Paweł Brzeźniak
Moje wspomnienie Ks. Lucjana Rondudy
Księdza Lucjana Rondudę poznałem w 1962 r., gdy przybył do Szamotuł i zaczął uczyć religii między innymi uczniów Liceum Ogólnokształcącego, w którym w tym roku również rozpocząłem naukę.
Pierwsze lekcje religii odbywały się w salce katechetycznej znajdującej się na zapleczu głównego ołtarza w kościele św. Krzyża. Wyposażenie salki zorganizował głównie z własnych środków materialnych. Nie były to łatwe czasy, więc dla obniżenia kosztów niektóre prace wykonywał sam, np. malował taborety i stoły. W tym, jak i w pracach porządkowych, my – grupa uczniów – trochę pomagaliśmy.
1966 r., klasa XI a Liceum Ogólnołształcącego w Szamotułach, spotkanie przed maturą. Ogród Domu Dziecka w Szamotułach
Będąc prefektem, dał się poznać jako człowiek kochający młodzież, szukający rozmaitych sposobów doprowadzenia jej do Boga, jednocześnie sprawiedliwy i otwarty na różne poglądy. W czasie roku szkolnego organizował spotkania z młodzieżą w swoim mieszkaniu w Domu Dziecka, na których rozmawialiśmy o różnych naszych sprawach, słuchaliśmy muzyki (miał gramofon i magnetofon, co nie było wtedy powszechne) zarówno rozrywkowej, jak i poważnej. Miałem tam okazję po raz pierwszy posłuchać pasji Pendereckiego, której fragment ilustrujący śmierć Chrystusa zrobił na mnie niesamowite wrażenie, które pamiętam do dzisiaj.
W trosce o nasz rozwój duchowy zachęcał nas do udziału w rekolekcjach i dniach skupienia, do prowadzenia których zapraszał duszpasterzy akademickich. Moja żona dopiero na studiach uświadomiła sobie, że ojciec Honoriusz, który prowadził dni skupienia, w jakich uczestniczyła za namową księdza Rondudy w lesie w Miałach, to znany dominikanin.
Wspomina też potańcówkę – prywatkę, którą ksiądz urządził w swoim mieszkaniu dla klasy, do której chodziła. Jak widać, docierał do uczniów w różny sposób.
W czasie rowerowej wyprawy wzdłuż morza, 1965 r.
Organizował również wyjazdy z młodzieżą, te jednodniowe – rowerowe w okolicach Szamotuł, jak i wakacyjne – wielodniowe w różne ciekawe strony Polski. Miałem okazję uczestniczyć w jednym z nich, podczas którego zwiedziliśmy rowerami wybrzeże Bałtyku (często jadąc dosłownie brzegiem morza), począwszy od Świnoujścia, po Gdańsk. Dzięki temu po raz pierwszy w życiu zobaczyłem morze. Z wyjazdu tego ksiądz Lucjan (mówiliśmy między sobą „Lucek”) napisał kronikę, którą mam do dzisiaj. Chcę jeszcze zaznaczyć, że eskapady te finansował w dużej mierze ze swoich środków.
Tradycją stały się wyjazdy z uczniami przed maturą na Jasną Górę oraz spotkania po maturze w Domu Dziecka. Spotkanie te były chyba jedyną okazją do zrobienia wspólnych zdjęć wszystkich kończących liceum.
Kołobrzeg, 1965 r.
Jak już napisałem wyżej, był sprawiedliwy. Utkwił mi w pamięci fakt, że kolega, który lepiej przygotowywał się do lekcji religii niż ja, dostał ocenę końcową trochę lepszą, mimo że byłem ministrantem i kontakt z księdzem Lucjanem miałem częstszy.
Ksiądz Lucjan miał doskonałą pamięć. Koleżanka wspominała, że po latach, na spotkaniu z jej klasą, potrafił nie tylko przypomnieć sobie imiona dawnych uczniów, ale powiedzieć, gdzie kto siedział.
Ksiądz Lucjan nawiązane przyjaźnie utrzymywał również po odejściu z Szamotuł. Do jego śmierci składaliśmy sobie życzenia (imieninowe i świąteczne), a jego listy pełne przyjaźni i życzliwości przechowujemy z żoną do dzisiaj. Ostatni z nich, z czerwca 2004 r., napisany już drążącą ręką zawiera szczególnie dużo życzeń i wskazań życiowych. Za pięć miesięcy wraz z grupą dawnych parafian żegnaliśmy księdza Lucjana na cmentarzu w Milanówku.
Z biskupem Lechem Kaczmarkiem i klerykami odbywającymi służbę wojskową, Gdańsk, 1965 r.
Do końca pozostał związany z Szamotułami. Świadczy o tym fakt, że mszę świętą jubileuszową z okazji 50-lecia swojego kapłaństwa przyjechał odprawić w kościele Św. Krzyża w Szamotułach. Po uroczystości w kościele chciał się z nami spotkać, aby jak zwykle powspominać i dowiedzieć się, co nowego u nas. Z takich rozmów zapamiętywał zawsze zadziwiająco dużo faktów.
Ksiądz Lucjan pozostanie dla nas wspaniałym, kochającym Boga i ludzi człowiekiem. Wielu z uczniów pamięta i wspomina księdza. Myślę, że niewielu zna bogatą historię Jego życia.
Dla uzupełnienia obrazu tego oddanego Bogu i ludziom człowieka załączam „Wspomnienie o Księdzu Lucjanie” autorstwa Magdaleny Pacholczyk – córki siostrzenicy księdza.
Ks. Lucjan Ronduda przed kościołem św. Krzyża w Szamotułach, 1963 r.
1963 r., klasa VIII a Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach, zakończenie roku katechetycznego
1965 r., klasa XI a Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach, przed maturą. W ogrodzie Domu Dziecka
1967 r., klasa XI a Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach, przed maturą. Przed wejściem do Domu Dziecka
1967 r., klasa XI b Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach, przed maturą
1967 r., część klasy XI c Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach, przed maturą
1968 r., klasa XI Liceum Ogólnokształcącego w Szamotułach
W czasie wycieczki rowerowej do Obrzycka, 2.05.1964 r.
W czasie wycieczki rowerowej do Obrzycka, 2.05.1964 r.
Z młodzieżą na rowerach, okolice Łeby, 1965 r.
Zjazd z okazji 20-lecia matury – rocznik 1966
Nad morzem, 1965 r.
Oliwa, 1965 r.
Poświęcenie ośrodka zdrowia w Kaźmierzu, 22.06.1992 r. (zdjęcie ze strony kazmierz.com.pl)
Pożegnanie ks. Rondudy, 1995 r. Zdjęcie ze strony parafiakazmierz.pl
Uroczystości 50-lecia kapłaństwa, Kaźmierz, 7.05.2000 r. Zdjęcie ze strony parafiakazmierz.pl
Parafianie z Kaźmierza przy grobie ks. Lucjana.
Tablica pamiątkowa w kościele w Kaźmierzu, zdjęcie Magdalena Blumczyńska
Zdjęcia z Szamotuł i z podróży z młodzieżą udostępnił Paweł Brzeźniak.
Zdjęcia z Kaźmierza udostępnił Jerzy Oses
Magdalena Pacholczyk
Wspomnienie o Księdzu Lucjanie
„Panie, jeślim potrzebny ludowi Twemu – oto idę, aby pełnić wolę Twoją.” To właśnie zdanie, wyraz przemożnej chęci służenia Bogu i ludziom, a zarazem niezmiernej prostoty stanowią kwintesencję tego, jak zapamiętam ks. Lucjana Rondudę, mojego nieodżałowanego Wuja.
W zupełne zaskoczenie wprawiły mnie informacje, z którymi zetknęłam się niedawno, a dotyczące wojennych losów księdza Lucjana. Wuj Lutek we wrześniu 1939 roku chciał bronić ojczyzny, wstąpić w szeregi Wojska Polskiego, wyjechał więc na rowerze z rodzinnego Prawęcina, kierując się na wschód. Wojenna zawierucha rzuciła Wuja w okolice Lwowa, gdzie w miejscowości Żółkiew został wcięty do niewoli. Z niewoli sowieckiej „wybawiła” Go… niemiecka ofensywa i nowa, hitlerowska tym razem, niewola. Więziony na wschodzie kraju zostaje później przewieziony do Przeworska. W tym miejscu, w tej brzmiącej niczym fragment filmu sensacyjnego opowieści dochodzi do kolejnego nadzwyczajnego zwrotu „akcji”. Przyszły ksiądz Proboszcz Parafii w Kaźmierzu Wielkopolskim, wówczas młody dwudziestokilkuletni mężczyzna, w brawurowy sposób ucieka z niewoli niemieckiej w rodzinne strony, by wstąpić do Armii Krajowej do oddziału legendarnego Jana Piwnika „Ponurego”!
Zdjęcie z prymicji ks. Lucjana Rondudy, Kórnik, 20 lutego 1950 r. W pierwszym rzędzie trzeci od lewej strony siedzi proboszcz kórnickiej parafii w latach 1945-1951, ksiądz Edmund Majkowski, obok – matka ks. Lucjana (zdjęcie ze strony kornik.info)
Ten wzorowy wręcz, chciałoby się powiedzieć, życiorys polskiego obywatela czasu wojny i okupacji należałoby zacząć właśnie owych dwadzieścia kilka lat wcześniej, a dokładnie 7 czerwca 1920 roku w Prawędnie gmina Kunów w województwie kieleckim, w tym to bowiem miejscu i czasie wszystko się zaczęło. Urodził się bowiem Lucjan Ronduda. Miał brata i trzy siostry (w tym Moją Babcię – Leokadię). Rodzice, Władysław i Stanisława z domu Opała, prowadzili niewielkie gospodarstwo rolne. Rodzina Rondudów nie była zamożna, Wuj Lutek często wspominał, jako jedno z większych wydarzeń swojego pełnego pracy i ubogiego dzieciństwa i młodości, pierwsze, samodzielnie zrobione łyżwy.
W 1940 roku umiera Jego Ojciec – Władysław Ronduda. Od tej pory to właśnie na Wuju Lucjanie i Jego starszym bracie spocznie obowiązek pomocy matce i siostrom.
Niezrealizowane pozostało jedno z marzeń młodego Lucjana Rondudy z tego czasu, a mianowicie lotnictwo… niestety, a może na szczęście dla wielu z nas, którzy znali Go jako kapłana. Z powodów zdrowotnych nie został przyjęty do szkoły we Lwowie. Kontynuował więc naukę w Ostrowcu Świętokrzyskim, w Szkole Rzemieślniczej. W czasie wojny zdał „małą maturę”, kończąc tajne gimnazjum.
Jednym z wielu punktów zwrotnych jego życia była znajomość z księdzem Edmundem Majkowskim, który stał się Jego opiekunem.
Ten etap swojego życia rozpoczyna w Wielkopolsce, z którą pozostaje związany na długie lata. Dyktuje mu taką decyzję właśnie to niezwykłe rozumienie służby. Zdecydował się na pracę w Wielkopolsce, gdyż to ona właśnie w czasie wojny poniosła największe straty wśród duchowieństwa. Kontynuuje więc tam naukę, zdaje „dużą maturę”, studiuje w Seminarium Duchownym w Gnieźnie i Poznaniu. Jak wspominają pamiętający Go z tamtych lat księża, pragnął głosić słowo Boże na terenach, które najbardziej ucierpiały w czasie okupacji.
Święcenie kapłańskie otrzymał 19 lutego 1950 roku, mszę prymicyjną odprawił w Kórniku. Ze wzruszeniem wspominał, iż pierwszą osobą, której udzielił rozgrzeszenia jako kapłan, była Jego własna matka.
Ks. Lucjan Ronduda na parafii w Trębaczowie, początek lat 60. (zdjęcie ze strony kepnosocjum.pl)
Jako wikary pracował w parafiach w Lesznie i w Poznaniu (u św. Marcina i Matki Bożej Bolesnej). Pierwszym Jego probostwem była parafia w Trębaczowie. Przez trzy lata pracy duszpasterskiej zapisał się szczególnie w pamięci parafian, którzy tłumnie uczestniczyli w obchodach pięćdziesięciolecia Jego kapłaństwa w 2000 roku. Gdy w 1962 roku opuszczał Trębaczów, wierni żegnali Go słowami: „Dom Boży upiększyłeś, ministrantów zorganizowałeś, nas wszystkich Boga kochać nauczyłeś, prostą drogą prowadziłeś nas do Nieba, pokazałeś jak się zło zwycięża”.
W 1962 roku został kapelanem Domu Dziecka w Szamotułach, prowadzonego przez Siostry Franciszkanki Rodziny Marii. Przez wiele lat nauczał religii uczniów szkół szamotulskich, obejmując katechezą także uczniów dojeżdżających okolicznych miejscowości, takich jak: Wronki, Pniewy czy Rokietnica. W tamtym okresie religii nie uczono w szkołach. Ksiądz Lucjan uczył w salkach katechetycznych (jedną z nich sam przygotował podczas wakacji), a także w prywatnych domach, dojeżdżając bez względu na pogodę rowerem.
Trwanie i służba bez względu na sytuację, porę, zmęczenie to również wakacje, które Wuj spędzał z młodzieżą, organizując obozy wędrowne i przemierzając całą Polskę. Nie było dla Niego w wakacje nic pilniejszego czy ważniejszego niż ukazanie młodym ludziom piękna ziemi ojczystej i Boga. Po tych wyjazdach pozostało wiele wspaniałych owoców: wspomnienia, dzienniki uczestników i zdjęcia uśmiechniętego Księdza wśród grup młodzieży. Te lata wakacyjnej pracy przyniosły również wiele przyjaźni, małżeństw i powołań do życia konsekrowanego.
Uroczystości 50-lecia kapłaństwa, Kaźmierz, 7.05.2000 r. Zdjęcie ze strony parafiakazmierz.pl
W 1972 roku został powołany na proboszcza parafii pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Kaźmierzu Wielkopolskim. Przez 23 lata pracy w parafii cieszył się wielkim poważaniem wśród wiernych, którzy wspominają Go jako sumiennego, charyzmatycznego, gospodarnego, zaangażowanego w życie parafian duchownego. Parafią kaźmierską kierował aż do 1995 roku, czyli do momentu przejścia na emeryturę.
Trudno wymienić wszystkie parafie, w których pełnił posługę kapłańską. Od momentu przejścia na emeryturę dzielił czas między parafie nie tylko milanowskie (w niedziele sprawiedliwie – jedna niedziela w parafii św. Jadwigi Śląskiej, druga w parafii Matki Boże] Bolesnej), ale także całego dekanatu grodziskiego. Nawet przy tak smutnej dla nas wszystkich okazji jak Jego pogrzeb, zgłosiło się wiele osób by powiedzieć, że „… tak ksiądz Lucjan często u nas spowiadał …” Często też zastępował księży w parafiach Wielkopolski, Ziemi Kaliskiej czy też w rodzinnych stronach – Górach Świętokrzyskich. Najczęściej można było spotkać Go zawiniętego w koc siedzącego w konfesjonale. Doskonale pamiętam msze święte, w których uczestniczyłam jako dziecko, odprawiane na polowych ołtarzach podczas wakacji. Dopóki siły mu pozwalały, poruszał się po Polsce białym maluchem, dzięki któremu stał się słynny wśród milanowskich ministrantów.
Myślę, że jest jeden zwłaszcza fakt, który naznaczył kapłaństwo Wuja. Zawsze podkreślał fakt, że jest rówieśnikiem papieża Jana Pawia II, był to dla niego wzór życia kapłańskiego. Nieustanna motywacja do podejmowania dalszych postów, trwania w modlitwie, ciągłego określania nowych wyzwań trwania w służbie Bogu i ludziom. Podziwialiśmy wszyscy, z jakim uporem, odwagą i wiarą stawiał czoło w ostatnich latach swojego życia trapiącym Go chorobom. Uważam, że wiele z tej swojej siły czerpał z „wspólnego” trwania w powołaniu ze swoim Rówieśnikiem,
Kiedy byłam małym dzieckiem, robił na mnie wrażenie groźnego człowieka, do czasu, kiedy pokazał jak robić psikusy siostrze, ukazując tym samym niesamowite poczucie humoru. Był też chyba dość dobrze znany wśród listonoszy, gdyż korespondencja przychodząca zwłaszcza w okresach Świąt i Jego imienin była bardzo obfita.
Warto dodać, iż włączył się czynnie w życie milanowskich parafian współredagując „Nasz Głos”, pielgrzymując m. in. na Białoruś.
Wśród uczniów księdza Lucjana jest 17 księży (w tym misjonarze pracujący w Kazachstanie i w Afryce) i 5 sióstr zakonnych. W 2003 roku Elżbieta Wielgosz obroniła na Wydziale Teologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu pracę magisterska pt. „Ksiądz Lucjan Ronduda. Analiza działalności duszpasterskiej”.
Ten imponujący dorobek to tylko, powiedzą jedni, statystyka, ale na jak wiele braków przekłada się ta „statystyka” w naszym życiu… Za to wszystko chciałabym powiedzieć dzisiaj „Dziękuję”. Jedno małe słowo musi dziś starczyć za tak wiele…
Na obrazkach prymicyjnych i obrazkach z okazji 50-lecie kapłaństwa ks. Lucjan Ronduda umieścił napis:
„Królowi wieków Nieśmiertelnemu, Niewidzialnemu, Samemu Bogu cześć i chwała na wieki wieków – Amen. Panie, jeślim potrzebny ludowi Twemu – oto idę, aby pełnić wolę Twoją. Tych, którym służyłem, Rodziców i siebie polecam Najśw. Sercu Jezusa przez Niepokalane Serce Maryi”.
Tekst ukazał się w gazetce Kurier Parafialny „Jadwiżanka”, wydawanej przez Parafię św. Jadwigi Śląskiej w Milanówku.
O ks. Lucjanie Rondudzie można przeczytać także na stronie