DAWNE SZAMOTUŁY

Trwa remont płyty szamotulskiego Rynku. Zdjęciaz 30.10.2021 r. – Łukasz Wlazik


Jak to z tym brukiem było?

Na prośbę czytelników, obserwujących rewitalizację Rynku w Szamotułach, zamieszczamy kilka informacji o jego nawierzchni.

Na pocztówkach i zdjęciach z początku XX w. widać, że Rynek był wybrukowany. Nie była to jednak jeszcze regularna granitowa kostka, lecz kamień polny, czyli tzw. kocie łby. Z Indagandy, dokumentu sporządzonego dla miast, które po II rozbiorze Polski trafiły pod władzę pruską, wynika, że w 1793 r. taki bruk leżał na wszystkich drogach ówczesnych Szamotuł (dziś to ścisłe centrum z Rynkiem i sąsiednimi ulicami). Remonty tych bruków trzeba było regularnie przeprowadzać, w okresie międzywojennym władze miasta sezonowo zatrudniały do tego typu prac osoby bezrobotne.


Z lewej – wejście na Rynek od strony ul. Wronieckiej – widoczny polny bruk. Z prawej Rynek na początku lat 60. XX w. – od strony zachodniej kostka granitowa, dalej bruk polny.


Większy remont Rynku i sąsiadujących z nim ulic przeprowadzono w latach 1919-25, wszystkie ulice zostały przebrukowane, uzupełniono też chodniki. Szamotulskie chodniki, co widać na najstarszych pocztówkach z przełomu XIX i XX w., były to duże kamienne płyty po bokach z mniejszymi kamieniami polnymi. Do dziś taki chodnik zachował się częściowo na ul. Wronieckiej (po lewej stronie za ul. Kościelną), szkoda, że w innych miejscach zastąpiły go betonowe płytki chodnikowe lub betonowa kostka (tzw. pozbruk).

Granitowa kostka pojawiła się na szamotulskim Rynku w końcu lat 50. XX w. Niektórzy szamotulanie wspominają, jak układali ją szamotulscy brukarze: Marian Foltyn (mąż Janiny), Stanisław Paszke i Wacław Wituchowski. Kostka nie objęła jednak całego Rynku, zaczynała się po północnej stronie przed zegarem, biegła po zachodniej stronie do ul. Dworcowej, na reszcie powierzchni nadal leżał bruk z kamienia polnego. Do 1962 r. na Rynku działał targ: kramy stawały po stronie wschodniej, a wozy konne w okolicach zegara, w tamtym roku przeniesiono go na miejsce po dawnej synagodze. W latach 70. na pozostałej części Rynku – północnej i wschodniej – stary bruk zastąpiono częściowo kostką granitową, a na reszcie położono betonowe sześciokątne bloczki – trylinkę.


Zdjęcia z końca października 2021 – po zdjęciu kostki widać warstwę bruku polnego.


W czasie trwającego od początku października tego roku remontu granitowa kostka stopniowo jest zdejmowana, jednak na Rynek ma powrócić. W niektórych miejscach widać, że kładziono ją na wcześniejszej warstwie bruku z kamienia polnego (popatrzcie na zdjęcia). Nas najbardziej poruszył widok starego bruku polnego przy murze, gdzie rozstrzelano pięciu mieszkańców Otorowa. To właśnie tamten bruk był świadkiem ich egzekucji.


Region

Cmentarz kalwiński w Orzeszkowie koło Kwilcza – to miejsce warto odwiedzić!

Na cmentarzu w Orzeszkowie pochowanych jest kilka osób związanych z powiatem szamotulskim. Przede wszystkim trzeba wymienić Adama i Zygmunta Kurnatowskich (herbu Łodzia) z Pożarowa, spoczęła też tutaj – zmarła w Oporowie – Franciszka Persoy (1800-1886), jak głosi napis: „Cudzoziemka / poświęciła / od 1820 roku / życie swe familii / Jenerałowej / Dąbrowskiej”.

Adam Kurnatowski (1733-1818) został przedstawiony w inskrypcji łacińskiej jako „najlepszy człowiek, obywatel, ojciec, przez wszystkich opłakiwany”. Pełnił funkcję deputowanego trybunału piotrkowskiego, był nie tylko właścicielem wspomnianego już Pożarowa, ale także Chalina, Charcic i samego Orzeszkowa, gdzie pełnił funkcję seniora zboru.



Kontrowersyjną postacią był Zygmunt Aleksander Kurnatowski, syn Adama i Elżbiety Anny z Unrugów (to też kalwińska rodzina), urodzony w Pożarowie w 1778 r. Na kamiennym krzyżu umieszczono tylko jego imię i nazwisko, rok śmierci oraz informację: „Generał wojsk polskich”. Karierę wojskową Zygmunt Kurnatowski rozpoczął w armii pruskiej, podczas powstania wielkopolskiego w 1806 r. wstąpił – do powstającego u boku Napoleona – wojska polskiego (pułku kawalerii „Dzieci Poznańskich”). To właśnie w czasach napoleońskich dosłużył się stopnia generała, otrzymał Virtuti Militari (1808) i Legię Honorową (1809, 1813). Walczył – m.in. – pod Gdańskiem i Frydlandem (1807), Raszynem, Ostrówkiem i Baranowem (1809), odznaczył się w bitwie pod Lipskiem (1813). W czasie kampanii francuskiej w 1814 r. dowodził brygadą kawalerii polskiej, poprowadził wówczas zwycięską szarżę jazdy polskiej pod Saint-Dizier nad Marną. W czasie pożegnania Napoleona z armią otrzymał od niego w prezencie złoty zegarek. W czasach napoleońskich Kurnatowski postrzegany był jako odważny patriota.

Następnie dowodził 1 Pułkiem Strzelców Konnych Gwardii – jednostką Armii powstałego po kongresie wiedeńskim Królestwa Polskiego. W latach przed wybuchem powstania ujawniło się bezwzględne oblicze Zygmunta Kurnatowskiego. Był członkiem Sądu Wojskowego, który m.in. skazał Walerego Łukasińskiego, całkowicie podporządkował się księciu Konstantemu (bratu cara) i został jego zaufanym człowiekiem.        

Był zdecydowanym przeciwnikiem powstania listopadowego. Stanął u boku księcia Konstantego, na stronę rosyjską przeciągnął jeden z polskich pułków, a nawet walczył przeciwko powstańcom w Warszawie, za co – kilka dni później – ledwo uniknął samosądu warszawiaków. Musiał wtedy złożyć przysięgę, że nigdy nie wystąpi przeciwko Polakom. Po upadku powstania na krótko wrócił do armii rosyjskiej, a następnie przeszedł na emeryturę. Pełnił różne funkcje publiczne, zajmował się również działalnością charytatywną. Zygmunt Kurnatowski zmarł w Warszawie w 1858 roku, gdzie na polecenie cara urządzono mu uroczysty pogrzeb. Następnie szczątki przeniesiono na cmentarz w Orzeszkowie.



Pałac w Pożarowie wzniesiono właśnie za czasów Zygmunta Aleksandra Kurnatowskiego, a jego syn Stanisław (1823-1912), obiekt rozbudował. Sam Stanisław w 1889 r. przeszedł na katolicyzm, został ochrzczony w kościele w Biezdrowie i tam spoczął w – zbudowanej w końcu XIX w. – rodzinnej krypcie.

Adam i Zygmunt Aleksander Kurnatowscy spoczęli na cmentarzu w Orzeszkowie w pojedynczych grobach. Znajduje się tam również, odnowiony w 2019 r., nagrobek architektoniczny w formie ażurowej ściany, w którym spoczywa, m.in., Apolinary Kurnatowski z Chalina (1802-1868) – wnuk Adama i bratanek Zygmunta. W przeciwieństwie do stryja Zygmunta w 1830 r. przyłączył się do powstańców i walczył w bitwach o Olszynkę Grochowską, pod Wawrem, Ostrołęką i Nurem. W 1846 r. został aresztowany w związku z udziałem w przygotowaniach do kolejnego powstania i był sądzony w procesie berlińskim, a w 1848 r. walczył w Wiośnie Ludów w Wielkopolsce.



Franciszka Persoy (1800-1886) urodziła się w Szwajcarii. W 1820 r. związała swe losy z rodziną Barbary z Chłapowskich, wdowy po gen. Janie Henryku Dąbrowskim. Była opiekunką jej dzieci: Bogusławy (1814-1901) i Bronisława (1815-1882). Należy domniemywać, że w połowie XIX w., kiedy Bogusława i jej mąż Teodor Mańkowski kupili Rudki koło Ostroroga, osiedliła się tam razem z nimi. Franciszka Persoy zmarła w Oporowie – majątku Mieczysława i Marii z Mańkowskich (córki Bogusławy i Teodora) Kwileckich. Jej nagrobek na cmentarzu w Orzeszkowie czeka na renowację.

Zdjęcia z cmentarza w Orzeszkowie – Paweł Cieliczko i Agnieszka Krygier-Łączkowska


Wspomnienia

Szamotulscy rzemieślnicy z ul. Kościelnej

Kuźnia, magiel, prężenie firan, krawiec, fabryka powozów, stolarnia – świat szamotulskich rzemieślników z ul. Kościelnej 19 i 17 już nie istnieje. Tak opowiada o nim Bogusław Jądrzyk.

„Moja przygoda z podwórkiem, a właściwie z całym życiem tamtejszego świata, które według mnie toczyło się przy Kościelnej 19, zaczęła się już w grudniową noc 1969 roku… A tak naprawdę, to zaczęła się jakieś dwa i pół roku później, kiedy zacząłem jako tako biegać na swoich dość tłustych nóżkach. Na podwórko państwa Janke daleko nie miałem, bo wystarczyło tylko wybiec z naprzeciw położonej bramy, będącej tylnym wyjściem Poznańskiej 11. Wystarczyło tylko wybiec z bramy jednego tajemniczego świata i niemal na wprost, wpaść do zaczarowanej krainy, gdzie Stanisław Janke (głowa rodu), oporządzał konie, zaopatrując je w podkowy i wyrabiał wiele innych nieprawdopodobnych przedmiotów, wykorzystując jedynie rozżarzone węgle, kawał metalu i traktował to młotkiem na kowadle. Pan Stanisław pokrzykiwał często swoim tubalnym głosem na trzech synów: Ryszarda, Michała i Mariana. Każdy z nich miał w ręku złoto, czarodziejskie umiejętności… Lubiłem siadać na grubej rurze stojącej na środku placu, do której przywiązywano konie. Nad nią rosła grusza dająca pyszne owoce. Z tyłkiem na rurze, a oparty o drzewo – patrzyłem, pytałem, dużo gadałem, czasem byłem przeganiany, ale czasem też byłem pomocny….. I wiecie co? To był najpiękniejszy czas w moim dzieciństwie…

Ale to nie wszystko! Na tym samym podwórku znajdował się magiel, prowadzony przez żonę pana Stanisława. Moją rolą w maglu było przekładanie drewnianych wałków pod „lokomotywą”, prostującą przyniesione przez ludzi pościele, ręczniki i inne podobne. Mam wrażenie, że kiedyś bardziej niż dzisiaj dbano o domy.



Rodzina Janke zamieszkiwała parter domu, którego datę budowy (1904 rok) obwieszcza kuta metalowa chorągiew na dachu. Zaś na pierwszym piętrze mieściła się pracownia krawiecka pana Kołacza, którego pamiętam zawsze w szerokich spodniach na szelkach i z centymetrem przewieszonym przez szyję. Ileż on mi spodni połatał… Pani Kołacz, drobna kobiecina w przeciwieństwie do swego męża, „prężyła firany”, czyli robiła coś, o czym dzisiejsze „gospodynie domowe” nie mają pojęcia. Mieli syna Piotra, zawsze skrupulatnego i dokładnego, do dziś jest członkiem klubu twórców „Łyni”.

Ten zaczarowany świat krawca z piętra i kowala z parteru, był moim dziecięcym uniwersytetem, bo nauczył mnie wielu przydatnych umiejętności. Tam pan Strzelecki (rodzina z Janke i Kołaczami) nauczył mnie naprawiać silnik od „Komarka”, dzięki czemu byłem niezależny. U kowala panował ciągły ruch, niezależnie od tego, czy był to dzień targowy, czy nie. Wtedy transport, na przykład węgla, odbywał się wozami konnymi, więc najznamienitsze tuzy tego fachu bywały niemal co drugi dzień na serwisie „końskiego ogumienia”. Panowie Kędziora, Cieciora i inni, i zawsze gdzieś tam pojawiała się kwaterka rozmownej wody.

O kunszcie kowalskim rodziny Janke niech świadczą ich wyroby na szamotulskim zamku, jak metalowe drzwi, kraty. Słowem – wszystko, co z metalu. Nie otrzymali i nie wzięli za to ani jednej złotówki! Krzyż, który upamiętnia datę i miejsce koronacji obrazu Szamotuł Pani, stojący przed cmentarzem, jest ostatnim dziełem nieżyjącego już Michała Janke, przed którym odeszli jego tata i brat Marian (cudowny facet). Pozostał jeszcze i niech długo żyje Ryszard.



Podwórze obok, pod numerem Kościelna 17, stoi jeszcze dom państwa Dornów, mój drugi uniwerek umiejętności. Dawno temu znajdowała się tutaj wytwórnia powozów, coś na wzór pniewskiej powozowni Bogajewiczów. Starsza już wtedy pani Dorna zamieszkiwała parter budynku od lewej strony, a poza nią mieszkały tam jeszcze trzy rodziny. Kto pamięta nazwisko Sałata? Legendarny kierownik szamotulskiego LOK, prawie każdy musiał tam wylądować, jeśli chciał mieć prawo jazdy….

Podwórze numeru 17 również pełne było czarów dla takiego „grubaska”, jakim wtedy byłem. Po prawej stronie placu znajdował się zakład ślusarski, w którym wytwarzano między innymi piece centralnego ogrzewania, a prowadziła go spółka Mrówka-Hanyżak. Na samym dole, bo podwórze opadało ku dołowi, urzędował jeden z dwóch stolarzy przy Kościelnej – pan Szulc. Mężczyzna drobnej dość budowy w porównaniu z innymi rzemieślnikami i jeszcze jedno go wyróżniało. W przeciwieństwie do pozostałych, którzy regularnie się wzajemnie odwiedzali, aby „wymienić się doświadczeniami” przy szklance wódeczki, pan Szulc chyba nigdy podczas takich spotkań nie wziął kropli do ust.

Wszystko to już nieodwracalnie miniona epoka. Epoka człowieka, szacunku i prawdziwego bycia, którą zastąpił dzisiejszy erzac!

Bogusław Jądrzyk

Zdjęcia Andrzej Bednarski



DAWNE SZAMOTUŁY

Szamotuły na dawnej pocztówce

Jak zawsze namawiamy do przyjrzenia się różnym szczegółom starej pocztówki! Oprócz ulic (po niemiecku: Strasse) w dawnych Szamotułach w środku miasta były też uliczki lub ścieżki (Gasse). Nazwa jednej z nich jest widoczna na tej pocztówce: Krumme Gasse, czyli Krzywa. Oprócz niej mieliśmy także uliczki w środku Rynku: Marktgasse (Rynkowa), Mittelgasse (Średnia, choć pewnie właściwiej byłoby: Środkowa), Schulgasse (Szkolna) i Enge Gasse (Wąska). Na pocztówce widoczna jest też nazwa: Klosterstrasse, czyli Klasztorna. Do połowy lat 20. XX w. nazywano tak odcinek dzisiejszej ul. Dworcowej od Rynku do kościoła św. Krzyża.

Prezentowana poniżej pocztówka powstała w okresie po 1905 r., a przed 1919 r. Właśnie w 1905 r. z rąk niemieckich wykupił kamienicę po prawej stronie (dziś Dworcowa 6) Jan Bak, z zawodu krawiec (na wieszaku przed kamienicą wiszą ubrania, a nad furtką wisi szyld zakładu: nożyce krawieckie. Dziś na domu znajduje się skromna tabliczka poświęcona pamięci Tadeusza Baka (1920-1997, syn Jana), zasłużonego regionalisty i miłośnika turystyki. W tym samym domu w 1868 r. przyszedł na świat Max Rabes, znany malarz niemiecki, profesor Berlińskiej Akademii Sztuk Pięknych, którego ojciec przez pewien czas pracował w Szamotułach jako urzędnik.

Po drugiej stronie widoczny jest sklep (po wielkopolsku to „skład”, bo „sklepem” u nas była „piwnica”) W. Metelskiego – artykuły papiernicze i tytoniowe. W 1. połowie lat 20. XX w.  Wacław Metelski kupił dom na rogu Rynku i ul. Poznańskiej i uruchomił w nim „Dom towarowy”. Nie przetrwał on długo, w okresie bezpośrednio przed wojną właścicielem wspomnianej kamienicy był Maksymilian Kroschel, który prowadził tam sklep kolonialny (spożywczy). Nieduży sklepik papierniczy prowadziła wtedy nadal mama Wacława – Anna Metelska z domu Nerger.

Nie istnieje już, zburzony na przełomie lat 80. I 90. XX w. dom po lewej stronie, za ul. Krzywą. Od wielu lat jest tam parking.

Pocztówka ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu.  



Region

Płk Wincenty Skarżyński (Skarzyński)

W Sokolnikach Wielkich przez 21 lat mieszkał kapitan z czasów powstania, hiszpański pułkownik, obdarzony dodatkowo najwyższym arystokratycznym tytułem granda? Jego grób znajduje się na cmentarzu przy kościele w Kaźmierzu.

Wincenty Skarżyński (Skarzyński) herbu Bończa urodził się 22 stycznia 1806 r. w Szczepankowie koło Łomży (woj. podlaskie), jego rodzicami byli Stanisław Skarżyński i Ewa z domu Rembelińska. W 1826 r. ukończył studia na wydziale administracji Uniwersytetu Warszawskiego.


Grób na cmentarzu przy kościele w Kaźmierzu. Pod herbem Bończa odznaczenia wojskowe, które otrzymał Wincenty Skarżyński. Zdjęcie Andrzej Bednarski


Po wybuchu powstania – już w grudniu 1830 r. – włączył się w działania niepodległościowe. Najpierw został członkiem akademickiej gwardii honorowej – paramilitarnej organizacji studentów UW, która zajmowała się – między innymi – ochroną ważnych punktów Warszawy. Następnie wstąpił do 1 Pułku Jazdy Mazurów, z którym walczył aż do końca powstania, od marca 1831 w stopniu kapitana.

Dwukrotnie został ranny: w czasie bitwy pod Białołęką (24.02.1831) i w czasie potyczki pod Trzebuszą (1.05.1831). Prawdopodobnie właśnie za udział w tej ostatniej walce otrzymał Virtuti Militari. W połowie września 1831 r. korpus, w którym służył, przekroczył granicę z Galicją i złożył broń. Ceną udziału w powstaniu była dla Wincentego utrata całego majątku i konieczność emigracji.



We Francji związał się z obozem politycznym księcia Adama Czartoryskiego (Hotelem Lambert). W Paryżu pracował w Banku Polskim Ludwika Jelskiego, działał w Towarzystwie Literackim i założonym przez Józefa Bema Towarzystwie Politechnicznym.

W latach 1836-1844 Wincenty Skarżyński przebywał w Hiszpanii. Jego pobyt tam ściśle wiązał się z koncepcją stworzenia tam zalążka polskiej armii, która później miałaby walczyć o niepodległość ojczyzny. Najpierw jednak zadaniem polskich oddziałów miało być wsparcie hiszpańskich sił rządowych w czasie tzw. pierwszej wojny karlistowskiej.


Portret królowej Izabeli II Hiszpańskiej, 1844 r.


Wojna ta rozpoczęła się po śmierci króla Ferdynanda VII, który – nie mając męskiego potomka – wyznaczył na swoją następczynię córkę Izabelę (początkowo jako nieletnia była ona zastępowana przez matkę). Po wybuchu powstania na pomoc siłom wiernym Izabeli pospieszyli ochotnicy z Anglii oraz francuska Legia Cudzoziemska, w składzie której znajdowali się Polacy – weterani powstania listopadowego.

Polscy legioniści walczyli już od września 1834 r. Wincenty Skarżyński dołączył do nich w kwietniu 1836 r., kiedy wstąpił do formowanego wówczas odrębnego Pułku Ułanów Polskich. W 2 połowie 1837 r. wraz z innymi polskimi oficerami odłączył się od Legii i wstąpił do nowego pułku kawalerii – Pułku Guido, a potem znalazł się w Pułku Lusitania. Do końca wojny (w 1840 r.) Skarżyński brał udział w wielu bitwach i mniejszych potyczkach.

Na służbie hiszpańskiej pozostał jeszcze do 1844 r., między innymi ochraniając królową Izabelę (według jednej z koncepcji tytuł granda otrzymał za uratowanie królowej w sytuacji zagrożenia jej życia).


Krzyż z Sokolnik Wielkich. Zdjęcie Andrzej Bednarski


W połowie lat 40. XIX w. Wincenty Skarżyński poślubił Antoninę z domu Weltz, wdowę po wuju Rajmundzie Rembelińskim. Miał się w niej kochać od czasów młodości. W 1846 r. Skarżyńscy kupili majątek w Sokolnikach Wielkich koło Kaźmierza. Do dziś przetrwał w Sokolnikach Wielkich krzyż ufundowany przez Skarżyńskich jako wotum za powrót do ojczyzny. Jest to wykonana z piaskowca neogotycka rzeźba, w jej górnej części o kształcie równoramiennym (krzyż grecki) umieszczono wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem, wzorowany na obrazie Rafaela Santi.

W latach pobytu w Sokolnikach Wincenty Skarżyński nie tylko zajmował się pracami gospodarczymi w majątku, lecz także angażował się w prace polskich organizacji działających w Poznaniu. Był członkiem Banku Rolniczo-Przemysłowego, Towarzystwa Pomocy Naukowej, rady parafii św. Marcina i organizacji charytatywnych. Uczestniczył w posiedzeniach Poznańskiego Towarzystwa Przyjaciół Nauk. W 1867 r. sprzedał majątek w Sokolnikach Wielkich Janowi Mierzyńskiemu – tak jak i on dawnemu powstańcowi listopadowemu, właścicielowi Lipnicy. Sprzedaż ta najprawdopodobniej była związana z chorobą żony. Antonina Skarżyńska zmarła rok później i pochowana została w Kaźmierzu. Wincenty często jeździł z Poznania na jej grób. W czasie jednej z tych podróży – w ósmą rocznicę śmierci żony – poważnie się przeziębił. Rozwinęła się z tego choroba, w wyniku której zmarł 29 września 1876 r., niespełna 45 lat od wybuchu powstania listopadowego.

Tekst na podstawie artykułu Jerzego Ramotowskiego, „Studia Łomżyńskie” tom 23, Łomża 2012.


DAWNE SZAMOTUŁY

Anegdoty z życia dawnej szamotulskiej elity

(proboszcz i lekarze)

Lubicie Państwo anegdoty? Mamy dziś trzy opowieści dotyczące lat 50. XX w. i początku lat 60. Ich bohaterami są ks. Franciszek Forecki (proboszcz w latach 1946-1967) i Michał Sitowski (lekarz pracujący w Szamotułach od 1945 r.). Spisał je ostatnio syn doktora Sitowskiego, również Michał.

*

Kazania księdza Foreckiego były na pewno mądre, ale podobno przydługawe i dla przeciętnego słuchacza nieco nudne. Znam to z relacji, bo wtedy dla mnie wszystkie kazania były za mądre. Mój ojciec, który oczywiście leczył proboszcza, chwalił się, że ze względów zdrowotnych zabronił mu na rok głoszenia kazań. Ojciec lubił podbarwiać anegdoty i twierdził, że ludzie przychodzili mu dziękować.

*

Młody lekarz stażysta doktor X. usłyszał pewnego dnia od swoich starszych kolegów i mentorów – doktora Y. i mojego Ojca:

– Chcesz iść na plebanię do księdza?

– Pewnie, a co?

– Noga go podobno boli.

Poszli we trzech. Konsylium szybko orzekło, że proboszczowi nic nie jest. Uradowany pacjent wyjął z szafy wino „Jeruzalem”. Efekt był taki, że doktor Y. – wychodząc – spadł ze schodów i sam uszkodził nogę.

Na drugi dzień nie przyszedł do pracy, więc X. odwiedził go w domu. Zastał panią doktorową troskliwie robiącą mężowi okłady na bolącą nogę.

– No widzisz, poślizgnął się na sali operacyjnej!

X., nie dostrzegając rozpaczliwych znaków, jakie dawał mu doktor Y. zza pleców żony, wypalił:

– Na jakiej sali?! Przecież spadł ze schodów na plebanii, jak byliśmy wczoraj i piliśmy wino Jeru…

Troskliwa opieka zakończyła się gwałtownie.

Ojciec mój raczej na msze nie chodził. W uproszczeniu twierdził, że Boga widzi w przyrodzie, w człowieku i nie musi przestrzegać przykazań kościelnych, które wymyślili ludzie. Któregoś roku, po długich namowach, Matka wyciągnęła go do kościoła w Niedzielę Palmową. Mama siadywała w takiej ławce blisko ołtarza, do której najwygodniej było dojść przez zakrystię. W drzwiach zakrystii spotkali księdza proboszcza.

– Dzisiaj przyszliście do kościoła?! Jest czytanie Męki Pańskiej. Dwadzieścia minut stania!!!

Ojciec odwrócił się na pięcie i pod ramię z księdzem poszli na plebanię na kawę.

A Mama?… Mama weszła do kościoła.