Fragment korony cierniowej w Szamotułach?
Kiedy dwa lata temu płonęła katedra Notre Dame w Paryżu, wielu ludzi zadawało sobie pytanie, co stało się z relikwiami, w tym z koroną cierniową, która we Francji jest przechowywana od XIII w. Relikwie, jak się wkrótce okazało, zostały uratowane.
Korona z katedry Notre Dame to obecnie sama obręcz z sitowia, do której przymocowana była konstrukcja z kolczastych pnączy. W średniowieczu panował bowiem zwyczaj odrywania poszczególnych cierni i darowywania ich kościołom i władcom. Czy jeden z kolców korony trafił do Szamotuł? Najprawdopodobniej tak, ale tylko na kilkadziesiąt lat.
Informacje na ten temat znaleźć można w szamotulskich księgach parafialnych XVI w., historia ta pojawiła się też w wydanej w 1938 r. książce „Ziemia rawicka w legendzie i baśni”. Autor powołuje się na kronikę klasztoru w Miejskiej Górce i pisze: „Przywiózł go [kolec z korony cierniowej] z Ziemi Świętej ówczesny dziedzic, właściciel Miejskiej Górki, sławny Andrzej Górka herbu Łodzia w roku 1479. Podczas swego pobytu w Jerozolimie dał możny magnat znaczniejszą jałmużnę oo. bernardynom, ci zaś na znak wdzięczności wyłamali jeden kolec z korony cierniowej i wręczyli go Górce na pamiątkę. Kolec ten według intencji fundatora miał otrzymać kościół parafialny w miejscowości jego imienia, w Miejskiej Górce. Ponieważ jednak stałym miejscem zamieszkania Górki były Szamotuły, uprosili go księża szamotulscy po powrocie do kraju, by cierń, oprawiony w drogocenną złotą monstrancję, pozostał na razie w tym mieście. W czasie, kiedy Górkowie porzucili wiarę ojców swoich i zaczęli sprzyjać herezji, udała się krewna tego rodu, pani Międzyrzecka, do Szamotuł i uprosiła tę cenną pamiątkę dla siebie, którą dłuższy czas przechowywała w domu. Dopiero z polecenia spowiednika swego oddała relikwię świętą na właściwe miejsce przeznaczenia, do kościoła w Miejskiej Górce”. W tej ostatniej świątyni cierń z korony cierniowej przechowywany jest do dziś.
Przytoczona historia zawiera wiele nieścisłości, nie znaczy to, że cała jest zmyślona. W księgach parafialnych kolegiaty szamotulskiej znajduje się zapis mówiący o tym, że cierń z korony przekazał kościołowi Łukasz Górka, wówczas starosta poznański i współdziedzic Szamotuł, po czym do kościoła w Górce przekazał go Andrzej z Czarnkowa, kasztelan kaliski (brak dat tych wydarzeń). Musi tu chodzić o Łukasza II Górkę (1481-1542) – potężnego i wpływowego magnata, późniejszego biskupa, formalnego fundatora kapituły kolegiackiej w Szamotułach. Błędna (lub źle odczytana) jest podana w kronice z Miejskiej Górki data przywiezienia relikwii do Szamotuł: nie mógł to być rok 1479 (może 1529?). W aktach kapituły generalnej kolegiaty szamotulskiej z 1603 r. odnotowano, między innymi, potrzebę odzyskania ciernia z korony cierniowej Zbawiciela, co potwierdza, że tej relikwii już w tym czasie w Szamotułach nie było.
Po latach, pod koniec XX w., do Szamotuł trafiły inne relikwie pasyjne – fragment drzewa z krzyża świętego, które znajdują się obecnie w kościele św. Krzyża.
Zdjęcie z bazyliki kolegiackiej w Szamotułach (fragment XIV-wiecznego gotyckiego krzyża) Andrzej Bednarski
Szamotuły w serii Stąd jestem na portalu Gazeta.pl
6 marca Szamotuły znalazły się na stronie głównej jednego z największych portali Gazeta.pl (tuż obok hat-tricka Lewego)! A wszystko to za sprawą artykułu z serii „Stąd jestem”. Autorką artykułu jest dziennikarka Urszula Abucewicz, a tekst powstał na podstawie wywiadu, którego udzieliła Agnieszka Krygier-Łączkowska. Jest ciekawie! A wszystko zaczęło się od kontaktu z naszym portalem.
Gorąco polecamy!
Kwarantanna w Szamotułach w roku 1959
Kilka dni temu minęła rocznica urodzin mojego dziadka, Józefa Poniatowskiego, wieloletniego pracownika szamotulskiej cukrowni. Moja mama przechowuje listy dziadka, które pisał do niej, kiedy studiowała w Lublinie i w takich momentach, jak np. urodziny, zagląda do tej korespondencji. Znalazła ciekawy passus – wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Otóż w 1959 roku dziadek wrócił z RFN (wtedy używało się nazwy: NRF, czyli Niemiecka Republika Federalna), dokąd wyjechał w odwiedziny do matki i sióstr. Po powrocie do Szamotuł nastąpiły wydarzenia, które postanowił potem zrelacjonować swojej córce (mojej mamie).
W tamtych czasach podróże zagraniczne były pod ścisłą kontrolą państwa, zwłaszcza te za „żelazną kurtynę”. Paszport otrzymywano tylko na podróż (o ile obywatel w ogóle uzyskał na nią zgodę) i zaraz po powrocie należało go oddać w komendzie wojewódzkiej MO. Władze wiedziały więc doskonale, kto i dokąd się udaje, w jakim celu, na jak długo, z kim i kiedy wraca.
Ledwo dziadek przeszedł do domu, w ślad za nim zjawiła się milicja. Wszyscy się przestraszyli, że być może funkcjonariusze chcą dziadka zaaresztować. Ale nie. Okazało się, że milicjanci przyszli zakomunikować, że cała rodzina musi się poddać… kwarantannie! Powodem było to, że w kilku miastach RFN w tym mniej więcej czasie odnotowano przypadki zachorowań na czarną ospę. Przezorne władze postanowiły działać i zapobiegawczo zakazano wychodzić z domu całej rodzinie osobnika, który wrócił z podejrzanego kraju.
Początkowo mowa była o 14 dniach, ostatecznie skończyło się na kilku dniach ścisłej izolacji. Ponadto wszystkim domownikom zaordynowano obowiązkowe szczepienie przeciwko ospie. Mamie się „upiekło”, bo była w Lublinie. Dziadek wspominał w liście, że o ile rodzeństwo mamy przeszło szczepienie bezobjawowo, to on wraz z babcią się pochorowali. Babcia była słaba, gorączkowała, ale dziadka zmogło bardziej. Przeleżał swoją kwarantannę w łóżku, a potem jeszcze długo był opuchnięty po prawej stronie ciała i łzawiło mu prawe oko „aż do teraz mi łzawi, gdy piszę ten list do Ciebie” – relacjonował córce studentce.
Łukasz Bernady
Zdjęcia: Józef Poniatowski – inżynier elektryk, wieloletni pracownik cukrowni w Szamotułach, lata 50. XX w.; Maria Poniatowska, zwana „Maruszką”. Ojciec nazywał ją w listach „kochaną Marilką”, czasy studenckie; list Józefa Poniatowskiego do córki
Marian Orlik – ofiara stalinizmu
Kiedy rozmawia się z kimkolwiek z potomków Mariana Orlika, czuje się ich ból i zarazem wielką dumę. Pierwszy z rodziny zdał przed wojną maturę, został zawodowym oficerem, znał kilka języków, grał na wielu instrumentach. Bliscy nie wierzyli, że można człowieka, który mógłby zrobić jeszcze tyle dobrego, tak po prostu zabić. Ciała zresztą nie było…
5 marca 1953 r. umarł Stalin. Trzy miesiące wcześniej strzałem w tył głowy został zamordowany szamotulanin Marian Orlik (1916-1952) – ofiara straszliwych represji czasu stalinowskiego.
Urodziła się 9 maja 1916 r. w Szamotułach. Był synem Franciszka Orlika (1888-1959), najstarszego z kapeli braci Orlików, i Stanisławy z domu Golon (1891-1975). Marian także zafascynowany był szamotulskim folklorem, umiał grać na kilku instrumentach i ze słuchu spisywał linię melodyczną piosenek (dwa utwory dostarczył do „Śpiewnika szamotulskiego” Wincentego Kani), w czasach szkolnych wielokrotnie grał z ojcem na zabawach. W czasach stalinowskich Informacja Wojskowa, zbierająca materiały przeciwko Marianowi Orlikowi, nada mu kryptonim „Muzykant”.
Franciszek i Stanisława Orlikowie z dziećmi: Czesławem, Marianem, Ireną i Leokadią oraz Janem i Leonem Golonami (braćmi Stanisławy), ok. 1928 r.
Po maturze w szamotulskim Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi (1936) ukończył szkołę podchorążych w Komorowie, brał udział w wojnie obronnej 1939 r. i dostał się do niewoli. Większość czasu okupacji był przetrzymywany w oflagu w Woldenbergu (Dobiegniew).
Po uwolnieniu wrócił Szamotuł i zaczął pracę jako nauczyciel w miejscowym gimnazjum (z tym zawodem chciał wówczas związać przyszłość). Wkrótce jednak, na początku maja 1945 r., został wcielony do Wojska Polskiego. Zaczął szybko awansować, od września 1947 r. pracował w oddziale operacyjnym Sztabu Generalnego.
200-lecie urodzin Franciszka Wawrowskiego (1821–1883)
Franciszek Antoni Wawrowski herbu Jastrzębiec, ur. 2 kwietnia 1821 r. we Wróblewie w rodzinie dzierżawcy Wojciecha i Marcjanny ze Słodowiczów. Początkowo uczył się w domu, wkrótce trafił do szkoły podstawowej w Poznaniu, a potem – do Gimnazjum św. Marii Magdaleny. Po egzaminie dojrzałości w Gimnazjum św. Macieja we Wrocławiu w roku 1841–1842 podjął studia filozoficzne, a następnie teologiczne na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 1844 r. kontynuował studia w Arcybiskupim Seminarium Duchownym w Poznaniu i Gnieźnie.
W 1847 r. po święceniach kapłańskich rozpoczął pracę duszpasterską prawdopodobnie w Trzemesznie. W roku 1848 jednak był już komendarzem w parafii Kobylinie. Tam też, jako członek lokalnego Polskiego Komitetu Narodowego, uczestniczył w wydarzeniach Wiosny Ludów, za co był represjonowany przez władze pruskie. W tym samym roku został wikariuszem w parafii w Krotoszynie, gdzie uczył też religii w szkole realnej.
W roku 1853 został przeniesiony do rodzinnej parafii w Biezdrowie na stanowisko komendarza. Od ok. 1870 r. pełnił tam, już do śmierci, funkcję proboszcza. Za jego urzędowania w 1870 r. przeprowadzono gruntowną restaurację tamtejszego kościoła. Zmarł 21 października 1883 r., został pochowany na przykościelnym cmentarzu. Rok później przy jego grobie ustawiono kolumnę z figurą Matki Boskiej z Dzieciątkiem i napisem: „Ks. Franciszek Wawrowski / ur. 2. Kwietnia 1821 / um. 21. Października 1883 | Służ kościołowi / i ojczyźnie / w miarę możliwości | Nie mów nic złego / o bliźnim boś sam / nie bez winy”.
Działalność
- W okresie szkolnym i studenckim zbierał teksty ludowych pieśni, ballad i podań z okolic Szamotuł, Kłodziska, Buku i Międzychodu. Do 1846 r. zanotował ok. 300 tekstów różnej treści: podania, pieśni, gry towarzyskie i zagadki. Jego zbiór „Pieśni ludu Wielkopolskiego” pozostaje do tej pory w rękopisie.
- Pierwszy tekst jego pióra – baśń „Madajowe łoże” – wyszedł drukiem w zbiorze Jana Arnošta Smolerja i Leopolda Haupta „Proznicki Serskego ludu we górejcnych a dołojcnych Łužycach” (łuż. „Pieśni ludu serbskiego w górnych i dolnych Łużycach”) wydanym w 1843 r. w Grimmie.
- Od 1846 r. współpracował z leszczyńskim tygodnikiem „Przyjaciel Ludu”; w końcowym okresie działalności czasopisma – od lipca 1848 do grudnia 1849 r. – pełnił funkcję jego redaktora. W roku 1846 zamieścił tam rozprawę, siedem pieśni, powiastkę wielkopolską Zła macocha i recenzję książki ks. Ludwika Jucewicza.
- Przez pewien czas był związany z wydawanym w Lesznie i Gnieźnie miesięcznikiem „Kościół i Szkoła”. W jego ostatnim zeszycie z roku 1847 opublikował artykuł „Do historyi szkół w Polsce”.
- Nie wiadomo, czy był członkiem działającego w latach 1840–1846 Towarzystwa Zbieraczów Starożytności Krajowych w Szamotułach, ale z pewnością był pod jego wpływem.
- Odkąd zajął się pracą duszpasterską, zaniechał publicystyki folklorystycznej. W połowie wieku XIX przetłumaczył natomiast z łaciny „Pisma świętego Augustyna” (wyd. w 1852 r. w Gnieźnie).
- Niewiele wiadomo o jego ostatnich latach życia. Możliwe, że w tym okresie był członkiem zawiązanego w 1874 r. Kółka Rolniczego we Wróblewie. Prezesami innych kółek byli jego młodsi bracia, ks. Józef Wawrowski (w Kobylej Górze, Mikstacie i Baranowie) oraz Wincenty Wawrowski (w Czarnkowie).
- po przejściu do Biezdrowa przyczynił się prawdopodobnie do wydania dwóch broszurek z pieśniami o cudownym krucyfiksie z kościoła biezdrowskiego: „O panu Jezusie Biezdrowskim oraz o Najśw. Pannie Maryi Szamotulskiej i O Jakóbie Ostrowskim [Ostroroskim]”, wyd. w 1853 r. w Sycowie, oraz „Pieśń starożytna o panu Jezusie cudami słynącym w kościele Biezdrowskim”, wyd. w latach 50. XIX w. w Poznaniu.
Oprac. na podst. życiorysu napisanego przez Piotra Pojaska z Muzeum Ziemi Wronieckiej we Wronkach (przyg. do publikacji).
Szamotuły na starych pocztówkach (ze zbiorów Biblioteki Uniwersyteckiej w Poznaniu)
Przed wojną szamotulanie umawiali się „koło św. Jana” (figury Jana Nepomucena). Powiedzenie to funkcjonowało nawet wtedy, gdy samej figury na rynku już nie było (Niemcy zniszczyli ją w listopadzie 1939 r.). Dochodziło wówczas do wielu zabawnych sytuacji, zwłaszcza gdy ktoś nie znał miasta i bezskutecznie szukał punktu spotkania. Dowiadywał się wtedy, że ma po prostu… iść pod zegar. W późniejszych latach umawiano się już „koło zegara”. Taką relację przekazał Władysław Paszke (ur. 1932), który w dzieciństwie i młodości mieszkał przy szamotulskim rynku.
Słup ogłoszeniowy z zegarem stanął na Rynku w 1908 r., figura św. Jana Nepomucena była dużo starsza, najprawdopodobniej wzniesiono ją niedługo po powodziach z lat 1724-1725 (święty ten uznawany jest za patrona chroniącego przed powodziami).
Pocztówka powstała ok. 1910 r. – o takim jej datowaniu przesądza fakt, że jest już na niej zegar, a na zachodniej pierzei rynku (dziś nr 7) nie ma jeszcze okazałej siedziby Banku Ludowego, wybudowanej w latach 1911-13 (obecnie Bank Spółdzielczy Duszniki).
Ulica Wroniecka – zwróćmy uwagę na kilka szczegółów pocztówki (oprócz niezwykłej wyobraźni jej koloryzatora). Kartka pochodzi z ok. 1915 r., na narożnych kamienicach z ul. Kościelną widać reklamy znajdujących się tam wówczas firm: W. Kozłowski i M. Wronker. Reklama firmy Kozłowskiego była przymocowana do balkonu, a pod nim wisiał rower to pomysł, który mógłby pojawić się i dziś. Nie był to jednak chyba sklep rowerowy, napis nie jest wyraźny, ale na pewno widać tam też gramofon z tubą.
Firma na drugim roku należała do rodziny żydowskiej, na ścianie domu, od ul. Kapłańskiej, wyłania się fragment napisu rozpoczynający się od liter „Sch”. Najpierw sądziliśmy, że może sprzedawano tam artykuły piśmienne (niemiecki napis: „Schreibwaren” odczytać można do dziś w miejscu, gdzie na pocztówce jest nazwisko właściciela firmy). Sprawę pomogła nam rozstrzygnąć inna pocztówka z ul. Kościelnej – okazało się, że to „Schankwirtschaft”, czyli knajpa, pub.
W oddali widać wieżę kościoła ewangelickiego. I jeszcze jeden drobny szczegół: na kilku starych pocztówkach widać takie lampy jak ta wisząca nad ul. Wroniecką (w okolicach dzisiejszego kina i mostku na Poznańskiej). Dziś w Szamotułach nie ma oświetlenia ulicznego podwieszanego nad środkiem ulic, ale starsze pokolenie na pewno pamięta tego typu lampy (o innym kształcie niż z pocztówki), chociażby z ul. Lipowej.
Widoczna na zdjęciu kawiarnia działała kilkadziesiąt lat, od 1937 r. nosiła nazwę „Pod Basztą” (Szamotuły, narożnik Wronieckiej i Garncarskiej). Najpierw jednak była to kawiarnia Kobera. Zachowane pocztówki pokazują salę z bilardem, osobną salę na spotkania kobiet (stało w niej pianino). W miejscu, gdzie dziś mieści się laboratorium analityczne, znajdowała się sala balowa.
W okresie międzywojennym kawiarnię, pod nazwą „Wielkopolanka”, prowadził Józef Kowandy. Właściciel starał się być na bieżąco z nowinkami technicznymi. Świadczy o tym fakt, że w lokalu zainstalował najpierw radio, a w styczniu 1929 r. w sali balowej uruchomił drugie kino w Szamotułach – „Promień” (pierwsze, „Monopol”, mieściło się w domu Sundmannów przy ul. Poznańskiej). W 1932 r. Kowandy do swojego kina zakupił aparaturę dźwiękową, wcześniej projekcjom filmów niemych towarzyszyła muzyka wykonywana na żywo. W 1936 r. kawiarnia została zlikwidowana, rok później lokal – jako kawiarnię i restaurację – uruchomił w tym miejscu Ludwik Zamlewski. Od tego momentu było to już „Pod Basztą”.
W latach 1949-1961 mieściła się tam biblioteka, potem lokal przejęła PSS (Powszechna Spółdzielnia Spożywców). Wróciła kawiarnia „Pod Basztą”, duża sala obok stała się świetlicą (niektórzy do dziś wspominają odbywające się w sali świetlicy w latach 70. i 80. dyskoteki). W latach 90. działała w tym miejscu restauracja.
Wesela w rodzinie Nowaków. Szamotuły – Zamek
Wesela w rodzinie Nowaków (to samo miejsca: Szamotuły – Zamek, dziś ul. Nowowiejskiego 45) w 1928 r. i 40 lat później. Spójrzmy, jak w ciągu tego czasu zmieniły się stroje szamotulan. Sam sposób wyprawiania wesel w tamtym okresie się nie zmienił. W większości odbywały się w domach panny młodej, zapraszano na nie kilku muzykantów i kucharkę. Na zdjęciu z 1928 r. widać było, że czepki szamotulskie były wówczas jeszcze normalnym nakryciem głowy kobiet starszego pokolenia w czasie uroczystych okazji. Na co dzień kobiety zakładały czarne lub białe chusty z frędzlami – te przetrwały nawet do końca lat 80.
Ojciec Weroniki, panny młodej ze starszego zdjęcia, Michał Nowak (1875-1942) był włodarzem w majątku Szamotuły – Zamek, w tym majątku pracowali chyba wszyscy członkowie tej rodziny. Michał w metryce jako miejsce urodzenia miał wpisane Siemiątkowo, czyli folwark w okolicach dzisiejszych ulic Kiszewskiej i Spółdzielczej (na mapach występował do końca XIX w.). Jego żona Katarzyna z domu Grupa (1875-1956) pochodziła z Wróblewa koło Wronek. Weronika (1904-1975) przyszła na świat w Jastrowie. Jej małżeństwo z Janem Nieborakiem trwało tylko 3 lata, gdyż w 1931 r. zmarł on we Francji, dokąd wyjechał do pracy. Drugim mężem Weroniki był Wincenty Rembacz.
Drugą fotografię wykonano najprawdopodobniej w końcu lat 50. Jest to wesele Franciszka Nowaka i Zdzisławy. Trzecia fotografia przedstawia współczesny wygląd domu.
Zdjęcia udostępnił Wojciech Musiał (prawnuk Michała i Katarzyny Nowaków)
Dom Sierot w 1926 r.
Historyczne zdjęcia z Domu Sierot w Szamotułach. Tej nazwy używano w okresie międzywojennym. Opublikowano je w 1926 r. w „Przewodniku Katolickim”. Kilka miesięcy temu minęło 100 lat od przybycia do Szamotuł sióstr franciszkanek Rodziny Maryi, które objęły opiekę nad sierocińcem. Sam gmach powstał w 1912 r. z inicjatywy niemieckiego Związku Wojaków jako powiatowy dom dla sierot po żołnierzach, przeznaczony był dla 160 dzieci wyznania ewangelickiego. W czasie I wojny mieścił się tam szpital wojskowy.
W prasie szamotulskiej z okresu międzywojennego znaleźć można wiele informacji dotyczących różnego typu inicjatyw charytatywnych na rzecz Domu Sierot, który w całości utrzymywany był z dobrowolnych składek. Zbierało je Towarzystwo Dobroczynne w Poznaniu, a na miejscu – w Szamotułach – wsparcia udzielali mieszkańcy miasta oraz okoliczni ziemianie (hr. Zofia Mycielska z Gałowa zainicjowała powstanie w Szamotułach Komitetu Opieki nad Domem Sierot i przez pewien czas była jego prezeską).
Oprócz Domu Sierot siostry franciszkanki prowadziły w tym samym miejscu Prywatną Szkołę Powszechną Koedukacyjną, do której – oprócz wychowanków sióstr – uczęszczały inne szamotulskie dzieci, głównie z rodzin inteligenckich. Przez kilka lat działała także szkoła przygotowawcza do gimnazjum. W budynku sierocińca w 1926 r. siostry uruchomiły internat dla uczennic szamotulskiego gimnazjum i liceum; prowadziły także ochronkę.
Przypominajka gwarowa
Lubicie świgane kluski? Chodzi oczywiście o szare kluski (szare kluchy), czyli z surowych, startych (i odsączonych!) ziemniaków z dodatkiem jajka, mąki i soli. Kluski określane są też jako „świgane”, bo zrzuca się do wrzątku z pokrywki lub deski do krojenia. Najlepiej smakują ze skrzyczkami, czyli skwarkami. Je się je zwykle z gotowaną kiszoną kapustą.
Oto kilka przykładów użycia tych wyrazów ze „Słownika gwary miejskiej Poznania”: „Dzisiej na obiad bydóm świgane kluski ze skrzyczkami”, „Krychane, jak to mówią, tłuczone pyrki ze skrzyczkami…”, „Jak ona robi smoloszek zez skrzyczkami, abo deptane pyry”, „Zjydz sznytke! Skrzyczki minkuchne, jydz, jydz!”
Zdjęcie: gdywbrzuchuburczy.blogspot.com