Szamotulskie sklepy w „drugiej połowie” PRL-u
część 2. Handel poza Rynkiem
Jakiś czas temu na facebookowym profilu naszego portalu zapytaliśmy czytelników o nazwy dawnych szamotulskich sklepów. Odzew był bardzo duży, posypały się wspomnienia…
Pierwszy kierunek od Rynku, który chciałabym opisać, to ul. Wroniecka, wówczas gen. Karola Świerczewskiego. Najpierw dom, którego dwie części mają różne adresy: Rynek 13 i Wroniecka 1. Jak wspomniałam w poprzedniej części artykułu , w moim dzieciństwie pod numerem 13. był placyk po wyburzonej kamienicy, na którym stały niewielkie pawilony. W budynku obok (Wroniecka 1) mieścił się pierwszy sklep Buszewka w Szamotułach i pasmanteria, a wcześniej zegarmistrz. Dzisiejszy budynek powstał dla Banku Gospodarki Żywnościowej, który zajął wówczas pomieszczenia na piętrze, i dla RKS-u Buszewko, który objął przestrzenie handlowe na parterze. Na przełomie lat 80. i 90. mieścił się tu jeden ze sklepów Buszewka i bar Halszka.
Wroniecka 3 ‒ pod tym adresem chyba przez całe moje dzieciństwo działał sklep rybny, wyłożony płytkami, ze zbiornikami, w których pływały ryby. Na Wronieckiej 5 mieścił się sklep z kapeluszami (Fręśko) i – na narożniku z Kościelną – spożywczy MHD z kierowniczką Ludwiką Narożną (mówiło się więc „U Ludki” lub „U Luty”). Na przeciwnym rogu, chyba od lat 50., działał sklep mleczno-nabiałowy (niektórzy pamiętają, jak chodzili tam z kankami po mleko), potem spożywczy sam samoobsługowy, z którego w 2. połowie lat 70. wyodrębniono dwa lokale: narożny spożywczy i Nastolatkę. Po kilkunastu latach Nastolatka trafiła do budynku naprzeciwko, a jej miejsce zajął sklep Sportowy. Dalej pamiętam fryzjera (Skarupska), odzieżowy MHD, potem kiosk po schodkach, a blisko skrzyżowania z Kapłańską sklep spożywczy.
Po prawej stronie Wronieckiej, gdzie działa duży sklep odzieżowy (Wroniecka 4), kiedyś był sklep z telewizorami Witolda Trojanowskiego, a wcześniej dwa lokale: z trumnami i motoryzacyjny z obiegową nazwą od nazwiska właściciela U Koli (przeniósł się potem dalej, pod nr 16).
Po prawej, już za Kościelną, mieściła się Cukiernia Halszka. Tę nazwę odczytuję z archiwalnego zdjęcia, sama jej jednak nie pamiętam, raczej tylko to, że ciastka i lody kupowano U Kasperskiego (Wroniecka 10). Tam gdzie dziś znajduje się zakład szklarski i oprawa obrazów Mizgalskiego, mieścił się sklep z firankami i dywanami. Zakład Mizgalskiego to szamotulska firma o tradycji sięgającej 2. połowy XIX w. (1886 r.), w czasach, o których piszę, do zakładu wchodziło się z boku, od ul. Piekarskiej.
W domu nr 16 – przed jego przebudową – znajdował się sklep warzywniczy, o którym mówiło się U Miężała. Obok działał sklep Auto Moto – z częściami motoryzacyjnymi, ale także np. wózkami dziecięcymi, czyli wspominany już sklep U Koli. Wielu szamotulan pamięta, jak właściciel żegnał klientów, którzy dokonali u niego zakupu, słowami „Niech się psuje” (żebyś do mnie wrócił).
Szamotulanie starszego i średniego pokolenia ciepło wspominają piekarnię Ignacego Czwojdy (nr 20), o której pisałam w odrębnym tekście (http://regionszamotulski.pl/ignacy-czwojda-piekarz/). Wiele osób z pewnością dobrze pamięta istniejącą jeszcze do końca lat 90. kawiarnię Pod Basztą (prowadziło ją WSS „Społem”; kawiarnię wspominała ją u nas na portalu Irena Kuczyńska http://regionszamotulski.pl/dawne-szamotulskie-restauracje/). Obok znajdowała się sala, w której odbywały się zabawy i dyskoteki. Dziś uczestnicy niektórych imprez otrzymują papierowe opaski na rękę, wtedy swego rodzaju biletem była odbita na ręce pieczątka.
Dużo emocji wiąże się ze smakami dzieciństwa. Wiele osób do dziś wspomina lizaki, gumę do żucia Donald, ciepłe lody i oranżadę w szklanych butelkach z porcelanowym korkiem, zamykanych w charakterystyczny sposób. Niektórzy te stanowiące w PRL-u rarytasy kosztowali w sklepie położonym na rogu Wronieckiej i Kapłańskiej (przeciwległym do kawiarni Pod Basztą), nazywanym U Frankego. Ja lepiej pamiętam mały sklepik na rogu Kościelnej i Braci Czeskich (wejście od tej ostatniej ulicy) z obiegową nazwą od nazwiska właścicielki lub przekształconego nazwiska: U Ekiertowej lub U Ekiertki.
Jeśli już mowa o ul. Kościelnej, warto wymienić jeszcze trzy miejsca przy niej. Pierwszy to mieszczący się w budynku (nr 5) kiosk Ruchu, o którym mówiło się U Palickiej. W kiosku znajdowała się również kolektura Koziołków (Poznańskiej Gry Liczbowej Koziołki). Gra ta istniała w latach 1958-1982, a dochód z niej przeznaczony był na inwestycje w Wielkopolsce. Moja rodzina w pewnym sensie stała się nawet zakładnikiem tej gry, bo zawsze obstawiała te same liczby i trudno było przerwać to w obawie, że właśnie wtedy padnie główna wygrana.
Drugie miejsce to bar Wiwat (należący do PSS „Społem”), powstały w połowie lat 70., przeznaczony dla gości, którzy głównie mają potrzebę wypicia (pod tym względem Wiwat zastąpił zlikwidowany wówczas bar Zagłoba). Myślę, że klienci tego „przybytku” nie zdawali sobie sprawy, że intencją twórcy jego nazwy było uczczenie elementu kultury ludowej ‒ regionalnego tańca. Ta sama myśl przyświecała nadaniu nazwy Maryna restauracji powstałej mniej więcej w tym samym czasie przy ul. Kapłańskiej. W tym wypadku Maryna to nie imię dziewczyny, a instrument basowy ludowej kapeli szamotulskiej. O ile nikomu z szamotulan nie przyszłoby chyba do głowy pójście na obiad do Wiwatu, o tyle Maryna przez kilka dziesięcioleci była popularnym miejscem obiadowym. Ilu szamotulan bawiło się tam na weselach, zabawach czy spotykało się przy smutniejszych okazjach ‒ stypach! Tamtejsza kuchnia była smaczna, niektórzy z sentymentem wspominają gotowaną tam polewkę. W 2. połowie lat 70. tamtejsza kuchnia zdobyła nagrodę – Srebrną Patelnię.
I jeszcze jedno miejsce ‒ sklep rzeźnicki Jądrzyka w osobnym budyneczku przy Kościelnej (w tym miejscu od 1972 roku przez 10 lat, później na rogu Poznańskiej i Sukienniczej, a od lat 90. na Poznańskiej 11). To też szamotulska firma z długimi tradycjami, bo założona przez Leona Jądrzyka w 1924 roku, kontynuowana przez synów Gustawa i Bolesława. Od połowy lat 90. działa już tylko jako sklep mięsny, bez własnego wyrobu. Warto spojrzeć na wiszący w sklepie przy Poznańskiej 11 dawny sztandar cechu rzeźników. W pobliżu rzeźni znajdował się sklep Tania Jatka, czyli sklep, w którym sprzedawano mięso gorszej jakości. Potem w tym miejscu pojawił się sklep rzeźnicki firmy Miko, od imienia popularnego sprzedawcy nazywany sklepem U Grzesia.
W północnej części miasta mieściły się sklep spożywczy o obiegowej nazwie U Turka (plac Sienkiewicza 2), rzeźnicki o długiej tradycji (w tamtych czasach GS-u, potem prywatny, pl. Sienkiewicza 5), monopolowo-delikatesowy Krakus (pl. Sienkiewicza 9) z pięknym wystrojem – meblami z Obornickich Fabryk Mebli. Od 1983 r. do dziś działa sklep spożywczo-przemysłowy Marii Nadolnej (al. 1 Maja 4, początkowo w małym domku). Dalej mieścił się sklep spożywczy w pawilonie obok numeru 34, ze względu na wygląd budynku określany obiegowo jako Kamieniołomy lub Kamieniok. I obok, powstały w latach 80., duży pawilon Dębiny. Ostatni był sklep spożywczy PSS, położony już za torami przy Ostrorogskiej 12A.
W tej samej części miasta znajdował się spożywczy U Błocha przy Powstańców Wlkp. i najbardziej oddalony spożywczy na Zielonej przy lasku. Był jeszcze sklep, do którego w przerwy biegało się ze szkoły nr 3 i technikum rolniczego ‒ Pawilon na rogu Szczuczyńskiej i Zamkowej. Atrakcją dla mojego pokolenia była kupowana tam oranżada w proszku. Wysypywało się na tyle dłoni, ile w danym momencie się po nią wyciągnęło, a potem zlizywało. Ewentualnie można była nalać na dłoń trochę wody ze stojącej obok pompy.
Kolejny kierunek od Rynku to Poznańska. Po prawej stronie w okresie mojego dzieciństwa był sklep warzywniczy, o którym mówiło się U Pietrzaka (później U Walczaka), a dalej fryzjer (Neumannowie, potem córka Irena Schmidt).
Po lewej stronie, na narożniku Poznańskiej i Wodnej znajdował się oddział PKO, w 2. połowie lat 70. przeniesiony na Rynek. Potem działał tam jeden ze sklepów Buszewka, na przełomie lat 80. i 90. można tam było kupić także różne artykuły z importu. Obok (Poznańska 30) mieścił się sklep elektryczny (U Gierczyńskiego).
Pod kolejnymi adresami przy Poznańskiej (5, 7 i 9) mieściły się firmy i sklepy braci Grygierów (szamotulanie mówią częściej Grygrów, ale nie jest to forma poprawna językowo): Leona (szewca), Stanisława (rzeźnika) i Wacława (piekarza) oraz ich potomków. Leon Grygier jako szewc (nr 5) nie zajmował się wówczas tylko naprawą obuwia, ale wyrabiał je także na zamówienie (ciepłe buty zimowe zamawiane u Grygiera wspominała Ewa Budzyńska-Krygier). W sklepie w domu Leona Grygiera w tamtych czasach był sklep odzieżowy, potem – już po przejęciu go przez właścicieli – buty i kwiaty, które hodowali synowie Leona. Rzeźnik Stanisław Grygier założył firmę w 1930 r. Po wojnie otworzył sklep pod numerem 7., w 1950 r. odebrało mu go państwo i dawny właściciel pracował w nim jako sprzedawca. Do dziś w sklepie wiszą stare haki do mięsa i wędlin, które, jak wspomina córka Stanisława, kiedyś obwieszone były aż po sam sufit. Właściciele odzyskali sklep na początku lat 90. i do dziś prowadzą go Jessowie (Arkadiusz Jessa jest wnukiem Stanisława Grygiera). Pod numerem 9. Mieścił się sklep piekarniczy Wacława Grygiera, ja jednak pamiętam czasy, kiedy był tam sklep z elegancką odzieżą (wtedy mówiono: butik). W tym samym domu przez ponad 30 lat, do połowy lat 80., znajdował się też zakład zegarmistrza Edwarda Duraka.
W kolejnym domu (Poznańska 11) przez wiele lat mieścił się sklep obuwniczy (w latach 90. także rybny) i sklep z torebkami, paskami i rękawiczkami (tam gdzie wspominany już sklep mięsny Jądrzyków), oba prowadzone przez tę samą firmę z Poznania (Otex). Dalsza część ulicy wygląda dziś inaczej niż kiedyś. Na miejscu starych, niskich domków powstały nowe kamienice. Z czasów mojego dzieciństwa pamiętam dwa zakłady rymarsko-kaletnicze: Skrzypczaka (potem przeniesiony na drugą stronę ulicy) i Nowaka. Wiosną do zakładu rymarskiego Skrzypczaka wchodziło się też po truskawki. Ten zapach truskawek pomieszany z zapachem skór jest dla mnie ciągle bardzo silnym wspomnieniem. Przed mostkiem, jeszcze chyba w latach 70., powstał zakład fotograficzny Janusza Piszczoły.
Wielu szamotulan dobrze pamięta mały sklep monopolowy, obiegowo nazywany Kubuś, U Kubusia przy Poznańskiej 21. Obok mieścił się sklep spożywczy Agatka. Nazwa Kubuś była tak popularna, że gdy rodzina Kubowiczów (stąd Kubuś) na początku lat 90. otworzyła tam duży sklep z tapetami, nazwę tę umieszczono w formie szyldu na domu. Trzeba wspomnieć też nieduży sklep spożywczy (mleczny), nazywany od imienia kierowniczki U Krysi (Krystyny Ciesielskiej) (Poznańska 18). W tamtych czasach mleko i śmietanę sprzedawano w szklanych butelkach z aluminiowym kapslem, trzeba było uważać, żeby przypadkowo go czymś nie przebić. Butelki stały w pojemnikach z metalowych cienkich prętów. Kiedy w 2. połowie lat 70. zaczęły się problemy z masłem, towaru tego nie było w stałym obrocie, lecz wprowadzono zasadę, że dostawę z danego dnia sprzedaje się o godzinie 15. Trzeba było przyjść trochę wcześniej i stanąć w kolejce. Często nie starczało dla wszystkich chętnych z kolejki, czasami jednak można było kilka razy „obrócić” i kupić więcej niż jedną kostkę. To dopiero była radość! Można w tym miejscu wspomnieć także o kolejkach tak zwanych osób uprzywilejowanych, które ustawiały się z drugiej strony w stosunku do „normalnej” kolejki. Miały w niej prawo stanąć kobiety ciężarne, osoby dziećmi na rękach oraz kombatanci. Zdarzały się nawet wypożyczenia dzieci!
Już pod koniec Poznańskiej (nr 22) w domu należącym do rodziny Sundmannów mieścił się punkt pocztowy, nazywany Małą Pocztą. W tym samym miejscu powstał w końcu lat 80. – już prowadzony przez właścicieli kamienicy sklep obuwniczy Complex. Moda nazewnicza była wtedy właśnie taka: dobrze, gdy nazwa ma obce brzmienie i zawiera -ex (jak Pewex, choć ta ostatnia nazwa była skrótowcem). Szamotulanie i tak zresztą woleli w tym przypadku posługiwać się obiegową nazwą U Sundmanna. Dla pokolenia, którego młodość przypadła na początek lat 90., ważnym miejscem był też klub Jocker – już w nowym stylu. Działał on w pomieszczeniach dawnego przedszkola Bolek i Lolek, śmialiśmy się, że dawni wychowankowie dorośli, ale nadal chodzą w to samo miejsce. W tym samym okresie krótko działała dyskoteka Pod Bykiem, w Sali Sundmanna, niezwykle ważnym dla starszego pokolenia szamotulan miejscu koncertów i przedstawień, po raz ostatni brzmiała wtedy muzyka.
W 2. połowie lat 80. na narożniku ul. Lipowej (wówczas Marchlewskiego) i Rolnej powstał duży, jak na tamte czasy, samoobsługowy sklep spożywczy Delicja (należący do PSS „Społem”). Pamiętam, że moja polonistyczna rodzina (łącznie ze mną) denerwowała się, bo rzeczownik, od którego utworzono nazwę, występuje tylko w liczbie mnogiej (delicje), nazwa była zatem niepoprawna językowo.
Dalej na Lipowej był nie istniejący już drewniany pawilon spożywczo-warzywny, nazywany obiegowo Zieleniakiem, a naprzeciw (Lipowa 6a) znajdował się Eldom (obiegowo także U Kołdykowej, od nazwiska kierowniczki Danuty Kołdyki). Można tam było kupić lodówki, pralki, elektryczne maszyny do szycia, suszarki do włosów itp., ale w sprzedaży były także, na przykład, rowery. Był to jeden z dwóch sklepów (drugim był Pawilon Meblowy lub po prostu Meblowy przy Sportowej), do których stały wielodniowe kolejki, w których tworzyły się tzw. komitety kolejkowe, przygotowujące listy obecności i sprawdzające je o określonych godzinach. Zawiązywały się nowe znajomości, niektórzy w kolejce spędzali swój cały urlop wypoczynkowy. Pojawili się też niemal zawodowi „stacze”, czyli osoby, które za pewną dodatkową opłatą godziły się stać za kogoś w kolejce i kupić towar za jego pieniądze.
W drugiej połowie lat 70. między ul. Kołłątaja i Lipową powstał, istniejący do dziś, pawilon z samoobsługowym sklepem spożywczym PSS „Społem” i sklepem elektrycznym. W pobliżu w bloku mieszkał ówczesny naczelnik miasta Czesław Zasada, brat najważniejszej osoby w województwie – 1. sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR, stąd sklep szybko zyskał obiegową nazwę Zasadówka. Przychodziło się tam lub przyjeżdżało z innych części miasta i spoza niego, bo sklep traktowany był jako wizytówka i wyraźnie lepiej zaopatrzony.
Z dzieciństwa pamiętam nie istniejący dziś Sam na rogu Lipowej i Gąsawskiej. Był to wykonany z płyty lub blachy pawilon. Kupowało się tam cukierki malinki i drugi rodzaj ‒ groszki (wielokolorowe i brązowe) w płaskich okrągłych plastikowych pudełkach. Cukierki wysypywało się na rękę lub wprost do ust przez umieszczoną z boku dziurkę, a po opróżnieniu pudełka wykorzystywało się je do zabawy w radiotelefon.
Ja mieszkałam w bloku przy Obornickiej 9. Najpierw na parterze bloku mieścił się zakład fryzjerski i złotnik, a później sklep mięsny RKS Buszewko. Ludzie, często z innych miejscowości, nawet z Poznania, ustawiali się w kolejkę w godzinach nocnych. Nie było tu listy kolejkowej, więc trzeba było stać cały czas. Trudno wymagać, żeby ludzie spędzali ten czas w całkowitym milczeniu. Głosy niosły się tak, że w nocy nie można było w naszym mieszkaniu otworzyć okien. W sąsiednim bloku (Obornicka 7) znajdował się punkt usługowy o zabawnej nazwie Praktyczna Pani.
Przy Obornickiej ważny był też sklep spożywczy w bloku na rogu z Kiszewską (Kiszewska 2) i po drugiej stronie ulicy bar (pawilon Gastronomiczny ‒ głosił szyld) o obiegowej nazwie Akwarium. Pawilon w znacznej części był przeszklony. O nazwie zadecydował jeszcze inny wzgląd. Ja jako dziecko kupowałam tam głównie lizaki ‒ czerwone kogutki i kurki, głównie jednak kupowało się tam piwo. Panowie, siedzący przy oknie przez całe popołudnie, popijający ze szklanych kufli, wyglądali jak ryby w akwarium. Najdalej położony w tym kierunku był nie istniejący już sklep spożywczy przy Spółdzielczej 11.
I ostatni kierunek od Rynku ‒ Dworcowa. Po prawej stronie najpierw mieścił się sklep odzieżowy Dworcowa 4 (potem były tam też rowery). Dla mnie jako dziecka najważniejsza była tu Bombonierka, czyli pachnący czekoladą sklep ze słodyczami i alkoholem (Dworcowa 6). W tym samym domu mieścił się też zakład fryzjerski, prowadzony przez małżeństwo – Janinę Górną i Mieczysława Mroziewicza. To był pierwszy fryzjer, do którego chodziłam. Lubiłam to miejsce, ale trochę bałam się maszynki do golenia. Pamiętam charakterystyczny fotel dla klienta, z przymocowanym obok i jeżdżącym dookoła siedzeniem dla fryzjera. Pamiętam też, jak o wiszący w pobliżu drzwi kawałek skóry ostrzono brzytwę. Dalej po tej samej stronie ulicy był jeszcze sklep z tkaninami (Dworcowa 8).
Na początku Dworcowej, po lewej stronie, mieściła się siedziba spółdzielni kominiarzy, dalej oddział PTTK i obok budynku kina restauracja Popularna. Nie pamiętam, czy byłam tam kiedyś, z opowieści innych osób wiem, że ze względu na zamontowane tam drzwi wahadłowe, przez które kelner wyrzucał niepożądanych klientów, lokal ten nazywany był obiegowo Wyrzutnią.
W pawilonie naprzeciw kościoła św. Krzyża przez jakiś czas mieścił się Dom Książki, później spożywczy o nazwie Sezam. Dalej, na rogu Franciszkańskiej, stał nie istniejący już pawilon owocowo-warzywny U Lemoniady (od przezwiska właściciela – Januszaka) .
Ten kierunek od połowy lat 70. był szczególnie ważny ze względu na Dom Handlowy, należący do PZGS-u. Byliśmy bardzo dumni, gdy go uruchomiono. W pierwszym okresie na dole mieściły się artykuły żelazno-budowlane, wkrótce jednak sklep w całości został przeznaczony na odzież i obuwie. W stanie wojennym, na kartki, mój brat kupił tam jedyną stojącą parę butów rozmiar 46 i powiedział sprzedawczyni, że teraz może ogłosić upadłość. Spojrzała zdziwiona – takie kategorie przecież wtedy u nas nie funkcjonowały. My współczuliśmy sprzedawcom, którzy przez cały czas stali przy pustych półkach, bo to musiało być strasznie frustrujące. Nie było też wówczas czegoś takiego w sklepach odzieżowych jak podział na sezony i pory roku. Kiedyś w środku lata kupiłam sobie w Domu Handlowym ciepły płaszcz. Oczywiście, byłam bardzo zadowolona, bo czasy były takie, że towaru się nie „kupowało”, a „zdobywało”. Później, już w „nowych czasach” na piętrze były meble, a nawet – krótko – pierwsza w Szamotułach Biedronka.
Dalej, idąc w stronę Dworca, mieliśmy sklep metalowy U Dominiaka przy Urzędzie Miasta i Gminy, za nim z tyłu ogrodniczo-nasienny, a naprzeciw sklepy rzeźnicki i nabiałowy.
Za skrzyżowaniem z Wojska Polskiego mieścił się sklep motoryzacyjny U Koerpla (w przyziemiu Dworcowej 32) i po drugiej stronie ulicy pierwszy szamotulski komis w piwnicy budynku nr 33.
W tej części miasta znajdował się sklep spożywczy Szamotulanka (ul. 3 Maja 3, wtedy Dzierżyńskiego), niemal naprzeciw szamotulskiej mleczarni. Obok był jeszcze mały sklep owocowo- warzywny i monopolowy w nie istniejącym małym domku, na którego miejscu powstał potem sklep Bajbus.
Dalej, na Sportowej, restauracja Ustronie, której zniszczony budynek straszył przez ćwierć wieku od likwidacji. Dla mieszkańców powstającego od połowy lat 70. Osiedla Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (w skrócie nazywanym Os. Przyjaźni), wokół ul. Findera (dziś Kolarska) ważne były tzw. sklep spożywczy W blokach (Sportowa 29) i Mleczny (pawilon, gdzie obecnie znajduje się oddział pocztowy). W tych czasach istniał też już kolejny szamotulski Zieleniak (Sportowa przy mostku) i Warzywniak Wojewódzkiej Spółdzielni Ogrodniczo-Pszczelarskiej na rogu Łąkowej i Pływackiej (dawnej Buczka).
Wspomnieć trzeba by jeszcze powstały chyba na przełomie lat 70. i 80. budynek Spółdzielni Mieszkaniowej przy ul. Łąkowej. Mieścił się tam duży sklep spożywczy PSS „Społem”, druga w miecie apteka (później nadano jej nazw Osiedlowa), punkty usługowe Praktyczna Pani, fryzjer, w tamtych czasach także kawiarnia Kameralna i – już w latach 90. – bar Snap w piwnicy. O sklepie meblowym przy stadionie już wspominałam.
Od połowy lat 70. do połowy 90. w mieście powstawały też ciągi mniejszych sklepików, często nazywane wtedy Butikami: wzdłuż Ratuszowej, pomiędzy Garncarską i Braci Czeskich (na dawnym placu targowym ‒ pamiętam tamte targi), przy Poznańskiej, wzdłuż parkingu za Urzędem Miasta, po obu stronach Sportowej, przy Kolarskiej.
Na przełomie lat 80. i 90. powstało wiele nowych sklepów. Na sklepy zamieniano mieszkania na parterze kamienic, budowano nowe, wolnostojące. Od połowy lat 90. w Szamotułach zaczęły pojawiać się markety. Z czasem okazało się, że tych małych sklepów jest zwyczajnie za dużo, wiele z nich nie wytrzymało konkurencji z miejscowymi dużymi sklepami i z handlem w marketach w Poznaniu. Nie oznacza to jednak, że małe sklepy straciły rację bytu. Jest to przecież nieco inny sposób kupowania i innego typu relacja sprzedający ‒ klient.
Kto nie żył w tamtych czasach, nie może zrozumieć, jak ważne były kiedyś ‒ rozrzucone po całym mieście ‒ kioski Ruchu. Niemal ich już nie ma, a było około dwudziestu: przy skrzyżowaniu Obornickiej ze Spółdzielczą, przy Nowowiejskiego blisko elektrowni, przy Staszica, przy dworcu PKP, przy Kolarskiej, Sportowej, naprzeciw Urzędu Miasta, przy Skargi, przy Ratuszowej, na pl. Sienkiewicza, na al. 1 Maja, Ostrorogskiej. W Szamotułach działały też kioski spożywcze. Najlepiej pamiętam taki przy Poznańskiej (między domem nr 23 a 27), ale tego typu kioski były też przy Dworcowej – obok mostu i w pobliżu Franciszkańskiej, na miejscu dzisiejszej galerii Inbag i przy Jastrowskiej.
Kto nie żył w tamtych czasach, nie zrozumie też, jak ważną osobą był kiedyś kierownik sklepu. Byli kierownicy życzliwi, od których można się było dowiedzieć, kiedy będzie dostawa poszukiwanego towaru. Byli tacy, którzy wykorzystywali swoją uprzywilejowaną, na tamte czasy, pozycję, traktowali klientów z wyższością i większość poszukiwanego towaru sprzedawali osobom wybranym, czyli „spod lady”. W sklepach spożywczych i piekarniczych niektórzy robili tak, że przywieziony z piekarni świeży chleb chowali na zapleczu, a sprzedawali najpierw starszy, o której mówiono wówczas „z nocy” (raczej poprzedniej, nie ostatniej). W ten sposób zawsze w sprzedaży był chleb nieświeży. Tak, nasz handel pełen był wtedy absurdów. Ale powspominać miło…
Agnieszka Krygier-Łączkowska
PS Czekam na uwagi, zwłaszcza starszych szamotulan. Bardzo chętnie tekst uzupełnię o wcześniejsze lata. Kontakt z redakcją: wgt.szamotuly@gmail.com
Piewszą część artykułu (Rynek) można przeczytać pod linkiem http://regionszamotulski.pl/szamotulskie-sklepy-w-prl-u/.