Pierwsze dzieło muzyczne Philippa Scharwenki

Z okazji przypadającej 16 lutego rocznicy urodzin Philippa Scharwenki (1847-1917), urodzonego Szamotułach niemieckiego kompozytora i pedagoga o polskich korzeniach, prezentujemy – po raz pierwszy w języku polskim – jego wspomnienie o tym, jak skomponował swój pierwszy utwór muzyczny. Zapraszamy do lektury!

Komentarz

Philipp Scharwenka (1847–1917) i Xaver Scharwenka (1850–1924) zrobili w końcu XIX wieku karierę muzyczną. Trafili na belińskie salony, założyli szkołę muzyczną, a ich kompozycje od kilku lat wracają do łask na całym świecie. Ojcem braci był niemiecki architekt Wilhelm Scharwenka, a matką Polka, córka zamożnego młynarza z Ruksa pod Szamotułami, Apolonia Golisz. Jak wyznał Xaver, talent muzyczny przejęli po swoich polskich przodkach: matka grała na fortepianie, dziadek Antoni Golisz i jego dzieci często muzykowali w domu w Ruksie. Młodzi Scharwenkowie wcześnie złapali muzycznego bakcyla, a ich talent w tym kierunku dostrzegła matka. W późniejszej twórczości obu braci znajdziemy wiele utworów, w których wyraźnie słychać rytmy polskich tańców narodowych – oberków, kujawiaków, mazurów i polonezów.


Szamotuły. W domu pod dzisiejszym adresem Rynek 6 rodzina Scharwenków mieszkała przez kilka lat.


Philipp, choć starszy od Xavera, był mniej od niego przebojowy, bardziej skryty, introwertyczny. Przez to pozostawał w cieniu błyskotliwego brata i w gruncie rzeczy niewiele o nim wiemy. Był obdarzony talentem graficznym, zilustrował nawet książkę swojego przyjaciela Aleksandra Moszkowskiego Anton Notenquetscher. Pozostawił ponad 120 kompozycji muzycznych i nieliczne teksty. Jednym z nich jest wspomnienie o tym, jak stworzył swój pierwszy utwór, pierwsze opus. Angielski tekst opublikowano w czasopiśmie „The Etude” w lipcu 1902 roku. Redakcja tego amerykańskiego magazynu „dla nauczycieli, studentów i miłośników muzyki”, który ukazywał się aż do 1957 roku, zwróciła się na przełomie wieków XIX i XX do współczesnych kompozytorów z prośbą, by rozwinęli temat My opus I (Moje pierwsze opus). O dziwo, w przeciwieństwie do kolegów po muzycznym piórze, którzy zamykali swoje wypowiedzi w dwóch, trzech zdaniach, Philipp Scharwenka zdobył się na obszerniejsze, jednostronicowe wspomnienie. Jak wyznaje, jego pierwszy utwór powstał w latach 60. XIX wieku, po przeprowadzce rodziny z Szamotuł do Poznania, gdzie obaj bracia zaczęli uczęszczać do gimnazjum. Philipp przedstawia niezbyt sprzyjającą muzykowaniu atmosferę „prowincjonalego” Poznania, narzeka na brak kompetentnych nauczycieli, ukazuje nastroje wśród młodzieży spragnionej kontaktu z muzyką. Objawia się przy okazji jako człowiek obdarzony humorem i skłonnością do autoironii.


Bracia Scharwenkowie: Philipp (zdjęcie z 1898 r.) i Xaver (1889 r.)


Philipp Scharwenka

Moje pierwsze opus

Mam opowiedzieć o moim pierwszym utworze. Ażeby to zrobić, muszę się cofnąć do II wojny punickiej, która w moich wspomnieniach ściśle się z tym pierwszym dziełem wiąże.

Było to w Poznaniu, na początku lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku [chodzi o wiek XIX – ŁB] – brzmi to bardzo historycznie! Niemal ukończyłem naukę w gimnazjum, ale uczniem bywałem tylko rano. Popołudnia spędzaliśmy w zupełnie inny sposób. Nauka gry na fortepianie, co naturalne w naszym prowincjonalnym mieście, spoczywała w rękach kilku Rycerzy Sztywnego Nadgarstka i w konsekwencji służyła za przewodnik, jak grać nie należy. Według mej wiedzy, nie było w Poznaniu w tym czasie nauczyciela, który byłby w stanie udzielić instrukcji w zakresie harmonii i innych nauk muzycznych niezbędnych do komponowania. Jeśli nam, młodym, prawie całkowicie odmówiono możliwości poważnego i naukowego studiowania muzyki, to tym silniej rozwijała się wśród nas „wolna sztuka”.


Okładka magazynu „The Etude”, w którym zamieszczono wspomnienie Ph. Scharwenki, lipiec 1902 r.


Nie brakowało okazji do słuchania muzyki i prawie każdego dnia w jakimś miejscu zbierało się grono uzdolnionej muzycznie młodzieży, uczniów gimnazjum i młodszych członków miejscowej orkiestry wojskowej, dającej co tydzień koncerty symfoniczne. Mieliśmy na nich swoje stałe miejsca. Mój brat Xaver, którego niezwykły talent muzyczny zwrócił już uwagę w Poznaniu, był zawsze w centrum tego kręgu i jako jedyny potrafił grać na tyle dobrze, aby móc nam przybliżać muzykę dotąd nieznaną, jak również wspierać w uprawianiu kameralistyki. W przerwach krytykowaliśmy utwory i dyskutowaliśmy o wszystkich szczegółach, co miało przynajmniej tę zaletę, że poznaliśmy dużo muzyki i uzyskaliśmy wgląd w strukturę oraz układ i wartości tematów kompozycji.

W tych kolokwiach najbardziej wyróżniał się mój kolega z klasy, Below, późniejszy lekarz. Swoją wyższość krytyczną popierał nigdy nie udowodnionym w pełni twierdzeniem, że jego nauczyciel gry na fortepianie rozumie harmonię i daje mu od czasu do czasu zajrzeć za kurtynę tej tak tajemniczej dla nas sztuki. To on też pierwszy przeszedł od reprodukcji do produkcji i zaskoczył mnie pewnego dnia partyturą… części kwartetu smyczkowego. Od razu poczułem potrzebę, by mu pokazać, że inni też mogą zrobić to samo, a może nawet go przewyższyć. Wcześniej ograniczałem się do tworzenia różnych szkiców, które nigdy nie doczekały się realizacji z powodu braku znajomości techniki kompozytorskiej. Ale teraz musiałem wziąć się do pracy.


Strona magazynu „The Etude” ze wspomnieniem Ph. Scharwenki


Dzień i noc kontemplowane „Opus” wbijało mi się w głowę. Komponowałem w domu, w czasie wolnym, na lekcjach w szkole, a przede wszystkim na lekcji historii, w czasie nauczycielskiego wykładu. Zeszyt dzieliłem na dwie równe części; pierwsza połowa służyła mi do notowania, konspektów, ćwiczeń, zadań matematycznych i innych prac związanych z życiem szkolnym, druga połowa zaś była zapisana pięciolinią i przyjmowała me muzyczne natchnienia. I podczas gdy z nauczycielskiej katedry płynął wykład o drugiej wojnie punickiej we wszystkich jej fazach, ja, symulując gorliwe notowanie, oddawałem się twórczym rozmyślaniom i zapisywałem je w nutach w „Księdze II”. Minęło kilka tygodni, a zarówno druga wojna punicka, jak i moje dzieło dobiegły końca. To, co wymyśliłem, było ni mniej, ni więcej tylko symfonią w trzech częściach – nie na orkiestrę, ale w opracowaniu na cztery ręce na fortepian.

I oto nadszedł dzień, kiedy dzieło zostało wykonane w naszym domu. Xaver wziął partię primo, ja – secondo. Brzmiało to dla nas bardzo pięknie jak na pierwszy utwór. Od tej pory byłem najbardziej znanym kompozytorem w mojej sekcji w gimnazjum. Jednak dobrzy rodzice przeżyli mniejszą radość, gdy po następnych egzaminach otrzymałem promocję wszelako pod warunkiem, że… zdam poprawkę z historii.

Komentarz i tłumaczenie tekstu

Łukasz Bernady

*

Ilustracja muzyczna – utwór Phipippa Scharwenki nawiązujący do polskich melodii ludowych