Dzieje obrazu Matki Bożej Szamotulskiej. Część 1.

Obraz z kościoła w Szamotułach, czyli … Czarna Madonna

Zapewne większość mieszkańców Szamotuł i okolic słyszała o tym, w jaki sposób obraz określany jako „Matka Boża Pocieszenia” lub „Szamotuł Pani” trafił do szamotulskiej bazyliki kolegiackiej. Warto sobie uświadomić, że powtarzana opowieść opiera się na źródłach historycznych, spisanych w czasie, gdy główni jej bohaterowie jeszcze żyli. Można ją też uzupełnić wieloma interesującymi szczegółami.

Z Rosji do Szamotuł

Po raz pierwszy historię obrazu w 1666 roku spisał Walenty Jan Wiroboski, urodzony w Szamotułach, wywodzący się z rodziny mieszczańskiej, wykształcony na Akademii Krakowskiej. Wizerunkiem Matki Bożej z Dzieciątkiem Wiroboski był zainteresowany nie tylko jako późniejszy szamotulski kapłan, kanonik kolegiaty szamotulskiej i dziekan tutejszej kapituły. Obraz interesował go także z przyczyn osobistych, sam miał bowiem zostać uzdrowiony dzięki wstawiennictwu Matki Boskiej Szamotulskiej. Sprawa wydarzeń uznanych za cudowne, które doprowadziły do wydania zgody na publiczny kult wizerunku, przedstawiona zostanie w kolejnym tekście, głównym tematem tego artykułu jest sam obraz i jego pochodzenie.

Tekst Walentego Jana Wiroboskiego umieszczony był w pisanej ręcznie księdze, w większości zawierającej kazania. Była ona przechowywana w archiwum parafialnym, zaginęła prawdopodobnie w czasie wojny, ale zachowały się odpisy z okresu międzywojennego. Przytoczymy go w uwspółcześnionej pisowni.

Descriptio miraculosae imaginis B.M.V. in Arce Szamotuliensi I-mum, Anno Domini 1666 [Opisanie cudownego obrazu Najświętszej Maryi Panny na zamku szamotulskim po raz pierwszy. W roku Pańskim 1666]

Ten obraz wyszedł z Moskwy, który miał jeden Moskwicin przy sobie. Ten wzięty w niewolę (kniaź, to jest u nich wojewoda (u Moskwy) ) od Polaków i w Warszawie zostawał z żoną w więzieniu pod wartą. Pan Aleksander Wolf, starosta feliński,  obornicki i praszecki itd., często nawiedzał go i o obraz Najświętszej Panny upraszał go, aby mu darował, czego on to Moskwicin nie chciał na uproszenie uczynić. Już mu obiecał wyjednać u króla Jana wolny paszport, wolne przejście do Moskwy. Rzekł mu ten Moskwicin: Wolę nie wiedzieć co stracić, aniżeli ten obraz, bo, gdy mam do niego nabożeństwo swoje, wielką w smutkach pociechę czuję, i tym się najbardziej w więzieniu cieszę i mam nadzieję, że mię P. Bóg pocieszy, że prędko stąd wynijdę i w zdrowiu dobrym do swoich powrócę się nazad do Moskwy. Interea [tymczasem] od frasunku on to kniaź Moskwicin zachorzał i umarł w Warszawie. Żona miała przy sobie jego ten obraz. Jegomość pan Aleksander Wolff pilnie około tego chodził, ażeby onego obrazu dostał. Darowała go jemuż żona post multas preces [po wielu prośbach], żeby tylko wolna była i do swoich powróciła się szczęśliwie. Omnibus modis curavit id fieri [starał się o to wszelkimi sposobami]. U króla Jegomości wymógł to pan starosta feliński, że ją odprowadzono na granicę moskiewską. Ten obraz przywiózł z sobą pan Wolff do Szamotuł.


Z lewej obraz Matki Bożej Pocieszenia z szamotulskiej bazyliki kolegiackiej (zdjęcie Jarosław Kałużyński). Z prawej rycina z książki Wielkimi wsławiona cudami w obrazie sławnej kollegiaty szamotulskiej… (1687 r.). Zachowano na niej układ postaci, w stosunku do oryginału obrazu zostały zmienione proporcje i rysy twarzy postaci.


Opisane wydarzenia miały miejsce za czasów króla Jana II Kazimierza z dynastii Wazów. Jego panowanie przypadło na lata od 1648 (od śmierci jego brata Władysława IV) do 1668, w którym to roku król, zmęczony ciągłymi wojnami i  znajdujący się w złym stanie psychicznym, podjął decyzję o abdykacji. W okresie swego panowania był zmuszony do zmagań z trzema różnymi przeciwnikami. W latach 1648-49 i 1651-54 trwała wojna domowa na południowym-wschodzie Rzeczypospolitej, nazywana powstaniem Chmielnickiego. W 1654 roku powstanie to wsparła Rosja, która przeprowadziła inwazję na tereny wschodniej Rzeczypospolitej, co stanowiło to początek wojny polsko-rosyjskiej, trwającej długo, bo prawie 14 lat (1654-1667). W tym samym czasie rozgrywała się też wojna polsko-szwedzka, czyli „potop szwedzki” (1655-1660), który z kolei w znacznym stopniu zniszczył środkową część Rzeczypospolitej, a króla zmusił nawet do opuszczenia na pewien czas granic Rzeczypospolitej.

Wspomniane przez Jana Wiroboskiego wydarzenia najprawdopodobniej wiązały się z fazą wojny polsko-rosyjskiej, która nastąpiła od połowy 1660 roku, kiedy to polskie wojska zaczęły odzyskiwać stracone na skutek inwazji tereny. Bardzo możliwe, że niewymieniany z nazwiska wojewoda rosyjski właśnie wtedy dostał się do niewoli i znalazł się w warszawskim więzieniu. Nie wiadomo, dlaczego tak bardzo Aleksander Wolff zainteresował się obrazem należącym do wojewody. Nie był to obraz wówczas cenny ze względu na swój wiek, gdyż historycy sztuki określają jego powstanie na 1. połowę XVII w. Nie wiadomo, czy Wolff wiedział, że ten typ obrazów jest w Rosji szczególnie otaczany kultem. Do podejmowania – jak wynika z opisu – długotrwałych prób pozyskania obrazu mógł skłonić go sam opór wojewody, jego kult wizerunku. Sam Wolff przed specjalną komisją, powołaną w maju 1665 roku przez biskupa poznańskiego Stefana Wierzbowskiego zeznał, że ponad rok (prawdopodobnie: od przywiezienia do Szamotuł) obraz leżał zawinięty w tkaninę w kącie kaplicy na zamku w Szamotułach, a on sam zajrzał do niego dopiero w momencie sporządzania rejestru majątku przed planowaną podróżą. Z jednej strony mamy więc długotrwałe starania o obraz, z drugiej – brak zainteresowania nim po przewiezieniu do Szamotuł. W opisie Jana Wiroboskiego i zeznaniu Wolffa można by doszukiwać się pewnej sprzeczności i uznać, że opis pochodzenia obrazu, powstały w czasie, gdy biskup zezwolił już na jego publiczny kult, jest nieco „podkoloryzowany”. Wcale tak jednak być nie musi. Usilne zabiegi o coś, co wydaje się niedostępne, da się przecież psychologicznie pogodzić z postawą zobojętnienia po osiągnięciu celu.


Z lewej Jan II Kazimierz Waza – grafika (1649 r.), autor Wilhelm Hondius. Źródło Polona.pl. Z prawej herb rodziny Wolffów – Lew w błękitnym polu z trzema żółtymi pasami. Herbarz polski ks. Kaspra Niesieckiego


Aleksander Wolff w dokumentach z lat 60. XVII w. nazywany jest czasem „właścicielem” lub „panem Szamotuł”, nie do końca są to jednak sformułowania prawdziwe. Rodzina Wolffów w tym czasie zamieszkiwała w Polsce na Pomorzu i w Inflantach, Aleksander Ludwik być może urodził się w Jani pod Pelplinem, gdzie znajdował się majątek jego rodziców. Rodzina Wolffów pozostawała w bliskich relacjach z dworem Wazów, ojciec Jan przed zawarciem małżeństwa był pułkownikiem gwardii królewskiej, a sam Aleksander był dworzaninem króla Jana Kazimierza od początku jego panowania.

W styczniu 1658 roku Aleksander Wolff ożenił się z Jadwigą z domu Gułtowską (najbliższą kuzynką hetmana Jana Sobieskiego, późniejszego króla). Jadwiga była wdową po Stanisławie Kostce, ostatnim dziedzicu Szamotuł z rodziny Kostków. Ślub odbył się w szamotulskiej kolegiacie, a udzielił go ówczesny biskup poznański Wojciech Tolibowski herbu Nałęcz. Dziedziczkami majątku po ojcu Stanisławie Kostce były córki Joanna i Ludwika, matka zaś prawdopodobnie miała w Szamotułach dożywocie. Aleksander Wolff nie był zatem właścicielem Szamotuł, przebywał tu kilkanaście lat (i to z przerwami na długie podróże), do śmierci żony w 1670 lub 1671 roku. Majątek po ojcu Stanisławie Kostce – Szamotuły i Wronki – stał się posagiem Ludwiki Kostkówny, która po śmierci matki wyszła za Jana Korzbok Łąckiego, podkomorzego wschowskiego i późniejszego kasztelana kaliskiego. To właśnie Jan Korzbok Łącki w 1675 roku oddał starszy z szamotulskich zamków – Zamek Świdwiński franciszkanom reformatom, a ci na jego miejscu wznieśli zabudowania klasztorne. W 1683 roku wziął udział w wyprawie pod Wiedeń, być może zabrał na nią obraz Matki Bożej Szamotulskiej.

Po opuszczeniu Szamotuł Aleksander Wolff utrzymywał kontakty z kolejnymi władcami, wielokrotnie spotykał się z nimi, doradzał i uczestniczył w niektórych wyprawach. Był wykonawcą testamentu króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego, zmarłego w 1673 roku. W styczniu 1676 roku brał udział w podwójnym pochówku królewskim w podziemiach katedry na Wawelu. Chowano tam wówczas razem króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego i – również bliskiego Aleksandrowi Wolffowi – Jana Kazimierza, zmarłego we Francji w 1672 roku.  Po uroczystościach pogrzebowych odbyła się koronacja Jana III Sobieskiego, jak wspomniano, najbliższego kuzyna zmarłej żony Wolffa. Od trzech lat Aleksander Wolff był już wtedy opatem klasztoru cysterskiego w Pelplinie, w wyborze na to stanowisko poparli go zresztą i Michał Korybut Wiśniowiecki, i Jan Sobieski. W 1676 roku w klasztorze pelplińskim podejmował króla Jana III Sobieskiego i królową Marię Kazimierę. Zmarł w końcu 1678 roku.


Czytaj dalej

Zdjęcie Piotr Mańczak


Irena Kiełczewska

SZAMOTUŁ PANI

Matko Pocieszenia
z śladami krwawych łez na twarzy
z Dzieciątkiem na lewym ręku
namalowana na drewnie
owiana stepowym wiatrem

W ciszy kolegiaty
nasłuchujesz kroków
jak matka
nachylasz się nad złożonymi rękoma
nad zaciśniętymi powiekami
zbierasz łzy przeźroczyste
by zawiesić je na witraż
zbliżasz niebo

Wzięłaś koronę Polski pod swoją obronę
jak Czarna Madonna z pociętym bólem twarzy
Jak Przenajświętsza Panna z Ostrej Bramy
jak Pani Licheńska z orłem na piersiach
jak Matka Katyńska pochylona nad każdą raną

Cudowny znaku
światło wiekuiste wymowna obecność
dziękują Ci
Panno Zwycięska
nie tylko polskie serca

Zdjęcie Piotr Mańczak

Szamotulskie sklepy w „drugiej połowie” PRL-u

część 1. Rynek


Jakiś czas temu na facebookowym profilu naszego portalu zapytaliśmy czytelników o nazwy dawnych szamotulskich sklepów. Odzew był bardzo duży, posypały się wspomnienia…

Cofnijmy się więc do czasów, gdy na szamotulskim Rynku nie było dziewięciu banków i czterech punktów obsługi telefonii komórkowej (ta ostatnia zresztą jeszcze nie istniała). To na Rynku, a nie w powstających od połowy lat 90. marketach, koncentrował się handel.



Zacznijmy okrążać Rynek od ul. Poznańskiej. Tą właśnie ulicą zawsze docierałam do Rynku w dzieciństwie i młodości, tylko wtedy w PRL-u była to ul. Rewolucji Październikowej (por. tekst  http://regionszamotulski.pl/nazwy-szamotulskich-ulic/).

Na narożniku przy ul. Poznańskiej mieścił się wtedy sklep z artykułami gospodarstwa domowego, który przez kilka lat sklep działał pod nazwą 1001 Drobiazgów (wcześniejsza nazwa Jubileuszowy). Starsze pokolenie mówiło też czasem Po Kroschlu – od jeszcze nazwiska dawnego kupca, który prowadził ten sklep (dom należy do rodziny Kroschlów). Obecnie od wielu lat działa tam sklep z tkaninami i firankami.

W domu nr 25, odkąd pamiętam, był sklep Zabawkowy. Przez jakiś czas na szybie widniała nazwa Grajdudek, ale na co dzień się jej nie używało. W latach 90. sklep powiększono i nadano mu nazwę Czarny Piotruś. Obok jest sklep, o którym przez dziesięciolecia mówiło się, od nazwiska właściciela: U Przybylaka ‒ jeden z tych, które przez cały PRL pozostawał w rękach prywatnych. Jak pamiętam, w latach 70. i 80. pracowała tam córka Walentego Przybylaka Maria Bąk i jej mąż Stefan. Rodzina obdarzona była talentem muzycznym. Walenty Przybylak grał w kapeli szamotulskiej, a córka, o silnym i pięknym głosie, śpiewała w chórze parafialnym. Kiedyś był to sklep pasmanteryjno-odzieżowy, a do niedawna sklep z odzieżą, prowadzony przez kolejne pokolenie właścicieli.



W kolejnym domu (nr 26) mieścił się sklep spożywczy Konsumy, czyli ‒ według obiegowej nazwy ‒ U Praksi. W PRL-u pod nazwą Konsumy funkcjonowały sklepy i stołówki milicyjne (wcześniej nazwa dotyczyła wszelkich sklepów zakładowych). W szamotulskim sklepie przy wejściu po prawej stronie wisiały w gablocie elementy milicyjnego munduru (pewnie można je tam było kupić), najpierw sklep był tylko dla wybranych, z czasem jednak stał się ogólnodostępny. Potem, już „w nowych czasach”, w tym samym miejscu przez ponad 20 lat był Jubiler Ireny Jęczmyk. W drugim sklepie w tym samym domu przez wiele lat działał sklep z koszulami, w którym sprzedawała Krystyna Bielikowa, mama mojej szkolnej koleżanki.

Pod numerem 27, gdzie od wielu lat są dwa nieduże sklepy z tkaninami i pościelą, wcześniej działał jeden sporej wielkości sklep z odzieżą o nazwie Elegant. Jeszcze dalej (Rynek 30) ‒ po schodkach ‒ był należący do Gminnej Spółdzielni sklep z dywanami i tkaninami, niezwykle ważny w czasach, gdy odzież szyło się na miarę u któregoś z szamotulskich krawców: Niemczyka, Cejby, Kalotki, Guzego, Nowakowej, Nowickiej i innych. Przez jakiś czas sklep nosił nazwę Wełna, ale mówiło się też U Leśnikowej, od nazwiska kierowniczki sklepu. Potem w tym samym miejscu działał sklep spożywczy Tęcza.

Dalej (nr 31) był Fryzjer Krystyna (Krystyny Tanalskiej). Ostatni na tej ścianie Rynku (nr 32) sklep z długimi tradycjami to Romex, nazwa pojawiła się w 1. połowie lat 90., kiedy modne były wszelkie nazwy z końcówką -ex. Wcześniej był tu Polmozbyt, mówiono więc o kupowaniu w Polmozbycie lub w  Motoryzacyjnym.

Jeszcze przed II wojną na narożniku Rynku powstała stacja benzynowa. W czasach kryzysu kolejki samochodów nawet trzykrotnie oplatały Rynek. Przez wiele powojennych lat była to jedyna stacja w Szamotułach, centrum miasta skazane było więc na dość uciążliwe zapachy i narażone na niebezpieczeństwo wiążące się z funkcjonowaniem tego typu obiektu. Stacja przestała działać dopiero na początku lat 90.



Na południowej pierzei rynku, czyli między ulicami Skargi i Ratuszową. W budynku nr 33 dość długo znajdował się sklep z kryształami, artykułami szklanymi Irena (WSS Społem). Pod nr. 35, odkąd pamiętam, znajdowały się Upominki (głównie torebki, galanteria), przez lata prowadził ją Walczak.

Rynek 36 ‒ mieścił się tu dawniej sklep z telewizorami i radioodbiornikami, czyli szamotulski ZURiT. Z pewnością wielu mieszkańców naszego miasta kupiło tam swoje pierwsze telewizory. Później przez wiele lat działał tam sklep z elegancką odzieżą damską Eland, wiele osób używało jednak nazwiska pierwszej właścicielki i posługiwało się nazwą U Liberowej.

Pod nr. 37 długie lata działał sklep obuwniczy. Starsze od mojego pokolenie szamotulan mówiło o nim Bata, ale w okresie, który pamiętam, nie była to już nazwa oficjalna. W tym samym domu na rogu po schodkach długo mieściła się Drogeria (wcześniej własność Urbaniaków). Pamiętam zapach tego sklepu. Oprócz środków czystości sprzedawano tam rozpuszczalniki i farby. Na pewno klimatem i zapachem sklep ten zdecydowanie różnił się od Perfumerii Uroda, znajdującej się wewnątrz rynku, na narożniku koło Nowaczyńskiego. Perfumeria to był w czasach PRL-u trochę inny świat: świat pięknych zapachów, starannych fryzur i wyróżniającego się makijażu sprzedających tam pań.

Wracam do pierzei południowej, tym razem na przeciwległy do dawnej drogerii narożnik rynku i Dworcowej. Przez lata był tam sklep Sportowy, niektórzy pamiętają działające tam wcześniej Upominki. Później – w 1. połowie lat 90. – w tym miejscu mieściła się kawiarnia w stylu nieco artystycznym – Portia. Dalej był Fryzjer męski, wcześniej Ubowski, potem Narcyz Bajdziński.


Czytaj dalej


Źródła zdjęć archiwalnych: Muzeum – Zamek Górków i Ireneusz Walerjańczyk