Szamotulski protest przeciw Józefowi Piłsudskiemu
95 lat temu, w piątek 14 maja 1926 r., szamotulanie protestowali przeciwko zamachowi stanu, jakiego dokonał marszałek Józef Piłsudski (przewrotowi majowemu). Zebranie „Towarzystw Wojskowo-Wychowawczych” odbyło się wieczorem w Sali Sundmanna przy ul. Poznańskiej. Celem spotkania było opowiedzenie się po stronie prezydenta Stanisława Wojciechowskiego i powołanego kilka dni wcześniej rządu Wincentego Witosa w sytuacji „powstania Piłsudskiego i jego zbuntowanych oficerów przeciw własnej Matce Ojczyźnie” (cytat z prasy). Zebranie zagaił Czesław Hubert, przewodniczący Związku Oficerów Rezerwy, w czasie powstania wielkopolskiego – komendant miasta. Przemawiał dr Stanisław Owsiany, przewodniczący miejscowego „Sokoła”, również dawny powstaniec wielkopolski (w 1940 r. zabity w Lesie Katyńskim). Po przyjęciu krótkiej rezolucji odśpiewano „Rotę” i sformowany pochód z orkiestrą udał się pod starostwo. Tam z nieistniejącego obecnie balkonu nad wejściem do starostwa (dziś budynek Urzędu Miasta i Gminy) przemówił do zebranych starosta Bronisław Ruczyński, który „widząc stojące stowarzyszenia i prawie całe obywatelstwo miasta, jako reprezentant rządu podziękował zebranym za tę demonstrację narodową, przez którą chcą wyrazić swą wierność dla Prezydenta Rzeczypospolitej i gotowość do stanięcia w obronie zagrożonej Ojczyzny”. Na koniec odśpiewano „Boże, coś Polskę”.
Szamotulanie nie wiedzieli jeszcze wówczas, że w godzinach popołudniowych prezydent Wojciechowski podjął decyzję o rezygnacji z urzędu i wydał rozkaz wojskom rządowym zaprzestania bratobójczych walk. Do dymisji podał się również premier Witos. Piłsudski formalnie nie objął rządów w kraju (na stanowisko premiera powołano początkowo Kazimierza Bartla, a marszałek został ministrem do spraw wojskowych), nie przyjął także wyboru na prezydenta (uważał, że głowa państwa ma zbyt małe kompetencje).
Na temat marszałka Piłsudskiego w prasie szamotulskiej jeszcze co najmniej przez kilka miesięcy wypowiadano się z niechęcią, sytuacja ta dość szybko zaczęła się jednak zmieniać i „Gazeta Szamotulska” wyraźnie popierała w późniejszym okresie rządy piłsudczyków. W marcu 1927 r. odbyła się uroczysta msza w intencji marszałka z okazji jego imienin, a Bronisław Ruczyński tym razem przyjmował na swoje ręce życzenia dla Józefa Piłsudskiego! Od 1928 r. do śmierci marszałka imieniny świętowano jeszcze huczniej – oprócz mszy odbywały się akademie i defilady. W wyborach parlamentarnych w 1928 r. w Szamotułach ugrupowania propiłsudczykowskie – podobnie jak w całej Wielkopolsce – przegrały, jednak uzyskały sporą liczbę głosów (dwa razy więcej niż w reszcie regionu). W 1933 r. zmieniono nazwę ul. Wronieckiej – do wojny była to ul. Marszałka Piłsudskiego.
Napoleon Bonaparte w Szamotułach?
200 lat temu, 5 maja 1821 r., zmarł Napoleon Bonaparte. Przypominamy w związku z tym „Szachistę” Władysława Łysiaka – książkę opisującą akcję porwania Napoleona i podstawienia na jego miejsce sobowtóra, do której doszło nie gdzie indziej, lecz w baszcie Halszki! Całą operację mieli zorganizować angielscy liberałowie w porozumieniu z francuskimi przeciwnikami cesarza. Plan był taki: 13 grudnia 1806 r. do Szamotuł przyjeżdża Napoleon, przebywający wówczas przez kilkanaście dni w Poznaniu i odwiedzający różne miejscowości w okolicy. W baszcie ujawniona zostaje przed nim tajemnica słynnego „Mechanicznego Turka” – maszyny, która rzekomo świetnie gra w szachy, a w której w rzeczywistości ukrywa się żywy szachista. Cesarz, który znał już wcześniej ten „wynalazek” Augusta von Kempelena, sam chce wypróbować urządzenie, wchodzi do niego, a po chwili maszynę opuszcza już nie on, lecz sobowtór – mnich z klasztoru na św. Górze pod Gostyniem, niezwykle podobny do Napoleona, znający język francuski, mający dużą wiedzę o cesarzu i podglądający go dzień wcześniej na audiencji. Operacja „Szachista” odmienić miała losy świata. Pozornie wszystko się udało, tyle tylko, że po kilkuset kilometrach dowódca grupy, która dokonała porwania i chce odstawić Napoleona do Londynu, orientuje się, że w jego rękach… jednak jest mnich. Jak to możliwe? Otóż do zamiany cesarza Francuzów i gostyńskiego duchownego doszło dzień wcześniej w Poznaniu, a w Szamotułach Napoleon ponownie zajął właściwe miejsce. Anglicy pokonani zostali przez kontrwywiad francuski i współpracującego z nim polskiego mnicha.
Czy do operacji „Szachista” w ogóle doszło? Niech nie zmyli Was konwencja narracji – odwołanie się do pamiętnika rzekomo pożyczonego na chwilę autorowi książki przez tajemniczego Hiszpana. Łysiak w ciekawy sposób łączy prawdę historyczną i przekazy z epoki z fikcją, z pewnością jeszcze kiedyś o tym więcej napiszemy. A już na pewno – o wątku szamotulskim, który najbardziej uzasadnia nie tyle historia, ile zainteresowanie pisarza miejscem pochodzenia matki – Wiktoria Łysiak z domu Kowalewska urodziła się niedaleko Szamotuł i do dziś mieszka tu część kuzynostwa pisarza.
Książka powstała w 2. połowie lat 70. (ukazywała się w odcinkach w latach 1976-77, 1. wydanie książkowe 1980).
Zdjęcia: „Napoleon przekraczający Przełęcz Świętego Bernarda w 1800 roku” – obraz olejny francuskiego malarza Jacques’a-Louisa Davida; Portret Napoleona Bonapartego, 1805, Andrea Appiani (malarz włoski); Mechaniczny Turek („Turek” grający w szachy) – osiemnastowieczna mistyfikacja, której autorem był Wolfgang von Kempelen. Pierwszy raz zaprezentowana w 1769 r.; Benjamin Bathurst – brytyjski dyplomata, postać historyczna. W powieści Waldemara Łysiaka to on dowodzi grupą, która ma uprowadzić Napoleona. W czasie wojen napoleońskich w tajemniczy sposób zaginął w Niemczech (ok. 1809 r.). W powieści – być może po nieudanej akcji rozpoczął nowe życie. Źródła zdjęć – domena publiczna
Pożar w Dzień Strażaka – 4 maja 2007 r.
Pożar pałacu w Oporowie (gmina Ostroróg) wybuchł po południu (zgłoszono go o 18.48), akurat w trakcie obchodów Dnia Strażaka. Strop ostatniej kondygnacji i dach odbudowano, ale już bez ozdobnych lukarn (doświetlających poddasze okien). „Pierwszy raz widziałem na własne oczy tak ogromny pożar. 30 zastępów straży, plątanina węży, wykorzystane hydranty i staw przypałacowy, a i tak hektolitry wylewanej wody zdawały się wcale nie umniejszać kłębów dymu i ognia. Przeczytałem później, że akcja gaśnicza zakończyła się dopiero rankiem. Był to jeden z tych dni, kiedy zastanawiasz się, na ile przypadek rządzi naszymi losami . Pojechałem fotografować pola rzepakowe (tamtego roku już w pełnym rozkwicie), a znalazłem się w środku wielkiej akcji gaśniczej. Mimo że nie wykonałem żadnego ujęcia krajobrazowego, wróciłem do domu później niż planowałem, z kartą zapełnioną obrazami przerażającego żywiołu zamiast sielskich widoków” – napisał Piotr Mańczak, autor publikowanych tu zdjęć.