Maria Zielińska-Osińska, Maciejka w Ogrodzie Poetów
Maria Zielińska-Osińska
Maciejka w Ogrodzie Poetów
Na artykuł składają się krótkie teksty zamieszczane przez Marię Osińską na FB w grupie Ogród Poetów. Czasem mają one charakter wspomnień, czasem – są prozą poetycką.
Maria Osińska z domu Zielińska urodziła się w 1940 r. w Szamotułach. Jej rodzicami byli Anna z domu Tym i Mieczysław Zielińscy, jest najstarsza z pięciorga rodzeństwa. Ukończyła szamotulskie liceum (matura w 1958 r. ). W 1960 r. wyszła za mąż za Mieczysława Osińskiego (1934-2013). Przez wiele lat mieszkali w Warszawie, w 1997 r. przenieśli się do Suwałk. Ma dwoje dzieci, dwie wnuczki i jednego wnuka. Od wielu lat choruje na kręgosłup.
1.02.2017 r.
W każdym ogrodzie, także tym poetów, są gazony paradne, jak wiersze uznanych poetów. Są też inne niepozorne, podobne maciejce, milczącej w słońcu, dopiero wieczorem oddaje zapachem opowieść naiwną, że był sobie król, była sobie królewna. Potem gniew i bunt, bo król zabrał się z tego świata. Została sama. Nie każda bajka kończy się dobrze. Siedziała, płakała, chodzić zapomniała.
23.05.2017 r.
Między życiem poskręcanym na śruby poezja się przemyka. Pozwala zapomnieć i we śnie jeszcze tańczyć walczyka.
13.07.2017 r.
Ananke − konieczność, która nie ma twarzy, jednak istnieje. Homer przydał do pomocy córki. Trzy Mojry przędą nić życia. Pierwsza wysnuwa na wrzecionie, druga czuwa nad długością, trzecia czeka z nożycami w ręku. Najmocniej czujemy trzecią, gdy stajemy przed koniecznością, losem. Za oknem pada deszcz. Jestem szczęściarą. Trzecia siostra była tak blisko niejeden raz. Ananke powstrzymała, po coś zostawiła, czyżby na ten biały wiersz?
Anna z domu Tym (1915-2005) i Mieczysław (1907-2000) Zielińscy z Marylką. Szamotuły, 1942 r.
1.09.2017 r.
Raz, dwa, trzy, cztery. Moja głowa tańczy. Rytm w krzyk się zbiera. Nogi nie czują, do czego stworzone. Czasem we śnie tańczymy razem Tango Flamenco Armika.
20.09.2017 r.
Na krańcach mojego świata w szczebelkach balkonu babie lato uplotło delikatne pajęczyny. Zejść po nich, poczuć ziemię pod stopami. Nie da się. Nie jestem królewną. Tylko wiersz daje chwilowe ukojenie.Początek formularza
26.09.2017 r.
Nie będę dziś liryczna jak sztuczne fiołki i miód. Mam w nosie dobre maniery, trafia mnie szlag. Na duwbiegunówce nie wiem, który wybrać brzeg. Kopnę w … kółka i wrócę do siebie, bo dokąd miałabym pójść.
27.09.2017 r.
Paradoks nie byle jaki. W młodości wiele wiesz, lecz nie wiesz jak. W starości wiesz jak, a niewiele możesz.
3.10.2017 r.
Miłość nie musi być gładka jak dziecięcy policzek, choć to piękne. Może mieć trzydniowy zarost. Pachnieć lasem i dymem w liturgicznych szatach, brudnych, ale czystych, chwalić radość świata. Miłość musi być prawdziwa i taka czasem się zdarza.
9.10.2017 r.
Miało być haiku. Świat w kolorze sepii. Wyszło seppuku.
Marylka Zielińska w 1941 i 1943 r.
24.10.2017 r.
Jest rok 1956. Karnawałowy bal kostiumowy w liceum. Konkurs walca. Tańczymy. On frak i cylinder, białe rękawiczki, ja w brukselskie, babcinie koronki odziana. W zuchwalstwie młodości byłam królową nocy, on przybyszem z sąsiedniej planety, nie chłopcem z tej samej uliczki. Połączył nas czar walca. Wygraliśmy tort. Niesiony, tanecznie spłynął po schodach, jak dalszy ciąg muzyki. Powiedziałeś: Lekko przyszło, lekko poszło. Tak, Wojtku. Ciebie już nie ma, ja nie tańczę. Tylko walczyk pobrzmiewa do dziś.
19.11.2017 r.
Urodziłam się w małym miasteczku niedaleko Poznania, regionie odrębnym kulturowo, z silnym poczuciem polskości. Babcia, jak inne dzieci, była bita trzcinką po palcach, za odmowę pacierza po niemiecku. Rodzice, którym wojna zabrała wszystko oprócz miłości, uczyli, co ważne w życiu, dochowali się piątki dzieci. Gnana ciekawością i głodem uczuć, poznałam chłopaka, warszawiaka, na środku jeziora, na wakacjach u ciotek, repatriantek z okolic Grodna i Wilna. Został moim mężem. Biedni jak myszy kościelne, dorabialiśmy się od przysłowiowej jednej łyżki. Porodziły się dzieci, córka i syn, dziś już dorośli, z rodzinami. Przeżyliśmy razem 53 lata.
21.11.2017 r.
Opisać lata wspólnego życia − trudna sprawa. Na środku jeziora spotkały się dwa żywioły. On ziemia, ja powietrze. Szliśmy razem, czasami oddalaliśmy się. Zajęta dziećmi, chyba nie dostrzegłam chętnych do zaopiekowania się. Było, minęło. Na mnie też przyszła pora. Dzieci podrosły. Syndrom opuszczonego gniazda. Zapowiadało się trzęsienie ziemi. Wtedy moja Ziemia pokazała niecodzienne oblicze. Powitał kwiatami, były świece i słowa: Witaj w naszym domu. Przegadaliśmy cała noc. Mijał 25 rok małżeństwa.
Marylka Zielińska z ojcem przy ul. Wronieckiej w Szamotułach
8.12.2017 r.
Kruchością lodu silna, stałością piasku obdarzona trwam trochę wbrew sobie. Nie jest to życie wymarzone, ale jedyne, jakie mam. Do nocy i dni strzelistych wracam, z nich zszywam pokrowce na codzienność i nadal trwam.
17.12.2017 r.
Zaczynaliśmy życie od nowa. Początkowo było to odrywanie narośli żalu, niezrozumienia. Wtedy narodziła się myśl, by zmienić miejsce zamieszkania. Wybraliśmy Suwalszczyznę, gdzie mieliśmy rodzinę. Dobrze po pięćdziesiątce szaleństwo urządzania domu. Udało się. Nad jezioro 10 minut jazdy. Po drodze wspaniałe widoki, wyjazdy na Litwę. Do Kowna 120 km, do Wilna 190. Zapowiadało się wspaniałe „babie lato”. Nic nie trwa wiecznie. Odezwały się stare dolegliwości, doszły nowe. Mąż walczył trzy lata. Dializy, przetaczanie krwi. Do końca nie poddawał się. Niedługo minie 5 lat, jak odszedł. Dla mnie nadszedł czas bólu i tęsknoty. Nie wierzcie, że nie można kochać kogoś, kto nie żyje. Można. Odarta z codzienności, z przyzwyczajeń, pokazuje, czym jest miłość.
16.01.2018 r.
Dziś Twoje urodziny. Nieważne, ile miałbyś lat. To ciągle trwa, więc jest silniejsze niż śmierć. Syn o świcie zapalił światła, też pamięta. Kładę na płycie kilka słów, idę do Ciebie każdego dnia.
Od lewej: Marylka i Wiesia (Wielisława) Zielińskie, oraz ich kuzyni: Teresa Czerwińska i Jurek Tym, 1943 r.
14.02.2018 r.
Piąte walentynki bez ciebie. Wspomnienia coraz bledsze jak firanki od słonecznej strony w chacie pod lasem. Jabłonie wymarzły, grusze powalił wiatr. We śnie czasem przychodzisz, wczoraj słyszałam twój głos: Dlaczego nie chodzisz, tyle operacji i na nic. Budzę się z poczuciem winy, znowu zawiodłam, chyba najbardziej siebie. Tęsknotą się otulam i idę. We śnie chodzę.
22.02.2018 r.
Dziś jestem w bólu osobna. Minęło 5 lat. Wiem, że umieranie dzieje się każdego dnia. Wydawało się, że jestem pogodzona. Pora zdjąć koszulę Dejaniry. Na co ją zmienić, nie wiem. Proste czynności urastają do niewykonalnych. Jestem krzykiem, tęsknotą, bez ciebie mnie nie ma.
2.03.2018 r.
Moje szczęście ma dziś bladoniebieskie skrzydełka motyla. Takie fruwały na naszym skrawku ziemi w beztroskie wakacje. Szczególnie upodobały sobie cienisty zakątek nad basenikiem. Tego lata kończyło się łagodne bytowanie w krainie szczęśliwości. Tylko my o tym nie wiedzieliśmy. Dużo było wydarzeń, były, minęły. Dziewczyna przybrała imię motyla, nazwała się Inachis. Krucha, cichutka, z wyobraźnia, którą można obdzielić parę osób, dziś świętuje. Zakończyła lot, jeszcze praca dyplomowa.
Anna i Marylka Zielińskie, 1944 r.
17.04.2018 r.
Wspomnienie. Zeszłam z szosy, wchodzę na piaszczystą lub po deszczu błotnistą drogę. Nasza prowadzi do działki. Wiejskie siedlisko ze starym, uratowanym domem. Nie na moje pióro opisać stare grusze całe w bieli, przysiadłe na miedzach przy polu Janka. Idę wzdłuż rowu. Wyłania się dach w otoczeniu kwitnących wiśni, śliw. Jabłonki jeszcze czekają. Spod nóg zrywają się przepiórki, wyrwane z drzemki. Zmysły zaczynają odbierać zapach kwitnienia, brzęczącą muzykę owadów. Do płuc dociera powietrze, tak czyste, aż boli. Z młodnika ciągnie żywiczność sosen. Około domu krząta się mąż, już szczęśliwy emeryt. Tulipany, żonkile, szafirki, cebulice, pierwiosnki, niezapominajki tworzą barwne plamy. W swoich liturgicznych szatach, trochę umorusany, przytula mocno i mówi: Witaj Starenia. Było, w sercu pozostało.
4.05.2018 r.
Zostałam najstarsza w stadzie. Sprawiły to okoliczności. Zaszczyt to i obowiązki niemałe. Córka i syn dorośli, coraz częściej mnie służą radą i opieką. Wnuczki dwudziestokilkulatki z grubsza wiedzą, o co w życiu chodzi. Brykając, jak to chłopiec, dogania je czternastolatek. Nie nadaje się na omszała matronę ani wszechwiedzącą sowę. Staram się uczestniczyć, być, czekać z kawą i słuchać ich opowiadań. Czasem wpleść anegdotkę, błysnąć dowcipem. Chociaż najstarsza, jestem ogarnięta, jak nazwał mnie wnuk.
Al. 1 Maja w Szamotułach. Rodzina Zielińskich mieszkała pod nr. 18b. Zdjęcie z lat 60. XX w.
16.05.2018 r.
Zdrowie sypie się jak trociny z wyleniałego misia. Ciało choruje, to i wena schowała się w mysią dziurę. Świat widziany z balkonu wydaje się być obrazem w fotoplastikonie. Pamiętam świat prawdziwy, dziki, z bogactwem kolorów i zapachów, zaśpiewu ptaków, szum ulewy, grzmoty. Zamknięta w coraz bardziej nieporadnym ciele, wychodzę do Ogrodu Poezji.
22.05.2018 r.
Oboje byliśmy z tego samego miasteczka, jak się później okazało. Mieszkaliśmy na jednej ulicy. O tym, że wybraliśmy Suwałki na miejsce do życia, dowiedzieliśmy się od naszych matek. On prowadził kancelarię prawną, ja spokojne życie emerytki. Po śmierci męża pomógł w uporządkowaniu spraw. Niedawno dowiedziałam się o śmierci p. Stanisława i że pogrzeb odbędzie się w rodzinnym mieście.
Cmentarz jest szczególnym miejscem. Z naszym wiąże się wspomnienie. Mam 4 lata. Z rodzicami, młodsza siostrą, wujostwem z synkiem jesteśmy na grobie dziadka. Jest bezchmurny, letni dzień. Ciszę przerywa narastający warkot samolotów. Nadlatują z zachodu nad Poznań, lecą nisko. Nie ma dokąd uciekać. Po drugiej stronie alejki stoi murowany, duży grobowiec. Ojciec błyskawicznie otworzył drzwi. Buchnął nieokreślony słodkawy zapach, Ciemność, pod ścianami ledwo widoczne, nieznane podłużne przedmioty. Mama przytula do siebie, mówi: Nie rozglądaj się, zamknij oczy. Dowiedziałam się później, że jest to grobowiec rodzinny p. Stanisława. Pochował w nim rodziców. Teraz sam w nim spoczął. Po przeciwnej stronie alejki jest grób dziadków i rodziców. Podobno nie ma przypadków, są znaki, które nie zawsze umiemy odczytać. Wielu wraca na wieczny odpoczynek do rodzinnej ziemi.
1956 r. – zabawa w auli szamotulskiego liceum (ul. Skargi). Maria Zielińska (w czarnej sukni) w środku pierwszego rzędu, jej taneczny partner – Wojciech Piechota (w cylindrze), polonista i wroniecki regionalista, zmarł w 2008 r. Zdjęcie – własność Jan Kulczak
6.06.2018 r.
Są takie dni, kiedy wszystkie nie obłapują jak pająki w zimnej, wilgotnej piwnicy. Rachityczne tak niczym składowisko stołków z powyłamywanymi nogami udaje piramidę Cheopsa. Na szczycie ja, ze straconymi nadziejami, wyczekuję Godota, choć wiem, że nigdy nie nadejdzie. Jedyna pociecha, że czas, w którym wszystko dzieje się na opak, i tak minie.
13.06.2018 r.
Na dzień, może na krócej, zechciej mi, Panie, odjąć wszystkie troski. Pozwól wejść bosą stopą do wody, poczuć kamyki i miałki piasek, iść plażą w zachód słońca, modlić w świetle księżyca o władzę nad własnym ciałem. Czy to za wiele, o co proszę? Możesz wszystko, o ile zechcesz, Panie.
27.06.2018 r.
Uśmiecham się do wspomnień, cóż innego zostało. Następne pisklę szykuje się do odlotu. Nawet nie przysiądzie przed drogą. Słowa szczęśliwego, udanego życia posyłam wiatrem, Słońcu, które było bogiem, zawierzam ulotność kruchych skrzydeł Inachis w kroplach deszczu mieści się pamięć tego, co było. Ja zostaję tu, w pokoju pełnym zdjęć. Już czas.
Maria Zielińska i Barbara Nowicka na zabawie karnawałowej, aula dawnego budynku liceum, 1957 r.
2.07.2018 r.
Dzisiaj ból zelżał. Myślę nawet logicznie. Niewiele mogę już zyskać i do stracenia mam niewiele. Czyli w sam raz, by bilans z życia układać. Po stronie plusów dzieciństwo wojenno-powojenne. Skromne, ale beztroskie. Troje nas było, ja, Wiesia i Oluś. Były psoty i kary. Wielka nasza solidarność, gdy zamknięci za karę w pokoju, pocieszaliśmy się, że uciekniemy daleko, co oznaczało wędrówkę do cioci Luci, spory kawałek od naszego domu. Tam w ogrodzie mieliśmy wieść życie bez strasliwych mamów i tatów, co swoich dzieciów nie kochają. Nie było telefonów, była sporo starsza kuzynka, która na rowerze wiozła wiadomość: dzieciaki są u nas. Wracaliśmy szczęśliwi, że jednak kochają, zabrali nas. Myślę, że wtedy rodziły się pierwsze zasady. Dom to jest miejsce specjalne, nie tylko materialnie, ale wspólnota ludzi w nim żyjących. Wówczas czuliśmy to instynktownie. Z tej wspólnoty rodzinnej wychodziło się na świadomość języka, wiary, zwyczaju. Pojawiła się świadomość bycia Polką. Miałam 15 lat, kiedy urodziła jako czwarta Elżbieta i dwa lata później brat Tomasz.
9.07.2018 r.
Dzień cichy, w drzewach nie szemrzą liście, dzieci umilkły na placu zabaw, chmury pęcznieją nad domami. W taki czas dobrze słychać swoje myśli, Pamiętam dom biały, wokół podwórze i ogrody, niedaleko tory kolejowe. Świat pierwszych pocałunków i rozstań. Świat dwudziestu lat dzieciństwa i młodości. Za rok w bieli welonu prowadzona przez ojca szłam ślubować, że cię nie opuszczę. Nigdy potem nie byłam tak pewna, że wszystkiemu dam radę. Rodziły się dzieci. Biegły lata. Zmienialiśmy mieszkania, przybywało sprzętów. Wróciłam na studia. Dobry i trudny czas. Lat pracy przybywało, uzbierało się 30, mogłam przejść na wcześniejszą emeryturę. Witaj, wolności.
Maria (1. z prawej) i Mieczysław Osińscy z Wielisławą Wawrzyniak, Sopot 1964 r.
16.07.2018 r.
Upał zelżał. Od lasu skrzekotliwym zaśpiewem żab niósł się chłód. Nad zbiornikami wody tańczyły motyle i ważki ze skrzydełkami migotliwego nieba, siedzieliśmy leniwie. Słońce zapadało za horyzont. Jest taka chwila krótka o zachodzie, gdy cichną ptaki i wiatr. Odchodził dzień. Niebo ciemniało. Chmury łapały jeszcze gasnące blaski. Byliśmy świadkami metamorfozy. Tak cudownej z dala od miasta. Codziennej, a tak dostojnej, jak gdyby miała się więcej nie powtórzyć. Z popielatego niebo przechodziło w granatowość. Przezroczysty księżyc wypełniał się srebrem. Gwiazdy układały się w gwiazdozbiory. Niektóre z nich umieliśmy nazwać. Mieliśmy siebie, to było szczęście.
6.08.2018 r.
Czy jeszcze echem starych organów słychać Veni Creator, gdy Ojciec prowadził mnie do ołtarza w bieli welonów i marzeń. Była przysięga, że nie opuszczę. Byliśmy póki śmierć nas rozdzieliła, Było tez życie prawdziwe z troskami i radościami. Dziś mija rocznica. Tak daleka, że trudno napisać, ile minęło lat. Ciebie już nie ma, Rodzice odeszli. W smugach prześwitujących wiekowych witraży zamknięto nasz obraz jak tylu przed nami i tylu po nas. Pamiętają wszystko mury Bazyliki − parafialny kościół w Szamotułach.
Maria Osińska, zdjęcie z lipca 2018 r. Grób Mieczysława Osińskiego
6.09. 2018 r.
Była Inachis. W rozświetlonym miłością gotyku, przyjechała w deszczowy dzień. Motylim zwyczajem przysiadła na źdźble trawy. Opowiedziała o cudach Wysp Kanaryjskich, o plany na życie zatrzepotała skrzydełkami. Któż motyla pyta o dzień jutrzejszy, zwłaszcza gdy od rana pada. Towarzyszowi podróży pokazała zdjęcia z dawnych wakacji. Jeszcze paluszkami uczyniła tajemny znak. I fru – poleciała. Cudna Inachis, do jakich zdąża celów, pewnie nie wie sama.
27.09.2018 r.
Znów się zacięło zdrowie i laptop. Czy to pech banalny, zrządzenie losu, czy przypadkowy traf. Ile wierszy genialnych w przedsennej godzinie łasiło się o uznanie w pierwszej kolejności. Sen nadchodził ciężki, płoszył wspaniałe strofy. Ranek przywitał chmurami, bólem. Więc jestem na kolejną jesień. Jestem.
30.10.2018 r.
Mój las składa się z pięciu drzewek. Rosną w zasięgu wzroku. Przeżywam z nimi cztery pory roku. Każde jest inne. Jedne tracą liście szybko. Jeszcze wieczorem w mandarynkowej, wiatrem podszytej pelerynie wierzyły, że ciepło nie minie, rankiem stało golusieńkie. Gałązki jak ramiona rachitycznych modelek trzęsły się w podmuchach wiatru. Obok dąbek rośnie, nie traci fasonu. Liście, choć pomarszczone, trzymają się gałęzi, dotrwają do wiosny. Trzeci z kolei najweselszy klon japoński posadowił się. Najpierw noski figlarnie otwierał. Potem flamenco w purpurze zatrzepotał i zastygł. Jeszcze dwie wierzby liście straciły po cichutku. Zima trwać będzie, a one okryją się baziami. Lasek jest prawdziwy i cały rok trwa w nim prawdziwe życie.
Z bratem Tomaszem, 2019 r.
7.11.2018 r.
Tak trudno wycisnąć łzę z kamienia, soplami lodu ogrzać duszę. Wspomnienia szeptów coraz cichsze. W szafie, gdzie były Twoje ubrania, zetlały zapach przywraca pamięć. Nic się nie wróci. Kiedy nie daję rady, wtulam się w sweter, ten ulubiony, i wszystko staje się prostsze, na chwilę.
5.12.2018 r.
Maciejki kwiatki nie czynią honorów na rabacie Za dnia prawie ich nie widać. Mocą maciejki jest zapach, nie do opisania. Czuły i słodki zarazem, z kropelką smutku. Kto raz go doświadczył o zmierzchu, pozostaje na zawsze jak wspomnienia. Otworzyłam album rodzinny. Zdjęcia rodziców, ja jako pierworodne dziecię, rodzeństwo, ciocie i wujkowie. Przyszedł tamten czas, zapachem otulił. Dał siły przed podróżą. Co przyniesie, nie wiem.
27.02.2019 r.
Ujęta w ramy szpitalnego porządku poezja milczała. Za oknem rosły drzewa, kasztanowce, klony, akacje. Odbywało się na nich codziennie ptasie teatrum. Setki ruchliwych skrzydeł zastygały na moment na bezlistnych gałęziach, by zaraz poderwać się do lotu. Alegoria naszego losu. W ruchu zawiera się życie. Gdzie są kliniki ptaków z połamanymi skrzydłami. Proszę o adres. Kłaniam się z wysokości mojej gałęzi.
79. urodziny
1.03.2019 r.
Poezja nie zna ograniczeń. Pozwala opuścić niedołężne ciało. Przychodzi, kiedy chce i jak chce. Prowadzi po miejscach dawno zapomnianych, przywołuje zmarłych cienie. Zabiera do miejsc, w których nie będę. Nie pozwala się roztkliwiać. Czasem milknie. Nie jest na własność i wyłączność. Moja przyjaciółka poezja.
14.03.2019 r.
Niewidzialna drobina w bezmiarze kosmosu. Wystarczy trochę trudniejszych dni, więcej kłopotów i upadam. Siły, których nazwać nie umiem, dźwigają jeszcze na życie. Cieszą najprostsze rzeczy. Czekam na kolejną wiosnę, nie liczę, którą. Wystawię nos do słońca. Wszystkimi zmysłami chłonąć będę zapach świata, jedyny taki wiosną. Zakotwiczona w niewielkiej rzeczywistości będę liczyła ptaki na drzewach, obłoki, jak wanny smakowitych lodów. Jedni powiedzą: Bóg to stworzył, inni, że dzieło natury. Gdzie szukać prawdy, chyba w sobie.
18.03.2019 r.
Dni bywają już spokojne. Panuję nad wspomnieniami. Kiedy podchodzą zbyt blisko, małymi gestami odczyniam je. Kawa wspólnie wypita, przekomarzanie się z wnukiem, buszowanie w Ogrodzie Poetów, książka, muzyka pomagają. Jeszcze nad snami nie mam władania. W porze przełamywania nocy z brzaskiem wołam Cię. Może wtedy uchylają się drzwi do tamtego świata. Czekam, nie nadchodzisz. Wołam głośniej. Mamo, taty już nie ma − głos syna przywołuje mnie do rzeczywistości. Przed nami kolejny wspólny dzień.
Opracowała Agnieszka Krygier-Łączkowska
Zdjęcia z rodzinnego albumu udostępniła Wielisława Wawrzyniak