Wspomnienia Bogdana Dehmela

Nazwisko Dehmel jest – oczywiście – niemieckie, tak z pisowni, jak i z wymowy z racji wydłużającego niemieckiego „h”. Takie nazwisko nosił również jeden z niemieckich pisarzy imieniem Richard, żyjący na przełomie XIX i XX w. To nazwisko było jakby cieniutką błonką na korzeniach mego rodu, bo ich rdzeń, a także wyrosłe z nich drzewo, pozostaje do głębi polskie.

Antoni Dehmel, mój ojciec, urodził się 4 czerwca 1877 r. w Poznaniu. Moim dziadkiem, a ojcem Antoniego, był Adam, urodzony w 1845 r. w Świątnikach niedaleko Rogalina, a zmarły w kwietniu 1880 r., z zawodu budowniczy. Jego żoną była Rozalia z domu Cypricka, urodzona w 1854 r. Poznaniu, a zmarła w 1879 r. Z tej rodziny pozostał tylko mój ojciec, gdyż młodszy jego brat urodził się w lipcu 1879 r. i zmarł miesiąc później. Mego ojca, wówczas dwuletniego sierotę, przyjęli do swego domu Wojciech i Michalina Kostrzewscy, mieszkający nieopodal pl. Kolegiackiego przy ul. Za Bramką. Ojciec ukończył Gimnazjum Realne Bergera przy ul. Strzeleckiej, przechodząc od oktawy do primy [numeracja klas ośmioklasowego gimnazjum: najniższa klasa ósma (oktawa), najwyższa – pierwsza (prima)].


Dawne Gimnazjum Realne Bergera w Poznaniu, ul. Strzelecka. ok. 1910 r. Była to pierwsza poznańska szkoła tego typu, stworzona przez niemieckiego przemysłowca i kupca Gotthilfa Bergera, który przekazał miastu 50 tysięcy talarów na budowę szkoły, zastrzegając, że mają do niej chodzić zarówno niemieccy, jak i polscy uczniowie. W szkołach realnych kładziono nacisk na przedmioty przydatne w późniejszej pracy w kupiectwie i przemyśle. Źródło zdjęcia: Fotopolska


Z początkiem lat 1900 razem z przybranymi rodzicami przeniósł się do Koźmina Wielkopolskiego i rozpoczął pracę w handlu. Wkrótce, bo już w 1905 r., został członkiem kierownictwa miejscowego „Rolnika” – polskiej spółdzielni rolniczo-handlowej. Niebawem umarł ojczym, a żona i pasierb pozostali w kupionym po przybyciu do Koźmina dworku o łamanym polskim dachu i kolumnach przy podjeździe. Była to, pochodząca z czasów króla Stanisława Leszczyńskiego, tzw. rezydencja kawaleryjska, położona niedaleko koźmińskiego zamku – dziedzictwa Górków i Przyjemskich.

W 1907 r. Antoni ożenił się z Weroniką Szczepecką, córką kupca kolonialnego Józefa i Marianny z domu Kręgielskiej. Młodzi poznali się w chórze parafialnym, którego próby odbywały się w Bibliotece Czytelni Ludowych. Proboszczem koźmińskiej fary był wówczas prałat ks. Stanisław Łukomski, późniejszy biskup łomżyński. Antoni znajdował też czas i chęć na pracę w Towarzystwie Gimnastycznym „Sokół”, był w nim członkiem okręgu ostrowskiego. Pamiętam, że w tzw. odświętnym pokoju za narzutą nad leżanką przechowywano sztandar „Sokoła”. Ze ślubu zachowały się oryginalne telegramy gratulacyjne pełne polskiej treści – niemało nabiedził się „Postbeamter”, aby polskie słowa pisać z niemiecka.


Antoni Dehmel na fotografiach z 1902 r. i 1912 r.


W 1909 r. urodził się pierwszy syn, któremu nadano imię „Jarogniew”. Miało to głęboki sens. Było wybiegiem niepozwalającym na napisanie w dokumencie urodzenia imienia w niemieckim tłumaczeniu. Chodziło o zachowanie polskiego czy słowiańskiego brzmienia, co przy niemieckim nazwisku nie było w polskim środowisku bez znaczenia. Stąd moje imię brzmi „Bogdan”, a dla zachowania tradycji moja córka to „Ludomira” [ur. 1946], a syn „Jaromir” [ur. 1948]. W czasie okupacji niemało nasłuchałem się uwag, skąd przy niemieckim nazwisku takie imię.

A i nazwisko stwarzało kłopoty. Przy wystawianiu po wojnie dowodu osobistego też chciano zmienić jego pisownię i odrzucić nieme „h” lub zmienić je na „j”, czy wreszcie całkowicie pominąć. Nie godziłem się na to, bo z takim nazwiskiem moi rodzice zawsze byli Polakami. Z takim nazwiskiem w 1910 r. mój ojciec wraz ze szwagrem Antonim przez zieloną granicę koło Mysłowic, gdzie zbiegały się granice trzech zaborów w tzw. „Dreikaiserecke”, przedarli się do Krakowa na uroczystości odsłonięcia pomnika Grunwaldzkiego. Z takim nazwiskiem mój brat Jarogniew we wrześniu 1939 r. zginął bez śladu pod Lwowem jako porucznik wojsk łączności.


Przed nieistniejącym domem w Koźminie. Weronika Dehmel z mamą Marianną Szczepecką i dziećmi, ok. 1921 r.


Urodziłem się w 1911 r., w 1914 r. przyszła na świat siostra Zofia. W 1917 r. zostałem uczniem szkoły powszechnej w Koźminie – Katolische Schule zu Koschmin. Nauczycielką pierwszej klasy była Freulein Knop, a kierownikiem szkoły Schulinspektor Koralewski, który znalazł się w Koźminie po słynnym strajku dzieci wrzesińskich. Nieraz z kolegami dostawaliśmy w łapy za polską mowę.

Przyszedł czas pierwszej wojny światowej. Bracia mojej matki – Szczepeccy, jak „Bartki Zwycięzcy”, poszli z woli Wilhelma II na front. Antek zdobył postrzał w łopatkę, Wiktor został zasypany przy wybuchu granatu, ale go odgrzebano i obaj poszli na tyły. Władek z przestrzeloną szczęką znalazł się we francuskiej niewoli i w 1920 r. – po pobycie w obozie w Le Puy-en-Velay – wrócił do domu.

Gdy nie wiodło się boszom pod Verdun, nad Sommą czy Marną, w 1916 r. powołano także mojego ojca do tzw. Landsturmu, a ponieważ chorował, zwolniono go po pobycie w szpitalu. Otrzymał jednak jeden warunek: nie ma powrotu do Koźmina!


Legitymacja posła na Sejm Dzielnicowy, grudzień 1918 r.


I tak zaczęła się wędrówka naszej rodziny. Najpierw – w 1918 r. – był Krzywiń w powiecie kościańskim i nadal praca w tamtejszym „Rolniku”, no i oczywiście polskie kontakty. Stąd udział ojca w delegacji powiatowej na Sejm Dzielnicowy w Poznaniu. Ze względu na konieczność nauki synów w styczniu 1919 r. rozpoczął pracę w „Rolniku” w Środzie, a w sierpniu tego samego roku przeniósł się do Poznania.

Najpierw przez ponad rok był zatrudniony w Banku Zbożowym SA, gdzie kierował handlem i księgowością. W październiku 1920 r. przeszedł do Poznańskiego Związku Ziemian SA. Sprawował tam kolejno funkcje szefa księgowości, prokurenta i wicedyrektora. Jego specjalnością stały się prace bilansowe.

Po redukcji i krótkim okresie bezrobocia wrócił do pracy w spółdzielczości i do końca 1929 r. pracował jako rewizor ksiąg handlowych w Związku Spółdzielni Zarobkowych i Gospodarczych – w tzw. Patronacie. Z polecenia tego Związku od stycznia 1930 r. objął stanowisko członka zarządu Rolnika. Jego zadaniem było uporządkowanie stanu finansowego i organizacyjnego tej spółdzielni. Na tym stanowisku pracował do kwietnia 1933 r., kiedy to nastąpiła likwidacja przedsiębiorstwa. W ówczesnym ogólnym kryzysie Patronat nie znalazł dla niego innego miejsca pracy.


Antoni Dehmel z innymi członkami „Sokoła”, ok. 1918 r.


W tej sytuacji przeniósł się do Kórnika, gdzie objął stanowisko głównego księgowego w Zakładach Fundacji Kórnickiej, stworzonej przez ofiarność hr. Zamoyskiego. W styczniu 1935 r. warunki pracy znowu uległy pogorszeniu. I tu znowu zabrakło miejsca dla poznaniaków. Przyszli inni, między innymi brat ówczesnego prezydenta Ignacego Mościckiego.

Na szczęście przypomniał sobie o nim Patronat i skierował go na podupadłą placówkę, jaką był wówczas Bank Ludowy w Szamotułach. Pracował tam od marca 1935 r. do wybuchu wojny, najpierw jako lustrator, a potem dyrektor.

W czasie okupacji ojciec, usunięty z banku, pracował jako biuralista w niemieckiej spółdzielni rolniczej Ein- Und Verkausverain in Samter. Te lata to także pogorszenie się stanu jego zdrowia, na co wpływ wywarła konfiskata mieszkania z umeblowaniem i ciągłe zmiany lokum na coraz to gorsze. Zmarł w sierpniu 1945 r. i spoczął na cmentarzu w Szamotułach.


Rodzeństwo Dehmelów w latach gimnazjalnych


Nasz ojciec zrobił dla nas bardzo wiele: dał nam wykształcenie, nauczył pracy nie tylko dla siebie, uczył nas kochać swoją Ojczyznę. Bardzo ważne stało się dla niego harcerstwo, z którym zetknął się w roku 1922, kiedy to mój brat Jarogniew wstąpił do 16 Poznańskiej Drużyny Harcerzy im. gen. Józefa Bema. Z inicjatywy mojego ojca w roku 1926 zawiązało się Koło Przyjaciół Harcerzy przy 16-tce. Do pracy w Kole przyciągnął wielu spośród rodziców harcerzy: Gąsiorowskich, Milewskich, Elbanowskich, Szanców i wielu innych. Rozwinęło ono szeroką działalność, szczególnie w zakresie pomocy materialnej na rzecz organizowania akcji letnich.

Ideologia harcerska pociągnęła go tak dalece, że poddał się kolejno próbom harcerskim, aż do uzyskania stopnia harcerza Rzeczpospolitej. Jako inicjator tzw. zastępu Mamutów brał udział w obozach, uzyskał też wiele sprawności. Był zapalonym amatorem fotografem, wykonał bardzo dużo zdjęć z naszych obozów. Swój okres czynnej pracy harcerskiej zakończył w 1933 r. na skutek wyjazdu z Poznania, ale zawsze pozostał wielkim sympatykiem tej organizacji.

Z nim poznawaliśmy nasz kraj. Pieszo z Torunia do Kartuz, po drodze nadwiślańskie stare polskie grody, potem Gdynia budowana przez inż. Eugeniusza Kwiatkowskiego. Widzieliśmy pierwszy pełnomorski statek SS Kentucky, który w sierpniu 1923 r. zawinął do tego pierwszego w pełni naszego portu morskiego. Dalej była wędrówka z Kępna do Żywca, było i Wilno, i hen daleko nad Dniestr za Lwów. Różne jednak były moje odczucia co do polskości wschodnich rubieży międzywojennej Polski. I te, których doznałem na Pokuciu, i te, które odniosłem, gdy w 1938 r. za pracą znalazłem się w Brześciu nad Bugiem.


Antoni Dehmel z żoną Weroniką i córką Zofią w czasie okupacji w Szamotułach, 1943 r.


Rozalia z Cypryckich i Adam Dehmelowie – rodzice Antoniego, przed 1879 r.

Weronika Dehmel z domu Szczepecka (1885-1961)

Antoni Dehmel z braćmi żony: Antonim i Władysławem Szczepeckimi, ok. 1912 r.

Antoni Dehmel w mundurze Landsturmu, 1915 r.

Bogdan i Jarogniew Dehmelowie, ok. 1915 r.

Szkoła w Koźminie, na zdjęciu Jarogniew lub Bogdan

W Koźminie. Marianna Szczepecka (w środku zdjecia) z córkami Martą i Weroniką Dehmel oraz dziećmi Weroniki: Bogdanem, Zofią i Jarogniewem, ok. 1916 r.

Książeczka harcerska Antoniego Dehmela, lata 20. XX w.

Antoni Dehmel jako harcerz, 1929 r.

Bogdan, Zofia i Jarogniew Dehmelowie w czasie wypraw turystycznych po Polsce, 1923 r.

Gdynia, 1923 r.

Weronika Dehmel z dziećmi, 2. połowa lat 20. XX w.

Antoni Dehmel w czasie wędrówki w górach, połowa lat 20. XX w.

Weronika i Antoni Dehmelowie z córką Zofią, Szamotuły 1936 r.

Po ukończeniu gimnazjum humanistycznego im. I.J. Paderewskiego w latach 1933-34 odbyłem obowiązkową służbę wojskową w 57 Pułku Piechoty i 58 Pułku Piechoty – w podchorążówce i w pułku. Po przejściu do cywila zacząłem studiować chemię na Uniwersytecie Poznańskim, dojeżdżając do Poznania z Szamotuł. Studia przerwałem w związku z dużymi wydatkami rodziców związanymi z nauką starszego brata na Politechnice Gdańskiej.

Trochę pracowałem, za przyczyną Zygmunta Langa – kolegi z drużyny harcerskiej, w Komendzie Chorągwi, w Wydziale Obozów i Turystyki. Potem zaproponowano mi wyjazd do Brześcia nad Bugiem, gdzie major Józef Ratajczak, też harcerz, potrzebował ludzi do pracy w tamtejszej Komendzie Chorągwi, oferując zarazem posadę w Wojewódzkim Biurze Funduszu Pracy. Zdecydowałem się przyjąć tę propozycję także dlatego, żeby zejść z garnuszka rodziny. Pojechałem tam w maju 1938 r., posadę objąłem, a w Komendzie trafiłem na takie wzajemne rozrabianie, że po pół roku pożegnałem to bractwo.

Pracę miałem dobrą – jako inspektor zatrudnienia bezrobotnych na robotach wojskowych w Małaszewicach i poligonie brzeskim, finansowanych częściowo przez Wojskowe Biuro Funduszu Pracy. Na początku 1938 r. otrzymałem nominację na podporucznika rezerwy, a pod koniec tego samego roku odbyłem ćwiczenia oficerskie podczas niefortunnej wyprawy na Zaolzie.  


Bogdan Dehmel (pierwszy z prawej) w czasie ćwiczeń wojskowych, 1936 r.


W styczniu 1939 r. ze względu na zmianę miejsca zamieszkania z Poznania na Brześć nad Bugiem odebrano mi kartę mobilizacyjną w celu zamiany przydziału służbowego z 58 Pułku Piechoty na 82 Pułk Piechoty w Brześciu nad Bugiem. Zmiana ta jednak z nieznanych mi przyczyn nie doszła do skutku przed wrześniem 1939 r., a moje zgłoszenie się do Rejonowej Komendy Uzupełnień w Brześciu spełzło na niczym, bowiem w dniu 2 września 1939 r. RKU się ewakuowało i nikt nie interesował się takimi jak ja „luzakami”.

W sierpniu 1939 r., w porze narastających zagrożeń, ożeniłem się z Poznanianką – Jadwigą z domu Szczepańską. Moja żona była córką Bolesława, mistrza kowalskiego pracującego w warsztatach kolejowych w Poznaniu, członka POW i powstańca wielkopolskiego, oraz Moniki z domu Grzesik – Ślązaczki. Przyszła na świat w Berlinie, gdzie przez jakiś czas pracował jej ojciec.


Bogdan Dehmel z Jadwigą Szczepańską, późniejszą żoną


W Brześciu zjawili się Rosjanie. Mój sąsiad, pracownik elektrowni, pociągnął mnie tam do pracy, oczywiście w charakterze robotnika. Zacząłem od układania kabli, a z czasem wyszedłem i na słupy, by zakładać przewody. Awansowałem dalej na montera licznikowego, a wreszcie na inkasenta. Nauczyłem się mówić i pisać po rosyjsku. Życie było niełatwe, wyprzedałem prawie całe wyposażenie domu. W 1941 r. liczyłem się z tym, że możemy być wywiezieni na Wschód.

Na szczęście nowy konflikt [atak Niemiec na ZSRR] zażegnał to zagrożenie i zaczął się nowy czas. Pozostałem w elektrowni, a znajomość niemieckiego awansowała mnie na kierownika kancelarii i tłumacza. Było już trochę lepiej, bo i żona, też znająca język, podjęła pracę tłumaczki.

W maju 1944 r. przedostałem się do Generalnego Gubernatorstwa. Obawiałem się, że zostanę oskarżony o sabotaż w związku z uszkodzeniem zasilania energetycznego szpitala wojskowego, choć w rzeczywistości doszło do niego podczas ćwiczeń strzeleckich niemieckich oddziałów. Zamieszkałem u wujostwa w Częstochowie, wysiedlonych tam tylko z podręcznymi zawiniątkami. Wcześniej schroniła się u nich – jako pomoc domowa – moja siostra Zofia, która chciała uniknąć wywiezienia do Rzeszy. W Częstochowie pracowałem również w tamtejszej elektrowni. Okres pracy w Brześciu to czas ciągłego przeszkadzania okupantowi przez „prywatne” włączanie do sieci wielu domów mieszkalnych rozmyślnie wyłączonych, by zapewnić dostateczną ilość energii placówkom niemieckim. W Częstochowie zajmowałem się rozdziałem artykułów żywnościowych i przemysłowych na tzw. „Bezugscheiny” oraz wystawiałem zaświadczenia o zatrudnieniu, chroniące przed wywozem do Rzeszy, nie zawsze osobom zatrudnionym w elektrowni.


Bogdan Dehmel przy planach bazy Gminnej Spółdzielni w Szamotułach, początek lat 70.


W połowie marca 1945 r. wróciłem z żoną do Szamotuł, by zacząć niemal nowe życie. Pracę podjąłem w starostwie, a po pół roku, wzorem ojca, zatrudniłem się w „Rolniku” w Szamotułach, wchłoniętym w 1948 r. przez spółdzielczość „Samopomocy Chłopskiej”. Zaczynałem jako praktykant, a skończyłem w roku 1976 jako prezes zarządu Gminnej Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” w Szamotułach i po siedemnastoletnim pełnieniu tej funkcji.

Prawie cały czas mojej pracy w Gminnej Spółdzielni poświęciłem na budowę bazy magazynowej i handlowej, przebrnąwszy jakoś szczęśliwie przez wszystkie ekonomiczne, polityczne i społeczne pomysły minionej ery, a także wszystkie reorganizacje.

Bogdan Dehmel


Szamotuły, kamienica, w której mieszkała rodzina Dehmelów (Rynek 7). W czasie procesji Bożego Ciała, krótko przed II wojną światową.

Książeczka wojskowa Jarogniewa Dehmela, nieznana ręka wpisała do niej „poległ pro patria [za ojczyznę], Lwów 13 września 1939 r. Okoliczności śmierci i miejsce pochówku nie są znane. Książeczkę ktoś w czasie okupacji przysłał do rodziny Dehmelów w Szamotułach.

Jubileusz 100-lecia Banków Spółdzielczych, za stołem prezydialnym Bogdan Dehmel, obok Marian Dobkowicz. szamotuły, 1966 r.

Wyjazd pracowników Banku Spółdzielczego nad morze

Szamotuły, na górce koło cmentarza z modelem szybowca, ok. 1959 r. Od lewej: Antoni Żuromski, Andrzej J. Nowak, Jaromir Dehmel

Przed wyprawą motocyklową, 1965 r. Przy skuterze „Osa” stoi Jaromir Dehmel, za kultowym motocyklem tamtych czasów SHL 175 stoją Krzysztof Szut, Andrzej J. Nowak i Stanisław Żuromski.

Zdjęcia udostępnili Ludomira Kieliba, Jaromir Dehmel i Andrzej J. Nowak

***

Bogdan Dehmel zmarł w 1990 r. Praca w Gminnej Spółdzielni była, jak wspominają jego dzieci, ważną częścią jego życia. Spółdzielnia miała wiele sklepów w okolicznych wsiach, w samych Szamotułach w 1972 r. dysponowała dwoma magazynami zbożowymi, masarnią, piekarnią, 6 punktami skupu i 7 sklepami. Bogdan Dehmel był dumny ze stworzonej za czasów jego prezesury bazy przy ul. Rzecznej. Na emeryturze pracował jeszcze na pół etatu jako doradca prezesa GS, przez wiele lat był członkiem Rady Nadzorczej Banku Spółdzielczego.

Z czasów młodości pozostała mu miłość do wycieczek, bardzo też lubił opowiadać o dawnych wędrówkach po kraju. Dzieci Bogdana Dehmela konsekwentnie do dziś mówią o ojcu „Bohun” – to jego pseudonim z czasów harcerstwa. Dużo czytał, zbierał znaczki i był członkiem Polskiego Związku Filatelistycznego. Działał również w Klubie Motorowym i uczestniczył w organizowanych na stadionie próbach sprawnościowych. Miał przedwojenny polski motocykl SHL, który – jak wspomina Andrzej J. Nowak, szkolny kolega Jaromira i sąsiad z kamienicy Rynek 6, nieustannie rozkręcał „na czynniki pierwsze” i regulował przed garażem na podwórzu banku. Podobny los spotykał potem nowiutki skuter marki „Osa”, który zastąpił starą SHL-kę. 

Największą jego pasją było modelarstwo. Zaczął od kartonowych modeli wycinanych z popularnego wówczas miesięcznika „Mały Modelarz”. Mebelki dla lalek, które wykonał dla córki Ludomiry, rodzina przekazała do muzeum. Syn Jaromir przejął po ojcu zamiłowanie do modelarstwa i przechowuje zrobiony przez „Bohuna” wiatrak, ciężarówkę do ciągnięcia na sznurku oraz kolejkę. Na emeryturze Bogdan Dehmel zainteresował się genealogią.

Żona Bogdana Jadwiga przed wojną pracowała w Banku Kwilecki-Potocki, w czasach szamotulskich przez jakiś czas była zatrudniona w olejarni. Lubiła haft i szydełkowanie. Zmarła 7 lat przed mężem – w 1983 r.

Bogdan i Jadwiga Dehmelowie, a także Antoni i Weronika spoczywają na cmentarzu w Szamotułach.