Wiersze o regionie szamotulskim
Zdzisław Białecki
W PARKU SOBIESKIEGO
Przyjacielowi M.D.
W parku jest cicho. Podwieczór zimowy.
Mróz tnie po twarzy tysiącami szpilek
Krew w żyłach ścina, zabija. – Za chwilę
W lodowiec martwy zmienić nas gotowy.
A jednak… jednak we dwoje tak blisko –
jesteśmy i dobrze nam w tym parku –
jako wskazówkom na starym zegarku,
jak świętym w sercu litościwych istot.
Chodzimy wkoło, ramię przy ramieniu. –
Za Samą w dali krwawe zorza płoną.
Chłodno nam, zimno, w wielką ciszę oną,
Której z nas przerwać nikt się nie ośmieli.
Idziemy. Mróz nas nie weźmie w swe kleszcze,
nie chwyci za bary i w stawie zanurzy:
On wie, że duch Twój dobrej sprawie służy,
I że pod mym płaszczem s e r c e bije jeszcze.
Ares Chadzinikolau
W SZAMOTULSKIM PARKU
Przy pocztowym skwerze
topolowy park z cichą Samą
koi szamotulski dzień.
Ptaki śpiewem wplątują się w liściowiatr
jak watki w wodne kręgi.
Słońce spawa pofranciszkańskie dachówki
i krzyki poległych.
Cienie drzew
przypominają struny lutni Wacława.
Kto je rozedrga na nowy motet?
Ares Chadzinikolau
W SZAMOTUŁACH
Rozpostarła się morenami blizn równina,
na której uściskiem Samy
wyrosły średniowieczne Szamotuły.
Stare wiązy przy kościele kolegiackim
pamiętają ręce Sobieskiego,
a echo stłumionych lamentów z Baszty Halszki
odbijają się od fosowej wody.
Przy pobrzękiwaniach maryny
ludzie wiwatują obeliskiem Wacława,
aż po dworcowy staw
gdzie niebo topi swój smutek.
Wiatr krzyżuje krosna w niepowtarzalność haftów.
Wielkie młyny rywalizują z orkiestrowym tempem
Szkoły Muzycznej.
Ares Chadzinikolau
WYŚWIĘCENIE KOLEGIATY
Ks. Arcybiskupowi Juliuszowi Paetzowi
Metropolicie Poznańskiemu
Skrawek nieba zniżał się do parkowej fontanny.
Szarym kamieniczkom przywrócono oddech pelargonii.
Na rynku trzepotały jarmarczne chorągiewki
jak gołębie wokół zadrutowanych gniazd baszty.
Uliczki jeszcze drżały od przemarszu wojskowych orkiestr,
a już wiatr huśtał dzwonami odnowionej Kolegiaty
w dniu wyświęcenia.
Chrystusowe mozaiki ucieleśniały się.
Chór okrążył mojżeszowy kamień
i wyśpiewał przykazania dwóch tablic.
Matka Odkupiciela odkryła poranioną twarz.
Karolina Dąbrowska
IMPRESJA SZAMOTULSKA
pewnego ranka wschodzące słońce,
barwiąc niebo rubinów szkarłatem,
zbratało się na ulicy Kolarskiej
z jarzębin orszakiem
w zamkowskim parku
– baśniowym królestwie kasztanów
uwieńczyło złotym laurem
w dawnej fosie dumną fontannę,
a wraz z drzewami
przejrzało się w oknach baszty Halszki,
czyniąc z nich wielobarwne obrazki
z wyżyn nieba słało swe promienie
w morze biało-niebieskich sukienek
– szamotulanki w stroje swe podobne obłokom
ubrane były odświętnie, na ludowo
a pod wieczór, gdy zachodziło słońce
na wieżę kościoła nadziane jak owoc,
w ciepłej poświacie, jakby z mandarynek,
tonął stary zegar, szamotulski rynek…
Karolina Dąbrowska
PORANEK NAD LASEM WE WSI BABORÓWKO
Pierwsze brzaski wstającego świtu
zaplatane jak złote nici
w szmaragdowozielone palce sosen
strzały promieni wschodzącego słońca
utkwione w celofanowych zwierciadłach
przydrożnych kałuż
jesienny las wezbrany łzami żołędzi, kasztanów
odznaczony orderami dzięciołów,
zaostrzony w groty saren
przegląda się w szeleszczącym nurcie
liściastych strumyków rozbrzmiewających echem
indiańskich legend dzieciństwa…
Karolina Dąbrowska
SECESJA KĄSINOWA I RUDNIKA
W turkusowym welonie kąsinowskiej Madonny
przegląda się niebo
pośród fal oceanu żyta
zaciszny zagajnik w Rudniku
nawleczone na żyłkę strumienia
w oddali korale wierzb
tafla jeziora pomnaża las
o wyśnione portrety drzew
pośród ciemnych sosen jasna brzoza,
zabłąkana jak łabędź,
swym pękatym odbiciem spaja brzegi
na kształt nakreślonej kredą
ścieżki…
Stanisław Helsztyński
ANDRZEJ SZAMOTULSKI
Postawcie mnie pod światło, a zgaszony witraż
rozgorzeje światłami, każdy sztych ożyje,
miecz zabłyśnie brzeszczotem, sztandar się rozwieje,
stropem drgnie zamku mego gotycki korytarz.
Stu wzorami zakwita poza mną gobelin,
naramiennik lśni ze stali i pancerz bez szczerby,
cztery po rogach tarcze, trzy wielmożów herby,
oblicze moje czyste jak różowy welin.
Piotr Vischer w Norymberdze rysy moje żłobił,
w trzech płytach przysłał postać jeszcze za żywota,
w ostrołuk mię oprawił, gotykiem ozdobił,
przyłbicę do stóp rzucił i rzekł: Trwaj na wieki.
Nie boję się styksowej zmiennej czasów rzeki –
zginę, gdy ziemię strawi fala ogniów złota.
Stanisław Helesztyński
MIASTO WOJEWODÓW, UCZONYCH I ARTYSTÓW
Senatorów dwudziestu, ośmiu wojewodów
i kasztelanów z rodu jednego dwunastu
z dawien dawna przysparza chwały temu miastu,
nad szereg je wznosząc wielkopolskich grodów.
Kiedy czasem z grobowców podniosą się zmarli,
za koncerze pochwycą i „Nałęcz” zakrzykną
przerażenie na ziemie upada błękitną,
a na dachach proporce łopocą husarii.
Częściej przecie nad miastem zapanuje cisza,
w której pokój się dziwny ludzkości obwieszcza.
To ze stratosfery ducha ci śpiewają mistrze,
którzy ród swój wywodząc z szamotulskich mieszczan
wieczystych prawd obszary przemierzali bystrze.
Irena Kiełczewska
KU PRAŹRÓDŁOM
Przychodzimy do ciebie Wacławie
by sprawdzić znaczenia naszych natchnień
Twoje sięgnęło słońca
wiodło Cię na palcach ścieżkami tonów
Powróciłeś na zamek dziejów
piętrzy się wzgórzem
sala Twego imienia zaprasza
przywołanyś melodią wspomnieniem
dopełniasz co nie docieczone
Niegdyś dawałeś nuty królowi
dziś nam je przynosisz
pieśni motety lamentacje
wyzwalają praźródła Twojej sztuki
zakorzenione drzemią dla świata
Przywołuję Cię Twoim miastem
Wacławie z jasnych pól Szamotuł
uderzyłeś w struny
świata
Irena Kiełczewska
SZAMOTUŁ PANI
Matko Pocieszenia
z śladami krwawych łez na twarzy
z Dzieciątkiem na lewym ręku
namalowana na drewnie
owiana stepowym wiatrem
W ciszy kolegiaty
nasłuchujesz kroków
jak matka
nachylasz się nad złożonymi rękoma
nad zaciśniętymi powiekami
zbierasz łzy przeźroczyste
by zawiesić je na witraż
zbliżasz niebo
Wzięłaś koronę Polski pod swoją obronę
jak Czarna Madonna z pociętym bólem twarzy
Jak Przenajświętsza Panna z Ostrej Bramy
jak Pani Licheńska z orłem na piersiach
jak Matka Katyńska pochylona nad każdą raną
Cudowny znaku
światło wiekuiste wymowna obecność
dziękują Ci
Panno Zwycięska
nie tylko polskie serca
Irena Kiełczewska
POWITANIE
Nad łukiem rzeki
budziło się miasto powitaniem
na peronie
Oczom wyrastały domy
wieże kościoła z koroną wieków
Sama niosła w biegu
brudne łzy
zatrzymane w słońcu
śniły o kąpieliskach
i uśmiechach dziecka
To miasto mieszka we mnie
zapowiedzią wiersza
Irena Kiełczewska
ZNAD SAMY
Spacerem przez park do białego zamku
unosi się pagórkiem wierzchołkami kasztanów
pozdrawia każdego przechodnia
czas sprowadzał tu różnych gości
obok baszta Halszki z legendą wieków
miejsce dramatu księżniczki i Łukasza
rozpięte w chmurach jak beznadziejne wołanie
Powracam do rycerskiej sali
na prawo od wejścia północna ściana
ślady obecności Kazachstańskiej Madonny
z krwawymi łzami
od trzech wieków uniesiona ołtarzem serc
Matka Pocieszenia ożywia martwą pamięć
Spacer przez miasto ‒ przez życie
odbiciem w lustrze czasu
widzę twarze nikt nie leży
pod śniegiem ani deszczem
troska dni powszednich
Dziś wiosna i wiersze w darze
słowem od wewnątrz jak twarzą
do okna
Zenon Tomasz Pohl
DOLINA SAMY
W dolinę Samy wiedzie ta ścieżka
Łąką zieleni aż po Zamek
Ludzie przychodzą by tu mieszkać
między dniem pracy a zwyczajem spoczynku
Wiele się tu zmieniło
Domy wyrosły jak topole
Wypasaliśmy tutaj kozy
i piekli ziemniaki w popiele
Pośród dziewanny smukłej pachnącej
śniły nam się w myślach podróże
Wysyłaliśmy w niebo podróże
‒ wiersze na lśniącej białej chmurze
Jakże się tutaj wiele zmieniło
Pastwiska pocięte drogami
Lecz w duszy została wąska ścieżka
razem ze wspomnieniami
Zenon Tomasz Pohl
DZIEŃ WOLNOŚCI
Był zegar na ulicy Dworcowej
Wskazywał czas
ostrzegał przed godziną
policyjną
w latach gwałtu i mordu
w dniach podziału
na ludzi i nadludzi
Był klepsydrą
wyznaczającą świt
wolności
i o godzinie 18.45
stanął
wrócił ciemiężonym godność
W dniu 27 stycznia
biało-czerwone flagi
załopotały na ulicach
Major Kazanow
radziecki żołnierz
niósł naręcze kwiatów
tym co polegli
Towarzyszyło mu miasto
Serca
wybijały godziny
radości i smutku
Płakały matki
Okaleczony zegar milczał
Zenon Tomasz Pohl
GEDAECHTNIS
Wprowadzili Adama
we wąską uliczkę Franciszkańską
w gronie dziesięciu.
Ustawili pod obronną skarpą
i bez procesu
zastrzelili jak psa.
„Ordnung muss sein”
– nawoływali faszyści.
W słońcu
krzepła krew
we wielki rubin.
zamilkły usta skazańca.
Tyle już lat
minęło
a dzień ten,
tak
wrył się
w mą pamięć,
jak kule w piach
obronnej skarpy
przy wąskiej uliczce
Franciszkańskiej.
Zenon Tomasz Pohl
GRODZIE HALSZKI!
Ziemio kocham Cię i pragnę objąć myślą.
Ziemio ojców i praojców, kwiatów rozkwitłych,
sadów białych wiosną, łąk i cichych strumieni!
Ziemio rosłych brzóz, topoli, świerków zielonych –
wzrastających szczytem w błękit, moja Ziemio!
Ostatnim prętem najwyższej gałązki
patrzę na kołyszące się żyta,
pszenicy ciężkie, złociste kłosy.
Ziemio ojców i praojców! Pieśń w oddechu
z ranną mgłą i z ptaków pierwszą chłodną kąpielą
niesiesz w gotyk średniowiecznych Twoich pamiątek.
Niesiesz chleb ze solą ustom, życiu i wiekom,
jak wesołe dzieci niosą obiad ojcom.
I w żmudnych wzorach codziennych ubiorów
dziewcząt i chłopców wiwatem
prowadzisz w cyfry poznania, ziarnem
opowiadasz o swoim bogactwie,
zorzą poranną płaczesz jak dziecko.
Ziemio Jana, Wacława i Calliera.
Ziemio kosynierów! Rozpostartym w zachodzie
słońca chłopskim – purpurowo podszytym,
jako krew kaftanem, umiesz szeptać o dziejach.
Rodzisz kwiaty swym powstańcom i bohaterom.
Miłości serce Twe pełne – serce
matki. Twemu sercu krzyknęli
ostatnim tchem pieśń wolności ‒ „Jeszcze
Polska nie zginęła” ‒ twoi synowie.
Twoi synowie z braćmi zbratani
wrócili Tobie życie.
Ziemio kocham Cię i pragnę objąć myślą.
Ziemio urodzaju, pól rozległych i między
niezoranej, ziemio fabryk, twarzy stroskanych
i krążących legend, duszo moja i wierszu
rozpisany na wszystkie usta! Grodzie Halszki!
Zenon Tomasz Pohl
MISTRZU WACŁAWIE!
Nad brzeg rzeki w mgłę wieczorną
noc już zmierzchy swoje roni
i z chmur zrzuca blask księżyca,
i gra śpiewki w cichej toni.
Przy cokole hymnem dworskim
rośnie w pomnik starej lutni,
‒ potrącanej ręką Mistrza ‒
dźwięcznie lekko, dźwięcznie smutnie;
to wesoło przodkiem raźnym,
to znów chórem w pieśni pobożną
wplata spokój – przed ołtarzem
klęka – daje upust strunom…
Mistrzu ód – Wacławie! Jakeś
młody, gdy przed Twym pomnikiem
noc płynącą Samą szepce,
że Ty jesteś wciąż muzykiem!
Zenon Tomasz Pohl
MIASTO
Miasto
świecą lampy
noc otula
sny swą piosnką
płynie Sama
coś tam szepcze
w parkach grają
hymny świerszcze
wiąz przy farze
basem
skrzypi
a przy Zamku
pachną cisy
Tylko baszta
jak legenda
miastu plecie
swoje dzieje
wskrzesza Nałęczów
Górków Halszkę
czas upiększa
ballad trelem
a ja
cóż ja
nie śpię przecież
zbieram myśli
w skromne wiersze
rano dzieciom
opowiadam
o czym śniły
nocą we śnie
Zenon Tomasz Pohl
PARK SOBIESKIEGO ZIMOWĄ PORĄ
Śnieg na ławkach i trawie
na koronach drzew wiotkich
jak pokryty emalią
kwiat na garnku lub spodku
Park usłany dywanem
z białych pereł poszyciem
alejami przechodzi
zima w sopli okryciu
Staw spinają dwa mostki
obok rzeczka pieśń szepce
drzemią wierzby na wyspie
skrzypią z zimna gałęzie
Tylko wróble w karmnikach
wyszukują łakoci
wrony kraczą
niech kraczą
niedaleko do wiosny
Zenon Tomasz Pohl
STARE KASZTANY
Próchnieją pnie starym kasztanom
Mówił że sadził je król Sobieski
Ja im się czapką do stóp kłaniam
tłumaczę szepty ich o mieście
Pięciopalczaste liście pieśnią
sięgają w błękit ramionami
chcą go zaskarbić moim wierszom
pospacerować ulicami
sławić dni przeszłe i pamiątki
gotyckie okna mury baszty
i secesyjne w Rynku domy
stary Świdlina senny klasztor
Pną się liryczną pieśnią w niebo
i łączą stare z tym co nowe
Piszą swe dzieje starym tynkom
domom piętrowym parterowym
A mnie wciąż korcą liści szepty
i próchniejące pnie kasztanów
bo sadził je sam Jan Sobieski
więc zbieram w czapkę śpiewki same
Zenon Tomasz Pohl
STARY WIĄZ
Przetrwałeś burze, przetrwałeś dnie,
lata, wieki. Przeżyłeś młodość,
a dzisiaj ogołoconym pniem
z liści pleciesz legendy. Ludziom
na ustach słowa układasz snem,
śpiewasz, śpiewasz jak bukom buki
i dębom dęby. Wiatr twoją pieśń
niesie spod Kolegiaty hen,
przez pola w zielone łąki…
I mówią, że tą modlitwą Ty
się oparłeś najtęższym wichrom,
że krwią spłynąłeś jak płyną łzy
‒ krople deszczu jesienną porą.
Spłynąłeś skargą na ostrza pił,
Aby śpiewać legendy. ‒ Dzisiaj
Królewskim swym majestatem Ty,
jak sam król Jan Sobieski – trwasz,
liczysz pokoleniom koleje życia.
Przetrwałeś burze, przetrwałeś dnie,
lata, wieki. Przeżyłeś klęski, wzloty,
a dzisiaj ogołoconym pniem
z liści, wszystkich przechodniów oczy
zapalasz iskrą, jeszcze kto wie,
jakie myśli najskrytsze budzisz, bo objąć ramieniem Cię
nie mogę, ani przetrwać.
Zenon Tomasz Pohl
***
Moje miasto jest dla mnie Warszawą,
a rzeczka Sama Wisłą,
moją wewnętrzną sprawą
‒ wielką Ojczyzną.
Bałtyk jeziorem jest Kierskim,
Osówka Karpatami,
Rataje, Wola polem
z jasnymi osiedlami.
Słońce to samo w mym mieście
i to samo w Warszawie.
Lśnią te same obłoki
nad Krakowem, nad Gdańskiem.
Moje są to miasta
w każdym calu wiersza.
To mój punkt widzenia,
ma sprawa wewnętrzna.
Moje miasto jest dla mnie Warszawą,
domem rodzinnym, stolicą,
moją codzienną troską,
wielką chustą z błękitu.
Mirosława Prywer
BOCIANIE GNIAZDO W OSTROROGU
Ścięto topolę z gniazdem
czekającym na przylot
z ciepłych krajów
Rozejrzały się boćki
po okolicy
Na plebani
nie zagrzały miejsca
Komin piekarni wysoki
gody dla potomstwa
Ciepła sadza malowała skrzydła
odmieniła kolor piór
Czarne ptaki
piekarzowi spać nie dały
Śmiały się z nich
liście lipy
Z łąk rozbrzmiewał
żabi rechot
Dziś piekarnia w innym miejscu
Boćki po kąpieli w Nilu
bielą piór rysują niebo
wita je przyjazne gniazdo
przytulone do komina
Mirosława Prywer
IMPRESJA
Nocą z piękną Halszką
opuszczam Czarną Basztę
spiesząc do gotyckiej Kolegiaty
by pod wiązem poznać
tajemnicę życia
Nad pałacem Górków
zawisnął pyzaty księżyc
zagląda do okien muzeum
igra z koronkami czepców
a koralom dodaje blasku
by lśniły jak dawniej
na szyjach tancerek
w szamotulskim parku
Sama płynie leniwie jakby czekała na koncert
muzyki Wacława
Mirosława Prywer
KOLEGIATA
Piękna w swej prostocie
gotycka bryła
najstarszej budowli Szamotuł
wabi turystów
Na schodkowych szczytach
przysiadły szpaki
grzeją zmęczone skrzydła
w promieniach słońca
W kościele
pod gwiaździstym sklepieniem
na tęczowej belce
drewniany krucyfiks
Oddają mu pokłon
Trzej Królowie i Anna
z renesansowych obrazów
W bocznej nawie
ikona Matki Bożej
Zanieś swój ból
Mistrzyni pocieszenia
Mirosława Prywer
LISTOPAD W OSTROROGU
Dobrze spotkać się w listopadzie
w miejscach lalczynych dialogów
nieśmiałych spojrzeń w oczy
Jeszcze tylko raz zerknąć
do księgi czasu
i porozmawiać z Ludwikiem
aby zrozumieć
jak cenne było wczoraj
i po co pozostawić na jutro
Mirosława Prywer
ONA ZROZUMIE
Przyklęknij w bocznej nawie
szamotulskiej Kolegiaty
Na chwilę schowaj się
przed krzykliwym świtem
wypełnionym złudzeniami
Podaruj swoje troski
Matce Bożej Pocieszenia
Ona zrozumie Twój ból
i osuszy łzy
Mirosława Prywer
W OSTROROGU
z czasów świetności
wielkość Jana wpisana w historię
nasyp po starym zamku
opleciony bluszczem
kościół rozśpiewany w niedzielę
cmentarz wpatrzony
w taflę Jeziora Wielkiego
a młodzi pospieszyli
w dwudziesty pierwszy wiek
szukają swego miejsca
w świecie iluzji i masek
Daromiła Wąsowska-Tomawska
OPOWIEŚĆ PRZY RYNKU
Pani Ewie Budzyńskiej-Krygier
mojej licealnej polonistce
Znów w gotyckiej Kolegiacie
przed obliczem
Szamotuł Pani
Ona pobłogosławi przed bitwą
pod Wiedniem
i pocieszy strapionych
rozstrzelanych na Rynku
za swą polskość
W miejscu Ratusza kamienice
brukowane uliczki
pełne westchnień
stuku obcasów
Po tych łbach wilgotnych
ze starej szkoły idzie
pierwszą kaligrafią i cyfrą
uśmiechem i przyjaźnią
pani Zofia Janikówna
Obok swym autorytetem
licealni profesorowie
i rodzice z prawdą o miłości
Po lekcjach cukierki malinki
i malowane nimi usta
Też skąd i od kogo
te pierścionki ze słomy?
I Wacław z Szamotuł
z przesłaniem swej pieśni
„Jam jest pasterz dobry”
Daromiła Wąsowska-Tomawska
NAD SAMĄ
Biegnę znów przez most
nad Samą w tenisówkach
w kokardzie z nutami
na lekcje do pani Górskiej
a potem pod mostek
przy torach
Tam jeszcze pachnie młoda trawa
i stokrotka wciąż bieli
Jasiu − ciuchcia gwiżdże
dwa wagony na węgiel
jak pudełka szyte klejone z pocztówek
diabliki chochły amorki
i pierścionek ze słomy
Już się zmierzcha pieśnią Wacława
i tylko nad Samą
tuła się jeszcze jeden wiersz
Daromiła Wąsowska-Tomawska
BEETHOVEN
Moja sonata
księżycowym kurzem
nad lustrem Samy
Jest już głucho
tak ciemno
że aż pęknięty
Kolegiaty cień
wstępuje w chmury
Daromiła Wąsowska-Tomawska
SZAMOTULSKIE ŚWIĘTE DRZEWO
Przed pruskim pościgiem
ucieka chowa się w parku
u dziedzica Gałowa
na najwyższym konarze
najlichszej gałęzi
powstaniec Wiosny Ludów
miastowy stolarz
Antoni Śramkiewicz
Przylepiony
uczepiony liścia i nieba
Ślubuje i obiecuje
I stoi krzyż
na Rynku
Na tym samym drzewie
Bóg i człowiek
Daromiła Wąsowska-Tomawska
ZNÓW NARODZINY HALSZKI
W cieniu księżyca
w żelaznej masce na twarzy
W mroku baszty
Mówią
Czarna Księżniczka
A dzisiaj chcę znów
być piękna
W kolorach przy jędrnych piersiach
i kryzie
Jak nimfa odpłynąć
z kaczeńcem przy uchu
w złocistym skręcie loka
I wznieść się
unieść w oparach mgle Samy
pomiędzy krzykiem a głuszą
I czekać
aż drgną znów usta
i słońce zatrzyma promień
nad pierwszą literą
imienia