15 marca 2003 r. (tak usłyszałem od dwunogów)

Drogi Pamiętniku!

Nie uwierzysz, co się dzisiaj stało. Naprawdę! Nie kłamię! Opowiem ci wydarzenia z dzisiejszego dnia i sam przyznasz mi rację. Bez wątpienia uznasz, że dwunogi – sami siebie określają mianem „ludzie” – są dość głupiutkimi stworzeniami.

Spałem sobie w miarę spokojnie w zaułku między wysokimi domami dwunogów, kiedy  pomarszczona dwunożna samica wyrzuciła przez okno kilka puszek. Zaraz obudził mnie straszny hałas. Z ciekawości sprawdziłem, czy w puszeczkach jest jakaś zawartość, będąca rekompensatą za paskudną i gwałtowną pobudkę. W jednej znalazłem resztki cieczy z kawałkami mięsa. W ten sposób uporałem się ze śniadaniem. Od wczoraj nie byłem w domu, ale często tak znikam, więc moje dwunogi nie będą zbytnio zmartwione.

Następnie, jak co dzień, wyruszyłem w podróż wzdłuż szarych ludzkich ścieżek. Za rogiem przy budce z dwunogiem o ciemnej skórze – zawsze mnie zdumiewa, że dwunogom nie jest zimno z takim śmiesznym miejscowym futrem – spotkałem się z prześliczną kotką, o której już ci wspominałem. Ma takie piękne futerko w urocze plamki. Niektóre kocury mówią, że przez nie wygląda, jakby ktoś wylał na nią jakieś brzydkie resztki, ale ja się z tym nie zgadzam. Moim zdaniem dzięki temu wygląda na wojowniczkę. Dodatkowo bardzo podoba mi się jej nieco przedarte prawe uszko. To sprawia, że wygląda na twardą samiczkę – taką w sam raz dla mnie. Ojej, znów odszedłem od tematu!

Rzadko mamy okazję, by się spotkać, ponieważ Freja ma właścicieli, z którymi musi mieszkać. Jej dwunogi są bardzo niedobre i zamykają ją w mieszkaniu, będącym właściwie taką dużą klatką z przeźroczystymi drzwiami i kilkoma drewnianymi. Jej dwunogi potem wychodzą na długie godziny i biedna Freja jest tam sama jak pazur. Dlatego często do niej przychodzę, żeby ją pocieszyć i porozmawiać o wszystkim, co nam przyjdzie do łebka! Dziś rozmawialiśmy na przykład o słabo widocznych dwunogach, które poruszają się szarymi ścieżkami ludzi. Przyznaję, to ja zacząłem ten temat, ale to tylko dlatego, że wiąże się z tym wiele zabawnych dla mnie wydarzeń. Pamiętam, że kiedyś zdarzyło się, że jeden z tych słabo widocznych dwunogów wyszedł przez drzwi jakiegoś sklepu i przeszedł przez innego dwunoga. Zaciekawiło mnie, że czasami, kiedy zdarzy się podobna sytuacja, dwunogi się zderzają ze sobą i upadają, a innym razem nie. Freja wytłumaczyła mi, że to dlatego, że ci słabo widoczni ludzie – ja sam wolę na nich wszystkich mówić „dwunogi” – to duchy, czyli dawno zmarłe dwunogi, które zostały na ziemi zamiast przejść przez Rzekę. Moja piękna kotka dodała, że ludzie nie widzą swoich pobratymców, a nawet jeśli ich widzą, to zazwyczaj ich ignorują z powodu strachu. Czyli że słabo widoczni ludzie to dwunogi bez ciała fizycznego, które są zazwyczaj niewidzialne dla innych współbraci.

Nauczyłem się dzisiaj, że ja, zwykły dachowiec, jednak jestem w czymś lepszy od dwunogów. W końcu one nie widzą duchów i nie mogą słyszeć ich fascynujących opowieści. Nawet nie wiedzą, co tracą.

Zuzanna Osyda

Pies w ruinach miasta

Ten pamiętnik należy do Burka

***1939 r. Huk. Cały nasz dom się trzęsie. Pan przytula Panią. Tu jest bardzo ciemno. Nie ma ani jednego okna. Czuję ostry, dławiący zapach. Mała płacze, a jej brat siedzi skulony w kącie. Huk. Piszczę ze strachu i kulę ogon. Pan głaszcze mnie po głowie. Huk.

***1939 r. Dzisiaj piękna pogoda. Świeci słońce, ale na dworze jest już chłodno. Z chęcią wychodzę z moim Panem. Zwykle nie opuszczam go na krok, chyba że bawię się z Malcami. Dzisiaj ich nie widziałem, bo ostatnio się rozchorowali i leżą w łóżkach. Pan rąbie drewno, a ja siedzę przy nim i obserwuję okolicę. W naszym mieście panuje zamieszanie. Ludzie biegają od domu do domu, gorączkowo rozmawiają na ulicy. Wieczorem przyszedł do nas przyjaciel Pana. Pani zaparzyła wszystkim herbatę i podała ciasteczka. Przysłuchiwałem się ich rozmowie, ale nie rozumiałem wielu słów. Mężczyźni dużo gestykulowali i mówili podniesionym głosem. Pani tylko ze smutkiem im przytakiwała. Z ich ust najczęściej padało słowo WOJNA.

***1940 r. Wszystko stało się bardziej szare. I jednocześnie ciche. Pan rwie włosy z głowy. Codziennie trzymam w pyszczku obrożę i ciągnę smycz po podłodze, ale ludzie chyba mnie nie rozumieją. Już nie wychodzimy. Bardzo tęsknię za naszymi spacerami.

***1940 r. WOJNA oznacza głód i pustą miskę. Czasem dostanę resztki z obiadu, ale ludzie też niewiele jedzą. Widzę, że znacznie schudli.

***1941  r. Mała już długo choruje. Tęsknię za nią. Stoję pod jej drzwiami całymi dniami. Wiem, że coś jest nie tak. Widziałem Panią, jak płacze. Zastanawiam się, dlaczego nie kupią leków, tak jak to kiedyś robili. Mała ma wysoką gorączkę i kaszel. Pan siedzi w fotelu, a ja leżę mu u nóg. Widzę zmartwienie na jego twarzy, która ostatnio stała się bardzo szczupła, blada i posępna. Zegar wybija północ, a Pan podnosi się z fotela.

***1942 r. Minęło już sporo czasu, odkąd rodzina wyszła na spacer. Zabrali też Małą, ale wrócili już bez niej. Może pojechała na wakacje do babci, tak jak kiedyś latem.

***1943 r. Słyszałem jakieś hałasy, a potem krzyki i płacz. To chyba znaki WOJNY.

***1944 r. Ranek jest spokojny, ale nagle słychać wycie syreny. Wszyscy rzucają się biegiem do piwnicy. Pan chwyta mnie za obrożę i ciągnie za sobą. Schodzimy pod ziemię. Pachnie tu stęchlizną. Mury się trzęsą. Huk. Siedzimy na podłodze w objęciach. Ściany kruszą się i rozpadają. Huk. Szyby lecą z okien. Gdzie dom, gdzie dom? Już nie ma domu. Huk!

Natasza Nowak

Przyjaźń

Poniedziałek, 26 września 2018 r.

Gdzie on jest? Naprawdę mam już dość. Martwię się o niego. Kilka dni temu, gdy byliśmy na spacerze, poczuł się bardzo źle. Miał właśnie rzucać mi piłkę, abym mógł ją złapać, jednak kiedy podniósł rękę, upuścił moją zabawkę i z dziwnym grymasem na twarzy chwycił się za kieszeń w swojej koszuli. Myślałem, że chce mi dać przysmak, ale Josh, zanim zdążyłem się zorientować, leżał już na trawie. Nie bardzo rozumiałem, co to była za nowa zabawa, ale znając mojego pana, uznałem, że będzie świetna i pełna smakołyków, więc natychmiast do niego podbiegłem. Josh się jednak nie ruszał, nawet, gdy zacząłem lizać go po twarzy, a on przecież nienawidzi, kiedy to robię. Nie reagował też na moje szczekanie. Po chwili do Josha podbiegła jakaś kobieta wyjątkowo cuchnąca kotami i zaczęła klepać go po twarzy. Zdenerwowało mnie to, przecież żadna kociara nie będzie dotykać mojego pana, ale kiedy próbowałem go bronić, ktoś pociągnął mnie za obrożę i odsunął od niego. Potem kilku mężczyzn w dziwnych ubraniach zabrało go na czymś przypominającym łóżko do dużego samochodu. Oczywiście, nie mogłem go opuścić, więc mimo krzyków oprawców mojego Josha również wskoczyłem do pojazdu. Uspokoiła ich dopiero ta okropna Kociara, która mając metalowe kable w uszach, rozpinała mojemu opiekunowi koszulę.

Teraz na niego czekam, bo nie pozwolili mi wejść za nim do budynku śmierdzącego cukierkami, które Josh brał, gdy miał katar. Nawet nie wiem, ile już czasu minęło od naszej rozłąki. Chcę się z nim pobawić, pobiegać za piłką albo chociaż pooglądać z nim serial przyrodniczy, a on… Nie wraca… Ciągle widzę tu tylko jakieś starsze kobiety z dziećmi, które uparcie zawsze chcą powyrywać mi sierść z głowy. Czasem przyjdzie do mnie Kociara z miską karmy, jednak ja nie zamierzam jej jeść. Jedzenie może mi dawać tylko mój Josh. On wie, jakie lubię najbardziej. Kobieta zawsze przygląda mi się ze smutkiem i przykrywa kocem, który wcześniej  przyniosła. Kiedy ten Josh wreszcie po mnie przyjdzie? Na pewno niedługo to się stanie, jednak wolałbym, żeby zrobił to przed Świętem Dziękczynienia, przecież wie, że uwielbiam indyka.

Wieczorem Kociara nie przyniosła mi już miski. Trzymała w dłoni smycz, której odór sklepu zoologicznego mogłem wyczuć z kilometra. Kobieta zawsze kucała przy mnie i głaskała po głowie, tym razem jednak stała i przyglądała się uważnie. Wydawało mi się to dziwne, dlatego podniosłem łeb i spojrzałem na nią. Wcześniej nie zwracałem uwagi na jej wygląd, gdyż ten koci zapach działał na mnie odpychająco. Miała o wiele ciemniejszą skórę niż mój pan i czarne kręcone włosy. Przypominała trochę tych wszystkich ludzi z programów przyrodniczych o Afryce.

„Zac mnie zabije, jak przyprowadzę do domu retrievera, ale nie mogę cię tutaj zostawić” – powiedziała, patrząc mi w oczy, po czym klęknęła obok. Jej zachowanie mnie zaniepokoiło, więc usiadłem, aby w razie potrzeby, szybko uciec. Kobieta uśmiechnęła się i nieśmiało uniosła dłoń, aby mnie pogłaskać. Normalnie bym się odsunął, nie lubię ludzi posiadających koty, ale bardzo pragnąłem bliskości kogoś, kto nie jest małym i głośnym dzieckiem. Kociara szybko odnalazła moje ulubione miejsce do drapania za uchem, czym nieco mnie do siebie przekonała.

„Baster” – przeczytała imię na mojej obroży. „Twój pan, niestety, nas opuścił. Miał zawał serca, a ja nie zdążyłam go uratować…” Wyraźnie posmutniała, jednak kontynuowała: „Zgaduję, że nie spodobają ci się moi koci przyjaciele, ale chciałabym ci pomóc. Nie mogę patrzeć, jak taki smutny na niego czekasz…” – zawiesiła głos. „Mam duży ogródek i wielką kanapę, więc jeśli byłbyś zainteresowany, to chodź ze mną. Nie będę drugim Joshem, ale jeśli dasz mi szansę, może zostaniemy przyjaciółmi… Co ty na to?” Podniosła się z miejsca i spojrzała na mnie z nadzieją.

Zaskoczyłem sam siebie, bo wstałem i podszedłem do Kociary, aby polizać jej dłonie. Nie bardzo rozumiałem, o co chodziło z tym, że Josh „odszedł”, ale było jej bardzo przykro. Postanowiłem pójść razem z nią, aby ją pocieszyć, nawet jeśli wiązało się to z towarzystwem jakiegoś kota. Bo my, psy, żyjemy po to, aby wprowadzać do życia ludzi radość. A Josh? Gdziekolwiek poszedł, na pewno po mnie wróci. Przecież jesteśmy przyjaciółmi na zawsze.

Karolina Nowak

Pieskie życie

Dzisiaj moja człowiek znowu za mocno mnie głaskała. Bardzo ją kocham, ale nie umie dobrze głaskać. Zawsze podnosi rękę za wysoko i klepie tak mocno, że aż boli. Człowiek musi bardzo mnie kochać.

Człowiek była dzisiaj bardzo zajęta i nie miała czasu dać mi jedzenia. Biedna człowiek. Chciałem ją pocieszyć, więc polizałem ją po ręce. Człowiek się chyba ucieszyła, bo znów zaczęła mnie za mocno głaskać. Często się cieszy, kiedy ją liżę.

Dzisiaj drzwi piszczały i pani musiała mnie pogłaskać, żebym się uspokoił. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyłem jedną starą człowiek z białymi włosami i jednego dużego człowiek. Rozmawiali długo i głośno, a potem człowiek krzyknęła: „Pies”. Tak mam na imię. Kiedy do niej podszedłem, położyła rękę na mój łeb i zaczęła go pocierać. Człowiek nigdy wcześniej tak nie robiła. Nie wiedziałem, co to znaczy. Człowiek z białymi włosami pokazała mi zęby, a potem coś powiedziała i poszli.

Wczoraj człowiek była bardzo spragniona i musiała dużo pić. Przewróciła się o leżące na podłodze butelki i długo na mnie krzyczała. Dzisiaj bardzo często mnie głaszcze.

Drzwi znowu dzisiaj piszczały, ale starałem się nie szczekać. Kocham moją człowiek, ale nie lubię, kiedy mnie głaszcze. Znowu przyszli do nas ci sami ludzie. Ucieszyłem się, ale nie mogłem pomachać ogonem. Człowiek przypadkiem na nim stanęła i mnie bolał. Znowu głośno rozmawiali. Stara człowiek zawołała mnie. Musiałem iść bardzo powoli, bo człowiek głaskała mnie wczoraj nogą. Duży człowiek założył mi coś na szyję i przypiął do tego sznurek. Człowiek patrzyła na mnie, kiedy duży człowiek brał mnie na spacer. Poszliśmy do małego pokoju. Ten pokój ruszał się bardzo szybko. Nigdy w takim nie byłem i bardzo się denerwowałem.

Dzisiaj znowu byłem w ruszającym się pokoju. Stado ludzi zabrało mnie z miejsca, gdzie jest dużo smutnych psów. Myślałem, że wiozą mnie do mojej człowiek i byłem bardzo szczęśliwy. Długo mnie nie odwiedzała i bardzo za nią tęskniłem. Pokój zatrzymał się przed dużym domem. Nowa człowiek zaprowadziła mnie do środka. Pokazała mi, gdzie są miski z wodą i jedzeniem, jak się wychodzi na dwór i gdzie jest poduszka do spania. U mojej człowiek nie miałem takiej poduszki, ale było ich trochę w miejscu, gdzie było dużo psów. Stąd wiedziałem, do czego służyła.

Długo już mieszkam z tym stadem. Bardzo ich lubię. Dali mi nowe imię: Maks. Często pocierają mój łeb i brzuch. Podoba mi się to dużo bardziej niż głaskanie. Stado ma dużo trawy na zewnątrz. Mogę tam biegać z małym człowiek. Mały człowiek jest szczenięciem nowych ludzi. Oni też czasem ze mną biegają, a potem drapią mnie za uszami. Bardzo to lubię. Czasem, kiedy drzwi piszczą, myślę, że to moja człowiek. Tęsknię za nią i chciałbym, żeby mnie odwiedziła.    

Już bardzo długo jestem z nowymi ludźmi. Dzisiaj dali mi nową, większą poduszkę do spania. Jest bardzo miękka i bardzo duża. Nawet mały człowiek czasem tam ze mną leży. Nowi ludzie pozwalają mi też leżeć na swoich dużych poduszkach. Wyglądają inaczej niż moja, ale są tak samo wygodne. Jedzenie, które dostaję od nowych ludzi, jest bardzo smaczne. Jestem bardzo szczęśliwy i często liżę nowych ludzi. Czasem pozwalają mi nawet leżeć na swoich nogach. Nowi ludzie muszą bardzo mnie kochać. Tęsknię za moją człowiek, ale kiedy przypominam sobie, jak mnie głaskała, myślę, że lepiej mi u nowych ludzi.           

Moi ludzie byli ze mną i małym człowiek na długim spacerze. Lubię chodzić z nimi na spacery. Pozwalają mi długo wąchać różne miejsca i witać się z innymi psami. Poszliśmy dzisiaj do miejsca, gdzie jest dużo psów. Pamiętałem moich przyjaciół, ale nie chciałem tam wracać. Mały człowiek, który urósł trochę od czasu, kiedy widziałem go pierwszy raz, stał ze mną przed wejściem, a moi ludzie weszli do środka. Przyszli do nas z całkiem nowym psem. Bardzo się cieszyłem, że będę mógł pokazać mu, jak dobrzy są moi ludzie.

Karolina Pięczka

Od niechcianego do kochanego

Człowieki z metalowej budy nazywają mnie Klopsikiem. Nie wiem, skąd im się to wzięło, bo jestem tak kościsty, że czasami mam ochotę podgryzać swoje łapki. Prawdziwą kość widziałem tylko raz – po przyjeździe granatowych i ludzkim warczeniu, i szczekaniu na siebie. Moje człowieki są dziwne. Prawie cały czas siedzą w tej swojej metalowej budzie, a jak pan znika na jakiś czas, to pani czasami sobie o mnie przypomina i przynosi mi jedzenie.

Nie bardzo mogę się ruszyć z miejsca. Trzyma mnie metalowy sznur. Nie wiem, po co. Chciałbym dosięgnąć tego starego buta, który leży niedaleko ich budy, marzę o tym od dawna, ale metalowy sznur przeszkadza i nie mogę. Naokoło leżą czarne cośki z czymś, co śmierdzi. Z dnia na dzień coraz bardziej kręci mnie w nosie od tego smrodu. Nie mam siły na nic.

Przyszedł pan. Powarczał na panią. Ugryzł ją. O nie! Zbliża się do mnie. Warczy na mnie. Co zrobiłem? Ja przecież tylko sobie pochrapuję w mojej budzie, jestem grzeczny, nie rozmawiam z nimi, o nic nie proszę. Więc co mu się stało? Odpiął metalowy sznur. Mam go wziąć na przechadzkę, tak jak inne psy swoich człowieków, czy co? O, idziemy do tej dużej poruszającej się puszki, do której wchodzi pan i z reguły wtedy znika na jakiś czas. Nie byłem w niej jeszcze. Zrobiłem grzecznie hop do środka.

Mijamy drzewa. Duuuuużoooo drzew. Chciałbym je powąchać, ojej, jakbym chciał… Nie wiem, gdzie jestem, ale mam nadzieje, że wyjdziemy w końcu z puszki i będę mógł powąchać jakieś.

Pan przymocował mnie do drzewa, ale przecież tu nie ma budy. Odjechał. Zostawił mnie. Dlaczego mnie zostawił? Wróci po mnie?

Chce mi się pić. Nie mam już siły płakać i wołać pomocy. Wszystko mnie boli. Dużo pochrapuję.

Człowieki? Czuję ich. To człowieki! Nie mogę otworzyć oczu. Ktoś podszedł. Metalowy sznur przestał mi ciążyć na szyi. Nie wiedziałem, że tak to jest bez niego – lekko. Ktoś wziął mnie w łapy. Jedziemy puszką, ale po chwili się zatrzymujemy.

Uch, jak jasno. Biały ludź. Kto wy? Dlaczego mnie dotyka? Au, to bolało! Moja pupa!

Znowu gdzieś jedziemy? No dobra. Siły wróciły. Zrobiłem ładne hop i znalazłem się na zielonym, pięknie pachnącym puchu. Mmmm, ależ on pachnie. Mogę tu zostać? Z nosem pomiędzy zielenią? Nie? Szkoda.

Ale wielka buda. Zupełnie inna niż tamtych człowieków. Mogę wejść! Nigdy nie byłem w człowiekowej budzie. Z wrażenia muszę usiąść. Dużo pluszaków. Pani mi kiedyś takiego puszka- pluszaka przyniosła, ale się popsuł i mi go zabrali. Woła mnie? Mogę na pluszaki? Jak miękko. Aż muszę zrobić obrót ze szczęścia, a może dwa albo więcej.

Wszyscy mnie dotykają. Trochę to dziwne, ale całkiem przyjemne. Nawet mam tutaj swoją miskę i jest pełna pyszności! Zaczynam lubić te nowe człowieki, szczególnie chłopca. Kiedy jedzą, my gramy w grę: podaje mi pyszności ze swojego talerza, tak, żeby nikt nie widział – ale frajda! Chłopiec rzuca mi taką piszczącą żółtą kulkę, którą uwielbiam. Daje mi się wziąć na przechadzki i mogę wszystko wąchać i zaznaczać teren.

Kiedy widzę te moje człowieki robi mi się tak dziwnie wesoło, a ogon sam merda. Pierwszy raz w moim marnym pieskim życiu czuję się szczęśliwy.

Małgorzata Frąckowiak

Najlepszy przyjaciel człowieka

nieliczony, kolejny świt

Znad horyzontu wyłoniło się słońce. Wygląda, jakby ktoś nagle zbudził je ze snu. Pokazało swoją pomarańczową poświatę, informując wszystkie stworzenia o nadejściu kolejnego dnia. Podniosłem głowę w stronę światła. Wtem poczułem, jak coś ciężkiego zaciska się wokół mojego gardła i nie chce puścić. Wstałem, lecz to wciąż zawzięcie trzymało się mojej szyi. Nawet, gdy wykonałem krok w przód, długa, metalowa lina wlokła się tuż za mną. Z każdym kolejnym stąpnięciem odnosiłem wrażenie, że staję się coraz bardziej ociężały oraz podległy. W pewnym momencie poczułem tak mocny ból, że postanowiłem odpuścić i odejść. Miałem więc zarysowane pole poruszania się, które wytyczone było bólem i brakiem oddechu. Nie szczekam, bowiem szczekanie jest przejawem nadziei, oczekiwania na nowy, lepszy dom. Coś, co nigdy się nie wydarzy.

Dźwięk metalu odbijanego o podłoże to najokropniejszy odgłos na całym świecie. Są takie, które brzmią przyjemnie, jak np. świergot ptaków lub szum kołyszących się na wietrze kłosów. Moim przeznaczeniem jest słuchać codziennie brzmienia pazurów, które strzępię o metalowe, zardzewiałe kraty.

Samotność doskwiera mi bardzo mocno. Mimo iż zawsze ktoś kręci się przy mojej budzie, czuję, że zostałem sam. Stałem się kamiennym posągiem, który u nikogo nie budzi zainteresowania. Każdy z nas, psów, jest inny i wyróżnia się czymś na tle pozostałych. Choć dostałem dużo różnorodnych cech, nigdy nie będę w oczach ludzi dość interesujący. Nigdy nie dorównam ogólnie przyjętemu kanonowi piękności psa. Przecież nie mam ani rodowodu, ani lśniącej sierści.

Lecz w tej całej ponurej historii nie wszystko jest czarno-białe. Zdarzy się, że ściana, za którą kryje się świat, jakby znika, a ja mogę swobodnie wyjść ze schronienia. Biegnę wtedy przed siebie tak szybko, ile mam sił w nogach. Gdy się obracam, zawsze idzie za mną człowiek. Uśmiecha się, siada na trawie i wyciąga ramiona. Podchodzę doń i dziękuję mu za danie mi chwili wolności, liżąc go po policzku. Dobrze wiem, że ta bańka radości wkrótce pęknie i wszystko wróci do porządku. Znów będę oglądać spadające gwiazdy, marząc o tym, by już nigdy nie zaznać rozczarowania. Niestety, niewinnie zostałem skazany na życie w klatce, która z roku na rok staje się coraz bardziej zaniedbana i zapomniana.

Wyobraźnia to jedyna rzecz, która nie została mi ograniczona i zabrana. To dzięki niej wszystkie złe rzeczy, jakie mnie otaczają, mogę zmienić w coś dobrego. Czasem wyobrażam sobie, że jestem wymarzonym prezentem dla małej dziewczynki, która pokochałaby mnie od pierwszego wejrzenia. Momentami marzę o mieszkaniu, w którym miałbym swoje miejsce na kolanach kogoś, komu by zależało na moim zdrowiu i samopoczuciu. Lecz w zupełności wystarczyłoby mi małe legowisko w ciepłym domu. Nie ma dla mnie znaczenia, jakiego pochodzenia będzie właściciel, ile ma lat, jaką płeć i jaka jest jego historia. Chciałbym tylko choć raz doświadczyć prawdziwej miłości i troski.


Nagrodzone prace:

Złota Wrona – Zuzanna Dukat

Srebrna Wrona – Krzysztof Bernady

Brązowa Wrona – Alicja Kaczmarek

Wyróżnienia – Zuzanna Osyda i Anna Rudzińska

Gratulujemy!

Dziękujemy za współpracę Elżbiecie Mizgalskiej.

Zdjęcia:

Agnieszka Teska,

Ewelina Ładzińska-Kłaczkiewicz

Marta Szymankiewicz

Mieszko Kaczmarek

Marcin Drab

Ryszard Pajkert

Tomasz Ławniczak

Szamotuły, 28.06.2019