Modlitwa w areszcie UB
Gdy w czasie przesłuchań funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szamotułach bili i znieważali 16-letniego Aleksandra Przybylaka, chłopak starał się głośno śpiewać kościelne pieśni i odmawiał modlitwy. Znał całą książeczkę do nabożeństwa ‒ wspomina jego późniejsza żona, Mirosława z domu Kawczyńska. Nie wiemy, czy bito wtedy jeszcze mocniej lub czy bardziej lżono, jednak na pewno modlitwa dawała mu wsparcie duchowe i pomagała oderwać się od strasznej rzeczywistości.
Aleksander Przybylak, 1947, 49 i 53 (w środku)
Aleksander Przybylak urodził się 10 grudnia 1933 roku w Szamotułach. Jako uczeń Gimnazjum i Liceum im. ks. Piotra Skargi wstąpił do drużyny harcerskiej. Władze starały się coraz bardziej podporządkować sobie te drużyny, które działały na wzór przedwojennego harcerstwa, aż w sierpniu 1950 roku całkowicie je zlikwidowały. Już wcześniej jednak wielu młodych ludzi z legalnych drużyn przechodziło do działań konspiracyjnych. Podobnie było w wypadku Aleksandra Przybylaka. Już w kwietniu 1948 roku brał udział w zebraniach grupy utworzonej przez Zenona Andrzejewskiego (pseudonim „Huragan”) i przekazywał na nich informacje z radia londyńskiego i Głosu Ameryki. Pod koniec 1949 roku stworzył organizację „Jutrzenka” i przybrał konspiracyjny pseudonim „Hanka”. Do „Jutrzenki” należeli także: Hieronim Woltmann, Cezary Sobański, Ryszard Matusz, Romuald Nadolle i Stanisław Szymański. Młodzi ludzie prowadzili akcje informacyjne, przeciwstawiając się oficjalnej propagandzie ‒ przygotowywali i rozrzucali ulotki. Próbowali też pozyskać broń.
UB szybko wpadło na ich ślad, cała szóstka została zatrzymana wieczorem 18 lutego 1950 roku lub następnej nocy. W ciągu kilku kolejnych miesięcy wszyscy aresztowani byli wiele razy przesłuchiwani ‒ wielogodzinne przesłuchania odbywały się głównie w nocy, przetrzymywano ich w gmachu szamotulskiego UB, przy ówczesnej ul. Dzierżyńskiego (ul. 3 Maja, budynek Państwowej Szkoły Muzycznej). Aby wyciągnąć z chłopców zeznania, bito ich po całym ciele, zmuszano do siadania na nodze odwróconego taboretu i wykonywania wyczerpujących ćwiczeń fizycznych, znieważano wulgarnymi słowami; grożono im także śmiercią. Zaraz po aresztowaniu niektórzy zostali umieszczeni w ciemnych i nieogrzewanych celach bez łóżek; dopiero po kilku dniach przeniesiono ich do cel z drewnianymi pryczami. Aleksander Przybylak na jakiś czas trafił do karceru.
21 czerwca 1950 r. Urząd Bezpieczeństwa wszystkim chłopcom postawił zarzut „usiłowania przemocą zmiany demokratycznego ustroju Państwa Polskiego”. Wobec Aleksandra Przybylaka sformułowano dodatkowy zarzut: od maja 1945 do 1946 roku miał być zastępcą dowódcy nielegalnej organizacji bez określonej nazwy, używać pseudonimu „Strzała” i ‒ co szczególnie ważne ‒ posiadać w tym czasie broń. Trudno powiedzieć, czy zastraszony i bity chłopiec przyznał się do działania w tej organizacji, czy ktoś na niego doniósł. Na pewno warto zwrócić uwagę na jedno: w maju 1945 roku Olek Przybylak miał 11 i pół roku!
30 września 1950 roku prokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu zatwierdził akt oskarżenia i 5 października przekazano go do Wojskowego Sądu Rejonowego. Sprawie nadano sygnaturę Sr. 539/50. Wyjazdowa sesja Wojskowego Sądu Rejonowego w Poznaniu odbyła się 30 października 1950 roku ‒ było to pokazowe posiedzenie w budynku szamotulskiego Starostwa. Aleksander Przybylak otrzymał najwyższy wyrok z całej grupy ‒ 8 lat więzienia (Cezary Sobański ‒ 6 i pół roku, Hieronim Woltman ‒ 6 lat, Stanisław Szymański ‒ 5, Ryszard Matusz ‒ 5, Romuald Nadolle ‒ 2 lata więzienia). Dodatkowo Aleksandra Przybylaka uznano za winnego działań w grupie Zenona Andrzejewskiego (sprawę tej grupy sąd rozstrzygnął w odrębnym postępowaniu 19 października 1950 roku).
Podobnie jak inni członkowie „Jutrzenki” karę więzienia Aleksander Przybylak odsiadywał najpierw we Wronkach, a następnie w Jaworznie, gdzie więźniowie pracowali w kopalni węgla. Praca była bardzo ciężka, Olek Przybylak zawsze starał się wspierać innych więźniów, pomagał im, jak tylko mógł. W Jaworznie poważnie zachorował: miał zapalenie płuc, gorączkę powyżej 40 stopni, w celi było strasznie zimno, a koledzy ‒ przekonani, że umiera, odmawiali za niego różaniec. Trafił wtedy do więziennego szpitala na Montelupich w Krakowie i w połowie 1953 roku został warunkowo zwolniony.
Jeszcze w tym samym roku poznał swoją przyszłą żonę Mirosławę Kawczyńską. Na początku znajomości młodzi nigdy nie przebywali w przestrzeni publicznej tylko we dwoje, dokądkolwiek by poszli: do kina czy na spacer, zawsze z tyłu towarzyszył im „smutny pan” z UB. Pobrali się w 1956 roku. W związku z pobytem w więzieniu Aleksander miał problemy z dalszą nauką i znalezieniem pracy. Został zegarmistrzem (uczył się tego zawodu u brata w Chodzieży), uzyskał też zawodowe prawo jazdy. Przez kilka lat pracował w Chodzieży i tylko w wolnym czasie przyjeżdżał do Szamotuł do żony i dzieci. Później wiele lat był kierowcą w szamotulskiej Gminnej Spółdzielni i pracował w sklepie żelaznym przy ul. Rzecznej.
Małżeństwo doczekało się czworga dzieci: trzech synów ‒ Wojciecha (ur. 1957), Romana (ur. 1958) i Grzegorza (ur. 1966) oraz córki Elżbiety (1961-1990). Przez lata Aleksander często chorował na płuca, co było skutkiem pobytu w więzieniu. Zachował młodzieńczą energię, podobnie jak inni członkowie jego rodziny był uzdolniony muzycznie: pięknie śpiewał i grał na akordeonie. Od lat 90. należał do Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych.
Zmarł nagle 16 stycznia 2000 roku i spoczywa na szamotulskim cmentarzu. Z okazji świąt wnuk obwiązuje jego nagrobek biało-czerwoną szarfą.
W ostatniej dekadzie XX wieku Główna Komisja Badania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu wszczęła śledztwo w sprawie „fizycznego i psychicznego znęcania się w latach 1952-1953 przez funkcjonariuszy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Szamotułach” nad kilkunastoma aresztowanymi młodymi ludźmi. Po jej likwidacji w 1999 roku sprawę przejął Instytut Pamięci Narodowej ‒ Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Poznaniu. Śledztwo, w czasie którego przeanalizowano dokumenty i przesłuchano wielu świadków, potwierdziło zarzuty, jednak w 2006 roku prokurator je umorzył. Żaden ze sprawców bowiem już nie żył.
Agnieszka Krygier-Łączkowska